| zbiorowe dzieło całej wycieczki
Kniaziowy dwór Marta znalazła mniej więcej takim, jakim spodziewała się go znaleźć. Jeśli odczuwała jakieś rozczarowanie, to jeno z powodu braku czaszek ludzkich i niewiadomojakich, które ewidentnie powinny zdobić kołki drewnianej palisady. Może jednak prawdziwie nie biła się ostatnio Miszkowa sfora synaczków zwierzętom podobnych... z których jeden wyszedł ich w końcu uraczyć czymś, co uznawał za powitanie. Świecił przy tym golizną wcale a wcale nie słabiej niźli Wilhelm zbroją... i poniekąd pewnie dla tych samych powodów Gangrel się rozdział, dla których Ventrue zakuł szczelnie po szyję. Dla wrażenia... Marta nawet zaczęła się zastanawiać, czy nie byłoby w związku z tem politycznie pokazać, że jest pod wrażeniem, ale kątem oka zauważyła skwaszone miny Tyrolczyka i contessy. Wolała, by się ich wrażenia w słowa nie przelały. Marciny dylemat mógł poczekać, Jaźwiec nie wyglądał na kogoś, komu śpieszno do ubierania.
Nachyliła się w siodle do Góry, rękę mu wspierając na ramieniu, palec wplotła w jasne kłaki na karku. – Ostań przy mnie, hm? – wyszeptała. – Pokażesz mi siedzibę ojcową. Jako przewodnik.
I zsiadła, trzewiki z miękkim plaśnięciem zagłębiły się w grząskie błocko przed głównym budynkiem kniaziowego siedliszcza. Marta zareagowała na to tylko lekkim uniesieniem spódnicy w palcach, by się jej kraj przyodziewy w paskudztwie nie unurzał. Przed półnagim kniaziewiczem tupnęła siarczyście i pozbyła się ziemi obklejającej buty. – Gościnność chwałę przynosi kniaziowi Bolesławowi i synom jego – odparła poważnie i szczerze, przykładając dłoń do piersi. – Wilhelm Koenitz, nasz przywódca – wskazała Patrycjusza. – Zofia, protegowana księcia Krakowa. Marcel Lacroix. Piękna dama to hrabina Olga. Milos Zach. Jaksa z Miechowa. Giacomo Italczyk. Honoratę znać już musicie zapewne – przedstawiła towarzyszy, choć nie sądziła, by sobie Jaźwiec pamięć obciążył nadmiernie, wszystkie imiona i twarze karbując. – Jam Marta.
– Znamy się z Wścieklicą dobrze– potwierdził Jaźwiec, posyłając kose spojrzenie Honoracie i otrzymując od niej w podzięce podobne. Gangrel podrapał się po czuprynie. – Bury, Kusy… pokażcie pachołom gości, gdzie mogą zaprowadzić konie i złożyć pakunki.
Po czym wskazał ręką największą budowlę.– Tędy proszę.
Słysząc swoje imię, Zofia pomachała wampirowi nieśmiało. – „Wścieklica?” – zapytała cicho Honoratę. – Nazywano mnie już gorzej. Dziatki Miszkowe nauczone już, iż kąsam mocno – odparła nie bez satysfakcji primogenka.
Zach kołpaka uchylił, gdy Marta wypowiedziała jego imię. Słów szczędził, przyglądał się tylko. Drewnianej palisadzie się przyglądał, skromnym chatom, kniaziowym ludziom i pierwszemu synowi. Nie umknęła i jego uwadze Marcina krzątanina wokół Góry. Wisior mu podarowała, tam, w mijanej osadzie, a teraz palce we włosach zanurzała, poufale, jakby bliski jej jaki był. – Olgo – zaoferował Lasombrze ramię i dodał ściszonym głosem. – Chyba będzie bezpieczniej trzymać ci się przy boku, któregoś z nas. Za bardzo rzucasz się tu w oczy.
