Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-09-2016, 14:01   #11
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Gdzieś pod ulicami Skilthry

Brown został sam. Kazał jedynie przynieść sobie cierpkie wino z czarnej porzeczki. Pociągając kolejne łyki, przechadzał się chłodnymi korytarzami. Na plecy zarzucił sobolowe, przeżarte przez insekty futro. Nie bez powodu wybrał to pozornie nieprzyjemne, zimne miejsce. To właśnie tutaj najlepiej mu się myślało.
Kontemplował nad rozmową z Cyriciem. Młodziak był naprawdę przejęty kiedy mówił o Baltarysie. Zależało mu na zemście i w ramach własnych możliwości rozegrał sytuację całkiem dobrze. Ale biła od niego pewna niebezpieczna ambicja. Brown wiedział to, gdyż kiedy był młodszy sam dzielił podobne aspiracje. Inaczej nie objąłby swojego stanowiska. Utisha i Altija były skuteczne, ale znały swoje miejsce. Mimo tak młodego wieku wyczuwały tę subtelną granicę, gdzie zaczynały się plany ich ojca. Cyric… cóż, był posłuszny, lecz odzywał się w nim męski instynkt. Niby rzecz tak potrzebna w jego zawodzie, z drugiej strony mogła obrócić się przeciwko mistrzowi asasynów.
Brown pozostawał niespokojny, ręce mu lekko drżały. Wysłał już swoją dziatwę po Nekri. Sprawdzony umyślny z liścikiem i prośbą o informację zwrotną: gdzie kobieta podałaby czas i miejsce spotkania. Niech myśli, że Brown trochę zabiega o rozmowę. Chyba lubiła takie małe manifestacje władzy, a jego to nic nie kosztowało.
Resztę dzieci wysłał po mieście. Mieli sączyć informacje o Bezuchym. Że właśnie on, Darkberg był odpowiedzialny za wpuszczenie zmorfiałych do miasta. Nawet jeśli miało uwierzyć parę osób, to były pierwsze kamyczki, które mogły utworzyć lawinę. Oczyma wyobraźni widział już jak ta grzebie Bezuchego żywcem, a na powierzchni kroczy właśnie Brown. Szczególną uwagę kazał zwrócić na przybytek Hagne. Burdelmama nie posiadała specjalnego wyboru. Jeśli chciała mieć zachowany względny spokój i dotychczasowe bezpieczeństwo, musiała przekazać rewelacje dalej. Kurwie łoża bywały źródłem poczęcia nie tylko licznych bękartów, ale i plotek.
Nie chciał wychodzić na światło dziennie, jeśli nie musiał. Czuć dziwną nerwowość. Bywało już tak w przeszłości. Niektórzy mieli go z tego powodu za szalonego. Ale on wiedział swoje. Czuł trupi oddech na karku. Ktoś go obserwował. Chciał pozbawić statusu.
Może nawet życia.
Podszedł do kratki łączącej obecną kondygnację z poziomami poniżej. Usłyszał z dołu odgłos powolnych kroków oraz cichy szloch. Facet wciąż żył. Parę dni temu jeden z jego ludzi nie wykonał rozkazu. Chodziło o poślednią robotę, uciszenie pewnego skryby który zbyt interesował się sprawami Zaułka. Niedoszły zamachowiec skrewił sytuację. Jego cel zbiegł i Brown musiał wynająć dodatkową parę rąk. Darzył jednak swego wysłannika pewnym afektem, zatem dał mu szansę przejścia próby katakumb. Wyglądało na to, że kończył ją z żałosnym efektem. Przynajmniej stanie się przestrogą dla innych.
Dopił wino i odstawił je na kamienną półkę. Zechciał wrócić do swej celi. Nekri powinna dać mu już jakiś znak.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 12-09-2016 o 14:53.
Caleb jest offline  
Stary 13-09-2016, 20:48   #12
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
Cyric dobrze wiedział gdzie jest Bustuarium, w końcu Zaułek znał jak swój własny zadek. W odpowiednim momencie zjawiał się tam na polecenie swojego Mistrza. Jak tylko ktoś zginął w Skilthry nie przez przypadek, Brown chciał wiedzieć kto. Jak kogoś chwyciła zmorfiała sraka, po której nie było co zbierać tylko worek kości, Brown chciał wiedzieć kogo. Jak na zlecenie Brown’a miał ktoś zginąć, chciał on wiedzieć, czy została zabita odpowiednia osoba, czyjej imię wypowiedział dzień wcześniej paląc swoją fajkę.

Zbliżając się do pięknego budynku, wyróżniającego się na tle całego otoczenia jak jabłko w pysku pieczonej świni, chłopak układał sobie w głowie plan, dzięki któremu wszystko miało się diametralnie zmienić.

Jak z nią porozmawia?
Czy w ogóle będzie wiedziała kim jest?
Jak ją przekona?

Pytania pojawiały się i znikały. Natomiast żadna odpowiedź się nie pojawiała. Nie miał innego wyjścia. Wydarzenia zabrnęły już za daleko, nie był w stanie już zawrócić tej rzeki płynącej nienawiści w jego sercu jak i słów, które w tym momencie obiegały miasto z ust do ust. Wszystko przez niego… Dzięki niemu…

Podchodząc do bramy trupiarni liczył, że będzie otwarta. Masywne wrota zbudowane z kilkuset letnich dębów sprawiały ogromne wrażenie. W tej parszywej dzielnicy nie było możliwości, żeby coś zachowało się w tak cudownym stanie, a jednak - paradoksalnie trupiarnia mogła.

Spróbował pchnąć drzwi za ogromny żelazny uchwyt. Nauczony doświadczeniem uniknął skaleczenia się w dłonie. Nie jeden raz jego krew spłynęła po naznaczonych upływem wieków i rdzy ostrych kolcach wyrzeźbionych na tylnych częściach uchwytów. Za pewne zmorfiałe bóstwo, które było obiektem kultu w tym budynku miało krwawy humor i pragnęło krwi swoich wyznawców jeszcze zanim minęli próg jego przybytku. Strach pomyśleć co się działo w środku podczas rytuałów.

Wrota ani drgnęły. No cóż, w końcu tego się mógł spodziewać po wczorajszych wydarzeniach u Bezuchego. Zapewne ścierwniki mieli pełne ręce roboty. Walnął w drzwi pięścią kilkukrotnie. Teraz pozostało mu tylko czekać.

Nie czekał bardzo długo. Ot, tyle, że jakiś pryszczaty wyrostek zdążył przeciągnąć pusty już wózek i zniknąć w jednej z wąskich uliczek, wychudzony kocur ogłosił swoje przyjście wyniosłym miauknięciem i zaczął mu się ocierać o nogi, a przysadzista kobieta zaciągnęła za ucho rozwrzeszczanego dzieciaka do domu. Tyle, że przez moment nie miał pewności czy ktoś mu otworzy.

Drzwi skrzypnęły jednak cicho i wyjrzała zza nich szczupła twarz starszej kobiety. Zamrugała oślepiona słońcem, nim wyprostowała się ogniskując spojrzenie zaczerwienionych oczu na chłopaku.

- Natychmiast do Syntyche! - Cyric wiedział, że pewność siebie to jest jedyna droga do osiągnięcia celu. - Słowa przeznaczone tylko dla jej uszu!

Dwa zdania wypowiedziane w przeciągu dwóch uderzeń serca. Poczuł pot na wewnętrznych częściach dłoni. Nigdy by nie przypuszczał, że staruszka doprowadzi go do takiego stanu. Przysunął się do niej o krok chcąc wymóc swoją postawą na niej konkretne działanie. I wymusił. Swoimi słowami lub zachowaniem. Kobieta skryła się niemal cała za drzwiami, rozszerzając oczy po równi ze zdziwienia, niepokoju i - dałby sobie rękę uciąć - z jakiegoś skrytego oburzenia. Ale uchyliła szerzej odrzwia, wpuszczając go do środka i prowadząc w głąb budowli.
 
Ognos jest offline  
Stary 24-09-2016, 16:32   #13
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Kanały.

Mały demon zdawał się nie spać. Czuwał cały czas. Gdy tylko otworzyła oczy, gdy budziła się z nerwowej drzemki, zbyt słaba by móc zareagować, zbyt słaba by się sprzeciwić. Gdy zachłystywała się wodą, która wdzierała się do płuc, która wypełniała nos i usta.

Ona tam była.
Ona się nad nią znęcała.
Ona wymagała.
Ona patrzyła.

Przeklęty przez starych bogów morf w ludzkiej skórze.

Niech przestanie. Niech to się skończy. Ile to trwa? Godzinę? Dzień? Tydzień?

Czas zlewał się w jedną udrękę przerywaną chwilami, w których słabła i traciła przytomność, chwilami w których ją odzyskiwała, w krótkich przebłyskach świadomości, w których widziała twarz demona, by znowu wpaść w niekończącą się agonię.

Chciała umrzeć.

Smrodliwy Zadek.
Smrodliwy Zadek
w pełni zasługiwał na swoją nazwę. Sklecona byle jak z nieheblowanych desek buda przykleiła się pewnego dnia do kamienicy w jednej z bocznych ulic prowadzących do bustuarium. Początkowo służyła jako składzik materiałów dla odnawianego budynku. Jednak budynek wyremontowano, składzik opustoszał, murarze wynieśli się w inne miejsce a buda pozostała. Z czasem przejął ją Kampuris Lipos, garbaty grubas o twarzy i aparycji satyra i zaczął serwować w niej szczyny, które smakowały jak szczyny, pieniły się jak szczyny ale miały tę właściwość, że uderzały do głowy a kosztowały niewiele.

W środku nie uświadczyłeś stoła czy krzesła, za jedyne meble służyło kilka rozeschniętych beczek. Podłogę wyścielano co tydzień świeżym sianem, które przez ten czas musiało pochłaniać wymiociny i szczyny klienteli. Dla precyzji dodajmy - nie tylko te ulane z kufla.

Knajpa, odwiedzana przez najgorsze męty, nie cieszyła się dobrą sławą. W spontanicznych burdach traciły życie najgorsze szumowiny. Mimo tego, z bliżej niewyjaśnionych przyczyn lokal działał dalej, przysparzając zgryzot okolicznym mieszkańcom.

Hekłe, hekłe, hek... Koślawe kółko skrzypiało przy każdym obrocie. Umorusany wyrostek, podciągnął wózek pod rozhuśtane drzwi Smrodliwego Zadka z jakimś zacięciem i uporem na pryszczatej twarzy. Przepuścił zawianego klienta, który wypadł na zewnątrz ziejąc smrodem nieprzetrawionego alkoholu. Rozglądając się niepewnie smarkacz wszedł do środka najwyraźniej szukając kogoś wzrokiem. Najwidoczniej dostrzegł coś w półmroku bo przez jego kostropatą gębę przebiegł cień uśmiechu. Ruszył wzdłuż ściany, wymijając zręcznie głośną klientelę gdy drogę zagrodził mu ulany drab ucapiwszy go za kołnierz.

- A ty gdzie się wybierasz pętaku?

Ruda broda podskakiwała mu na zarośniętej gębie jak mówił.

- Puszczaj - pisnął chłopak.

Rudzielec uniósł go w górę jak małe kocię na wysokość garnituru zepsutych zębów i otwartą dłonią plasnął w twarz wierzgającego w powietrzu wyrostka. Brodacz zaśmiał się basowo gdy mały zaskomlał. Bywalcy stojący najbliżej przerwali rozmowy i z zainteresowaniem przyglądali się scenie. Drugie plaśnięcie najwyraźniej zamroczyło chłopca.

- Ej! - siwy staruszek z powykręcanymi artretyzmem rękami sięgał rudemu co najwyżej do piersi. - Myślę, że malec dostał już nauczkę. Możesz go puścić.

- Bo co? - odpowiedział zaczepnie lustrując widownię rozbawionym wzrokiem.

- Bo chciałem ci postawić piwo.

Rzucona moneta spadła na beczkę i zaczęła się toczyć. Byłaby spadła w śmierdzące siano, gdyby w ostatniej chwili nie została przykryta wielką dłonią. Brodacz pokazał braki w uzębieniu w szerokim uśmiechu. Publiczność westchnęła po czym zarechotała. Ktoś gwizdnął. Gdy mężczyzna odwrócił się, nie było już ani chłopaka ani staruszka.

***

- Po coś tam się pchał?

Pryszczaty smarkacz dochodził do siebie siedząc oparty o ścianę Smrodliwego Zadka. Wskazał ręką na wózek. Staruszek odsunął brudną szmatę, pod którą zastygłe w agonalnej pozie leżały truchła czarnego kota i trzech szczurów. W oku pojawił się błysk zainteresowania.

- Mogłeś przynieść do pracowni. Smrodliwy Zadek to nie jest miejs...

- Widziałem go!

Artretyk uniósł pytająco brwi.

- Jesteś pewien?

Kiwnięcie głową.

- Opowiedz...
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 05-10-2016, 13:57   #14
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
post we współpracy z GreKiem

Wciąż się nie odzywała. Czyżby umyślni zawiedli? Nie sądził. Dobrze wiedzieli co ich czekało gdyby wykazali się niesubordynacją. A przecież skoro potrzebował rozmowy z Syntyche, sprawa była poważna. Dobrze znali wagę układ łączącego dwójkę.
Strzelił knykciami przechodząc się po celi. Coś mu wciąż nie dawało spokoju. Jakby mrowienie wewnątrz głowy. Uporczywe i nawracające uczucie, że ktoś go obserwuje. Tutaj, pod Skilthry której podziemia znał jak własną kieszeń.
Nie. Przecież był zawodowcem. Po prostu ostatnio zrobiło się za gorąco i rozważał czarne scenariusze. Być przygotowanym na najgorsze - to przecież cecha profesjonalisty.
Znalazł kolejną karafkę z winem, dolał sobie trochę i usiadł z powrotem.
Pociągnął solidny łyk. Alkohol miło grzał w żołądku. Zaśmiał się do siebie. Wszystko gówno prawda. Nikt na niego nie dybał. Normalna rzecz, że na swoim stanowisku musiał uważać. To właśnie choćby chwilowe opuszczenie gardy było patologiczną sytuacją. Teraz, czujny jak nigdy zachowywał się odpowiednio do swego statusu.
Tylko dlaczego tak się pocił?
Sprawdzić nigdy nie zaszkodzi - pomyślał, miarowo uderzając butem o posadzkę. Wszakże w jakimś celu grupował tylu ludzi przez lata; choćby dla rozwiewania jego wątpliwości.
Geron. Nieraz pomagał mu przy doborze gówniarzerii z ulic. Miał oko do młodych talentów. Wiedział którzy będą potrafili zabijać, ale pozostaną lojalni. Mógłby go zapytać czy któryś z podopiecznych wykazał się zachowaniem podważającym zaufanie.
Ale jakby się dobrze zastanowić, kto go kurwa wiedział? Kiedy ostatnio przyszedł do niego z raportem? Sam zachowywał się dziwnie. Stronił od Browna. Może specjalnie podsuwał małych skurwieli, gotowych podciąć mu tętnicę podczas snu… Daleko posunięta diagnoza. Lecz nie mógł jej wykluczyć.
Thormund. Facet trzymał się na uboczu i zajmował swoim straganem. Nie sądził aby mógł rzucać kłody pod nogi, gdyż sam za nisko szczał by w ogóle wiedzieć jak tego dokonać.
- Świetny pomysł. Boisz się o życie i zasuwasz do miasta. Może od razu przewróć się na sztylet trzydzieści razy? - usłyszał własny głos.
- Zamilknij. Wszystko jest lepsze od bierności - odpowiedział.
Podróż do Kwadratu była rzeczywiście ryzykowna. Gdyby ludzie wiedzieli co się stało z rozkazu Browna, połowa mieszkańców widziałaby jego głowę na palu. Druga na szafocie.
Swoją kryjówkę opuścił w długiej, potarganej szacie. Przez głowę zwiesił kaptur, zakrywający twarz którą tak trudno zapomnieć. Dodatkowo oblepił siebie oraz sfatygowany ubiór błotem. Schylony jak starowinka niosąca chrust, ruszył w stronę Kwadratu. Zachowują czujność zaczął przeciskać się między zbitym tłumem. Parę razy głośno odchrząkiwał i wyciągał ręce, niby to prosząc o pieniądze. Nie było lepszego sposobu aby pozostać niewidocznym.
Kiedy pojawił się przy straganie Thormunda, mały człowieczek jakby na powrót stał się groźnym królem podziemia. Wydawało się, że dosłownie urósł w oczach. Spojrzenie stężało, a twarz napięła do granic możliwości.
Z informatorem nigdy nie bawił się w towarzyskie gierki. Od razu przechodził do rzeczy.
- Co mówi o mnie ulica?
Thormud prawie udławił się jabłkiem, które właśnie ugryzł, gdy Brown pojawił się nagle przy nim niczym duch.
- Na parchy mojej babki! - rozglądnął się trwożliwie po placu.
Odrzucił niedojedzony ogryzek, oblizał tłuste paluchy i uchylając połę namiotu kiwnął głową wskazując wnętrze.
Brown tylko ukradkiem odwrócił się za siebie, po czym wszedł za Thormundem. Jego poorana bliznami twarz pozostawała obojętna, nie wyrażała niczego. Kiedy był już w środku, znacząco spojrzał na młodego pomocnika, potem znów na właściciela.
- Kalips - huknął do chłopaka przebierającego nadpsute warzywa w drewnianych skrzynkach - pilnuj interesu! Nie ma mnie, rozumiesz?
Odprowadził chłopaka wzrokiem a gdy ten zniknął, gwizdnął cicho.
- Masz jaja... nigdy nie wątpiłem... żeby pojawiać się tutaj... kurwia zmorfiała rzyć... - zagryzł kłykcie jakby myśląc nad czymś intensywnie - Przecież jak cię tutaj znajdą... jak się dowiedzą... to mi interes z dymem puszczą! Co ja ci zrobiłem, żebyś do mnie przyłaził?!
- Nie pytałem cię o prywatne opinie na temat mojej osoby w tym miejscu - mistrz podziemi przysunął do siebie skrzynię i spoczął na niej. Taka mała sugestia: ważniejszy siedzi, drugi stoi.
- A teraz gadaj.
- Nie wiesz... ty na prawdę nie wiesz... - kupiec był szczerze zdziwiony. - Pół miasta cię szuka! Wpierw Biały, - wygiął pierwszy palec zaczynając wyliczankę, - po tym jak... - spojrzał znacząco na Browna, - ale ten to przez ciebie do Cyrica chciał trafić a od pieprznika u Bezuchego to Kurush rozpuszczał języka, ani chybi Szara miała z tobą do pogadania… - wyłamał kolejnego palca - a w krok za nim Sentios i Ghantos, przydupasy Darkberga od mokrej roboty. Widać jeszcze nie znaleźli skoro w dobrym zdrowiu cię widzę - rzekł z przekąsem wykrzywiając gębę jakby przegryzł właśnie cytrynę. - Interes mi gorzej idzie przez to całe zamieszanie - pożalił się w końcu.
Brown słuchał w milczeniu. Być może Biały chciał się upomnieć o zgubę w postaci anoterissy. Pytanie czy na tyle go obchodziła. Raczej wciąż węszył za sprawą śmierci Baltarysa.
Z Synthe już i tak zamierzał sam się spotkać. To ludzie Darkberga zwracali największą uwagę w tej wyliczance. Kojarzył dwa ostatnie imiona i wcale nie łączyły się z funkcją mediatorów.
Wstał z powrotem i kiwnął z aprobatą. Thormund wiedział że nie dostanie teraz złamanej łani. Wdzięczność, jeśli wobec Browna można było użyć ów słowa, okazywał on zgoła inaczej. Informator dobrze wiedział, że jego przybytek pozostanie obserwowany. I gdyby ktoś inny zechciał się nim zaopiekować, tudzież pobierać za opiekę pieniądze… cóż, ludzie Browna szybko by te zapędy ostudzili.
Jak zawsze wyszedł bez słowa, już w przejściu namiotu z powrotem stając się zgarbionym nędzarzem. Musiał wrócić do siebie, ostrzec dzieci i wzmocnić czujki.
Jednak przeczucie go nie myliło. Zbyt wiele razy widział śmierć, żeby nie wyczuć kiedy próbowała wyciągnąć kościste palce i po niego.
 
Caleb jest offline  
Stary 16-10-2016, 14:09   #15
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
W kanałach

Ciężkie kroki niosły się echem wśród kamiennych korytarzy. Brown pokonywał kolejne zakręty. Z przyjemnością słuchał skomleń mających źródło kilka kondygnacji niżej, w katakumbach. Ten biedny idiota odchodził tam od zmysłów. Był sam sobie winien.
Jednakże przyszedł tu z innych powodów.

Mała nie odstępowała swojej zdobyczy. Miała do tego prawo. To była dla niej ważna lekcja. Upolowały z siostrą Nnoterissę, także winny poczuć swoistą gratyfikację. Nie szło o wdzięczność, ale wyuczenie w dziecku prostego schematu. Wykonujesz pracę dobrze - dostajesz urobek władzy.
Stanął w mroku, tuż za dziewczynką. Nie chciał zostać dostrzeżony przez pochwyconą, choć nie sądził aby była na tyle przytomna. Owionął nieświeżym oddechem kark swojej córki.
- O to upadają na kolana ci, którzy mieli strzec porządku mieście. Nigdy więc naprawdę nie piastowali tego stanowiska a byli jego uzurpatorami. -
Splunął przed siebie. Siła i spryt, tylko to się liczyło. Tagmata była zaś jedynie żałosną wydmuszką.

Dziewczynka rozpoznała jego kroki. Ona też uczyła się coraz więcej .
- Uzurpatorami ? - zapytała, bo nie znała tego słowa. Brown od razu wiedział, że ma do czynienia z Utishą. Altija łapała jego słowa w lot, mogła nie znać niektórych , ale zawsze rozumiała kontekst.
Brown nie miał jednak w zwyczaju tłumaczyć swoich słów. Pozostał w cieniu, obserwując skuloną postać. Gdzieś w głębi siebie czuł satysfakcję.
- Ona lub jej ludzie zabili mi syna - powiedział rzecz jasna nie po to, aby się zwierzyć, lecz wyjaśnić sytuację - Jak myślisz, co powinno ją spotkać?
Było to na trochę autentyczne wybadanie opinii małej, po części test. Ton głos nie sugerował jednak ani jednego, ani drugiego.

Utisha drgnęła, ledwie zauważalne. Oczywiście, wiedziała, że ludzie umierają, giną, są zabijani. Miała nawet w tym niejaki udział. Ale Brown? A raczej jego syn? Ktoś podniósł na niego rękę? Przecież to znaczyło, że ona też.. Zawsze sądziła, że opieka Browna chroni ją przed wszystkim.
Odchrząknęła.
- Gdyby ktoś mnie próbował zabić.. albo zabił… chciałabym żeby umierał bardzo, bardzo długo. I żeby cierpiał. I żeby wiedział, czemu cierpi. A potem, potem żeby tego kogoś okaleczyć, ale tak, żeby tylko cierpiał, ale nie umarł od razu. I wypuścić. Żeby sobie poszedł, bez oczu, bez języka, bez uszu, tylko z wyrżniętym napisem na piersi: To spotka tego, kto dotknie dzieci Browna. - powiedziała, przyciskając się do nogi i biodra mężczyzny. Nagle zaczęła się bać.
- Mnie też każą zabić?- spytała.

Na twarzy Browna wykwitł szpetny uśmiech. Podobał mu się kierunek rozwoju małej.
- Masz rację. Wszyscy jesteśmy jedną krwią, a nasze więzy są święte. Pytasz o swoje życie. Nie będę cię okłamywać. W Skilthry każdy może umrzeć. O dowolnej porze. My szczególnie musimy być uważni. Baltarys nie był.
Kiedy spojrzał na Anoterissę, poczuł złość. Stłumił ją jednak.
- Twoje zadanie przy tej kobiecie dobiegło prawie końca. Nie zabijemy jej. Póki co. Pamiętaj że brzemiennym błędem jest pozwolić, aby pragnienie zemsty przysłoniło wszystko inne. Winniśmy być ostrzem w ciemnościach, precyzyjnie wymierzającym karę. Nie szaleńcem z pianą na ustach.
Jest jeszcze zemsta. Sprawiedliwość. I krew do przelania
- przypomniał sobie własne słowa, kiedy rozmawiał z Nekri. Jasno sugerowała mu wtedy że niedobrze się stało, iż kobieta rzekomo sczezła. Zamierzał ją zatem oddać miastu. A w jakim stanie... przecież on nawet nie kiwnął palcem.
- A zatem Utisho. Obudź ją i opraw tak, jak sądzisz że na to zasługuje. Potem wraz z siostrą odstawcie do Zaułka. Pamiętaj że nie ma prawa skojarzyć naszego domu. Będę cię obserwować. I oceniać.
Pozostał pod murem, śledząc każdy ruch córki.

Ucieszyła się, że powiedział jej prawdę. I nie odepchnął. To znaczy, że traktował ją poważnie. Musi być ostrożna i wszystko będzie dobrze.
Podeszła do ślepego załomu korytarza, gdzie grunt unosił się nieco, tworząc rodzaj półki, suchej suchej i całkiem ciepłej. Altija spała tam, zwinięta w ciasny kłębek. Nie obudziły jej ani kroki ojca, ani jęki uwięzionej kobiety. Utisha zagwizdała kawałek melodii a siostra natychmiast poderwała się na nogi, całkowicie wybudzona. Już dawno nauczyły się tej sztuczki - potrafiły spać niezależnie od okoliczności, aż się wyspały, albo aż druga dała sygnał, że trzeba się obudzić.
- Co jest? – zapytała Altija krótko, wodząc, ze sistra jest spokojna.
- Tatko przyszedł. Ona zabiła, albo kazała zabić naszego brata. Mamy ją .. oporządzić, jak uważamy i wypuścić.
- Wypuścić?
– zdziwiła się Altija.
- Wypuścić w Zaułku ale taka, ze będzie bardziej martwa niż żywa. Ale żywa. Rozumiesz?
- Tak. Pamiętaj tylko, ze rany nie mogą być za głębokie. Nie może się wykrwawić.


Poszeptały jeszcze trochę do siebie, a potem przeszły do celi. Ściągnęły szmatę z twarzy kobiety, a potem wspólnymi siłami podciągnęły ja do pozycji wpółsiedzące. Sapały przy tym, ciało kobiety było nieruchome, bezwładne i bardzo ciężkie. Jeśli jednak miał się ocknąć musiała mieć głowę wyżej - tak łatwiej było jej oddychać.

Altija zniknęła, a Utisha okryła ciepło kobietę. Rozpaliła ogień. Czekała. Sistra wróciła z jakiś czas, niosąc naczynie z parującym płynem.
- Postawi ją na nogi.. na krótko – wyszeptała, a potem znów zniknęła w cieniu – tym razem na dobre. Kobieta miała co prawda nigdy nie być w stanie opowiedzieć o nich ani w żaden sposób ich rozpoznać, ale trzeba było być ostrożnym. Schowana w mroku widziała wszystko i słyszała każde słowo, gotowa przyjść z pomocą, jeśli Utisha będzie jej potrzebować.

W końcu Anoterissa zakaszlała i zamrugała kilka razy powiekami.
- Cii – usłyszała dziewczynkę.
Drgnęła gwałtownie.
- Cii – powtórzyła Elsi. – Wszystko będzie dobrze. Pij powoli, gorące. – przystawiała kobiecie kubek do ust.
Narkotyk rozpuszczony w wodzie wzmocnił kobietę. Zaczęła znów widzieć, czuć, orientować się, co się wokół niej dzieje. I dzięki temu zobaczyła dłuto, zbliżające się do jej źrenicy. A ponieważ Utisha była precyzyjna i bardzo delikatna, najpierw dostrzegła rozbłysk, a dopiero potem poczuła ból. Za chwilę nie była w stanie zobaczyć niczego więcej, ani niczego usłyszeć.


Przez jakiś czas Brown obserwował bacznie swoje córki i uwiezioną. Widząc że Ultisha i Altija radzą sobie sprawnie, wycofał się cicho i wrócił do swojej celi. Pijąc wino – kolejne, i kolejne - czekał na wiadomość od Nekri. Ta ciągle nie nadchodziła. Sięgnął po następny dzban konstatując, ze zawartość poprzedniego skończyła się nadspodziewanie szybko. Ostatnimi czasu wino było jego najwierniejszym towarzyszem.


Utisha ceniła długo, było poręczne i pozwalało działać dokładnie. Kiedy skończyła operować w ustach kobiety wzięła dratwę i precyzyjnie zszyła miejsce cięcia – pamiętała, ze krwi nie powinno być zbyt dużo.

Miała nadzieję, ze tatko będzie z niej dumny.

Chciała jeszcze przeciąć ścięgna, kiedy poczuła, że kreci się jej w głowie. Osunęła się na kolana, bo zrozumiała, że nie da rady. Pewnie chodziło o to, ze nie jadła dziś śniadania… zdążyła pomyśleć, a potem jej żołądek ścisnął się gwałtownie i cała zawartość wylądowała na mokrym klepisku.
Dziewczyna na kolanach odsunęła się od uwięzionej.
- Chyba jestem chora – wyszeptała do siostry, a potem znów zgięła się wpół, szarpana suchymi wymiotami. Z oczu lały się jej łzy, gluty leciały z nosa. Spróbowała wytrzeć twarz rękawem, ale nie dała rady utrzymać ciężaru ciała na samych kolanach i jednej ręce. Upadła twarzą w błoto.
Altija nie wymiotowała, ale była zielona na twarzy i cała się trzęsła.
- Ja też - powiedziała. – odpoczniemy trochę, a potem ją zaniesiemy, dobrze?
Utisha postarała się coś odpowiedzieć, ale znów szarpnął nią skurcz.
Wsunęły się w ślepy załom korytarza i przylgnęły do siebie, grzejąc się nawzajem. Skulone pod ścianą czekały, aż przejdzie im atak dziwnej choroby. Tatko czasem też chorował, szczególnie, gdy spędzał za dużo czasu z glinianym dzbanem. Ostatnimi czasy zdarzało mu się to często. Ale one przecież nie piły wina, więc nie wiedziały, co spowodowało chorobę. Były jednak bardzo młode, w tym wieku organizm szybko się regenerował. Kiedy zęby przestały im szczękać a mięśnie trząść się w niekontrolowany sposób wypiły resztkę naparu z kubka przyniesionego dla kobiety, co pozwoliło im nieco odzyskać siły.

Podniosły się na nogi, nieco chwiejnie, ale dawały radę stać. Siły szybko wracały, pobudzone naparem. Ujęły kobietę pod ramiona i zaczęły ją wlec, najpierw przez mokre korytarze, a potem coraz dalej, aż do wyjścia z kanałów. Szło im opornie, bezwładne ciało było ciężkie – cięższe niż wcześniej – leciało im przez ręce. Ale one były silne i zdeterminowane.

Na dworze było już ciemno, do świtu zostały dwie, może półtorej godziny. Ulice opustoszały, kto miał wrócić do domu – wrócił, kto nie zdążył – spał tam, gdzie stał, a raczej upadł. Świt nie wygonił jeszcze nikogo z domostw. Dziewczynki ciągnęły kobietę, z każdym krokiem zbliżając się do Zaułka. Pot zalewał im oczy, mieszając się z brudem i resztkami wymiocin. Mięsnie drżały do wysiłku.

Plan był prosty - zostawią ja, a potem wrócą do domu. I będą spać. Dwa dni.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 23-10-2016, 19:03   #16
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
Made by: Obce & Ognos & GreK

Bustuarium cuchnęło trupem - cuchnęło krzepnącą krwią, szczynami, brudem i tym nieuchwytnym niemal zapachem chłodu ciągnącym spomiędzy bloków białego marmuru. Cuchnęło też żywymi - potem, pachnidłami, brudem i tym nieuchwytnym niemal zapachem niepokoju. Pomimo wywietrzników cuchnęło także palonym ścierwem - tłustym, ciemnym dymem, który wysnuwał się niczym czarna wstęga ponad kopułę trupiarni.

Nie sposób było powiedzieć, który z tych smrodów był bardziej uciążliwy.

Oprawczyni Skilthry stała koło kamiennego stołu: nisko nachylona, ręce po same łokcie uwalane we krwi i wnętrznościach, pomiędzy wygiętymi w ostre łuki brwiami tkwiła głęboka zmarszczka zmęczonej irytacji, niewielki nóż trzymała swobodnie w palcach prawej dłoni. Na stole zaś - trup kobiety. Brzuch rozpruty, wnętrzności wywalone do misy stojącej przy jednej z czasz, do których spływała powoli czarna, krzepnąca jucha. Tuż obok anakratissy siedział starzec, krzywiąc wiotkie jak pergamin w grymasie dezaprobaty.

Nie byli w niewielkim pomieszczeniu sami. Pod ścianą, na jednej z masywnych amfor przysiadł olbrzymi mężczyzna, jeden z nieodłącznych towarzyszy Nekri. Przy chropawych, nierównych ścianach, pomiędzy przygotowywanymi do spalenia zwłokami przemykało dwóch kolejnych anakaroi, milczące płaczki, obmywacze zwłok i dwójka zasmarkanych dzieciaków prowadzonych przez równie zasmarkaną matkę.

Cyric przemierzył Bustuarium z sercem na ramieniu za prowadzącą go kobietą. Wiedział, że to jest jego jedyna nadzieja, ale wewnątrz siebie paranoicznie się bał stanąć twarzą w twarz z Oprawczynią Skilthry we własnej osobie. Nigdy dotąd nie miał tej przyjemności i nie wiedział, czy nie potraktuje go jak zwykłego szczura pałętającego się po kanałach z fekaliami. Za dużo o niej słyszał. Smród panujący dokoła w żaden sposób nie pozwalał mu skupić swoich myśli, które jakby tego było mało, były już i tak rozlatane jak kawałki rozbitego dzbana.

W końcu ją zobaczył. Z trudem opanował drżenie dłoni i kołatanie serca. Ćwiczył tą sztukę przez długie lata. Wielokrotnie w swoim życiu zdany był na swoje umiejętności nie tylko władania sztyletem ale i językiem jak zatrutą bronią. Pewne sprawy musiały być załatwiane bez rozlewu krwi, czystymi negocjacjami, wtedy dopiero kontakty pomiędzy gildią, a potencjalnymi “klientami”, jak zwykł to nazywać Brown, stawały się jeszcze bardziej owocne. Teraz nadszedł czas najważniejszego sprawdzianu w jego życiu.

Spojrzał wymownie na leciwą staruszką, która go odprowadzała. Dalej w jej oczach widniał strach zmieszany z irytacją. Skinął delikatnie głową w podziękowaniu, byle nie przesadnie. Pewnym siebie krokiem ruszył w stronę Nekri.

Oprawczyni oparła się lewą ręką o kamienny stół i wlepiła w niego spojrzenie czarnych oczu.

- ...wystarczyłby jeden - mówił cicho siedzący obok niej starzec. - Wspomnij syna Aglai. Jakże inaczej

- Ty - rzuciła, wskazując chłopaka ostrzem niewielkiego noża, gdy ten był wciąż dobre kilka długich kroków od niej. Starzec zacisnął na to usta w wąską, pełną niezadowolenia linię. - Stój. Tyle wystarczy.

- Po imieniu poprosił - fuknęła zza pleców Cyrica jego przewodniczka zagłuszając słowa starca. - Po imieniu - powtórzyła z wyrzutem, jakby matkę rodzoną jej obraził.

- Zosime, niech Lyna cię zastąpi. A ty idź już. No już. Idź - odprawiła starą, nie odrywając od Cyrica wzroku.

Cyric z przerażeniem przełknął ślinę jak usłyszał ton staruchy, która go odprowadziła. - Czyżby nie tak powinien się zwracać do anakratissy? Kurwa zmorfiała jego mać! - zaklął w duchu licząc, że ta zniewaga przejdzie bokiem niezauważona. Odczekał momentu aż kobieta oddali się na kilka kroków. Spojrzał na siedzącego starca koło Nekri, po czym wrócił wzrokiem z powrotem na kobietę, która była jego celem samym w sobie. Skupił swój wzrok na jej postaci, chcąc złapać każdy szczegół. Ostrze noża, którym w niego celowała było tak małe, a zarazem wydawało mu się tak wielkie jakby czyste zmorfienie się na nim pokazało.

- Moja pani - minęło kilka dobrych uderzeń serca zanim chłopak się odezwał - musimy porozmawiać na osobności. Jestem Cyric, syn mistrza Browna - ostatnie słowa dokładnie podkreślił, aby kobieta zrozumiała, że nie może mu odmówić.

Sarknęła na to i jeszcze raz przesunęła po nim wzrokiem. Po zarośniętej twarzy, dobrze przyciętych, przetłuszczonych włosach, luźnym ubraniu, na którym widać było wielokrotnie zaszywane dziury po nożu. W końcu po sygnecie, który lśnił srebrzysto, niemal nieprzyzwoicie na przybrudzonej dłoni.

- Znam twoją twarz - powiedziała z namysłem. - Nie znam imienia. Udowodnij, żeś jego.

- Nie dziwię ci się, że znasz - odpowiedział z większą pewnością siebie niż podchodził do kobiety. Przetarł dłonią po zaroście aż zaszeleściło niczym lekki podmuch liśćmi w lesie. - Jestem jego synem… Drugim synem, po Baltarysie, pierworodnym Mistrza...

Zamilkł. Wydawało mu się, że ujrzał błysk w oczach Nekri, kiedy wypowiedział imię brata. W ustach zrobiło mi się tak sucho jakby nie pił wody od kilku dni. Z trudem wydusił z siebie kolejne słowa, bojąc się jaka może być reakcja jego rozmówczyni.

- ...który bezczelnie został przedziurawiony bełtem przez sukę z Tagmaty! - ostatnie słowa prawie wykrzyczał. Przyspieszony oddech nie pozwolił kontynuować w szybszym tempie - Chcę go zobaczyć. Zaprowadź mnie, pani, do niego.

Ciemne brwi uniosły się wysoko na śniade czoło, nóż zatańczył między długimi, kościstymi palcami. Nachyliła się ku niemu ponad rozpłatanym trupem i popatrzyła na niego inaczej niż wcześniej. Tym razem już nie zdawało mu się, to nie był błysk jeno - jej wzrok niemal parzył. Popatrzyła na niego, jakby w myślach oddzielała mu skórę od mięsa, mięso od kości, członki od ciała, ciało od umysłu; jakby obejrzeć chciała i zapamiętać każdą rysę na jego twarzy, każde załamanie brudnego i poszarpanego ubrania.

- Więc, chłopcze… - odezwała się miękko, prawie pieszczotliwie. - Zanim popędzę spełniać twoje rozkazy, masz coś jeszcze do wykrzyczenia o Baltarysie i jego sukach z Tagmaty?

- Nawet Pani nie jesteś w stanie sobie wyobrazić… - niemal bezgłośnie wypowiedział chłopak, wiedząc, że to tylko kobietę podjudzi jakby jeszcze było mało. Potrzebował tego. Chciał, żeby była rozgrzana jak kamień na pustyni. Tylko w ten sposób mógł osiągnąć to, po co tutaj przyszedł. Szok, to było narzędzie.

Czuł jej mroczne spojrzenie, którym gdyby mogła spaliłaby go żywcem. Przypominała żywego trupa, który kojarzył się chłopakowi z demonami z dziecięcych opowieści na ulicach Skilhtry. Krwawe oczy Nekri na tle sinych okręgów dokoła tylko podkreślały jego wyobrażenie. Na plecach wystąpił mu pot, który orzeźwiał jak zimny deszcz spadający ogromnymi kroplami na rozgrzane kowadło podczas kucia miecza. Odpuścił kontakt wzrokowy ze swoją rozmówczynią spoglądając w bok na jej wielkiego strażnika, który ani na krok jej nie opuszczał. Miał nadzieję, że nie jest on z tych najemników, który w sytuacji zniewagi jego pracodawcy potnie mieczem jak rzeźnik świniaka na kolację.

- Czy możemy Pani przejść w jakieś ustronne miejsce? - Nie wiedział, czy aby na pewno tego pragnie. Nie chciał stanąć twarzą w twarz z tym chodzącym koszmarem. Pociemniałe od juchy i potu biczysko, które miała przypasane, nie świadczyło o tym, że dobrze traktuje swoich rozmówców. - Chyba każdemu z nas zależy na odrobinie prywatności, zgadza się?

Pokiwała głową powoli, jakby się zgadzała, jakby mądrość jakąś w jego słowach dostrzegła. Ba! Jakby przysługę zgadzała się mu uczynić. Spojrzenia nie odwróciła. Gwizdnęła przez zęby przenikliwie, aż echo poszło od chłodnych, marmurowych ścian.

- Przeszukajcie go - rozkazała spokojnie ciągle tym miękkim niepasującym do niej głosem, wskazując na chłopaka podbródkiem. Wykrzywiła do niego szare usta w grymasie, który za uśmiech ledwie mógł uchodzić. W migotliwym blasku świec sine linie tatuaży zdawały pełzać po jej czole i policzkach. - Skoro on Browna, dwakroć dokładnie. Żelazo odbierzcie. Ręce spętajcie.

Olbrzym milcząco przysłuchujący się do tej pory rozmowie przestał wydłubywać nożem bród zza połamanych paznokci, podniósł się z amfory, przestąpił niby-niezdarnie z nogi na nogę i cmoknąwszy ruszył niespiesznie w kierunku Cyrica. Ten złowił kątem oka też drugą postać, która oderwała się od ściany i zbliżała się w jego kierunku wyszczerzywszy popsute zęby.

Był na to przygotowany. Nie zabrał ze sobą więcej niż swój sztylet, z którym się nigdy nie rozstawał. Złudna nadzieja, że podczas przeszukania go nie znajdą trzymała się go jak dziecko matczynej kiecy. Widząc zbliżające się do niego dwie postacie podniósł w poddańczym geście obie ręce do góry. Mocne przetarcia na kurtce pomiędzy ramionami a tułowiem ukazały się wpatrującym się w niego oczom, niejedno musiał jego ubiór znieść, to było widać.

- Ależ proszę bardzo. - powiedział coraz bardziej pewnym siebie tonem - głupi byłbym jakbym miał zamiar się na ciebie rzucić moja Pani. Brown takich głupców nie wybiera. Inaczej już dawno gryzłbym ziemię. - widział w jej oczach władzę. Chciała mu ewidentnie pokazać, że ta przeklęta świątynia jest jej królestwem i każdy kto tutaj wejdzie, martwy, czy żywy, staje się jej własnością i może z nią zrobić co jej się żywnie podoba. Od grzebania we wnętrznościach do naznaczania pleców biczyskiem.

Udając się do tego miejsca był jednak przekonany, że ma większy szacunek do Browna i jego ludzi. Wychodzi na to, że kontakty między jego ojcem a oprawczynią Skilthry nie do końca były takie jak sobie to wyobrażał. Trudno. Będzie musiał sobie z tym poradzić, nie z takich tarapatów wychodził razem z Baltarysem. Patrząc nieprzerwanie w demoniczną twarz Nekri, chłopak czekał aż nadchodzący olbrzym pozbawi go tchu podczas przeszukania. Wykręcone nadgarstki to dopiero początek przygód, które go tutaj spotkają. Miał nadzieję, że się myli.

Przeszukanie nastąpiło z wprawą fachowca. Drab robił to z taką pewnością i dokładnością jakby była to czynność, którą wykonywał kilka razy dziennie. Z resztą może i tak było. Oklepywał Cyrica swoimi łapskami jak rzeźnik znęcający się nad półtuszą. Siniaki, których przysporzył mu wcześniej Brown bolały podwójnie i odezwało się żebro, które musiał przy najbliższej sposobności zbadać czy nie jest złamane. Wszystkie nadzieje zabójcy jednak prysły gdy schowany w cholewie buta nóż wylądował na stole obok trupa. Ręce zaraz też związano z tyłu za plecami, znalezionym gdzieś powrozem, który wrzynał się w nadgarstki uniemożliwiając krążenie.

Po wydarzeniach z ostatnich dni, nic już nie mogło go zaskoczyć. Właśnie pozbyli go jedynej nadziei na obronę swojego parszywego życia. A co tam - pomyślał - pozostaje mi fechtowanie językiem. I tak gówno bym zdziałał za tymi grubymi murami wśród tych parszywych pachołków Nekri.

- Jak już szanowny pan zakończył swą powinność, czy możemy udać się w ustronne miejsce, aby porozmawiać w cztery oczy? - wyszarpnął się z rąk olbrzyma, który z wielką satysfakcją górował za jego plecami. - Chyba, że jeszcze chcecie mi wybić wszystkie zęby, bo przez przypadek mogę pani nimi przegryźć krtań? Bom Browna? - odważył się na odgryzający się żart w stronę Nekri.

- Boś idiota ciężki - sarknęła na to, krzywiąc wargi w niechętnym grymasie. Podbródkiem wskazała olbrzymowi, w który korytarz ma przesunąć foremnie związany pakunek z chłopaka. Rzuciła zakrzywiony nóż koło kobiecego trupa, chwyciła misę pełną wody. Przez moment patrzyła na starca z namysłem. - Jeno dopilnuj, by spalili ją przed świtem. Zbyt wiele tu już ścierwa zalega - powiedziała tylko najwyraźniej kończąc przerwaną przez Cyrica rozmowę.

