Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2016, 09:27   #130
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
c.d.

- Za życia śmiertelnego Ojciec mój był centurionem rzymskim i patrycjuszem. A to jego jest stara zbroja z tamtego okresu. Oczywiście już jej nie nosi, ale lubi wspominać dawne dobre czasy. Jak i więzi ze starymi przyjaciółmi.- tu palcem wskazał na rząd ułożonych na specjalnym stojaku sztyletów z wyrytymi na rękojeściach znakami.
Na widok szkieletów Zosia odruchowo przytuliła się do Koenitza.
- … Te nie są realne, prawda? – zapytała słabym głosem Wilhelma. – Coś tak przerażającego… Jak biblijny demon…
- Obawiam się iż żywe wyglądają jeszcze straszniej. Taki to gust Diabłów jest.- wyjaśnił uprzejmie rycerz, niezbyt przejęty widokiem bestii.
- Więc znawca nam się trafił?- zapytał Jaźwiec, a Wilhelm odparł skromnie.- Poniekąd/
Jaksa najpierw jak na szlachetnego męża przystało obrzucił Gangreli wrogim spojrzeniem. Wszak nie wypada, żeby obgadywali damę w czasie gdy on jej towarzyszy. I nie miało tu nic do rzeczy to, że Honoraty nie lubił. Szlachectwo zobowiązuje. Nawet na tym krańcu świata. Później już w samej hali chwały wciągnął głęboko powietrze. Zapach trudno było określić mianem miłego dla nozdrzy. Jednak miał w sobie coś przyjemnego. Nawet powietrze zostało przepełnione historią dawnych walk. Wyjątkowo miał nadzieję, że gospodarz zacnie ich ugości, tak, żeby jednooki mógł wrócić w to miejsce i ujrzeć historie tych przedmiotów. Był najzwyczajniej ciekaw. Choć próżno było tu szukać dzieł sztuki, to rycerz przystawał na moment przy każdym z eksponatów.
Szkielety oderwały Martę od haftowanego złotą nicią i nabijanego klejnotami czapraka. Oglądała je sobie z tak bliska, jak się tylko dało, zaglądając w uzębione paszcze i próbując dociec, czy to diable dzieci, młode, więc zostawiły kości po śmierci, czy też twory Tzimisce z żywych ulepione jak garnki przez garncarza. Jaźwiec zajmował się towarzysko czołem kawalkady i wierchuszką koterii w jednym, toteż zapytała cicho Góry.
- Ja tam nie rozeznaję. Zresztą wszystko jedno… Wroga takiego rozerwać najlepiej na strzępy. Czy sam diablik czy jego twór. Metoda ta sama. Rozszarpać.-wyjaśnił Góra.
Nie skomentowała, że na tę uroczą w beztrosce taktykę może pozwolić sobie ktoś jego gabarytów i kondycji. Kiwnęła zgodnie głową i postąpiła do przodu, by zaraz, przed stojakiem ze sztyletami wrosnąć twardo w posadzkę krytą tureckim dywanem jak drzewo korzeniami. Nie ruszył jej z miejsca nawet fakt, że choć ona przystanęła, Góra toczył się dalej. Puściła jego ramię i stała dalej, a na bladą twarz wybiły gorączkowe rumieńce i oczy zalśniły jak nocnemu zwierzęciu, gdy się w nich blask ogniska odbije. Raz jeszcze spojrzała i wzdrygnęła się na widok jednego z ostrzy. Sztyletu z rękojeścią zrobioną z jeleniego rogu. Sztyletu na którym ktoś wyrył znak jej ojca. Zapewne on sam.
Nadal uczepiona Koenitza Zosia spojrzała na Martę z troską, nie do końca rozumiejąc dlaczego ta nagle stanęła jak wryta. Nie chcąc powodować sceny, szturchnęła ją lekko łokciem, gdy przystanęli z Wilhelmem nieopodal.
Wilhelm jak na rycerza przystało, przystanął wraz z partnerką i szepnął cicho do Zosi.-Nie jestem. Może to… niewieście sprawy? A to delikatna materyja.
Marta zaplotła palce na skórzanym woreczku na szyi. Szeptała coś ledwie słyszalnie. Pogrążona w modlitwie była świadoma toczących się wokół rozmów. Przynajmniej częściowo. Na tyle, że docierało do niej, iż coś jest mówione. Wagi do tego nie przykładała jednak nijakiej. Palce zaciśnięte na katordze rozpoznawały przez warstwę skóry znajome przedmioty. Drobne muszelki z ciepłych mórz, które jej śmiertelny ojciec dostał od wędrownego kupca za przewiezienie przez rzekę. Ptasie kości, przez jej pierwszego ghula do wieszczenia używane. Kosmyk włosów. Ułomek rogu, może ojcowego, bo mu zakonni poroże wyszczerbili, a ona znalazła okruch wdeptany w skrwawioną ziemię po bitwie. A teraz przed sobą miała znak widomy i szeptała niemal niesłyszalne dziękczynienie za dowód odzyskanej łaski. Wzięłaby sztylet do ręki, ale wtedy pokazałaby wszystkim i każdemu z osobna, która z kniaziowych pamiątek i jej bliska.
