Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2016, 13:00   #71
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień II - Alexander, Karen: Monika, morze i poranne rozkminy



Buszujący w krzakach ksiądz, który nie zdążył wysłuchać do końca co ma do powiedzenia Terry - poleciał przecież szukać! - natknął się na ślady, które pasowały do sytuacji. Otóż, koło jednej z palm kilka kropel krwi, sugerujących stanie przez chwile w tym miejscu, a do tego odciski drobnych stóp. Te tu, przy krwi musiały być Moniki. Odruchowo spojrzał przed siebie - palmy, trawy, krzaki. Może Monika była za którymś z nich?
“Okres…?” przebłysk ten zalał Alexandra falą ulgi, wszak pamiętał wciąż sen. Niepokój jednak nie odchodził. Wciąż jej nie było nigdzie widać.
- Monika? - Nawet nie rejestrował faktu, że nawołuje głuchoniemą. Działał odruchowo i instynktownie. Wszedł między krzewy rozglądając się wciąż ze ściśniętym gardłem.
Ksiądz doskonale słyszał, że inni dołączyli do poszukiwań. I rozchodzili się na boki, gdzieś w jego okolicach. Słyszał, w przeciwieństwie do Moniki.
Jaka musiała być jego ulga, gdy wchodząc między kolejne krzewy kilka kroków przed sobą zauważył leżące, wystające bose stopy. Właściwie stópki… zdecydowanie należące do kobiety. Nie ruszały się. Cała reszta jednak była zasłonięta palmą i krzakiem, zza którego lekko przebijała biel. Jaką Monika miała sukienkę? Białą, w kwiaty...
- Monika! - Rzucił się ku leżącej rozgarniając krzaki.
Monika nie odpowiedziała. Nic dziwnego… Ale tak, faktycznie leżała tam. Wyglądała nawet na żywą, oddychającą, ogarniętą gorączką dużo większą niż poprzednio. Blada na twarzy i czerwona na polikach, zlana potem. W dodatku ten nieciekawy zapach wokoło. Chyba dziewczyna faktycznie próbowała iść “do toalety”. Mocz, rozwolnienie po mleku kokosowym i okres… pachniały i były aż nadto żółto-brązowo-czerwonymi plamami widoczne. Biedna Monika, musiała być przy tym wszystkim nieprzytomna.
- Kareeeen! Dominiiiikaa! - wrzasnął. Co usłyszały nie tylko osoby w obozie, ale również wszyscy w okolicy szukający Moniki.
Niedługo po tym, jak Alexander zawołał, pojawiła się Karen z nieprzychylną jak na nią miną. Nieco pochmurna, najpierw spojrzała na niego, a potem na Monikę. Irytacja ustąpiła zatroskaniu.
- Oh na diabelskie rogi - przeklęła i podeszła do księdza
- Weź powstrzymaj panów. Zanim wszyscy się tu zlecą - zażądała niemal władczo. Co robił z kobietą brak kawy…
- Alexander? Co się stało? - dobiegł z pewnego oddalenia głos Axela.
- Zostańcie tam! - odkrzyknął ksiądz po czym z lekką bezsilnością popatrzył na Karen. - Mogę ją przenieść do morza, ale… nie obmyję jej przecież - we wzroku zaczęła przebłyskiwać mu prośba.
Polecenie 'zostańcie tam' zdało się Axelowi niezbyt sensowne, bo po co niby mieliby tkwić w lesie?
- Znalazłeś ją? - upewnił się.
- Tak.
- Mogłeś od razu mówić - mruknął do siebie Axel. Widać coś nieźle zaskoczyło Alexandra, skoro nie potrafił się logicznie wypowiedzieć. No ale nie miał zamiaru pchać się tam, gdzie nikt go nie prosił.
Najkrótszą drogą wrócił do obozowiska.
Karen szybko oceniła sytuację, po czym zastanowiła się co będzie najlepszym rozwiązaniem. Kobieta zerknęła na księdza, a po chwili, niczym torpeda ruszyła z powrotem w stronę obozu, gdzie były walizki.
- Weź coś na kompresy - krzyknął za nią Alexander przyklękając przy nieprzytomnej i kładąc jej rękę na czole.
Wybrała ze środka dwa wielkie t-shirty, po czym udała się z nimi z powrotem w gąszcz, by wyłonić na powrót obok Alexandra
- Tym zajmiemy się potem. Teraz najważniejsze - poinformowała go kobieta
- Spróbuj ją lekko unieść, weźmiemy podłożymy tę koszulkę… A potem zabierzemy ją do wody. Myciem się już zajmę, ale sama jej niestety nie udźwignę. Łapiesz? - zerknęła na mężczyznę i wyraźnie nie chciała od niego zbędnych pytań.
- Nie ma czasu. - Alex mruknął i po prostu… podniósł Monikę biorąc ją na ręce. Chciał by jak najszybciej dziewczyna spoczęła na posłaniu, z kompresem, okryta przy tej gorączce. Z oczu przebłyskiwała mu troska. - Idź przodem.
- Czy ty na głowę upadłeś? Chcesz, żeby wszyscy widzieli co ją spotkało? Do cholery faceci, nie myślą, robią zaraz… - mamrotała pod nosem, podeszła do niego i lekko spróbowała unieść jej nogi by upchnąć logicznie koszulkę, przy okazji zarzucając ją i na wierzch.
- Chodzi o to, by nikt tego nie zauważył - mruknęła, cofnęła się krok i oceniła, przechylając głowę to w lewo, to w prawo. Drugą koszulkę zarzuciła sobie na ramię.
- Dobra. To tędy - skinęła głową, żeby przeszli między palmami w stronę gdzie są skałki. Tam będzie jej łatwiej się zająć dziewczyną, z dala od niepotrzebnego gapienia. Zaczęła iść przodem, a Alexander z nieprzytomną Moniką na rękach szedł za nią. Ksiądz zauważył, że dziewczyna na krótką chwilę bardzo delikatnie uchyliła powieki. Wyglądało na to, że nie miała siły na nic więcej.
- Ciiii… spokojnie. Będzie dobrze - powiedział cicho nie przejmując się tym że nie słyszy, a półprzytomna i z ruchu ust nie odczyta jego słów.



Gdy doszli do skałek ostrożnie położył ją w płytkiej wodzie opierając delikatnie o jedną ze skałek. Przy spotkaniu z wodą, obydwoje usłyszeli, że dziewczyna jakby westchnęła z ulgą. Tak przynajmniej można było zinterpretować dźwięk jaki z siebie wydała. Była jednak na tyle bezwładna, że oparta o skałkę, szybko zaczęła zsuwać się w bok po niej.
Ksiądz przytrzymał ją i spojrzał na Karen.
Pisarka przyjrzała się dziewczynie, a po chwili zerknęła na Alexa ubabranego lekko… hm… Moniką.
- Pomóż mi ją przemieścić odrobinę dalej - skinęła w stronę głębszej wody, ale jak Monika będzie w niej tak do pasa, Karen będzie miała łatwiejsze przy niej pole manewru. Kiwnął głową i raz jeszcze uniósł nieprzytomną, po czym złożył ją w miejscu troche dalej, ale gdzie nie było za głęboko. Sama kobieta zanim weszła do wody ściągnęła spodnie, kompletnie olewając fakt, że nie jest tu sama. Miała zadanie do wykonania, a bielizna to w końcu prawie kostium kąpielowy. Zaraz rzuciła czarne spodnie na piasek i sama ruszyła za księdzem i przejęła Monikę od niego
- Ok, teraz już sobie poradzę. Idź się ogarnij… Gdzieś tam… Dalej, dalej… - poinformowała go tonem opiekuńczej matki, ostrożnie przytrzymując Monikę i opierając tak, by się nie zsunęła, o samą siebie i kamienie.
Ponownie kiwnął głową oddalając się… ale nie w kierunku obozu. Głębiej w morze. By obmyć się. Nie odszedł jednak za daleko, ale miejsce wybrał takie aby odgradzała ich jedna ze skał. Myjąc się mimo to i tak cały czas stał tyłem nie odwracając głowy.
- No dobrze, bidulo. Zaraz się tobą zajmiemy… - przemówiła rudowłosa do Moniki, spokojnym tonem. Popatrzyła na nią z uwagą, czy dziewczyna łapie jakiś kontakt, czy nadal jest półprzytomna. Monika wydawała się coraz bardziej otrzeźwiona wodą. Walczyła z osłabieniem otwierając raz po raz oczy i znów je zamykając. Karen wydawało się też, że nieco pewniej siedzi.
- Miałem taki sen… - dobiegł pisarkę głos Alexandra myjącego się za skałą - że jak zobaczyłem puste posłanie - urwał. Mogła sobie po tonie jego głosu aż wyobrazić jak kręci głową. - Przestraszyłem się. Aż ulga, że to tylko… - nie dokończył.
Karen ostrożnie przyjrzała się sukience Moniki. Gdy zlokalizowała jak się ją zdejmuje, powoli się do tego zabrała. Zerknęła w stronę, skąd dochodził głos Alexandra, na krótką chwilę
- Co było w tym śnie? - zapytała napiętym tonem, nadal zajmując się Moniką i starając nawet do niej uśmiechać, choć widać było, że Karen jest napięta.
- Nagie panienki - odpowiedział - i nadzy mężczyźni. Wielka ich grupa wychodząca z morza. Szli jak zombie ku nam. Śpiewali. Mamili głosem by do nich dołączyć. - Spłukiwał z siebie brud, kał zmieszany z krwią. - Uciekaliśmy. Do krańca strefy. Uciekliśmy ale i tam po nas przyszli. Dafne nie chciała wyjść ze strefy. To… to był szalony sen Karen.
- Interesujące… - skwitowała słowa księdza rudowłosa. Gdy wyswobodziła Monikę z sukienki, odrzuciła ją na jedną z pobliskich niższych skałek.
Dziewczyna został teraz w zwyczajnej białej bieliźnie. W oczy rzucał się zawieszony na jej szyi srebrny bardzo delikatny łańcuszek, zwieńczony medalikiem.



Monika tak jak poprzednio walczyła z własną słabością, teraz na chwile dłużej otwierając oczy i przyglądając się Karen.
Karen na innej skałce położyła suchą koszulkę w rozmiarze super extra wieloryb. Widząc minę Moniki przykucnęła przy niej, nie zważając że i sobie moczy tyłek. Uniosła obie ręce i uśmiechnęła się do niej opiekuńczo
- Ja. Chcę. Ci. Pomóc. Pozwolisz? Czy chcesz sama? - mówiła do niej spokojnie i powoli. Nie odpowiedziała jeszcze księdzu co było takie interesujące, chwilowo zajęta w pełni Moniką.
Niema dziewczyna patrzyła jeszcze przez chwilę, jej oczy wyrażały smutek, podczas gdy kącik ust uniósł się, jakby chciał podziękować Karen za pomoc. Monika skinęła krótko głową i zamknęła na dłuższą chwilę oczy, jakby powiekami chciała powiedzieć owe ‘“tak”.
Karen pochyliła się i pogłaskała ją po głowie. A potem zabrała się za ostrożne zajęcie dziewczyną. Najpierw pozbyła się jej majtek, potem obmyła ją ostrożnie. Wszystko robiła bez zbędnego pośpiechu, jakby już to kiedyś robiła. Cały czas mówiła spokojnym tonem do Moniki, choć wiedziała, że ta nie usłyszy, najwyraźniej było to również przyzwyczajenie kobiety.
Gdy skończyła, ponownie przykucnęła przed nią i leciutko poklepała ją w ramię, by zwróciła na nią uwagę
- Wolisz koszulę, czy spodnie? - zapytała z uwagą. Zastanawiała się, jakby tu dopomóc Monice. Nie mieli tu podpasek, albo tamponów. Cholera, no nie mieli tu podpasek i tamponów! Zaczęła doceniać drobne udogodnienia. Pomyślała o tym zestawie dla niemowlaków. Czy to by jakoś pomogło? Cholera.
Monika wzruszyła ramionami na zadane jej pytanie. Zupełnie jakby było jej to obojętne, chociaż po chwili mozolnie zaczęła unosić dłoń z wyciągniętym wskazującym palcem. A może jednym palcem… w sumie, cholera wie.
Alex po swojej stronie skały milczał. Wątpił by Karen wyśmiewała w duchu jego sny, sytuacja była z Moniką zbyt poważna, ale sam uspokajając się i czując ulgę po znalezieniu dziewczyny targanej chorobą, czuł, że faktycznie jego reakcja mogła być przesadna.
Karen czekała na odpowiedź dziewczyny, a dostała… HM… Zmarszczyła lekko brwi, zagubiona, nie do końca rozumiejąc co ma znaczyć ten palec. Liczbę? ‘Mam pomysł’? ‘Poczekaj chwilę’? Albo może Monika chciała coś powiedzieć i jak uczennica zwracała jej uwagę.
- Chyba nie rozumiem - powiedziała w końcu, oczekując jaśniejszego wyjaśnienia. Zerknęła też w stronę skał, gdzie zamilkł Alexander
- Miałam ten sam sen. O ile jego nadzy bohaterowie byli upiorni. - rzuciła.
Alexander w tym czasie dostrzegł przepływającą niedaleko skał srebrną rybkę, która szybko uciekła przed jego stopami. Zaś przez jego myśli nagle przeleciało coś tak idiotycznego jak… koszula. Dlaczego u licha myślał o koszuli? Nie skupiał się jednak na tym przesadnie, koszula była tylko zagubioną łupinką w oceanie myśli targanym sztormem, przebudzonym słowami Karen.
- Ten. Sam. Sen…? - spytał, a właściwie wydukał.
Monika zaś zaczęła poruszać bezgłośnie ustami, jakby chciała przekazać Karen jeden wyraz. Dziewczyna jednak nie umiała przecież czytać z ruchu warg, chociaż ten wyraz który mówiła Monika musiał składać się z trzech sylab. W tym czasie na myśli Alexandra znów powróciła koszula, na krótką chwilkę.
Karen patrzyła na Monikę i czuła się raczej zagubiona. Widziała trzy sylaby, tylko pytanie, czy to była koszula, czy sukienka? Bo obie miały po trzy! Kobieta więc powtórzyła na głos
- Ko-Szu-La… Su-Kien-Ka… - żeby zorientować się, przy której jak otwiera się usta.
- Ko… koszula? - wyjąkał zaskoczony ksiądz.
Tak, ksiądz zadał odpowiednie pytanie, Monika musiała mówić na początku “KO” nie “SU”. Po tym jak Karen wypróbowała sama na sobie, jak otwiera się usta, była już pewna.
Karen zdębiała. Wiedziała już, że chodziło o koszulę. Ale…
- Co powiedziałeś? Koszula? - zapytała, jakby była głucha, albo niedosłysząca.
- To ty co powiedziałaś. Ten sam sen? - odparł. - Myślę o tym… a nie mogę się skupić, bo po głowie mi chodzi pieprzona koszula i nagle o niej mówisz. O co tu chodzi?!
- To Monika myślała o koszuli, zanim ja to powiedziałam! - odpowiedziała mu
- I tak, ten sam sen. O wyłażących z wody ludziach… Chyba. I ciekaliśmy do granicy strefy. Tak tak. Czyli tak jak myślałam. Cholera. - powiedziała dość pospiesznie. Kobieta przyglądała się chwilę Monice, zastanawiając jak rozwiązać kwestię okresowej bielizny
- Przydałyby się damskie majtki… - warknęła pod nosem. Coś przyszło jej do głowy.
- Alexandrzeeee… - zaczęła zaskakująco tajemniczo, przyjemnym tonem.
- Nie mam damskich majtek - odpowiedział poważnie, chyba tylko dlatego, że był jakis zamyślony i odpowiadał mechanicznie.
Karen zadrżały usta do uśmiechu
- Wiem, że nie masz. Nawet bym cię nie podejrzewała… - ‘Chociaż, przy takich bokserkach…’ mruknęła cichym śmiechem, ale stłumiła go w sobie
- Chodziło mi o to, byś skoczył do jednej z walizek, bo zdawało mi się, że był tam szampon… I potrzeba nam tej takiej chusty-pieluszki. - nadal mówiła do niego przymilnie typowo kobietkowo.
- Dobrze. Wyjdę po drugiej stronie skał -odpowiedział wciąż zamyślony.
Monika siedziała bez ruchu, ale z otwartymi oczami. Czasami obserwując Karen (zwłaszcza, gdy kobieta coś mówiła) a czasami nieśmiało odwracając wzrok na wodę czy horyzont.
- Zaraz cię ubierzemy i już będzie ok - powiedziała jej Karen i czekała aż Alexander się nie objawi, w międzyczasie mocząc dokładnie dolną część garderoby Moniki i oceniając, czy sukienkę też będzie można uratować.
Z bielizną szło zdecydowanie lepiej niż z sukienką. Czy to kwestia materiału czy wody… z sukienką było ciężko. Zostawała głównie krew.



Po dość krótkim czasie Alexander wrócił z szamponem i muślinowym kocykiem. Na wszelki wypadek wziął też śpioszki i niemowlęce body jakby Monika niby miała możliwość się w to wcisnąć. Zbliżył się do kobiet starając się odwracać wzrok, choć nie do końca udanie. Jednak zerkał raczej ku twarzy Moniki oceniając jak się czuje. Monika wyglądała na przytomną i porządnie osłabioną. Widok księdza przyprawił jej jednak rumieńców, a wzrok zawstydzony uciekł “pod nogi”.
Podał przyniesione rzeczy i zmieszany znów odwrócił łeb odchodząc za “swoja skałkę”.
Karen patrzyła na księdza wilkiem jak się pojawił. Ksiądz jak ksiądz, ale nadal facet. Odprowadziła go wzrokiem za jego kamyczek, aż nie zniknął. Potem zabrała się do ‘prania’ z użyciem szamponu, mając nadzieje, że to w pełni pomoże bieliźnie i sukience. Jak nie, no to sukienkę pożegnają salutując, a Monice zostanie bieganie w koszuli… Proporcje rozbierania się w grupie wzrastały. Zaczynała czuć się w swoich spodniach i białej koszuli jak zakonnica. Pokręciła głową na taką myśl i prała ciuszki.
Szampon jednak działał cuda. Bielizna była w 99% doprana, nadawała się. Sukienka… traktowana szamponem wyglądała coraz to lepiej. A to dawało nadzieję.
- Nooo dawaj… Wierzę w ciebie… - pomrukiwała Karen, walcząc z plamami z uporem maniaka.
- Karen, jakim cudem mogliśmy mieć ten sam sen… czy… - zawahał się, ale zaraz kontynuował. Chciał się upewnić: - “spójrz na mnie spójrz nie na nią patrz królewna ma tylko litości dar”
- Nie mam pojęcia Alexandrze. Ale nie był przyjemny. Było w nim pełno paniki. Zaczynam się zastanawiać, czy to był w ogóle sen! - odpowiedziała mu, starając się wreszcie doprać ciuszki Moniki. Skoro odpuszczały plamy, to była nadzieja. Kilka kolejnych ruchów przynosiło zadowalające efekty, a chwilę później sukienka wyglądała (po za pognieceniem) nieźle.
- Mnie bardziej… - urwał. - Karen, ja od 10 lat nie usnąłem po ciemku, a czuję się jak po urwanym filmie. Przecież nie spaliśmy w trójkę, ktoś poczułby, że jest senny. Obudził kogoś na zmianę warty. A tu… - Znów chwila ciszy. - Jak szlaban. Jak odcięcie prądu.
- No do cholery, wreszcie jakiś pozytyw! - wydała z siebie zadowolony okrzyk, widząc, że i sukienka wróciła do życia. Karen zbliżyła się do Moniki, pokazując dzieło rąk własnych, w postaci czystego ubrania z uśmiechem satysfakcji.
- Żeśmy się pospali?!?! - wydał z siebie w zaskoczeniu.
Monika uniosła brwi w niemym zdziwieniu, jakby była zaskoczona, że się udało. Po tym uśmiechnęła się do Karen.
- Jezu… Nie. O sukience mówię! - odpowiedziała do Alexandra, bo najwyraźniej źle zrozumiał.
- Jak z Moniką?
Karen szybko rzuciła oceniającym wzrokiem na Monikę. Dotknęła dłonią jej czoła, by sprawdzić temperaturę, na pewno zbitą nieco przez siedzenie w chłodnej wodzie. Ogólnie oceniała jej stan. Dziewczyna wyglądała o nieba lepiej niż w momencie kiedy ją znaleźli, jednak słabiej niż dnia poprzedniego.
- Gorączka nieco zeszła przy chłodnej wodzie, ale jest mocno osłabiona… Przez swój stan - rzuciła w odpowiedzi na pytanie.
- Dziś dostanie rosół z ptaka - rzekł z zaciętym głosem, - Na wzmocnienie. I pierdoli mnie czy ptaszki mają oczka i serduszka. Zbieramy się? - dodał po tym jak Karen mówiła o sukience wnioskując, że z Moniką zapewne już skończyła.
Mina Karen zrzedła, ale rozumiała doskonale postawę Alexandra. A rosół na pewno pomógłby Monice. Z tym że nie mieli odpowiednich warzyw do tego… Albo chociażby i wody
- Ptaki nam nie uciekną. Wstrzymajmy się z tym. Dziś jeszcze będziemy musieli pożyć o rybie. I wiesz co? Może i wiedziała, ale nie zostawiła mnie, gdy w panice zbłądziłam. Może nie jest zła? - rzuciła do skałek, po czym spokojnie wyjaśniła Monice, jak planuje ją teraz ubrać z wykorzystaniem jej bielizny, chusty i tej wielkiej koszulki, dla jej komfortu. A sukienka na nią poczeka. Na co dziewczyna godziła się kiwając głową.
- Nie wiem jaka jest, wiem że leci sobie z nami w bambo. Ja widzę Karen kiedy ktoś kłamie, kiedy coś ukrywa. To nie moje widzimisie. A ptaki nie uciekną. Wiem, ale Monika naprawdę potrzebuje wzmocnienia. Ryby tego nie zapewnią. Owoce też nie.
- Mhm… Sądzę jednak, że nie masz magicznej laski Mojżesza i nie stukniesz w ziemię, gdzie wybije pitne źródełko. Więc zupa musi do tego czasu poczekać… - odparła Karen spokojnym, ale upartym tonem.
- Kucharzem nie jestem, ale wiem, że soli się przed lub w trakcie gotowania. Słoną wodę już mamy. Zresztą zostawmy to. Najwyżej dostanie pieczonego ptaka.
- Może najpierw ją przepytajmy, zanim ją ukrzyżujemy… - zaproponowała rudowłosa i zaraz pomogła się Monice ubrać w nową kreację, podtrzymując ją o skałkę i siebie, by mogła chwilę ustać na nogach. Dziewczyna współpracowała jak mogła, by chwilę później jej nowy strój był gotowy i kompletny.
- Może. - Ksiądz głos miał zacięty. - Albo powie co kryje, albo będzie kurwa rozpierducha Karen - w głosie miał ledwo tłumioną wściekłość.
- Daję ci słowo, że jeśli nie powie, to sama to z niej wyduszę, ale nie wcześniej, niż przed próbą rozmowy. No i jest jeszcze Axel. A to będzie problem - pokręciła głową lekko
- Axela - Ksiądz uśmiechnął się do siebie drapieżnie. Kilka razy zacisnął przy tym pięści. - Axela zostaw mi.
- Monika ubrana - oznajmiła i zgarnęła sukienkę dziewczyny, dalej ją podtrzymując sobą, dopóki Alexander nie przyjdzie, by jej nie wynieść.
Z początku trochę niepewnie wyjrzał i podszedł do kobiet. Widok… hm, widok uznał za zaprawdę słuszny. Zaprawdę słuszny, sprawiedliwy i zbawienny. Choć mocno wkurwiony i martwiący się o chorą, to raczej na zasadzie pewnego instynktu przesunął wzrokiem po tych wszystkich okrytych mokrym materiałem częściach ciała, jakie zaprawdę słusznie i sprawiedliwie, jako i zbawiennie wprawiały w dobry nastrój. Starał się być oszczędny przy prześlizgnięciu się spojrzeniem po udach Karen, jeszcze bardziej gdy szło o Monikę. Dziewczyna mimo lepszej kondycji epatowała raczej bezradnością niż seksapilem. Karen nie uszło uwadze to małpie spojrzenie Alexandra. Nie miała mu jednak nic do powiedzenia, poza znaczącym uniesieniem brwi pod tytułem ‘No jak na duchownego, to masz swoje za pazurkami, nie?’.
Oddała mu zaraz Monikę, po czym sama ruszyła w stronę plaży, niosąc jej sukienkę, by zgarnąć swoje spodnie i wciągnąć je na siebie. Wszedł w wodę i uniósł Monikę, a ona zaczepiła się ręką za szyję księdza, ta jednak po kilku jego krokach opadła i dziewczyna już nie próbowała ponownie.
Alex uśmiechnął się do niej i mrugnął z tak znaną mimiką że “wszystko będzie okey”.
Zaczął coś mówić, ale nie wydając z siebie głosu.
Poruszały się same usta:
“Wla-z ko-tek na plo-tek… i mru-ga!”
Widząc, co ksiądz mówi uśmiechnęła się, jak zawsze uprzejmie i skinęła głową. Może nawet ją to lekko rozbawiło. Zaraz jednak po tym przestała na niego patrzyć, błądząc gdzieś wzrokiem. Ksiądz doskonale widział smutek w jej oczach, z którym próbowała walczyć, tak samo jak ze swoim osłabieniem. I… wstydziła się. Wolała unikać jego spojrzenia.
- No to można wracać do reszty. Może już sobie trochę pogawędzili w międzyczasie - Karen rzuciła za Alexandrem, który kiwnął głową i skierował się do obozu.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 26-10-2016, 14:21   #72
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień II - Poranne rozbitków rozmowy

