Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2016, 11:22   #71
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dom zielarza - część I

Zielarz zaparzył sobie prześlę i z myślą o mogącej nadejść Hoe zalał melisę pod przykryciem, żeby zachować większość olejków eterycznych o przyjemnych cytrynowym zapachu. Głęboko zatchnął się miłą dla nosa wonią i upił łyk swojego napitku. Od razu poczuł jak serce żywiej bije, a świat nabiera kolorów. Usiadł z błogością w fotelu, wyjął wrzoścową fajkę i zaczął powoli nabijać ją tytoniem. Otworzył puszkę z suszem, wziął odpowiednią porcję w dłoń i uformował twardą kulkę, pasującą idealnie do główki. Wsypał na dno jeszcze kilka luźnych pasm tytoniu, potem upchnął kulkę i zapalił. Ubił i zapalił raz jeszcze. Pierwszy kłąb dymu był delikatny, wręcz efemeryczny, kolejny już gęsty i siwy, taki jak być powinien. Rozparł się raz jeszcze i rozmyślał nad ostatnimi dniami w oczekiwaniu na Hoe.
Nie minęło wiele czasu, gdy mężczyzna usłyszał pukanie do swoich drzwi.
Puk.
Puk. Puk.
Puk. Puk. Puk.
Dość charakterystyczne pukanie, na raz, na dwa i na trzy. Po tej sekwencji ustało, a gość pod drzwiami najwyraźniej czekał na ich otworzenie.
Rodolphe z fajką w kąciku ust podszedł do drzwi i otworzył na oścież. Drzwi dla gości zamknięte były tylko wtedy, gdy pracował z pacjentem. A gość tego wieczoru na dodatek był spodziewany.
- Witaj Rodolphe - tak jak się spodziewał, za drzwiami stała Hoe. Nie przebrała się odkąd widział ją kilkanaście minut temu przy więźniu. Ale jakaś zmiana była. Rysowała się ona w wyrazie twarzy, który teraz pozbawiony był napięcia. W końcu orczyca uporała się z burczeniem w brzuchu! Tej przyczyny jednak Mer nie mógł znać. Hoe wyciągnęła przed siebie dłonie z niezbyt dużą paczką, owiniętą w szary papier. Pachniało od niej wędliną. Widocznie kobieta nie miała zamiaru przychodzić z pustymi rękoma.


- Dobrze cię znów widzieć, Hoe. - Rodolphe ucieszył się na widok przybyłej. - Dobrze wyglądasz. I dobrze wygląda to co ze sobą przyniosłaś. - Zielarz uśmiechnął się i odebrał paczuszkę. - [i]Wejdź, usiądź, na spokojnie porozmawiamy. Już parę dni temu mieliśmy spokojnie pogaworzyć, ale się jakoś nie udało.


Trottier w jakiś cudowny sposób opanował mówienie bez wyciągania fajki z ust, nawet za bardzo nie zniekształcał słów. Jednak przy każdej sylabie z główki uwalniał się szybko gęsty kłębuszek dymu. Zielarz wprowadził Hoe do wnętrza swojego przytulnego mieszkania, wskazał miejsce do siedzenia i zniknął na chwilę w kuchni, by powrócić z otrzymaną wędliną na desce do krojenia i z nożem. Po chwili przyniósł dla Hoe jeszcze gliniany kubek ze świeżym naparem z melisy. I jeszcze na chwilę wyszedł i wrócił z małym antałkiem cydru i dwoma dębowymi kuflami.


- Gotowe - stwierdził z szerokim uśmiechem.


Orczyca uśmiechnęła się delikatnie znad kubka z melisą. Szkoda tylko, że uśmiechanie nigdy nie wychodziło jej tak jak chciała. Jednak kto jak kto, Rodolphe znał ją nie od dziś i wiedzieć musiał, że miał być to przyjazny uśmiech.
- Co za dzień - odparła nieco leniwym tonem Hoe, gdy zielarz w końcu usiadł. Po tym zaś sięgnęła dłonią w stronę swojej piersi, tej znad której wyłaniał się czarny niczym smoła tatuaż węża. W tym też miejscu bezceremonialnie wsunęła ją pod materiał bluzki, pod którym było widać delikatnie ruchy przemieszczających się palców. Gdy dłoń znalazła się znów na zewnątrz ubrania, ewidentnie nie była pusta.
Ułamek minuty później, Hoe wyciągała ją w stronę Mera. Wewnątrz leżał zwinięty kawałek pergaminu. Zapewne ciepły gdyż nagrzany od jej własnego ciała.
- To od Trouve - wyjaśniła.


- Remi Martin żandarmem, pomimo sprawy z Diegiem. Pościg za przestępcami pomimo braku milicji i jakichkolwiek ludzi znających się na wojaczce. Morderstwo. Co się dzieje z tymi cholernymi Szuwarami? - pomarudził przez chwilę Rodolphe, ciesząc się ciepłem karteczki. - Myślałem, że tego wieczoru zapomnimy o wszelkich trudnościach i po prostu pocieszymy się swoją obecnością. Jednak życie nie jest ostatnio zbyt łatwe. Co o tym sądzisz? Osobiście ufam Remiemu i sądzę, że nada się na żandarma. Sądzę też, że jeżeli ktokolwiek miałby znaleźć się w grupie ścigającej bandytów, to faktycznie ty nadajesz się do tego najlepiej. Ech… - westchną ciężko i zaciągnął się fajką. Po chwili gęsty i wielki kłąb dymu wypłynął z jego ust niczym chmura burzowa. - I jak twoje zdrowie ostatnio? Potrzebujesz może czegoś?


- Ufam Remiemu. Chciałabym go namówić by startował do rady. To dobry, rozsądny mężczyzna. Ta afera… - Hoe wzruszyła ramionami. - Zaś co do bandytów, ino w wojaczce jestem dobra. Żaden ze mnie detektyw. - Kobieta westchnęła ciężko zatapiając na kilka chwil usta w naparze z melisy. - Takie czasy. Raz jest spokój, a innym razem dzieje się wszystko na raz… przebolejemy, przetrwamy i znów będzie niezmącona cisza. Bez wyrzutów będziemy rozmawiać o niczym myśląc, że ino gadamy o wszystkim. - Hoe znów próbowała się uśmiechnąć. - A moje zdrowie, cóż… jak tu dobrze się wysypiać? Mam jeszcze zapasy ziół, ale te wydają mi się coraz to słabsze. Może zbyt się do nich przyzwyczaiłam? Może tak się przyzwyczaiłam, że przestają dla mnie działać?
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline