Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2016, 11:22   #71
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dom zielarza - część I

Zielarz zaparzył sobie prześlę i z myślą o mogącej nadejść Hoe zalał melisę pod przykryciem, żeby zachować większość olejków eterycznych o przyjemnych cytrynowym zapachu. Głęboko zatchnął się miłą dla nosa wonią i upił łyk swojego napitku. Od razu poczuł jak serce żywiej bije, a świat nabiera kolorów. Usiadł z błogością w fotelu, wyjął wrzoścową fajkę i zaczął powoli nabijać ją tytoniem. Otworzył puszkę z suszem, wziął odpowiednią porcję w dłoń i uformował twardą kulkę, pasującą idealnie do główki. Wsypał na dno jeszcze kilka luźnych pasm tytoniu, potem upchnął kulkę i zapalił. Ubił i zapalił raz jeszcze. Pierwszy kłąb dymu był delikatny, wręcz efemeryczny, kolejny już gęsty i siwy, taki jak być powinien. Rozparł się raz jeszcze i rozmyślał nad ostatnimi dniami w oczekiwaniu na Hoe.
Nie minęło wiele czasu, gdy mężczyzna usłyszał pukanie do swoich drzwi.
Puk.
Puk. Puk.
Puk. Puk. Puk.
Dość charakterystyczne pukanie, na raz, na dwa i na trzy. Po tej sekwencji ustało, a gość pod drzwiami najwyraźniej czekał na ich otworzenie.
Rodolphe z fajką w kąciku ust podszedł do drzwi i otworzył na oścież. Drzwi dla gości zamknięte były tylko wtedy, gdy pracował z pacjentem. A gość tego wieczoru na dodatek był spodziewany.
- Witaj Rodolphe - tak jak się spodziewał, za drzwiami stała Hoe. Nie przebrała się odkąd widział ją kilkanaście minut temu przy więźniu. Ale jakaś zmiana była. Rysowała się ona w wyrazie twarzy, który teraz pozbawiony był napięcia. W końcu orczyca uporała się z burczeniem w brzuchu! Tej przyczyny jednak Mer nie mógł znać. Hoe wyciągnęła przed siebie dłonie z niezbyt dużą paczką, owiniętą w szary papier. Pachniało od niej wędliną. Widocznie kobieta nie miała zamiaru przychodzić z pustymi rękoma.


- Dobrze cię znów widzieć, Hoe. - Rodolphe ucieszył się na widok przybyłej. - Dobrze wyglądasz. I dobrze wygląda to co ze sobą przyniosłaś. - Zielarz uśmiechnął się i odebrał paczuszkę. - [i]Wejdź, usiądź, na spokojnie porozmawiamy. Już parę dni temu mieliśmy spokojnie pogaworzyć, ale się jakoś nie udało.


Trottier w jakiś cudowny sposób opanował mówienie bez wyciągania fajki z ust, nawet za bardzo nie zniekształcał słów. Jednak przy każdej sylabie z główki uwalniał się szybko gęsty kłębuszek dymu. Zielarz wprowadził Hoe do wnętrza swojego przytulnego mieszkania, wskazał miejsce do siedzenia i zniknął na chwilę w kuchni, by powrócić z otrzymaną wędliną na desce do krojenia i z nożem. Po chwili przyniósł dla Hoe jeszcze gliniany kubek ze świeżym naparem z melisy. I jeszcze na chwilę wyszedł i wrócił z małym antałkiem cydru i dwoma dębowymi kuflami.


- Gotowe - stwierdził z szerokim uśmiechem.


Orczyca uśmiechnęła się delikatnie znad kubka z melisą. Szkoda tylko, że uśmiechanie nigdy nie wychodziło jej tak jak chciała. Jednak kto jak kto, Rodolphe znał ją nie od dziś i wiedzieć musiał, że miał być to przyjazny uśmiech.
- Co za dzień - odparła nieco leniwym tonem Hoe, gdy zielarz w końcu usiadł. Po tym zaś sięgnęła dłonią w stronę swojej piersi, tej znad której wyłaniał się czarny niczym smoła tatuaż węża. W tym też miejscu bezceremonialnie wsunęła ją pod materiał bluzki, pod którym było widać delikatnie ruchy przemieszczających się palców. Gdy dłoń znalazła się znów na zewnątrz ubrania, ewidentnie nie była pusta.
Ułamek minuty później, Hoe wyciągała ją w stronę Mera. Wewnątrz leżał zwinięty kawałek pergaminu. Zapewne ciepły gdyż nagrzany od jej własnego ciała.
- To od Trouve - wyjaśniła.


- Remi Martin żandarmem, pomimo sprawy z Diegiem. Pościg za przestępcami pomimo braku milicji i jakichkolwiek ludzi znających się na wojaczce. Morderstwo. Co się dzieje z tymi cholernymi Szuwarami? - pomarudził przez chwilę Rodolphe, ciesząc się ciepłem karteczki. - Myślałem, że tego wieczoru zapomnimy o wszelkich trudnościach i po prostu pocieszymy się swoją obecnością. Jednak życie nie jest ostatnio zbyt łatwe. Co o tym sądzisz? Osobiście ufam Remiemu i sądzę, że nada się na żandarma. Sądzę też, że jeżeli ktokolwiek miałby znaleźć się w grupie ścigającej bandytów, to faktycznie ty nadajesz się do tego najlepiej. Ech… - westchną ciężko i zaciągnął się fajką. Po chwili gęsty i wielki kłąb dymu wypłynął z jego ust niczym chmura burzowa. - I jak twoje zdrowie ostatnio? Potrzebujesz może czegoś?


- Ufam Remiemu. Chciałabym go namówić by startował do rady. To dobry, rozsądny mężczyzna. Ta afera… - Hoe wzruszyła ramionami. - Zaś co do bandytów, ino w wojaczce jestem dobra. Żaden ze mnie detektyw. - Kobieta westchnęła ciężko zatapiając na kilka chwil usta w naparze z melisy. - Takie czasy. Raz jest spokój, a innym razem dzieje się wszystko na raz… przebolejemy, przetrwamy i znów będzie niezmącona cisza. Bez wyrzutów będziemy rozmawiać o niczym myśląc, że ino gadamy o wszystkim. - Hoe znów próbowała się uśmiechnąć. - A moje zdrowie, cóż… jak tu dobrze się wysypiać? Mam jeszcze zapasy ziół, ale te wydają mi się coraz to słabsze. Może zbyt się do nich przyzwyczaiłam? Może tak się przyzwyczaiłam, że przestają dla mnie działać?
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 26-10-2016, 12:57   #72
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Dom zielarza, część II i ostatnia

- A robisz sobie przerwy w stosowaniu, tak jak mówiłem? Stosuj trzy ćwierci miesiąca i rób tydzień spokoju. Albo co dwa tygodnie zmieniaj na inne. Jeżeli masz problemy, to mogę przygotować ci perkolat na… za kilka dni. Będzie działał diablo mocno, więc trzeba będzie uważać. - Rodolphe również pociągnął z kubka resztkę naparu z przęśli. Strząsnął resztki, parę kropel, na podłogę i odstawił na bok. Po chwili wyjął korek z beczułki i nalał cydru do kufli. - Czuję się ostatnio całkiem wypruty z życia. W ogóle nie pracowałem jak należy, to jest jako znachor. A przecież tym jestem, to mnie definiuje. A tutaj wyprawy… Nawet nie wiesz, a może wiesz?... Jak okropne było przeszukiwanie tych bagien, co wiedźma tam żyje. I jeszcze ten strach, gdy pojmałem - tu Rodolphe zrobił przerwę i roześmiał się z głębi brzucha - pojmałem tego Diego. Nie wiedziałem, czy nie zrobi mi krzywdy, a walczę jak straszna dupa, albo czy przypadkiem go nie zabiję. Dałem mu najmocniejsze mleko makowe, jakie znalazłem u siebie na składzie…

- Nie wygląda by szalał tak po tym mleku. Ktoś go musiał otruć tym zielonym czymś, co? - Hoe odstawiła pusty kubek na stół.