W obozowisku całą uwagę Axela przykuła Dafne, która z zamkniętymi oczami i lekko uchylonymi ustami, siedziała oparta o drzewo pod którym wcześniej spała.
- Dafne? Co się stało? - Axel w paru długich krokach dopadł do dziewczyny.
Dafne uchyliła lekko powieki. Widać było, że ma podkrążone oczy, zupełnie jakby długo nie spała.
- Karen… - wymruczała - mówiła coś o leceniu w kulki i zadawała dużo pytań… - oznajmiła szeptem zamykając na powrót oczy. - Jestem taka zmęczona…
- Chcesz dalej spać? - Axel nie wnikał w temat pytań. - Co robiłaś w nocy, zamiast spać? - Przyjrzał się jej bacznie.
Dziewczyna w odpowiedzi uniosła lekko powieki by spojrzeć na Axela, po czym zaraz zamknęła ja z powrotem. I tyle.
Axel westchnął. Przespacerował się nad ocean, by nieco umyć ręce i twarz. Po powrocie wziął kiść daktyli, usiadł obok Dafne, która znów zapadła w sen, i zabrał się za śniadanie.
Dafne jednak uchyliła lekko powieki znów zerkając na Axela. Nie mówiła jednak nic.
- Dzień dobry, szczęście ty moje - powiedział Axel. - Skusisz się na pysznego daktyla, czy też jeszcze śpisz?
- Jeszcze pięć minut - poprosiła. - Przyniesiesz mi odrobinę zimnej wody?
- Ale jest tylko taka w oceanie? - upewnił się Axel. - Taka wystarczy? Chyba jeszcze się nie nagrzała.
- Tak… może łatwiej będzie po niej otworzyć oczy - dziewczyna uśmiechnęła się lekko, oczy miała znów zamknięte.
- Mogę cię zanieść - zaproponował na pół żartem Axel. - A jeśli nie, to przyniosę w największej muszli.
Mieli muszle, połówki kokosów.
- Przynieś jeśli możesz - powiedziała ponownie otwierając oczy i delikatnie się uśmiechając. Mimo wszystko, wyglądała na coraz bardziej obudzoną.
Axel nie zamierzał zwlekać. Szybko podszedł do miejsca, gdzie leżały przyniesione wczoraj muszle, zabrał największą z nich, oraz w miarę nie popękaną połówkę orzecha kokosowego.
W stronę oceanu poszedł dość szybkim krokiem, ale z powrotem szedł już znacznie wolniej - nie zamierzał porozlewać po drodze połowy zapasu.
Odłożył połówkę kokosa, po czym przyklęknął przy Dafne.
- Woda, królewno. Zgodnie z zamówieniem.
- Dziękuję. - Dafne wyciągnęła ręce po wodę. Bezceremonialnie wylała ją sobie na twarz, po chwili odkładając na bok muszlę i przecierając twarz dłońmi. - Niebo a ziemia.
- Czego chciała Karen? - spytał Axel, podając połówkę kokosa. - Jeszcze raz to samo?
- Pytała się mnie o noc - szepnęła Dafne, rozglądając się konspiracyjnie jakby sprawdzała, czy nikt nie słucha.
Axel skrzywił się.
- Coś paskudnego pamiętam z tej nocy - powiedział cicho. - I mam nadzieję, że to był tylko sen - dodał.
- Wszyscy pamiętają to jako sen - odpowiedziała szeptem dziewczyna. Po tym wyciągnęła dłoń w stronę lewego kolana Axela i palcem bardzo delikatnie dotknęła jednego z widniejących tam siniaków.
- Pójdziemy porozmawiać? - spytał, stale nie podnosząc głosu do normalnej rozmowy. - Bez świadków?
Dafne spojrzała na Axela w taki sposób, jakby ów spojrzenie wyrażało coś w stylu “seriooo?”.
- Ale najpierw pozwolisz mi jeszcze na pięć minut drzeeeeemki? - zapytała z lekkim uśmiechem, rozleniwionym tonem, przy ostatnim słowie zaczynając ziewać.
Twoje pięć minut minęło, pomyślał Axel, nic jednak nie powiedział, chociaż najchętniej zaciągnąłby ją do lasu i przepytał. Zaczynanie związku od przemocy w rodzinie nie wróżyło jednak nic dobrego. To nie była Kirgizja, gdzie narzeczoną się porywało i wywoziło... ani też Porwanie Sabinek.
- Jesteś na mnie zły? - zapytała Dafne przez chwile przyglądając się badawczo Axelowi.
- Śpij, proszę. Na ciebie - nigdy - odparł, okraszając słowa ciepłym uśmiechem.
To ostatnie stwierdzenie było nieco na wyrost, ale miał nadzieję, że tak będzie i teraz, i w jakiejś tam przyszłości.
Nagle tuż obok Alexa, jakby znikąd, wyrosła Dominica.
- Gdzie jest ta ruda… ruda… - widać było, że szuka słowa - ISTOTA?!
- Karen poszła gdzieś z Aleksandrem - odparł spokojnie Axel, podnosząc się. Dafne zaś otworzyła znów, wcześniej przymknięte ze względu na pozwolenie drzemki oczy. Nic jednak nie powiedziała.
- ONA - pokazała palcem na Dafne. - Nie rób mi wody z mózgu! - Nica była ewidentnie wzburzona. - Wiesz więcej, niż mówisz. - oznajmiła pewnym siebie głosem, dalej celując palcem w Dafne.
- Masz jakieś pretensje do mojej przyszłej żony? - zainteresował się Axel. - Ja również wiem więcej, niż mówię - stwierdził. - Czy to jakieś przestępstwo? Istnieje coś takiego jak wolność słowa i każdy, kto chce może coś powiedzieć, albo nie powiedzieć. Gdzie tu widzisz zbrodnię?
Dafne chyba bardzo chciała coś powiedzieć, z całą pewnością bardzo też nie chciała zrobić tego co teraz zrobiła… w ostatniej chwili zasłaniając usta walczyła z nieziewnięciem, które było silniejsze niż ona. Zarumieniła się nawet ze wstydem i przepraszająco patrzyła, głównie na swojego rycerza.
- To moja wina, ze się nie wyspałaś - powiedział Axel skruszonym tonem.
Dominica westchnęła, przewracając oczami.
- Jesteś inna, nie wiem w jaki sposób, ale jesteś. - Znowu wpadła w “pewny swego” ton. - I w ogóle kiedy wy się zaręczyliście?
- Rozgryzłaś nas. - Axel udał przerażenie. - Jesteśmy kosmitami. Ona jest z Wenus, a ja z Marsa. Widzisz - zwrócił się do Dafne. - Trzeba było jechać do Vegas i wziąć ślub. Ale ja ci zawsze ustępuję... - dodał.
Dafne politycznie przesunęła wzrokiem między Dominiką a Axelem, któremu energicznie skinęła głową, nadal milcząc i przysłaniając usta, jakby bała się, że znów niefortunnie ziewnie.
- A teraz, jeśli masz jeszcze jakieś pytania... - Axel spojrzał na Dominicę. - Z przyjemnością wysłucham.
- Bo wszystko działo się naprawdę! - Można było się zastanawiać, jak bardzo słońca mogły komuś zaszkodzić, a Dominica wygadała, jak pierwsza kandydatka do, lub nawet z, udarem.
- Co się działo naprawdę? Katastrofa promu? O czym ty mówisz? - W spojrzeniu Axela pojawiło się zaciekawienie.
- O uciekaniu. Śniło mi się, choć uważam, że to wcale nie był żaden sen!
Axel westchnął.
- Przed kim uciekałaś i dokąd? - spytał.
- Przed armią! Wychodzącą z wody! W głąb wyspy! - Dominica zaczęła machać rękami wokół siebie, próbując nakreślić “armię”, “wychodzącą z wody” i “w głąb wyspy”.
- Jesteś na mnie zła… bo coś ci się śniło? - upewniła się, spokojnym i jak zawsze delikatnym tonem głosu Dafne, z pewnym zaciekawieniem przyglądając się teraz dziewczynie.
Axel również spoglądał na Nicę, ale z niedowierzaniem.
- Gdzie ja mówiłam, że jestem zła?! - zapytała zdenerwowana.
- Wyglądałaś na wściekłą - wyjaśnił Axel. - Na bardziej niż wściekłą.
Dyplomatycznie nie dodał 'zacinałaś się ze złości'.
- Bo Dafne się dziwnie zachowywała! TAK! We śnie. Ale to po prostu nie mógł być tylko sen. To wszystko było za prawdziwe! - najpierw mówiła lekko podniesionym głosem, potem spuściła z tonu, aby znowu zakończyć mówiąc zdecydowanie za głośno.
- Nigdy nie miałaś realistycznego snu? - spytał Axel. - Mi się kiedyś śniło, że latałem. Inne sny też miałem. - Spojrzał na Dafne i uśmiechnął się. Przeniósł wzrok na Dominicę. - Na plaży nie ma żadnych śladów. Nikt nie wyszedł z morza. Jedną osobę może bym i przegapił, ale nie armię. To był tylko sen.
Dafne kiwała tylko głową, jakby chciała przytakiwać słowom Axela.
- I tak… i tak… - zacięła się znowu Nica. - Będę miała na uwadze to wszystko. - Zamachała rękami, oględnie wskazując na Axela i Dafne, po czym zapowietrzyła się i zaczęła odchodzić w przeciwną stronę.
Axel odprowadził wzrokiem odchodzącą, po czym zwrócił się do Dafne.
- Nie wiem, jak można spać w takich warunkach. - Uśmiechnął się.
Po krótkim westchnięciu dziewczyna konspiracyjnie zaczęła przysuwać się w stronę Axela, jakby chciała już mu coś szeptem wyznać. Zamarła jednak pokazując gestem głowy coś po jej prawej stronie.
To Aleksander wracał niosąc Monikę, za nimi zaś szła niosąca jej białą sukienkę Karen.
W obozie nie było już Terry’ego, który oznajmił ogólnie do każdego i jednocześnie do nikogo konkretnego, że idzie w stronę góry. Nie było też Ilham, która poszła nie mówiąc jednak nikomu gdzie idzie. Wszyscy widzieli, iż w stronę palm… więc może, za potrzebą? Może szukać Moniki? Tego nikt nie wiedział.
- O, wracają… - powiedziała, ale normalnym tonem co świadczyło o tym, że wcześniej chciała mówić coś zupełnie innego.
- Może się będą cicho zachowywać - powiedział Axel - i się jeszcze trochę zdrzemniesz. Dafne skinęła mu głową i odsunęła się, by znów oprzeć się o palmę. Zamiast jednak zamknąć oczy przyglądała się, co robią osoby wracające do obozu.




Ksiądz szedł powoli zważając na to by się nie potknąć. Niosąc Monikę coś szeptał bezgłośnie poruszając tylko ustami. Dominica obejrzała się za Alexem, który ją minął i przystanęła, obserwując co się dzieje. Ksiądz złożył chorą na posłaniu z którego czując potrzebę i niemoc, uciekła gdy spali. Poczochrał lekko jej włosy i znów mrugnął, uniesionym kciukiem i miną sugerując, że nie może być inaczej niż dobrze.
Wstał i jego spojrzenie zahaczyło o leżącą sutannę.
Ominął ją wzrokiem i zaczął iść z pochyloną jak byk do szarży głową i wyrazem wściekłości na twarzy.
Szybko i nieustępliwie jak buldożer.
Ku Dafne.
Trudno było nie zauważyć idącego ku nim Aleksandra, a Axel nie bardzo wierzył w to, że idący chce im złożyć życzenia wszystkiego najlepszego.
- I tak się kończą marzenia o ciszy i spokoju - powiedział.
Dafne zaś widząc zbliżającego się w jej stronę Aleksandra z taką miną, jaką prezentował uniosła się z pozycji pół leżącej do siedzącej.
- Tak. Wiem. Idziesz mi wygarnąć, że jestem kosmitką - zaczęła nim ksiądz jeszcze zdołał dojść. - I jesteś bardzo zły, że ci tego nie powiedziałam. W końcu zaraz jak się spotkaliśmy powinnam od razu przedstawić się “cześć jestem…”
- Zamknij pysk - wycedził Alex pochylając się nad nią. - Zaraz, powiesz mi, nam - poprawił się - co kryjesz, co wiesz i czego nie powiedziałaś w sprawie strefy.
- Czegoś ci nie powiedziałam i wiesz to… bo? Ty też miałeś koszmar - Dafne wskazała na Dominikę. - I masz zamiar obwiniać mnie o własne sny?
Axel chciał coś wtrącić, ale przełknął słowa, gdy odezwała się Dafne.
- Proszę - zadrwił, choć w oczach nie miał nic wesołego. - Towarzystwo wspólnie śniących się rozrasta. Wiem, że coś ukrywasz, bo to w tobie widzę i sama na skałach powiedziałaś, że masz pewność, to nie intuicję. Powiesz teraz, albo zabiję… - zawiesił głos.
- Ksiądz i mówi o zabijaniu? - wtrącił się Axel.
- Nie z tobą gadam! - wydarł się nagle.
- Trochę kultury, proszę. Rozmawiasz z moją przyszłą żoną, a nie z którąś ze swych owieczek. - W przeciwieństwie do Aleksandra Axel był całkiem spokojny.
- Zabiję każdego delfina, czy ptaka jaki mi się napatoczy. Dla mięsa - dokończył ksiądz ignorując Axela i patrząc Dafne w oczy.
Dafne gwałtownie wstała, jakby pojedynek wzroku z księdzem powinien odbywać się z podobnych wysokości. I nikt nie widział jeszcze by wiecznie spokojna i wyważona dziewczyna była tak wkurzona. Jej oczy ciskały błyskawice.
- Spróbuj… - wycedziła przez zęby.
- Wiesz że nie spróbuję, a to zrobię. - W oczach księdza też nie było spokojnej pogody. Ciskał gromami odbijającymi jego krańcową irytację. - Mów!
- Odejdź w pokoju - powiedział Axel.
- Mówiłem już nie z tobą rozmawiam - Ksiądz nie odrywał oczu od oczu Dafne. - Mało brakowało, a ta suka zabiłaby Monikę.
- Odszczekaj to - powiedział Axel. - Bardzo uprzejmie proszę. A jeśli uważasz, że Monice zaszkodził pobyt w strefie, to dlaczego nie posłuchałeś, gdy ostrzegaliśmy...
- Zamknij się durniu! - przerwał Aleksander, nie dając Axelowi wypowiedzieć myśli. - Ona wiedziała coś, nie powiedziała, co nam grozi. Monika mogła tam zginąć!
- A coś ci groziło? Kiedy? I co? - spytał Axel. - Kokos spadający z drzewa?
Dominica zaniepokojona podeszła znowu ku Dafne, Axelowi i Alexandrowi.
- Spokojnie Alex, też jestem… pełna wątpliwości, ale daj spokój z inwektywami, nie obrażaj kobiety!
Dafne nie odrywała ciskających błyskawice oczu od księdza.
- Wszystko co dotyka Monikę, to wasza wina… nie moja… - Znów wycedziła przez zęby, wyglądając, jakby miała zaraz zamiar przyrżnąć w czyjeś.
- A zatem powiedziała ci, Aleksandrze, że coś wie, czy też po prostu łżesz, przekręcając słowa i fakty? Jak to masz w zwyczaju? - spytał Axel.
Dotąd milcząca Karen, obserwowała przebieg kłótni w ciszy. Rozwijała się nader interesująco, najwyraźniej czarka się przelała i ksiądz czuł potrzebę wyrzucenia na Dafne całego swojego sfrustrowania. Jak kolorowo w tych odcieniach szarości. Pisarka wiodła wzrokiem po uczestnikach dyskusji, po czym spojrzała na Dafne
- Twoją winą jest, że zatajasz prawdę. Może nie kłamiesz, ale nie mówisz nic. A po nocy, sądzisz, że ktokolwiek będzie chciał ci zaufać? Skoro nadal planujesz iść w zaparte? I nie mówię tu o ewidentnie zaślepionym Axelu, do niego nic nie mam, może tylko to, że idzie w zaparte jak osioł, co może się źle skończyć. Ale jest dużym chłopcem, to jego wybór. Jak ty się z tym czujesz, co? Jak możesz w ogóle dalej się zapierać i nie chcieć udzielić nam prostych odpowiedzi. To jest twoja wina. Może i Alexander reaguje zbyt agresywnie, ale jednak ma trochę racji… - Karen mówiła nie pozwalając sobie przerwać, jeśli ktokolwiek próbował i nie odwracała wzroku od rudowłosej.
- Łatwo zwalać na kogoś winę - odparł Axel. - Proszę bardzo...
- Mówiłem już, zamknij się. - Alex znów przerwał lalusiowi choć nie spuszczał wciąż wzroku z Rudej. - Na skałach przyznałaś się, że masz pewność, że tu jest źle. Nie naciskałem wtedy by pytać co to. Powiedziałem nawet że odpuszczam, że nie będę negował, że powinniśmy ruszać stąd na noc. To co zrobiłaś? Polatałaś po lesie i wróciłaś glebnąć się z gachem na marynareczce? Zamiast ostrzec, powiedzieć co nam grozi?
- A wiesz, jaka jest różnica między 'mam pewność' a 'wiem'? - Axel odpowiedział na zarzuty nawiedzonego Aleksandra. - Tak samo mówią hazardziści. "Mam pewność, że teraz wygram'. Jesteś, Aleksandrze, po prostu niekonsekwentny i usiłujesz swoje błędy zwalić na kogoś innego. Ruszyłeś stąd tyłek? Nie. Więc nie mów o winie innych.
- Będę z wami rozmawiać dopiero wtedy kiedy się uspokoicie, przestaniecie skakać sobie i mi do gardła. - Dafne odwróciła wzrok z księdza na Axela. - Ty też. - Na niego spojrzała łagodniej i równie łagodnie mówiła. Po czym wróciła znów ciskającym błyskawicę spojrzeniem na Aleksandra. - Kiedy kogoś o coś oskarżasz, powinieneś mieć dowody. Inne niż przeczucie, czy sen - odparła już łagodniej.
Patrząc na to wszystko, do głowy Karen przyszła scena, jak jej własna matka potrafiła się wściekać. Zawsze gdy ona i jej młodsze rodzeństwo coś przeskrobali, albo kłócili się między sobą, kobieta wściekała się, brała ich przez kolano i tyle było ze sporów. Rudowłosa przez chwilę miała ochotę wziąć kogoś przez kolano. Westchnęła mocno zirytowana i przytknęła dłoń do skroni, w odruchu rozmasowując ją palcami, jakby dostała migreny. Nic nie mówiła, przez chwilę, zastanawiając się czy jest ku temu w takim razie sens, skoro Axel robił z całej tej sytuacji wielki zmasowany atak, Alexander nie mógł opanować gniewu i ogólnie wszyscy byli w jakimś amoku. Rudowłosa wróciła więc do obserwacji - za bardzo była zła z innych powodów, żeby dać się wciągnąć jeszcze głębiej w tę bezsensowną walkę. Zerknęła za to w kierunku Moniki. Wyglądało na to, że dziewczyna nie śpi. Przygląda się całej scenie.
- Gdy powiedziałaś płacząc, że też się boisz, spytałem czy samotności. Pokręciłaś głową. - Alex cedził słowa nie spuszczając wzroku z oczu Dafne. - Rozkleiłaś się przy zaufaniu, prawda? Już chciałaś coś powiedzieć tam na skałach ale przestraszyłaś się tego. Ale nie masz racji to nie tu czai się Twój strach. To tak jak ja boję się ciemności? Nie, boję się tego co w niej drzemie. Ty zaś, nie boisz się otworzyć, boisz się konsekwencji tego, boisz się odrzucenia. Samotności. - Jego głos lekko zmiękł, ale wzrok przeciwnie. Jeszcze stwardniał. - A będziesz odrzucona, będziesz samotna. - Pochylił się lekko. - Bo nawet ten… - skrzywił się - ten typ choć się zarzeka, to kiedyś cię porzuci mając dość niedomówień. Burzysz dom budując z beznadziejnych cegieł. Odrzucasz tych co zaufać ci chcieli, biedna, samotna dziewczyno.
- Tajemnice, sekrety, niedomówienia - powiedział Axel. - Będziemy mieć przed sobą całe życie - spojrzał na Dafne i uśmiechnął się - by móc je odkrywać i wyjawiać. Niektórzy - rzucił okiem na Aleksandra, który zupełnie go ignorował. Nie słuchał wręcz, wpatrzony w oczy rudowłosej. - nie dotrzymują przysiąg. Na szczęście są też inni. Więc daruj sobie te wspaniałe mowy i zapewnienia, jaki to jesteś wspaniały i godny zaufania. Dafne się na mnie nie zawiedzie, bez względu na to, jakie będziesz opowiadać kłamstwa, bez względu na to, jak będziesz się starać.
Położył ręce na ramionach dziewczyny, chcąc by przestała patrzeć na Aleksandra, który zachowywał się jak wąż, usiłujący zahipnotyzować swą ofiarę. Chciał, by dziewczyna spojrzała mu w oczy i mogła odczytać, co do niej czuje. Był gotów stanąć między Dafne i Aleksandrem.
- Pamiętasz naszą rozmowę na plaży - powiedział.
Dafne jednak nie odrywała spojrzenia od spojrzenia księdza. Nie żeby ignorowała Axela, pod wpływem jego dotyku widocznie złagodniała. Szalejące w niej emocje, których było tak wiele na raz, że nikt nie był w stanie ich nazwać, a które wywołały w niej słowa księdza, teraz zdawały się miast wybuchać, powoli rozpływać się w zapomnieniu.
- Kim niby są ci, co chcieli mi zaufać? Mówisz o sobie, piorącym publicznie prywatną rozmowę? Przychodzącym w gniewie, by o coś zapytać? Pierwszy rzucasz kamieniem, bo masz przeczucie, bo miałeś sen? I ty nazywasz siebie księdzem, gdy powinieneś nazywać siebie jedynie noszącym sutannę… - Z każdym słowem Dafne, jej gniew narastał, aż w końcu dziewczyna zdała sobie z niego sprawę i urwała, głęboko łapiąc powietrze. Axel nie odrywał dłoni od ramion swej księżniczki, usiłując dodać jej sił i otuchy.
Karen popatrzyła po Dafne i po Alexandrze. Dziewczyna też miała nieco racji. Gniew nie powinien mu przesłaniać oceny sytuacji. No ale cóż. Różni ludzie, różnie reagowali. Kobieta uznała, że najlepiej jak to sobie w cholerę sami załatwią. Więc rzuciła tylko:
- Dogadajcie się wreszcie, do cholery - i ruszyła do Moniki, by zapytać ją czy czegoś jej nie potrzeba. No i wypadałoby coś zjeść, choć miała z nerwów ściśnięty żołądek.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-10-2016, 14:26   #73
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień II - Karen i Monika: w trakcie trwającej kłótni...

Monika siedziała tak jak ją pozostawiono. Odwróciła na moment wzrok od sprzeczających się by zerknąć na podchodzącą w jej stronę Karen.
Karen miała nieco zamyśloną minę, po czym już przy Monice przykucnęła i napisała na piasku
 Spragniona? Pomarańczę?

Dziewczyna wskazała brodą kłócącą się… no ten, rozmawiającą o czymś energicznie trójkę, wciąż patrząc przy tym na Karen.
Karen cofnęła się kroczek i zaczęła pisać
 Alexander wini Dafne. Axel ją broni. Kłócą się o noc i wczorajsze sprawy.

Chwilę to trwało, nim Monice udało się ułożyć tak by mogła odpisać Karen. Robiła do w dodatku powoli, acz wytrwale.
 Kłótnia niedobra. Trzeba rozmawiać, a nie kłótnia. Mężczyźni za dużo złości.

