| Czujna obserwacja okolicy na razie upewniała Erica w przekonaniu że nie byli śledzeni… na razie. Muzy póki co próbowały poprowadzić grupkę, ale kilkukrotnie wprowadzały w ślepe zaułki, które musiały powstać niedawno i nie zostały naniesione na mapy. Mimo to odległość w prostej linii powoli malała.
- Dlaczego w zasadzie to robisz? - mruknął w pewnym momencie Bill. - Skoro korpo się na ciebie wypięło, to po co to ciągnąć? - To chyba zrozumiałe… Już wiem za wiele. Jestem potencjalnym zagrożeniem. Zbyt groźnym, by pozostawić żywym. Potrzebuję więc karty przetargowej. Wszyscy potrzebujemy.- wyjaśnił Smith.- Ktoś kto zadał sobie tyle trudu, by zatrzeć za sobą ślady… nie zostawia luźnych wątków. Ja bym nie zostawił na jego miejscu, a ty ?
Bill milczał przez moment.
- True… trochę się pogmatwało i nawet jak się wycofamy, będzie źle. Ja zaś to robię dla stołka kapitana… no i trochę dla Opal. Dziewczyna zdecydowanie wie jak się pchać w kłopoty. - Stołka kapitana?...- zamyślił się Smith. On sam bowiem uważał że najmądrzejszą rzeczą jaką Bill mógłby w tej chwili zrobić, to wrócić do swego biurka, zamknąć teczkę sprawy Marka, oznaczyć pieczątką: “sprawa zamknięta”(sprawcy brak) i wrzucić do archiwum (metaforycznie oczywiście). I nigdy nie przyznawać się do jej prowadzenia. Jeśli Bill zachowa posadę i życie angażując się dalej w to śledztwo będzie mógł mówić o szczęściu. Eric nie wyczuwał zysku w tym śledztwie, a zwykle miał nosa do tego… tym razem ich dwójka grała o polisę ubezpieczeniową na dalsze życie.- Tak… miejmy nadzieję, że któreś z nas będzie wiedziało jak z tych kłopotów wybrnąć. Jestem o dwa wcielenia za stary by zaczynać nowe życie. No i jeszcze zostawiłem… mój mały skrawek Ziemi bez opieki.
- Ha! - parsknięcie śmiechu z syntezatora brzmiało komicznie. - Masz coś na Ziemi? -Nie. Mam swój mały skrawek Ziemi, pochodzący z Ziemi. Miniaturowe drzewko.- cierpliwie wyjaśnił Smith.
- Ach… już myślałem, że jesteś z tych co chcą odzyskać Ziemię. Jeśli chodzi o drzewko… takie artefakty sporo chodzą na rynku. - Wiem, ale to kwestia sentymentalnych wartości… A odzyskanie Ziemi zostawiam idealistom z następnych pokoleń. Cokolwiek wszak odzyskają, nie będzie tą Ziemią którą pamiętam.- stwierdził Smith wzruszając ramionami.
- Zdecydowanie nie będzie to Ziemia jaką ktokolwiek pamięta - odpowiedział. - Ciężko mi sobie wyobrazić co aktualnie się tam dzieje. Pozostałości po TITANie… nanoboty roznoszące choroby i broń biologiczną… ech, szkoda gadać. Jak w ogóle trafiłeś do swojej branży? - zmienił temat. - Powiedzmy że złożono mi propozycję nie do odrzucenia, gdy byłem w sytuacji bez wyjścia. - odparł z ironicznym uśmiechem Smith.- Więc się zgodziłem.-
- Niech ktoś mnie prowadzi, muszę go wyciągnąć - odezwała się nagle Opal. Wzrok jej zmętniał zaraz po tym.
Bill bez słowa owinął mackę wokół talii dziennikarki.
