Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2016, 19:03   #16
Ognos
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
Made by: Obce & Ognos & GreK

Bustuarium cuchnęło trupem - cuchnęło krzepnącą krwią, szczynami, brudem i tym nieuchwytnym niemal zapachem chłodu ciągnącym spomiędzy bloków białego marmuru. Cuchnęło też żywymi - potem, pachnidłami, brudem i tym nieuchwytnym niemal zapachem niepokoju. Pomimo wywietrzników cuchnęło także palonym ścierwem - tłustym, ciemnym dymem, który wysnuwał się niczym czarna wstęga ponad kopułę trupiarni.

Nie sposób było powiedzieć, który z tych smrodów był bardziej uciążliwy.

Oprawczyni Skilthry stała koło kamiennego stołu: nisko nachylona, ręce po same łokcie uwalane we krwi i wnętrznościach, pomiędzy wygiętymi w ostre łuki brwiami tkwiła głęboka zmarszczka zmęczonej irytacji, niewielki nóż trzymała swobodnie w palcach prawej dłoni. Na stole zaś - trup kobiety. Brzuch rozpruty, wnętrzności wywalone do misy stojącej przy jednej z czasz, do których spływała powoli czarna, krzepnąca jucha. Tuż obok anakratissy siedział starzec, krzywiąc wiotkie jak pergamin w grymasie dezaprobaty.

Nie byli w niewielkim pomieszczeniu sami. Pod ścianą, na jednej z masywnych amfor przysiadł olbrzymi mężczyzna, jeden z nieodłącznych towarzyszy Nekri. Przy chropawych, nierównych ścianach, pomiędzy przygotowywanymi do spalenia zwłokami przemykało dwóch kolejnych anakaroi, milczące płaczki, obmywacze zwłok i dwójka zasmarkanych dzieciaków prowadzonych przez równie zasmarkaną matkę.

Cyric przemierzył Bustuarium z sercem na ramieniu za prowadzącą go kobietą. Wiedział, że to jest jego jedyna nadzieja, ale wewnątrz siebie paranoicznie się bał stanąć twarzą w twarz z Oprawczynią Skilthry we własnej osobie. Nigdy dotąd nie miał tej przyjemności i nie wiedział, czy nie potraktuje go jak zwykłego szczura pałętającego się po kanałach z fekaliami. Za dużo o niej słyszał. Smród panujący dokoła w żaden sposób nie pozwalał mu skupić swoich myśli, które jakby tego było mało, były już i tak rozlatane jak kawałki rozbitego dzbana.

W końcu ją zobaczył. Z trudem opanował drżenie dłoni i kołatanie serca. Ćwiczył tą sztukę przez długie lata. Wielokrotnie w swoim życiu zdany był na swoje umiejętności nie tylko władania sztyletem ale i językiem jak zatrutą bronią. Pewne sprawy musiały być załatwiane bez rozlewu krwi, czystymi negocjacjami, wtedy dopiero kontakty pomiędzy gildią, a potencjalnymi “klientami”, jak zwykł to nazywać Brown, stawały się jeszcze bardziej owocne. Teraz nadszedł czas najważniejszego sprawdzianu w jego życiu.

Spojrzał wymownie na leciwą staruszką, która go odprowadzała. Dalej w jej oczach widniał strach zmieszany z irytacją. Skinął delikatnie głową w podziękowaniu, byle nie przesadnie. Pewnym siebie krokiem ruszył w stronę Nekri.

Oprawczyni oparła się lewą ręką o kamienny stół i wlepiła w niego spojrzenie czarnych oczu.

- ...wystarczyłby jeden - mówił cicho siedzący obok niej starzec. - Wspomnij syna Aglai. Jakże inaczej

- Ty - rzuciła, wskazując chłopaka ostrzem niewielkiego noża, gdy ten był wciąż dobre kilka długich kroków od niej. Starzec zacisnął na to usta w wąską, pełną niezadowolenia linię. - Stój. Tyle wystarczy.

