Oswald ucieszył się że Luis po prostu zabrał pierścień i naburmuszony ruszył w sobie znanym kierunku. Może teraz nikt już nikogo nie będzie sądził i próbował wymierzyć wątpliwą sprawiedliwość. Jednym słowem spokój. Nie licząc oczywiście płonącej w najlepsze chaty, ale na to nic już nie dało się poradzić. Przynajmniej wyglądało na to że sytuacja została opanowana.
Bosch skinął pechowemu małżeństwu na pożegnanie i odwrócił się od zgromadzenia. Jeśli bogowie dadzą, to uda mu się w końcu odpocząć. Bo ileż nieszczęść może jeszcze spaść na wioskę w to jedno popołudnie? - Dobra robota z tym pożarem. Powiedział do Otwina mijając go. - Gdyby nie ty, kto wie ile strzech by się jeszcze zajęło. Pokiwał głową w uznaniu. - Idę do naszej chaty. Miał oczywiście na myśli domostwo wynajęte przed ostatnim wyruszeniem z wioski. - Nie wiem jak u was, ale u mnie pożary wywołują suchość w gardle. - Kto idzie ze mną? Zapytał reszty, choć nie miał pewności czy wszyscy towarzysze go usłyszą. Jednak nie miał zamiaru na nikogo długo czekać. Karczma poszła z dymem, więc ilość miejsc do spokojnego odpoczynku drastycznie zmalała.
__________________ Our sugar is Yours, friend. |