Karen pokiwała jej głową, ale zaraz wzruszyła ramionami i rozłożyła ręce w międzynarodowym geście ‘No, ale co ja mogę’. Zaraz podkreśliła napis z pomarańczami i dodała znak zapytania.
 Dlaczego Aleksander jest zły na Dafne? Przecież…

Monika urwała i uniosła spojrzenie na Karen, jakby nad czymś przez chwilę się zastanawiała.
 Miałam w tej nocy dziwny sen

Rudowłosa dopisała
 Uciekaliśmy w nim?

Monika skinęła krótko głową, po tym zaś łokieć na którym się odpierała odmówił jej posłuszeństwa i dziewczyna chciała czy nie, opadła na swoje posłanie.
Karen nie pozwoliła jej głowie upaść tak całkiem bezwładnie. Uśmiechnęła się do niej znów opiekuńczo, po czym bez słowa wstała i poszła do jednej z walizek. Wzięła z niej pomarańczę. W międzyczasie rozłożyła na słoneczkach sukienkę Moniki, by ta wyschła po praniu. Zaraz wróciła do dziewczyny i wskazała owoc palcem, unosząc brew pytająco i zachęcająco.
Monika pokiwała potakująco głową po czym przechyliła się, by jeszcze coś napisać na piasku.
 Dziękuję.
Gdybym ja mogła, rozmawiałabym z Dafne w 4 oczy. Spokojnie i może, jak kobieta z kobietą?

Znów skinęła głową w stronę dyskutujących, dwóch testosteronów i małej przy nich, lecz wściekłej jak osa rudowłosej.
Karen sama również zerknęła w stronę rozmawiających i pokręciła lekko głową. Pokazała symbol ‘czasu’, albo ‘pauzy’ stosowany w różnych sportach.
 Potem. Jak spokój.

Napisała jej krótko i zwięźle, po czym obrała pomarańczę i podała jej gotową do jedzenia, siadając na piasku. Rozejrzała się też po raz kolejny, bo w zasadzie już wcześniej zorientowała się, że brakuje jej tu osób w okolicy. Znów nie było Ilham, ale brakowało też Terry’ego. Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się nad tym, oblizując palce z soku po pomarańczy.*






W tym samym czasie...


- Ja, nie udaje kogoś kim nie jestem - odparł ksiądz patrząc wciąż na Dafne.
- Nie ma się czym przejmować - powiedział Axel do Dafne. - Tak jak powiedziałaś, on tylko udaje księdza, a jest jedynie człowiekiem w sutannie. Oszustem, co przysiąg nie szanuje.
Ksiądz w tym czasie chyba po raz pierwszy zareagował na słowa Axela. Zacisnął pięści. Można było zauważyć, że praktycznie nie ma kłykci. Zbite jak u kogoś, kto pół życia bił w szczeki, ściany czy cokolwiek. Dafne zmarszczyła brwi, powoli odrywając wzrok od księdza i umieszczając go na Axelu. Było w nim coś takiego, jakby nie spodobały jej się słowa narzeczonego.
- Nie to powiedziałam… - nie komentowała jednak dalej, wracając wzrokiem na księdza. - A ja udaję, kogo?
- Nie powiedziałem, że udajesz Dafne. Powiedziałem, że ja nie udaję - odpowiedział ksiądz. - A ty, jak jeszcze raz się wetniesz w naszą rozmowę Axel - Alexander odwrócił się i spojrzał na Lacroixe’a - to dostaniesz w pysk. Nie żartuję.
- Przepraszam - te słowa Axel skierował do Dafne.
- Jako że zabraknie ci siły argumentów, to spróbujesz argumentów siły?
Ksiądz zamachnął się na Axela z wyraźnym zamiarem wyprowadzenia ciosu od dołu, hakiem. Prosto w podbródek. Jednak nim jego dłoń zdołała w ogóle dotrzeć do ciała drugiego mężczyzny, cała osoba księdza pchana… właściwie cholera wie czym, odleciała do tyłu. Z tylko delikatnym hukiem towarzyszącym owemu zajściu. I o dziwo wylądowała o dobre pięć metrów dalej, miękko niczym na puchowej kołdrze, ale na piasku.
Axel spróbował się uchylić, co było odruchem równie naturalnym, co niepotrzebnym. Przez ułamek sekundy wpatrywał się w leżącego Aleksandra, po czym spojrzał na Dafne. W jego oczach widniał smutek.
- Zawiodłem cię - powiedział cicho. - Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
Rudowłosa dziewczyna popatrzyła na Axela, na Aleksa, na Axela… i wyglądała na taką, która nie bardzo wie co powinna zrobić będąc w sytuacji w której jest. Jak zaś reaguje 99% kobiet znajdujących się w podobnych sytuacjach między młotem a kowadłem, czy po prostu takich bez dobrego wyjścia? Początkowo jest to ucieczka w samotnie w której muszą skupić myśli i poszukać rozwiązania.
Kimkolwiek zaś była Dafne, nie raz udowodniła już, że do kobiety nic jej nie brakuje. Tym razem również, gdyż zerwała się do biegu. Jedno mogło dziwić… w stronę morza. A przecież nie umiała pływać.
Ksiądz patrzył na to wszystko leżąc na piasku. Wypluł go zresztą trochę z ust i usiadł spoglądając za zrywająca się do biegu dziewczynę.
- O nie mała - wzrok i głos miał zacięty, zaczął podnosić się, by zerwać się i pobiec za nią.
Axel nie tracił czasu ani na podnoszenie się, ani na słowne groźby. Najszybciej jak mógł ruszył za dziewczyną, ledwo ta wystartowała do biegu.


Karen zajęta krótką wymianą pisanych zdań z Moniką, obecnie chwilę zajęta była kontemplacją własnych myśli, akurat po to, by nieświadomie obserwować fruwającego Aleksandra. Gdy wszystko zadziało się potem szybko, aż rozchyliła swoje spierzchnięte nieco usta i wciągnęła powietrze zaskoczona. Wstała i obserwowała całą scenę w osłupieniu. Co oni najlepszego narobili w międzyczasie, jak wróciła do Moniki? Nie krzyczała, w milczeniu obserwowała pogoń.
I było jej przykro.
Żałowała Dafne, bo może i nie chciała im czegoś powiedzieć, ale nie wydawała jej się złą osobą. Skrzywiła się i zacisnęła lewą dłoń w pięść.
Mocno pobladła Dominica zasłoniła usta ręką. Tak, sama była zdenerwowana na Dafne i jej tajemniczość, ale w życiu nie pomyślałaby o próbie użycia siły na kimkolwiek. Sprawie nie pomagał fakt, że nastawiony agresywnie ksiądz nie tknął tak naprawdę nikogo, ale za to odleciał w tył pchnięty… no właśnie nie było nawet wiadomo czym.
Nica nie ruszyła się nawet, kiedy dwójka mężczyzn ruszyła za Dafne.
- Dość - oznajmiła, jakby sama sobie i odwróciwszy się plecami do całej sytuacji, powędrowała do miejsca, w którym spała, siadając tam oraz wracając do ręcznego robienia butów.
Jedynym sensownym dla niej działaniem było skupienie się teraz na rzeczach stałych, prostych, które nie wymagały wykorzystania jej zasobów myślowych, czy podejmowania wyszukanych decyzji i analiz. Buty. Robienie butów, to było nieskomplikowane i nie mogło przecież jej w żaden sposób zaskoczyć.
Monika również rozdziawiła usta. I ona próbowała jakby gwałtownie się poderwać… nie, nie na nogi. Po prostu do pozycji siedzącej czy półleżącej, bo leżąc miała bardzo ograniczoną widoczność. Gdy panowie pobiegli przestraszona spojrzała na Karen.
Karen zerknęła krótko na Monikę, ale wróciła wzrokiem do całej sytuacji. W końcu chciała zrozumieć, co się do diabła dzieje i czemu to nie do lasu ucieka Dafne...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 26-10-2016, 16:08   #74
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
DZIEŃ II - Ilham Zombiewalk

Iranka bezgłośnie i bezszelestnie zagłębiła się w las. Nikt jej nie zauważał, nikt jej nie zatrzymywał a ona sama szła… szła przed siebie niczym zombie. Jej twarz była bez wyrazu, spojrzenie tępe i nic niewidzące.


” Idź… nie przestawaj.”
Więc nie przestawała… parła do przodu powolnymi, śniętymi krokami. Jakby ktoś, lub coś popychało ją, nie pozwalając jej się zatrzymać. Krok za krokiem, szurnięcie za szurnięciem.


”Nazrywaj sobie paproci… w lesie nie ma piasku… musi być ci miękko. Nazrywaj liści.”
- Liiiście… - Ilham mruknęła do siebie, jak to zombie miały w zwyczaju mruczeć osławione w wielu filmach i komiksach: „móóózg”, po czym zaczęła zrywać okwiecione, pierzaste łodyżki rośliny. Nie do końca pojmowała co robi i dlaczego to robi, czuła jednak przemożne pragnienie robienia czegokolwiek. Musiała się ruszać, musiała się męczyć, musiała być zajęta by oderwać się od obrazu nagich ciał.
Kim owe ciała były? Skąd się pojawiły? Dokąd zmierzały? Czego chciały? Czy tylko jej się śniły, czy wyobraziły, czy może… były tam na prawdę?


” Z wody… wyszli z wody.”
No tak… więc na jedno pytanie znała już odpowiedź. Wyszli z morza. Nie no… brzmi nawet logicznie. Skądś w końcu musieli nadejść, a że Iranka wpatrywała się w wodę, więc logicznym było, że jak ich zobaczyła to właśnie tam… w wodzie.


” Pamiętaj o daktylach… zerwij sobie gałązkę."
Głos był nad wyraz pomocny. Ilham była mu wdzięczna, że nagle się pojawił i przejął nad nią pieczę. Zaopiekował się nią. Miał plan i ona mu wiernie ufała, bo sama… była cholernie zagubiona.
Owe zagubienie nie wynikało z niedospania, nienawodnienia czy nawet głodu. Nie wiązało się ani z dwoma słońcami, ani z księżycami… nawet gwiazdy, wyspa, trupy i prom nie grały tutaj roli. No dobra, przesadziła… trochę grały, ale tylko trochę, gdyż muzułmanka skupiona była raczej na owym uczuciu swoistego zamknięcia i wystawienia na pokaz. Jak zwierzątko w akwarium.
Jej świat, choć z pozoru otwarty, okazywał się zamkniętą przestrzenią z której nie było ucieczki, wiedziała i czuła to dopiero teraz… gdy obudziła się z bólem głowy i palca u prawej stopy. Z dziwnym naciskiem na skroniach, z szumem w uszach i obrazem milczących obserwatorów na plaży.


”Co robisz? Nie zatrzymuj się. Musisz iść.”
Ilham w jej głowie, poruszyła ciałem kobiety, która z naręczem świecących paproci, stała nad drzewkiem daktylowym, kontemplując rozrośniętą gałązkę, przypominającą winogronie grono XXL, w dłoni.
Ruszyła. Posłusznie i bez słowa sprzeciwu. Szła w milczeniu nie zwracając uwagi na otoczenie, które jeszcze wczoraj z taką uwagą odkrywała. Cielesna Ilham, wiedziała gdzie chciała iść Ilham z jej głowy.


Łąka.
Owe tajemnicze i niebezpieczne miejsce, jawiło się względnym poczuciem bezpieczeństwa, niźli obóz na plaży. Niźli miejsce pod szklaną ścianą, przez którą mogli ją obserwować. Tu w środku lasu, samotna i opuszczona. Była bezpieczna i nie do wykrycia.
Przynajmniej tak jej się wydawało.
Jej ciało bezwiednie zatrzymało się w miejscu, gdzie jeszcze wczoraj się zatrzymała, by móc podziwiać nowo odkryte miejsce.
Dotarła gdzie chciała i... Była prawie na miejscu. Ruszyła przed siebie, pośród malowniczych kwiatów i upajającego zapachu, na drugi koniec polany. Gdzie jak sądziła nikt i nic jej nie znajdzie.
Leżała tak w uwitym przez siebie gnieździe z paproci w miejscu, z którego miała widok na całą łąkę. Czasami podjadała daktyle…
I długo, bardzo długo niewiele się działo. O ile w ogóle można powiedzieć, że na łące niewiele się dzieje. W końcu tętniło tu życie. Małe bo małe, ale jednak. Bzyczące owady uwijały się, by zbierać z kwiatków pyłek. W tym czasie, jedne z kwiatów otwierały swoje koszyczki, podczas gdy inne nie wiadomo czemu zaczynały je kulić. Kolorowy widok przyciągał spojrzenie, zwłaszcza do tych okazów, które śmiało można nazwać “nieziemskimi”.
Po jakimś czasie Ilham zauważyła, że kwiaty po jej prawej stronie zaczynają się lekko poruszać. Nie był to ten sam ruch, który widziała poprzedniego dnia. Cokolwiek się w nich kryło, po pierwsze musiało być dużo mniejsze, po drugie niespecjalnie zmierzało w jej kierunku. Po prostu kręciło się gdzieś tam, nieświadome zupełnie jej obecności.
Słodkie lenistwo. Tak to mogło wyglądać z boku.
Niestety w głowie Iranki cięgle trwało zombiacze odrętwienie. Niczym tłusta Amerykanka, siedziała rozwalona na swej kanapie z paproci, oglądając z zapałem program w telewizji, jakim było Animal Planet na żywo. Jej jedynymi myślami było… brak myśli. Dosłownie.
Bowiem zaprzestała tej czynności jakoś w połowie drogi przez polanę i kontynuowała ją, zapatrzona w ekran życia roztaczającego się przed nią, podczas… odpoczynku? Czuwania? Trwania?
Cichy szelest z początku nie dotarł do umysłu Ilham, skutecznie stłumiony bólem głowy oraz trzepotem skrzydeł motyli. W końcu jednak mały rozrabiaka, przybliżył się do kobiety na tyle blisko, iż ta zaczynała dostrzegać falisty ruch traw i kwiatów, gdy owy osobnik przedreptywał z jednego miejsca na drugie.


”Co to? Co to?”
Głos w głowie odezwał się zaciekawiony i zaniepokojony, zmuszając cielesną Il do przełknięcia śliny i uruchomienia swoich zwojów mózgowych.
- Nie wiem - mruknęła do siebie, przechodząc z pozycji pół leżącej na klęczki. - Co to?


”Nie sprawdzaj… może wyjdzie, jak nie wyjdzie to trudno.”
- Dobrze… - Daei kontynuowała swój monolog, a może był to już dialog? Siadając z powrotem. Powietrze powoli zaczynało się nieznośnie nagrzewać. W cieniu czy nie, pogoda i tak była nie do zniesienia we flanelowej piżamie, bez picia… bez wiatraczka lub choćby wachlarza.
Zmęczona westchnęła ciężko, na powrót przypominając sobie nocną wizję, nagich ciał. Pięknych, zgrabnych ciał o lśniących, rudych grzywach… Zadrżała niczym w febrze, zdławiona nagłym lękiem. Wśród rozbitków były dwie, płomiennowłose kobiety…


”Ciiii, już spokojnie… spokojnie, nie myśl o tym, ciiiiii.”
Nie wiedziała nawet kiedy jej palce wczepiły się we włosy, wbijając paznokcie w skórę głowy.


Tymczasem kwiaty wciąż się ruszały. Małe stworzenie przemykające pośród nich oddalało się, to przybliżało… w końcu zaś ruda myszka, z dziwnym ogonem, którą Ilham już spotkała wyszła pośpiesznie w miejsce gdzie siedziała Iranka. Nie spodziewała się jej widoku, gdyż nagle stanęła na dwóch łapkach a jej czarne oczka spojrzały wprost na nią.
Jakby tego było mało, zaraz za myszką choć żaden kwiat nie poruszył się przy tym, pełzło coś innego. Ilham widziała mieniące się kolorami ciało wśród zielonych łodyg.




Myszka z wczoraj, choć już raz spotkana, dalej zaskakiwała i dziwiła swą odmiennością. Kobieta spojrzała na stworzonko z równym zaskoczeniem, co ono spojrzało na nią. Ucieczka w las, choć, jak sądziła, broniła przez ‘złym okiem’, niosła ze sobą nowe problemy, z którymi Ilham będzie musiała się uporać, poczynając od teraz... w sytuacji, nieoczekiwanego spotkania z istotą żywą. I choć sam gryzoń po za dziwnym wyglądem nie stwarzał jakiegoś wielkiego problemu, tak jego towarzysz… śliski i błyszczący wąż trwożył i tak już nadwyrężone serce Iranki.
Daei przez większość życia mieszkała w małej mieścinie. Miała więc kontakt z bardziej dziką i brutalną fauną i florą swojego kraju. Węże - zwłaszcza jadowite - nie były niczym nadzwyczajnym, choć nie były też chlebem powszednim. W młodości nigdy nie miała okazji, spotkać na swojej drodze kobry, czy żmii, ale na szczęście wiedziała… w teorii… bardzo, bardzo oględnie jak się zachować, gdy owe stworzenie napotka.
Po pierwsze bez paniki. Po drugie spokojnie i z daleka. Po trzecie… trzeba było osobnikowi jak najszybciej zejść z drogi. Tak też zamierzała uczynić.
Przechodząc ostrożnie z siadu na czworaka, poczęła wycofywać się małymi kroczkami, nie spuszczając wzroku z gadziego obserwatora. A gdy znalazła się kilka metrów od niego, szybko wstała, zamierając na chwilę.
Tak też Ilham stała się świadkiem tego jak wąż upolował sobie śniadanie. Zaciekawiona jej obecnością myszka, straciła czujność. Wykorzystał to ów kolorowy osobnik, bezszelestnie podpełzając bliżej. Rzucając się myszce go gardła i równie szybko oplatając swoje węże ciało w około szamotającej się bezbronnej myszki. Przez chwilkę tylko było słychać jej piski.
Kobieta spuściła smutne spojrzenie na swoje stopy, nie chcąc oglądać tego, trochę makabrycznego, widoku. Wiedziała, że na tym polega życie, nie była głupia.
Zwłaszcza zwierząt walczących o jedzenie i schronienie, o swoiste przetrwanie. Mogło jej się to podobać czy nie, ale Bóg zrobił jednych drapieżnikami, a drugich ofiarami.
- Zjadłeś to odejdź w pokoju… - burknęła, gdy paniczne piski w końcu ucichły, a Ilham odważyła się ponownie spojrzeć na gada.
Ten zaś, z pełnym brzuchem ewidentnie spojrzał na nią, gdy wypowiedziała te słowa, lecz leniwie i bez większego zainteresowania. Powoli zaczął spełniać jej prośbę.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy kolorowa końcówka wężowego cielska, nie zniknęła w gęstwinie zieleni. Owe wydarzenie podziałało na jej osobę, trochę jak kubeł zimnej wody. Zbierając swoje wygniecione i lekko zwiędłe posłanie z paproci, zabrała gałązkę daktylowca.
Może lepiej by było, gdyby nie rozbijała swojego nowego obozu w miejscu gdzie czają się drapieżniki i nie ma nic do jedzenia? Widok, widokiem… może był i piękny ale jednak wypadałoby przynajmniej poudawać, że szuka się względnego bezpieczeństwa uciekając wszak od tego czającego się na plaży.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 26-10-2016 o 16:10.
sunellica jest offline  
Stary 26-10-2016, 16:30   #75
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień II - Terry, Terra Incognita

Jest taki dowcip: nauczyciel wchodzi dla klasy i pyta dzieci:
- Drogie dzieci, kto to jest: mówi i nikt go nie słucha?
- Nauczyciel – odpowiadają dzieci.
Chyba właściwie nikt nie lubi zgrywać takiego nauczyciela, Terry także nie lubił, ale właściwie sam zawinił, bowiem zamiast krótko przemyśleć sprawę stał niczym słup soli oraz walił się w głowę patrząc na posłanie Moniki. Wszak widział pierwszy, że jej nie ma, pierwszy stał na nogach i miał możliwość reakcji, jak przystało na prawdziwego wojskowego. Zamiast tego stał i stał i stał, aż wreszcie ruszony wspaniałym zachowaniem Aleksandra też zaczął szukać, czy przypadkiem nie ma jej po krzakach. Odnalazł jedynie G… (znaczy nie punkt G, tylko przysłowiowy guzik, czyli miał pusty przebieg), jednak szczęśliwie wielebny dał radę, potem zaś pomogła mu Karen. Axel natomiast zajął się rozmową z półśpiącą Dafne. Terry straszliwie nie lubił nikomu przeszkadzać i kiedy widział, że komuś nieźle idzie, wycofywał się, albo raczej zajmował swoimi sprawami. Bowiem wtrącanie się, gdy coś działa prawidłowo, może jedynie popsuć. Odbierając sygnał więc, że Monika jest bezpieczna, rzucił w obozie do osób, które były, że idzie w stronę góry i ruszył. Starał się nie myśleć o wydarzeniach nocy oraz poranka. Wiadomo jednak było, że tak czy siak, przed zmrokiem muszą się stąd wynieść, jeśli zaś inni nie chcieliby, to cóż, planował to zrobić samemu. Tutaj stanowczo coś nie grało. Zaczynał wątpić, czy słowo honoru Dafne, która dała je twierdząc, że nic nie wie na temat strefy było warte więcej niżeli splunięcie. Jednak jeszcze nie odrzucał takiej możliwości.

Wszystkie sprawy obozowe zostały jednak poza nim daleko w tyle gdzieś. Przestał kompletnie się nimi interesować, albo raczej, próbował pozostawić je za sobą, skupiając się na trasie ku wysokiej, widocznej gdzieś hen górze. Zbytnie rozmyślanie mogło sprowadzić go na manowce, szczęśliwie odległy szczyt stanowił jednoznaczny kierunkowskaz. Planował iść kilka godzin, przed południem, kiedy słońca będą w zenicie, skręcić w prawo, iść trochę, potem zawrócić wracając inną drogą. Powróciłby wtedy popołudniem, co dałoby jeszcze czas na wyprowadzkę poza strefę, jeśli pozostali mieliby ochotę. Dafne zresztą wcześniej chciała, zaś Axel, chyba lekki pantoflarz, wydawał się popierać swoją narzeczoną w każdej sprawie.

Chwilowo szedł dziarskim, szybkim krokiem przez znane sobie z wędrówki, albo opisu terytoria. Jakieś palmy, jakieś paprocie, albo inne tam tego, które średnio go interesowały. Maczuga bezpiecznie spoczywała na ramieniu, zaś dwadzieścia kilo twardego kloca potrafiłoby przystopować niejednego drapieżnika, gdyby się taki pojawił. Jednak było pusto, co znaczyło, że jest ciągle wewnątrz strefy. Aż wreszcie doszedł do strefy zapachu. Przypomniał ją sobie, wszak wczoraj dotarł do jej skraju. Jednakże tym razem była od lewej. Nie planował się jednak zatrzymywać. Niebieskie kwiatki, czy zielone, czy nakrapiane, raczej interesowałoby florystę, niżeli benzyniarza.

Wtem Terry usłyszał cichy śpiewny głosik, który dochodził z terenów graniczących między drzewami a łąką.
- Idzie, idzie ktoś. Głośne kroki, głośne… - ów poruszeniu towarzyszył szmer liści w oddalonym od niego kilka kroków, z lewej strony drzewie. Dlatego Boyton odruchowo zatrzymał się wsłuchując. Przez chwilę dumał, co by nie wystawić maczugi do przodu, ale zrezygnował, trzymając ją jednak w pogotowiu pod ręką. Pomyślał, iż gdyby pojawił się jakiś tubylec, witanie go maczugą mogłoby doprowadzić do średnio fajnych nieporozumień. Czekał bardzo spięty, co wylezie z owych krzaków, czy czego tam. Może elfia księżniczka, albo brodaty krasnolud? Jednak ktoś czający się za liśćmi zamiast z nich wyłazić postanowił milczeć i tkwić w bezruchu.
- Cicho, cicho, cicho… - było ostatnim co powiedział.
Trzeba niewątpliwie było zadziałać, obustronne szachowanie nie miało w tej sytuacji sensu. Boyton podjął decyzję. Wobec tego ruszył w kierunku owego głosu, starając się iść stosunkowo cicho. Akurat na tym się znał nie najgorzej. Zasadzki na bandytów kształcą umiejętność cichego poruszania się równie dobrze, jak polowania na dziką zwierzynę.
- Idzie,... - usłyszał Terry, gdy zaś zrobił kolejny powolny krok do przodu, zamiast śpiewnego głosu zaczął słyszeć ćwierkanie ptaka. Szmer liści w drzewie, do którego się zbliżał ponowił się krótko.
- Haha, mam cię - przeleciało przez myśl Boytonowi i cichutko, jak to został nauczony, ruszył dalej do przodu. Ostrożnie niczym sam król ninja na wyprawie. Przynajmniej właśnie tak się starał poruszać.