Zofia obejrzała się za Zachem. To jego tu było trzeba, nie jej.
Zach pochwycił spojrzenie Zosi, jak po sznurku doszedł wzrokiem do Marty i sztyletu wielce ją absorbującego.
- Cóż to za rzecz? - zapytał wprost gospodarza gestem wskazując broń. - Nietypowa.
- Przeca mówiłem… przed chwilą. Dowody przyjaźni. I co w nich takiego nietypowego? Zwykłe sztylety. Jako każde inne.- stwierdził zdziwiony Jaźwiec.
- Zdaje się, nie jak każde inne, skoro wielki kniaź je trzyma na widoku, jak trofea.
- Jak każdy inny oręż. Zwykłe kawałki metalu.-
odparł Gangrel szybko i wzruszył ramionami.- Same w sobie niczym się nie wyróżniają. Jak już mówiłem... są one symbolami przyjaźni kniazia z pewnymi członkami jego klanu. I dlatego są dla niego ważne.-
Zach uznał odpowiedź za wyczerpującą.
- Możemy chyba przejść dalej - odwrócił twarz ku Oldze. - Pani, nie jesteś zmęczona? Może pierw wolisz udać się do komnat?
- Och.. nie czuję się zmęczona, ale jeśli już zakończyliśmy wędrówkę?- zapytała wampirzyca ich przewodnika.
- Nie.. jeszcze jest kilka miejsc, które winienem pokazać, cobyście nie zabłądzili przypadkiem.- zaprzeczył Jaźwiec i zerknął na trójkę wampirów skupionych przy jednym ze sztyletów. A potem na Górę, który nie bardzo wiedział co ma robić, gdy mu się Marta urwała spod ramienia i po prostu stanął w kącie sali. Jaźwiec wskazał Górze Martę skinieniem ramienia i ponaglił ruchem brwi. Góra odpowiedział bezradnym wzruszeniem ramion. Jaźwiec więc powtórzył skinienie jeszcze raz z większą energią i wściekłością w spojrzeniu. Góra zaś wskazał na Martę i sztylet palcem. Jaźwiec uderzył dłonią w swe czoło wyraźnie załamany. Po czym wskazał Martę jeszcze raz energicznym ruchem dłoni i Góra ruszył ku Marcie wyraźnie speszony nie bardzo wiedząc co ma zrobić. Tej kilkunastu-sekundowej pantomimie przyglądali się Włoch z Francuzem wymieniając się żartobliwymi uwagi… dla bezpieczeństwa w ojczystej mowie Tremere.
Góra zaś ostrożnie pacnął Martę w ramię pytając.- Może byśmy poszli dalej, co? Proszę?
Ktoś ją szturchał, ktoś gadał, ktoś chichotał, a teraz ktoś ją znowu tykał. Odwróciła się z twarzą ściągniętą gniewem. I natrafiła na obłoczyste oczka Góry, okrąglutkie i gładkie jak kamyki nurtem rzeki wyligane, i doskonale wolne od wszystkiego. Przymknęła powieki i przetrawiła pytanie.
- Tak, byśmy poszli już – zgodziła się, zgodę wsparła ledwie dostrzegalnym, choć niewymuszonym uśmiechem i dłoń położyła lekko na bochnie Górowej prawicy. Odchodząc jednakże, odwróciła się znowu do sztyletów i wskazała stojak palcem wolnej ręki.
- Szczęsny kniaź i mąż z ojca waszego – oceniła, dość głośno, by i do Jaźwca doleciało.
- I potężny.- potwierdził Jaźwiec i ruszył przodem.
- Ehe. Druhów tylu. Zali poznamy ich? - spytała, dwa kroczki drobiąc na każdy jeden Górowy.
-Ano…nie.- stwierdził Jaźwiec.-Oni daleko i rzadko kiedy przybywają. Żem z dwóch jeno widział. Czasem jeno listy Ojciec otrzymuje.
Kiwnęła głową i nie pytała o więcej, tylko z Górą wdała się w szeptaną rozmowę o tem, czy psiarnie ma tutaj starosta i czy pokażą jej swoje łowne ogary.