- Po imieniu poprosił - fuknęła zza pleców Cyrica jego przewodniczka zagłuszając słowa starca. - Po imieniu - powtórzyła z wyrzutem, jakby matkę rodzoną jej obraził.

- Zosime, niech Lyna cię zastąpi. A ty idź już. No już. Idź - odprawiła starą, nie odrywając od Cyrica wzroku.

Cyric z przerażeniem przełknął ślinę jak usłyszał ton staruchy, która go odprowadziła. - Czyżby nie tak powinien się zwracać do anakratissy? Kurwa zmorfiała jego mać! - zaklął w duchu licząc, że ta zniewaga przejdzie bokiem niezauważona. Odczekał momentu aż kobieta oddali się na kilka kroków. Spojrzał na siedzącego starca koło Nekri, po czym wrócił wzrokiem z powrotem na kobietę, która była jego celem samym w sobie. Skupił swój wzrok na jej postaci, chcąc złapać każdy szczegół. Ostrze noża, którym w niego celowała było tak małe, a zarazem wydawało mu się tak wielkie jakby czyste zmorfienie się na nim pokazało.

- Moja pani - minęło kilka dobrych uderzeń serca zanim chłopak się odezwał - musimy porozmawiać na osobności. Jestem Cyric, syn mistrza Browna - ostatnie słowa dokładnie podkreślił, aby kobieta zrozumiała, że nie może mu odmówić.

Sarknęła na to i jeszcze raz przesunęła po nim wzrokiem. Po zarośniętej twarzy, dobrze przyciętych, przetłuszczonych włosach, luźnym ubraniu, na którym widać było wielokrotnie zaszywane dziury po nożu. W końcu po sygnecie, który lśnił srebrzysto, niemal nieprzyzwoicie na przybrudzonej dłoni.

- Znam twoją twarz - powiedziała z namysłem. - Nie znam imienia. Udowodnij, żeś jego.

- Nie dziwię ci się, że znasz - odpowiedział z większą pewnością siebie niż podchodził do kobiety. Przetarł dłonią po zaroście aż zaszeleściło niczym lekki podmuch liśćmi w lesie. - Jestem jego synem… Drugim synem, po Baltarysie, pierworodnym Mistrza...

Zamilkł. Wydawało mu się, że ujrzał błysk w oczach Nekri, kiedy wypowiedział imię brata. W ustach zrobiło mi się tak sucho jakby nie pił wody od kilku dni. Z trudem wydusił z siebie kolejne słowa, bojąc się jaka może być reakcja jego rozmówczyni.

- ...który bezczelnie został przedziurawiony bełtem przez sukę z Tagmaty! - ostatnie słowa prawie wykrzyczał. Przyspieszony oddech nie pozwolił kontynuować w szybszym tempie - Chcę go zobaczyć. Zaprowadź mnie, pani, do niego.

Ciemne brwi uniosły się wysoko na śniade czoło, nóż zatańczył między długimi, kościstymi palcami. Nachyliła się ku niemu ponad rozpłatanym trupem i popatrzyła na niego inaczej niż wcześniej. Tym razem już nie zdawało mu się, to nie był błysk jeno - jej wzrok niemal parzył. Popatrzyła na niego, jakby w myślach oddzielała mu skórę od mięsa, mięso od kości, członki od ciała, ciało od umysłu; jakby obejrzeć chciała i zapamiętać każdą rysę na jego twarzy, każde załamanie brudnego i poszarpanego ubrania.

- Więc, chłopcze… - odezwała się miękko, prawie pieszczotliwie. - Zanim popędzę spełniać twoje rozkazy, masz coś jeszcze do wykrzyczenia o Baltarysie i jego sukach z Tagmaty?

- Nawet Pani nie jesteś w stanie sobie wyobrazić… - niemal bezgłośnie wypowiedział chłopak, wiedząc, że to tylko kobietę podjudzi jakby jeszcze było mało. Potrzebował tego. Chciał, żeby była rozgrzana jak kamień na pustyni. Tylko w ten sposób mógł osiągnąć to, po co tutaj przyszedł. Szok, to było narzędzie.

