Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-10-2016, 22:30   #61
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Dziadkowe zapasy również przynosiły ze sobą wiele wspomnień. Tutaj spędziła też część swojego dzieciństwa. Oczywiście w większości bez świadomości właściciela ale... tylko parę razy skończyło to się małym wypadkiem. Jeśli trzeba było zrzucić na coś winę, padało zawsze na ptaki, które czasem potrafiły zapodziać się w gospodzie z uwagi na zadaszoną suszarkę drewna.

- A cóż to takiego...? - odezwała się pod nosem mrużąc oczy wytężywszy wzrok.

Na, nie daj losie, wisielca było za małe. Śmieć może? Zawiało ze zrujnowanego domu? By podejść trochę daleko, bo jak nie dwa domy. Laura złapała się za boki zastanawiając się chwilę. Obróciła się na pięcie spoglądając na warsztat dziadka. Był... wiekowym człowiekiem, trzeba było przyznać, a wraz z wiekiem wzrok już nie taki. Mistrz musiał mieć pomoce, to i dziadek też musiał. Laura wprawdzie nie musiała, bo wzrok miała dobry, a mimo to miała. Szkła, okulary, lunetki, cokolwiek, co by pomogło w dostrzeżeniu cóż takiego majta się na gałązce.

Luneta dziadka była stara, porysowana, a szkło, choć silne miała brzydkie pęknięcie przez środek. Nie przeszkadzało, aż tak strasznie.. a przynajmniej dało się przyzwyczaić. Laura wycelowała przez okno i mogła się dokładniej przyjrzeć.
Na wysokości około dwóch metrów nad ziemią w drzewie lub na gałęzi musiała być jakaś skrytka lub gniazdo. Być może ptak jakiś nazbierał świecidełek.. Nadal trudno było rozpoznać co tak błyszczy. Ale jednak błyszczy i nie był to omam.

- Ta luneta pamięta chyba pierwsze dni Szuwar... - odpowiedziała do siebie z nieco kwaśną miną bez świadomości, że do paru rys kiedyś sama się przyczyniła. - Gdy formowały się skały pod błotem...
Nic lepszego w pracowni nie było, a kufer z jej własnymi rzeczami był daleko, daleko, na dolnym piętrze. Zbyt daleko, by po niego pójść i wrócić na kolejne analizy. Dziewczyna westchnęła krótko i odłożyła lunetę na swoje miejsce. Przez dodatkowe lata, których nabrała, zwracała uwagę, by odkładać rzeczy dokładnie tam, skąd zostały zabrane... Do wycieczki pod drzewo było jeszcze trochę czasu, zbliżała się kolacja a po ciemnicy jakoś nie miała ochoty wychodzić. W czterech ścianach było jej całkiem dobrze a zajęcie dla głowy miała. Wprawdzie trochę siebie oszukiwała, gdyż były to jej wakacje. W wakacje się nie pracuje. W wakacje jedzie się odpoczywać i leniuchować... Naprawa koła się nie liczyła... a rozplanowywanie wozu opancerzonego, czy dopasowywanie projektu broni dziadka do własnego, na upartego nie było pracą.

- Kochanie! Kolacja! - wybrzmiał głos babci z dolnego piętra.

- ...już ideeeee~ę! - podniosła głos dziewczyna odchylając głowę w górę. Ciepła kolacja była tym, czego potrzebowała, więc bez większego zastanowienia porzuciła swoje analizy i własnym tempem udała się do kuchni.

Kuchnię wypełniał zapach pieczonego mięsa i starych, ugotowanych ziemniaków. Na stole stała już maślanka i dzbanek napoju chabrowego.
- Jeśli masz siłę, weź rozstaw talerze - powiedziała Beronique - [/i]nie mamy już służby niestety.[/i] - Laura pokiwała głową nabierając wdechu.
W tym momencie trzasnęły drzwi i do domu wszedł dziadek. Otupał buty wejściu i wszedł do kuchni.
- Zjesz u siebie? - Zapytała od razu babacia
- Nie. Zjem w kuchni - odpowiedział szorstko Poul.

Zejście po schodach, zajęcie miejsca i rundka po talerze było już za dużo jak na jeden raz. Rozłożony został jeden talerz.
- Dobry wieczór - przywitała się miło z dziadkiem robiąc tym samym przerwę na nabranie powietrza.
- Yhm - powiedział dziadek starając się wyminąć Laurę. Po mimo swojego już sędziwego wieku, poruszał się dość energicznie. Brakowało mu cierpliwości dla powolności dziewczyny, więc sam pobrał sobie miskę i do kubka nalał napoju. Dyszał ciężko i czekał aż podadzą mu jedzenie.
Niestrudzona dziewczyna dalej chciała nawiązać kontakt po tak długim czasie, więc zaczęła z pierwszego z brzegu tematu.
- Był dziadek u... Devillepinów? Nie pamiętam tego nazwiska... Gdzie mieszkają?
- Koło baszty maga - odpowiedział szorstko mężczyzna, a Beronique właśnie zaczęła podawać do stołu. Nałożyła mu porcję.
- Jutro też do nich idę. Ale jakieś grypsko się pałęta po mieście. Ponoć Zbażyn już chory, a i Roch zaczyna już kasłać - Poul wbił widelec w swój kawałek pieczeni.
- Lepiej byś się nie pałętała po mieście. Chyba, że w futrze jakimś. Cyrulik nasz zaganiany, więc pewnie leczyć za bardzo czasu nie znajdzie. A w ogóle co cię sprowadza dziewczyno? - Zapytał.
- Mówiłam ci już - zniecierpliwiła się babcia - a Laura z pewnością po kolacji chętnie wybierze się na spacer.
- Późno na spacery - ocenił surowo. Ale Beronique tylko spojrzała na wnuczkę i uśmiechnęła się ciepło.
Ta również odwzajemniła uśmiech, zarówno do babci jak i do dziadka. Dokończyła rozkładanie talerzy i zaczęła nakładać porcję dla siebie.
- Wy mnie sprowadzacie, dziadku. Przyjechałam do was. W odwiedziny - oznajmiła uprzejmie. - Tyle lat... Stęskniłam się trochę.
- Ja cię, dziecko, nie zapraszałem... - powiedział z pełnymi ustami dziadek.
- Zachowuj się - skarciła go babcia. - Zawsze jak jest głodny to robi się nieprzyjemny - skomentowała do Laury.
- Się zachowuję. No co? A gdzie są twoi rodzice? Czemu oni nie przyjechali? Będą cię tak przysyłać jak tylko przypomną sobie o schorowanej Beronique? A może chodzi o kolejną transzę pieniędzy dla przedziwnych pomysłów twojej matki?
Laura zamilkła nieco zasmucona. Nie wiedziała przez dłuższą chwilę, co powiedzieć, więc uśmiechnęła się lekko zachowawczo to i do dziadka, to i do babci. W końcu grzebiąc widelcem po talerzu odezwała się ostrożnie.
- Przyjazd tutaj to był mój pomysł... Nie wiedziałam nic o tym, że babcia jest chora... - spojrzała się pytająco w jej kierunku. - Ani o pieniądzach... Ani o pomysłach... Po prostu chciałam was odwiedzić... - tłumaczyła się nie wiedzieć czemu.
- Jednak zjem u siebie w warsztacie - skomentował dziadek i zaszurał krzesłem. Wziął talerz i kawałek chleba i wyszedł.
- Matko, co za stary, upierdliwy pryk mi się trafił, no - gorzko uśmiechnęła się babcia do Laury. Wzięła maślankę, którą zostawił jej mąż i poszła za nim, zostawiając Laurę samą…
W samotności dziewczyna dokończyła kolację. Nie chciała przyglądać się jak stół świecił pustkami, bo tak tylko bardziej przygnębiał. Westchnęła głęboko i popiła ostatni kęs.
- To ja się jednak wybiorę na ten spacer, babciu... - odezwała się sama do siebie pozostawiając wszystko jak leżało. W drzwiach okutała się ciepło i założyła kapelusz a na niego naciągnęła kaptur płaszcza.

Wieczór był późny i chłodny. Choć w kuźni było cicho, to nie można było powiedzieć tego o reszcie miasteczka. Gdzieś od Dziadzich Zakol dolatywała muzyka i krzyki, a od rynku rozmowy i parskanie koni. Mimo wszystko miło było słychać, że jeszcze ktoś nie śpi. Dziewczyna postała trochę w miejscu przed drzwiami. Wystarczająco, by poczuć chłód na policzkach. Nie chciała zamęczać się rozmową przy stole, wiedziała że z dziadkiem wszystko da się poukładać. Wymagało to trochę czasu i... oswojenia go. Babcia potrafiła, to czemu i Laura miała by nie potrafić? Nie planowała spacerów po nocach, to też nie miała pomysłów, co można było robić, czy gdzie się udać. Wyszła więc w stronę farmy Zbażynów, jakby przyciągnięta odgłosami. Spojrzała to tu, spojrzała to tam. Mdła poświata bijąca ze zrujnowanego domu padała na drzewo, które widziała przed kolacją z okna gabinetu dziadka. W płaszczu i pozakrywaną głową, gdy już było się na zewnątrz i trzeba było troszkę tam posiedzieć, odległość stała się zdecydowanie mniejsza niż wcześniej się zdawało.