Coś za liśćmi znowu umilkło. Widocznie czekało, próbując udawać… że go nie ma. Dopiero gdy mężczyzna rozchylił liście by ujrzeć niesamowicie kolorowego, małego ptaszka ten znów zaczął przejęty ćwierkać.


Nie ruszył się jednak z miejsca, patrząc czarnymi oczkami na mężczyznę. Aha, ptaszyna.
- Uff - parsknął cichym śmiechem. Czegóż on się tam spodziewał, elfiej księżniczki, Hotentota, wiewiórki-psychopatki tra la la la… Tymczasem pojawił się ptaszek. Całkiem nawet ładny, barwny, tak jak to bywa w tropikalnych krajach.
- Ładny jesteś - mruknął mężczyzna, który wsłuchiwał się w odgłosy lasu. Jeśli ciekawego nic nie usłyszał, planował wrócić ku dawnemu celowi. Zamruczał pod nosem:

Zakwitła gdzieś w tropikach
Tęsknota moja dzika
Nostalgia po przejrzystych tamtych dniach
Tu dzień jest wciąż za długi
Tu krzyczą papugi
…[1]

Dalej już nie pamiętał, jak leciało. Mniejsza zresztą. Tak jak nie chciał się skupiać na obozowisku, pozostałych tam osobach oraz półprawdach, półkłamstwach, identycznie próbował stłumić wyobraźnię, która przy każdej ładniejszej rzeczy, poddawała mu jakieś poetyckie wersy. Wierszowanie jednak ograniczało ogląd sytuacji, tak samo jak bezpłciowe rozmyślanie, czy bezmyślny zachwyt nad pięknem natury. Bowiem wprawdzie przyroda była śliczna, jednak póki co bardziej liczyły się praktyczne efekty.

Ptaszek jednak to po prostu ptaszek. Pewnie jakoś poprzekręca sobie, uznał Boyton, odgłosy puszczy tak, iż wydawało mu się, że ktoś gada. Ewentualnie dyskutujące ptaki, czy delfiny także się zdarzały na Wyspie Robinsona, jak nazwał ich miejsce pobytu. Przynajmniej takie wspominali wyspowi kompani. Trzeba jednak było ruszać nie oglądając się na ładne wprawdzie, ale chwilowo nieprzydatne istoty. Gdyby jakiś zając, którego możnaby wtrząchnąć, rozmarzył się… długouchego jednak nie było. Zresztą pewnikiem nawet, gdyby takowy przekicał przez las, nie dałby się złapać mało zgrabnemu człowiekowi. Starał się rozglądać, co jakiś czas zatrzymywać wsłuchując, jednak ogólnie drałował ciągle do przodu. Solidna marszruta nie pozwalała na długotrwałe przeglądanie przyrodniczych wspaniałości.

Stosunkowo niedaleko brzegu teren był płaski, przypominający to, co można zobaczyć na klasycznych atolach lub wyspach Morza Karaibskiego. Dalej jednak nie dawało się iść tak bezpośrednio do przodu. Pojawiały się jakieś doły, gęstwiny krzewów, nierzadko kolczastych, wzniesienia. Chcąc wędrować szybko, Terry zamiast ryzykować wspinaczkę, przedzieranie się oraz przeskakiwanie ponad szczelinami obierał raczej bezpieczniejszą drogę. Największą przeszkodę niewątpliwie stanowiły coraz większe gęstwiny krzaków. Wkurzało mocno to Boytona, jednak z drugiej strony cieszył się. Im gęstszy bowiem się wydawał las, tym większa istniała szansa na znalezienie wody. Nie przeklinał więc pod nosem, lecz starał się kombinować wybierając najlepszą, najłatwiejszą trasę. Leciutko zbaczał na prawo, czy w lewo, ale potem starał się ponownie powracać na dany szlak. Wielgaśna góra stanowiła wspaniały kierunkowskaz, który niekiedy można było dostrzec przez korony drzew tropikalnego lasu. Kwadrans później napotkał kolejną łąkę. Nie było na niej barwnych ptaszków oraz niebieskich kwiatków, za to pyszniła się czymś gegegegegenialnym, ewentualnie prawie genialnym, biorąc pod uwagę, że poszukiwał wody oraz cywilizacji. Marakuja, cudowna marakuja, która była, jak wiedział, wspaniałym źródłem witamin i miała tyle wartości odżywczych, co dobry obiad kuchni francuskiej. Marakuję wtrząchnąć można było na surowo, po prostu zrywając skórkę oraz wyjadając miąższ. Kwiatki także miała prześliczne.


Połączenie bieli, lilii, niebieskiego oraz zielonego koloru tworzyło wspaniałe zestawienie, które cieszyło oko każdego, poza największymi prozaikami. Jednak Boyton był poetą, kolorystyka grała mu miło w duszy ciesząc harmonią cudownych barw. Wszystko wydawało się tak świeże i tak piękne, jak to tylko mogło być. Przypomniał sobie, iż nawet zna wiersz, w którym występuje ów szlachetny owoc.

Moja pani, te półkule,
Marakuje i pistacje,
Chciałbym je całować czule
Oraz pieścić na kolację.

Potem, kiedy świt nastanie,
Kiedy wzejdzie pora ranka,
Chcę je pieścić na śniadanie,
Jak kochanek i kochanka.

Na śniadanie drugie później
Pragnę znów mieć na nie chrapkę.
Delikatniej, wolniej, luźniej
Tak smakować, jak kanapkę

Jeszcze na południe potem
Słodkie, niczym jabłka z sadu,
Chciałbym pieścić je z powrotem
I smakować do obiadu.

Wreszcie deser, smak nektaru,
Lodów z wiśniową ozdobą,
Pełen pierwotnego żaru
Chcę je pieścić z całą tobą
.

Wersy przeleciały mu błyskawicznie. Tak marakuje były piękne, ich kwiaty także bardzo ładne. Jednak najistotniejsze były świetne owoce.


Niektóre jeszcze zielone, niedojrzałe, jednak pomiędzy nimi pyszniły się wspaniałe, fioletowe owale. Nic, tylko zerwać. Raczej nie było problemu nad zapamiętaniem tego miejsca. Po prostu trzeba było iść do przodu, dwadzieścia minut do pierwszej łąki oraz kolejne piętnaście do marakui, jak pi razy drzwi oceniał czas. Wszak zegarka nie miał. Zerwał szybko dwa, czy trzy owoce oraz dobrał się do słodkiego, płynnego miąższu uważając, czy we wnętrzu coś się nie czai jakimś przypadkiem. Marakuja przypomina nieco wnętrze granatu pod względem pestek. Można spokojnie je jeść, jednak Boyton nie przepadał za nimi. Szybciutko pożywił się oraz napoił owocowym wnętrzem, ażeby ruszyć dalej.

Pole dawało się przejść względnie szybko. Można było raczej odnieść wrażenie, że jest zdecydowanie szersze, szczególnie z prawej strony niźli dłuższe wedle kierunku poruszania się. Maszerował więc dziarsko. Oczywiście po drodze objadając się soczystymi owocami. Wokoło kwiaty pyszniły się faerią barw, setki pszczół pracowało nad zbieraniem miodu dla potrzeb swojej barci napełniając powietrze wszechogarniającym bzyczeniem. Jeśli wewnątrz strefy panowała cisza, tak tutaj wędrowca ogarniało bogactwo tropikalnej przyrody. Oszałamiało, sprawiało, że język kołowaciał, kiedy miał opisać słowami tą tęczę kolorystyki, połączoną z przepięknym, unoszącym się przez wilgotne powietrze, kwiecisto – owocowym aromatem. Powoli wychodził ze strefy rosnących marakuj. Ponownie witał go las, tym razem nieco jakby suchszy oraz potężniejszy, starszy niźli nadmorskie kokosowe gaje. Drzewa wydawały się wyższe, poważniejsze, niejednokrotnie pokryte kępą mchu. Jedne potężne swoją objętością oraz wielkością korony. Niczym afrykańskie baobaby podkreślały swoją prastarą moc rozpościerając potężne konary na wiele stóp, niczym olbrzym ramiona. Inne smukłe, ale za to wysokie. Pięły się ku słońcom oraz ich życiodajnym promieniom, by dopiero na górze wystrzelić niewielką kępą listowia. Wszystkie miały swoje miejsce oraz były dobrane tak, jak nie potrafiłby najwspanialszy architekt ogrodów. Czuł się trochę jak hobbici, którzy wkraczali do lasu Fangorn. Jakby można było tutaj spodziewać się czegoś wyjątkowego, niezrozumiałego, innego. Ale przeciwnie do wybrzeża, ten las żył pełnią życia. Jakby uśmiechał się do Boytona przypominając mu prastarą szumiącą melodię, nuconą przez wszystkie drzewa wszystkich światów: „Nie było was, był las, nie będzie was, będzie las ...” Dookoła tętnił niesamowitą energią. Gdzieś wysoko, na drzewach, słyszał ćwirrr, ćwirrrr, hiiiiiyaaaa, hiiiiiyaaaaa, albo ughruuuuu, ughruuuu, albo inne dźwięki wydawane przez ptaki, dla których ludzkie głoski wydawały się zbyt ubogie, ażeby móc je odtworzyć. Prawie dostrzegał je wśród milionów poruszających się liści, ale jakoś zawsze udało mu się schwytać tylko kawałeczek chowającego się właśnie skrzydła, lub różnobarwnego ogona. Gdzieś niedaleko krzaki poruszył jakiś inny szmer. Jakieś małe stworzenie przedzierało się przez poszycie. Szybko odgarnął liście, ale nie zdążył ujrzeć. Tylko migający gdzieś ogon jakiegoś aguti, albo dalej… pancernik, absolutnie pancerniiiiiiiiiik. Normalne stworzenia, albo prawie normalne. Oprócz nich były ślady. Terry spojrzał pod nogi. Nie był tropicielem, ale gdzieniegdzie dawało się wyróżnić podwójne racice kopytnych. Jelenie, sarny, gazele? Nieważne. Kompletnie nieistotne, jakie to były stworzenia, byle nadawały się na smakowite steki. Niesamowite, nooooooooormalnoooooość! Aż każdy członek ciała podskoczył mu radośnie. Jednak było coś jeszcze. Delikatnie wkradający się szum, szum, woooodyyy! To była, to musiała być woda. Szmer stawał się coraz mocniejszy, większy, aż nagle odsunięta na bok paproć odsłoniła widok słodki niczym piersi Karen (tak jak sobie je właśnie wyobrażał). Strumień słodkiej wody, szemrzący, wesoło pluskający tysiącem bawiących się ze sobą kropli. Wspaniały wodny berek, który przez chwilę wprawił go tak w niekłamany zachwyt.

Wręcz oparł się na maczudze wzruszony. Strumień szemrzącym głosem wabił go zapraszając wesoło. Jak na strumień był całkiem szeroki. Może miał metr… Wypływał prawdopodobnie z jakiegoś wzgórza, lub wodospadu i płynął od lewej do prawej bystrym nurtem od czasu do czasu przedzielonym niewielkimi minikaskadami.


Pędził zahaczając o brzegi, przedzierając się przez wystające gdzieniegdzie kamienie. Kwiaty tysiąca barw, drzewa i krzaki o liściach z soczystej zieleni pochylały się nad nim odbijając w kroplach wody. Przezroczysta niczym powietrze woda ukazywała dno, gdzieniegdzie kamieniste, a w innym miejscu porośnięte jakąś denną florą, roślinkami z małymi listeczkami, których końcówki wychodziły na wierzch. Piękne kwiaty także potrafiły się usadowić na wodzie, ale tylko przy spokojniejszych fragmentach, gdzie zrobiły się zakola. One były pokryte królewskim storczykiem. Wspaniały wreszcie odkryty strumień, który łączył życiodajną moc oraz nieujarzmione, dziewicze piękno.

Zachwycony widokiem wody, czy widokami ogólnie, Terry musiał przesunąć dwa razy wzrokiem po linii brzegu po drugiej stronie nim zarejestrował pewien fakt.
Dosłownie na przeciwko niego, choć dzieliła ich woda kucała dziewczyna. Wyglądało na to, że pierze coś w strumyku. Całe szczęście, nie była ruda i naga… chociaż była bosa, była blondynką w kremowej, wyszywanej zwiewnej sukience. Ona też zarejestrowała z opóźnieniem obecność mężczyzny i teraz ich oczy spotkały się. Terry widział przerażone i zaskoczone niebieskie oczy, nie zwróciła więc od razu uwagi na to, że plecy dziewczyny zdobi coś szczególnego…


Rudowłose golasy prześladowały drużynę nocą, jeśli to nie sen. Bowiem jeżeli sen, to prześladowały we śnie, co także nie było fajne. Biorąc jednak wszystko pod uwagę, Terry przypuszczał, ze istnieje tutaj jakiś wpływ dziwacznych fal, lub pewnie magia. Wprawdzie ogólnie w czary nie wierzył, jednak chyba na takiej wyspie mogły funkcjonować… Jednak kobieta, która pojawiła się przed nim, wcale nie była ruda, ani nie pokazywała swoich, niewątpliwie pięknych walorów. Miała na sobie leciutką sukienkę barwy jasnego kremu, niemalże białą z arcydelikatnym odcieniem różu, na górze z ramiączkami, lub jedną delikatną wstążką, która otaczała szyję od tyłu. Boyton nie wiedział dokładnie, ponieważ miał wyłącznie widok od przodu. Sukienka sięgała pod kolana i była przy końcówce ozdobiona złotym haftem. Inną ozdobą był jasnoniebieski kamień na dole łódeczki dekoltu, od którego odchodził biało złoty pas, niczym zwisająca końcówka szalika. Tyle że milion razy delikatniejsza. Ogólnie sukienka wyglądała, niczym uszyta z cieniutkiego, a mimo to nieprzeźroczystego muślinu. Nic więcej nie skrywało jej ciała. Nie miała butów, ani czapki. Nie wydawały się zresztą jej potrzebne. Boytonowi zdała się jakoś po prostu pasować do tego miejsca. Przypominała baletnicę gracją oraz smukłością sylwetki. Twarz miała jasną, usta uśmiechnięte, łabędzią szyję, spojrzenie pełne świetlistego blasku, zaś włosy długie, sięgające pasa oraz płowobiałe. Delikatny powiew wiatru przy strumieniu rozwiewał je unosząc lekko, tak że poszczególne kosmyki niesfornie uciekały ku bokom. Ale najdziwniejsze były ze wszystkiego delikatne skrzydła, przeźroczyste niczym ćmy, jednak kształtem przypominające motyle. Wydawały się cieniutkie niczym najwspanialszy chiński jedwab, tworzony tylko dla najwyższych rangą książąt. Albo nawet jeszcze wspanialszy oraz dziwniejszy. Wokoło niej jakby rozprzestrzeniała się sfera wesołości oraz piękna, którą dodatkowo podkreślały drobne skry gwiezdnego światła, jakby otaczające dziewczynę oraz przydające jej blasku.

Kompletnie pogubiony oraz zachwycony cudnym zjawiskiem sierżant Terry, aż usta otworzył ze zdziwienia i wypuścił maczugę. Ta spadła mu na duży palec u nogi…
- Aaa! - wyrwało mu się, bowiem maczuga trochę ważyła, nawet jeśli była tuż przy nodze oraz spadła ledwie z kilku centymetrów. Wtedy właśnie dostrzegła go, zaś ich zaskoczone spojrzenia spotkały się… sierżant ruszył do przodu …
- Aaa! - śliski brzeg schodził mocno w dół, akurat w tym miejscu. Noga w śmiesznym kłapciu pojechała na dół. Nagle równowaga została utracona, prawa poszła w górę, lewa zjechała… Jeszcze usiłował zamachać rękami próbując utrzymać się w pionie schwytać czegoś… - Aaa! - głośne łup połączone z wesołym pluskiem zakończyło zabawę. - Aaa! - tym razem zaskoczenia oraz bólu wyrwały się ze spieczonych tropikalnym ciepłem warg zmaltretowanego sierżanta Boytona. - Auu – przywalił tyłkiem w jakiś podwodny kamień, zaś głową walnął z tyłu o glebę, aż mu gwiazdki błysnęły dookoła. Szczęśliwe strumień nie był głęboki, bowiem głowa mężczyzny wystawała ponad lustro wody, ale jasny gwint, uff, bolało właściwie wszystko, nawet jeśli nic się nie stało, to był pewny siniaka na zadku oraz śliwki wielkości gruszki na potylicy. Jeszcze dodatkowo ta wredna żaba wskoczyła mu na głowę i zaczęła zadowolona rechotać na cały regulator. Pewnie moooocno zadowolona, ze znalazła nowe fajne miejsce do obserwacji owadów. Mógłby pewnikiem spędzić ją, ale był w stanie pomroczności jasnej. Stanowczo potrzebował chwili, żeby wpaść na taki skomplikowany pomysł i aby wszystkie klepki powróciły mu na miejsce oraz mroczki przestały latać przed oczyma. Bowiem obecnie widział otoczenie wokoło, niczym przez wypełnioną tysiącem falujących gwiazdek mgłę. Gdy zaś jego wzrok powrócił do normy, Terry spostrzegł, że jasnowłosa kobieta pochyla się z zatroskaną miną tuż nad nim. Przygląda się, ocenia i powoli wysuwa smukłą dłoń w stronę jego twarzy.
- Elen sila lumen omentielvo – wydukał, wypluwając wydawałoby się, tonę waty z ust. Tyle jedynie pamiętał z języka elfickiego, który wymyślił wiekopomny twórca „Władcy Pierścieni”. Gwiazda błyszczy nad godziną naszego spotkania brzmiało. Albo raczej miał wydukać, bowiem z jego ust wydobył się raczej jakiś jedynie jęk, przez który można było dopatrzyć się słów. O rany… przynajmniej plus, że żaba sobie poszła, widocznie przestraszona przez dziewczynę. Niewątpliwie właśnie odeszła do innych żab opowiadając, jak taka duża skrzydlata istota odgoniła ją od takiego wspaniałego stanowiska łowieckiego. A potem jakimś sposobem uniósł drżącą dłoń stosując nieśmiertelne: “Ja Tarzan, ty Jane”. - Ja Terry – wskazał na siebie, - ty… - zawiesił drżący, obolały głos pokazując dziewczynę. Jeśli potrzeba było planował powtórzyć słowa oraz gesty.
- Eastra mua usa? - zapytała z przejęciem dziewczyna, która miała zwyczajny delikatny głos, którym mówiła z szeptem. Wysunięta dłoń dotknęła w końcu skroni mężczyzny skoro ten nie wyglądał jakby miał zamiar szybko zerwać się do zmiany pozycji.
- Ja Terry, ty Alaen - powiedziała przy tym.
Ten język niewiele mu mówił, przypominał skrzyżowanie angielskiego z łaciną. „Aestra” przypominało mu zniekształcone „astra” czyli „gwiazdy”. Łaciny rzeczy być szczerym nie znał, ale przysłowie „Per aspera ad astra” już tak, ale dalej było trudniej. „Mua” może chodziło o coś typu „mój”. Bowiem pojawiał się tam rdzeń charakterystyczny dla ludów indoeuropejskich. Czytał kiedyś o tym w periodyku dla młodych wierszokletów na temat powstawania języków. Wreszcie końcówka była najłatwiejsza. „USA” to „USA”, czyli dziewczyna musiała mieć kontakt z Amerykanami. Możliwe więc, że ktoś mówi po angielsku, uśmiechnął się niby cielę patrzące na malowane wrota. Tia, powiedział sam sobie, sojusz amerykańsko-elficki. Jakieś jaja. Widocznie mocniej się walnąłem, niż przypuszczałem, skarcił siebie za durnowate kombinacje. Już nawet nie poprawiał błędów zaimkowych przy przedstawianiu. Tylko jeszcze raz dotknął swojej gołej klaty:
- Terry – potem skierował w nią – Alaen – uśmiechnął się do niej najcieplejszym uśmiechem, jaki miał w rezerwuarze. Wszak tego typu gesty były ogólnoludzkie, ale także ogólnoelfie. Przynajmniej właśnie taką miał nadzieję.
Powoli spróbował się podnieść, ale widać było, że średnio sprawnie mu wychodzi. Niewątpliwie potrzebował jeszcze chwili, ale jakoś głupio czuł się siedząc w strumyku niczym wodnik Szuwarek. Pomyślał, że narysuje jej przynajmniej, co się właściwie stało.

Dziewczyna wyciągnęła wtedy obydwie dłonie, zupełnie jakby chciała służyć mu pomocą w podniesieniu się, zwłaszcza, że średnio mu to wychodziło… Dotknął więc jej ręki, przyjmując pomoc i powoli wydostając się na ląd. Wyglądał przy tym trochę clownowato, kiedy strumienie wody spływały po nim, niczym wodospad. Dobrze tylko, że do wnętrza spodni nie dostała się jakaś mała rybka.
Gdy Terry bezpiecznie stał już na suchym lądzie, dziewczyna zabrała dłonie i odsunęła się od niego na odległość dwóch kroków. Mężczyzna mógł spostrzec, że ta miast stać na ziemi wisi nad nią na dobre dziesięć centymetrów. Może właśnie dlatego… nigdzie nie było śladów ludzkich stóp. Elfich stóp. Chociaż przecież mogłyby być, skoro spotkał kogoś innego niż sarenkę.
Patrzyła na niego przez kilka uderzeń serca z niepewnością czającą się na twarzy.
- Ty Daphne? - zapytała w końcu.
Ponownie usta otworzył ze zdumienia. Co tu się działo? Uniósł dłonie w geście pokazania, że nie ma nic do ukrycia, potem skłonił się na znak szacunku licząc na ogólne zrozumienie, potem powiedział głośno.
- Terry - wskazał na siebie, potem powoli przeniósł dłonią pokazując na brzeg morza - Daphne - powtórzył słowa kilka razy.
Blondynka zachichotała zasłaniając przy tym usta dłonią. Wyglądała na rozbawioną czy to pokłonami, czy ostatnim gestem mężczyzny.
- Ty Daphne? Laur? Laurus? Ksieszniczca? - próbowała dalej, pozwalając sobie by rozbawienie nie znikało, a by zastąpił je teraz uśmiech.
- Daphne brzeg morza. Mare - powtórzył korzystając ze znajomości paru słów po łacinie, jakie posiadał. - Terry, sierżant - dodał dumnie, jakby owo słowo znaczyło więcej niż laury. - Daphne księżniczka, tam - pokazywał na brzeg morza oraz wykonał ruchy, jakby pływał oraz zaczął wyliczać na palcach pokazując. - Daphne - wyciągnął kciuk. - Księżniczka - wyciągnął cztery palce. - Laurus - wyciągnął dwa palce. - Sierżant - walnął się w pierś, wyciągając kolejny palec. - Tak księżniczka, Daphne, morze - próbował się dogadać.
Dziewczyna przyglądała mu się badawczo, coraz wyżej unosząc brwi. Pokręciła na boki głową z nieznikającym uśmiechem.
- Mua non shier unum - oznajmiła kiwając palcem wskazującym, zupełnie jak przestrzegająca przed czymś młodzieńca dobra ciocia. Aczkolwiek gdyby Terry zdawał sobie sprawę, że to olśniewające go zjawisko ma coś wspólnego z ciocią, to zastanawiałby się, dlaczego jego własna ciocia, pani Graham, tak nie wyglądała. Oprócz faktu, że nie umiała latać, pewnie dzieliło je coś koło czterdziestu kilo. Ale ogólnie faktycznie, kobieta była bardzo dobra.

Nie dawało się porozumieć, więc trzeba było metodą mimiczną.
- Alaen - wskazał na nią oraz narysował na ziemi na brzegu znaczek.
- Ja Alaen, ty Terry - powtórzyła dziewczyna, widząc, że wskazuje ją i rysuje jakiś znaczek. Potem od znaczka wskazał na brzeg morza oraz zaznaczył je. Na dokładniejsze obrazki nie starczało takiego materiału, jak przykładowo piasek. Dotknął jej dłoni oraz leciutko pociągnął w stronę brzegu spoglądając pytająco. - Daphne - powiedział - wskazując drugą dłonią ku brzegowi. - Alaen, Terro do Daphne, do księżniczki - zastanawiał się, czy pójdzie z nim. Wewnątrz strefy mogli normalnie wymienić myśli.