Czuł jej mroczne spojrzenie, którym gdyby mogła spaliłaby go żywcem. Przypominała żywego trupa, który kojarzył się chłopakowi z demonami z dziecięcych opowieści na ulicach Skilhtry. Krwawe oczy Nekri na tle sinych okręgów dokoła tylko podkreślały jego wyobrażenie. Na plecach wystąpił mu pot, który orzeźwiał jak zimny deszcz spadający ogromnymi kroplami na rozgrzane kowadło podczas kucia miecza. Odpuścił kontakt wzrokowy ze swoją rozmówczynią spoglądając w bok na jej wielkiego strażnika, który ani na krok jej nie opuszczał. Miał nadzieję, że nie jest on z tych najemników, który w sytuacji zniewagi jego pracodawcy potnie mieczem jak rzeźnik świniaka na kolację.

- Czy możemy Pani przejść w jakieś ustronne miejsce? - Nie wiedział, czy aby na pewno tego pragnie. Nie chciał stanąć twarzą w twarz z tym chodzącym koszmarem. Pociemniałe od juchy i potu biczysko, które miała przypasane, nie świadczyło o tym, że dobrze traktuje swoich rozmówców. - Chyba każdemu z nas zależy na odrobinie prywatności, zgadza się?

Pokiwała głową powoli, jakby się zgadzała, jakby mądrość jakąś w jego słowach dostrzegła. Ba! Jakby przysługę zgadzała się mu uczynić. Spojrzenia nie odwróciła. Gwizdnęła przez zęby przenikliwie, aż echo poszło od chłodnych, marmurowych ścian.

- Przeszukajcie go - rozkazała spokojnie ciągle tym miękkim niepasującym do niej głosem, wskazując na chłopaka podbródkiem. Wykrzywiła do niego szare usta w grymasie, który za uśmiech ledwie mógł uchodzić. W migotliwym blasku świec sine linie tatuaży zdawały pełzać po jej czole i policzkach. - Skoro on Browna, dwakroć dokładnie. Żelazo odbierzcie. Ręce spętajcie.

Olbrzym milcząco przysłuchujący się do tej pory rozmowie przestał wydłubywać nożem bród zza połamanych paznokci, podniósł się z amfory, przestąpił niby-niezdarnie z nogi na nogę i cmoknąwszy ruszył niespiesznie w kierunku Cyrica. Ten złowił kątem oka też drugą postać, która oderwała się od ściany i zbliżała się w jego kierunku wyszczerzywszy popsute zęby.

Był na to przygotowany. Nie zabrał ze sobą więcej niż swój sztylet, z którym się nigdy nie rozstawał. Złudna nadzieja, że podczas przeszukania go nie znajdą trzymała się go jak dziecko matczynej kiecy. Widząc zbliżające się do niego dwie postacie podniósł w poddańczym geście obie ręce do góry. Mocne przetarcia na kurtce pomiędzy ramionami a tułowiem ukazały się wpatrującym się w niego oczom, niejedno musiał jego ubiór znieść, to było widać.

- Ależ proszę bardzo. - powiedział coraz bardziej pewnym siebie tonem - głupi byłbym jakbym miał zamiar się na ciebie rzucić moja Pani. Brown takich głupców nie wybiera. Inaczej już dawno gryzłbym ziemię. - widział w jej oczach władzę. Chciała mu ewidentnie pokazać, że ta przeklęta świątynia jest jej królestwem i każdy kto tutaj wejdzie, martwy, czy żywy, staje się jej własnością i może z nią zrobić co jej się żywnie podoba. Od grzebania we wnętrznościach do naznaczania pleców biczyskiem.

Udając się do tego miejsca był jednak przekonany, że ma większy szacunek do Browna i jego ludzi. Wychodzi na to, że kontakty między jego ojcem a oprawczynią Skilthry nie do końca były takie jak sobie to wyobrażał. Trudno. Będzie musiał sobie z tym poradzić, nie z takich tarapatów wychodził razem z Baltarysem. Patrząc nieprzerwanie w demoniczną twarz Nekri, chłopak czekał aż nadchodzący olbrzym pozbawi go tchu podczas przeszukania. Wykręcone nadgarstki to dopiero początek przygód, które go tutaj spotkają. Miał nadzieję, że się myli.