Dom nr 23 był zniszczony i obdrapany. Wcześniej babcia Baronique opowiadała, jak to wichura zwaliła tam drzewo. Jak ludzie wspólnie wyremontowali ten dom i zamieszkali rodzinami. Obecnie mieszkało tam najbiedniejsze towarzystwo z całych Szuwar. Mroczne i nieciekawe miejsce dla panienki z dobrego domu.
Od pól wiał wiatr. Suche drzewo było stare i miało kostropate, powykręcane gałęzie w każdą stronę. Gwar dobiegał z domostwa, ale wydawało się, że na młodą Laurę raczej nikt nie zwracał uwagi, co było bardzo jej na rękę, bo nie chciała mieć kontaktów z nieznajomymi osobami o takiej porze. Drzewo jednak było. Dało się podejść. Trochę światłą też padało. Przytrzymując kapelusz wraz z kapturem Laura uniosła głowę wypatrując się w gałęzie. Spojrzała kontrolnie na dom dziadków i poprowadziła wzrokiem linię, by skończyć w miejscu odpowiadającym błyskotkom. Kombinowanie opłaciło się. Na wysokości około dwóch metrów, śród gałęzi skrywała się dziupla. Taka jaką w spróchniałych konarach robią ptaki. Nic innego nie zwróciło uwagi dziewczyny.

- I coście tam nakradły ptaszki, co? - odezwała się, jakby w potrzebie rozmowy do czegokolwiek. Przyglądała się wysokości i ni jak nie miała pomysłu, jak dostać się na taką wysokość w płaszczu trzymawszy kapelusz. Była potrzebna drabina, a na takie wygody już nie pora.
Zajęczały drzwi od pobliskiego domu , co wystraszyło Laurę wciąż trzymającą kapelusz. W świetle ukazały się jakieś postacie. Trudno było ocenić któż tam się pałętał, ale para zajęta była bardziej sobą. Rozmawiali podniesionym tonem i skrawki ich rozmów przebijały się przez muzykę i dolatywały do Laury.
- Nie zrobię tego! Nawet o tym nie myślcie! - wykrzyczała kobieta. Mężczyzna próbował ją uspokajać, być może jakoś zatrzymać. Łapał ją za ręce, próbował objąć w talii. Chwiał się jednak. Niepewne miał te chwyty.
Kobieta wyrwała się skutecznie i zdecydowanym marszem zostawiła pijaka w drzwiach, który machnął od niechcenia i wrzasnął - Jeszcze wrócisz…
Dopiero teraz Laura mogła zobaczyć, że dziewczyna, która właśnie szła prosto na jej drzewo, jest czarna jak noc. Ciemnoskóra, egzotyczna.. chyba Iris Pascal. Brequet stała zestresowana w miejscu chcąc stać się niewidzialna, by nikt ze zrujnowanego domu jej nie widział. Nie mogła ot tak uciec... Na bieg nie było szans, a na szybki odwrót... sił. Spacerek z domu pod drzewo wymagał chwili odpoczynku, z którego właśnie korzystała. Nie było szansy na zniknięcie, więc z niezręcznym wzrokiem udawała, że jej nie ma.

- Och! - Czarnoskóra dziewczyna wystraszyła się. Z miny wyczytać można było, że nie spodziewała się spotkać tu kogokolwiek. Tym bardziej dobrze ubraną Laurę Beguet…
- Przepraszam panienkę - powiedziała po chwili i z wyraźnym zaciekawieniem dodała - Ale co.. co panienka tutaj robi?
Laura mogła dostrzec, że Iris trzymała coś kurczowo w palcach.
- Dobry... Wieczór... - odpowiedziała niemrawo Laura czując niemoc. - Ykhym... Sama mogłabym zadać sobie to pytanie... Pani... Iris, tak?
- Tak. Iris Pascal - przedstawiła się dziewczyna i wyciągnęła rękę do Laury. W drugiej kurczowo trzymała klucz - A.. e.. musiałam się przejść - nabrała powietrza i obejrzała się za siebie niepewnie.
- Breguet, Laura - dygnęła podając w odpowiedzi rękę. Na wytłumaczenie czarnoskórej, dziewczyna pokiwała głową z podobną niepewnością, a i nawet niechęcią angażowania się w całą sytuację i rozgrywane sceny. Były zbyt blisko od tych szemrano-nieprzyzwoitych, by chcieć je analizować.
- Jeśli panienka nie może trafić do domu, mogę pomóc - zaoferowała się Pacal - Mogę zaprowadzić do domu dziadków. Idę właśnie w tamtą stronę.
- Nie to, że się zgubiłam, bo dom jest o tutaj... Ale chyba zaspacerowałam za daleko... - uśmiechnęła się na ułamek sekundy. - I chyba czas wracać... - odpowiedziała i pomalutku skierowała się w drogę powrotną, jednak nie wykluczając towarzystwa Iris.
- Pójdźmy razem, będzie nam raźniej. To kiepska okolica - zaczęła rozmowę Pascal. - Te dwa domy tutaj, po huraganie, stały się najtańszymi miejscami do spania. To też wiele niezbyt zamożnych osób tu mieszka. Stąd moje zaskoczenie… Teraz kiedy szeryfa nie ma, boję się tam przebywać... niektórym do głowy przychodzą głupie pomysły... - Kobieta wskazała klucz. - Szykują się do napadu na arsenał... chcą wykraść golema... A to jedyny klucz. W sumie pewnie to tylko pijackie gadanie, ale wolę go zanieść do pana Trouve...
- Napad...? - podniosła zdziwiona Laura. Ta wieść zaniepokoiła ją dość znacznie, bo wprawdzie taka okolica była bardzo blisko domostwa jej dziadków. - Nie spodziewałam się, że tak blisko jest buda gdzie planuje się napady... Toż od razu za kościołem, kto by pomyślał... Nie boi się pani, że panią napadną... i zabiorą klucz? Jakby im ten golem do czegokolwiek był potrzebny...
Iris wzruszyła ramionami i obejrzała się po chwili, jakby rzeczywiście o tym nie pomyślała. Na szczęście za kobietami nikt nie szedł.
- Niech mnie panienka nie straszy... Chyba, aż tak bezczelni by nie byli...? - zabrzmiała niepewnie. - Hmm... Są tu dwa domy, które się kłócą ze sobą. Jeden z numerem 24, gdzie głównie rządzi rodzina Murielle i drugi... nr 23, gdzie wszystkimi trzęsie Maximilien Didier. Nie lubią się i zawsze coś kombinują. Teraz, gdy Harl’a nie ma... raczej nikt już ich nie pilnuje…
- Żadne z nazwisk nic mi nie mówią... Przyjechałam dopiero wczoraj, trochę lat mnie nie było... Można powiedzieć, że nie znam już prawie nikogo. O pani za to wspominała babcia. Miasteczko bez szeryfa... Same z tego nieprzyjemności mogą wyjść. A to bez niego można wyjść z domu... bez obawy?
- Póki co tak… O. Tam jest panienki dom - wskazała na budynek w głębi i westchnęła. - Chyba tu się pożegnamy. Ja idę do tej wierzy. Pan Trouve nie lubi gości.. aż strach zapukać - zachichotała.
- Dobrej nocy w takim razie. Proszę na siebie uważać, i na klucz również... Skądkolwiek go pani ma... - uśmiechnęła się uprzejmie Breguet.
W taki oto sposób wróciła do rozdroża drewnianej kładki przed domem swoich dziadków. Nie minęło w sumie więcej niż z pięć minut, więc mimo drugiego odpoczynku, nie był czas na powrót do domu. W taki oto sposób zwiedziła tyły kościoła, od których będzie trzymała się z daleka, natomiast wzrok pobiegł w drugą stronę. W stronę placu przed kościołem, jak i przed kuźnią, która ostatniej nocy nie dała spać.
Uliczka pomiędzy domem rodziny Breguet a małym ryneczkiem handlowym była słabo oświetlona. Laura przeszła wolno, spacerkiem po ułożonym z desek chodniku. Szuwary to była mieścina położona na bagnach. Gliniasta ziemia i podchodzące kałuże robiły niezłą breję w czasie deszczów. Stąd pomysł takiej konstrukcji.
Dziewczyna szła patrząc ostrożnie pod nogi, aż wyszła na Rynek Główny.
Plac tonął w mroku jakby uśpiony. Tylko z gospody pod “Burym Kotem” wybrzmiewały dźwięki hulanki.

- Pani Lauro... - odezwała się sama do siebie parafrazując słowa mistrza. - Proszę zapisać notatkę dla "przyszłego mnie" o treści... - zaciągnęła słowo spoglądając w inny kąt ciemnicy - ...po zmroku nie wychodzimy...
Czarno, błotnisto, chłodno, niebezpiecznie. Absolutnie nic ciekawego. Wspominając niebezpieczeństwo... Laura złapała się za swój szeroki pas palcami wymacując własny kluczyk do swoich skrzyń. Nie chciałaby, by złodzieje kluczy ją napadli... Bury Kot wydawał się nieco lepszym miejscem... Właściwie to jakim? Z dzieciństwa nie pamiętała kompletnie jak wyglądała gospoda. Można było zerknąć a po tym wrócić do domu, by zakończyć dzień.
 
Proxy jest offline  
Stary 11-10-2016, 22:37   #62
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Gospoda

Drzwi do gospody się otworzyły, a w progu pojawiła się rosła sylwetka w długim czarnym płaszczu i ciężkich butach. Mężczyzna przeczesał palcami włosy i wszedł do środka.
- Niech będzie pochwalony… - powiedział, rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu. Jego niespodziewana wizyta musiała ściągnąć na siebie uwagę podchmielonych klientów gospody.
- Pochwalony cicerone! - rzucił ktoś z końca sali. Goście jednak zajęci byli głównie sobą. Po za tym kłęby dymu utrudniały komunikację na większe odległości...
Eldrich tylko skinął nowo przybyłemu, nie przestając czyścić kufel szmatą.
Theseus po chwili zastanowienia zdjął swoje odzienie wierzchnie i odwiesił je na wieszaku obok drzwi. Następnie skierował się w stronę szynku.
- Eldrich, tak? - zaczął kapłan, opierając się łokciami o ladę i zerkając na boki zaciekawiony. - Pamiętam cię z rozprawy w ratuszu, synu.
- Tak, Eldrich - odpowiedział uprzejmie karczmarz z lekkim uśmiechem, nie ustając w czyszczeniu kufli - Choć nie przypominam sobie, byśmy byli spokrewnieni.