- Polubiłeś robotę, czy wciąż wyrabiasz felerny kontrakt? - kontynuował rozmowę. - Ma swoje zalety… wysokie zarobki i zwykle mniej kłopotliwe zadania. Ale w obecnej sytuacji, mój kontrakt pewnie już nie istnieje.- stwierdził spokojnie Smith nadal czujnie rozglądając się po okolicy. Póki co było cicho.
- Myślisz że korpo nie pozwoli ci wrócić na swoje łono po tym wszystkim?
- Nie zależy mi na tym.Nie cenię ich wystarczająco, by łasić się o ich łaskę.- odparł zimnym tonem Smith. -Mam swoją dumę.
- I’ll bet - odpowiedział detektyw. - Szczerze powiedziawszy, całkiem spora część mojego EGO żałuje, że nie zamietliśmy tej sprawy pod dywan. Instynkt mówił by zostawić to w spokoju. Z policji raczej mnie nie wywalą, ale utknę w pionie kanalizacyjnym, na który ci wyżej radośnie mówią ścieżką kariery, na kolejnych dziesięć, piętnaście lat. Niezbyt atrakcyjna perspektywa. - Zobaczymy… jeśli zdobędziemy mocne karty, może będziemy mogli coś ugrać w tej rozgrywce. Tak czy siak… odejść od stolika już nie możemy.- ocenił spokojnie Smith.
Bill odpowiedział tylko twierdzącym zgrzytem syntezatora, który miał zastąpić mruknięcie.
Minęli kolejny zakręt wchodząc w wąską alejkę zastawioną metalowymi kubłami. Od razu było wiadomo, że będą musieli się przeciskać. Ekipa porządkowa już dawno tu nie zaglądała, bo śmieci wylewały się w nadmiernych ilościach zasypując ziemię. W powietrzu unosił się smród. Zanim skręcili całkowicie znikając w uliczce, Mr Smith zdążył zauważyć jakiś ruch za nimi. Gdy się jednak obrócił, nikogo nie było w zasięgu wzroku. - Ktoś… nas obserwuje. Może śledzi. - stwierdził stanowczo Eric zaciskając dłoń na pistolecie z magazynkiem pełnym penetrujących pocisków.
Bill nie odpowiedział, ani nie obrócił się. Sięgnął natomiast macką do szelki, na której trzymał zawieszoną broń i płynnym ruchem dobył agonizera znanego również pod popularniejszą nazwą “smażarki”.
- Czekamy, czy uciekamy? - zapytał cicho przeciskając się obok pierwszego z koszy stojących na uliczce. - Po pierwsze… najpierw powinniśmy wiedzieć, dokąd uciekać. Po drugie… możemy uciekać z Opal tkwiącą w meshu?- zastanowił się Smith włączając swoje lustrzanki i skanując otoczenie w każdym dostępnym mu zakresie promieniowania.
- Mogę ją unieść… nie jest ciężka
Skan otoczenia wykrył kilka śladów ciepła w okolicy. W większości byli to mieszkańcy mijanych budynków. Potwierdził się także domysł Erica. Ktoś ich śledził. Dwie sylwetki biomorfów, które aktualnie ukryły się za zakrętem, który niedawno mijali. - Dwa biomorfy… Moglibyśmy im uciec, ale… hmmm… może lepiej nie. Póki my wiemy kto nas śledzi, to mamy przewagę. Moglibyśmy się zdołać im urwać, a przy okazji sami się zgubić. Moglibyśmy się urwać tym, a potem dostać trudniejszy do wykrycia nadzór. Póki Opal nie wróci… udajemy, że niczego nie dostrzegliśmy.- zadecydował Smith zmieniając amunicję w magazynku na zwykłą.
Bill zgodził się mruknięciem syntezatora. Uliczka była diabelnie ciasna. Omijanie śmietników nierzadko kończyło się potrąceniem któregoś z nich. Detektyw w niektórych miejscach musiał przechodzić ponad kubłami chwytając się wszystkiego w pobliżu, co mogło utrzymać ciężar jego i Opal. Eric natomiast nie mógł nie zauważyć, że jego nowa, krzykliwa marynarka już zdążyła się pobrudzić. W końcu udało się dojść do końca tej ścieżki zdrowia.