Jaźwiec ruszył przodem prowadząc całą wampirzą kompaniję poprzez wąskie komnaty do rozległej sali, prostej i długiej… O podłodze z drewnianej klepki i dachu ze strzechy. Sali tronowej i biesiadnej zarazem. Z długimi niskimi ławami okrytymi futrami, starymi pochodniami zakotwiczonymi w ścianach. Biednie i ubogo tu było zwłaszcza w oczach wampirów z zachodu. Ale Marta znała takie komnaty z lat młodości. To była świątynia ku czci bogów pogańskich, a na podwyższeniu przeznaczonym na wizerunek bóstwa, stał duży “tron”. Spore krzesło właściwie z przewieszonym na jego oparciu pasem z mieczem, dość nietypowym krótki mieczem.
-To sala biesiadna, sala obrad, sala tronowa i w ogóle najważniejsza sala. Tam jest miecz kniaziowy. Kto go dzierży podczas biesiady, ten stanowi prawo w jego imieniu.- wyjaśnił Jaźwiec i zacząłby coś gadać więcej, jeno jakiś pachoł wpadł jak burza do sali, szepnął coś wampirowi na ucho. I Jaźwiec podrapał się po czuprynie i zawołał.- Góra, ty ze mną idź, a wy drodzy goście odczekajcie tu chwilę. Zaraz wrócimy i oprowadzę was po reszcie zamczyska.
Po tych słowach obaj wyszli zamykając za sobą wrota i zostawiając gości samych.
Gangrelka odprowadziła tymczasowego towarzysza i jego brata spojrzeniem, zerknęła szybko ku tronowi na podwyższeniu. Gdy tylko odrzwia się przymknęły, dała krok wstecz i bez widocznej żenady przytknęła ucho do szpary we wrotach, uniesioną dłonią dając znak, by przez chwilę być cicho.Niestety jedynie co usłyszała do oddalające się w pośpiechu kroki. Jaźwiec najwyraźniej uznał za niepotrzebne wtajemniczanie Górę w sytuację. Wystarczył mu jego posłuch, a ten miał. Spojrzała Tyrolczykowi w oczy i pokręciła krótko głową, by za moment cofnąć się spod wrót i podeprzeć ścianę plecami. Wisiała na tronie nieruchomym wzrokiem i niemal przestała mrugać.
Młoda wampirzyca wyplątała się z ramienia Koenitza, i podeszła do Gangrelki z nieukrywanym zmartwieniem na twarzy.
– Pani Marto… – zapytała cicho. – Czy… Czy dobrze się Pani czuje?
Wywarło to tyle samo wrażenia co poprzednia sójka pod żebro. Marta zdawała się nie słyszeć, tylko ustami poruszała bezgłośnie. Potem jednak prześlizgnęła się spojrzeniem z tronu na Zacha i gruchającą do niego contessę i wreszcie na Zosię.
- Nie… - mruknęła, co mogło, ale nie musiało być odpowiedzią na pytanie. - Nie dotykajcie miecza.
Tkwiła nadal w tym samym miejscu i nie zamierzała wyjść ani kroku ku środkowi sali. Znów spojrzała na tron ponad ramieniem młodziutkiej Zelotki.
- Jakso! - zawołała. - Pozwól że tu!
Rycerz skłonił się delikatnie primogence Brujah
- Wybacz Pani - po czym uwolnił jej ramię z eleganckiego uścisku w jakim podróżowali dotychczas. Postąpił kilka kroków w stronę Marty. Nie podobało mu się to pomieszczenie. W przeciwieństwie do poprzedniego wypełnionego szkieletami tworów Diabła, tutaj było coś, co niepokoiło krzyżowca. Stanął przy Marcie i zaplótł ręce za plecami.
- Tak?
Gangrelka oblizała umalowane wargi.
- Tam - szepnęła. -[i] Przed tronem. Możesz zobaczyć, czy między klepkami… ślady krwi. Albo mleka. Miodu. Na krześle może być znak. Albo na rękojeści. Nie Abdank. Tylko nie tykaj miecza.[/i\
Rycerz spojrzał na wskazane miejsce. Przed “tronem” przyklęknął na chwilę, co przywodziło na myśl oddanie hołdu. Jednak jego czuje oko obserwowało wszystkie szczególiki.
Krzesło było rzeźbione w smoki, bardzo stare i bardzo niepasujące do tego miejsca. Rzemieślnik który je zrobił musiał być artystą pochodzącym z południowych krain. Pod krzesłem była okrągła dziura w klepkach zasypana piaskiem i… Marta do pewnego stopnia miała rację. Jaksa dojrzał ślady jakichś popiołów i brunatne ślady mogące być zaschniętą krwią. Kiedyś… wiele lat temu. Nie było śladów świeżej krwi czy mleka lub miodu.
 
liliel jest offline