- Zdaje się, że ktoś mu mordujki zadał. Szczęśliwie jakiś idiota, bo tylko mu do ust wepchnął, a nie zmusił do przełknięcia - potwierdził smutno zielarz.

Hoe pokręciła na boki głową z niezadowoloną miną. Przez kilka chwil milczała.
- Perkolat? - zapytała w końcu, zmieniając temat.

- Taki mocniejszy ekstrakt. To jest… Alkohol z ziołami - spróbował w najprostszy sposób wytłumaczyć czym jest właśnie perkolat. Naszła go chęć, by pochwalić się perkolatorem, który kupił kiedyś w odległym mieście, ale stwierdził, że zanudzi towarzyszkę na śmierć. Stąd poprzestał na tych dwóch zdaniach.

- Dobrze - orczyca westchnęła niczym ktoś zmęczony. Właściwie powinna powiedzieć “nie dobrze” słysząc wiadomość, o oparciu eliksiru na alkoholu. Ostatnie czego było jej trzeba to uzależnienie się od ów mocnego trunku. Zwłaszcza teraz, gdy pod jej opieką zostawała Lisa. Dziewczyna przecież uciekła od pijaka - ojca.
- Dobrze zrobiłeś - Hoe ni stąd ni zowąd wróciła do poprzednich tematów. - Chociaż nie powiem… nie mam pojęcia kto mógłby cie zastąpić…

- Co to za westchnienie? Przejmujesz się zmianą lekarstwa? Nie przejmuj się, to zaledwie kilka kropel dziennie. Ewentualnie mogę zrobić macerat na oleju, chociaż może być nieco słabszy w działaniu.

Zielarz skosztował wędliny i pokiwał głową z ukontentowaniem. Popił cydrem, który przyjemnie musował w ustach.

- Cieszę się, że tak twierdzisz. Ale wiesz… Nie byłem niezastąpiony. Zdaje się, że byłem kiepskim merem. Chociażby nasz zrzędliwy Jean-kobold. Zna się na papierach i ma do tego smykałkę. Według mnie mógłby spokojnie przejąć tę funkcję, a Szuwary by na tym zyskały.

Rodolphe otwarcie wpatrywał się w oczy orczycy, zastanawiając się, czy bardziej mu się podoba, czy bardziej się jej czasami boi.

Były to ciemnogranatowe oczy, teraz o bardzo łagodnym spojrzeniu. Nieco rozleniwiona Hoe, wyglądała na taką, która dobrze czuje się w jego towarzystwie, zwłaszcza teraz, mając okazję do zwykłej pogawędki. Wpatrujący się w nią Rodolphe mógł nawet dojść do wniosku, że pomijając zielony odcień skóry, była naprawdę bardzo ładną kobietą, zwłaszcza gdy jej twarz zdobił spokój.
- Zna się na papierach - poparła Hoe - ale co po za tym? Zrzędzić umie. Woli swoją ciemnice, niż przebywać z ludźmi. - Kobieta pokręciła głową. Widać nie widziała kobolda w roli Mera. - Nie wyobrażam sobie by nie był członkiem rady, jednak Merem… nie. Zresztą… drugiego takiego jak ty ze świecą szukać - oznajmiła mrugając przy tym do obecnego Mera okiem. Może nie zawsze się z nim zgadzała, czasami go poganiała czy nawet pouczała… ale taka była prawda, nie widziała innego dobrego kandydata na to stanowisko. Nie dziwiła się też, dlaczego Rodolphe chciał z niego zrezygnować i nie miała zamiaru go ot tego odwlekać. Nie mniej jednak, kilka komplementów mogło podnieść go na duchu w godzinach rozterek i to był cel Hoe. Podnieść go na duchu. - Teraz, gdy zabrakło wiedźmy będziesz miał pełne ręce roboty. Wielu potrzebujących cie ludzi zapuka do tych drzwi. Dobrze, że będą dla nich otwarte. Może też więcej czasu będziesz miał by pić ze mną cydr.

- Z tym brakiem wiedźmy to martwię się tylko o jedno. Wiem, to sprawa jasna, że niektóre dziewczęta w młodym wieku, które chcą… dobrze się bawić, zasięgały porady, jak robić to bez konieczności posiadania dziecka. A martwię się o to, ze będą się bały przyjść z tym do mnie i spróbują to jakimiś własnymi sposobami robić, co może być dla nich po prostu niebezpieczne.

Z pewnością potrzebował takiego wieczoru. W końcu czuł się może i jeszcze nie wypoczęty, ale zrelaksowany. No i miał okazję porozmawiać, a nie dyskutować czy przesłuchiwać. To był dobry wieczór.

Hoe spochmurniała na ostatnie słowa Rodolphe, jedynie poruszając ustami jakby miała zamiar zacząć coś mówić, żadne jednak słowa nie wyszły z jej ust. Zabawa, bez konieczności posiadania dziecka... Ile ona by dała, by jej dzieci…
Cień smutku przemknął przez jej twarz i pozostał w oczach gdy uniosła spojrzenie znad kubka na Mera.
- Pójdę już - oznajmiła. - Przed nami długi dzień, a trzeba jeszcze się wyspać. Dziękuję za zaproszenie.

Poruszył ciężki temat, co niestety było przy jego profesji naturalne. Cóż by dał, żeby wszystko kończyło się zawsze cudownym uzdrowieniem i nie zahaczało o problemy moralne…

- Miło było cię zobaczyć, Hoe, naprawdę. Bardzo się cieszę, że przyszłaś. - Zielarz złapał orczycę za dłoń, gdy wypowiadał te słowa. Szybko ją cofnął, zdając sobie sprawę, że to chyba nie przystoi dwójce Radnych.

Niedługo potem pożegnali się i udali na spoczynek.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 26-10-2016, 17:13   #73
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Gdyby ktoś akurat przechodziłby obok stajni zapewne poczułby się zaskoczony widokiem Martina energicznie dobijającego się do drzwi stajni. Patric Tourneur, który sypiał i pracował w tym budynku był silnym, młodym mężczyzną. W sam raz nadawał się na wyprawę, jaką chciał mu zaoferować bartnik.
Minęła chwila zanim drzwi skrzypnęły od stajni i rozczochrany Patric wystawił głowę świecąc kagankiem.
- Hmm? - mruknął, nie kojarząc jeszcze kto go odwiedził.
- [IDobry wieczór [/i]- przywitał się bartnik. Prawdę mówiąc nie znał za bardzo Tourneura’a, co było dość niespotykane w małym świecie Szuwar. - Możemy porozmawiać ?
- A. pan Martin.. no tak.. oczywiście - powiedział stajenny - Chce pan wejść?
Remi tylko skinął głową.
- Proszę mi wybaczyć wizytę o tak późnej porze, ale sprawa jest pilna.
Drzwi otworzyły się szerzej i bartnik został wpuszczony do środka. Od razu przywitały go parsknięcia w boksach i zapach końskich odchodów. Tourneur miał na sobie kalesony i długą koszulę. Usiadł i owinął się kocem.
- W czym mogę pomóc? - zapytał.
- Będę mówił krótko. Dzisiejszego wieczoru do Szuwar zostało przywiezione ciało America Brassarda. Został zamordowany przez rabusiów na szlaku do Bełtów. Z braku szeryfa i straży zbierani są ochotnicy do rozprawy z nimi - Remi przerwał wywód i przyjrzał się stajennemu. Te wszystkie rewelacje mogły go trochę zaskoczyć.
- Aha.. - odrzekł stajenny, jakby słuchał jednym uchem. Jego wzrok uciekał ciągle gdzieś za plecy bartnika. Towarzyszący temu delikatny szelest słomy, mógł nieco niepokoić.
Remi odwrócił się nieco nerwowym ruchem, chcąc przekonać się co tak zajmuje uwagę rozmówcy. Po ostatnich doświadczeniach postanowił być ostrożniejszy.
Nad boksami stała w samej koszulinie, nieco rozczochrana Beatrisce Delafosse. Poprawiła włosy i nieśmiało uniosła rękę by się przywitać. Jej halka ledwo skrywała wdzięki dziewczyny.
- Tak.. Gauthier zdążył mi powiedzieć - Próbował zagadać Patric - Jak rozumiem panie Martin, miałbym wziąć w tym udział? Problem w tym, że musiałbym zostawić całą stajnię samą sobie. Nikt by tu nie pilnował niczego. Verninac’a pan zabiera, więc on tu nie pomoże.
- No ale przecież nic tu nie będzie jutro - powiedziała dziewczyna, która teraz powoli schodziła po drabinie - Pan Pierrat jutro bierze swój powóz i konia i jedzie w swoją stronę. Pan Martin zapewne weźmie powóz miejski i konia.. więc co ty chcesz tu pilnować? Lepiej zapytaj ile pan płaci
Patric -Tourneur wzruszył ramionami niezbyt zadowolony z podpowiedzi dziewczyny.
- A co z tego będę miał, panie Remi? Płacicie coś? Jakieś łupy? - zapytał.
- Za zbójów wyznaczona jest nagroda - odparł bartnik z pewnością,której wcale nie miał. Jednocześnie odwrócił uprzejmie wzrok starając się nie podziwiać zbyt nachalnie urody kobiety
Stajenny popatrzył na Remiego, a potem na prostytutkę. Podrapał się w głowę jakby ważył jeszcze jakieś za i przeciw, ale ostatecznie wyciągnął rękę.
- Dobra, panie bartnik. Kiedyś zaczynamy? - Zapytał.
 