Alaen pokiwała przecząco głową i bardzo delikatnie zabrała swoją dłoń. Chwilę po tym pochyliła się nad narysowanym na ziemi obrazkiem. Wyglądało to zjawiskowo, gdyż nawet teraz unosiła się kilka centymetrów nad ziemią. Dopisała do pierwszego namalowanego przez mężczyznę znaczka napis “Alaen” oraz dodała drugi znaczek podpisany “Terry”. Miejsce które zdaje się miało być brzegiem morza, dziewczyna podpisała “Mare?”, po czym uniosła spojrzenie na sierżanta. Było to pytające spojrzenie. Dlatego właśnie Boyton bez problemu wychwycił, że chce potwierdzenia:
- Mare - powtórzył oraz dodał kilka ruchów pływackich.
Dziewczyna znów z pewnym rozbawieniem obdarzyła go uśmiechem, widząc jego pływackie ruchy. Po tym zaś, przy brzegu morza dopisała “Daphne”, kreśląc kolejny punkt. Zerknęła tylko raz na Terre’ego jakby upewniała się, że obserwuje. Zaznaczyła w kółko jego imię po czym nakreśliła linię od niego w stronę “Daphne”. Swoje imię również zakreśliła w kółko i chociaż linia zaczęła biec w tą samą stronę, urwała się w połowie odległości od “Alaen” do “Daphne”. Dopiero po narysowaniu wielkiego koła, które obejmowało “Daphne”, “Mare”, narysowaną plażę i połowę drogi do “Terry” i “Alaen” przestała rysować by spojrzeć na swojego… rozmówcę.
Terry odpowiedział spojrzeniem i też zaczął rysować oraz pokazywać palcami udając chód.
- Terry - pokazując od miejsca ich wspólnego spotkania do brzegu. Potem zaś - Terry i Daphne - z powrotem ku wielkiemu kręgowi w połowie drogi, gdzie mieli się spotkać. On miał zawołać wszystkich, zaś ona … - Alaen - wskazał dziewczynę oraz pokazał na wielki krąg przebierając palcami. Spojrzał pytająco, czy potwierdzi skinieniem oraz wesołym uśmiechem. Dziewczyna zamiast tego jednak pokręciła przecząco głową … zmazała narysowane linie przechodzące między imionami poszczególnych osób. Zostawiła jednak wielkie koło. I jeszcze raz, ale nieco inaczej … zaczęła.

Tym razem “Terry” szedł do “Daphne”, później zaś “Terry” i “Daphne” w jednym kółku szli do “Alaen”, koło której pojawiła się linia oznaczona rysunkiem rybki… może nawet trochę kształtem przypominająca rzekę nad którą teraz byli. By mężczyzna miał pewność, Alaen dorysowała za ów rzeką górę.
- Aaa - klepnął się w głowę sierżant. - Terry - potem pokazał ku morzu - Terry Daphne - potem pokazał z powrotem na strumień powtarzając - Alaen. - Tym razem chyba się dogadali. Miał ich przyprowadzić tutaj nad wesoło szemrzący strumyk.
Alaen jakby wypuściła powietrze z płuc … przy czym był to gest tak delikatny i zwiewny, jak ona sama. Pokiwała potakująco głową i znów uśmiechnęła się, teraz jednak nie rozbawiona. Po prostu zadowolona z postępu w dogadywaniu się. Tymczasem uradowany Terry pochylił się nad strumieniem i napił nieco wody. Była smaczna, czysta kryształowo, przede wszystkim zaś była wodą. Nie sokiem, ale prawdziwą wodą. Uff, absolutnie świetna … Szybciutko wyjął dwie prezerwatywy. Otworzył plastikowe pudełko, rozciągnął, wreszcie końcówkę przyłożył do ust i wdmuchał trochę powietrza. Następnie włożył do wody z nurtem tak, aby po prostu mógł ją napełnić prawie że litrem wspaniałego płynu, który ewentualnie wewnątrz mógł nabrać nieco waniliowego smaku. Później wiązało się końcówkę i już wszystko było do użytku. Potem zaś trzeba było powtórzyć wszystko z drugą prezerwatywą. Trzecią pozostawił na inne okazji oraz, być może, do innych zastosowań, bardziej klasycznych. Maczugę zostawił. Jakby bowiem nie było, żadnego stworzenia niebezpiecznego nikt spośród ekipy nie odkrył tutaj.

Ruszając ostrym krokiem uśmiechnął się jeszcze do czekającej oraz obserwującej go Alaen.
- Papa – pomachał dziewczynie dłonią na do widzenia.
Początkowo jedynie szybko szedł. Inaczej nie dało się wśród gęstwiny drzew oraz krzaków. Później marsz przeszedł w lekki trucht. Chciał bowiem dotrzeć jak najszybciej do czekających niewątpliwie kompanów. Dlatego wracał starą trasą, którą już miał względnie opanowaną, przez dwie łąki bezpośrednio nad morze.
- Czyli znalazła się elfia księżniczka – aż sam się dziwił całej sytuacji przypominając sobie oraz analizując cały przebieg spotkania. Doskonale, że była przyjazna. Ponadto jakąż rolę miała w tym wszystkim Dafne, bowiem pojawiało się jej imię. Czyżby Aelan była matką Dafne? Zaiste byłoby szkoda. - Ale się wszyscy zadziwią oraz niewątpliwie ucieszą – mruczał wesoło do siebie. - Woda świetna. Doskonała sprawa.

Pędził solidnie niczym sam Forest Gump.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 26-10-2016 o 16:35. Powód: 1. List z Singapuru, Jonasz Kofta
Kelly jest offline  
Stary 26-10-2016, 17:27   #76
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień II - Syreni ogon i przypadkowe spotkanie

Dafne biegła ile sił w nogach. Tuż za nią z opóźnieniem dwóch czy trzech kroków biegł Axel. Za nim zaś z opóźnieniem kolejnych kilku kroków Aleksander. Całość przypominała dramatyczny teatrzyk…


No i co niby mieli zrobić po złapaniu swojej ofiary?


Axel jak się wydawało Dafne, być może przytuliłby ją i wyznał miłość, albo przynajmniej zapewnił o swojej wierności i zamiarze nie opuszczenia jej do końca. Czy zrobiłby to z niezdrowym fanatyzmem?


Aleksander, Dafne nawet nie śmiała sobie wyobrazić co zrobiłby po złapaniu jej. Czy przerobił na rosół, tak samo jak miał zamiar zrobić to z ptaszkami i delfinami? Czy rozpalił ognisko i mamrocząc katolickie modlitwy spalił na stosie za czary… bo teraz miał dowód.


Dziewczyna odwróciła na krótką chwilę głowę, by sprawdzić jak daleko od niej jest zagrożenie. To spowolniło ją o ten ułamek sekundy który dzielił ją od Axela. Mężczyzna odruchowo złapał ją za łokieć, próbując zatrzymać jej bieg.
- Biegnij ze mną.
Usłyszał wypowiedzianą przez Dafne prośbę, zrozpaczonym i przestraszonym tonem. Jednocześnie czuł, że łokieć za który chwycił wyślizguje się mu, a dziewczyna chwyta go za dłoń. Ciągnie za sobą. Axel był zaskoczony. Jak to? Przecież Dafne twierdziła, że nie umie pływać? Tymczasem ich stopy dosięgły pierwsze krople słonej morskiej wody.


Aleksander z pewną zaciętością na twarzy biegł za nimi nie zważając na to, że są już w wodzie. W końcu może i daleko było mu do biegacza, ale pływakiem był niezłym. Nie miał przecież zamiaru odpuszczać.


Byli nawet nie do końca po pas w wodzie, gdy Dafne zanurkowała ciągnąc za sobą Axela. Kilka uderzeń serca to samo zrobił Aleksander. W końcu przewagę miał zyskać dopiero wtedy gdy znajdzie się w wodzie z możliwością pływania.


Serca obu mężczyzn zamarły ze zdziwienia, gdy obydwoje ujrzeli Dafne nie taką jaką widzieli do tej pory. Zanurzone w morskiej słonej wodzie rude włosy dziewczyny rozwiały się niczym płomienie ognia. Wyglądała przy tym zjawiskowo pięknie. Jej dłonie przyozdabiały złote mieniące się w odbijającym się od wody słońcu łuski. Ten sam odcień, oraz tysiące innych perlistych barw przebijało przez syreni ogon Dafne.


Aleksander zobaczył jej przestraszone spojrzenie skierowane na jego osobę, podczas gdy Axel poczuł jak dziewczyna obejmuje go w pasie, a następnie…
czuł się jak na podwodnej zjeżdżalni prując, według niego z zawrotną prędkością, nieludzką pod wodą.








Karen, Monika a nawet Dominika, która widząc co się dzieje oderwała wzrok od tworzenia swojej pierwszej “roślinnej” pary butów zamarły w bezruchu, teraz słysząc tylko bicie swoich serc. Wszystkie trzy widziały, jak Dafne, Axel a za nimi Aleksander wskakują do wody. Teraz zaś wynurzyła się z niej głowa księdza. Pozostałej dwójki w ogóle nie było widać.




W tym samym czasie ucieszony przede wszystkim zdobyczą Terry wracał przez las prosto do obozu. Miał ze sobą prezerwatywy pełne słodkiej wody i nowe wiadomości. W dodatku w lesie spotkał piękne zjawisko, czy była to elfia księżniczka? Czy wróżka? Czy może jeszcze zupełnie inna istota, której nie znał z żadnych bajek, legend i książek?
Tego nie wiedział. Wiedział jedno. Dobrze patrzyło jej z oczu…


Wnet usłyszał szelest, tuż przed sobą. Nim jednak zdążył przemyśleć, co to może być i co teraz powinien uczynić, zza krzaków przebił widok błękitnej piżamy Ilham. Chociaż samej dziewczyny jeszcze dobrze nie widział, to ten materiał poznał by z daleka. No i poznał. Zza krzaka…


Iranka błąkała się po lesie. Szukała wody oddalając się ciągle od plaży. W końcu nie miała zamiaru tam wracać. Nie obrała nawet żadnego konkretnego kierunku, szła do przodu przed siebie, jak poniosły ją nogi, czy jak pozwoliło ukształtowanie terenu. Ona też, mimo głębokiego zamyślenia zauważyła, że tuż przed nią znajduje się jakieś poruszenie.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 27-10-2016, 15:51   #77
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień II - Alexander i Monika: Bezdźwięczne rozmowy, bezkresna radość



Odpływali z taką prędkością, że Alex nie miał żadnych szans. Wydra nie mogła w pływaniu konkurować z rybą.
Zresztą ksiądz był zbyt zszokowany tym co zobaczył, bo zaiste widok ten w pale mu się nie mieścił. Wynurzył się i łapczywie zaczął wciągać powietrze, ale widok Dafne nie niknął z jego pamięci.
syrena.
Na litość boską...

Wspomniał te wszystkie opowieści, mity i legendy w których występowały syreny, od Bajek Disneya po Odyseję. W jednych opowieściach były dobre, w innych złe. W jednych szczere i zaciekawione ludźmi, chcace kontaktu, w drugich mamiące pieknem i złudnym dobrem, mordujące nieostrożnych żeglarzy.
Piękny śpiew.
"Syreni śpiew".
Piękny głos Dafne i śpiew ludzi z morza.

Zadrżał.

Kątem oka zobaczył białą koszulkę unoszącą się na wodzie i zaczepioną i jakiś kamień. Przypomniał sobie, że wylądowała gdzieś tam jednak w czasie jego rozmowy z Karen, więc podpłynął do niej i wziął ze sobą.
Cały czas jednak myślał o Dafne, o syrenach.

Przestawało być dziwne, że rudowłosa bała się zdradzać kim jest. Obawiała się reakcji rozbitków, że chciała to trzymać w ukryciu. Poczuł nawet pewne ukłucie winy i wstydu względem swojej reakcji, jednak odpłynęło ono zaraz w głąb myśli. Przecież chodziło o strefę, mogła powiedzieć, że czytała w książkach o takich miejscach... wymyślić jakąkolwiek bzdurę...
ale czy wtedy znów nie zobaczyłby w niej, że kręci?
Czy nieufność i pewność, że coś ukrywa nie wzmocniłaby się?
Czy brała to pod uwagę i dlatego wolała milcząc iść w zaparte?

- No to teraz masz swoje tajemnice dziewczyno - powiedział do siebie prychając wodą i płynąc do brzegu.



- Postanowili się utopić - oznajmiła bezceremonialnie Dominica.
Karen zrobiła kilka kroków i przyłożyła dłonie do ust w formę nagłośnienia.
- Alexandrze! - zawołała ile dała radę.
Monika oczywiście nic nie mówiła… rozglądała się tylko od jednej dziewczyny do drugiej, po drodze przesuwając wzrokiem po linii wody. Sylwetka duchownego wyszła z morza i opadła na kolana. W końcu Alex podniósł się i chwiejnym krokiem zaczął iść ku trzem kobietom. Niewiele myśląc Karen ruszyła mu na przeciw. Zerkała też na wodę z której nikt więcej się nie wynurzał.

Ksiądz szedł dość wolno chwiejnie, przy czym bez przerwy oglądał się za siebie też spoglądając w morze. Spojrzał na Karen jaka wyszła w jego kierunku. Chciał coś rzec, ale tylko otworzył japę i zaraz zamknął usta.
Dominica wstała, nadal trzymając w ręku buta i swoją roślinną nitkę, nie oddalała się jednak od Moniki, obserwowała jedynie co się dzieje.
Karen przyglądała mu się chwilę, znów spojrzała na wodę i znów na księdza
- Co się tam stało? - zapytała lekko napiętym tonem.
- D… - coś chciał z siebie wydusić, ale przyklęknął tylko przy stosie rzeczy jakie wypakowali na ziemię opróżniając wczoraj walizkę przed wyprawą po pomarańcze. Wyciągnął butelkę whiskey, odkorkował i wziął łyka.
Skrzywił się niemiłosiernie.
- Dafne… - wydukał w końcu. - Dafne to syrena, właśnie porwała Axela w toń. Nie wypłynął.
- Spoko. Syrena. Ariel ma na imię - powiedziała Nica, kucając przy Monice i pisząc na piasku.

 Wszyscy zwariowali

Karen gapiła się na Alexandra, jakby przez chwilę myślała, że rzeczywiście zwariował. Ale nie… Tak nie zachowywał się człowiek szalony. Tak zachowywał się człowiek, który szczerze wierzył, że to co chwilę temu zobaczył, było prawdą. Rudowłosa bez słowa popatrzyła w stronę morza, po czym cmoknęła zirytowana i znów spojrzała na księdza z flaszką
- To będzie nam potrzebne. Jak już rezygnujesz z powołania, to chociaż się nie spiesz z tym chlaniem. - Kobieta była zła. Była zagubiona i to ją irytowało. Gdzie oni do diabła wylądowali?!
- Rezygnuję - zgodził się bezwiednie powtarzając słowa pisarki w tonie jakby powtarzał i jednocześnie odpowiadał “tak, syrena” na najbardziej spodziewane pytanie. - Eee... Rezygnuję? - spytał gdy w końcu dotarł do niego sens. Karen jednak zdawała się nie słuchać. Odwróciła się i ruszyła w cień drzew. Musiała się chwilę przejść, bo to był jakiś koszmar.
Wnet w stronę klęczącego klechy doturlał się z niewielkim impetem kokos. Co on tam robił? Przecież kokosy zwykły spadać z drzew, nie zaś turlać się. Jedynie Dominika zarejestrowała, że to Monika wkładając w to wielki wysiłek popchnęła leżący niedaleko niej owoc. Ksiądz potoczył wzrokiem wzdłuż orientacyjnego toru turlania pocisku i spojrzał na chorą.
Podszedł do niej i Dominiki i kucnął pisząc coś na piasku.

 Chcesz pić?

Wskazał przy tym kokos.
Monika pokręciła przecząco głową, zaś jej dłoń w tym samym momencie wylądowała na dłoni księdza. Brwi dziewczyny zmarszczyły się, a jej oczy z troską przyglądały jego twarzy. Alex wyglądał na kompletnie rozbitego.
- Wrzuć Monikę do wody. Może zamieni się też w syrenkę - nagle rzuciła Dominica, spoglądając znad swoich nitek na Alexandra.
- Monika? Myślisz, że ona też?!
- Żartowałam. - Wzruszyła ramionami. - I trochę to zabawne w sumie naprawdę jest. Ale kto wie, no nie?
- Ale jak to syrena?! - Do Alexa wciąż nie docierało. - Przecież one nie ist… - urwał. W miejscu gdzie świeciły na nich dwa słońca to stwierdzenie brzmiało komicznie.
Pochylił się o zaczął coś rysować na piasku.



 Dafne


Przykrył dłoń Moniki swoją i spojrzał na nią wzrokiem pełnym niedowierzania względem tego co zobaczył.
Pociągnął znów z butelki.
Dziewczyna patrzyła ze zmarszczonymi brwiami na rysunek i na księdza.

 Nie pij. Proszę.

Napisała na piasku. Po czym utkwiła smutne spojrzenie w Aleksandrze. I dopisała jeszcze:

[title]Dwa słońca. Dafne ryba. Co jeszcze?
Może ona mówiła dobrze o mojej chorobie?[title]
Ksiądz podkreślił “dobrze” i dopisał znak zapytania.
Monika zmazała słowo “dobrze” i zastąpiła je słowem “prawda”. Jednak, widać nie to było teraz dla dziewczyny najważniejsze, gdyż podbródkiem wskazała trzymaną przez księdza butelkę.
Westchnął.
Jeżeli to nie był właściwy moment by zbombować się po sufit, to jakiż miał być właściwszy?! Z drugiej strony musieli znaleźć wodę, zbadać teren…
Zakręcił butelkę i oddał jej z udawanym męczeńskim westchnieniem i wyrazem twarzy.

[title]Zaufanie Dafne[title]
Postawił miedzy tymi słowami znak równości, po czym go
przekreślił
Monika postawiła znak zapytania obok tego co napisał ksiądz.

 Jeśli byłbyś ty ryba, powiedział byś człowiekowi, że jesteś ryba?

Napisała, ale ze zmarszczonym czołem. Widać, że miała co do czegoś lekkie wątpliwości, o których nie chciała mówić… pisać…

 Nie wiem. Pytałem ją o strefę. Wie o niej coś.
To mogła powiedzieć. Nie chciała. Naraziła nas.

 Albo my ją kiedy my jej nie słuchaliśmy?

Monika wzruszyła przy tym ramionami, w taki sposób jakby chciała powiedzieć “nie wiemy”. I zaraz po tym dopisała:

 Zawsze należy patrzyć na dwie strony medalu.
Tak mnie uczyła moja mama.

Przy ostatnich słowach uśmiechnęła się lekko.
 Patrzę. Żal mi jej. Śniło mi się, że nas obroniła.
Moja mnie uczyła by nie smarować klejem klamki sąsiadów

Dziewczyna zachichotała i po chwili zaczęła odpisywać.
 Ja też miałam taki sen.
Odkąd tu jesteśmy cały czas mam jakieś sny.


 Sny, też. Jawa.
Słyszałem Twe myśli jak prosiłaś Karen o koszule.
Ty kołysankę. Dziecko. Wydra.

Monika spojrzała na księdza z nieukrywanym strachem w oczach. I patrzyła tak i patrzyła… aż w końcu podkreśliła “Twe myśli” i dopisała:

 Mam nadzieję, nic głupiego

Próbowała się przy tym uśmiechnąć, ale ksiądz dobrze wiedział, że to tylko próba zamaskowania strachu i wstydu.
Ścisnął lekko jej dłoń uspakajającym gestem.

 Nie tak. Moje myśli znikąd biegły ku koszuli.
Gdy to chciałaś przekazać Karen. Czytanie myśli - nie.

Skinęła głową na potwierdzenie tego, że rozumie. Było widać nawet jakąś ulgę na twarzy, chociaż wspomnienie tamtego momentu zostawiło na niej jeszcze przez kilka chwil wyraz wstydu.

 To i tak… dziwne. Miejsce jest dziwne, więc może być dużo różnych dziwnych rzeczy, prawda?

Pokiwał głową i zamyślił się nieco.

 Potrzebujesz czegoś? Zanim pójdę?

 Gdzie idziesz? Tak, ale to głupie...

 Brzeg sprawdzić, czy dziś co morze nie wyrzuciło.
Powiedz co. Nie głupie.

Uśmiechnął się zachęcająco i uniósł palcem jej brodę.
Monika zmazała napis, by móc zastąpić go swoim, ale przez chwile zastanawiała się nim zaczęła pisać.

 Zaniesiesz mnie na chwilę do wody?

Po czym szybko doskrobała:

 Nie, ja nie będę sprawdzać czy jestem ryba. Nie jestem.

Alex roześmiał się, ale opadł na klęczki i wziął ją na ręce.
- Idę sprawdzić czy ta też łuskowata - zażartował zwracając się do Dominiki i podnosząc się z dziewczyną.
Ruszył w stronę brzegu ale starał się zwrócić na siebie uwagę Moniki. Gdy w końcu spojrzała na niego wolno i dokładnie powiedział:
- Wskazuj miejsce które chcesz.
Dziewczyna spojrzała w stronę wody ale nic nie wskazywała, w tym też momencie ksiądz zdał sobie sprawę z tego, że sam myśli o tym, że to obojętne.
Obojętne to może i było, ale nie dla niego. Był cholernie leniwy. Szybka myśl przebiegła mu przez głowę, wspomnienie srebrnej rybki i koszuli. Nie czyniąc żadnego niespodziewanego ruchu by nic nie zmienić w tej chwili zdecydował zrobić mały test. Zaczął intensywnie myśleć o oczach dziewczyny zakrapiając je sporą dawką zachwytu.
Monika chyba już szykowała się by wskazać po prostu do przodu, na wodę. Może z nadzieją, że ksiądz zrozumie, że to obojętne gdzie byle była tam woda… gdy nagle zmarszczyła brwi i dość gwałtownie przeniosła spojrzenie na jego twarz. Jakby coś się wydarzyło. Jeśli na twarzy dziewczyny pojawił się jakikolwiek rumieniec, to był on nikły… ksiądz dobrze wiedział, że Monika nie była zwykłym podlotkiem, która reagowała by na byle komplement. Zmartwiał w duchu, choć szedł dalej tym samym tempem pozornie rozluźniony. Dziewczyna usłyszała jego myśli… ale to było nic. On nie wiedział skąd wzięła się u niego myśl o koszuli, doszedł do tego z Karen i może stąd wychwycił te o obojętności miejsca brzegu, gdzie miała zaznać rozkoszy pomoczenia się w wodzie. Ona na szybką myśl o jej oczach zareagowała natychmiast jakby wiedziała, że nie jest ona przypadkowa i wyszła od niego.
Postanowił pójść za ciosem i skupił się na myślach o uśmiechu Moniki z podobną porcją zachwytu i nutą żalu związanego z tym, że jest go za mało. Tym razem patrzył na dziewczynę.
Odwróciła wzrok jednak nie wyglądała przy tym jak spłoszona dziewczynka. Było w tym coś innego… Aleksandra nagle zalała potężna fala różnorodnych emocji. Najpierw był to strach przed nieznanym, działo się coś dziwnego, ciekawego, pięknego ale niepokojącego. Później był to żal i smutek, Aleksander tak bardzo zapragnął być zdrowy i móc tak pięknie jak tylko umie uśmiechać się… do siebie. Chwila… do siebie?
To nie były jego emocje.

Dochodzili już do wody, Alex ścisnął lekko jej ramie by zwrócić na siebie jej uwagę. Gdy odwróciła się i ponownie na niego spojrzała powiedział jak uprzednio, powoli i dokładnie otwierając usta. Nie jak do matoła, raczej skupiając się na tym by nie miała problemów ze zrozumieniem z ruchu ust.
- Wyzdrowiejesz i będziesz pełna pięknego uśmiechu Monika.
Dziewczyna po kilku chwilach skinęła głową potwierdzająco, musiała przecież wyzdrowieć. Widać nie miała zamiaru się poddać. Po tym zaś ułożyła głowę na torsie Aleksandra po trochu wtulając się w niego. Przez jego głowę zaś przebiegła myśl, że jest to bardzo przyjemne.
I tutaj już nie do końca potrafił określić czyje to myśli.

Stojąc na brzegu nie opuszczał jej do wody. Zaczął za to myśleć o Monice na nim, o jej rekach oplatających jego szyję, a nogi biodra, gdy płynął z nią na jego plecach. Zabarwił to niepewnością skupiając się na sile chwytu dziewczyny. Jednak ta chwyciła go teraz mocniej i pewniej, jakby chciała pokazać, że ma dość siły. Że nie jest tak źle.
Pokiwał głową i ułożył ją na piasku, po czym usiadł tyłem do niej. Ona zaś oplotła go dokładnie tak, jak wcześniej sobie to wyobraził. Gdy była gotowa wstał i wszedł w wodę kierując się ku skałom. Szedł wzdłuż nich zagłębiając się po kolana, po pas, po pierś, wolny od fal bijących o brzeg, na tym odcinku rozbijających się o skalisty cypel wchodzący głęboko w morze. Czuł, że dziewczyna odczuwa wielką ulgę gdy jej ciało zanurza się w chłodnej wodzie. W końcu z początku ostrożnie zaczął płynąć z humorem myśląc o dwóch delfinach bawiących się w morzu.
Monika zachichotała, tak jak robiła to już kilka razy, niemalże bezgłośnie. Żadna riposta jednak nie nadeszła. Dziewczyna delektowała się przyjemnością.