Przeszukanie nastąpiło z wprawą fachowca. Drab robił to z taką pewnością i dokładnością jakby była to czynność, którą wykonywał kilka razy dziennie. Z resztą może i tak było. Oklepywał Cyrica swoimi łapskami jak rzeźnik znęcający się nad półtuszą. Siniaki, których przysporzył mu wcześniej Brown bolały podwójnie i odezwało się żebro, które musiał przy najbliższej sposobności zbadać czy nie jest złamane. Wszystkie nadzieje zabójcy jednak prysły gdy schowany w cholewie buta nóż wylądował na stole obok trupa. Ręce zaraz też związano z tyłu za plecami, znalezionym gdzieś powrozem, który wrzynał się w nadgarstki uniemożliwiając krążenie.

Po wydarzeniach z ostatnich dni, nic już nie mogło go zaskoczyć. Właśnie pozbyli go jedynej nadziei na obronę swojego parszywego życia. A co tam - pomyślał - pozostaje mi fechtowanie językiem. I tak gówno bym zdziałał za tymi grubymi murami wśród tych parszywych pachołków Nekri.

- Jak już szanowny pan zakończył swą powinność, czy możemy udać się w ustronne miejsce, aby porozmawiać w cztery oczy? - wyszarpnął się z rąk olbrzyma, który z wielką satysfakcją górował za jego plecami. - Chyba, że jeszcze chcecie mi wybić wszystkie zęby, bo przez przypadek mogę pani nimi przegryźć krtań? Bom Browna? - odważył się na odgryzający się żart w stronę Nekri.

- Boś idiota ciężki - sarknęła na to, krzywiąc wargi w niechętnym grymasie. Podbródkiem wskazała olbrzymowi, w który korytarz ma przesunąć foremnie związany pakunek z chłopaka. Rzuciła zakrzywiony nóż koło kobiecego trupa, chwyciła misę pełną wody. Przez moment patrzyła na starca z namysłem. - Jeno dopilnuj, by spalili ją przed świtem. Zbyt wiele tu już ścierwa zalega - powiedziała tylko najwyraźniej kończąc przerwaną przez Cyrica rozmowę.

Chares popchnął go wielką łapą i szturchając poprowadził w krótki, delikatnie opadający w dół korytarz prowadzący do kolejnej, niewielkiej sali. Nie było w niej nikogo - pomieszczenie było chłodne, ciche, pozbawione sprzętów i mebli, jedynie na rozłożonych po posadzce skórzanych płachtach leżały trupy, sprawiające wrażenie jakby ktoś bardziej gruchnął je niecierpliwie na ziemię niż ułożył z czułością i szacunkiem. Kątem oka widział jak anakratissa opiera się ramieniem o ścianę, misę wspiera na biodrze i obserwuje go spod opuchniętych powiek i czarnych rzęs.

Czuł się jak młodzik złapany na nocnej robocie. Związany, prowadzony na pomieszczenia, w którym ciężkimi katuszami miałby wydać dla kogo pracuje. Miał nadzieję, że czekająca go rozmowa z Nekri nie bezie jednak podobna do jego mrocznej wizji nawiedzającej jego wyobraźnię. Nie szarpał się, nie miał na celu napytanie sobie większych kłopotów niż dokonał tego do tej pory. Wepchnięty do pomieszczenia przez prowadzącego go olbrzyma, o mało nie opanował odruchu wymiotnego, gdzie zatęchła woń zmarłych bezwładnie porozwalanych na posadzce, dotarła do jego nozdrzy i zapaliła w gardle niczym ogień.

