Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-10-2016, 16:08   #74
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
DZIEŃ II - Ilham Zombiewalk

Iranka bezgłośnie i bezszelestnie zagłębiła się w las. Nikt jej nie zauważał, nikt jej nie zatrzymywał a ona sama szła… szła przed siebie niczym zombie. Jej twarz była bez wyrazu, spojrzenie tępe i nic niewidzące.


” Idź… nie przestawaj.”
Więc nie przestawała… parła do przodu powolnymi, śniętymi krokami. Jakby ktoś, lub coś popychało ją, nie pozwalając jej się zatrzymać. Krok za krokiem, szurnięcie za szurnięciem.


”Nazrywaj sobie paproci… w lesie nie ma piasku… musi być ci miękko. Nazrywaj liści.”
- Liiiście… - Ilham mruknęła do siebie, jak to zombie miały w zwyczaju mruczeć osławione w wielu filmach i komiksach: „móóózg”, po czym zaczęła zrywać okwiecione, pierzaste łodyżki rośliny. Nie do końca pojmowała co robi i dlaczego to robi, czuła jednak przemożne pragnienie robienia czegokolwiek. Musiała się ruszać, musiała się męczyć, musiała być zajęta by oderwać się od obrazu nagich ciał.
Kim owe ciała były? Skąd się pojawiły? Dokąd zmierzały? Czego chciały? Czy tylko jej się śniły, czy wyobraziły, czy może… były tam na prawdę?


” Z wody… wyszli z wody.”
No tak… więc na jedno pytanie znała już odpowiedź. Wyszli z morza. Nie no… brzmi nawet logicznie. Skądś w końcu musieli nadejść, a że Iranka wpatrywała się w wodę, więc logicznym było, że jak ich zobaczyła to właśnie tam… w wodzie.


” Pamiętaj o daktylach… zerwij sobie gałązkę."
Głos był nad wyraz pomocny. Ilham była mu wdzięczna, że nagle się pojawił i przejął nad nią pieczę. Zaopiekował się nią. Miał plan i ona mu wiernie ufała, bo sama… była cholernie zagubiona.
Owe zagubienie nie wynikało z niedospania, nienawodnienia czy nawet głodu. Nie wiązało się ani z dwoma słońcami, ani z księżycami… nawet gwiazdy, wyspa, trupy i prom nie grały tutaj roli. No dobra, przesadziła… trochę grały, ale tylko trochę, gdyż muzułmanka skupiona była raczej na owym uczuciu swoistego zamknięcia i wystawienia na pokaz. Jak zwierzątko w akwarium.
Jej świat, choć z pozoru otwarty, okazywał się zamkniętą przestrzenią z której nie było ucieczki, wiedziała i czuła to dopiero teraz… gdy obudziła się z bólem głowy i palca u prawej stopy. Z dziwnym naciskiem na skroniach, z szumem w uszach i obrazem milczących obserwatorów na plaży.


”Co robisz? Nie zatrzymuj się. Musisz iść.”
Ilham w jej głowie, poruszyła ciałem kobiety, która z naręczem świecących paproci, stała nad drzewkiem daktylowym, kontemplując rozrośniętą gałązkę, przypominającą winogronie grono XXL, w dłoni.
Ruszyła. Posłusznie i bez słowa sprzeciwu. Szła w milczeniu nie zwracając uwagi na otoczenie, które jeszcze wczoraj z taką uwagą odkrywała. Cielesna Ilham, wiedziała gdzie chciała iść Ilham z jej głowy.


Łąka.
Owe tajemnicze i niebezpieczne miejsce, jawiło się względnym poczuciem bezpieczeństwa, niźli obóz na plaży. Niźli miejsce pod szklaną ścianą, przez którą mogli ją obserwować. Tu w środku lasu, samotna i opuszczona. Była bezpieczna i nie do wykrycia.
Przynajmniej tak jej się wydawało.
Jej ciało bezwiednie zatrzymało się w miejscu, gdzie jeszcze wczoraj się zatrzymała, by móc podziwiać nowo odkryte miejsce.
Dotarła gdzie chciała i... Była prawie na miejscu. Ruszyła przed siebie, pośród malowniczych kwiatów i upajającego zapachu, na drugi koniec polany. Gdzie jak sądziła nikt i nic jej nie znajdzie.
Leżała tak w uwitym przez siebie gnieździe z paproci w miejscu, z którego miała widok na całą łąkę. Czasami podjadała daktyle…
I długo, bardzo długo niewiele się działo. O ile w ogóle można powiedzieć, że na łące niewiele się dzieje. W końcu tętniło tu życie. Małe bo małe, ale jednak. Bzyczące owady uwijały się, by zbierać z kwiatków pyłek. W tym czasie, jedne z kwiatów otwierały swoje koszyczki, podczas gdy inne nie wiadomo czemu zaczynały je kulić. Kolorowy widok przyciągał spojrzenie, zwłaszcza do tych okazów, które śmiało można nazwać “nieziemskimi”.
Po jakimś czasie Ilham zauważyła, że kwiaty po jej prawej stronie zaczynają się lekko poruszać. Nie był to ten sam ruch, który widziała poprzedniego dnia. Cokolwiek się w nich kryło, po pierwsze musiało być dużo mniejsze, po drugie niespecjalnie zmierzało w jej kierunku. Po prostu kręciło się gdzieś tam, nieświadome zupełnie jej obecności.
Słodkie lenistwo. Tak to mogło wyglądać z boku.
Niestety w głowie Iranki cięgle trwało zombiacze odrętwienie. Niczym tłusta Amerykanka, siedziała rozwalona na swej kanapie z paproci, oglądając z zapałem program w telewizji, jakim było Animal Planet na żywo. Jej jedynymi myślami było… brak myśli. Dosłownie.
Bowiem zaprzestała tej czynności jakoś w połowie drogi przez polanę i kontynuowała ją, zapatrzona w ekran życia roztaczającego się przed nią, podczas… odpoczynku? Czuwania? Trwania?
Cichy szelest z początku nie dotarł do umysłu Ilham, skutecznie stłumiony bólem głowy oraz trzepotem skrzydeł motyli. W końcu jednak mały rozrabiaka, przybliżył się do kobiety na tyle blisko, iż ta zaczynała dostrzegać falisty ruch traw i kwiatów, gdy owy osobnik przedreptywał z jednego miejsca na drugie.


”Co to? Co to?”
Głos w głowie odezwał się zaciekawiony i zaniepokojony, zmuszając cielesną Il do przełknięcia śliny i uruchomienia swoich zwojów mózgowych.
- Nie wiem - mruknęła do siebie, przechodząc z pozycji pół leżącej na klęczki. - Co to?


”Nie sprawdzaj… może wyjdzie, jak nie wyjdzie to trudno.”
- Dobrze… - Daei kontynuowała swój monolog, a może był to już dialog? Siadając z powrotem. Powietrze powoli zaczynało się nieznośnie nagrzewać. W cieniu czy nie, pogoda i tak była nie do zniesienia we flanelowej piżamie, bez picia… bez wiatraczka lub choćby wachlarza.
Zmęczona westchnęła ciężko, na powrót przypominając sobie nocną wizję, nagich ciał. Pięknych, zgrabnych ciał o lśniących, rudych grzywach… Zadrżała niczym w febrze, zdławiona nagłym lękiem. Wśród rozbitków były dwie, płomiennowłose kobiety…


”Ciiii, już spokojnie… spokojnie, nie myśl o tym, ciiiiii.”
Nie wiedziała nawet kiedy jej palce wczepiły się we włosy, wbijając paznokcie w skórę głowy.