Cicerone pokiwał głową i zignorował ostatnią uwagę mężczyzny. Theseus wyglądał na lekko zaaferowanego i jakikolwiek powód nie wyciągnął go do gospody, nie były to na pewno towarzyskie pogawędki.
- Wygląda na to, że wy teraz zarządzacie tym przybytkiem. Nie chcę więc zajmować dużo czasu. Przyszedłem, żeby dopilnować pewnych kwestii bezpieczeństwa - zagaił, skupiając wzrok na Ocaleńcu. - Wczoraj, po tym całym tajemniczym zaśnięciu wszystkich mieszkańców Szuwarów, odkryto, że zaginął poprzedni właściciel gospody. Ale to już pewnie wiesz. Jednak poza tajemniczym zniknięciem tego nieszczęśnika, znaleziono na zapleczu gospody dziwny magiczny znak, wyrysowany na podłodze. Podjąłem się zbadania tej sprawy i poleciłem, by nikt się do niego nie zbliżał - opowiedział, spoglądając na Eldricha wymownie, jakby sugerując pytanie, do którego dążył.
- Żadnego znaku nie widziałem. Jeśli tam jakikolwiek był, to już go nie ma - odpowiedział wzruszając ramionami - Ma pan może rycinę przedstawiającą ten znak? Tak bym wiedział, czego unikać, jak takowy zauważę?

Kapłan Wielkiego Budowniczego zrobił zdziwioną minę. Przyjrzał się raz jeszcze Ocaleńcowi, jakby próbował ocenić, czy ten mówi prawdę. Wreszcie pokiwał powoli głową.
- W takim razie znak musiał mieć działanie czasowe - zastanowił się na głos. - Cóż, dobrze, że zdążyliśmy go odrysować. Wciąż będę mógł zbadać jego pochodzenie, choć w takim wypadku nie jest to już pilna sprawa - westchnął kapłan.
- Wystrzegajcie się wszelkich znaków - nawiązał do jego pytania. - Magia, choć podarowana nam przez Pana, może zostać użyta do niecnych celów. Ciężko mi stwierdzić, czy znak, który pojawił się na zapleczu, miał jakikolwiek związek ze zniknięciem niejakiego Miłogosta. Nie wiadomo też, kto mógł taki znak narysować - bąknął i podrapał się po brodzie w zamyśleniu.
- Słyszałem, że wiedźma z bagien odeszła z tego świata, a miejscowy mag nie pojawia się od dłuższego czasu. Mimo to wśród nas może ukrywać się ktoś, kto pojął sztukę czarnej magii. Miejcie się na baczności, panie Eldrich. A o wszystkich swoich podejrzeniach informujcie władze.
- Innymi słowy to co zawsze - powiedział Eldrich, wzruszając ramionami.

Cicerone wykrzywił usta w czymś na kształt pobłażliwego uśmiechu.
- To chyba wszystko, co chciałem wiedzieć. Nie będę już zawracał ci głowy, synu - powiedział i odepchnął się rękoma od lady. Już się odwracał, jakby chciał odejść, ale zatrzymał się jeszcze na moment i spojrzał na mężczyznę z uwagą.
- Nie jestem w stanie ci pomóc odzyskać pamięć, ale może mój Pan będzie mógł. Nie ważne, kim byłeś w poprzednim życiu. Bogobojnym, szczodrym człowiekiem czy najgorszym łajdakiem. Wielki Budowniczy przyjmuje każdego, kto jest gotów kroczyć Jego ścieżką. Przyjdź czasem, drzwi świątyni stoją otworem. Nawet jeśli nie w poszukiwaniu duchowych doznań, to chociaż by pokontemplować, sięgnąć w głąb siebie. Kto wie, może dzięki temu odnajdziesz to, co utraciłeś. - Nim Eldrich mógł mu coś odpowiedzieć, Theseus ruszył w stronę drzwi i zganiawszy z wieszaka swój płaszcz, wyszedł z gospody, uprzednio pozdrawiając całą salę na pożegnanie.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 12-10-2016, 18:57   #63
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Dom Martin'ów

Remi tylko kiwnął głową w odpowiedzi na słowa ojca. Stary przewyższał syna latami doświadczenia. Poza tym bartnik sam świetnie wiedział, że czas najwyższy by zajrzeć do barci po zimie. Remi raz po raz unosił łyżkę do ust, jdnak nawet nie czuł smaku zupy. Czuł na sobie spojrzenie Luca i wiedział, że będzie musiał mu powiedzieć choć część prawdy o naradzie. Plotki, które mógł usłyszeć od sąsiadów mogły tylko pogorszyć sprawę.
- Trottier zrezygnował ze stanowiska mera - powiedział nie patrząc na rozmówcę. Jakoś trzeba było zacząć.
- Wieść się już poniosła - powiedział Luc siorbiąc zupę - Niedobrze, niedobrze. Jak jakieś szelmy zwietrzą brak szeryfa, kryzys mera i co tam jeszcze, to ino się w Szuwarach zakotłuje.
Starzec westchnął nosem i skończył jeść. Wytarł chustą brodę i zaszurał krzesłem wstając.
- O co chodziło chłopcze z radą? Czemu cię wezwano? Przeskrobałeś coś?!- Stary Martin wbił wzrok w syna.
- Mam zacząć się martwić?
No i się zaczęło. Chociaż może lepiej jest już mieć to za sobą.
- Znasz mnie. Nie w głowie mi wygłupy. To zwykłe nieporozumienie, które niedługo powinno się wyjaśnić - powiedział Remi zmuszając się by spojrzeć rozmówcy w oczy. Jednocześnie odłożył łyżkę i odsunął od siebie talerz.
- To dobrze.. - ulga ma twarzy staruszka była widoczna. Odsapnął. Kto wie. Może chciał tylko usłyszeć zapewnienie, że wszystko jest w porządku - Będę szedł spać, synu. Zmęczył mnie ten dzień.
Nim Luc się oddalił w okienko kuchenne zapukała niewielka, owłosiona łapka Kobolda
Bartnik zaskoczony wyprostował się na krześle. Co też ten Trouve mógł chcieć ? Przecież widzieli się na Radzie.
Przezwyciężając zaskoczenie mężczyzna poderwał się z krzesła i wypadł z kuchni. Po chwili w sąsiednim pomieszczeniu dało się słyszeć skrzypnięcie otwieranych drzwi.
- Dobry wieczór panie Martin - przywitał się kobold widocznie strapiony - Nie widział pan może pani Hoe? Wszędzie jej szukam. Byłem u niej w rzeźni, ale pusto. Poszedłem do mera, jego też nie ma. Myślałem może, że tutaj jest. Ehh.. Brassard nieżyje.. - Zakończył wreszcie.
Bartnik przecząco pokręcił głową.
- Nie, nie widziałem Hoe. Zaraz po obradach wracałem do domu . Kolejna ofiara pomoru ? - dodał ciszej
- Nie… chyba idzie nam się zmierzyć z kolejnym kłopotem. Pójdziesz ze mną? - Zaproponował Jean-Christophe. Widać miał jakiś plan i właściwie nie czekał na odpowiedź, tylko machnął na Remiego.
Martin nie miał ochoty na żadne wyprawy. Po dzisiejszej radzie czuł się zmęczony. Chciał spędzić wieczór domu. Ale jakby nie patrzeć kobolt był Radnym i jego przychylny głos się liczył.
- Niech pan poczeka - mruknął. Remi jakoś nie mógł wyobrazić mówienia do rozmówcy na “ty”.
Szybko cofnął się do domu po coś cieplejszego, krzyknął “Wychodzę!” i znów stał przed budynkiem spoglądając w dół na kobolta.
Jean-Chritophe odszedł od domu bartnika kawałek, podrapał się po brodzie i stęknął, jakby nie wiedział jak się zabrać do mówienia.
- Widzisz Remi, mer nam odchodzi, mamy też brak radnego i absolutnie nikogo w służbie prawa. Zresztą, nie muszę ci tego tłumaczyć. Hoe jest świetną radną, choć szeryfem byłaby pewnie jeszcze lepszym, ale Trottier chce mieć ją przy sobie w te ostatnie dni.. sprawowania urzędu. Tak więc, czy nie przyjąłbyś nominacji na żandarma? Chciałbym zgłosić twoją kandydaturę na to stanowisko - Kobold spojrzał wyczekująco na bartnika.
- Pierwszą rzeczą jaką byś zrobił, byłoby zebranie kilku śmiałków i oczyszczenie szlaku do Bałtów. Mamy tam jakąś bandę i świadków, którzy jeszcze są w mieście...
Bartnik przez chwilę spoglądał na pana Trouve zanim w końcu przemówił.
- Propozycja nie brzmi źle, ale… zastanawiam się dlaczego skierowana została do kogoś, kto dzisiejszego popołudnia był przesłuchiwany w sprawie spotkania z przestępcą.
- Twoja rodzina Remi jest tu znana od pokoleń i wątpię być próbował nadszarpnąć jej reputacji. To co było na naradzie to bardziej przesłuchanie wyjaśniające. Nie mam kogo poprosić. Jednak jestem pewien, że absolutnie i koniecznie weź ze sobą Hoe to tej roboty. Ona się zna chyba na tym. Zebrałbyś jeszcze kilku śmiałków i jutro byście ruszyli.
Kobold przysunął się do Remiego bliżej.
- Naprawdę obawiam się tego, co będzie jak szybko nie rozprawimy się z bandami na szlakach.
Bartnik cicho westchnął. Wyprawa zbrojna przeciwko bandytom. A jeszcze przed chwilą planował spokojne pójście do pracy.
- Zgoda, panie Trouve. Mam nadzieję, że Szuwary zapamiętają tę przysługę. Czy Hoe już wie o tej całej wyprawie ?
- Nic, a nic. Sprawa jest świeża. Do Szuwar właśnie zwieziono ciało pana Brassard’a. Przywieźli go wypalacze węgla. Gnoll’e. Zatrzymali się w stajni. Być może Ocaleniec da im coś do zjedzenia - Kobold poklepał Remiego po ramieniu.
- Właśnie miałem szukać pani Nhara- jego wzrok zawisł na chwilę na jarzących się światłach, które biło z okien oddalonego nieco domu państwa Girard.
Bartnik podrapał się za uchem.
- Rozumiem. Cóż, dla pewności jutro z samego rana odwiedzę rzeźnię. Jeśli spotka pan Hoeth prosiłbym, aby ją pan zaznajomił z sytuacją i poprosił o przygotowania do drogi. Byłoby szybciej.
- Oczywiście - odparł kobold - Cieszy mnie, że się zgodziłeś. Pozdrów ojca.
Kobold poklepał po ramieniu Remiego i oddalił się. Musiał znaleźć przed północą radnych lub mera.
 