Chares popchnął go wielką łapą i szturchając poprowadził w krótki, delikatnie opadający w dół korytarz prowadzący do kolejnej, niewielkiej sali. Nie było w niej nikogo - pomieszczenie było chłodne, ciche, pozbawione sprzętów i mebli, jedynie na rozłożonych po posadzce skórzanych płachtach leżały trupy, sprawiające wrażenie jakby ktoś bardziej gruchnął je niecierpliwie na ziemię niż ułożył z czułością i szacunkiem. Kątem oka widział jak anakratissa opiera się ramieniem o ścianę, misę wspiera na biodrze i obserwuje go spod opuchniętych powiek i czarnych rzęs.

Czuł się jak młodzik złapany na nocnej robocie. Związany, prowadzony na pomieszczenia, w którym ciężkimi katuszami miałby wydać dla kogo pracuje. Miał nadzieję, że czekająca go rozmowa z Nekri nie bezie jednak podobna do jego mrocznej wizji nawiedzającej jego wyobraźnię. Nie szarpał się, nie miał na celu napytanie sobie większych kłopotów niż dokonał tego do tej pory. Wepchnięty do pomieszczenia przez prowadzącego go olbrzyma, o mało nie opanował odruchu wymiotnego, gdzie zatęchła woń zmarłych bezwładnie porozwalanych na posadzce, dotarła do jego nozdrzy i zapaliła w gardle niczym ogień.

Ramiona zaczęły drętwieć z braku ruchu. Spróbował uwolnić je od bezczynności, lecz rzemienie na jego nadgarstkach odezwały się nieznośnym bólem. Poczuł jak po knykciach spływa mu ciepła krew ze świeżo naciętej skóry. Nie dał po sobie nic poznać. Nie mógł. Ogarnął pomieszczenie wzrokiem, wypatrując potencjalnych mistrzów umierania. Oprócz Nekri i jego przewodnika w pomieszczeniu nie było nikogo żywego. Pośród leżących zwłok dojrzał natomiast coś znajomego. Dwukrotnie zamrugał aby wygonić spod powiek piach i złudzenie, które go dopadło. Nic się jednak nie zmieniło. Oczy piekły od unoszącego się w powietrzu zapachu świeżych trupów i palonych ciał. Cel na którym skupił się jego wzrok pozostał niezmieniony. Tak, to był on. Jego brat. Baltarys. Tą twarz rozpoznałby wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. Z trudem opanował złość i smutek mieszające się ze sobą jak woda z winem w najpodlejszych karczmach.

Podniósł wzrok na oprawczynię, która oparta o ścianę czujnie obserwowała związanego chłopaka. Przez moment wydawało mu się, że dojrzał w jej krwistych oczach błysk, jakby dostrzegła jego wewnętrzną walkę po rozpoznaniu wśród ciał swojego brata.

- Dziękuję za doprowadzenie mnie - odwrócił głowę i spojrzał w górę na podwładnego Syntyche - Sam doprawdy bym nie dał rady. Może trzeba było mi jeszcze nogi związać jak planowaliście mnie tutaj prawie nieść. - Wiedział, że stąpa po cienkim lodzie. Ale po drugiej stronie tego zamarzniętego jeziora czekało na niego zwycięstwo. - Czy szanowny pan raczy nas opuścić? - pytanie skierował do kobiety. - Wtedy jedynymi uszami będą pani i tych ścielących się dokoła trupów.

Anakratissa poruszyła się dopiero po kilku uderzeniach serca, stawiając delikatnie misę z wodą na jednej z przełamanych w pół kolumn.

- Przypierdol mu, Chares - powiedziała spokojnie.

Trzeba było przyznać, że Nekri dobrze sobie dobierała pomagierów. Chares zamachnął się nie namyślając się długo. Zwinięta pięść wylądowała na szczęce złodziejaszka nim zdążył się uchylić. Cios był mocny, klasyczny i odrzucił Cyrica na ścianę, po której osunął się oszołomiony na podłogę. Warga pękła zalewając zęby krwią. Zaczynała puchnąć.

- Jeszcze raz. Żeby dotarło.

Kopnięcie w żołądek odebrało mu oddech. Przez chwilę zastanawiał się czy nie zwróci ostatniego posiłku ale pokonał nudności. I dopiero wtedy, gdy przełykał wymioty kobieta zwróciła się prosto do niego.

- Marnujesz mój czas. Zaczynasz mnie też irytować. I na ten moment, gówniarzu, prospekt dla ciebie niewesoły - poinformowała go, sięgając okrwawioną ręką do jednej ze skórzanych kieszonek przywieszonych do pasa i wyjmując z niej maleńki, robiony na wyraźne zamówienie czasomierz. - Masz pół klepsydry, by go zmienić. Jeśli nie - wzruszyła ramionami. - Może stracisz ozor. Może stracisz palce - mówiła wciąż tym samym płaskim, obojętnym tonem. - A może położę cię na stole i razem z mięsem wykroję z ciebie informacje, które mnie interesują.

Poprzez mroczki po uderzeniach chłopak dojrzał urządzenie do odmierzania czasu, które Nekri stawiała obok misy. Nie miał go za wiele. Od tego zależało jego być, czy nie być. Kilka uderzeń serca zajęło mu odzyskanie pełni świadomości i podniesienie się do pionu. Zachwiało nim.

- Jak już uprzejmości mamy za sobą - poczuł, że ubita warga zaczyna mu przeszkadzać w rozmowie - to pozwól pani, że przejdę do sedna sprawy zanim zostanę już pocięty na wspomnianym stole. - Zrobił przerwę aby złapać oddech i wytrzeć krew z ust w kurtkę na ramieniu. - Zjawiam się tutaj nie tylko w swoim, ale i w pani interesie. Skłonny byłbym powiedzieć, że to pani powinno bardziej na tym zależeć niż mi… - urwał na chwilę, aby wymusić u kobiety ciekawość. Zanim jednak mogła coś powiedzieć kontynuował dalej. - … zależeć na śmierci Browna. Ten stary gad jest z dnia na dzień coraz bardziej niepoczytalny i nieprzewidywalny. Myślę, że w przeciągu ostatnich dni i tygodni miała pani okazję się o tym przekonać. W Skilthry nie potrzebujemy kogoś takiego. To nie są już jego czasy, nadszedł odpowiedni moment, aby odejść. A jego władzę powinien przejąć ktoś bardziej świadomy swoich czynów i wydawanych rozkazów. Tak… Tak… - podkreślił. - Siebie mam na myśli. pani, to ja jestem osobą, z którą powinna pani się układać. Ja jestem osobą, która powinna sprawować pieczę nad gildią, dzięki czemu to pani będzie również miała kontrolę nad wszystkim. - wyprostowany pomimo skrępowanych rąk za plecami patrzył prosto w oczy oprawczyni. Pewny siebie, pewny swojej wartości, nie było po nim widać nawet, że żołądek, który jeszcze przed chwilą podszedł mu do gardła dalej sprawia mu trudności w oddychaniu. Był przekonywujący. Stało się, postawił wszystko na jedną kartę. Oby karta, którą właśnie wyciągnął z talii była jego najlepszą.

Chares spojrzał na nią z niewypowiedzianym pytaniem w łagodnych oczach: "Pierdolnąć mu jeszcze raz"? Posłała mu szybki, ostry uśmiech. Pokręciła nieznacznie głową, klepnęła ręką w bat przytroczony do pasa i zaraz skinęła na niego palcem, by się ku niej schylił. Wyszeptała coś do niego, stojąc tak blisko, że jej usta muskały ucho olbrzyma. Przymarszczył brwi, popatrzył pytająco. Skinęła głową. Zaszeptała ponownie.

- Dobrze - zadudnił anakratoi i trzasnął za sobą ciężkimi odrzwiami.

Nekri spokojnie nachyliła się nad misą i zaczęła myć okrwawione ręce. Powoli, metodycznie, rzucając chłopakowi tylko spojrzenie ni to niechętne, ni zaciekawione.

- Przychodzisz prosto z ulicy, cuchnąc jak ścierwo, które wypełzło z rynsztoka - mówiła, a jucha barwiła wodę czerwienią. - Jesteś twarzą bez imienia i imieniem bez reputacji. Narzędziem w cudzych rękach. Twoim jedynym gwarantem jest ten, przeciwko komu występujesz. Ozorem mielesz tak, że gdyby każde słowo złotem stało, bogatszy byłbyś od samego archigosa. Problem w tym, młody, że słowa nie znaczą nic bez imienia i bez reputacji. Ot, tyle co oddech nieświeży. Taka ich waga i wartość. - Wydłubała jakiś strzęp spod paznokcia, rzuciła na podłogę, cmoknęła z niezadowoleniem i z powrotem włożyła dłonie do misy. - Mówiłam: udowodnij, żeś jego. Zaoferuj wkupne, skoro chcesz stanąć do gry. Chyba, że przyszedłeś z pustymi rękami licząc, że łyknę twoje równie puste zapewnienia z łatwością kurwy łykającej pieprzonego fiuta.

Wyjście olbrzyma z pomieszczenia było dla Cyrica niczym głęboki wdech świeżego porannego powietrza po wyjściu z kanałów pełnych fekalii. Poczuł się choć trochę bezpieczniej bez tego kata za plecami, gotowego skręcić mu kark na byle zmrużenie powiek Nekri. Przed nim stała najtrudniejsza część jego planu.

- Ależ dokładnie na tym polega nasza gildia, mamy jednego pana, jednego Ojca. To on jest znany wszystkim, to on jest twarzą naszej gildii. Dokładnie o to w tym wszystkim chodzi, że nikt nikogo nie zna. Chyba sobie pani nie wyobraża, że ludzie w mieście, czy to archigos, tamgata, czy byle obszczymur spod najpodlejszej części Zaułka potrafi palcem wytknąć ich członków?! No chyba tłumaczyć tego nie trzeba! Takiej osobistości w mieście jak pani?! - Z każdym kolejnym zdaniem Cyric unosił swój głos, który odbijał się od kamiennych murów w pomieszczeniu - Poza tym… Bardzo dziękuję za komplement, to znaczy, że praca jaką przez lata wykonywałem dla Starego była na najwyższym poziomie - Posłał kobiecie uśmiech kącikiem ust. - A to, żem jest Browna, to pani bardzo dobrze już wie. Czy może mam powiedzieć, którą ręką się po dupie drapie, czy dziwki za cycki łapie?! - Zachichotał nie przerywając kontaktu wzrokowego z Syntyche. - Przestańmy trwonić czasu na pierdoły, bo nie mamy go za wiele i przejdźmy do konkretów. Moim wkupnym jest głowa Browna, to jest raz. Parszywca trzeba się pozbyć zanim pozabija pół Skilthry w amoku. Jest w takim stanie, że nie potrafi odróżnić swojego kutasa od fajki, którą zwykł palić. Dwa, w naszej siatce jestem jedynym, komu zaufa reszta po śmierci Baltarysa - wskazał głową na ziemi stertę zwłok spod której wystawał fragment ciała jego martwego brata - Trzy, oferuję współpracę.

Marnowały się jednak wszystkie jego uśmiechy, nie trafiały celu potoki słów, którymi zarzucał Nekri, nie działały wszystkie “my” mające budować pomosty porozumienia. Na złą nutę to rozgrywał, na zły sposób, a piasku w klepsydrze ubywało dokładnie tak jak oprawczyni cierpliwości. Widział to.

- Ty tępy jesteś czy tylko głuchy? - Strzepnęła mokrymi dłońmi, raz jeszcze obejrzała posiniałe paznokcie, nim wytarła palce w spodnie. - Skończ w końcu pierdolić, bo to, kurwa, nie burdel jarmarczny. Powiedziałam ci, czego oczekuję. Nie powtórzę trzeci raz.

Sytuacja w jakiej znalazł się chłopak nie należała do wymarzonych. Plan, który miał być idealny zaczynał okazywać się gównem wyrzucanym przez mieszczan przez okno pod nogi przechodniów. Cel, który chciał osiągnąć, udając się do tej kobiety, która trzymała w szachu pół Skilthry, zaczynał się oddalać coraz bardziej. Zaczął się obawiać, że całkowicie wyparuje jak niedoszłe trzydzieści lwów, które miał zarobić za zabójstwo Fitzgeralda. Spoważniał w momencie. Liczył, że zmiana nastawienia w jego zachowaniu nie umknie uwagi Nekri. Jednak nie tędy droga. Kobieta wymagała konkretów, nie lania wody, które w większości sytuacji w życiu pozwalały chłopakowi osiągnąć co chciał. Postanowił zmienić rozdanie kart, może jeszcze nie wszystko stracone.

- Pani... - nie odrywając wzroku od zirytowanej oprawczyni, Cyric diametralnie zmienił sposób swojej wypowiedzi i ton głosu - Pozwól pani, że zacznę od początku i pokrótce udowodnię, żem jest Browna. Ten tutaj leżący to pierworodny Browna. Baltrarys mu było na imię. Syn Mistrza, a mój brat. Został zaatakowany przez Tagmatę w Zaułku i przeszyty bełtami na moich oczach i na nich też dogorywał swoich ostatnich chwil - słowa wypowiadane były zimne jak ściany Bustuarium, a na czoło Cyrica wystąpiły drobne krople potu, jakby na samo wspomnienie się w nim gotowało. Kontynuował, ciągnąc dalej ten chłodny monolog - Wiem z czyjej kuszy zginął, wiem na czyje polecenie. Osoba, która jest za to odpowiedzialna została skazana na śmierć właśnie przez Browna. Jeden z wielu, przykład, gdzie decyzje przez starca są podejmowane bezmyślnie, nie zważając jaki pieprznik może z tego wyniknąć. Zginąć miały dwie osoby. Jedna już głowę straciła. Może zaraz trafi na stertę tych ciał tutaj - kiwnął w stronę zwłok - tymczasem druga jeszcze się z życiem nie pożegnała. Wolałem najpierw się zjawić u pani, może to zapobiegnie niepotrzebnemu przelewowi krwi. - wyprostował się, chcąc zmienić pozycję barków, które z upływem czasu coraz bardziej łapał skurcz - Z wielką chęcią pozbyłbym się tej pieprzonej suki, która posunęła się w swoich czynach za daleko, ale jednak moja wyobraźnia sięga dalej niż pieprzonego starucha, który widzi tylko zgrzybiały czubek swego pociętego nosa. Uważam jednak, że piekło, które z tego powodu może się rozpętać jest bardzo niebezpieczne i uniknięcie go jest ważniejsze niż prywatne porachunki.

Otworzył przed nią wszystkie swoje karty w tym momencie. Miał nadzieję, że kobieta w jakiś sposób mu to odwzajemni. Piasku w górnej części klepsydry było coraz mniej. Liczył, że każde przesypujące się ziarnko to nie są jego ostatnie oddechy i uderzenia serca w jego za krótkim życiu.

Strzyknęła przez zęby szarawą plwociną, roztarła butem w smugę przybrudzonej wilgoci na jasnym kamieniu. Mięśnie ramion napięte miała jak struny ulubionej kitary poprzedniego archigosa. Nie była kontenta. Ciągle. Znowu. Gdy podniosła głowę oczy miała wąskie i złe.

- Pierdolisz - warknęła, podchodząc do niego powoli. - Ciągle, kurwa, pierdolisz jakbyś przed Radą ręczył, żeś archigosowego stolca wart. I łżesz - smagnęła głosem jak batem, jednocześnie zaciskając palce na rękojeści swojego bizuna. - Łżesz, kutasie. Że ci spokój w Zaułku na sercu leży? Żeś taki przemyślny i spolegliwy? To po chuja łeb Amber upierdoliliście? Gardła jej nie mogliście poderżnąć? Żelaza w plecy wrezać? Krwawe porachunki musieliście z tego zrobić? Na stołecznego mieliście to zrzucić, durnie. Mówiłam! I na chuj mi teraz żywa Torukia? Żeby ozorem mieliła jak ty po ulicy? Czy rozkrawicie ją tak, że Biały i jej ludzie będą chcieli powywieszać was na placu? Szczególnie ty - syczała mu już w twarz i czuł wyraźnie jej gorzki od popielnika oddech, widział z bliska czarne źrenice, w których gotowała się jakaś przerachowana wściekłość. - Przychodząc tutaj i wrzeszcząc, że to tagmata ci brata zajebała.

Odstąpiła krok, przechyliła głowę i nagłym, ostrym ruchem smagnęła go bizunem przez twarz. Mocniej niż miał nadzieję. Słabiej niż się spodziewał, znacząc mu czoło i policzki krwawymi, puchnącymi błyskawicznie pręgami.

Nie uderzyła więcej. Zamiast tego zaparła się nogą i zrzuciła zsiniałego trupa, który leżał na ciele Baltarysa. Dopiero teraz było widać to wyraźnie: ciało jego brata różniło się od innych zwłok leżących w pomieszczeniu. Było czyste. Było umalowane. Było uczesane. Było pokryte jasnym pyłem, którego używało się do rytualnego pochówku tak różnego od zwykłego palenia ścierw biedoty. I nie widać było na nim śladu po zabójczym grocie. Zamiast tego znaczyły je ślady po szerokich ostrzach, w których tak rozmiłowana była choćby rodzina Panagakosa.
 
Ognos jest offline  
Stary 27-10-2016, 21:35   #17
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Chares.
Prawie zderzył się z nim gdy wychodził z bustuarium. Chciał mu przemknąć pod ramieniem w wąskim korytarzu, jak śliski piskorz, wykręcić się i zniknąć za rogiem, lecz olbrzym odruchowo ucapił go łapą za łachmany i przyciągnął do siebie, odrzucając kaptur przykrywający mu twarz. Kiwnął nieznacznie głową Lynie, że może odejść.

- Nikelos kurwi synu! Gdzie?! - zagrzmiał.

Nazwany Nikelosem sarknął głośno, wbił przekrwione, wyłupiaste oczy w twarz olbrzyma. Przekrzywiony, źle zrośnięty nos w chybotliwym świetle pochodni nadawał groteskowego wyglądu jego wychudłej twarzy. Chares nazywając go kurwim synem niedaleko był od prawdy. Właściwie wcale się z nią nie mijał. Wychowanek burdelmamy Hagne, bękart jednej z dziewek, zajmował się ochroną burdelu i świadczył pewne usługi dla Browna.

- Nie twój interes chuju niemyty - wysyczał. - Puszczaj! Wiadomość mam dla Szarej su... - urwał w pół słowa.

Chares puścił.

- Dla ciebie kurwi synu, to ja jestem pan chuj - burknął przywołując do pamięci nie tak dawną rozmowę. - Jaka to wiadomość?

- Nieee dla psa kiełbasa - jęknął oceniając czy przemknie obok osiłka. - Nie dla twoich uszu ćwoku.

- Nikelos - Chares był ostoją spokoju, skałą o którą rozbijały się fale szalejącego sztormu. Jego głos nawet się nie uniósł, przez co spokojny niski ton wywierał odpowiednie wrażenie rozchodząc się echem w pustym korytarzu trupiarni. - Jaka kurwa wiadomość?

Chudy wahał się chwilę. Znał olbrzyma, wiedział jak blisko jest anakratoi. Rozejrzał się wokół. Byli sami.

- Jeden z gołąbeczków o których ostatnio rozmawiali wciąż trzepocze skrzydłami. Stary nalega na spotkanie, póki ptaszyna ma jeszcze na to siły.

Twarz Charesa wykrzywił grymas, który przy odrobinie dobrej woli można było wziąć za uśmiech.

- I widzisz Nikelos? - klepnął go jowialnie w ramię. - Dzisiaj jest twój, kurwa, dobry dzień. Idziemy po starego sukinsyna. Szara suka - zaakcentował niewypowiedzianą wcześniej przez chudzielca obelgę - chce się z nim zobaczyć!

Brown.
Ulice były ciemne i opustoszałe, gdy mistrz assasinów przemierzał najpodlejszą dzielnicę Skilthry kierując się do bustuarium. Nikt nie wtajemniczony nie domyśliłby się w przygarbionym starcu w brudnych łachmanach szefa podziemnego światka. Bocznymi uliczkami i przed nim przemykali jego ludzie, wypatrujący ewentualnych pułapek i niebezpiecznych grup. Czasami po murze przemknął głębszy cień, czasami skomlenie zagubionego kundla rozeszło się echem, krzyk awantury rozdarł ciszę, lecz poza tym nic nie zakłócało spokoju nocy. Ludzie pochowali się jak szczury w norach nie kusząc losu.

Przygarbiony Brown częścią umysłu lustrował okolicę, notował przebiegającego kundla, postać wtuloną w nadgryziony zębem czasu mur, porzucony wózek, drugą zaś wybiegał w przód na czekające go spotkanie. Miał cel w spotkaniu z Syntyche, lecz ta zaprosiła go na pogrzeb syna. Już go opłakał po swojemu, nie potrzebował tej ceremoni i ona o tym wiedziała. Nurtowała go jedna myśl. Po co go zaprosiła?

Brown, Cyric, Syntyche
Nagie ciało trupa leżało na zgrabnym, foremnym stosie. Wypomadowane, pokryte bielidłem i pachnidłami. Ogień już podłożono i leniwe płomienie zaczęły lizać drewno.

Z czterech stron dochodziły zawodzenia płaczek. Ukryte przez wzrokiem żałobników wydawały dziwnie przyciszone, matowe jęki bólu, szepty i płacz, ponad które nagle wybijał się ostrzejszym dźwiękiem niespodziewany pojedynczy krzyk.

Cyric stał niedaleko stosu, z rękami związanymi za plecami. Na twarzy pęczniała czerwona, świeża pręga. Nekri nieopodal, z kciukami zatkniętymi za pas.

Brown wchodząc do sali złowił tą właśnie scenę, wraz ze spojrzeniem swojego przybranego syna. Ich oczy spotkały się.

Płomienie zaczęły sięgać ciała Baltarysa.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 01-12-2016, 12:52   #18
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Brown spojrzał na płomienie liżące ciało jego syna. Ktoś nieznający go, mógłby powiedzieć że przyglądał się tej scenie ze smutkiem.
Minął Cyrica bez słowa i pojawił się tuż przy Nekri. Blask ognia podkreślał każdą bruzdę i nierówność na oszpeconej twarzy.
- Wiesz że nie chciałem tego oglądać.
- Wiem, że nic ci z trupa - wytknęła mu jego własne słowa - Ale skoroś go opłakał i pomścił to problemu być nie powinno. Chyba, żeś nie zrobił jednego lub drugiego.
Nie skomentował tego. Czuł iż z niego kpi. I że trzyma go w szachu, bo gdyby zaprzeczył wyszłaby z niego troska o syna. A ta okazana zbyt jawnie oznaczała słabość.
- Torukia żyje. Jeszcze.
Oprawczyni zakołysała się lekko na piętach. Nad czerwoną chustą, którą omotała twarz, ciemne oczy błyszczały chorobliwą gorączką.
- A kuszniczka ma oberżnięty łeb. Ciągle. W obydwu przypadkach na usta ciśnie się pytanie “dlaczego”?
- Źle się stało. Mówiłem ci przecież.

Naprawdę tak sądził. Bynajmniej dlatego że wspomniana kobieta była martwa. Po prostu zbyt szybko pozwolił ją zabić. Zadziałał emocjonalnie, mało profesjonalnie.
Spoglądał na ciało. Żar powoli oddzielał skórę od kości. Nie patrzył już w twarz swojego syna, ale na jego gołą czaszkę. W pewien sposób poczuł ulgę. Szkielet wyglądał jak tysiące innych. Baltharys nie był już rozpoznawalną postacią, ale anonimową kupą gnatów.
- Anoterissa nie będzie hasać jak łania, ale wciąż dyszy. Wypuszczam ją. Nikomu nic nie powie, bo nie da rady - parsknął - Ulica uzna że równie dobrze mogła ją oprawić pospolita bandyterka. Poza tym robiła burdel w okół siebie. Choćby przez tę historię z Mossmondem. Miała z wieloma na pieńku.
- Jeśli uczona była, da radę napisać?
Zasępił się. Oddał ją Utishy i Altijy. Odpowiedź była prosta.
- Praktycznie niemożliwe.
Spojrzał ku Cyricowi i przez chwilę obserwował jego reakcję.
- Niech uwierzy, że udało jej się uratować. Ten promyk nadziei również zamierzam wkrótce zdeptać. Mamy umowę, więc jestem zobowiązany ci to powiedzieć. Jeśli jej potrzebujesz jest twoja. O ile na coś ci się przyda. Zapewne wciąż leży w miejscu, gdzie ją zostawiły moje córy. Ale wiedz że zabiję ją tak czy inaczej.
Specjalnie nie wdawał się w szczegóły, pomijając co dokładnie zrobiono strażniczce. Nie kłamał. Kobieta nadal żyła. A że był to nędzny strzępek życia… zasłużyła na to. Rękoma własnych dzieci zadał jej sprawiedliwy ból. Bo miał do tego prawo. Bez względu na konsekwencje.
- Szukali mnie ludzie Darkberga. Sentios i Ghantos raczej nie pracują u niego jako dyplomaci. Wiesz coś o tym? Bo jeśli nie, to tylko marnuję tutaj swój czas.
Spojrzał w oczy Nekri. Sam miał nieco mętny i rozmyty wzrok. Zastanawiał się. Teoretycznie, nie była wobec niego zobowiązana. Jednak łączący ich pakt zachowywał jako tako obecne status quo. To prawda że w obliczu ostatniego incydentu mogła mieć go za niesłownego skurwysyna. Wciąż jednak był gwarantem chybotliwej równowagi między ich interesami.
O ile pozostawał przy zdrowych zmysłach.
- Kiedy cię szukali?
- Zaraz po bajzlu, gdzie morfę do Bezuchego wpuścili.
Pomyślał o dewizie, którą radny często zwykł powtarzać. “Uważaj na plecy”. Co za ironia. Znów skupił się na kobiecie.
Zakołysała się ponownie z palców na pięty, z pięt na palce nim przysunęła się bliżej stosu. Jakby ogrzać się chciała, bo Brown niemal widział podskórny dygot, spięte chłodem mięśnie.
- Bezuchy jest u mnie - powiedziała i coś jak zduszony śmiech odbiło się w jej głosie - Wierzysz w ich lojalność? Bo na moje to albo ktoś ich podkupił, albo na innej lojalności jadą jak na burej kobyle.
- Wiem że uważać trzeba, gdy kogoś szukają. Bez względu z czyjego rozkazu.
Nie obawiał się ich. To było stwierdzenie faktu.
- Twój chłystek - wskazała podbródkiem ku Cyricowi - jak użytecznym jest narzędziem?
Oczyma wyobraźni widział turlającą się po klepisku głowę. Brown aż poczuł gdzieś w trzewiach przyjemne ukłucie. I nie był to wywołany alkoholem impuls.
Cyric był skuteczny. Może wręcz nazbyt.
Obserwował pręgę na jego twarzy. Ponadto uczeń miał skrępowane dłonie. Cokolwiek tu robił, musiał czymś wkurwić Syntyche. Młody wciąż dawał czasem pokierować się emocjom. Jednak była to rzecz jego wieku, nie braku profesjonalizmu.
 
Caleb jest offline  
Stary 03-12-2016, 10:01   #19
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
Made by: Obce & Caleb & Ognos

Cyric przypatrywał się scenie z boku w milczeniu. Pręga na jego twarzy piekła niemiłosiernie, a ręce związane za plecami całkowicie mu zdrętwiały. Co się tutaj do zmorfiałej cholery dzieje?! - przemknęło mu przez myśl - to jest jeden wielki cyrk ożywieńców… W jednej chwili był sam na sam z oprawczynią Skilthry, teraz stał już nie tylko w jej towarzystwie, ale i swojego Ojca i Mistrza zarazem. Osoby, której najmniej się spodziewał w tym momencie i w tymże miejscu. Patrzył na spalające się zwłoki swojego przybranego brata. Smród wypełniał całe pomieszczenie i tępym bólem wdzierał się w nozdrza. Uszy dostawały skrętu od paskudnego wycia płaczek, które odbijało się od kamiennych murów i wbijało w czaszkę niczym sztylet w miękkie ciało ofiary. Czekał niecierpliwie na to co powie Brown o jego osobie. Wiedział, że starzec uznaje go za najlepszą osobę w gildii, tym bardziej teraz po śmierci Baltarysa, który był jedyny z kim można go było porównywać. Wiedział również, że Brown ma nasrane w swojej głowie i może powiedzieć wszystko, co mu ślina na język przyniesie w przypływie chwili. Czekał…


- Jest pojętnym uczniem - powiedział nagle Brown.
Tylko tyle i aż tyle. Takie słowa z jego ust znaczyły bowiem bardzo wiele.
- Zakładam że nie jesteś tutaj jedynie ze względu na śmierć brata - teraz zwrócił się bezpośrednio do niego.


Serce Cyrica na chwilę przestało bić. Przynajmniej tak mu się wydawało. W jednym momencie w ustach zrobiło mu się sucho i myślał, że straci przytomność. Brown zaszczycił go komplementem jakiego nigdy nie usłyszał przez całe swoje życie i to jeszcze odważył się na taki gest przy postronnej osobie. Kolejna wypowiedź jednak orzeźwiła chłopaka niczym strzał z pejcza Nekri w drugi policzek.


- Ja w przeciwieństwie do Ciebie Mistrzu przez nikogo nie zostałem zaproszony na tę jakże uroczystą okazję. - Spojrzał na ojca z wyrzutem. - Widzę, że jednak nie byłem tak blisko Baltarysa jak ty i nie zasłużyłem na to zaproszenie. Co również udało mi się zauważyć, że ciebie traktują tutaj jako gościa dużo lepiej niż mnie. - Odwrócił się do niego plecami na chwilę, żeby pokazać więzy na swoich nadgarstkach, po czym spojrzał na Nekri, próbując wyłapać jej reakcję. - Tak se wpadłem tutaj zobaczyć, jaka historia zostanie przypisana do Baltarysa o jego śmierci. - Zatrzymał wzrok na miejscu, w którym jeszcze niedawno była widoczna rana na ciele brata.


Brew mistrza zabójców uniosła się. Tak se wpadłem? Do Nekri nie przychodziło się ot, bo człowieka naszło. Było to co najmniej podejrzane i bliskie lekceważeniu osoby Browna. Odwrócił się w stronę egzekutorki.


- Wystarczyło ulicy posłuchać - warknęła oprawczyni krótko, odrzucając zasadność jego tłumaczeń. - Widzisz, Brown, pojawił się malutki problem. Tyci - uściśliła jadowicie, pokazując palcami odległość może jednego cala. - Twój pojętny uczeń zdążył wykrzyczeć publicznie, że tagmata mu brata zajebała, zdążył mi kłamać nieudolnie i wysuwać roszczenia, do których nie ma prawa. Jak teraz, gdy oczekuje, że będzie traktowany na równi z tobą - doprecyzowała z fałszywą słodyczą, za którą gotowała się zupełnie inna emocja. Nie oderwała spojrzenia od Browna nawet na moment, sylwetkę Cyrica trzymając jedynie z polu widzenia. - Wiem też, że zdążył Amber głowę urżnąć zamiast zwykły rabunek upozorować. Rozumiesz? Ktoś tu jest kretynem. Ktoś daje dupy. Albo pojętny uczeń, albo zły nauczyciel.


Wiedział że daleko było jej od rzucania słów na wiatr. Cokolwiek mówić o Vasanistissie, nie uciekałaby się do tak bezpośredniego kłamstwa. Działała jak bezlitosna machina, a zmyślanie scenariuszy było w jej przypadku zwykłym marnotrawstwem czasu i energii.
Mimo tego, ostatnie słowa przypaliły go niczym rozgrzana pieczęć do znaczenia bydła. Spojrzał wprost na pokrytą tatuażami twarz. Przez chwilę skóra na jego policzkach naciągnęła się. Tylko ten pozornie mały gest świadczył o złości. Głos Browna pozostawał bowiem stonowany.
- Jeśli obraził cię we własnych włościach, ukarz go. Obydwoje wiemy że masz do tego prawo. Ale nie ucz mnie jak obchodzić się z własnymi dziećmi. Ja mu przydzielam obowiązki i z nich rozliczam.
Mówiąc o Cyricu, nawet nie spojrzał w jego kierunku. Był na niego zły, lecz ani myślał rugać ucznia przy Syntyche. Jeszcze czego żeby dał kobiecie tę przyjemność.


Cyric nie spodziewał się takiej reakcji Browna. Kamień spadł mu z serca, gdy zauważył, że mistrz i ojciec staje za nim murem. Nie interesowało go już, czy musiałby ponieść jakąś karę za obrażenie majestatu, jej wysokości, jaśnie pani oprawczyni, jak to zaproponował. Jedno pytanie wisiało mu w głowie: Jak to dalej pociągnie Syntyche i jak się to dla niego skończy? Nawet na niego nie patrzyli, nie miał nic do powiedzenia. Przynajmniej na razie, w tej chwili.


Nekri sapnęła na to przez nos, aż wydęła się czerwona chusta.


- Więc tresuj go lepiej - wycedziła, wskazując podbródkiem milczącego Cyrica. - Skoro puszczasz go luzem, wytresuj go lepiej. Albo daj mi na tresowanie.


Przymrużyła czarne ślepia, przechyliła się ku starcowi, jakby chciała się upewnić, że żadne słowo nie umknie jego uszom.


- W dupie mam obrazy swoje i cudze, wiesz o tym. Ale za ten jego długi jęzor winnam go na egzekucyjnym wywiesić, problemów nam oszczędzić. Ale lubię cię - oznajmiła Brownowi bez śladu sympatii w głosie. - Choć tylko morfa wie dlaczego. Dlatego jak dla mnie są dwa wyjścia. Prostsze: młody idzie na stół w Przyzamczu. Dziś. Teraz. Tracisz narzędzie, ale zyskujesz spokój a tagmata winnego. Kończysz pachnący różaną perfumą, bo stać cię było na wydanie przybranego syna. Lub też tu i teraz dajesz mi imię i gwarant, że w ciągu dwóch dni tego kozła wystawisz i odżegnasz się od niego. Ten kozioł musi jednak przejść wpierw przez ręce tagmaty. Żeby uwierzyli, pobawili się nim, odpieprzyli od ciebie i przestali szukać winnego. Za jedno mi kto zdechnie za twoją zemstę, ale ma być spokój.