Tymczasem kwiaty wciąż się ruszały. Małe stworzenie przemykające pośród nich oddalało się, to przybliżało… w końcu zaś ruda myszka, z dziwnym ogonem, którą Ilham już spotkała wyszła pośpiesznie w miejsce gdzie siedziała Iranka. Nie spodziewała się jej widoku, gdyż nagle stanęła na dwóch łapkach a jej czarne oczka spojrzały wprost na nią.
Jakby tego było mało, zaraz za myszką choć żaden kwiat nie poruszył się przy tym, pełzło coś innego. Ilham widziała mieniące się kolorami ciało wśród zielonych łodyg.




Myszka z wczoraj, choć już raz spotkana, dalej zaskakiwała i dziwiła swą odmiennością. Kobieta spojrzała na stworzonko z równym zaskoczeniem, co ono spojrzało na nią. Ucieczka w las, choć, jak sądziła, broniła przez ‘złym okiem’, niosła ze sobą nowe problemy, z którymi Ilham będzie musiała się uporać, poczynając od teraz... w sytuacji, nieoczekiwanego spotkania z istotą żywą. I choć sam gryzoń po za dziwnym wyglądem nie stwarzał jakiegoś wielkiego problemu, tak jego towarzysz… śliski i błyszczący wąż trwożył i tak już nadwyrężone serce Iranki.
Daei przez większość życia mieszkała w małej mieścinie. Miała więc kontakt z bardziej dziką i brutalną fauną i florą swojego kraju. Węże - zwłaszcza jadowite - nie były niczym nadzwyczajnym, choć nie były też chlebem powszednim. W młodości nigdy nie miała okazji, spotkać na swojej drodze kobry, czy żmii, ale na szczęście wiedziała… w teorii… bardzo, bardzo oględnie jak się zachować, gdy owe stworzenie napotka.
Po pierwsze bez paniki. Po drugie spokojnie i z daleka. Po trzecie… trzeba było osobnikowi jak najszybciej zejść z drogi. Tak też zamierzała uczynić.
Przechodząc ostrożnie z siadu na czworaka, poczęła wycofywać się małymi kroczkami, nie spuszczając wzroku z gadziego obserwatora. A gdy znalazła się kilka metrów od niego, szybko wstała, zamierając na chwilę.
Tak też Ilham stała się świadkiem tego jak wąż upolował sobie śniadanie. Zaciekawiona jej obecnością myszka, straciła czujność. Wykorzystał to ów kolorowy osobnik, bezszelestnie podpełzając bliżej. Rzucając się myszce go gardła i równie szybko oplatając swoje węże ciało w około szamotającej się bezbronnej myszki. Przez chwilkę tylko było słychać jej piski.
Kobieta spuściła smutne spojrzenie na swoje stopy, nie chcąc oglądać tego, trochę makabrycznego, widoku. Wiedziała, że na tym polega życie, nie była głupia.
Zwłaszcza zwierząt walczących o jedzenie i schronienie, o swoiste przetrwanie. Mogło jej się to podobać czy nie, ale Bóg zrobił jednych drapieżnikami, a drugich ofiarami.
- Zjadłeś to odejdź w pokoju… - burknęła, gdy paniczne piski w końcu ucichły, a Ilham odważyła się ponownie spojrzeć na gada.
Ten zaś, z pełnym brzuchem ewidentnie spojrzał na nią, gdy wypowiedziała te słowa, lecz leniwie i bez większego zainteresowania. Powoli zaczął spełniać jej prośbę.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy kolorowa końcówka wężowego cielska, nie zniknęła w gęstwinie zieleni. Owe wydarzenie podziałało na jej osobę, trochę jak kubeł zimnej wody. Zbierając swoje wygniecione i lekko zwiędłe posłanie z paproci, zabrała gałązkę daktylowca.
Może lepiej by było, gdyby nie rozbijała swojego nowego obozu w miejscu gdzie czają się drapieżniki i nie ma nic do jedzenia? Widok, widokiem… może był i piękny ale jednak wypadałoby przynajmniej poudawać, że szuka się względnego bezpieczeństwa uciekając wszak od tego czającego się na plaży.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 26-10-2016 o 16:10.
sunellica jest offline