__________________
Hmmm?
Kostka jest offline  
Stary 12-10-2016, 19:22   #64
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
- Przepraszam, ale.. klienci pukają do tylnych drzwi - wyszeptała do ucha Eldichowi Lisa i wytrzeszczyła oczy jakby sam książę raczył odwiedzić ‘Kocura’... - To chyba dwa gnolle. Mówią, ze nie chcą robić zamieszania. Zamówili dwa kubki najtańszego wina i dwa kawałki kurczaka...
- Szykuj kuraka. - odszeptał Lisie Ocaleniec i zwrócił się do tych co byli przy ladzie z uśmiechem.
- Państwo wybaczą na chwilę. Zaraz wracam. - Po czym nalał dwa kubki wina i przygotował dwa kubki wrzącej wody, które to postawił na tacę. I już udał się poczęstować gnolle. Wrzątek na koszt firmy, niech się trochę ogrzeją skoro przyszło im nie wchodzić do środka. Nieszczęśliwie nie miał jak ich ulokować na zapleczu.

Gnoll Teobald


Obaj goście siedzieli na schodach przy tylnym wejściu. Rozłożony mieli kawałek chusteczki, a na nim czerstwy chlebek, nieco podgniłego bobu i śmierdzący serek. Zadarli obaj główki, gdy gospodarz doniósł jadła.
- Dziękujemy łoberżysto. Masz tu dudtka. Znaj naszą hojność - wręczyli Szylinga Eldrichowi. Rachunek jednak wynosił 1 Szylinga i 8 pensów…


Eldrich przyjął srebrniaka, spojrzał na gnolla, na srebrniaka i jeszcze raz na gnolla. Uśmiechnął się delikatnie i powiedział.
- Jeszcze osiem pensów panowie, ale… mogę odpuścić jeśli opowiecie mi szybko i pokrótce co słychać w świecie. Zaznaczam jednak, że następnym razem może być inaczej. To jak, umowa stoi? Tylko się pośpieszcie, bo muszę wracać do środka...

Gnolle spojrzeli po sobie. Obaj byli bardzo oszczędni, więc postanowili zbombardować karczmarza wszystkimi informacjami jakie tylko posiadali.

O Bełtach
To wieś oddalona 100 km od Szuwar na zachód. Biedna mieścina, która leży wśród gór. Zamieszkana przez klany gnolli, które codziennie w pocie czoła drążą dziury w skałach i wydobywają sól. By napędzać te wszystkie wydobywcze machiny, niektóre gnolle zajmują się wypalaniem węgla drzewnego. Mają wielkie piece ustawione w lasach i kotłują tam całymi dniami pniaki i inne znaleziska. Później ładują to na furmanki i zwożą do Bełtów.

Śmierć Brassard’a
Wczoraj Rajmund i Teobald schodzili od północy z gór. Targali tego węgla dwa worki i nagle usłyszeli jak koń rżał. No i wrzaski. No to z ciekawości poszli zobaczyć co też się dzieje. A tu na drodze, powozik i konik. No i szarpią jakiegoś człeka. Zabierają mu wszystko, nawet pierścień z łapy. Tak się panocek im naremnie rzucoł, że mu jeden kosę wsadził w bok, a drugi palną z giwerki prosto w klatę. Dymu tylko poszło i tyle. Do jednego bandziory mówili ‘tatku’, więc gnolle uznały że to Miętosie. Bo tylko one na herszta tako wołajo. Zabrali wszystko i poszli se na południe.
Brassard dychał jeszcze jak podeszli. Mówił że z Szuwar jest. To gnomy załadowały go na furmankę i przywiozły. No ale nie dożył...


O Miętosiach i bandzie
Ostatnio oni się panoszo po górach. Cholera wie skąd ich przywiało, ale dzikie som i atakujo wszystko. Na początku sobie pogrywali przy Bełtach, ale się gnolle zebrały i taki im łopot sprawiły, że uciekli jak zające. No i tera wypalacze się z nimi majo jak ze sraczkom. Muszom uważać bo Miętosie mają Burakurę. Czymają toto na łańcuchu, ale jak puszczom, to z gnolli ino kostki zostajom…
Cała banda ma chałupę na południu. Ładnie jom odstawili, bo remontowali. Niby tak w głębi jest, ale syćko z niej widać. Podejść niełatwo.
A.. Za każdy czerep od sztuki płacą w Bełtach. Po $50,00...

Później już tylko Rajmund o swojej żonie chciał mówić. Ramona. Bardzo gorąca gnollica. Zależało mu na sprowadzeniu jej do Szuwar i zamieszkaniu tu. Widać gnoll zakochał się w mieście… albo jeden kieliszek siarczanego wina mu wystarczył by się upić...
Tak czy siak, Eldirch musiał być zadowolony. Za 8 pensów dowiedział się naprawdę wiele.

- Momy też dwa worki węgla na wozie. 100 kg będzie. Puścim za $5,00, hmm? - Powiedział ten młodszy.

Targi były krótkie i treściwe. Nieszczęśliwie młodemu karczmarzowi nie udało się nic zejść z ceny, a handel wymienny również odpadał z powodu i tak skromnego wyposażenia karczmy. Westchnął tylko cicho. Wiedział, że jeszcze nie pora robić zapasy na zimę, ale wiedział dobrze, że okres mrozów pomimo wczesnej wiosny zbliży się nieubłaganie. Zgodził się więc na ofertę gnolli. Najwyżej będzie żałował potem. Z drugiej strony, węgiel drzewny palił się lepiej niż drewno, a to było cenne.

Wręczył więc gnollom z ciężkim sercem pięć srebrników. Zabrał ciężkie worki z pomocą gnolli do wnętrza karczmy, które postawił przy drzwiach i już był z powrotem przy ladzie. Trochę zmęczony targaniem worków, ale zadowolony. Może trochę przepłacił, ale wiedza którą zdobył była bezcenna. Będzie musiał wypytać Lisę o tego całego Brassard’a… ale to jak będą zamykać lokal. Wszak nie wiedział czy młoda dziewczyna była z nim jakoś powiązana.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 13-10-2016, 08:26   #65
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Po wyjściu z gospody

Sprawa ze znakiem w gospodzie została rozwiązana - czy raczej rozwiązała się sama, przez jego zniknięcie. Oczywiście Theseus nie miał zamiaru przejść nad tym do porządku dziennego. Musiał znaleźć jakąś wzmiankę o tym zjawisku, dowiedzieć się, jak działał znak i kto byłby w stanie go zrobić. Być może jeśli uda mu się odnaleźć odpowiedzi na te pytania, dowie się, jaka naprawdę historia przytrafiła się Miłogostowi - oraz czy jest szansa ściągnąć go z powrotem.
Kapłan z rękoma w kieszeni płaszcza i zwieszoną głową kierował się do świątyni Wielkiego Budowniczego. Robiło się już późno, a on cały ten czas spędził poza murami kościoła. Czuł ssący głód w żołądku i zmęczenie spowodowane nieprzespaną nocą. Przecież chciał jeszcze tego wieczora zasiąść do badań, jęknął w myślach. Trochę pożałował, że nie posłuchał wcześniej swojej gosposi.

Przecinając rynek, zauważył nieopodal niską sylwetkę. Zaraz ją powiązał z osobą rajcy. I przypomniał sobie, że przez sprawę z gnollami zapomniał wziąć od niego wszystkie klucze do świątyni.
- Panie Trouve?! - zawołał, przyśpieszając kroku, by dogonić sylwetkę.

- Hmm? - W ciemności nie było zbyt dobrze widać. Duchowny musiał pomylić kobolda, z dość krępym krasnoludem. W pierwszej chwili mogła go najść myśl, że przydałoby się oświetlić to miasteczko nieco lepiej. Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że naszedł na jakąś dziwną sytuację. Oto gdzieś dalej dobiegł go odgłos kobiecych pantofli i szelest sukni.


Theseus przyjrzał się krasnoludowi i pochylił pokornie głowę.
- Przepraszam pana bardzo. Musiałem pana pomylić z kimś innym - wytłumaczył Cicerone, ukrywając swoje zakłopotanie.
Nadstawił uszy i zerknął mniej więcej w stronę, z której dobiegł go dźwięki.
- Theseus Glaive - przedstawił się kapłan, widocznie wykorzystując okazję. Nie znał tego krasnoluda, ale wyglądał na miejscowego. Skoro już na niego wpadł, mógł przynajmniej poznać jego imię. W oczekiwaniu na odpowiedź, rozglądał się uważnie.
- Jean Lopup Marchal, bardzo mi miło - odrzekł mężczyzna - Widziałem cicerone na zebraniu no i jak pan przemawiał wczoraj do ludzi. Myślę, że tego, czego trzeba było tej mieścinie to właśnie człowieka o takim usposobieniu. Ma pan wiele w sobie siły, którą mieszkańcy Szuwar chętnie od pana pożyczą - uśmiechnął się krasnolud.
Wyglądając na południe, Theseus dostrzegł sylwetkę w turkusowej sukni. Wraz z krasnoludem stali na skrzyżowaniu przy piekarni Blackleaf’a i kuźni trolla. Kobieta zaś weszła w zabudowania po lewo i o ile Cicerone jeszcze pamiętał, tamto domostwo należało do Marie-Claire Poulin. A przynajmniej tego nauczył się zeszłej nocy z map i ksiąg.
- Dziękuję za te słowa wsparcia, panie Marchal. Wiem, że Szuwary wymagają ogromu pracy. A ja po to tu przybyłem, by te prace nadzorować i samemu w nich uczestniczyć - odparł spokojnie, skupiając wzrok na krasnoludzie.
- Gdyby… gdyby znał pan ludzi gotowych, by poświęcić część swojej siły dla dobra tego miasta, proszę nie wahać się i odsyłać ich do mnie. Liczę, że spotkam tu ludzi pełnych wiary, a przynajmniej patriotyzmu, którzy rozumieją, że Szuwary potrzebują zmiany - zagaił, próbując wyczytać coś z twarzy rozmówcy. Nie był pewien, czy ten pochlebia mu, ponieważ tak było wygodniej, czy też faktycznie krasnolud oczekiwał, że w Szuwarach znów zacznie się coś dziać.
- Nie omieszkam sir. Chciałbym zwrócić pańską uwagę, że dziś padły na zebraniu bardzo ważne słowa. Szykują nam się wybory. Nie tylko mera.. - odpowiedział ze spokojem Jean - Musi pan cicerone również ocenić, kto tu się najbardziej przyda w miasteczku. Lepszy moment na to nie mógł nadejść. Może się przejdziemy? Chłodno tak stać… - zaproponował karasnolud.
Theseus skinął głową i powolnym krokiem poprowadził nowego znajomego dalej na wschód. Idąc, założył dłonie za plecami i przyglądał się miastu oraz jego mieszkańcom.

- Kapłani nie mieszają się w politykę - odparł, ale nie dość stanowczo. Jakby celowo pozostawiając Jean’owi malutką furtkę, przez którą mógł zajrzeć. - To, co nas interesuje, to zdrowe, bezpieczne społeczeństwo, któremu nie brakuje wygód ani jedzenia. - dopowiedział ogólnikowo.
- Oczywiście sir - odpowiedział Jean i wyciągnął z za pazuchy woreczek w którym szybko zanurzył paluchy i wyciągnął cukierka - Poczęstuje się cicerone?
Glaive spojrzał na cukierka i skinął głową. Nie było pewne, czy tak bardzo mu zależało na słodyczy, czy też chciał sprawić krasnoludowi przyjemność, przyjmując jego poczęstunek.
- Dziękuję - odparł po tym, jak wrzucił wręczonego cukierka do ust. Lawendowy, pomyślał. Może choć na chwilę zapomni o głodzie.
- Zacząłem je jeść nałogowo po tym jak rzuciłem palenie... - krasnolud wrzucił swoje cuksa do gęby i pogryzł go i pociumkał głośno - Paliłem mocarne liście krasnoludzkiego ‘Les Boyogeants’.
- A wy, panie Marchal? Kogo uważacie za przydatnego dla Szuwarów? - zapytał jakby nie przykładał odpowiedzi większej uwagi.
- Hmm... Nikt nie ma tyle ambicji co pani Poulin. To trzeba jej przyznać. Kobieta zacna. Dama. Zarządzająca niegdyś dużym majątkiem.. Najbardziej się nadaje na mera ze wszystkich osób jakie znam w Szuwarach. Jeśli zaś chodzi o radnych, to wymieniłbym kilka osób. Potrzeba tam ludzi, którzy naprawdę cierpią biedę i którzy znają problemy mieszkańców od podszewki.

Kapłan pokiwał głową i wyciągnął dłoń, by pogładzić brodę.
- Pani Poulin. Mam nadzieję, że wkrótce poznam tę, jak pan raczył określić, ambitną damę. Co zaś się tyczy radnych… po części się z panem zgadzam. Należy słuchać tych, którym wiedzie się najgorzej i starać się im pomóc. Wszak tak głosi nasz Pan, by opiekować się maluczkimi. Jednak skupiając się tylko na jednej stronie medalu, zatracamy szerszą perspektywę - odpowiedział zamyślony. Widać było, że ciężko mu na razie podjąć jakąkolwiek decyzję.
- Myślę, że radę powinni wypełniać ludzie z każdej warstwy społecznej. Rolnicy, rzemieślnicy, kupcy i mieszczanie. Co o tym sądzicie, panie Marchal?
- Zgadzam się. Ci którzy mają najwięcej do stracenia będą najbardziej zaangażowani. Ale co ja tam wiem. Jestem tu od niedawna. Obaj w zasadzie jesteśmy w mieście, które dość szybko trafiło nam do serca, cicerone. A jak pańskie plany?
Theseus zatrzymał się. Dotarli już na przedpole świątyni. Kościół tonął w mroku i jedynie w oknach na piętrze od strony sierocińca wciąż paliło się światło.
- Moje plany? Zbliżyć do siebie ludzi. Nakłonić do współpracy między sobą i wskazać im cel, do którego powinni dążyć dla dobra wszystkich mieszkańców - odpowiedział szczerze kapłan, krzywiąc usta w lekkim uśmiechu.
- Serca ludzi są jak genialne zegary. Wystarczy wypełnić je odpowiednim smarem, a będą bić niezawodnie przez całe życie i odmierzać dobrą godzinę - skwitował, spoglądając na krasnoluda*
- Ciekawa refleksja sir.. - Jean pocmokał cukierka i uścisnął dłoń duchownego - Życzę powodzenia, choć chyba nie będzie aż tak bardzo koniczne. Życzę miłej nocy, sir.
- Wzajemnie, panie Marchal - odparł Cicerone, skinąwszy mu głową.
Poczekał, aż krasnolud odejdzie kawałek, a następnie sam skierował się do bocznych drzwi na plebanię. Był naprawdę głodny i zmęczony. Ciekawe, co przez cały dzień robiła jego gosposia, zastanowił się.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 13-10-2016, 10:23   #66
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Zdecydowanie potrzeba było ustawić pana Mileta do pionu. Chloe dusząc w sobie oburzenie na takie zaniedbywanie obowiązków kościelnego podziwiała półmrok ocieplony mrugającym światłem tych niewielu świec, które rozpaliła.
Usiadła sobie na ławie i odpoczywając, przyglądała się.
Zawsze fascynował ją widok świątynnych sal modlitewnych skąpanych w mroku, który jedynie drżące płomyki świec starały się rozgonić. Pannie Vergest kojarzyło się to z iskrami życia, które każdy żyjący miał w sobie, mrok za to przedstawiał nieznane czyli to z czym każda istota musi się na co dzień zmagać. Bo przecież nikt nigdy nie widział co krył w sobie mrok, co niosła ze sobą przyszłość.

Jej rozmyślania przerwało nagłe wtargnięcie. Chloe wstała prostując się.
Pod nieobecność duchownego, czuła się odpowiedzialna za świątynię. Szybkim i żwawym krokiem przemierzyła salę przy akompaniamencie stukotu obcasów jej butów.
- Niestety, ojciec Glaive wyszedł na spotkanie rady miasta - oznajmiła uprzejmym tonem chłopakowi. - Czy coś przekazać?
Chłopaczyna dyszał bo biegł tu całą drogę.
- Ja tylko ósemkę chciałem poświęconą dla pana Zbażyna…- tu młodzieniec musiał nabrać w płuca znów powietrza, po czym ruszył znowu - bo chory leży w łożu i doktora nie chce widzieć, a żona jego, Genowefa martwi się o niego strasznie… Paciorek mam też zmówić..
- Ah, to o to chodzi… - mruknęła pod nosem Chloe. - W którym domu mieszka pan Zbażin? - była zmartwiona złym samopoczuciem szwagra pani Kłopot. - Biegnij po lekarza, po to Wielki Budowniczy dał nam ich żeby sam nie musiał wszystkiego robić - dodała pouczająco. - Jak, jak tylko duchowny wróci, zaprowadzę go do domu Zbażina. No już, nie ma czasu biegnij po lekarza - ponagliła chłopaka.
Chłopak stał z rozdziawioną buzią. Wiedział z pewnością, że jeśli sprowadzi dziadziowi lekarza, to skóra mu zejdzie od batów. Miał przynieść poświęconą ósemkę. Koniec i kropka…
- Dobrze - przytaknął i dodał wycofując się z świątyni - Dziękuję…
Musiał wymyślić inny sposób na zdobycie święconej ósemki…
Tymczasem od drugiej strony gmachu, słychać było skrzypienie bocznych drzwi.
Panna Vergest kątem oka spojrzała na drzwi, za którymi zniknął chłopaczyna, po czym żwawym krokiem udała się w kierunku drugiego wejścia do świątyni. Miała nadzieję, że był to ojczulek. Miała mu naprawdę wiele do powiedzenia. Uśmiechnęła się lekko, widząc sylwetkę cicerone.