– Bezpieczniej dla kogo, panie rycerzu? Dla mnie, dla nich, dla was? – odparła pół żartem, pół serio contessa, ale ramię przyjęła. – Dla ciebie. – Węgier nie podzielał wesołości wampirzycy.– Oni tu nie nawykli, jak obchodzić się z taką kobietą jak ty.
– Ale ja umiem obchodzić się z dzikimi psami. Niejednego obłaskawiłam – odparła ironicznie Lasombra, przyglądając się bacznie okolicy, jak i gospodarzom. – Nie wątpię – odparł jej do ucha Milos. – Ale trudniej obłaskawić sforę.
I aby skończyć szeptanie, poprowadził Olgę bliżej Jaźwca. – Pójdziem? – A rączkę Olgi, którą oplatała jego ramię, wymownie dość nakrył żylastą dłonią. – Sforę… mężczyźni obłaskawiają sfory. Kobietom wystarcza, że nałożą obrożę na przywódcę stada, a sfora należy do nich – odparła z uśmiechem wampirzyca, zgadzając się z tym, by ją poprowadził.
Krzyżowiec również głównie się rozglądał. Do tego zresztą przywykli już chyba wszyscy z jego towarzyszy. Jedno oko przeskakiwało uważnie między wszystkimi szczególikami. Nie miał zamiaru partycypować w rozgrywkach między Gangrelką a Ventrue. Wolał trzymać się z boku. Gdy już ruszali w parach Jednookiego ścisnęło martwe serce. Od wieków żył w otoczeniu dworów i szlachciców. Również i w tym momencie postanowił zachować się, jak na szlachcica przystało. Gdy kroczyli tak Marta z Górą, Wilhelm z Zofią, Olga z Milosem, to i on postanowił swary schować w głębiny niepamięci i podsuną ramię primogence Brujah. – Czy pani pozwoli sobie towarzyszyć?
– Eeee.. hmmm… niech będzie po waszej woli – odparła zakłopotana tym podejściem krzyżowca i wsunęła swe ramię pod jego, po czym posłała wściekłe spojrzenie chichoczącym pod palisadą Gangrelom. Takoż i Wilhelm uprzejmie podsunął swe ramię Zofii. A ksiądz i czarownik szli na samym końcu… z niepokojem i ciekawością rozglądając się dookoła.
Zofia stropiła się, wyraźnie czując się głupio że Wilhelm nadal traktuje ją z taka uprzejmością pomimo ostatnich wydarzeń. Szybkie oględziny dookoła zdradziły, że faktycznie wszyscy dobrali się w pary, nawet jeżeli miejscami dość… egzotyczne. Nie chcąc sprawiać Koenitzowi kłopotów, posłusznie skorzystała z oferty Tyrolczyka, biorąc go za ramię. I jak zawsze rumieniąc się lekko.
Jaźwiec jak na gospodarza przystało, ruszył przodem, informując gości, u jak zacnego i potężnego wampira znaleźli schronienie. Jaki to waleczny wódz, co granic Rzeczpospolitej broni i Camarilli przed Sabatem, co było bezczelną konfabulacją, bowiem ruskie Tzimisce miały ważniejsze sprawy na głowie niż świeżo zawiązany Sabat. I w większości jeszcze się nie zdecydowały, po której stronie stanąć. Niemniej dworek pana w środku był imponujący. Kilimy ścieliły się na podłodze i ścianach. Oręż turecki, tatarski, ruski… rozwieszony na ścianach kusił swe oko zdobieniami i klejnotami. W końcu dotarli do dużej sali… – Sala chwały. Tu mój pan zgromadził najdroższe swemu sercu pamiątki – wyjaśnił Jaźwiec uprzejmie, pokazując gościom olbrzymie pomieszczenie, pełne zdeformowanych czaszek różnych drapieżników i drapieżnych bestii, trzy-czterometrowe szkielety z długimi i ostrymi kościanymi wypustami i pazurami podobnymi kindżałom oraz… stojącą na poczesnym miejscu zbroję.
|