Ramiona zaczęły drętwieć z braku ruchu. Spróbował uwolnić je od bezczynności, lecz rzemienie na jego nadgarstkach odezwały się nieznośnym bólem. Poczuł jak po knykciach spływa mu ciepła krew ze świeżo naciętej skóry. Nie dał po sobie nic poznać. Nie mógł. Ogarnął pomieszczenie wzrokiem, wypatrując potencjalnych mistrzów umierania. Oprócz Nekri i jego przewodnika w pomieszczeniu nie było nikogo żywego. Pośród leżących zwłok dojrzał natomiast coś znajomego. Dwukrotnie zamrugał aby wygonić spod powiek piach i złudzenie, które go dopadło. Nic się jednak nie zmieniło. Oczy piekły od unoszącego się w powietrzu zapachu świeżych trupów i palonych ciał. Cel na którym skupił się jego wzrok pozostał niezmieniony. Tak, to był on. Jego brat. Baltarys. Tą twarz rozpoznałby wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. Z trudem opanował złość i smutek mieszające się ze sobą jak woda z winem w najpodlejszych karczmach.

Podniósł wzrok na oprawczynię, która oparta o ścianę czujnie obserwowała związanego chłopaka. Przez moment wydawało mu się, że dojrzał w jej krwistych oczach błysk, jakby dostrzegła jego wewnętrzną walkę po rozpoznaniu wśród ciał swojego brata.

- Dziękuję za doprowadzenie mnie - odwrócił głowę i spojrzał w górę na podwładnego Syntyche - Sam doprawdy bym nie dał rady. Może trzeba było mi jeszcze nogi związać jak planowaliście mnie tutaj prawie nieść. - Wiedział, że stąpa po cienkim lodzie. Ale po drugiej stronie tego zamarzniętego jeziora czekało na niego zwycięstwo. - Czy szanowny pan raczy nas opuścić? - pytanie skierował do kobiety. - Wtedy jedynymi uszami będą pani i tych ścielących się dokoła trupów.

Anakratissa poruszyła się dopiero po kilku uderzeniach serca, stawiając delikatnie misę z wodą na jednej z przełamanych w pół kolumn.

- Przypierdol mu, Chares - powiedziała spokojnie.

Trzeba było przyznać, że Nekri dobrze sobie dobierała pomagierów. Chares zamachnął się nie namyślając się długo. Zwinięta pięść wylądowała na szczęce złodziejaszka nim zdążył się uchylić. Cios był mocny, klasyczny i odrzucił Cyrica na ścianę, po której osunął się oszołomiony na podłogę. Warga pękła zalewając zęby krwią. Zaczynała puchnąć.

- Jeszcze raz. Żeby dotarło.

Kopnięcie w żołądek odebrało mu oddech. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zwróci ostatniego posiłku ale pokonał nudności. I dopiero wtedy, gdy przełykał wymioty kobieta zwróciła się prosto do niego.

- Marnujesz mój czas. Zaczynasz mnie też irytować. I na ten moment, gówniarzu, prospekt dla ciebie niewesoły - poinformowała go, sięgając okrwawioną ręką do jednej ze skórzanych kieszonek przywieszonych do pasa i wyjmując z niej maleńki, robiony na wyraźne zamówienie czasomierz. - Masz pół klepsydry, by go zmienić. Jeśli nie - wzruszyła ramionami. - Może stracisz ozor. Może stracisz palce - mówiła wciąż tym samym płaskim, obojętnym tonem. - A może położę cię na stole i razem z mięsem wykroję z ciebie informacje, które mnie interesują.

Poprzez mroczki po uderzeniach chłopak dojrzał urządzenie do odmierzania czasu, które Nekri stawiała obok misy. Nie miał go za wiele. Od tego zależało jego być, czy nie być. Kilka uderzeń serca zajęło mu odzyskanie pełni świadomości i podniesienie się do pionu. Zachwiało nim.