__________________
Hmmm?

Ostatnio edytowane przez Kostka : 26-10-2016 o 17:17.
Kostka jest offline  
Stary 26-10-2016, 21:31   #74
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
// Gospoda (Ocaleniec, Lisa, Laura) - część 1 //

Ocaleniec widocznie miał wiele na głowie patrząc gdzieś przed siebie niczym wieszcz w transie. Skupił jednak po krótkiej chwili w swój wzrok na Lisie i powiedział ciepło.
- Wiem, że w Rzeźni byłbym bezpieczniejszy, ale goście to goście. Nie mogę ich zostawić samych. Przynajmniej na tą noc muszę tutaj być... ale nie martw się, żywcem mnie nie wezmą… - zaśmiał się lekko - ...nawet mam plan. Zawsze jakiś mam.
Pogładził bródkę z pewną dozą namaszczenia patrząc w drzwi wejściowe, już zamknięte, do karczmy.
- Nie chciałabyś być moim gościem dzisiaj, Liso? Wybierz pokój, który chcesz. Czułbym się bezpieczniej wiedząc, że ktoś bezstronny również tutaj nocuje. Tym bardziej, że jak zrobi się raban na wypadek pojawienia się naszego “gościa” przyda się świadek.
Spojrzał na nią przepraszająco
- Wybacz jeśli jestem taki pragmatyczny i chłodny, ale warunki raczej nie należą do relaksujących, prawda?
Następne słowa wymamrotał cicho do siebie patrząc w drzwi.
- Kiedy wróg puka do bram, nie pozwól, aby wiedział, że wiesz, że on nadchodzi…
- Dobra - odpowiedziała Lisa. - Wybiorę ten koło ciebie, ale jakby co to głośno krzycz a ja od razu będę biegła po Panią Hoe. Tylko wiesz co - dziewczyna pomachała palcem wskazując Ocaleńca - pobiegnę szybko, by jej to powiedzieć. Inaczej zacznie się martwić gdzie my jesteśmy i dopiero zrobi się raban, co nie?
- Dobry pomysł. Tylko nie mów jej tego głośno coby nikt nie zasłyszał - powiedział Eldrich. - Ja mam jeszcze sprawę do naszego późnego gościa.
Lisa pośpiesznie wymknęła się z karczmy i rozglądając się najpierw konspiracyjnie czy nikt nie patrzy pobiegła do domu Hoe. Ocaleniec zaś po swoich słowach skierował się do młodej kobiety która jako jedyna jeszcze nie opuściła karczmy. Stanął przy stole i powiedział z lekkim uśmiechem.
- Nie jestem pewny czy się znamy. Jestem Eldrich - po czym wskazał dłonią na krzesło obok. - Można się dosiąść?
- Dobry wieczór - odpowiedziała uprzejmie odrywając się od upijania ziołowego wrzątku. - Oj, na pewno się nie znamy. Laura. Proszę siadać.
Odjęty z ust kubek został zaciśnięty w dłonie, by jego gorąc ogrzewał palce. Wzrok z uwagą przyglądał się rozmówcy.
Ocalenieć usiał swobodnie na krześle.
- Jeśli mogę zapytać, czym się pani zajmuje w naszej uroczej mieścinie? - zapytał lekkodusznie mężczyzna. - Mi przypadła niewdzięczna rola opiekuna tego przybytku, jak widać. Nie żebym narzekał, ale do łatwych ta praca nie należy…
- Obecnie... Odpoczywaniem, panie Eldrichu. Jestem tu na wakacjach, u dziadków. Od wczoraj właściwie. Ostatni raz w Szuwarach byłam... Ho, ho... Byłoby ponad dziesięć lat temu. W czasach świetności Szuwarów a i za mojego dzieciństwa - opowiedziała popijając naparu.
Nie było też się co dziwić. Obraz, takiej bladej chudziny jak Laura, ciężko było postawić obok słowa "praca". Było to młode dziewczę, choć jej głowa była w całości... Ni to biała, ni to szara, a srebrna.
- Pan od dawna się opiekuje gospodą?
Eldritch zaśmiał się lekko.
- Od wczoraj - odpowiedział. - Jednak kucharz ze mnie mierny, gdyby nie pomoc Lisy, całkowicie bym sobie nie poradził.
- Od wczoraj? - Laura zdziwiła się unosząc brwi. - Jeśli niewdzięczna praca sprawia trudności od pierwszego dnia, może warto poszukać innego zajęcia? Z resztą gotować pan wcale nie musi. W Szuwarach na pewno znajdzie się jaką zdolna kucharka.
- Nie żebym narzekał. Można powiedzieć, że spłacam dług wdzięczności. Poza tym, mam Lisę - odpowiedział szczerze Ocaleniec. - Jeśli mogę zapytać, czym zajmowała się pani przed tymi pięknymi wakacjami?
Laura pokiwała głową w zrozumieniu i upiła łyk naparu końcowo oplatając kubek palcami.
- Zajmuje się nadal, oczywiście - zaznaczyła dla logicznego konsensusu. - Pracownia inżynierska, panie Eldrichu - oznajmiła po czym uświadomiła sobie, że nie dla wszystkich może być to jasne jak dla niej samej. - Można powiedzieć, że jestem obecna przy powstawaniu... - zaciągnęła szukając właściwego słowa. Żadne, które przyszło jej do głowy nie oddawało w bardzo prosty sposób. - ...wynalazków - dodała krzywiąc się lekko nad wypowiedzianym populizmem.
- Tak się składa pani Lauro, że poszukuję ludzi o pani talencie. Dziś wieczorem panowie Mosse zarzucili całkiem interesujący pomysł. Budowę maszyny która pomagałaby przy wyrębie drewna robiąc pracę dziesięciu ludzi - wzruszył lekko w tym momencie ramionami. - Niestety moje środki i wiedza są niewielkie, a to urządzenie mocno by pomogło Szuwarom. Przy aktualnej liczbie drwali jest za mało drewna na zimę dla wszystkich bieżących potrzeb. Może byłaby pani zainteresowana pomocą?
- Oh... - wycisnęła niezręczne, szukając w myślach kolejnych słów. - Wprawdzie swój odpoczynek planowałam nieco dłuższy niż... jeden dzień... - odpowiedziała nieco z krępacją, nie czując się zbyt dobrze w chwili odmowy takiej propozycji. - Wie pan, na te wakacje zostałam wysłana przez mistrza. Nakazał mi miesiąc odpoczynku. Bez niego mam nie pojawiać się w warsztacie... - uśmiechnęła się lekko w zrozumieniu. - Na pewno panowie Mosse sobie z tym zadaniem poradzą, skoro zaproponowali taki pomysł. Budowanie maszyn nie jest w kwestii oberżysty, więc nie musi się pan czuć zobowiązany.
- Nie mniej chcę pomóc Szuwarom. Nawet jeśli miałoby to oznaczać pozyskanie osób kompetentnych i zorganizowanie całego przedsięwzięcia. W końcu panowie Mosse zgłosili się do mnie z tym, ale szczerze wątpię w ich zdolności techniczne. Mogą co najwyżej służyć radą w kwestii drwalnictwa, ale zaprojektować i zbudować… cóż, to już poza ich zdolności. Szczęśliwie mamy panią, pani Lauro.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 26-10-2016 o 21:36.
Dhratlach jest offline  
Stary 26-10-2016, 21:32   #75
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Laura i Eldrich, gospoda - część 2