Zaułek wychodził na szerszą ulicę. Naprzeciwko stała restauracja z fastfoodem otoczona kolejnymi blokami mieszkalnymi. Niebo przesłaniały kable rozwieszone tak gęsto, że ktoś kto by skakał z dachu, z pewnością ugrzązłby w ich gąszczu. Według map, adres mieszkania syntha był już niedaleko. Pięć minut marszu, jeśli drogi znów nie zagrodzi kolejny labirynt.
Dwa biomorfy wznowiły aktywność i pojawiły się na początku uliczki zaczynając własną drogę przez mękę. -Na razie krążmy po okolicy. Gdy Opal odzyska świadomość spróujemy zgubić ogon i udamy się pod adres syntha. Głodny jesteś ?- spytał Smith wskazując restaurację nie bardzo przejęty ubrudzeniem garniaka. Bądź co bądź nadawało to mu większej autentyczności.
- Głodny - przytaknął.
Restauracja była klasycznym domkiem z wielką salą zastawioną stołami i krzesłami. Obsługa była w pełni zautomatyzowana, chociaż reklama na drzwiach głosiła, że jedzenie jest przygotowywane przez prawdziwych kucharzy. Ciężko było to zweryfikować, gdyż zamówienie składało się na terminalu, a jedzenie odbierało z okienka po wcześniejszym wpisaniu kodu wyświetlonego przez konsoletę.
W środku nie było zbyt wielu klientów. Większość pewnie pozostała w domach lub aktualnie uczestniczyła w manifeście. W powietrzu mimo to unosił się zapach spalonego tłuszczu, jakby obsługa nie wyrabiała z zamówieniami.
Smith nie przejmował się tym jednak. Obsługa żywa czy zautomatyzowana, co za różnica ? Jedzenie i tak będzie smaczne, zadba o to cała chemia w nie wtłoczona. Zresztą posiłek miał być wymówką dla zatrzymania się tutaj. Upewniając się co kilka chwil co do pozycji podążających za nimi szpiegów Smith rozejrzał się za… czymkolwiek lub kimkolwiek u kogo dałoby się złożyć zamówienie i spytał.-Co chcesz zamówić?
Bill był już przy terminalu i przy pomocy macki wybierał jedzenie. Opal zwisała mu z macek niczym kukła. Tych kilku nielicznych klientów odwracało wzrok przy pierwszej próbie nawiązania kontaktu wzrokowego, ale dość łatwo było wyczytać ich zainteresowanie nietypowymi gośćmi.
- To co zwykle w tego typu dziurach… paluszki rybne - odpowiedział detektyw z przekąsem kończąc zamówienie. - Pięć minut czekania? Oni chyba lecą te ryby łowić. - Na razie nam się nie spieszy.- ocenił sytuację Smith wybierając jedną z potraw i bardziej mając baczenie na ciekawskie oczy poza przybytkiem niż na tutejszych.
Na terminalu pojawił się PIN do odbioru zamówienia i przewidywany czas oczekiwania, równy pięciu minutom. Można było zająć miejsce, a stolik przy oknie oferował najlepszy widok na ulicę. Po kilku minutach w wyjściu z zaułku pojawiły się dwa biomorfy. Ciężko było dostrzec ich twarze, ale sądząc po posturze byli to Olimpianie lub Przetworzeni. Mieli na sobie kamizelki taktyczne nałożone na garnitury. W tej okolicy rzucali się w oczy, ale nie wyglądali jakby mieli się tym przejmować.
Nad okienkiem do odbioru zamówień wyświetliły się numerki Billa i Erica. Towarzyszył temu charakterystyczny dzwonek, który słychać by było w największym hałasie. W tym samym momencie Opal “obudziła” się. Jej nozdrza natychmiast podrażnił zapach jedzenia, a brzuch zaburczał domagając się uwagi.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |