Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-10-2016, 06:16   #69
Quelnatham
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Izba w której spał Józef pogrążona była w ciemności, jedynie lekko tlił się ogarek świecy. Przez okno wpadało nieco nocnego światła, ale była to tak mizerna ilość, że Theseus musiał macać rękami na około, by w coś nie przywalić.

Cicerone ruszył w stronę ognia świecy, jak ćma do światła. Stąpał ostrożnie, czubkiem buta sprawdzając przed sobą drogę. Kiedy już do niej dotarł, uniósł kaganek w dłoni i pochylił się nad czymś, co musiało być łożem.
W świetle świecy Theseus dostrzegł niewyraźną twarz. Oblicze starego mężczyzny, którym niewątpliwie musiał być Józef Zbażyn, mieniło się w kropelkach potu. Dopiero teraz Glaive dosłyszał jego ciężki oddech i pochrapywanie.
- Niech będzie pochwalony… - powiedział cicho kapłan.
-Hę? Diabli nadali… Co się stało? - mamrotaniu towarzyszyło otwarcie się jednego oka, które próbowało dostrzec coś w otaczającym półmroku.
- Zeniuś? To ty? - lepiej już rozbudzony młynarz podniósł się nieco na łóżku.
- Dobry wieczór, panie Józefie. Jestem Theseus Glaive, nowy Cicerone tej parafii - przedstawił się kapłan, przystawiając sobie świecę obok twarzy, by jego rozmówca mógł go lepiej zobaczyć.
- Krucafuks! - było jednym co cicerone wyłapał z wymruczanych pod nosem przekleństw. - Pochwalony, pochwalony! Że też mnie nikt nie obudził! Taki gość w moje skromne progi! - Zbażyn już zrywał się z łóżka, ale przypomniał sobie o stanie swej nocnej koszuli i tylko poprawił pierzynę. Zakaszlał, nie wiadomo czy z przejęcia czy faktycznie, choroby.
- Siadajcie sobie, siadajcie. O tam zydelek jest po ścianą. Że też taki mnie zaszczyt kopnął nie wczas. Kche kche, widzi wielebny, akurat trochę zaniemogłem.

Kapłan tylko machnął ręką i nie ruszył się z miejsca.
- Ja dosłownie na chwilę. Nie chciałbym przeszkadzać w pańskim odpoczynku - wytłumaczył Theseus, odkładając kaganek na stoliczek obok posłania.
- Słyszałem o pańskiej niemożności, panie Józefie i przybyłem tak szybko, jak to było możliwe. Ponoć odwlekacie wizytę u doktora, a to grzech tak zaniedbywać swoje zdrowie - pouczył staruszka Cicerone.
- Iii tam, jaki tam dochtor. - machnął ręką. - Zagrzałem się trochę i mnie przewiało. Jutro przejdzie, już ja mam, domowe sposoby. - dodał wskazując na pustą już buteleczkę stojącą na nocnym stoliku. - Tylko, że na tej radzie, już mnie chyba gorączka łapała. A takie przecież ważne sprawy były! Ale nic, co też tam u wielebnego, jak kościółek nasz znajduje?
Theseus pokręcił głową, ale nie spierał się już więcej.
- Pamiętajcie, panie Józefie, że życie zostało nam ofiarowane przez Boga. Toteż nieboskie będzie lekceważyć dane nam zdrowie - odparł kapłan, przenosząc niezadowolony wzrok na butelkę. - Przyrzekajcie chociaż, że jeśli do jutra się Józefowi nie polepszy, to wizytę u doktora zaplanuje - dodał z naciskiem, chwilowo ignorując zadane wcześniej pytanie.
- No jak źle będzie to się pośle po Rudolfa. - odparł niechętnie Zbażyn. - Ale wiecie, jak się żyje tyle już lat na świecie co ja to się siebie zna. Takie tam przewianie na przednówku. A i tak to przecież mała rzecz. Tyle kłopotów ostatnio!
- No i rodzinna receptura. - postukał palcem we flaszeczkę. - Jak wielebnemu będzie z nosa kapało to zapraszam. Na drugi dzień jak nowy.
Kapłan uśmiechnął się krzywo, ale nie wyglądał na poirytowanego.
- Niech będzie, panie Józefie. Sami wiecie najlepiej, co robić - odpowiedział Theseus, poprawiając torbę na ramieniu. - W świątyni zaś czeka nas sporo pracy. Ale jestem przekonany, że cały ten wysiłek wkrótce zrodzi obfite plony. - Mówiąc to, Cicerone wyjął ze swojej torby jakiś mały flakonik. Przyjrzał mu się krytycznie, a następnie przeniósł wzrok na Zbażyna.
- W waszym stanie namaszczenie nie będzie konieczne - powiedział bardziej do siebie i z powrotem schował naczynie do pojemnika.
- Moja wizyta dobiega więc końca, panie Józefie - zaczął, wyciągając prawą dłoń przed siebie. - Niech Bóg Ojciec w swym miłosierdziu czuwa nad tobą i całą rodziną Zbażynów - powiedział, powoli zakreślając ręką w powietrzu przewróconą ósemkę.
Młynarz pobożnie powtórzył gest i głośno pożegnał cicerone.
- Bóg zapłać dobrodzieju! Dużo zdrowia!
- Z Bogiem. I wybierzcie się do świątyni, kiedy tylko zdrowie na to pozwoli - odparł kapłan, ostrożnie kierując się w stronę drzwi. Posłał Zbażynowi ostatnie spojrzenie i wyszedł na zewnątrz.
 
Quelnatham jest offline