- Jak już uprzejmości mamy za sobą - poczuł, że ubita warga zaczyna mu przeszkadzać w rozmowie - to pozwól pani, że przejdę do sedna sprawy zanim zostanę już pocięty na wspomnianym stole. - Zrobił przerwę aby złapać oddech i wytrzeć krew z ust w kurtkę na ramieniu. - Zjawiam się tutaj nie tylko w swoim, ale i w pani interesie. Skłonny byłbym powiedzieć, że to pani powinno bardziej na tym zależeć niż mi… - urwał na chwilę, aby wymusić u kobiety ciekawość. Zanim jednak mogła coś powiedzieć kontynuował dalej. - … zależeć na śmierci Browna. Ten stary gad jest z dnia na dzień coraz bardziej niepoczytalny i nieprzewidywalny. Myślę, że w przeciągu ostatnich dni i tygodni miała pani okazję się o tym przekonać. W Skilthry nie potrzebujemy kogoś takiego. To nie są już jego czasy, nadszedł odpowiedni moment, aby odejść. A jego władzę powinien przejąć ktoś bardziej świadomy swoich czynów i wydawanych rozkazów. Tak… Tak… - podkreślił. - Siebie mam na myśli. pani, to ja jestem osobą, z którą powinna pani się układać. Ja jestem osobą, która powinna sprawować pieczę nad gildią, dzięki czemu to pani będzie również miała kontrolę nad wszystkim. - wyprostowany pomimo skrępowanych rąk za plecami patrzył prosto w oczy oprawczyni. Pewny siebie, pewny swojej wartości, nie było po nim widać nawet, że żołądek, który jeszcze przed chwilą podszedł mu do gardła dalej sprawia mu trudności w oddychaniu. Był przekonywujący. Stało się, postawił wszystko na jedną kartę. Oby karta, którą właśnie wyciągnął z talii była jego najlepszą.

Chares spojrzał na nią z niewypowiedzianym pytaniem w łagodnych oczach: "Pierdolnąć mu jeszcze raz"? Posłała mu szybki, ostry uśmiech. Pokręciła nieznacznie głową, klepnęła ręką w bat przytroczony do pasa i zaraz skinęła na niego palcem, by się ku niej schylił. Wyszeptała coś do niego, stojąc tak blisko, że jej usta muskały ucho olbrzyma. Przymarszczył brwi, popatrzył pytająco. Skinęła głową. Zaszeptała ponownie.

- Dobrze - zadudnił anakratoi i trzasnął za sobą ciężkimi odrzwiami.

Nekri spokojnie nachyliła się nad misą i zaczęła myć okrwawione ręce. Powoli, metodycznie, rzucając chłopakowi tylko spojrzenie ni to niechętne, ni zaciekawione.

- Przychodzisz prosto z ulicy, cuchnąc jak ścierwo, które wypełzło z rynsztoka - mówiła, a jucha barwiła wodę czerwienią. - Jesteś twarzą bez imienia i imieniem bez reputacji. Narzędziem w cudzych rękach. Twoim jedynym gwarantem jest ten, przeciwko komu występujesz. Ozorem mielesz tak, że gdyby każde słowo złotem stało, bogatszy byłbyś od samego archigosa. Problem w tym, młody, że słowa nie znaczą nic bez imienia i bez reputacji. Ot, tyle co oddech nieświeży. Taka ich waga i wartość. - Wydłubała jakiś strzęp spod paznokcia, rzuciła na podłogę, cmoknęła z niezadowoleniem i z powrotem włożyła dłonie do misy. - Mówiłam: udowodnij, żeś jego. Zaoferuj wkupne, skoro chcesz stanąć do gry. Chyba, że przyszedłeś z pustymi rękami licząc, że łyknę twoje równie puste zapewnienia z łatwością kurwy łykającej pieprzonego fiuta.

Wyjście olbrzyma z pomieszczenia było dla Cyrica niczym głęboki wdech świeżego porannego powietrza po wyjściu z kanałów pełnych fekalii. Poczuł się choć trochę bezpieczniej bez tego kata za plecami, gotowego skręcić mu kark na byle zmrużenie powiek Nekri. Przed nim stała najtrudniejsza część jego planu.