- Ojcze, gdzie był ojciec tyle czasu? - dziewczyna spojrzała po duchownym z dezaprobatą i pokręciła głową. - Z resztą, teraz mamy pilną sprawę! - dodała z przejęciem w głosie. - Pan Zbażin jest chory, prosił o modlitwę. Potrzebny jesteś mu ojcze głównie po to, żeby przemówić do rozsądku, żeby pozwolił lekarzowi się zbadać.
Theseus oparł się dłonią o ścianę w korytarzu i spojrzał zmęczonym wzrokiem na Chloe. Pokiwał głową i przetarł podkrążone oczy.
- Przygotuję wodę święconą na wszelki wypadek - odetchnął, odpychając się od ściany i minął gosposię, jakby jej tam nie było. Zatrzymał się jednak po paru krokach, rozejrzał się po rozświetlanej z rzadka świecami świątyni, która tonęła w półmroku. Chwilę nad czymś dumał.
- Dziękuję ci za opiekę nad świątynią, lilium - rzucił bez większego wyrazu, zerkając na nią, po czym skierował się do swojej komnaty.
Chloe przypatrywała mu się wnikliwie. Coś było w jej spojrzeniu, że miało się wrażenie, jakby prześwietlała człowieka na wylot tymi swoimi ciemnobrązowymi oczami.
- Ojcze, czy wszystko w porządku? - zapytała z przejęciem w głosie, ale sama już wiedziała, co jest powodem jego przemęczenia. - A mówiłam, żeby ojciec zrobił sobie drzemkę! - oburzyła się, ale powiedziała to ściszonym głosem, by echo nie rozniosło jej słów po sali modlitewnej. - Pójdę z ojcem, do pana Zbażina. Jadł ojciec cokolwiek od czasu śniadania? Pewnie nie... Zaraz coś przygotuję.
Dziewczę było bardzo zmartwione. Szła dwa kroki za postawnym duchownym, jakby nie chcąc spuścić z niego spojrzenia.
- Nie trzeba - odparł kapłan na wzmiankę o posiłku, jednak widać było, że nie ma zamiaru się o to sprzeczać. Zaraz też zniknął w swoim pokoju.

Wyszedł po kilku minutach. Miał wilgotną twarz, jakby przed chwilą ją przepłukiwał. Na ramieniu wisiała jego torba. Przez materiał wygniatał się jakiś prostokątny kształt - zapewne księgi, a dodatkowo jakiś drugi okrągły, znacznie mniejszy. Kapłan odwrócił się plecami do zatrzaśniętych drzwi, przeczesał włosy palcami i poprawił na sobie płaszcz. Rozejrzał się po ciemny korytarzu. Zerknął najpierw w prawo - tam, gdzie drzwi tuż za schodami prowadziły do sali modlitewnej. Następnie skupił wzrok przed sobą. Tam, w oświetlonym migotliwym światłem świec pomieszczeniu zobaczył, że ktoś się krząta.
Theseus podszedł bezszelestnie do drzwi - a raczej samej framugi - i oparł się o nią, zaglądając do środka. Chloe, jeszcze nieświadoma jego obecności, szykowała jakieś małe pakunki i zawiniątka. Cicerone przyglądał się jej jak urzeczony, kciukiem skubiąc brodę.

Panna Vergest zdawała się jeszcze go nie dostrzegać. Nucąc sobie pod nosem, robiła coś przy blacie kredensu. W końcu odwróciła się na pięcie i uśmiechnęła, widząc duchownego stojącego w drzwiach. Nie wyglądała na zaskoczoną jego obecnością. Trzymając w dłoniach mały koszyczek podeszła do niego.
- Zrobiłam kanapki na drogę - oznajmiła radośnie Chloe. - Ojciec weźmie jedną - dodała w tonie nie znoszącym sprzeciwu i podsunęła koszyczek ku cicerone.
Humor gosposi znacznie się poprawił po tym, jak szykując przekąski stwierdziła, że wykorzysta drogę do domu pana Zbażina, jako idealny moment do opowiedzenia mu o swoich odkryciach, jakich dokonała podczas sprzątania i spostrzeżeniach, jakie w związku z tym miała.
Oczy kapłana zabłysnęły na wzmiankę o kanapkach, ale wrodzona powściągliwość uchroniła młodą gosposię przed rzuceniem się na nią - czy raczej jej koszyczek.
- To miłe z twojej strony, dziecko - odparł z wracającą na jego oblicze pogodnością i wziął z jej ręki koszyczek, by nie musiała go nosić. Stał przez chwilę i spoglądał na Chloe.
- Chodźmy już. Nie każmy temu poczciwemu człowiekowi czekać. - Cicerone wyczytał dużo o rodzinie Zbażynów, wszak była jedna z większych i starszych w Szuwarach.

Theseus skinął gosposi i poprowadził ją do drzwi wyjściowych z plebani. Sam miał zamiar opowiedzieć jej o wszystkim, co usłyszał podczas narad. A był do tego entuzjastycznie nastawiony, nie wiadomo czy przez to, że chciał się tym z kimś podzielić, czy po prostu było mu żal gosposi, która cały dzień przebywała w świątyni. Tak czy owak jego wcześniejsze zmęczenie zaczęło powoli znikać po każdej minucie spędzonej z Chloe i jej pozytywnym nastawieniem.
- Udało nam się w miarę uprzątnąć świątynię - odezwała się dziewczyna zaraz po wyjściu z budynku. W krótkich słowach wymieniła kto pomagał jej w tym zadaniu i nie omieszkała naskarżyć na zaniedbującego swoje obowiązki pana Mileta. - Część pomieszczeń już jest wysprzątana, przy czym sypialnie i kuchnia aż się błyszczą - dodała z zadowoleniem. Z satysfakcją malującą się na twarzy dostrzegła głodne spojrzenie duchownego, którym obdarzał kanapki siedzące w koszyku. - Zrobiłam swoje ulubione. Myślę że ojcu posmakują - uśmiechnęła się uroczo i przyśpieszyła kroku. Była niezwykle zadowolona, że może z cicerone w końcu spędzić chwilę czasu.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 17-10-2016, 09:25   #67
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 8

Noc.

Kliknij w miniaturkęoc już zapadła nad Szuwarami, a niebo nieco spochmurniało. Na rynek wpadł wiatr i rozbujał kilkoma gałęziami bezlistnych drzew. Zatrzepotał jakąś szmatą wiszącą na sznurku i zadyndał szyldem z Burego Kocura.
- Ciebieee.. mi tylko żal.. Żal mi ciebie kochana...
- Zostawiłaś mi tylko szal…!
- I swego kuzyna.. barana...
Wypadli z karczmy na rynek bracia Mosse ostro się zataczając. Starszy z nich, mimo tego że kuśtykał, twardo stąpał buciorami i walczył z grawitacją.

- Ech.. chyba to wszyscy - powiedziała Lisa zamykając drzwi na skobel za gośćmi. Wreszcie zrobiło się nieco ciszej...


Gospoda Bury Kot

W głównej sali biesiadnej pogaszono już większość świec i lamp. W kominku lekko migotał ogień. Było przyjemnie i ciepło. Z gości, na najbardziej wygodnym krześle siedziała Laura Breuget, która została tu już po spacerze. Skosztowała czerstwego wypieku i napiła się czegoś ciepłego. Oberżysta czyścił stoły i sprzątał naczynia.
- Hoe mówiła że może pan spać w Rzeźni, ale biorąc pod uwagę, że w pokojach są goście, to nie wiem czy to dobry pomysł - powiedziała Lisa chwytając się za miotłę - Ktoś musi przecież rano im podać do stołu. Tym bardziej, że wcześnie ruszą.
Rzeczywiście, skoro świt szykowała się wielka wyprawa. Dyliżans BoldervinExpress razem z rodziną LeBrun i załadowanym jak kobold na pchlim targu pojazdem René Pierrat’a miał opuścić miasteczko. Ktoś to musiał ogarnąć…
Z drugiej strony, gdzieś tam w miasteczku kombinowała rodzina Girard. Po za tym nie było szeryfa w mieście, a utarg spory. Bezpieczniej byłoby spać u orczycy...
- Proszę się nie spieszyć - powiedziała Lisa do Laury - Sprzątamy co prawda, ale obecność panienki nam nie przeszkadza.

Wcześniej Eldritch wypytywał Lisę o młodego America Brassard’a. Nie za wiele mogła o nim powiedzieć. Był zdystansowany. No i bogaty. Miał największy sklep w Szuwarach i często układał umowy handlowe z okolicznymi mieścinami. Mieszkał na Małym Rynku w domku nr 5. Pomagało mu dwóch służących.
- Najlepiej zapytać kogoś starszego, co go pamiętają od dzieciaka. Wtedy więcej się dowiesz - powiedziała panienka Milet.

Młyn

Ani Panna Chloe, ani ojciec Theseus nie dostąpili spotkania z chorym Józefem. Zaszył się na długo przed ich przyjściem w pierzynach i tam zasnął. Nie było sensu go budzić. Genowefa za to zaparzyła rumianku i poczęstowała własnym wypiekiem który był już twardy jak kamień.
- Latem to tu jest ładnie. Na werandzie można usiąść, szumu Rechotki posłuchać, napić się czegoś mocniejszego. A tak tutaj w kuchennej izbie musimy siedzieć - uśmiechnęła się Genowefa i siorbnęła ziółek.
- Nie wiem naprawdę co ten nicpoń Zdzich wam nagadał, ale aż takiej interwencji się nie spodziewaliśmy. Jeno coś od Pana naszego przynieść miał co by Józio szybciej do zdrowia wrócił. Jak mu się do jutra nie polepszy to poślę po Rodolphe. Niech zbada starego dziada.
Nastąpiła cisza.. i wszyscy znów siorbnęli ziółek.