- W Szuwarach na pewno kogoś pan znajdzie... - zaznaczyła delikatnie. - Dopiero dziś zaczął pan poszukiwania.
- I kogo znajdę? To mała podupadająca mieścina z której kto cenny wyjechał, a jutro wyjeżdżają kolejni - odparł z wzruszeniem ramion Eldrich. - Przy odrobinie szczęścia znajdę podwykonawców, nie ludzi zdolnych poskładać pomysł w realną, funkcjonującą machinę.
- Panie Eldrichu... Nie chciałabym być niegrzeczna, ale nie mam w planach podjęcia pracy w trakcie wakacji - wyklarowała widząc, że delikatniejsze odpowiedzi nie były zauważane. - Są to pana poszukiwania, choć sama jestem pewna, że odpowiednie osoby znajdują się na miejscu.
- Wielka szkoda - powiedział z żalem Eldrich. - Jednak jeśli zmieniłaby pani zdanie, pani Lauro, to opcja jest zawsze otwarta. Podobnie jak wrota tego przybytku.
- A ja dziękuję za gościnę... - odetchnęła z ulgą. - Mam nadzieję, że skorzystam z wakacji, kolejne będą raczej nie prędko.
- Szuwary to dobre miejsce na odpoczynek. Ciche, spokojne, oddalone od gwaru. Jak pani, pani Lauro je znajduje?
- Oh... - mruknęła i upiła łuk naparu. - Jednocześnie zmieniło się wszystko... A za razem nie zmieniło się nic - przyznała. - Na dobrą sprawę jeszcze nie miałam okazji ich całych zwiedzić. Ot dzisiejszego wieczora to dopiero drugi spacer. Jeszcze czekają mnie odwiedziny przyjaciół z dzieciństwa.
- Przyjaciele, jak prawdziwi to będą pamiętać. Nie ma większej zbrodni, niż zapomnieć o swoich przyjaciołach. Jestem niemalże pewny, że o pani będą pamiętać. Ma pani radosną osobowość, a to skarb.
- Radosną osobowość - powtórzyła z uniesionymi brwiami i wykrzywiła nieco usta. - W dzieciństwie byłam nieco inną osobą. Minęło dziesięć lat a uczeni mówią, że wystarczy siedem, by człowiek się zmienił. Zastanawia mnie, czy ja poznam swoich byłych przyjaciół - odpowiedziała z lekką zadumą na końcu.
- To z tymi latami brzmi mi na kolejną religijną banialukę. Nie wiem dlaczego, ale religie uwielbiają, wręcz miłują się w cyfrach - powiedział pogodnie karczmarz. - Prawda jest taka, że umieramy każdego dnia, by obudzić się odrodzonym wraz z nadejściem przebudzenia. Czasami wystarczą wydarzenia jednego dnia, lub nocy, byśmy zmienili się nie do poznania. Minęło trochę czasu, nie ma sensu zastanawiać się. Co ma być co będzie, a celem człowieka jest czerpać z tego co jest i żyć, bo jutra może nie być.
- Oh, proszę mi wierzyć, nie ma to nic wspólnego z religią. To czysto świecka obserwacja. Nie nazywałabym też snu śmiercią... Może to wystraszyć dzieci i tak już pewnie ciężko ułożyć je do snu. Natomiast zastanawianie się nad tym co było, jest ważną częścią tego, co mamy dzisiaj. Gdyby każdy układając kamienie nie zastanawiał się czemu czasem się rozsypują... Nie żyli byśmy w miastach tylko w lasach - oznajmiła kończąc kolejnym łykiem.
- Być może. Jednak przeszłość to pułapka, życie w niej i rozmyślanie o niej do niczego nie prowadzi. Przyszłość z kolei jest jedną wielką niewiadomą. Zbyt wiele zmiennych i niewiadomych. Prawdziwe życie jest tu i teraz. O ile warto jest uczyć się na przeszłości i patrzeć z nadzieją w przyszłość, tak prawdziwe życie jest w teraźniejszości, nieprawdaż?
- Owszem - przyznała skinąwszy głową. - Choć ja wolę to, co dopiero będzie.
- Tylko nie zanurzaj się zbyt głęboko w przyszłości. Ona jest zmienna. Lepiej mieć do niej dystans, to się uniknie rozczarowywań.
- Oh, całkowicie się nie zgodzę, panie Eldrichu - zawetowała Laura. - Chciałabym mieć przyszłość jak najbliżej. Jest fascynująca. Szczególnie, jak ma się na nią wpływ lub nawet gdy się ją tworzy.
- Jeśli kiedykolwiek zechce pani tworzyć przyszłość Szuwar z chęcią wysłucham pani pomysłów, a jak będę mógł to i pomogę - odpowiedział uprzejmie Ocaleniec, na co Laura się zapowietrzyła i nie odpowiedziała nic, wzdychając tylko. W gospodzie natomiast powoli dogasały świece, a w kominku tlił się już tylko żar. W butelce też zrobiło się już pusto… Za oknem noc zapadła i nawet wiatr już nie bujał szyldem tak mocno...
- Najwyższy czas już na mnie... Dziadkowie pewnie zastanawiają się, gdzie się podziewam. Jeszcze raz dziękuję za gościnę.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział karczmarz. - Zaproponowałbym odprowadzenie, ale muszę zająć się gospodą. Jeszcze długie godziny nim będę mógł zmrużyć oko, a skoro świt przychodzi mi wstać.
- Zatem nie będę panu już przeszkadzać w wieczornych porządkach - mówiąc to powstała i poczęła się ubierać do wyjścia.
- Proszę się nie martwić, takie przeszkadzanie to sama przyjemność. - i on powstał by odprowadzić młodą kobietę do drzwi karczmy.
- Dobrej nocy, panie Eldrichu - pożegnała się uprzejmie opuszczając przybytek, którym opiekował się mężczyzna.
 
Proxy jest offline  
Stary 26-10-2016, 21:51   #76
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Eldritch po odprowadzeniu do drzwi ostatniego gościa szykował pułapkę na niechcianego gościa. Na początek zamknął wszystkie okna i zasłony na piętrze. Postawił samotną świeczkę w pustym pokoju, a w tym które zajmował on zastawił dwie proste, ale bardzo hałaśliwe pułapki. Posłużyły mu do tego pensy, dwa niewielkie rondle z uszkami i kawałek sznura. Na skraju okna postawił jeden garnuszek z pensami tak, że ciężka zasłona sprawiła, że był niewidoczny. Zamysł był prosty. Jeśli ktokolwiek będzie chciał się wedrzeć oknem to garnek spodnie, monety się potoczą i będzie raban, a on się obudzi.

Druga zasadzka była podobnego kalibru. Poprzez uszka rondelka z pensami przewlókł sznur i zamierzał zawiesić go na końcu klamki. Jeśli ktoś będzie chciał wejść drzwiami to naczynie spadnie z hukiem i podobnie jak z oknową pułapką, i tu się obudzi.