- Ależ dokładnie na tym polega nasza gildia, mamy jednego pana, jednego Ojca. To on jest znany wszystkim, to on jest twarzą naszej gildii. Dokładnie o to w tym wszystkim chodzi, że nikt nikogo nie zna. Chyba sobie pani nie wyobraża, że ludzie w mieście, czy to archigos, tamgata, czy byle obszczymur spod najpodlejszej części Zaułka potrafi palcem wytknąć ich członków?! No chyba tłumaczyć tego nie trzeba! Takiej osobistości w mieście jak pani?! - Z każdym kolejnym zdaniem Cyric unosił swój głos, który odbijał się od kamiennych murów w pomieszczeniu - Poza tym… Bardzo dziękuję za komplement, to znaczy, że praca jaką przez lata wykonywałem dla Starego była na najwyższym poziomie - Posłał kobiecie uśmiech kącikiem ust. - A to, żem jest Browna, to pani bardzo dobrze już wie. Czy może mam powiedzieć, którą ręką się po dupie drapie, czy dziwki za cycki łapie?! - Zachichotał nie przerywając kontaktu wzrokowego z Syntyche. - Przestańmy trwonić czasu na pierdoły, bo nie mamy go za wiele i przejdźmy do konkretów. Moim wkupnym jest głowa Browna, to jest raz. Parszywca trzeba się pozbyć zanim pozabija pół Skilthry w amoku. Jest w takim stanie, że nie potrafi odróżnić swojego kutasa od fajki, którą zwykł palić. Dwa, w naszej siatce jestem jedynym, komu zaufa reszta po śmierci Baltarysa - wskazał głową na ziemi stertę zwłok spod której wystawał fragment ciała jego martwego brata - Trzy, oferuję współpracę.

Marnowały się jednak wszystkie jego uśmiechy, nie trafiały celu potoki słów, którymi zarzucał Nekri, nie działały wszystkie “my” mające budować pomosty porozumienia. Na złą nutę to rozgrywał, na zły sposób, a piasku w klepsydrze ubywało dokładnie tak jak oprawczyni cierpliwości. Widział to.

- Ty tępy jesteś czy tylko głuchy? - Strzepnęła mokrymi dłońmi, raz jeszcze obejrzała posiniałe paznokcie, nim wytarła palce w spodnie. - Skończ w końcu pierdolić, bo to, kurwa, nie burdel jarmarczny. Powiedziałam ci, czego oczekuję. Nie powtórzę trzeci raz.

Sytuacja w jakiej znalazł się chłopak nie należała do wymarzonych. Plan, który miał być idealny zaczynał okazywać się gównem wyrzucanym przez mieszczan przez okno pod nogi przechodniów. Cel, który chciał osiągnąć, udając się do tej kobiety, która trzymała w szachu pół Skilthry, zaczynał się oddalać coraz bardziej. Zaczął się obawiać, że całkowicie wyparuje jak niedoszłe trzydzieści lwów, które miał zarobić za zabójstwo Fitzgeralda. Spoważniał w momencie. Liczył, że zmiana nastawienia w jego zachowaniu nie umknie uwagi Nekri. Jednak nie tędy droga. Kobieta wymagała konkretów, nie lania wody, które w większości sytuacji w życiu pozwalały chłopakowi osiągnąć co chciał. Postanowił zmienić rozdanie kart, może jeszcze nie wszystko stracone.

- Pani... - nie odrywając wzroku od zirytowanej oprawczyni, Cyric diametralnie zmienił sposób swojej wypowiedzi i ton głosu - Pozwól pani, że zacznę od początku i pokrótce udowodnię, żem jest Browna. Ten tutaj leżący to pierworodny Browna. Baltrarys mu było na imię. Syn Mistrza, a mój brat. Został zaatakowany przez Tagmatę w Zaułku i przeszyty bełtami na moich oczach i na nich też dogorywał swoich ostatnich chwil - słowa wypowiadane były zimne jak ściany Bustuarium, a na czoło Cyrica wystąpiły drobne krople potu, jakby na samo wspomnienie się w nim gotowało. Kontynuował, ciągnąc dalej ten chłodny monolog - Wiem z czyjej kuszy zginął, wiem na czyje polecenie. Osoba, która jest za to odpowiedzialna została skazana na śmierć właśnie przez Browna. Jeden z wielu, przykład, gdzie decyzje przez starca są podejmowane bezmyślnie, nie zważając jaki pieprznik może z tego wyniknąć. Zginąć miały dwie osoby. Jedna już głowę straciła. Może zaraz trafi na stertę tych ciał tutaj - kiwnął w stronę zwłok - tymczasem druga jeszcze się z życiem nie pożegnała. Wolałem najpierw się zjawić u pani, może to zapobiegnie niepotrzebnemu przelewowi krwi. - wyprostował się, chcąc zmienić pozycję barków, które z upływem czasu coraz bardziej łapał skurcz - Z wielką chęcią pozbyłbym się tej pieprzonej suki, która posunęła się w swoich czynach za daleko, ale jednak moja wyobraźnia sięga dalej niż pieprzonego starucha, który widzi tylko zgrzybiały czubek swego pociętego nosa. Uważam jednak, że piekło, które z tego powodu może się rozpętać jest bardzo niebezpieczne i uniknięcie go jest ważniejsze niż prywatne porachunki.

Otworzył przed nią wszystkie swoje karty w tym momencie. Miał nadzieję, że kobieta w jakiś sposób mu to odwzajemni. Piasku w górnej części klepsydry było coraz mniej. Liczył, że każde przesypujące się ziarnko to nie są jego ostatnie oddechy i uderzenia serca w jego za krótkim życiu.

Strzyknęła przez zęby szarawą plwociną, roztarła butem w smugę przybrudzonej wilgoci na jasnym kamieniu. Mięśnie ramion napięte miała jak struny ulubionej kitary poprzedniego archigosa. Nie była kontenta. Ciągle. Znowu. Gdy podniosła głowę oczy miała wąskie i złe.

- Pierdolisz - warknęła, podchodząc do niego powoli. - Ciągle, kurwa, pierdolisz jakbyś przed Radą ręczył, żeś archigosowego stolca wart. I łżesz - smagnęła głosem jak batem, jednocześnie zaciskając palce na rękojeści swojego bizuna. - Łżesz, kutasie. Że ci spokój w Zaułku na sercu leży? Żeś taki przemyślny i spolegliwy? To po chuja łeb Amber upierdoliliście? Gardła jej nie mogliście poderżnąć? Żelaza w plecy wrezać? Krwawe porachunki musieliście z tego zrobić? Na stołecznego mieliście to zrzucić, durnie. Mówiłam! I na chuj mi teraz żywa Torukia? Żeby ozorem mieliła jak ty po ulicy? Czy rozkrawicie ją tak, że Biały i jej ludzie będą chcieli powywieszać was na placu? Szczególnie ty - syczała mu już w twarz i czuł wyraźnie jej gorzki od popielnika oddech, widział z bliska czarne źrenice, w których gotowała się jakaś przerachowana wściekłość. - Przychodząc tutaj i wrzeszcząc, że to tagmata ci brata zajebała.

Odstąpiła krok, przechyliła głowę i nagłym, ostrym ruchem smagnęła go bizunem przez twarz. Mocniej niż miał nadzieję. Słabiej niż się spodziewał, znacząc mu czoło i policzki krwawymi, puchnącymi błyskawicznie pręgami.

Nie uderzyła więcej. Zamiast tego zaparła się nogą i zrzuciła zsiniałego trupa, który leżał na ciele Baltarysa. Dopiero teraz było widać to wyraźnie: ciało jego brata różniło się od innych zwłok leżących w pomieszczeniu. Było czyste. Było umalowane. Było uczesane. Było pokryte jasnym pyłem, którego używało się do rytualnego pochówku tak różnego od zwykłego palenia ścierw biedoty. I nie widać było na nim śladu po zabójczym grocie. Zamiast tego znaczyły je ślady po szerokich ostrzach, w których tak rozmiłowana była choćby rodzina Panagakosa.
 
Ognos jest offline