Sam nie wiedział ile tak pływali, przez ten czas skupiał się na czuciu chwytu dziewczyny kontrolując czy nie słabnie. Nie wypływał przy tym daleko od brzegu. Jedynie na tyle, by nie przeszkadzały im fale bijące o niego i rosnące im miały doń bliżej. Wielokrotnie uwalniał myśli, radosne, humorystyczne, czasem zakrapiane łobuzerskim żartem jak ten gdzie z pełnym i kompletnym humorem wymienia Monikę na paczkę żelków w handlu z delfinem ubranym w szkolny mundurek. Płynął przy tym cały czas w jednym kierunku, wzdłuż brzegu. Monika nie była dłużna humorystycznym myślom. Zamianę jej na paczkę żelków skwitowała dorobieniem Aleksandrowi siodła, na którym nosiłby ją na wycieczki po okolicy podczas gdy ona wesoło krzyczałaby “wio koniku, wio”. Pośród nich wiele było radości z obecnej chwili, wiele czerpania przyjemności nie tylko związanej z tym co robili, z chłodną wodą, ale też spędzania razem czasu. Była też taka myśl, którą dziewczyna ze wstydem blokowała, Aleksander czuł wysiłek i jej chęć, by do niego nie doszła.
Tajemnice…
Miał je każdy. Och Alex o tym zbyt dobrze wiedział, bo sam wolnym od nich nie był. Dafne, tajemnica. Monika tajemnica. Jakaż jednak była różnica, gdy w Rudej wyczuł ją w kwestii strefy, a u Moniki podczas radosnego pływania bez związku z niczym. Do tajemnic prawo miał każdy, Szkot nie próbował nawet drążyć. Gdy zaś tak myślał o tajemnicach, doszło do niego, że Monika nie tyle ma tajemnice, co jakiejś myśli po prostu się wstydzi...
Poczuł jak jej uścisk lekko osłabł, raz, drugi, trzeci. Naprawiała to chwytając mocniej, ale symptomy były jasne.
Skierował się ku brzegowi niedługo później docierając do płycizny i wstając na nogi. Wychodząc z morza na brzeg myślał intensywnie o poranku, południu, wieczorze, o dwóch delfinach bawiących się w wodzie, powtarzalności z akcentem kartek zrywanych z dziennego kalendarza. I wiedział już, że Monika nie miałaby nic przeciwko temu. Chociaż wolałaby móc iść z nim ku wodzie o własnych siłach. Przez chwilę ksiądz zobaczył w swojej wyobraźni, że idą tak razem za rękę, ale ta myśl została jakby… szybko wymazana.

Ksiądz spostrzegł, że odpłynęli dość daleko. Jak się już orientował, byli teraz w miejscu gdzie przy plaży rozciągało się pasmo zielonych drzew - tam gdzie była baza były palmy, zaś tam gdzie zaczynał się koniec strefy również były palmy. Widział je już z daleka z góra pięć minut drogi od siebie.
Ułożył dziewczynę w cieniu drzew, po czym zaległ obok. W myślach wypychał z siebie… słabość, szybkie męczenie się, brak kondycji i potrzebę leżenia i odpoczywania. Ze wstydem. Monika jednak zdaje się uważała, że wcale nie ma się czego wstydzić i była pod wrażeniem tego, jak pływa. Przemycił w tym myśli o przyjemności, w leżeniu tak wśród szumu fal pod palmami, cieszeniem się słońcem choć bez jego morderczego prażenia i… jakby z próbą ukrycia myśli przejawiających się przyjemnością z tego, że Monika leży obok. W odpowiedzi zaś otrzymał zabarwioną humorystycznie myśl, że szkoda iż leży tak daleko. Chociaż humorystyczne zabarwienie jej, nie wydało mu się do końca szczere.

Płot.
Zwykły wiejski płot, a raczej jego wyobrażenie pomiędzy Alexem a Moniką pojawiło się w myślach Szkota. Z tym, że płotek ten był ustawiony nie jakby odgradzał, a przebiegał prostopadle. W myślach tych kot w bokserkach w serduszka pląsał po sztachetach idąc z jednej strony płotku w drugą.
Wyraźnie ją to rozbawiło.
Alex mrugnął wesoło spoglądając na dziewczynę i przybliżył się lekko wkładając jej przedramię pod głowę, aby nie musiała składać jej na ziemi. Upajał się przy tym spokojem, szumem fal ciepłem ciała obok. Monika podzielała te odczucia. Było jej dobrze, była radosna i zupełnie jakby nic więcej nie potrzebowała do tego by być szczęśliwa. Tyle jej wystarczyło. Nawet nie wiedziała, jak bardzo potrzebowała tego dla odmiany.
Przymknął oczy kreując w myślach tegoż kota zwijającego się w kłębek na brzuchu Moniki. Ona zaś pomyślała, że gdyby faktycznie leżał na nim kot, może brzuch nie bolałby jej tak z powodu miesiączki.
Tym razem zadziałał równolegle z myślą. Powoli położył jej rękę na brzuchu, poczuł, że Monika jest zaskoczona ów ruchem, zaś w jej brzuchu przez krótką chwilę odezwało się coś jak stado motyli, odrzucone z myśli. Aleksander zupełnie aseksualnym gestem zaczął lekko masować. Uśmiechnął się przy tym i z łobuzerskim uśmiechem czającym się w mózgu wyobraził sobie młot pneumatyczny.
Monika zachichotała cicho, na ów wyobrażenie.

Znów, gdyby kto Alexa spytał ile to trwało nie mógłby odpowiedzieć i nie była to zdecydowanie kwestia braku zegarka. W końcu nie podnosząc głowy, a trzymając ja obok głowy Moniki wypchnął z siebie myśli o obozie, zabarwione były pytaniem.
Monika nie chciała by ktoś w obozie się o nich martwił. Przez to jak było jej teraz miło, całkowicie o tym zapomniała. Miała nawet wyrzuty sumienia, że Karen, czy Ilham mogłyby w tym czasie wrócić i zaniepokoić się mocno o to, że ich nie ma. Najgorsze, że chciała jednocześnie wracać i leżeć tak z Aleksandrem, jak leżeli teraz.
On za to wyobraził sobie tory kolejowe biegnące po oceanie i podjeżdżający ku nim pociąg. Siebie wchodzącego do środka i machającego na pożegnanie. Z dużą dawką humoru w myśl tę wkroczyło spore uczucie negacji. Znów posypały się kartki z dziennego kalendarza, słońca w pozycji rano, wieczór, szum morza, spokój, palmy piasek, kot w bokserkach rozdrapujący płotek.
Ucieszyła się na ów przekaz, jakby dodawał jej nie tylko radości, ale nadziei i motywacji. Chciała tego. W dodatku zupełnie humorystycznie w swojej wyobraźni podrapała teraz kotka za uszkiem. I już myślała, że wracanie do obozu nie jest wcale takie złe.
Gdy ją podnosił równocześnie pomyślał o kocie mruczącym z zadowolenia i mrugnął.

Po kilku krokach jego myśli zaczęły przedstawiać plażę na którą fale wyrzucały walizki i różnorakie drobne przedmioty. Sokół krążył nad tym i patrzył na to wychwycając kolejne znaleziska, ale łebek ptaka zmieniał się. Raz był zastąpiony głowa Moniki ze ślicznym uśmiechem i błyszczącymi czujnymi oczami, drugi raz twarz Alexandra. Wciąż z humorem w księdzu zabuzowało uczucie rywalizacji. Dziewczyna wyraźnie miała zamiar podjąć ów wyzwanie. Tym bardziej, ciesząc się, że może być do czegoś przydatna. Wyobraziła sobie przez chwilę, jak dostrzega walizkę. Zamiast jednak bujać w obłokach wolała skupić się na obserwowaniu.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 27-10-2016 o 17:47.
Leoncoeur jest offline  
Stary 27-10-2016, 17:18   #78
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień II - powroty, Terry, Ilham, Karen

Wesolutki słowik, ewentualnie szczygiełek Terry zaiwaniał krokami średniej wielkości nosorożca, bowiem śpieszył się do siódemki pozostałych Robinsonów. Niósł wspaniałą wodę, cudowne zaproszenie od skrzydlatej ciotki oraz ogólnie zrobiło mu się wesoło. Jeszcze trochę, kiedy dostrzegł kompletnie nieprzystający do wspaniałej łąki charakterystyczny ubiorek Ilham. Czyżby Azjatka była tutaj? Całkiem możliwe, bowiem pędziło ją już wczoraj po jakichś dziwacznych pipidówkach. Ale może zemdlała, albo co … Poczciwina ekssierżant przyskoczył ku niej.
- Ilham! Ilham! - krzyknął. - Tutaj Terry, Houston, jak mnie słyszysz?
Iranka drałowała przed siebie od czasu do czasu zahaczając sandałem o jakiś korzeń lub patyk. Szła, niczym zombie… choć w sumie była może odrobinę od niego żwawsza. Za sobą zostawiła i plażę i łąkę i wszystko co złe tego świata. Głos w jej głowie posępnie milczał, skutecznie zdominowany przez popiskiwania umierającej myszki, które odbijały się echem od ścian jej umysłu. W końcu jednak się przebił, gdy mózg zaczął rejestrować to co widziały oczy, a później wychwyciły uszy.

”Po prostu udaj, że go nie widzisz.”

Cielesna Ilham postanowiła posłuchać się wewnętrznej, tak jak już to robiła wcześniej. Wyplątując się z wijących i czepliwych gałązek krzaczka, który usilnie chciał ją przewrócić, skręciła w prawo, chcąc oddalić jak jak gdyby nigdy nic od mężczyzny z naprzeciwka.
Ilham kompletnie nie reagowała. Rany julek, nawciskała się jakiegoś narkotyku. Ewidentnie tak. Musiała wszamać jakiś kwiat, albo owoc, który wydawał jej się dobry, tymczasem to pewnie była jakaś marycha, tylko mocniejsza. Przecież zachowywała się niczym ktoś na balu manekinów. Szybko podbiegł do niej chwytając za ramiona i potrząsając.
- Ilham! Ilham, to ty, czy nie ty? - potem planował zwyczajnie napoić ją normalną wodą z jednej gumy. Może jakoś to ją orzeźwi?
No i tyle by było z udawania. Gość się przyczepił jak guma do podeszwy i bez rozpuszczalnika lub żylety się nie obejdzie.
- Nie tu Chandarmukhi z filmu Devdas. - Ciemne, orzechowe oczy popatrzyły z wyrzutem na osobnika przed sobą, który w dość obcesowy sposób trzymał i potrząsał nią jak grzechotką. Terry był niemal pewny, że źrenice jej oczu, które to powiększały się to zwężały, miały niemały problem ze złapaniem na nim ostrości. - Puszczaj. - Padła krótka, komenda, kogoś, kto kopnie zaraz w jaja jeśli się go nie posłucha.
Więc puścił ją, bowiem z szaleńcami trzeba ostroznie. Taka Ilham może się uważać obecnie za Helene Trojańską, albo kto to wie …
- Spokojnie - powiedział dobitnie. - Zachowywałaś się niczym naćpana jakimś świństwem. Dlatego właśnie cię chwyciłem. Inaczej nawet na odległość patyka wolałbym nie dotykać bez istotnej potrzeby. Nic mi tam do twoich spraw, ale mam wodę. Prawdziwą wodę. chcesz się napić? Potem musimy ruszać do obozu i wyfaksować się stąd. Znalazłem mieszkanke tutejszej krainy. Jakoś udało nam się porozumieć. Pewnie pomogą nam - mówił szybko chcąc przełamać jej dziwaczną niechęć.
Obie Ilham chciały wodę, ale też i obie się na nią nie zdecydowały. Picie surowizny na obcym lądzie, bez dostępu do leków czy kroplówek, nie wróżyło nic dobrego dla organizmu. Wiedziały to nie tylko z wyuczonej wiedzy ale i doświadczenia.
- Nie chcę, nie wracam z tobą i nie obchodzą mnie tubylcy. - Kobieta cofnęła się o krok, kręcąc głową. - Powodzenia - mruknęła, wymijając go i nie tłumacząc się więcej ze swojego postępowania.
Terry odprowadził muzułmankę wzrokiem w posępnym milczeniu, potem zaś odkrzyknął do szeleszczących w oddali krzaków.
- Tobie też! - Po czym ruszył z powrotem do obozu, obwieścić dobrą nowinę.




Zaś Terry zbliżał się do obozu. Przestało chcieć mu się podśpiewywać. Zachowanie irracjonalne, samobójcze wręcz Ilham rozwaliło go. Co mógł jej zrobić, jak pomóc? Ech naprawdę. Wziąć pod pachę oraz zanieść do obozu? Przecież byłoby to szaleństwo. Ona zaś już całkiem nadawałaby się jedynie do opieki psychiatry. Wiedział doskonale coś na ten temat, wszak sam niedawno wyszedł z ośrodka dla psychicznie niewydolnych. Szedł więc podchodząc do obozu, aż wreszcie zobaczył pierwszego spośród kompanów. Wyjątkowego! Karen szła z Marsem na twarzy, chociaż figurę miała zdecydowanie wenusjańską. Jednym słowem była bardzo ładna. Ciekawe bardzo, czy pasowałyby jej skrzydełka takie, jak ma ciocia?
- Hej hej! - krzyknął na powitanie. - Znalazłem, przyniosłem, mam. Wóda, znaczy woda - pokazał radośnie obydwa bukłaki.
Karen tymczasem była bardzo mocno skupiona na swoich myślach. Co rusz zerkała w stronę krzewów przed sobą, ale w głównej mierze patrzyła pod nogi, by się nie potknąć, albo bosymi stopami nie wleźć na jakiś skrytobójczy patyk, czekający tylko, niczym żmija na swą ofiarę, by ranić jej stopy. Na jej szczęście, była dość uważna. Zamiast tego, spośród roślinności wyłonił się Terry. Jej grymas zirytowania nieco złagodniał. Po pierwsze, dostała odpowiedź na wcześniejsze pytanie, gdzie wcięło mężczyznę, a po drugie pojawiło się słowo klucz: ‘woda’. Podniosła spojrzenie swoich stalowoniebieskich oczu do jego twarzy, szukając w niej potwierdzenia, że to, że powiedział woda, oznaczało definitywnie wodę pitną. A potem zerknęła na jego wyszukane bukłaki i znów na niego
- Pitna? Naprawdę? To chociaż jedna dobra wiadomość tego dnia - uśmiechnęła się wyraźnie z faktu tego zadowolona. Zaraz jednak westchnęła, jakby echo poprzedniego zmartwienia znów na nią wpłynęło, po chwili radości
- To naprawdę dobra wiadomość… - dodała już mniej entuzjastycznie.
Zdziwił się trochę jej brakowi takiej wyjątkowej radości. Wszak niewątpliwie od rozbicia szukali wody, która dla nich była absolutnie niezbędna, I nagle wpadł na pomysł: ktoś spośród drużyny musiał znaleźć wcześniej. Drugie źródło wody było dobrą informacją, ale już się cieszyć aż tak bardzo nie było czego. Dlatego pewnie właśnie tak uprzejmie się uradowała, bowiem była grzeczną panieneczką, na zasadzie: dobry Boytonek, dobry, dam ci drapaczka za uszkiem. Oklapł nieco krzywiąc się. Ano jak pech, to badluck.
- No cóż, chodźmy do obozu. Jeśli masz ochotę napić się po drodze, proszę. Mam dwie pełne gumy. Niezwykle szczelne, sprawdzane elektronicznie - dodał wskazując na bukłaki. Może jednak chciała kilku łyków. - Dobra, zimna, krystaliczna - dodał. - Nawet zaliczyłem w niej kąpiel, znaczy nie w tej - poprawił się - ale w strumyku, do którego wpadłem.
Karen zaraz wzdrygnęła się, widząc po jego minie, że przygasiła jego entuzjazm. No tak, mógł przecież źle zrozumieć jej nastrój. A zdecydowanie nie chciała i jemu psuć humoru, zwłaszcza, że przyniósł im bardzo, bardzo dobre nowiny. Kobieta impulsywnie złapała go za nadgarstek
- Nie… Posłuchaj… To naprawdę bardzo ważna wiadomość! Tak… Musimy o niej powiedzieć reszcie! Przepraszam, za moją reakcję. Po prostu sporo się działo gdy cię nie było… Alexander i Alex oni… No i Dafne… Trochę się sprzeczali… Prawie pobili. No i… Chyba się okazało, że Dafne jest syreną. I porwała Axela… Przynajmniej tak mówił ksiądz, a potem walnął sobie z flaszki… Przepraszam… - mówiła w kompletnym chaosie, który oddawał doskonale jej myśli. Właśnie dlatego była taka strapiona
- Chętnie się napiję, tylko najpierw ją przegotujmy… - dodała zaraz, patrząc na gumki z wodą. I przyjrzała mu się, czy nic sobie nie zrobił, wpadając do wody, ale nie kulał jak szedł. Odetchnęła.
- Przegotujemy? Znaczy w czym - spytał niewinnie idąc ku obozowi - chyba nie w tym - uniósł prezerwatywy. Garnka przecież nie mieli. Musieli surową. Tutaj powinna być czysta oraz wolna od wszelkich zanieczyszczeń. - Ale czekaj czekaj, mówisz syrena? Prawdziwa syrena … prawdopodobna historia, przynajmniej na tej wyspie - uznał. Karen mogła się zdziwić, że podszedł do tego tak normalnie. - Ale raczej o Axela bym się nie bał. Przypuszczam, że prędzej sam dał się porwać, niźli zadziałała ona. Wydawało się, że był w nią zapatrzony, niczym sroka w jakiś serek. Ona chyba też miała do niego słabość, chociaż żaden ze mnie znawca miłości - rozłożył smutno ręce, ale zaraz się powstrzymał. - Spotkałem także Ilham. Oszalała - mruknął. - Przykre. No, ale cóż. Trudno pomóc osobie, która stanowczo owej pomocy odmawia. Ponadto - dodał z wahaniem - znalazłem miejsce, znaczy spotkałem osobę stąd, tubylca … - dodał. - Jest spoko, chyba pomogą nam - uśmiechnął się.
Karen zmarszczył brwi… No właśnie w czym? W kokosie? No niby można spróbować, ale nie wiadomo czy się uda. A picie takiej surowej, może i była najlepsza na świecie, ale mogło mieć niewskazane skutki dla organizmu
- Coś wymyślimy… - powiedziała w temacie wody. Gdy mówił o Axelu i Dafne, rudowłosa kiwnęła głową, ale wyraźnie była trochę przygnębiona całą tą sprawą. A potem temat Ilham. To była raczej zła wiadomość. Kobieta słuchała go cały czas z uwagą
- Czuję się, jakby to był jakiś naprawdę dziwny sen. Za każdym razem jak mrugam zastanawiam, się, czy zaraz nie ocknę się w kajucie promu, albo w ogóle w swoim łóżku… Albo w pokoju hotelowym. Tubylcy to dobra wiadomość, dogadamy się z nimi? - Karen popatrzyła na niego ponownie z uwagą i sama spróbowała się uśmiechnąć. Skrzyżowała ręce pod biustem. Co oczywiście tylko uwypukliło jej walory, przynajmniej według Boytona. Ależ na kolejną fantastyczną informację dotyczącą tubylców zareagowała konstatacją “aha dobra” oraz reakcją godną ziewnięcia. Widocznie także spotkali kogoś.
- Kiepsko, ale powolutku udało mi się wytłumaczyć coś, oraz tej osobie także. Umówiłem się, że pójdę po wszystkich oraz podejdziemy do tego strumyka oraz tam was przedstawię oraz tą osobę właśnie. Tak czy siak musimy się stąd wynieść. Miałem takie paskudne sny oraz wiesz, jeśli Dafne jest syreną, to coś pewnie wiedziała o strefie. Wprawdzie łgała niczym nietoperz po alkoholu, jednak warto jej posłuchać.
Karen patrzyła na niego jeszcze chwilę. Czuła się, jakby była w jakimś innym wszechświecie. Albo jakby Terry mówił do niej w suahili. Chociaż doskonale zrozumiała jego słowa, to skołowanie było teraz widoczne i na jej twarzy
- Terry… - zaczęła mówić, ale przerwała jakby już to było całym pytaniem.
- Karen … - objął ją mocnym uściskiem, acz nie takim, żeby łamał kości. Po prostu takim dodającym otuchy oraz energii, mówiącym jestem z tobą, zależy mi na tobie, jesteś dla mnie ważna oraz inne tego typu głodne tekściki .... które jednak akurat tutaj były prawdziwe. Boyton polubił Karen pomimo krótkiej znajomości, zdecydowanie najbardziej spośród ekipy Robinsonów. Wprawdzie wydawało się, iż Karen blisko przestawała z księdzem, ale cóż, nawet jeśli miała takie zapatrywania to i tak ją lubił oraz chciał pomóc. zresztą wszystkim chciał.
 
Kelly jest offline  
Stary 27-10-2016, 17:37   #79
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień II - Terry i Karen [+ obozowicze] - powrót do obozu + plany podróży dalej

Puścił ją, ale nie całkiem, bowiem zaraz po chwili ujął jej dłoń.
- Chodźmy, zrobimy co się da, jeśli zaś ktoś będzie chciał pójść swoją drogą, to cóż, przykre, jednak ma takie prawo. Przedwczoraj nawet się nie znaliśmy, więc chociaż chciałbym, żebyśmy poszli wszyscy razem, nikogo nie przymuszę. Nie boję się także o Dafne oraz Axela, bardziej o Ilham, ale tutaj ona chyba musi najpierw uporać się sama ze sobą. Liczę na to, iż nic jej w tym czasie nie zje.
Karen milczała ponownie, kiedy on mówił. Potem popatrzyła na jego dłoń, którą trzymał jej i znów w górę na niego. Teraz wyglądała, jakby czegoś szukała
- … czy to się wszytko dzieje naprawdę? - zapytała go wreszcie kończąc wcześniejsze niedopowiedzenie. I chyba właśnie ta wątpliwość sprawiła, że rudowłosa pisarka, była tak kompletnie odrealniona w swoich reakcjach na jego słowa. Poddawała wątpliwości obecną rzeczywistość do stopnia, że sobie z tym po prostu nie radziła. Zacisnęła palce mocniej w jego dłoni, jakby podświadomie obawiała się, że gdy ponownie mrugnie, to mężczyzna gdzieś zniknie. Odwróciła wzrok i rozejrzała się dookoła. Gdzie była odpowiedź?!
- Owszem, prawdziwie naprawdę, na ile jesteśmy w stanie stwierdzić. Są nurty filozoficzne, które przyjmują założenie, że właściwie żadna rzecz jest niesprawdzalna - powiedział spokojnie. - Ale odkładając takie sru tu tu tu, to musimy przyjąć, ze tak, bowiem alternatywą jest, że zwariowaliśmy, albo coś podobnego. Zaś wyspa? Cóż, mogło być kiepściej. Jeśli miejscowi pomogą nam, tylko się cieszyć. Może dadzą nam nocleg, porządne jedzenie oraz skierują na powrót tych, którzy zechcą … - dodał. - Chyba zbliżamy się do obozu - rzekł, bowiem wydawało mu się, iż słyszy szum fal morskich, przez które przebijały się słowa rozmowy. Ale może to liście tak dziwnie szumiały poruszane bryzą.
Karen posłuchała tego co powiedział. No tak. Miał sporo racji. Jego logika w tym całym zamęcie była niezwykle stabilną ostoją. Może powinna się jej uczepić? Zaraz powoli się uśmiechnęła
- To co mówisz… Brzmi sensownie. Tak… Terry. Obiecaj mi, że nie znikniesz, dobrze? - powiedziała do niego w końcu bardziej swoim tonem i już mniej jak zagubione dziewczę. wyprostowała się nawet nieco pewniej. Zdecydowanie nastąpiła w myśleniu kobiety jakaś zmiana, kompletnie owiana tajemnicą, ale na tyle wyraźna, że zauważalna gołym okiem
- Tak, plaża jest całkiem niedaleko. - zauważyła i odpowiedziała mu już z sensem.
- Czyli witaj obozie, w gorącu i mrozie, siedząc na kozie … - zabrakło mu rymu. - Nie lubię gubić wersów … - mruknął oraz zaśmiał się. - Nie planuję zniknąć, jeśli tylko będzie to możliwe. Szczególnie teraz, kiedy możemy wszyscy mieć szansę normalnego, bezpiecznego schronienia. Miałem nocką głupi, niezwykle realistyczny sen. Właściwie wredny sen, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, ze było tam coś bardzo rzeczywistego oraz nie mogę samego siebie przekonać, że to takie nic.
Westchnął.
- Uciekajmy stąd, z tego brzegu - nieco mocniej uścisnął jej dłoń - a potem zobaczymy, czym powita nas ten ląd. Zaczął stanowczo od tego, co ma złe, więc może obecnie kolej na dobre. Wyjechałem stamtąd, z Anglii, żeby zacząć wszystko od nowa … - dodał ni w pięć ni w dziewięć.
Karen przyjrzała mu się teraz z faktyczną uwagą
- Śniłeś o tym, że jakieś postacie wyszły z wody, a my uciekaliśmy, prawda? - zapytała go.
- Tak właśnie, jakieś nudystyczne plemię zombie - potwierdził trzymając ciągle jej dłoń. szli niczym przedszkolaczki.
Sama nie puszczała jego ręki
- Tak, powinniśmy się wynieść z tego brzegu. I wiesz co, bardzo chętnie się napiję. Nie mówiąc już o kąpieli w tym strumieniu. Daleko to jest? - zaczęła teraz się dopytywać
- Od nowa? - chciała pociągnąć temat, który zaczął.
- Strumień jest blisko - odparł - niecałą godzinę marszu. - Po drodze zaś są, tadam! ma ra ku je! - przeliterował. - Jeden z najwspanialszych owoców świata. Może służyć nawet jako odkażalnik, zamiast wysokoprocentowego alkoholu. Znaczy sok. Co do kąpieli, znaczy ja się skąpałem, wpadłem do niego, bo się pośliznąłem. Miał tam z pół metra głębokości, ale zdaje się po szybkim nurcie, mógł się rozpoczynać jakimś wodospadem, jeśli zaś tak, to niewątpliwie wody wydrążyły jeziorko, wręcz idealne. Liczę jednak na to, że miejscowi pokażą nam, gdzie się trzeba myć. Zaś od nowa … straciłem wszystko … Wtedy ludzie zaczynają od nowa, chcąc się jakoś podnieść ze swoich klęczek. - Chcesz wody z gumy, czy poczekasz na świeżą? - spytał.
Popatrzyła na niego i kącik jej ust uniósł się lekko w specyficznym uśmiechu
- To bardzo dżentelmeńskie z twojej strony, częstować panie wodą z gumy, w tych jakże niesprzyjających warunkach - przemówiła poważnie, ale z nutą rozbawienia w głosie
- Lubię marakuje… Ale dawno nie jadłam - dodała ni stąd ni zowąd.
- I jak to się stało, że spotkałeś tubylca? Tak sobie stał? - zapytała żywszym tonem.
- Niestety co do kieliszków, mogę zaproponować jedynie gumowe, ewentualnie w obozie będzie może jakaś skorupa kokosowa odpowiedniego kształtu … nie, zaraz, jeśli pamiętam są tam butelki do karmienia niemowląt. Będziemy więc mogli albo wykorzystać butelkę, albo nawet założyć smoczka, jakby ktokolwiek miał ochotę - parsknął wesołym śmiechem, który miał podwójne korzenie, raz w smoczku, raz wyobraźni, którą właśnie podglądał kapiącą się Karen od czasu, kiedy wspomniała ową milusińską czynność. - Tubylec zaś stał nad wodą oraz przestraszył się tak, jak ja zapewne, tylko, ze nie wiem dokładnie, co się stało, bowiem wtedy się pośliznąłem oraz przyrżnąłem tak, że na chwilę chyba straciłem przytomność, albo raczej po prostu wiesz, straciłem wizję, fonię oraz inne zmysły. Jak odzyskałem, ta osoba była już koło mnie. Szczęśliwie nie ciapnęła mnie niczym, lecz spróbowaliśmy się dogadać. Znała alfabet łaciński, litery oraz, wiesz to dziwne, wielokrotnie wymieniła imię naszej syreny, choć tak trochę dziwnie - dodał.
- O taak… Niewiadomego pochodzenia pitna woda, prosto z buteleczki dla niemowląt… To dokładnie to o czym marzyłam… - pokręciła głową, sama wyraźnie bardziej rozluźniona, żartując w najlepsze. Terry działał na nią zdecydowanie kojąco. Potem przysłuchiwała się jego opisowi wydarzeń z wpadaniem do wody i z tubylcem, o którym zaraz dowiedziała się, że był ‘nią’
- Nie nabiłeś sobie guza? - zapytała przyglądając mu się podejrzliwie i zaczęła mu się przyglądać ponownie uważniej, czy nic mu nie jest.
- Używała alfabetu łacińskiego, ale jakoś inaczej, tak? Hmm… Nie mogła przyjść tu? Tu byśmy pewnie zrozumieli… No i niekoniecznie dobrze, że pytała o Dafne, bo ta aktualnie zginęła w morskiej toni. - cmoknęła zamyślona. Zerknęła na wodę, którą Terry cały czas niósł
- Piłeś ją już? - zapytała.
- Jasne - potwierdził - prosto ze strumienia i próbowałem nieco stąd. Czuć trochę wanilię - przyznał - ale lekko. Ogólnie pychota po mleczku kokosowym, którego, mówiąc szczerze, nigdy nie lubiłem. Natomiast owszem, używała łacińskich liter. Nie wiem, czy pytała o Dafne, ale wymawiała to słowo, przy czym literkę f z takim przydechem. Zaś czy nie chciała tu przyjść, czy nie mogła, hm, może wie więcej, niźli my, tak jak pewnie Dafne, skoro jest jakąś syrenką. Przecież nie złapię ją siła oraz nie przyciągnę. jeszcze bym jej skrzydła połamał. Tak jak Ilham, skoro nie chce … Nie mamy innego wyjścia, tylko spotkać się z tubylcami oraz zorientować, co wiedzą oraz jak mogą nam pomóc. Oczywiście ponadto, jak moglibyśmy się im odwdzięczyć naszymi siłami.
- A nie pomyślałeś, że możesz się rozchorować? Kurczę… Chociaż… - wyraźnie miała moralne wątpliwości. Chciało jej się pić, oczywiście. Miała trochę dość kokosów, lubiła pomarańcze, ale woda to zupełnie inna para butów. To już ⅓ dobrej kawy!
- Czekaj… Skrzydła? - zapytała go, zatrzymując temat w tym miejscu na moment. Popatrzyła na niego z uwagą.
- A Ilham… Poszła sobie? Rozmawialiście? Co mówiła? Kurczę… Mówiłam, że nie powinniśmy się rozdzielać… - skrzywiła się smutniej.
- Czy skrzydła są dziwniejsze od przemiany na postać syreny? - spytał konkretnie. - Albo od dwóch słońc? Według mnie nie, zaś woda tutaj pewnie czystsza od naszej najlepszej butelkowej. Zaś Ilham - skrzywił się - próbowałem, jednak do niej mówić jak do słupa, a słup stoi, jak … słup - zakończył niezręcznie.
- Nie no… Dziwniejsze nie, ale nie wspomniałeś o tym wcześniej... Nieważne… - pokręciła głową
- Ok… Dobra… Znaczy nie no… Źle. Powinniśmy przekazać to wszystko reszcie… O ile Alexander nie jest już pijany, dobrał się do whisky i nie wiem co dalej… - zmarszczyła brwi.
- Wiesz co, to ja napiję się potem, najpierw może dajmy trochę Monice, na pewno dobrze jej to zrobi. - no skoro Terry czuł się dobrze, a pił prosto ze strumienia… A ona jeszcze trochę wytrzyma. Odezwała się opiekuńcza strona Karen.
- Nie mówiłem, bowiem cóż, najważniejsza wydała mi się woda, a potem tak jakoś się rozlazło na syreny oraz inne sprawy - przyznał. - Co do Moniki, jak wolisz, mamy dwa litry wody, zaś Aleksander … cóż, weźmiemy kogo możemy, jak możemy, nawet gdyby to miało być pójście noga za nogą oraz jakoś powoli dokuśtykamy nad strumyk, nawet gdyby ksiądz się nabzdryngolił niczym Dżinks. Wiesz, mamy wodę, mamy tubylców, nie jest źle - widać było, że Boyton uznał, iż porównując do poprzedniej doby, zaistniał stanowczy postęp.
- Zdecydowanie wolę przenieść się chociaż nad tą rzeczkę, niż dalej przebywać nad tym morzem… Widziałeś po drodze jeszcze jakieś ciekawe rzeczy? - zapytała go, po czym w końcu ruszyła ich z miejsca, lekko pociągając go za rękę, którą cały czas trzymała i nie miała zamiaru puścić.
- Pewnie, że widziałem. Znaczy żabę. Kiedy się wywaliłem wskoczyła mi na głowę oraz zaczęła rechotać głośno. Także zwierzęta, ptaki, nawet kopytne. Ogólnie jest prześlicznie, zakochałem się prawie patrząc na tą dziewiczą przyrodę - wypsnęło mu się.
Karen uśmiechnęła się, wyobrażając sobie najwyraźniej Terry’ego z żabą na głowie i siedzącego w strumyku. Wymalowała mu jeszcze zaskoczony wyraz na twarzy i tak. Jej usta zadrżały lekko.
- Znaczy, będzie co jeść… O ile nie dowiemy się od tubylców, że coś tu jest święte, albo nie… - powiedziała, a gdy Terry mówił dalej zerknęła na niego i uśmiechnęła się
- A jeszcze kilkanaście minut temu mówiłeś, że nie wiesz nic o miłości - zauważyła i uśmiechnęła się do niego pogodnie. Chciałaby zobaczyć, co tak urzekło Terry’ego. Odwróciła wzrok i odgarnęła kolejne liście.
Mężczyzna machnął dłonią.
- Kurcze, nie jestem takim prawiczkiem - parsknął śmiechem - nie raz zakochiwałem się w pięknym krajobrazie, ale chyba żaden nie był tak czysty, jak ten, jak piękny wiersz … - przyznał. - Pasujesz do niego - dodał spokojnie oraz cicho, bowiem chociaż od jakiegoś czasu mocno spowolnili chód, to obóz był blisko. Zbliżali się, chyba żeby zaczęli już tuptać tiptopkami. - A ty co czujesz, oczywiście oprócz whiskey - bowiem niemal już doszli do obozu, zaś bryza od morza przynosiła zapach alkoholu etylowego.
Karen ponownie na niego zerknęła, jednak na pytanie nic nie odpowiedziała, tylko ponownie uśmiechnęła się do swoje myśli. Mimo wszystko najwyraźniej nie miała zamiaru puścić jego ręki, do póki on nie zrobi tego pierwszy… jednak spryciarz Terry korzystał ile się tylko dało, wcale nie mając ochoty jej puszczać. Karen wprawdzie nie odpowiedziała na jego pytanie, ale trudno, musiała mieć tutaj nielekko, myślał Terry wkraczając na tereny obozu Robinsonów.




Karen i Terry weszli do obozu trzymając się za rączkę, niczym dzieciaczki prowadzone przez panią nauczycielkę.
- Hej, hej! - krzyknął Boyton witając wszystkich. - Mamy wodę!
- Terry upolował dla nas rzekę - dorzuciła pogodniej Karen, przyglądając się co nowego w ‘obozie’.
Obóz był… dość pusty. Siedziała w nim bowiem tylko Dominika. Nie było nikogo więcej. Rozglądając się jednak, można było dostrzec w oddali Aleksandra powracającego w ich stronę z Moniką. Terry pomachał do nich dłonią witając. Cóż, ciekawe co robili wspólnie, jednak Alexander widać miał przyjacielskie nastawienie, szczególnie dotyczące dziewcząt. Oraz taki zwierzęcy magnetyzm … chyba. Tak czy siak dobrze, że wracali. Przynajmniej oni mogli otrzymać informacje o wodzie oraz skrzydlatej kobiecie.
Początkowo Karen była rozentuzjazmowana, ale że było pusto, oczywiście zaczęła szukać brakujących członków kompanii. Widząc w oddali Alexandra, wraz z Moniką, początkowo była nieco zaskoczona, ale zaraz ucieszyła się, że nic ich nie zeżarło. A turniej kto pierwszy puści rękę trwał. A rudowłosa ewidentnie nie chciała dać Terry’emu za wygraną i ustąpić.
Dominika ucieszona wstała z miejsca i chętna do napicia się wody poczęstowała się nią z jednej z trzymanych przez Terry’ego prezerwatyw.
Monika przyczepiona do pleców księdza, skromnym ruchem bojąc się oderwać od niego dłoń, od której przecież zależało jej utrzymanie się odmachała Terry’emu. Z daleka widać było, że obydwoje są mokrzy, a Monika do tego uśmiechnięta i jakby zupełnie lepiej z tym uśmiechem wyglądająca. Z tym, że Alex mokry był od potu. Odpoczywał po drodze, ale i tak wyglądał jakby dotarł tu ostatkiem sił i miał wyzionąć ducha. Przez chwile wyobraził sobie siodło na plecach i Monikę w nim, oraz marchewkę i jej brak. Z oburzeniem. Patrzył przy tym chciwie na kokosy, chciało mu się pić jak diabli. I wtedy też, Aleksander dostrzegł wypełnioną płynem prezerwatywę trzymaną w dłoni przez Terry’ego. Z drugiej bowiem właśnie piła Dominika. To nie była wyobraźnia! Czyżby mężczyzna znalazł słodką wodę?
Wolał nie myśleć o alternatywach. Doszedł na drżących nogach do posłania Moniki i usiadł by mogła zgramolić mu się z pleców. Jego wzrok jednak skupiał się już tylko na prezerwatywach i o nich myślał, w czasie gdy dziewczyna posłusznie zgramoliła się na swoje miejsce. Po czym przesunęła leżącą tam butelkę z alkoholem nieco dalej. Ksiądz na całe szczęście zdołał wypić tylko kilka łyków, nim Monika powstrzymała go.
- To… to… - nie dokończył wskazując gustowne pojemniki i spoglądając to na nie to na Terry’ego.
- To to loto - uśmiechnął się zadowolony Boyton. - Dwa litry świetnej źródlanej kranówki, niedaleko stąd oraz z przedstawicielem tubylczej rasy, który czeka przy owym strumieniu. Całkiem wygadana osoba, chociaż ma dziwny język - podał Aleksandrowi picie trzymane oczywiście w drugiej ręce, niż ta, która przyklejona była niemal do dłoni pięknej Karen. - Rozdziel, rozpakuj, napij się, zresztą wszyscy niech się napiją oraz proponuję się zbierać. Może jakoś po drodze zgarniemy naszą wspaniałą koleżankę, którą widziałem po drodze, czyli Ilham, bo tamto tego znaczy już słyszałem …
Monika z zaciekawieniem śledziła usta Terry’ego i z równym zaciekawieniem spojrzała na połączone dłonie jego i Karen, gdy na chwilę przestał nimi poruszać.
Alex tymczasem pił.
Żłopał.
Przeprowadzał brutalna orgię zniszczenia na niewielkim zapasie wody w prezerwatywie.
Może i powinien wpierw spytać, czy Monika nie chce się napić, ale ta z myśli była wyparta przez dziką pustynię wypełniająca każdy kawałek jego zmaltretowanego jestestwa. Pijąc kreował myśli pełne paniki…
Ze słów Terry’ego wynikało, że zaraz mieli się zbierać i gdzieś iść. A on po prostu chciał się położyć i zdechnąć w spokoju.
Karen nie przerywała Terry’emu jego chwili chwały, gdy oznajmił im wieści o wodzie i o tym, że muszą się ruszyć.
A potem obserwowała, jak Alexander pije i doszła do wniosku, że biedaczek, musiał się strasznie zmęczyć. Zerknęła na Monikę, która za to patrzyła na dłonie jej i Terry’ego. Odruchowo zacisnęła mocniej palce, ale nie powiedziała nic w tym temacie
- Może damę też poczęstuj… - zaproponowała księdzu, wskazując wolną ręką, płynnym ruchem Monikę… A może już nie księdzu? Cholera wie…
Pożar został tymczasowo ugaszony. Ksiądz odwrócił się i podał prezerwatywę Monice bez większego zawstydzenia czynem nie przystającym do rycerskości, a wskazującym pewien egoizm. Inna sprawa, że to ona była w siodełku przez ostatni kwadrans, a ksiądz przebierał kopytkami. wyobraził to sobie zresztą.
- Tubylcy… - spytał przytomniej.
Monika odebrała od księdza prezerwatywę… widać, nie miała do niego cienia żalu. Dobrze rozumiała to, że to ona była noszona, a on był padnięty. Nie mogło być inaczej. Zresztą, dziewczyna zrobiła tylko kilka łyków. Nie wiadomo czemu, przecież tak jak inni nie piła od wczoraj. Po tym wyciągnęła dłoń z jeszcze nie do końca pustą prezerwatywą w stronę Karen.
Tylko Aleksander zdał sobie nagle sprawę z tego, że dziewczyna nie chce pić z niesamowicie błahego i być może głupiego powodu. Nie jest w końcu w stanie sama dotrzeć “zza krzaczek” aby oddać później wypitą wodę w innej postaci. A on mówi coś o chodzeniu gdzieś po za obóz…
- Tubylcy - potwierdził Boyton. - Dokładniej tubylczyni. Poznasz, znaczy wszyscy poznają, bowiem czeka na na nas przy strumyku. Mniej niż godzina spokojnego spaceru. Proszę, wypijcie wszystko. Lepsze stanowczo niźli kokosowe mleczko. Podczas tropikalnych upałów bez wody daleko nie zajedziemy chyba - prosił Terry swoich kompanów.
Gdyby przeciągłe jęki pełne rozpaczy mogły powalać drzewa, właśnie rezydowaliby w wiatrołomie, choć pełen bólu jęk Alexa rozległ się jeno w nim samym nie werbalnie. Godzina drogi, a ruszać mieli lada chwila. Ksiądz pomyślał czy by nie ściemnić, czy nie zobaczył właśnie statku daleko na horyzoncie.
Cokolwiek. Opadł trochę sflaczały.
- Za ile chcesz ruszać? - spytał.
Choć nadzieje miał, że odpowiedź będzie w stylu “w tym tygodniu”, to mocno na to nie liczył.
Karen widząc gest w swą stronę ze strony Moniki, uśmiechnęła się do niej lekko, a potem na trzy sekundy, albo chwileczkę więcej zawahała się… Napięła lekko ramiona, po czym rozluźniła je i z tym odruchem stracił na sile też jej uścisk na dłoni Terry’ego. Przegrała tę małą bitwę, bo Monika napiła się za mało, a ona chciała jej wyjaśnić, że powinna chociaż jeszcze kilka łyków. Podeszła do niej i przykucnęła
- Więcej Moniko. Napij się jeszcze troszkę… - powiedziała spokojnym tonem, by ta zrozumiała. Monika patrzyła na nią z wątpliwością malującą się w oczach. Wyobrażała sobie przy tym jakim kłopotem dla wszystkich będzie moment w którym zachce jej się sikać. Nie wiadomo, czy Karen będzie w stanie sama przytrzymać ją w odpowiedniej pozycji. Nie mówiąc już o tym, że kobieta będzie musiała znów ściągnąć jej majtki, a ona w dodatku ma bardzo kłopotliwy okres… w natłoku ów przerażających myśli, pokręciła głową odmawiając picia.
- A kiedy się napijesz - Terry mówił równie powoli - biorę cię na barana i ruszamy - tym samym odpowiedział na pytanie Aleksandra. - Im szybciej ruszymy, tym szybciej tam wypoczniemy, przy świeżej wodzie, a może tubylcy zaoferują nam coś, jakąś pomoc - wspomniał Aleksowi, ale uśmiechnął się do Karen, tak jakoś pełen uznania, bowiem sam wcześniej nie pomyślał, żeby przystopować rywalizację.
Alex pokiwał głową z istnym męczeństwem. Gdyby przypadkiem gdzieś tu kręciła się ekipa filmowa chcąca kręcić remake “Pasji” Gibsona, główną rolę dostałby w cuglach.
Odwrócił się ku Monice i spojrzał na nią. W myślach przelatywały mu obrazy i uczucia. Troska. Twarz Karen, Zaniepokojenie. Twarz Alexandra. Zdrowy uśmiech Moniki. Słońce… upał. To wszystko zabarwione sporą dawką pewności, że tak trzeba. Woda. Alex niosący gdzieś Monikę i odchodzący, Karen i jej troska, chęć pomocy. Woda, niema i wielka prośba. Położył dłoń na jej dłoni.
Karen zamarła chwilę w bezruchu. Obserwowała oczy Moniki, niejako ją rozumiejąc. Bo im dłużej się nad tym zastanawiała, tym jaśniejszy stawał się powód… Zerknęła na wodę i znów na Monikę
- Ile wzięłaś łyków? - zapytała powoli. Widziała też jak Terry się uśmiechnął, posłała mu tylko spojrzenie, że następnym razem to on puści pierwszy. Spojrzenie szarych oczu okraszone błyskiem w oku.
Monika zmarszczyła usta, widać niezbyt przekonana i zła na siebie samą, że musi stawać przed takimi myślami. Przesunęła dłoń pod dłonią księdza, na chwilę zaciskając na niej palce po czym zabrała ją by pomóc sobie w wypiciu jeszcze kilku łyków z prezerwatywy.
W myślach Alexa zagrała radość i obietnica, że będzie ok. Skwitowana spojrzeniem Moniki w stylu “no nie wiem...:”.
- Trzeba nam - powiedział Szkot - zapakować rzeczy do walizki… - ciężko ruszył się z miejsca wskazując, że bohatersko bierze to na siebie.
Miał zamiar pakować je tak długo, by nie wyć ze strachu na samą myśl o ruszaniu. Oddech dopiero mu się uspokajał po “małej”, “leniwej” wycieczce nad wodę.
- Dobra - uniósł bohatersko ramię Terry, niby udając atletę. Akurat specjalnie przemęczony nie był. Dwie godziny spaceru dla zdrowia oraz dobra woda wcale nie powodowały większego wyczerpania. Wręcz dodawały energii. Jakby bowiem nie było, na poligonie biega się dalej, ciężej oraz znacząco dłużej. - Więc hop siup. Ja biorę Monikę na barana.

