21 stycznia 2012 r.
USA, Nowy Jork
Nienawidził pakowania się. Do plecaka upchał kilka sztuk ubrań, swoją ulubioną bandanę z jego pierwszej podróży do Indii, mapę fizyczną Afryki i Mali, wielofunkcyjny scyzoryk oraz spray przeciwko insektom (który jak zapewnia producent działa również przeciwko tropikalnym ich odmianom) oraz kilka innych potrzebnych rzeczy. Tak spakowany poszedł wziąć szybki prysznic.
Ubrany w luźne szare dżinsy, ciepły polar i skórzaną kurtkę wyruszył na lotnisko w Nowym Jorku, gdzie miał spotkać się z resztą ekipy. Po drodze wstąpił do ulubionej kawiarni i zamówił to co zwykle – średnią caffé americano z odtłuszczonym mlekiem, tym razem jednak na wynos. Poflirtował trochę ze znajomą kelnerką, opowiedział o podróży do Afryki (zachowując jednak szczegóły dotyczące misji) i obiecał spotkanie gdy już wróci. Dziewczyna ucałowała go w policzek na pożegnanie i tak gotowy mógł iść dalej w kierunku lotniska. Droga trochę się mu dłużyła, nie wiedział czy to z powodu tego, że nie miał ochoty na długą podróż samolotem a później samochodem, czy dlatego, że zawsze przed misją zadawał sobie pytanie czy i tym razem wróci do domu. W końcu jednak, po około 15 minutach znalazł się przed wejściem na lotnisko. Do pobliskiego kosza na śmieci wyrzucił pusty kubek po kawie i wszedł do środka.
Tłum ludzi w tym miejscu zawsze go przytłaczał – nie był typem introwertyka, ale czasami miał po prostu zły dzień i to właśnie był jeden z nich. Myśl o pięknej czarnowłosej kelnerce o wyraźnych latynoskich korzeniach zawsze poprawiała mu nastrój, tak było i tym razem. Od dawna chciał się z nią umówić ale zawsze miał co innego do roboty, czy akurat w klubie poznał inną, równie piękną dziewczynę i na krótką namiętną chwilę zapominał o latynoskiej bogini. Chwilę zajęło mu odnalezienie znajomej grupy ludzi, do której podszedł z niewyraźnym uśmiechem i przywitał się jak zwykle, rzucając szybkie – siema, jestem. Czekanie na odprawę i samolot trochę zajęło, a większość tego czasu spędzili w milczeniu. Matty jako bagaż podręczny zabrał tylko książkę o chorobach tropikalnych, nic więcej nie potrzebował.
Na pokładzie samolotu szybko znalazł swoje miejsce i od razu zaczął czytać zabraną encyklopedię międzyzwrotnikowych schorzeń. Dobrze wiedział, że leci z nimi wszystkimi pani medyk, ale wolał być chociaż trochę przygotowany gdyby jakimś nieszczęsnym trafem Madison zabrakło. W połowie lotu książkę zamknął i odłożył… miał już dosyć. Ułożył się w miarę wygodnie w fotelu i zasnął. 22 stycznia 2012 r.
Senegal, Dakar
W końcu znaleźli się w Afryce. Chociaż ponad połowę lotu Matty przespał, to odczuwał ogromne zmęczenie. Być może spowodowane samą myślą o misji albo znalezieniem się w innej strefie klimatycznej, sam nie wiedział. Teraz czekała ich ponad dwudziestogodzinna jazda samochodem, nie miał na to najmniejszej ochoty, ale nie miał też wyboru. W samochodzie postawił na kolejną drzemkę i chociaż nie było to łatwe… jakoś zasnął. 23 stycznia 2012 r.
Mali, Bamako
Zatrzymali się w końcu przed hotelem. Matty szybko wziął swój plecak wypełniony po brzegi i po krótkim przemówieniu Browna, wszyscy razem ruszyli w stronę recepcji hotelu.
Matty odnalazł swój pokój i pierwsze co zrobił to wziął krótki, ciepło-zimny prysznic. Zmył z siebie lot samolotem i podróż do Bamako. Po chwili poszedł do hotelowej restauracji i zjadł zamówiony lokalny przysmak. Chociaż widać było, że Matty spędza część czasu na siłowni i stara się zdrowo odżywiać, to już zaczął tęsknić za pizzą z podwójnym serem czy hot dogiem z jego ulubionego food trucku. Dobrze wiedział, że być może jest to ostatni ciepły posiłek, który będzie mu dane zjeść podczas pobytu w Mali.
Z tą myślą wlókł się powoli do pokoju i po umyciu zębów i jeszcze jednym krótkim zimnym prysznicu położył się do łóżka. Chwilę rozmyślał to o chorobach tropikalnych, to o latynoskiej dziewczynie z Nowego Jorku, a to o food trucku. Z tak zagmatwanym umysłem zasnął.
Budzik wydawał się mu głośniejszy i jeszcze bardziej irytujący niż ten z jego mieszkania. Wstał szybko, dopakował do plecaka wyciągnięte wcześniej kilka rzeczy i po porannej toalecie, przebraniu się w lekki terenowy strój i zawiązaniu swojej bandany na nadgarstku zszedł przywitać się z resztą grupy. Miał ochotę zahaczyć o świeżo mieloną kawę i jakieś syte śniadanie, ale raczej nie było na to czasu. Postanowił, że zje coś później, jeśli będzie taka okazja.
Krótkie milczenie przerwała Madison i po chwili Robert.
- Magazyny misji katolickiej są obowiązkowym punktem do sprawdzenia – powiedział trochę zaspany Matty. – Chociaż proponuję też udać się do kościoła, z którym związana była Jessica, tak jak proponował Jack. Tamtejsi ludzie może coś nam powiedzą więcej o samej poszukiwanej i ojcu Gordonie. Dlatego jestem za rozdzieleniem się, jak zasugerował Robert. – Przerwał i czekał na odpowiedź pozostałych. Zaczął zastanawiać się też nad panem Konate, być może on sam coś wie, o czym jeszcze nie powiedział.
__________________ "Wyobraźnia, a nie inwencja, jest najwyższym władcą sztuki - i życia." - Joseph Conrad
Ostatnio edytowane przez Olian : 26-10-2016 o 21:08.
|