Rzeźnia

Warunki więźnia, w dodatku chorego, pozostawiały wiele do życzenia. Jednak nikt za bardzo się tym nie przejmował. Jedynie Wiklina się zlitował i przyniósł więźniowi jakiś koc.
Tej nocy mieli go pilnować obaj amatorzy straży…
Hoe weszła na ganek i szybko dojrzała zatknięty kawałek papieru w drzwiach. Wyciągnęła go i weszła do izby. W środku było pusto, chłodnawo i ciemno. Nieobecność Lisy wskazywała, że Hoe przyzwyczaiła się do niektórych wygód. Musiała zapalić lampy sama. Ukroiła pajdę chleba, wzięła nieco twarogu i kiełbasy wędzonej. Zasiadła do stołu i rozwinęła pożółkły papier.


Droga pani Hoe,

Ponieważ jest pani najlepszą kandydatką na miejsce szeryfa, a jednocześnie piastuje pani stanowisko rajcy w naszym mieście i według prawa nie może pani sprawować obu urzędów, pozwoliłem sobie zaproponować tymczasowo funkcję żandarma panu Remiemu Martinowi. I już spieszę z wyjaśnieniami.
Dziś wieczorem do naszego miasta zwieźli martwe ciało America Brassard’a, który kilka dni temu ruszył ku Bełtom w sprawach służbowych, jak mniemam. Napadnięto go i zabito. Sprawcami są bandyci ukrywający się okolicznych lasach. Wieść o braku funkcjonariusza prawa może szybko się rozejść i sprowadzić na Szuwary większe problemy. Dlatego wnoszę by rozpoczęto jutro pościg za tymi bandytami. By nadać temu charakter prawny powinniśmy mianować pana Remiego żandarmem i zebrać milicję. Ponieważ ma pani największe doświadczenie w tego typu sprawach, pragnę zapytać, czy nie udzieliłaby pani wsparcia grupie pościgowej swoją obecnością i radą.
Wiadomość tę proszę przekazać panu Trottier. Szukałem państwa w nocy, ale nie znalazłem.
Pozdrawiam,
J-Ch. Trouve.




Werbunek Remiego

Ork, Gauthier Verninac rozplątał sznurek u spodni i już za chwilę mocnym strumieniem lał po krzakach. Picie w gospodzie się skończyło i jedzenie też, więc można było powoli iść do stajni spać. Jutro czekał go ciężki dzień. Cięższy niż u kowala Armanda.
Godzinę temu Remi Martin przekonał go, żeby wziął udział w jutrzejszym rajdzie na bandę Miętosia. Była to szansa na zdobycie jakiś cennych łupów. Razem z nim miał iść Bruno Mosse i Grégoire Micheaux, którzy dali się przekonać... Oby jeszcze ktoś dołączył, bo dwóch kuternogów i jeden romantyk to za mało by zawojować.. chyba..



Nie dali się przekonać: Jan Wiklina, Adrien Mosse, Jeyermie Seyers



Dom cyrulika

Mer dorzucił nieco torfu do kominka, przez co w izbie zrobiło się bardzo przyjemnie i ciepło. Sprzątnął ze stołu papiery i zrobił nieco miejsca, gdyby randa Hoe miała jednak zajrzeć. Cały czas po głowie mera chodziło pytanie o mordujkę. W zasadzie każdy wiedział, że mordujka truje, ale nie każdy wiedział jak i gdzie jej szukać. Po za tym to nie jest na nią pora, a żeby ją dobrze przechować i by nie straciła właściwości, trzeba było mieć nieco wiedzy...W Szuwarach tylko dwie osoby, prócz cyrulika mogły takie rzeczy wiedzieć. Jedną z nich była wiedźma, a drugą szalony Guillaume Prudhomme. Szarlatan, specjalista od radiestezji. Od lat poszukuje sposoby zamiany piasku w złoto i takie tam.. Zamieszkuje melinę w domu na południu miasta. Nr 23.. chyba...


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:40.
Martinez jest offline  
Stary 23-10-2016, 21:26   #68
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Młyn

- A jak reszta domowników? - zainteresował się Theseus, zerkając na panią Genowefę. - Zdrowi? Koniecznie nawiedźcie kościół na niedzielnym nabożeństwie. Pomodlimy się za pana Józefa.
- Och to żaden problem pani Zbażin - wtrąciła się gosposia, uśmiechając ciepło. - Chciałam też przekazać pozdrowienia od pani siostry. W Chlupocicach poznałam panią Kłopot. Przemiła osoba, która ugościła mnie jak członka rodziny. Dlatego jak usłyszałam, że pani mąż źle się poczuł, to było w moim obowiązku, żeby zainterweniować - kończąc swoją wypowiedź Chloe upiła kolejne łyki ziółek, jakie otrzymali od gospodyni.
- Od Kryśki? No dziękuję pięknie panienko - Starsza pani uśmiechnęła się szczerze. Chloe trudno było dostrzec podobieństwo u obu sióstr. Genowefa musiała niegdyś być piękną brunetką. Teraz miała pooraną twarz od zmarszczek i zmęczone, czarne jak węgiel oczy. Zupełnie inaczej niż u Kłopot. Tamta była gejzerem energii o siwych co prawda włosach, ale jasnych oczach i cerze.
- Mogłaby mnie kiedyś odwiedzić. Daleko nie ma. Co u niej? Nadal prowadzi ten dziki zagajnik obok domu? Zawsze była nieco szalona.. - Starsza pani spojrzała na duchownego
- A rodzina, drogi ojcze, dobrze się ma. Teraz taka pora, że nie wiadomo. Pole trzeba obejść, a i młyn robić. Człowiek się zgrzeje i choroba gotowa. Na szczęście jednak wszystkie zdrowe. Jedynie nasz Józio tak zaczął pokasływać.
- Och ogród tylko na pozór wygląda na dziki. Mi osobiście podobało się takie "naturalne" rozmieszczenie roślin w ogrodzie - stwierdziła gosposia z entuzjazmem. - Zapewne chciałaby odwiedzić panią, niestety nie ma komu zostawić swojego domu pod opieką - dodała ze współczuciem w głosie, że starsza kobieta jest tam sama.
- Niedawno pojechał do niej nasz najstarszy. Pojechał się sądzić z merem Chlupocic i tak po drodze mu było na pewno. Zresztą ona tam ma te swoje koleżanki. Ja już panną byłam, jak nasza matula oddała ją do klasztoru - Stara kobieta ostukała fajkę i rozpoczęła nabijać jaz iołami - Nie wiem co to za klasztor był, ale wróciła nieco inna. No i te jej przyjezdne koleżanki z różnych stron..
Genowefa się obejrzała za siebie, jakby chciała coś usłyszeć.
- A tego nicponia, Zdzicha nie ma. Zawsze jak gdzie go wysłać to prostą drogą do domu nie wraca. Żeby on się nie pochorował…

Theseus jednym haustem upił spory łyk zaparzonych ziółek. Po jego skwaszonej minie można było poznać, że nie są mu za bardzo w smak, ale nawet słowem się nie zająknął. Skinął za to do starszej pani, usłyszawszy jej odpowiedź.
- Opatrzność Boga wciąż nad wami czuwa - stwierdził zadowolony. - Pozwólcie więc gospodyni, że na chwilę wstąpię do waszego męża, by pobłogosławić go słowem Bożym i Jego świętym znakiem. Nie martwcie się, nie zakłócę jego snu.
- Oczywiście, czy mam ojca zaprowadzić?- Zapytała staruszka.
- Jeśli można chociaż pokój wskazać… - odparł Theseus, wstając z miejsca.
- Naprawdę była w klasztorze? - dopytała Chloe, wyraźnie zainteresowała się tematem pani Kłopot. - To swojego męża poznała już będąc tam?
Kobieta uśmiechnęła się do młodej Chloe tajemniczo, jakby historia ta miała jeszcze wiele sekretów. Dźwignęła się z miejsca opierając się o stół i zwróciła się do cicerone.
- Zaprowadzę ojca. Zresztą, panienka też może się przejść. Pokażę nieco młyna..
Panienka Vergest uśmiechnęła się promiennie. Czyżby wątek romansowy w historii pani Kłopot ją tak zafascynował?
- Oczywiście, bardzo chętnie będę towarzyszyć - odparła, wstając ze swojego miejsca, odłożyła kubeczek po naparze i wyczekiwała, aż wszyscy ruszą.

Ruszyli zatem z głównej izby do drzwi, które po uchyleniu wpuściły głośne dźwięki obracanego koła wodnego. Po mimo świecenia lampą, była to dość mroczna przestrzeń z widocznymi schodami na górę. Stara Zbażynowa pięła się po nich chwytając silnie poręczy. Chloe i ojciec Theseus nie byli pewni czy stara Genowefa coś do nich mówi. Widzieli co najwyżej jej przygarbione plecy. Długie cienie tańczyły, czasem odsłaniając jakieś fragmenty otoczenia.
W końcu wspięli się wszyscy na dużą galerię, skąd widać było nieco machinerii młyna.
- To tu! - krzyknęła do gości wskazując drzwi - Tu z Józioem mieszkamy! Czasem jest głośno, bo mamy koło podsiębierne i właściwie cały czas pracuje.. Co?! Ojciec coś mówił?! - Wykrzywiła twarz i nastawiła ucha prosto do nosa Theseusa.
- Zaprawdę Wielki Budowniczy byłby dumny z waszej inżynierii! - wykrzyczał, jakby podpuszczony do tego, by coś powiedzieć. Następnie zerknął na Chloe i skinął do niej, po czym ruszył do wskazanych drzwi.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 24-10-2016, 06:16   #69
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Izba w której spał Józef pogrążona była w ciemności, jedynie lekko tlił się ogarek świecy. Przez okno wpadało nieco nocnego światła, ale była to tak mizerna ilość, że Theseus musiał macać rękami na około, by w coś nie przywalić.