Były to proste pułapki. Bardzo proste, ale skuteczne. Nim jednak to zrobił zabrał się za porządki razem z Lisą, a kiedy skończyli, zjedli, pozmywali i kładli się spać. Teraz, z uzbrojonymi "zasiekami" przyszło odpocząć z rapierem pod poduszką. Nie mniej, zapalił samotną świeczkę w sąsiednim pokoju. Niech myślą, że w nim śpi. To powinno kupić mu czas na odpoczynek, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie wejdzie do domostwa gdy gospodarz jest na nogach. Plan miał też drugą stronę. Im świeczka dłużej płonie tym włamywacz będzie bardziej zmęczony czekając jak zgaśnie - jawny sygnał pójścia do łóżka.

Ze spokojną głową i wiarą w swoje prymitywne zabezpieczenia nowy karczmarz położył się do snu. Wątpił by został odwiedzony tej nocy, ale zawsze lepiej było dmuchać na zimne. Nawet jeśli będzie musiał kupić nową świeczkę...
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 26-10-2016 o 22:07.
Dhratlach jest offline  
Stary 26-10-2016, 22:49   #77
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Ojciec i jego gosposia cz 1/2

Theseus zapukał, choć szczerze wątpił, czy przez hałas, jaki powodował pracujący młyn, ktokolwiek mógł dosłyszeć to stukanie. Wszedł więc do izby, a w niej zastał swoją gosposię i starszą Zbażynową.
- Pan Józef czuje się lepiej, niż na jakiego wygląda. Z odrobiną łaski Pańskiej powinno już jutro mu się polepszyć - oznajmił Cicerone i zerknął na Chloe trzymającą w dłoniach wiadro pełne mleka. Widząc jej wiotką sylwetkę pochylającą się nad tym ciężarem, momentalnie przystanął do niej i przejął naczynie do swojej muskularnej ręki.
- Rozumiem, że to na rzecz świątyni? Bóg zapłać, pani Genowefo - podziękował, skinąwszy do niej głową.
Pożegnawszy się z gospodynią, cicerone w towarzystwie swej młodziutkiej gosposi ruszyli w drogę powrotną ku swemu nowemu domu, jakim była dla nich szuwarowa świątynia Wielkiego Budowniczego.
Jako że ciemno już całkiem było, by nie ulało się mleka z wiadra, musieli ostrożnie stąpać nierówną ścieżką prowadzącą ich z młyna.
- Poprzedni duchowny musiał albo popełnić samobójstwo, albo ktoś go zabił gdzie indziej i zrzucił z dzwonnicy dla zatarcia śladów - Chloe odezwała się nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, czy wprowadzenia w temat. Powiedziała to z powagą w głosie, nieco szeptem i tylko jak ojciec Glaive uważniej jej się przyjrzał, to dostrzegł, jak czujnie dziewczyna rozgląda się na boki, choć tak naprawdę wyglądała na pierwszy rzut oka tak samo niewinnie jak zwykle.
- Dziecko, skąd takie przypuszczenia, że ktoś mógł nastawać na życie ojca Philippe? Raczej nie był tamtej nocy z nikim widziany - zagaił Theseus, a podszedł do tematu lekko, nie dając po sobie poznać, czy wątek, który powzięła młoda gosposia, wywarł na nim jakiekolwiek wrażenie. Mimo wszystko Chloe mogła dosłyszeć nutę zaintrygowania, jakby sam Cicerone rozważał taką możliwość i dopiero ona była pierwszą osobą, z którą o tym rozmawia.
- Na dzwonnicy nie było żadnych śladów, by ktoś próbował uchronić się przed upadkiem. A w gabinecie znalazłam wybity ząb i niedopałek cygara. Z tego co wiem, to cicerone nie był palaczem, tym bardziej tak drogich używek - odparła mu. - Poza tym w Szuwarach chodzą plotki, jakoby gosposia tamtego duchownego miała się w nim podkochiwać - na to akurat dziewczyna się skrzywiła. - Jeszcze rozumiem, gdyby była od niego młodsza - mruknęła do siebie, kręcąc głową z dezaprobatą. - Niestety nie znalazłam nic, co by wskazywało, kto i po co mógłby to cicerone zrobić - wzruszyła bezradnie ramionami.
- Ciekawe… To by rzucało nieco więcej światła… - mruknął do siebie Theseus i wolną ręką pogładził brodę. Przez chwilę szedł w milczeniu, jakby przetrawiając wszystkie zasłyszane informacje i układając je sobie głowie. Wreszcie nią pokiwał i przekręcił na bok, by w ciemności dostrzec drobną sylwetkę gosposi.
- Zastanawiające jest, skąd zaczęłaś interesować się całą tą sprawą, droga lilium - powiedział, zerkając na nią czymś w rodzaju konsternacji połączonej z rozbawieniem.
- Oh - Chloe uśmiechnęła się uroczo. - Po prostu czy ojca nie zastanowiło to? Ktoś wchodził w środku nocy na dzwonnicę. Po co? - zapytała retorycznie. - Może zwid, może chciał skoczyć, a może ktoś go tam zwabił lub zaciągnął - jak zawsze krok gosposi był lekki i prawie nie słychać było, by obcasy jej butów wydawały jakikolwiek odgłos. Zupełnie jakby poruszała się niczym kot.
- Tak, zastanawiały mnie przyczyny zgonu ojca Cicerone. Tak samo jak ślady włamania w jego gabinecie oraz brakujące strony wyrwanej z księgi ofiar na rzecz kościoła - odpowiedział ciszej, kiedy weszli już w zabudowania. Wtedy ponownie zamilkł, ale już raczej nie po to, by coś sobie przemyśleć, a raczej by ograniczyć ich rozmowę od niepowołanych uszu.
- Nie skarcę twojego zainteresowania - powziął ponownie, kiedy znaleźli się już na podwórzu świątyni -[/i] bo i nie mam ku temu podstaw. Chcę jednak, byś o swoich przypuszczeniach nie rozmawiała z nikim innym, poza mną. Chloe, jesteś w stanie to przyrzekać? -[/i] zapytał, opierając dłoń o klamkę i przystając przed drzwiami wejściowymi do plebani. Swój wzrok skupił na młodej kobiecie, przyglądając się jej badawczo.
Panna Vergest uniosła brwi zaskoczona, że ojciec Glaive postanowił zrewanżować się, dzieląc własnymi spostrzeżeniami. Jej twarzyczka spoważniała, ale oczy Chloe błyszczały wyrażając radość, podobną do tej, którą czuje dziecko dostając pochwałę od rodzica.
- Oczywiście, przyrzekam na życie swojej matki - odparła mu gosposia, kładąc prawą dłoń na swej piersi, na wysokości serca. Duchowny wyraźnie odczuł, że dziewczynie zależy na jego akceptacji.
- Włamanie… - powtórzyła po cicerone. - Może ten kto się włamał obudził ojca denata, ten chciał zobaczyć co się stało i... To przyczyniło się do jego śmierci... albo ogłuszenia... A dla zatarcia śladów napastnik zrzucił go z dzwonnicy... - zamyśliła się nad swoją teorią. - Ale czemu gosposia oszalała? Mówią, że jest "taka" właśnie od tamtej nocy. Czyżby magia? - dodała na koniec krzywiąc się, jakby zjadła coś gorzkiego.
- Czasem powód może być bardzo prozaiczny - odparł Cicerone, wyłuskując z kieszeni klucz do drzwi i otwierając nim je. - Czasem też nasze serca nie mogą pogodzić się ze stratą, wpędzając umysły na ich skraj - dopowiedział, przekraczając próg.
- Może trzeba było by jeszcze raz zbadać gabinet, ale tym razem za dnia… - zastanowił się na głos, będąc już w korytarzu.
- Ojciec, który tu przybył w związku ze śmiercią cicerone, bardzo się spieszył, żeby opuścić Szuwary. Próbowałam jakieś informacje o nim zdobyć od opiekunek. Ale one nawet imienia jego nie znają - Chloe pokręciła głową. - Myśli ojciec, że gdzieś mogą się znajdować dodatkowe spisy datków, które mogłyby wyjaśnić co zawierały wyrwane strony? - gosposia spojrzała na duchownego, ale widać było, że się tym nie łudziła. - A może ja spojrzę na te zapiski? - zaproponowała.
- Czyli był tu ktoś, żeby posprzątać bałagan - Theseus zerknął w zamyśleniu na gosposię. Doszedłszy do skrzyżowania, rozejrzał się. Spojrzał najpierw w prawo, na drzwi do swojej komnaty, a następnie w lewo, na schody.
- Obawiam się, że nie możesz ich zobaczyć. Dokumenty takie jak te są tajemnicą kościoła - mruknął i potarł kark.
- Może jednak powinienem jeszcze przejrzeć księgi. Musi tam być coś, co przeoczyłem.
Chloe przewróciła oczami. Czy to była reakcja na to, że nie może spojrzeć w dokumenty, czy na to, że duchowny chciał jeszcze raz, w tym stanie, ślęczeć nad nimi? A może wszystko na raz?
- Na pewno ojciec coś przeoczył - zgodziła się z nim gosposia. - Ale to przez zmęczenie. Mówiłam ojcu, żeby ojciec poszedł spać. Wypoczęty umysł lepiej pracuje - pogroziła mu palcem. - Więc proszę, niech ojciec zje już tylko kolacje i pójdzie spać. A jutro, po śniadaniu może pozwoli mi ojciec spojrzeć na te dokumenty... przez ojca ramię - uśmiechnęła się uroczo po tej propozycji czytania ksiąg pod nadzorem.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 27-10-2016, 08:50   #78
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Bartnik potarł zmęczone oczy. Dzisiejsza narada nadwyrężyła nerwowo mężczyznę, a jutrzejszy dzień nie zapowiadał się dużo lepiej. Nie po raz pierwszy tej nocy Remi pomyślał, że być może zbyt łatwo zgodził się na propozycję kobolta. Trzeba było się wypytać o bandę Miętosia, o uzbrojenie, może nawet o pozwolenie na zabranie ze sobą golema, gdyby udało się go uruchomić. Teraz jednak było już na to za późno. Dobrze, że Trouve wspomniał o tych gnollach. Remi będzie musiał je rano przydybać.
Werbunek poszedł… średnio. Remi i odchylił do tyłu głowę przetrząsając w myślach listę mieszkańców. Nagle aż sarknął ze zdumienia. Jak mógł zapomnieć o kowalu ? Ożywiony tą myślą natychmiast ruszył do kuźni. Oby troll nie miał dużych pretensji o zakłócanie spokoju.
Troll otworzył drzwi domostwa, stojąc w progu z kwiatkiem zatkniętym za jednym z rogów
-Taaa? - mruknął zdziwiony późną wizytą bartnika - miodu mi nie trza….. -
- Wybacie panie Platier, nie jestem tu w sprawie handlu - usta Remiego wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
- Chodzi o sprawy Szuwar. Mogę wejść ? - spytał mężczyzna. Dopiero po chwili zrozumiał, że coś w wyglądzie kowala uległo zmianie. Chwila dokładnych oględzin wskazała powód tej metamorfozy. Kwiatek ! Sama kreacja trolla robiła wrażenie, a fakt, że był to kwiatek z chatki łowczego tylko spotęgował osłupienie bartnika.
- Ła... Ładna ozdoba - dodał nieswoim głosem
Troll kiwnął łapskiem i zaprosił do środka gościa. Nalał do kubków nieco ziołowego naparu, który zwykł pijać przed snem
-Prezent. Ładny - Troll usadził gościa za prostym stołem. Żył skromnie, jak to troll. Wybredny nie był, kobiety też nie było, aby poprawić estetyczne wrażenia w skromnych izbach chaty. - Taa…..- Armand popatrzył znacząco na gościa -[i] W sprawie…….Szuwar……zdrowi wszyscy? Popili ostatnio?[/] - Armand uśmiechnął się, odsłaniając imponującej wielkości dolne kły.
Bartnik usiadł wygodnie za stołem. W taką chłodną noc miło było się ogrzać wewnątrz a i do prostoty był przyzwyczajony.
- Było trochę zamieszania - powiedział. - Nie wiesz pan ? Przedwczoraj coś magicznego łupło. Wszyscy w Szuwarach na parę godzin stracili przytomność. Wybudziliśmy się dopiero kiedy nowy cicerone wjeżdżał do miasta - Remi zazwyczaj nie był na bieżąco w sprawach miasteczka, ale żeby mieć takie opóźnienie ?
- Ale nie o to chodzi. Wczoraj była Rada... i jakoś to wszystko ogarnęli. Problem jest natomiast natury zbrojnej - popatrzył uważniej na Armanda.
-Magicznego?......hmmm - Armand wzruszył ramionami. Nie znał się na czarach, ale wiedział, że istniały. Ale troll załapał całą resztę. Problem natury zbrojnej mógł oznaczać tylko jedno - znaczy się, zbroi potrzebujecie? -
Bartnik westchnął cicho.
- Nie, nie o to chodzi. Radny Trouve zlecił mi zajęcie się sprawą zbójców, którzy grasują na szlaku do Bełtów. Zamordowali America Brassarda. Dziś jakieś gnolle przywiozły jego ciało - powiedział poważnym głosem.
- Do wyprawy przeciwko nim potrzeba ochotników. Czy mogę na pana liczyć, panie Platier ?- zapytany zadumał się przez chwilę, a przez jego czoło przebiegła bruzda głębokości sporego rowu melioracyjnego.
-Znaczy się, bić zbójów? - zasępił się, drapiąc się jednocześnie pod czapką -Trzeba by wojowników….nie chłopów…. -
Na twarzy Remiego zagościł ponury uśmiech.
- Mi o tym nie trzeba mówić. Ale niestety tak się składa, że wojowników w miasteczku jak na lekarstwo. Tych nielicznych poprosiłem naturalnie o udział. Ale pańska siła też by się przydała. Hoe także z nami będzie - rzekł jakby miało to przesądzać sprawę.
- Możnaby. Ale potem muszę węgla naszykować. Po drewno do lasu trzeba jechać. Muszę coś dokończyć…..- Troll przypomniał sobie o niedokończonym tasaku, który wymagał jeszcze nieco kosmetyki i oprawy. Jeśli mieli wyprawić się na zbójców, dobra stal powinna się przydać. Armand chwilę jeszcze posłuchał Remiego, który dokończył swoje ziółka i po jakimś czasie poszedł do siebie. Troll zaś…..rozgrzał ponownie palenisko i spojrzał czerwieniejącymi oczami na niedokończoną broń

-Taka piękna....-

 
Asmodian jest offline  
Stary 27-10-2016, 23:30   #79
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Ojciec i jego gosposia cz 2/2

- Muszę… muszę zajrzeć do archiwum na chwilę. To nie powinno mi zająć długo - odpowiedział trochę nieobecny, wpatrując się w schody. - Jutro pomyślimy, co robić dalej. Pamiętaj, lilium, że mamy też inne rzeczy na głowie. Nie możemy zaniedbywać sprawy wspólnoty - zamilkł na chwilę, po czym dodał. - Dziękuję za troskę, dziecko, ale nic mi nie będzie.
- Strasznie uparty jest ojciec - odparła mu z lekkim wyrzutem. Westchnęła z rezygnacją. - Ale po godzinie pójdę sprawdzić, czy znowu ojciec nie zasnął na ławie. Dobrze? - postawiła mu warunki. - To teraz chodźmy do kuchni, zanieść mleko do spiżarki i przyszykuję coś na szybko do przegryzienia - to już powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Dobrze. Niestety wciąż nie udało mi się zdobyć klucza do schowka, więc chyba nie mamy wyjścia, jak zostawić je w sierocińcu - to mówiąc, skręcił w prawo i ostrożnie manewrując po ciemnych korytarzach świątyni, poprowadził ich drogą na piętro.
- A jak ci poszło z porządkami, lilium? Rozmawiałem z kilkoma mieszkańcami po obradach. Zaoferowali swoją pomoc - zagaił, wspinając się po schodach.


