| Izba w której spał Józef pogrążona była w ciemności, jedynie lekko tlił się ogarek świecy. Przez okno wpadało nieco nocnego światła, ale była to tak mizerna ilość, że Theseus musiał macać rękami na około, by w coś nie przywalić.
Cicerone ruszył w stronę ognia świecy, jak ćma do światła. Stąpał ostrożnie, czubkiem buta sprawdzając przed sobą drogę. Kiedy już do niej dotarł, uniósł kaganek w dłoni i pochylił się nad czymś, co musiało być łożem.
W świetle świecy Theseus dostrzegł niewyraźną twarz. Oblicze starego mężczyzny, którym niewątpliwie musiał być Józef Zbażyn, mieniło się w kropelkach potu. Dopiero teraz Glaive dosłyszał jego ciężki oddech i pochrapywanie. - Niech będzie pochwalony… - powiedział cicho kapłan. -Hę? Diabli nadali… Co się stało? - mamrotaniu towarzyszyło otwarcie się jednego oka, które próbowało dostrzec coś w otaczającym półmroku. - Zeniuś? To ty? - lepiej już rozbudzony młynarz podniósł się nieco na łóżku. - Dobry wieczór, panie Józefie. Jestem Theseus Glaive, nowy Cicerone tej parafii - przedstawił się kapłan, przystawiając sobie świecę obok twarzy, by jego rozmówca mógł go lepiej zobaczyć. - Krucafuks! - było jednym co cicerone wyłapał z wymruczanych pod nosem przekleństw. - Pochwalony, pochwalony! Że też mnie nikt nie obudził! Taki gość w moje skromne progi! - Zbażyn już zrywał się z łóżka, ale przypomniał sobie o stanie swej nocnej koszuli i tylko poprawił pierzynę. Zakaszlał, nie wiadomo czy z przejęcia czy faktycznie, choroby. - Siadajcie sobie, siadajcie. O tam zydelek jest po ścianą. Że też taki mnie zaszczyt kopnął nie wczas. Kche kche, widzi wielebny, akurat trochę zaniemogłem.
Kapłan tylko machnął ręką i nie ruszył się z miejsca. - Ja dosłownie na chwilę. Nie chciałbym przeszkadzać w pańskim odpoczynku - wytłumaczył Theseus, odkładając kaganek na stoliczek obok posłania. - Słyszałem o pańskiej niemożności, panie Józefie i przybyłem tak szybko, jak to było możliwe. Ponoć odwlekacie wizytę u doktora, a to grzech tak zaniedbywać swoje zdrowie - pouczył staruszka Cicerone.
- Iii tam, jaki tam dochtor. - machnął ręką. - Zagrzałem się trochę i mnie przewiało. Jutro przejdzie, już ja mam, domowe sposoby. - dodał wskazując na pustą już buteleczkę stojącą na nocnym stoliku. - Tylko, że na tej radzie, już mnie chyba gorączka łapała. A takie przecież ważne sprawy były! Ale nic, co też tam u wielebnego, jak kościółek nasz znajduje?
Theseus pokręcił głową, ale nie spierał się już więcej. - Pamiętajcie, panie Józefie, że życie zostało nam ofiarowane przez Boga. Toteż nieboskie będzie lekceważyć dane nam zdrowie - odparł kapłan, przenosząc niezadowolony wzrok na butelkę. - Przyrzekajcie chociaż, że jeśli do jutra się Józefowi nie polepszy, to wizytę u doktora zaplanuje - dodał z naciskiem, chwilowo ignorując zadane wcześniej pytanie. - No jak źle będzie to się pośle po Rudolfa. - odparł niechętnie Zbażyn. - Ale wiecie, jak się żyje tyle już lat na świecie co ja to się siebie zna. Takie tam przewianie na przednówku. A i tak to przecież mała rzecz. Tyle kłopotów ostatnio! - No i rodzinna receptura. - postukał palcem we flaszeczkę. - Jak wielebnemu będzie z nosa kapało to zapraszam. Na drugi dzień jak nowy.
Kapłan uśmiechnął się krzywo, ale nie wyglądał na poirytowanego. - Niech będzie, panie Józefie. Sami wiecie najlepiej, co robić - odpowiedział Theseus, poprawiając torbę na ramieniu. - W świątyni zaś czeka nas sporo pracy. Ale jestem przekonany, że cały ten wysiłek wkrótce zrodzi obfite plony. - Mówiąc to, Cicerone wyjął ze swojej torby jakiś mały flakonik. Przyjrzał mu się krytycznie, a następnie przeniósł wzrok na Zbażyna. - W waszym stanie namaszczenie nie będzie konieczne - powiedział bardziej do siebie i z powrotem schował naczynie do pojemnika. - Moja wizyta dobiega więc końca, panie Józefie - zaczął, wyciągając prawą dłoń przed siebie. - Niech Bóg Ojciec w swym miłosierdziu czuwa nad tobą i całą rodziną Zbażynów - powiedział, powoli zakreślając ręką w powietrzu przewróconą ósemkę.
Młynarz pobożnie powtórzył gest i głośno pożegnał cicerone. - Bóg zapłać dobrodzieju! Dużo zdrowia! - Z Bogiem. I wybierzcie się do świątyni, kiedy tylko zdrowie na to pozwoli - odparł kapłan, ostrożnie kierując się w stronę drzwi. Posłał Zbażynowi ostatnie spojrzenie i wyszedł na zewnątrz. |