 Na barana


Napisał jej na piasku.
- Dziewczyny - pomóżcie proszę Aleksandrowi nieść te walizki. Najlepiej się zmieniać i ruszamy. Przepraszam, ale nie ma na co czekać. Może złapiemy jeszcze po drodze Ilham i uda jej się jakoś przemówić do rozsądku - między właśnie dlatego innymi nakłaniał wędrowców do jak najszybszego startu, żeby dopomóc Irance. Ponadto stanowczo dosyć miał strefy. Przed wieczorem większość argumentów przemawiała za pozostaniem. Oczywiście faktem było, iż nie zagłębiały się tutaj zwierzęta, jednak z drugiej strony mogło to oznaczać zarówno niebezpieczną strefę ze względu na jakiegoś stwora, jak coś typu azylu. Nie znając samej groźby po prostu nie dało się podjąć decyzji opuszczenia jej, gdzie bezbronnym niemal podróżnikom mogły grozić dzikie stworzenia. Udawane przeczucia Dafne to było za mało. Odkąd dowiedział się, iż była syreną, dowiedział się także, że oszukała go oraz złamała “słowo honoru”. Musiała wiedzieć wszak więcej, niż mówiła. Najgłupsze było jednak w tym wszystkim, że po prostu po owym “słowie” jej uwierzył. Jednak wolała pogrywać swoją gierkę nawet ryzykując towarzyszami. No, może poza Axelem, jego pewnie by uratowała. Owszem, przyznawał, mogła się obawiać zdradzić przed nimi, nooo że na przykład, nie wiem, zrobiliby jakieś jadło z jej ogona. Niektórzy mają dziwaczne zboczenia, ale mogła mieć złe doświadczenia z ludźmi w dalekiej przeszłości. Terry wkurzony był na oszukańczą Dafne, ale tak czy siak, wolał innych usprawiedliwiać, niźli potępiać. Raczej szukał przyzwoitszych stron postępowania oraz wynajdywał powody … identycznie podczas spotkania irańskiej dziewczyny. Postępowanie Ilham dalekie od racjonalności powodowało w nim jeszcze większe wnerwienie, niźli Dafne. Bowiem co do Axela nie miał pretensji. Czy to pierwszy raz się zdarzyło, że kompletnie odurzony uczuciem zauroczenia lub miłości nawet chłop postępował, jakby każdy czyn jego dziołchy był tak cudownie wspaniały, że tylko oprawić w eleganckie ramki? Normalna rzecz, ludzka bardzo … dobrze byłoby, żeby przynajmniej było to prawdziwe uczucia i żeby go nie zrobiła w konia. Wtedy później, kiedy egoistyczne, mające gdzieś cały świat uczucie, mogłoby się przeobrazić w coś naprawdę pięknego. Znał takie pary, które kochały się bardzo i to powodowało, że stanowiły także jakąś opokę dla innych. Tymczasem jednak to, co łączyło Dafne i Axela nawet nie haczyło o ten właśnie poziom. Ale jednak z drugiej strony, może czasem trzeba po prostu przejść etap takiego zakochanego egoizmu …
- Zbierajmy się - ponaglił podchodząc do Moniki. - Czy ktoś może mi pomóc tak, żeby zarzucić ją mi na plecy? - spytał krzątające się osoby.
Początkowo Karen zaczęła zbierać te rzeczy, które porozkładane były nieco z dala od walizek, na przykład sukienkę Moniki, którą wcześniej rozłożyła, by ta wyschła. Potem, gdy Terry wyraźnie chciał już się zbierać i iść, kobieta zerknęła na Monikę, czy aby jej ‘stan’ za mocno nie daje jej się we znaki
- Terry… - zaczepiła go, zanim do czegokolwiek się zabrał z braniem Moniki na plecy
- Nie wiem czy wiesz, ale generalnie Monika jest dziś trochę bardziej niedysponowana. Jak coś, będziemy musieli się częściej zatrzymywać. Dobrze? - rudowłosa znów przejawiała tę swoją opiekuńczą stronę natury, no ale dobrze by było, żeby ‘tymczasowe’ nogi Moniki wiedziały chociaż cokolwiek o całej sprawie z poranka…
Czyżby dziewczyna poczuła się gorzej niż wczoraj? Nie wyglądało na to, zaś wysiłki Aleksandra sprawiły, że nawet jakby się nieco rozluźniła.
- Relax - skinął Boyton jednak potwierdzająco głową. - Przecież wiem. Jak tylko poczuje się słabo, albo coś, niech daje znać, choćby pstrykając mi na przykład w prawe ucho.
Oczywiście doskonale wiedział o słabości dziewczyny i trochę nie rozumiał, dlaczego Karen mu przypominała. Przecież sympatyczna Monika od wczoraj czuła się źle. Opiekowali się nią, jak tylko potrafili, ale nie byli specami, zaś jedyna umiejętna osoba zdezerterowała wałęsając się bez sensu po polanach wyspy. Jasna dlatego sprawa, że jeśli miałaby jakiś problem z wytrzymaniem na plecach, to musieliby chwilkę odpocząć. Liczył jednak na to, że tubylcy pomogą im, zaś sympatyczna Alaen wydawała się naprawdę miła. Miała okazję okazję zrobić coś niemiłego Boytonowi, ale tego nie uczyniła. Wręcz przeciwnie, widać było troskę. Dlatego właśnie stanowiło to kolejny powód szybkiego ruszenia.
- Idziemy, wszystko gotowe? - rzucił popędzająco. - Proszę, niech mi ją ktoś włoży na plecy - poprosił ponownie. Wiadomo bowiem, że przy zwykłych warunkach nie byłby to kłopot. Monika samodzielnie usadowiłaby się, ale tak, ktoś powinien ją ulokować na pochylonych plecach byłego sierżanta Królewskiej Armii.
Aleksander zaczął czuć, czy myśleć… bowiem ciężko znaleźć na to odpowiednie określenie, jak Monika zastanawia się nad tym, dlaczego wie co Terry powiedział, skoro nie patrzyła na jego usta. Rozważała czy nie usłyszała tego w myślach księdza. I jednocześnie wyobrażała sobie jak zmniejsza się do miniaturki kobiety, a Aleksander bez problemu pomaga Terry’emu włożyć ją na jego plecy. Niestety ów wyobrażenie, kończyło się na tym, że lądując na plecach mężczyzny okazuje się tak niesamowicie ciężka, że Terry nie jest w stanie zrobić z nią ani jednego kroku. W każdym razie, bezradna dziewczyna leżała na swoim posłaniu i czekała aż wszyscy dookoła niej się uwiną.
Dominika w tym czasie pomagała zapakować walizki, do których wrzuciła również własne ręczne robótki by łatwiej było je przenieść z miejsca na miejsce.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 27-10-2016 o 18:14.
Vesca jest offline  
Stary 27-10-2016, 22:18   #80
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień II - komu w drogę, temu w czas

Zapakowawszy rzeczy, ksiądz wziął jedną walizkę i zbliżył się do Moniki. Nie do końca rozumiał co dziewczyna chciała przekazać. Wyobraził sobie ją na plecach Terry’ego i potem na plecach swoich, ubarwił to pytaniem.
Jednak nie o to Monice chodziło. W odpowiedzi Aleksander zobaczył Monikę niesioną na plecach przez Terry’ego. Gdy zaś w ów wyobrażeniu Terry był bardzo zmęczony wizja pokazywała jak zamienia się z ciężkim obowiązkiem z Aleksandrem. Dziewczyna nie chciała nadwyrężać księdza, mimo wielkiej sympatii do niego. Właściwie… nikogo nie chciała nadwyrężać…
- Daleko to? - Alex spytał Terry’ego już całkiem lepiej prezentując się. Krótkie wysiłki męczyły go, ale plus był taki, że dość szybko dochodził po nich do siebie, inaczej niż zwykły człowiek po długotrwałych wysiłkach i wymęczeniu mięśni. Jednocześnie posłał dziewczynie wizję Moniki pełnej zdrowia i werwy, noszącej Terry’ego, a potem Alexa na barana, okrasił to wesołą nutą rekompensaty.
- Eee, nie - potwierdził - idziemy ku górze. Najpierw przejdziemy przez polankę, potem drugą, gdzie rosną marakuje, potem dosłownie chwilkę nad rzekę.
Cóż, akurat dwukrotna prośba o pomoc nie pomogła, więc zabrał się sam.

 Wezmę cię na barana. Przytrzymasz się mnie, proszę. Będę ostrożny


Napisał ponownie. Szczęśliwie znał sposoby, aczkolwiek wymagające nieco wysiłku oraz na pewno mniej komfortowe dla Moniki, ale skoro się inaczej nie dało … Kucnął przed nią bokiem, układając jej prawą rękę na swoim barku. Potem skręcił ciało 90 stopni mocno przykurczony oraz pochylony do przodu, pociągając jednocześnie dziewczynę do góry oraz wciągając na siebie. Alex pomógł Monice raczej odruchowo unosząc ją dodatkowo za pupę by mogła opleść Terry’ego nogami. Gdy tak była ułożona, Boyton wypiął mocno zadek, czkając aż będzie trzymać się góry, wtedy rękami objął jej nogi i po prostu się podniósł, ciągle pochylony do przodu. Taka pozycja była nawet wygodna do marszu, zaś stosunkowo lekka kobieta nie ważyła więcej pewnie niż standardowy pakiet inżynieryjny ważący 45 kilo, do tego jeszcze broń, zapasowe magazynki, prowiant … nic dziwnego, że saperów nazywano mułami.

Chwilę jakoś to zabrało, właściwie byłoby szybciej, gdyby nie fakt, ze usiłował być nadzwyczaj delikatny.
- Złożone wszystko - powiedział pół pytając pół opisując stan obozowiska - chodźmy wobec tego ku lepszemu biwakowi.
Monika już bardziej gotowa być nie mogła. Ułożyła się wygodnie na plecach Terry’ego i ukradkiem spojrzała na księdza, do którego lekko się uśmiechnęła.
Karen złapała się więc za wypakowaną różnymi rzeczami walizkę. No cóż, może nie była żadnym siłaczem, ale skoro panowie będą zajęci noszeniem Moniki, nie chciała im dodatkowo dorzucać tobołków. W międzyczasie zgarnęła też swoje wcześniej pozostawione tu buty na obcasie i długopis. Jakoś nie mogła się z nim rozstać. Poczekała również na Dominikę, gdy i ona zajęła się zbieraniem swoich robótek ręcznych do drugiej walizki.
Po tym procesie przygotowań do podróży, rzuciła okiem na Terry’ego, który już miał Monikę na plecach. Przyglądała się temu chwilę z nieodgadnioną, zamyśloną miną, po czym zerknęła na dwa słońca, a potem na linię zieleni
- No to… Prowadź nas, przewodniku… - rzuciła do Terry’ego i uśmiechnęła się lekko. Czekała ich jednak dość długa wędrówka, ale przecież nie do wizji wysiłku kobieta się uśmiechnęła. Pomyślała o wcześniejszej rozmowie z Terry’m i o krajobrazie w którym się niemal zakochał. No w końcu teraz wszyscy go zobaczą. A ona zdecydowanie była nim bardzo zainteresowana.


Gdy ruszyli, z początku Alex znów kierował myśli do Moniki wyobrażając sobie ich wędrówkę przez tropikalny las, potrzebę dziewczyny by udać się na stronę i jej myśli. Myśl układającą się w niebieski balonik, na którą ksiądz zabiera Monikę i wraz z Karen odchodzi w bok. Zostawiając je tam same. Okrasił to zapytaniem. Dziewczyna nie mogła mówić ni pisać w tej pozycji by dać znać, że potrzebuje...
Spoglądał przy tym dyskretnie na dłoń Karen i rękę Terry’ego przytrzymującą nogę chorej dziewczyny. Uśmiechał się przy tym tyleż z zaciekawieniem co niewinnie.
Monika zgodziła się by niebieski balonik był hasłem “ej tam, chce mi się szczać”... podsumowując je dość dosłownie i z rozbawieniem. Pomyślała o tym, że faktycznie tamta dwójka trzymała się za dłoń… ale przecież nie ma w tym ani nic złego, ani dziwnego. Zaczęła nawet filozofować, że każdy w takiej sytuacji w jakiej oni są potrzebuje wsparcia i że prawdziwe uczucia rodzą się w biedzie, podczas trudnych doświadczeni, a nie odwrotnie. W końcu zdała sobie sprawę, że przynudza, przynajmniej sama tak uznała i przestała o tym myśleć. Odpowiedział jej wizją ciszy, nudy, zabarwił to nutką negacji względem wymiany myśli nawet na głupie tematy. Wspomniał przy tym jej myśl o tym, że słyszała To co mówił Terry i mimowolnie okrasił je nutami radości i żalu. Monika była wdzięczna, że tak myśli… lepsza nudna wymiana myśli, niż cisza. Zaś to, że “słyszała” co mówi Terry… nie wiedziała co o tym myśleć, ale Aleksander wyczuwał radość jaka wiązała się z tym zdarzeniem. Odpowiedziało jej potwierdzenie. Monika nie musząca pisać, nie musząca radzić sobie z niepełną znajomości języka, komunikująca się ze wszystkimi. Radość z tego była szczera, aczkolwiek prześwitywał głęboko za nią niewielki zal, za możliwością utraty czegoś niepowtarzalnego i intymnego. Monika zaśmiała się w myślach. Przecież nie odzyskała nagle słuchu, nie nauczyła się mówić… po prostu usłyszała głos, czy słowa Terry’ego przez myśli Aleksandra. To dzięki niemu coś zrozumiała, dzięki jego uszom. Zaciekawiło ją też, ów uczucie żalu które pojawiło się u księdza, on jednak płynnie przeskoczył na “wspólne” w tej formie wymiany myśli podziwianie przyrody, aby wędrówka nie zeszła im na niczym.
Karen skupiła się głównie na tym, by oddychać równo. Co jakiś czas i ona zerkała na pozostałych i nie umknęło jej, że ksią… Nie. Aleksander co rusz patrzy na Monikę, a ona na niego, jakby prowadzili jakąś niewerbalną konwersację. Zwłaszcza, gdy najpierw jedno, a potem drugie zerknęło na jej rękę. Rudowłosa poważnie zaczęła się zastanawiać, co jest grane i czemu ta cisza, przerywana jedynie oddechami tak bardzo się przeciąga. Dziwne, ale nie komentowała. Popatrzyła jednak po tej scence z przyglądaniem się jej i Terry’emu najpierw Monice, a potem Aleksandrowi. Zadawała pytania bez słów, ale nie mówiła nic na głos.
Alekander spostrzegł się, że nie uszło uwadze Karen ich spojrzenie. Wydawało mu się, że dziewczyna głęboko analizuje zachowanie jego i Moniki, zupełnie jakby zadawała pytanie, co tu jest grane. Niemalże słyszał je w swoich myślach. Być może to ta jego głęboka empatia, pozwalała mu to zauważyć. Było to jednak gdzieś w tle jego głowy, zwłaszcza teraz gdy dzielenie myśli z Moniką było tak niezwykle intensywne.
Alex zastanowił się nad tym co poczuł, do tej pory myślał, że to Monika ma jakiś dar, ale skoro ona uważała, że słowa Terry’ego usłyszała przez niego? I teraz te echa myśli Karen obijające się lekko w jego umyśle. Postanowił zaryzykować z łobuzerskim sznytem. Spróbował pchnąć mocne myśli ku pisarce jednocześnie ukrywając je przed Moniką.
Myśli o dłoni Terry’ego zaciśniętej w dłoni Karen, wyłuskującej się z niej i sunącej w górę przedramienia. Zerkał na nią przy tym bez zbędnej ostentacji, jakby przypadkowo, oceniając z emocji na jej twarzy czy choćby echo przekazu doszło.
Karen mogła poczuć się co najmniej dziwnie. Nie dość, że patrzył na nią ksiądz, to jeszcze dokładnie w tym samym momencie spojrzała na nią Monika. A przecież, nic nie zrobiła… tylko sobie szła.
Rudowłosa popatrzyła najpierw na Monikę, a potem na Aleksandra. Zmarszczyła lekko brwi w minie ‘No co?’ i czekała na jakąś odpowiedź, czując się dość, rzekłaby nawet, niezręcznie. Czyżby przerwała im jakąś wzrokową konwersację? Może powinna przeprosić? Nie rozumiała…
Monika bardzo chciała powiedzieć Karen, że wszystko jest okej. Nie ma czym się martwić a oni po prostu o niej myśleli… Czy cokolwiek by dziewczyna nie czuła się niezręcznie. Ale jak to Monika...nie mogła tego zrobiłć. Oparła twarz o plecy Terry’ego odwracając od niej wzrok.
Dostała delikatne uderzenie obrazu zaskoczonej Karen patrzącej na Alexa i Monikę, którzy z minami chochlików wskazywali jej swoje głowy. Myśl ta niosła ze sobą zapytanie.
Monika zaczęła rozważać plusy i minusy… to znaczy, chciała je rozważać. Jednak nie widziała ani tych ani tych. Z jednej strony bowiem, polubiła ich małą tajemnicę. Przynosiła jej radość. Z drugiej zaś, posiadanie tajemnic nie zawsze było dobre. Ostatecznie nie potrafiła się póki co zdecydować na co Alex przesłał jej uspokajającą myśl sugerującą brak pospiechu. Sam też nie widział ani za ani przeciw, no może by wytłumaczyć się przed Karen z tych spojrzeń. Nie zdecydował się na to jednak, to powinna być ich wspólna pewna decyzja.
- Wybacz Karen - odezwał się. - Zaintrygowało mnie czy coś wiesz o tych tubylcach - skłamał gładko, był w tym wszak zawodowcem.
I w tym momencie rudowłosa lekko się uspokoiła. Uśmiechnęła się przepraszająco, ocierając pot z czoła
- Nie, przykro mi. Wiem tyle samo co wy… - odpowiedziała Aleksandrowi i już nie zastanawiała się dłużej nad tym. Najwidoczniej Aleksander i Monika mieli między sobą coś, czym nie chcieli się dzielić, ale nie wydawało się pisarce, by było to coś złego… O ile cokolwiek między kobietą i duchownym było właściwe. Walizka jednak była oporna i zaraz na tym skupiły się myśli Karen.*








Minęło dobre dwadzieścia minut drogi, chociaż wszystkim mogło wydawać się, że znacznie więcej. Zarówno noszenie na plecach Moniki, jak i taszczenie za sobą walizek nie należało w końcu do codzienności i było bardziej spowalniające niż gdyby każdy robił marsz bez niczego i swoim tempem. Terry miał wrażenie, że tą okolicę zna doskonale. Niemalże widział oczyma wyobraźni wydeptaną przez siebie ścieżkę. Bez problemu kroczył własnymi śladami i teraz widział już, że docierają do znanej mu dobrze niebieskiej łąki. Monika do tej pory trzymała się bardzo dobrze, a mężczyzna czuł jej nawet silny uścisk.
Podziwianie przyrody i zwracanie uwagi na co dziwniejsze rośliny wcale jej się nie nudziło. W końcu jednak jej myśli zeszły na coś innego. Monika zastanowiła się, czy skoro Dafne jest na prawdę syreną to czy pochodzi z tego miejsca. W odpowiedzi dostała niepewność, ale i kłąb myśli o syrenach. Tych dobrych z baśni i tych złych ściągających żeglarzy śpiewem na skały. Syreni śpiew, samotność… tonący prom. Okrasił to dawką niepewności, nie uznawania jakiejkolwiek koncepcji za prawdziwą. Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się, czy Dafne mogłaby być zła. Pomyślała o tym jaka dziewczyna jest piękna… i wnet przyszło jej do głowy, że miała niezwykłą tajemnice, tak samo jak ma ją teraz Aleksander razem z nią. Ksiądz wyobraził sobie strefę z poczuciem zagrożenia, dla nich wszystkich i milczącą Dafne z zaciśniętymi ustami. Zaraz potem wesołych ich dwoje mających tajemnicę porozumiewania się. W myślach księdza zaiskrzyło się od upartego braku równości między jednym i drugim.
Noszenie Moniki nie należało do trudnych zadań, dlatego wesoło maszerując Terry mówił po jakiejś chwili milczenia.
- Najpierw polana, rozglądamy się na Ilham. Potem polana, wcinamy marakuję, Potem będziemy tam, gdzie potrzeba. Hm, chcecie posłuchać zagadki? - zaproponował chcą rozerwać pozostałych oraz sprawić, żeby oderwali się od smutnych myśli, bowiem trochę wyglądali kiepsko ruszając ku odnalezionemu strumieniowi.
Tymczasem pierwsza polana o której mówił mężczyzna była już w zasięgu wzroku. Wszyscy widzieli roztaczający się teren pozbawiony drzew, zarośnięty zaś drobnymi niebieskimi kwiatkami.
- Zagadki? Zainteresował się ksiądz spoglądając przy tym na piękną polanę. - Chętnie.
- Wobec tego posłuchajcie oraz powiedzcie, co mam na myśli? - zaczął deklamować:


Dzień za dniem, za rokiem rok,
W słońcu dnia, wśród nocy cieni,
Wszędzie słychać głuchy krok
Czterech armii królów ziemi.


Dzień za dniem, za rokiem rok
Idą armie przez skraj świata,
Czy dzień jasny, czy też mrok
Pora zimy, czy też lata.


Wiele klęsk poniosły już,
Wiele razy zwyciężały,
Wiele im świeciło zórz
W tej podróży przez świat cały.


Pośród kwiatów, pośród drzew
Z zielonymi sztandarami
Tam, gdzie ptaków słychać śpiew
Idzie pierwsza z czterech armii.


Małe dzieci, lekki wiatr
Pelerynki im rozwiewa
Zieleń oczu, zieleń szat
Pieśń zieloną im zaśpiewa.


Druga armia złotem lśni.
Idą pośród zbóż przez pola
Aż do kresu swoich dni,
Gdzie ich poprowadzi dola.


Młodzież dzielna. Słońca krąg
Aureole im zaplata.
Tak za rokiem mija rok
Złotej armii w złotych szatach.


Trzecia armia dziwna jest:
Mocni, silni weterani.
Nas ich twarzach miesza się
Radość z smutkiem,
Śmiech ze łzami.


Tarcze, zbroje - dziwów dziw:
Kir z purpurą, brąz ze złotem.
Armia pustych pól i niw
Idzie w słońce w wiatr i w słotę.


Kiedy się dopełni czas,
Trzecia armia padnie w bojach,
Wtedy zalśni biały blask
Białej armii w białych zbrojach.


Z północnego kraju tam,
Gdzie zawieja, mróz, śnieżyca,
Wyjdzie armia z białych bram
Starców, o brodatych licach.


Czterej władcy żądni krwi
W bój prowadzą swe oddziały.
I tak już miliony dni,
Odkąd gwiazdy zajaśniały


Odkąd pierwszy promyk dnia
Przeciął mroki pierwszej nocy,
Odtąd walka królów trwa,
Walka gniewu, krwi i mocy
.


Uśmiechnął się.
- Teraz powiedzcie, co to takiego - spytał.
- Eeee - Alex podrapał się w głowę. - Konflikt pokoleń?
- Zgaduj dalej - wesoło stwierdził Terry. - Dzieciom w Afganistanie udało się zgadnąć - zachęcił ich.
Karen odczuwała spore zmęczenie. Naprawdę nie była przyzwyczajona do dużego wysiłku, a tachanie walizki za sobą po piasku i ziemi, idąc w miarę równym krokiem, do najłatwiejszych zadań nie należało. Zwłaszcza, że było dość gorąco, nawet mimo cienia drzew. Albo to jej się tak zdawało? Gdzieś w międzyczasie znów podwinęła rękawy swojej białej koszuli i ponownie związała włosy wstążką. Miała wypieki na twarzy, ale nie narzekała na wędrówkę. Kiedy doszli do polany, zatrzymała się na chwilę, by rozejrzeć. Polana, niczym kobierzec kwiatów, mieniących się w przekradających się przez roślinność promieniach słońca, różnymi odcieniami barwy nieba, urzekła ją swym zapierającym dech widokiem. Było tu naprawdę pięknie. Rudowłosa odetchnęła, wciągając powietrze do płuc. Taki widok poprawił jej nastrój. Mieli przed sobą morze, ale zdecydowanie innego rodzaju niż to, które zostawili za plecami.
Tymczasem Terry zadał zagadkę. Długą, ale zdecydowanie w jego stylu. Karen słuchała jej i zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią
- Czy to jest o porach roku, Terry? - zapytała zaciekawiona, bo takie odniosła wrażenie, kiedy skończył ją mówić.
- Plus dla ciebie - przyznał cytując ostatnią zwrotkę zagadki, stanowiącą jej odpowiedź.

I zapewne nigdy nikt
Nie dotrzyma armiom kroku,
Póki nie przeminą dni
Będą trwały pory roku
.

Widać było, iż ucieszył się, że zgadła.
- I co na pierwszą polanę? - spytał rozglądając się, czy gdzieś nie widać dziwnej Iranki.*
Alex zastanawiał się nad czymś.
- Nie do końca rozumiem…


Dzień za dniem, za rokiem rok
Idą armie przez skraj świata,
Czy dzień jasny, czy też mrok
Pora zimy, czy też lata
.


- Jesień maszeruje czy pora zimy czy lata? - Jego mózg ciężko radził sobie z przenośniami celując raczej w logikę.
- Cóż, zagadka pokazuje alegorie pór roku, jako armie uporządkowane według wieku oraz powiązanych barw, tak jak je widziałem oraz jak mi się wydaje. Ech, Alex, prozaik z ciebie i chyba zawsze zostaniesz taki - powiedział Boyton wesoło. Wiersz ma swoje prawa twórcze i tak go trzeba interpretować. Ponieważ miał dobry nastrój ułożył poemat dotyczący ich obecnej wyprawy.

Duet słońc nad wyspą świeci,
Drogą idzie piątka dzieci.
Chociaż elfy siedzą w krzaczkach,
Chociaż łapie ich znów sraczka
Chociaż wicher wieje srogo
Idą w przód, noga za nogą.


Pierwsza Karen, Sithe krewna,
Niczym z powieści królewna,
Pisarka niepospolita
Stworzyła o transwestytach,
I gejach powieści cztery.
Co do sztuki: bestsellery.


Dominica sześciolatka
Idzie mając w ustach kwiatka,
Urodziwa i milcząca,
Kawał rozkosznego brzdąca,
A w ramach jakiejś pokuty
Ciągle robi z trawy buty.


Dalej chłopaczek iść raczy,
Alexander! To coś znaczy.
Nosi komżę, spodnie w kanty.
Tak jak wszystkie ministranty
Używając wyobraźni
Panienki podgląda w łaźni.


Potem słodziutka Monika,
Mały kawał skurczybyka.
Udaje problemy łona
Po to, by była niesiona,
Lecz że taka jest urocza,
Alex utonął w jej oczach.


Wreszcie Terry, łobuzisko.
Poeta - to mówi wszystko,
Układa sobie wierszyki,
Lecz wyłącznie erotyki
I taki to jest w nich cienki,
Że wciąż kpią z niego panienki.


Jakie wspaniałe przygody,
Stosy złota i nagrody,
Jaka czeka ich wyprawa,
Pożądanie, jaka sława
I jakie łóżkowe treści?
Się okaże w opowieści
.

 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172