- Widzi ojciec, ze zmęczenia nie pamięta ojciec, że już o tym opowiadałam - pokręciła głową z pełną dezaprobatą. - Tak, sypialnie mamy już czyściutkie - uśmiechnęła się. - Osobiście wszystkie kurze wytarłam. Również pod łóżkiem - czyżby zrobiła właśnie jakąś aluzję? - Ale kościelnemu potrzebna jest porządna reprymenda - musiał ją mocno zezłościć, bo sporo gniewu wywołało wspomnienie pana Mileta. - Zaniedbuje swoje obowiązki. A reszta to tak, jak opowiadałam wcześniej.
- Tak, pewnie przez zmęczenie - odparł. Na wspomnienie porządków pod łóżkiem lekko drgnęła mu powieka, ale nie odezwał się ani słowem.
- Wiem, dziecko. Nie mogę tolerować kogoś z tak paskudnym nałogiem i to na dodatek piastującego funkcję w kościele. Porozmawiam z nim, kiedy znajdę czas - dodał, ściszając głos, kiedy przechodzili przez korytarz sierocińca.
Theseus wprowadził ich do jadalni a następnie kuchni, gdzie postawił wiadro z mlekiem na stole i przykrył je ścierką.
- Dzieci będą miały na rano świeże mleko - mruknął zadowolony.
- A później smaczny biały ser - dodała gosposia, idąca teraz tuż za nim. - Co więcej, pan Minet ciągle chodzi pijany. To niedopuszczalne. Szczególnie przy dzieciach - tak, Chloe bardzo nie lubiła kościelnego po dzisiejszym dniu.
- Nie będzie już dawał im złego przykładu - odparł, kierując się z powrotem na parter.
- Muszę zaplanować jakieś zajęcia wychowawcze z dziećmi - przyznał, stąpając po schodach. - Coś, co nauczyłoby ich szacunku i współczucia - westchnął, jakby zdając sobie sprawę z niełatwego zadania.
- Możemy czytać im słowa Wielkiego Budowniczego? - zaproponowała. - Ale tłumaczyć je na język, który zrozumieją młodsi.
Dziewczyna stąpała bezgłośnie po posadzce. Co i rusz rozglądała się, lecz nie robiła tego w sposób, który by irytował lub kazał uważać ją za przewrażliwioną. - Ale najpierw dobrze byłoby każde poznać z osobna.
- Tak, poznać je - pokiwał głową, skręcając w korytarz prowadzący do części plebani. - Porozmawiam jeszcze o tym z opiekunkami. Przy okazji trochę je odciążymy - powiedział cicho, gładząc w chodzie swoją brodę. - Je też trzeba będzie poznać. Od dłuższego czasu cały sierociniec był tylko na ich barkach. Choć inicjatywa szlachetna i jak najbardziej godna pochwały, to przynosząca wiele trosk. A troski potrafią złamać człowieka. Trzeba będzie też o nie zadbać.
- Zdecydowanie - zgodziła się Chloe. - Można byłoby spróbować znaleźć osoby chętne, żeby przygarnąć dzieciaki na chwilę, tak by opiekunki mogły sobie odpocząć dzień czy dwa. Może nawet porozmawiać z rzemieślnikami Szuwar, sprawdzić, czy dzieciaki mają talenty i zacząć uczyć te starsze zawodu.


- Celne uwagi - odparł zadowolony Cicerone, otwierając drzwi do plebani i przepuszczając przez nie gosposię. Następnie sam je przekroczył i zamknął za sobą.
Będąc po drugiej stronie oparł się jedną ręką o ścianę, a drugą przetarł oczy. Potrząsnął głową i spojrzał na dziewczynę.
- Jutro czeka nas jeszcze więcej obowiązków. Na pewno jesteś na to gotowa? Jeszcze zdążysz na odjazd pana Boldervine…
Panienka Vergest spojrzała na cicerone z nie małym zaskoczeniem.
- Czemu miałabym stąd wyjeżdżać? - zapytała, nie rozumiejąc o co chodziło duchownemu. - Oczywiście, że jestem gotowa na pracę tutaj. Inaczej bym się jej nie podejmowała.
Theseus podrapał się po głowie i zerknął w bok.
- Cóż, po prostu chciałem się upewnić, czy wiesz, na co się piszesz. Pracowałem już z kilkoma gosposiami, ale to było w Matrice. Tam jednak ich obowiązki kończyły się w murach świątyni. Tutaj… zakres tych obowiązków może rozpościerać się na nieco większe granice. Na pewno chcesz próbować? Nie gwarantuje, że będzie łatwo - opowiedział spokojnie, bez cienia uszczypliwości. - Jesteś młoda, całe życie stoi przed tobą otworem. Myślisz, że powinnaś je zaczynać w tym miejscu?
Chloe pokręciła głową.
- Ojcze. Gdybym chciała iść na łatwiznę, to nigdy bym nie opuszczała stolicy - uśmiechnęła się w końcu. - Mam pewne wyobrażenie tego, co mnie tu czeka i myślę, że nie będzie tu tak źle. A cała ta sprawa z ojcem nieboszczykiem... Nie ukrywam, że ekscytujące byłoby odkrycie, jak było na prawdę - zadziwiające było, że o tej porze, po całym dniu pracy była w stanie mówić o tym z takim entuzjazmem. - A o tobie, ojcze, słyszałam wiele dobrego, więc czego miałabym się obawiać? - dodała uradowana.
Glaive pokiwał głową, jakby uznał tą odpowiedź za satysfakcjonującą.
- Dobrze więc. Musiałem wiedzieć, że trzyma cię tu twoja wola, nie poczucie obowiązku - odparł, ruszając z miejsca i prowadząc ich dalej do kuchni.
- Myślę, że będzie nam się dobrze współpracować, lilium - odparł bez większych emocji, co jeszcze w jego przypadku nie musiało o niczym świadczyć.


- Też jestem dobrej myśli - stwierdziła dziewczyna z promiennym uśmiechem.
W kuchni gosposia od razu zabrała się za szykowanie kolacji. Pętko kiełbasy, kiszone ogórki położyła na tacy krojąc je na wąskie paski. Posmarowała smalcem kilka kromek chleba i na nich rozłożyła pokrojoną wędlinę i ogórki.
- Może zaparzyć ziółek na lepszy sen? - zaproponowała, stawiając tacę na jadalnianym stole.
- To raczej nie będzie konieczne. Dziękuję - odparł, czekając, aż gosposia się do niego dosiądzie. Następnie złożył dłonie i jak co wieczór odmówił dziękczynną modlitwę do Wielkiego Budowniczego, w czym asystowała mu Chloe. Na końcu zaś wzięli się za spożywanie naszykowanej kolacji. Theseus nie był już za bardzo rozmowny. Gosposia łatwo mogła odczytać to, że myślami był już gdzie indziej.
Kiedy skończyli, Cicerone pomógł dziewczynie posprzątać na stole. Później skierował się na zewnątrz kuchni, jednak zatrzymał się jeszcze w progu. Postukał palcami o framugę i nie odwracając się do niej, powiedział:
- Dziękuję.
- Za godzinę pójdę sprawdzić czy ojciec wrócił z archiwum - odpowiedziała mu na to Chloe poprawiając swój fartuszek. Widać jej pamięć nie szwankowała ani odrobiny. - Dobranoc ojcze - dodała jeszcze i skinęła do duchownego głową.
Theseus powoli skinął głową, a Chloe, pomimo tego, że stał do niej tyłem, ledwo mogła dostrzec na jego twarzy uśmiech głębszy, niż widziała u niego do tej pory. Najwyraźniej jednak próbował go przed nią zataić, bo zaraz też odsunął się od progu i ruszył dalej korytarzem, aż do schodów i na piętro do archiwum. Jeszcze przez chwilę mogła słyszeć jego kroki rozbrzmiewające po zimnych ścianach świątyni.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 31-10-2016, 17:28   #80
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 9

01 kwietnia 1723, Czwartek





Kliknij w miniaturkęad Szuwarami niebo kłębiło swe pierzaste, sine chmury, a wiatr był silniejszy niż wczoraj. W powietrzu dało się jednak wyczuć zapach wiosny, a z otaczającego miasteczko lasu, nieśmiało dochodziły trele kilku ptaków.