Zaczęło się - pomyślał Cyric. Nie wiedział w co Syntyche gra i jakie ma plany wobec niego. Nie było mowy, że odpuściła sobie to z czym Cyric do niej przyszedł. Nie żywił co do tego nawet złudnej nadziei, jak dziewica licząca na księcia w łożu. Wiedział, że prawdopodobnie w najbliższym czasie, dziś, może jutro najpóźniej, już tylko jeden z nich będzie oddychał tym zmorfiałym powietrzem dziury Skilthry. On, lub Brown. Wyprostował się, ignorując ból w ramionach i plecach. Patrzył prosto na Brown’a dając mu swoją postawą do zrozumienia, że nie pozwoli z siebie zrobić kozła ofiarnego.
 

Ostatnio edytowane przez Ognos : 03-12-2016 o 10:04.
Ognos jest offline  
Stary 03-12-2016, 13:36   #20
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Deklaracja że Nekri go na swój sposób lubiła, zaskoczyła starca. Czuł że obydwoje na pewien sposób szanowali się, inaczej nigdy nie szliby na porozumienia. Ale wyraz jakiejkolwiek sympatii był czymś zgoła innym. Szczególnie ze strony tej kobiety, która zdawała się dbać bardziej o zapasy popielnika niż opinie ludzi.
Podrapał się po szorstkim policzku i zrobił parę kroków, dając znać że się namyśla. Trzaskające od żaru kości Baltharysa były już tylko tłem. Przestał o nie dbać. Spojrzał na Cyrica. Co on sobie wyobrażał? Że może wparować tutaj i rozmawiać z Syntyche niczem przy południowej herbacie?
Potrzeba mu było skupić. Wino mąciło w głowie, musiał to wreszcie przyznać przynajmniej przed sobą samym. Wino i… te dziwne myśli które ostatnio go nawiedzały. Wydawało się jakby pochodziły gdzieś z zewnątrz. Wpełzały mu do środka czaszki, coraz szepcząc dziwne rzeczy. Z trudem odsunął je na skraj świadomości. Ale wciąż tam tkwiły, powoli zdawał sobie z tego sprawę.
Zatrzymał się.
- W pewnym dalekim królestwie powiedział ktoś: dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie. Niech to ci poświadczy za odpowiedź.
Nie wiedział co tam młody sobie niniejszym roił i mało go to obchodziło. Po tym wszystkim Brown tylko nabrał podejrzeń wobec intencji osób wokół niego. Ale fakt pozostawał taki, że Cyric był na trzonie jego małej armii. I miał mu jeszcze posłużyć, przynajmniej jakiś czas. Posiadał u starego dług i już w jego osobistym interesie było dopilnować, by go potem spłacił. Spojrzał na oprawczynię.
- A teraz uwolnij mojego człowieka z łaski swojej.
Pokręciła powoli głową.
- Daj mi imię, Brown - wykrzywiła pod chustą usta w grymasie, którego nie mógł odczytać.
Przez głowę Browna przeszło parę imion. Cmoknął ostentacyjnie. Nie lubił gdy się go popędzało, toteż intencjonalnie przedłużał ten moment.
Bowiem w kilka uderzeń serca wiedział kogo typować. W kryptach pod swoją siedzibą wciąż błąkał się zbłąkany ptaszek. Starzec zsyłał tamże sługi (bo już jego dziećmi być przestali), które nie podołały jego rozkazom. Mając skromny zapas pożywienia, mogli szukać wyjścia lub tam sczeznąć. Jeszcze czekając na sygnał od Nekri, słyszał jego szloch z niższych poziomów. Płacz, nie śmiech. Znaczy że jeszcze rozumu nie postradał. Brown potrafił natomiast w swym królestwie odnaleźć każdego, nawet pośród mrocznego labiryntu. Nie mógłby zasnąć gdyby kiedyś nie przetrząsnął każdego zakamarka podziemi.
Facet musiał już być tak zdesperowany, że przystałby na wszystko tylko by znów ujrzeć tarczę słońca. Nie było szans, aby zadawał durne pytania. Może nawet w swej głupocie uznać miał to za akt łaski. Doprawdy, ironia potrafiła mieć słodszy smak niźli letnie wino.
- Nazywa się Theodric. Był moim człowiekiem. Dość rzec, że na tyle kompetentnym, aby powierzyć mu ważne zadanie i drugie tyle durnym, żeby je spieprzyć. Przygotuję ci go tak, że sam tej historii wiarę da.
Popatrzyła mu w oczy, popatrzyła gdzieś ponad jego prawym ramieniem, popatrzyła na Cyrica i - w końcu - na płonący wciąż stos. Pokiwała głową.
- Dobrze.
Bez dalszego słowa wyminęła starego nim na moment zatrzymała się koło chłopaka. Mogła milczeć, ale spojrzenie jej oczu było aż nadto wymowne.
- Dwa dni - przypomniała już przez ramię, kierując się w stronę wypełnionej półmrokiem kolumnady, w której znajdowało się wejście do sali.
Brownowi coś nie dawało spokoju. Być może była to kwestia o małym znaczeniu. Czuł jednak, że rzecz o której myślał będzie mu się wwiercać w głowę. I nie przestanie, dopóki zwyczajnie o nią nie zapyta. Popatrzył na plecy oddalającej się Nekri. Wrócił za nią i zatrzymał obok, żeby nachylić się i wyszeptać słowa słyszalne tylko dla kobiety.
- O jakich jego roszczeniach mówiłaś?
Po odwróceniu się Brown zauważył człowieka oprawczyni. Nie pamiętał jego imienia, ale widział go już kilka razy w jej towarzystwie. Stał przy wejściu do pomieszczenia, wyraźnie zniecierpliwiony, strzelał nerwowo oczami we wszystkich kierunkach.
Nekri sapnęła przez nos wyraźnie niekontenta, machnęła do łysego mężczyzny w szybkim geście. “Moment”.
- Nie słyszałeś? Chce szacunku. Poważania. Respektu przynależnego dorosłym. Ale traktujesz go jak >dziecko< - Ostatnie słowo wypluła z siebie jak obelgę - I dzieckiem jest, choć dawno powinien być już mężczyzną. Tyle - wzruszyła ramionami, uznając wyraźnie, że temat nie jest wart większej ilości słów - Bywaj, Brown - wyminęła go kolejny raz ruszając w stronę swojego człowieka.
Nawrócił, aby tym razem podejść do podopiecznego.
- Coś ty sobie wyobrażał? Nie zdajesz sobie sprawy do kogo przyszedłeś. Myślałem że dość cię nauczyłem - syczał na ucznia.
Jeśli tamten nie został uwolniony, mistrz zrobił to teraz. Następnie poprowadził go do żarzących się zgliszczy. Wskazał na rozgrzane do czerwoności węgle.


- Pamiętasz co ci niejednokrotnie mówiłem. Kara oczyszcza i uczy pokory.
Stali tak dłuższą chwilę przed strzelającymi płomieniami.
- Włóż tam rękę - odczekał cierpliwie i dodał jeszcze - Czy wyglądam jakbym żartował? Tylko nie dość długo. Zwinność twoich dłoni jeszcze się na coś przyda.
Otrzeźwienie na Cyric’a spłynęło niczym płomienie głaszczące jego lewą dłoń zbliżającą się do źródła ognia. Syknął z bólu, pot pokrył jego zmarnowaną twarz i zaczął skapywać po brodzie prosto do ognia. Widział w nim odbicie chłopaka, który w ciągu ostatnich dni uciekał śmierci spod kosy, lecz zaczynają mu się kończyć zaułki, w których mógłby się schować. Czuł się po wydarzeniach sprzed kilku godzin jak trup, który sam się wystawił pod topór kata. Nie minęły trzy uderzenia serca a wyszarpnął dłoń z paleniska. Brudno-biały kolor skóry zamienił się na czerwony, pokryty pęcherzami od oparzeń. Zanim Cię zabiję stary skurwysynie, to Cię powieszę i spalę od stóp do głowy. Będziesz się chuju wędził jak szynka na Kwadracie. - spojrzał na Brown’a, czekając na dalsze instrukcje. Nie wiedział co Nekri mu przed chwilą powiedziała. Podejrzewał najgorsze…
Stary obserwował pokrytą bąblami dłoń swojego syna. Skóra na niej przez chwilę dosłownie się rozpuściła. Zaraz zastygła na powrót, tworząc tym samym zdeformowane kształty. Skinął głową. Krótka, acz dostateczna nauka. I tak potraktował go ulgowo.
Mierzyli się wzrokiem. Kiedy napięcie było już trudne do wytrzymania, Brown wreszcie przemówił:
- Wracamy. Niech ogień przypomina ci że moje dzieci powinny działać bardziej roztropnie.
- Tak jest ojcze. Najpierw jednak chciałbym odzyskać swoją własność bezkarnie mi zabraną
- poklepał się zdrową dłonią po spodniach przy pasie dając do zrozumienia o co mu chodzi.
Nie chciał chodzić po mieście bez swojego sztyletu. Bez niego przy boku czuł się co najmniej nagi i bezbronny jak niemowlak przy matczynym cycu. Jeszcze do niedawna miał Baltarysa, którego traktował jako zapewnienie bezpieczeństwa. Teraz pozostała mu zimna stal ostrego noża. Nikomu już nie mógł ufać. Nie mówiąc już o towarzystwie Mistrza, który był zdolny do wszystkiego. Od urwania kutasa, po spalenie żywcem przy pogrzebie swojego pierworodnego. Powinieneś spłonąć razem ze swoim synem stary zmorfieńcu. Świeżo co upieczona dłoń dawała mu się we znaki. Nie był w stanie poruszać palcami, które swędziały, piekły i były zesztywniałe.
Tymczasem ktoś nadciągał z powrotem. To była Syntyche. Wróciła, gdy Cyric jeszcze mówił i jeśli usłyszała jego słowa, nie dała po sobie poznać. Łysy mężczyzna w znoszonym ubraniu szedł obok niej. Równie szybkim krokiem, w którym znać było pośpiech i napięcie.
- Wypierdalacie dołem - wywarczała przez zaciśnięte zęby - Natychmiast. Kurush was wypuści. Brown, masz hasło, żeby odwołać swoich ludzi?
Starszy zabójca tylko skinął głową.
- Mamy ustalonych parę komend. Powiedz im, że szczury skryły się w popiele - zdradził bez przekonania, gdyż nie lubił dzielić się taką wiedzą nawet z nią.
Kiwnęła na to głową.
- Nie masz już dwóch dni. Czas się skończył. Załatw kozła już teraz, bo więcej tagmaty wam z dupy nie ściągnę - nie upewniła się czy rozumie, czy rozumieją obydwaj, nie czekała na odpowiedź. Machnęła do łysego w geście ponaglenia i już jej nie było.
Zaczął iść we wskazanym kierunku. Jeśli oprawczyni mówiła że trzeba było szybko skurwiać, miała ku temu powód. Kątem oka obserwował zachowanie ucznia. Czy wyglądał na przestraszonego; złego wobec ukarania go lub wręcz przeciwnie - obrał bardziej pokorną postawę.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 05-12-2016 o 08:19.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172