Cicerone ruszył w stronę ognia świecy, jak ćma do światła. Stąpał ostrożnie, czubkiem buta sprawdzając przed sobą drogę. Kiedy już do niej dotarł, uniósł kaganek w dłoni i pochylił się nad czymś, co musiało być łożem.
W świetle świecy Theseus dostrzegł niewyraźną twarz. Oblicze starego mężczyzny, którym niewątpliwie musiał być Józef Zbażyn, mieniło się w kropelkach potu. Dopiero teraz Glaive dosłyszał jego ciężki oddech i pochrapywanie.
- Niech będzie pochwalony… - powiedział cicho kapłan.
-Hę? Diabli nadali… Co się stało? - mamrotaniu towarzyszyło otwarcie się jednego oka, które próbowało dostrzec coś w otaczającym półmroku.
- Zeniuś? To ty? - lepiej już rozbudzony młynarz podniósł się nieco na łóżku.
- Dobry wieczór, panie Józefie. Jestem Theseus Glaive, nowy Cicerone tej parafii - przedstawił się kapłan, przystawiając sobie świecę obok twarzy, by jego rozmówca mógł go lepiej zobaczyć.
- Krucafuks! - było jednym co cicerone wyłapał z wymruczanych pod nosem przekleństw. - Pochwalony, pochwalony! Że też mnie nikt nie obudził! Taki gość w moje skromne progi! - Zbażyn już zrywał się z łóżka, ale przypomniał sobie o stanie swej nocnej koszuli i tylko poprawił pierzynę. Zakaszlał, nie wiadomo czy z przejęcia czy faktycznie, choroby.
- Siadajcie sobie, siadajcie. O tam zydelek jest po ścianą. Że też taki mnie zaszczyt kopnął nie wczas. Kche kche, widzi wielebny, akurat trochę zaniemogłem.

Kapłan tylko machnął ręką i nie ruszył się z miejsca.
- Ja dosłownie na chwilę. Nie chciałbym przeszkadzać w pańskim odpoczynku - wytłumaczył Theseus, odkładając kaganek na stoliczek obok posłania.
- Słyszałem o pańskiej niemożności, panie Józefie i przybyłem tak szybko, jak to było możliwe. Ponoć odwlekacie wizytę u doktora, a to grzech tak zaniedbywać swoje zdrowie - pouczył staruszka Cicerone.
- Iii tam, jaki tam dochtor. - machnął ręką. - Zagrzałem się trochę i mnie przewiało. Jutro przejdzie, już ja mam, domowe sposoby. - dodał wskazując na pustą już buteleczkę stojącą na nocnym stoliku. - Tylko, że na tej radzie, już mnie chyba gorączka łapała. A takie przecież ważne sprawy były! Ale nic, co też tam u wielebnego, jak kościółek nasz znajduje?
Theseus pokręcił głową, ale nie spierał się już więcej.
- Pamiętajcie, panie Józefie, że życie zostało nam ofiarowane przez Boga. Toteż nieboskie będzie lekceważyć dane nam zdrowie - odparł kapłan, przenosząc niezadowolony wzrok na butelkę. - Przyrzekajcie chociaż, że jeśli do jutra się Józefowi nie polepszy, to wizytę u doktora zaplanuje - dodał z naciskiem, chwilowo ignorując zadane wcześniej pytanie.
- No jak źle będzie to się pośle po Rudolfa. - odparł niechętnie Zbażyn. - Ale wiecie, jak się żyje tyle już lat na świecie co ja to się siebie zna. Takie tam przewianie na przednówku. A i tak to przecież mała rzecz. Tyle kłopotów ostatnio!
- No i rodzinna receptura. - postukał palcem we flaszeczkę. - Jak wielebnemu będzie z nosa kapało to zapraszam. Na drugi dzień jak nowy.
Kapłan uśmiechnął się krzywo, ale nie wyglądał na poirytowanego.
- Niech będzie, panie Józefie. Sami wiecie najlepiej, co robić - odpowiedział Theseus, poprawiając torbę na ramieniu. - W świątyni zaś czeka nas sporo pracy. Ale jestem przekonany, że cały ten wysiłek wkrótce zrodzi obfite plony. - Mówiąc to, Cicerone wyjął ze swojej torby jakiś mały flakonik. Przyjrzał mu się krytycznie, a następnie przeniósł wzrok na Zbażyna.
- W waszym stanie namaszczenie nie będzie konieczne - powiedział bardziej do siebie i z powrotem schował naczynie do pojemnika.
- Moja wizyta dobiega więc końca, panie Józefie - zaczął, wyciągając prawą dłoń przed siebie. - Niech Bóg Ojciec w swym miłosierdziu czuwa nad tobą i całą rodziną Zbażynów - powiedział, powoli zakreślając ręką w powietrzu przewróconą ósemkę.
Młynarz pobożnie powtórzył gest i głośno pożegnał cicerone.
- Bóg zapłać dobrodzieju! Dużo zdrowia!
- Z Bogiem. I wybierzcie się do świątyni, kiedy tylko zdrowie na to pozwoli - odparł kapłan, ostrożnie kierując się w stronę drzwi. Posłał Zbażynowi ostatnie spojrzenie i wyszedł na zewnątrz.
 
Quelnatham jest offline  
Stary 24-10-2016, 08:25   #70
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Pani Genowefa poprowadziła Chloe do zupełnie innych drzwi, za którymi skrywał się niewielki balkonik. Wisiał on na zewnątrz młyna, tuż nad wielkim kołem, które mozolnie toczone było przez prąd Rechotki. Widok, choć znacznie ograniczony, wydawał się podniecający. Chłodne powietrze, szum rzeki i skrzypienie mechanizmów budowało jakiś przyjemny nastrój.
- Nie każdy ogląda z tego miejsca rzekę, choć niedaleko stąd jest wzgórze. Latem naprawdę jest tu ładnie i powinna panna nas odwiedzić. Łódką popływać - zagaiła staruszka.
Rację miała starowinka. Widok jaki rozciągał się przed nimi, był malowniczy i przyjemni, nawet pomimo tego, że wszystko skąpane było jedynie w świetle księżyca i mrugających sennie gwiazd. Panienka Vergest wydawała się być zauroczona tym, lecz nie kwapiła zbliżać się do barierki.
- Lato już za pasem - zauważyła gosposia z radosnym uśmiechem. - I choć pływać łodzią nie koniecznie lubię, to bardzo chętnie tu państwa odwiedzę, żeby zobaczyć, jak to miejsce wygląda, gdy już cała przyroda się wybudzi się w pełni.
Genowefa uśmiechnęła się ciepło. Widać, zależało jej na tym by młyn postrzegany był jako zadbany i ładny.
- Możemy wracać. Dam wam wiaderko tłustego mleka, to będziecie mieli na rano. Prosto z farmy naszej pochodzi. Dzisiejsze
Starsza kobieta rozpoczęła ostrożnie drogę powrotną
- To wspaniale - ucieszyła się Chloe. Mając w pamięci nie dalej jak tego poranka o mało, a przez własną nieuwagę, by spadła ze schodów, to teraz silnie trzymała się poręczy. Całe jej szczęście, że był wtedy przy niej ojciec, bo inaczej skończyłoby się to dla niej tragicznie.
- Z pewnością w sierocińcu zrobią z niego dobry pożytek - ciągnęła dalej luźną rozmowę dziewczyna. Wtem przypomniała sobie co obiecała Florze i zaraz gosposia zmartwiła się. Cały dzień zajęło jej zajmowanie się świątynią, więc nie miała nawet chwili, by pójść do karczmy, rzeźnika czy gdziekolwiek, by zaopatrzyć spiżarnię sierocińca, w której tylko echo huczało.
- Jak pani wspomina poprzedniego duchownego? - Chloe zmieniła temat na ten, który bardziej ją interesował.
Obie schodziły po trzeszczących schodach, wśród odgłosów pracującego młyna i gdy już zeszły na dół i weszły do izby, młoda gosposia mogła usłyszeć
- ..no.. i tylko ona. Bo to ona tam głównie przesiadywała - Genowefa zamknęła drzwi zostawiając harmider za nimi. Podreptała do kąta gdzie ustawione były wiaderka przykryte materiałem. Wydobyła jedno, które zachlupotało - Mówią, że w samej koszulinie nocnej latała po mrozie. No wie panienka, w TEN dzień. Zresztą.. od niej pewnie się za dużo nie dowie. Amanda się nią zaopiekowała. Ona może wiedzieć najwięcej.
Wiaderko z mlekiem stanęło tuż przed Chloe.
- Zmęczona już jestem i poszłabym spać, ale muszę czekać na tego nicponia - Zdzicha. Posłałam go do świątyni.. a on jeszcze nie wrócił..
- To ten chłopak co przybiegł po ojca Glaive? - upewniła się gosposia. - Kazałam mu nie wymyślać tylko iść po medyka, ja wtedy jak tylko cicerone się pojawił razem udaliśmy się tu do pana Zbażina - wyjaśniła prędko nieobecność Zdzicha. W międzyczasie pochyliła się nad wiaderkiem i powąchała je. Przyjemny, słodkawy zapach mleka z wieczornego udoju. Gosposia ucieszyła się na samą myśl wypicia szklanki do kawałka chleba. A może nawet znajdą się jakieś herbatniki? Kto wie.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję w imieniu świątyni i sierocińca - Chloe dygnęła jak to na dobrze wychowaną pannę przystało. Teraz wystarczyło poczekać na cicerone, by pomógł jej zatargać to do świątyni i nie uronić ani kropli.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172