Był blady świt, gdy w tawernie ożyły dźwięki garów, skrzypienia drzwi, a w oknach światła zamajaczyły. Na rynek zajechały dwa skrzypiące powozy i ekipa Boldervinów razem z panem Pierrat’em rozpoczęła mozolnie załadunek bagaży.
Mało kto się odzywał. Pomarszczone, zmęczone twarze od niewyspania utrwaliła miniona noc. Troll Armand pracował znów do późna zgarniając mieszkańcom sen z powiek...


Młotek walnął w kciuk kobolda a ten zawył na cały głos aż poniosło się do kurnika Hoe. Kogut wytrzeszczył zezowate gały i rozpoczął piać.
Taak. Jean-Christophe znów przybił ogłoszenie, na którym widniało kilka informacji. Arkuszem ochlapanym krwią rajcy trzepotał lekko wiatr.
 
Osoby, które wyznaczył kobold do tego zadania:
Angele Leroux, Iris Pascal, Radegondre DeVillepin, Janina Zbażyn, Doderic Redbread, Fernand LeBlanc.





- Żesz.. w mordę… taki okropny, okropny dzień.. - Pod nosem burknął Trouve i ssąc kciuka jednej ręki, a drugą podtrzymując młotek i rulony dokumentów, ruszył w kierunku domu Mer’a.
Po drodze minął grupę ludzi uzbrojoną w naprawdę bardzo chłopski oręż, która gromadziła się już pod arsenałem.
- Dzień dobry - Pozdrowili kobolda chórem.
- Dzień dobry, moi drodzy, dzień dobry - odpowiedział im starzec - Czekacie na pana Martin’a?
- Acha - pokiwali głowami.
- I na panią Hoe - dorzucił ktoś.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze.. - powiedział rajca sam do siebie i podreptał dalej.






Karczma


Eldritch nie wyspał się tej nocy. Próbował spać czujnie i nawet mu się to udawało, gdyż kuźnia nikomu spokojnie zasnąć nie dała, ale potem zasnął twardo. Tak jak się to zasypia nad ranem. Zbyt jednak krótko by odpocząć. Sen ciągnął się za nim jak kleista smoła. Spowalniał ruchy i reakcje. Gospodarz zatem dziś szurał butami...


Nie wydziwiał ze śniadaniem dla gości. Czerstwy chleb podał, serów trochę, lekko już nieświeżą rybę, kilka jaj na surowo, marynowane grzyby i kiełbasy. Nie zwracał uwagi na jęki LeBrunów, ktorzy i tak ostatecznie częstowali się swoim winem.
Dopiero gdy Lisa podstawiła mu metalowy kubek z parującą, gorącą kawą, Ocaleniec lekko się obudził…


- Panie Eldritch - zagaił ochroniarz podchodząc do lady i kładąc zapłatę - Mam prośbę, a właściwie biznes. Przywiozłem ze sobą bardzo nowoczesne i dobre patelnie żeliwne i miedziane. Cztery sztuki różnej wielkości mi zostały. Głupio bym je zabierał z powrotem i tarabił do Chenes. Panu bardziej się przydadzą, a i może pan je sprzedać. Opchnę po $4,00 za sztukę, co pan na to?


Dom Mera

Mer wyspał się znakomicie. Poprzedni wieczór, być może za sprawą ziół, okazał się dla Rodolphe bardzo relaksujący. Poczytał nieco książek, co pozwoliło odegnać troski, a wygodne łoże i ciepła pierzyna ululała cyrulika do głębokiego snu. Nawet żołądek był pełny i nie budził w środku nocy. Ani pęcherz.
Myśl o śniadaniu z wędliną od Hoeth nastrajała pozytywnie, ale Rodolphe najpierw musiał otworzyć drzwi, bo ktoś dobijał się do nich bezpardonowo i dość wcześnie…
Zaskrzypiały zawiasy, a w wejściu.. pan Trouve. Bo kto inny.. Uniósł rękę z sinym i widocznie uszkodzonym kciukiem…
- Krwawię - jęknął..



Dom Hoe

Z za okna dolatywało pianie koguta, który rozdarł swój dziób dość wcześnie dzisiaj. Nie wyglądało na to, by dzień zapowiadał się ładnie. Hoe dziś czekała wyprawa, która nie wiadomo jak długo mogła potrwać. Należało spakować się i ogarnąć tę całą wyprawę razem z Rem…
Po oknem dało się słuchać głosy.
- Sie gździli tom siem nie wyspał...
- Sie gździli cy nie, łomot był jakby ją młotem jakim po chełmie obijał… W stajence już nie śpim. Erotomany jakieś.
- Heh.. to kowal młócił coś na kowadle..
- Pewnie trolicę jakąś..
- To tu so te jajka?
- So. Kurnicek jest to i jajka bedom. Ale zapukać trzeba i właściciela pytać. Takie to zwyczaje teraz.
- Się przewraca w głowie tym ludziom. A kury pytać też trzeba?...

Hoe za chwilę usłyszała pukanie do drzwi.



Młyn

Gdy Zbażyn otworzył jedno oko, przez chwilę wydawało mu się, że Genowefa skrada się do jego łoża niczym kocica. Tak jak to było niegdyś, gdy byli młodzi. Nurkowała pod pierzyną i wyprawiała rzeczy, od których niejedna panna z ‘Le Banane de Rouge’ poczerwieniałaby jak burak.
- Wstawaj stary - rzuciła i odsłoniła brutalnie okno. Resztki snu prysły niczym porcelana upuszczona na kamienne klepisko.
- Ponoć lepiej się już czujesz. Ojciec mówił, żeś prawie zdrów - klasnęła w ręce - Trza za pole się brać i naszych synów pilnować. Obiboki. A i nasz Zdzich gdzieś znowu przepadł, więc jak go spotkasz to złój mu skórę! Wstawaj, wstawaj.
To rzekłszy wyszła z pokoju.






Świątynia

Ojciec Theseus pewnie zasiedziałby się do późna w papierach gdyby nie Chloe, która skutecznie pogoniła go do jego komnaty. I tak trudno było zasnąć przy łomoczącej kuźni obok i płaczu najmłodszego dziecka z sierocińca, ale cokolwiek udało się wyrwać tej nocy i trochę pospać. Trzeba było przyznać, że komnaty lśniły. Było w nich dużo milej, przytulniej i cieplej.


Szczura nie udało się spotkać. Pewnie ze względu na późną porę. Wysiłek jednak nie poszedł na marne i pośród wielu dokumentów i zapisków, Theseus znalazł spis inwentarza kościoła. Okazało się, że poprzednia gosposia spisała go dla duchownego, a rzeczy w kościele oznaczyła literą “Ś”. Można było to zobaczyć choćby teraz, na kubku, który Chloe miała przed sobą, albo na talerzu cicerone.
Zarówno dzieci jak i opiekunki, wszyscy siedzieli teraz ciasno przy stole i spożywali śniadanie w ciszy. Radość z ciepłego mleka gdzieś się schowała między klejącymi się oczami, a opadającymi głowami. Wszystkie buzie przeżuwały pokarm beznamiętnie, co chwilę ziewając. Pukały i stukały drewniane sztućce o drewniane naczynia.
Po schodach wdrapał się sapiący pan Milet i zaszedł na stołówkę.
- Mości dobrodzieju. Nie chcę przeszkadzać, ale pan Trouve kazał przekazać, że chętnie się z ojcem spotka przed południem, o ile to możliwe. Chodzi o sprawy miejskie...
 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:42.
Martinez jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172