Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2016, 09:55   #42
Morri
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Patricia syknęła sfrustrowana i potruchtała za nieznajomym mężczyzną z łukiem.
- O co chodzi do cholery? To coś ściga mnie? Dlaczego? Jak się nazywasz? Co to za miejsce, tu? To znaczy, jak się nazywa ta… kraina? - wystrzeliła serią pytań, próbując wyrównać krok z mężczyzną.
- Jestem Lothar - odpowiedział mężczyzna. – A królestwo w którym się znajdujemy nazywa się Darvanor. Tylko, że Darvanor już nie ma króla. Stało się częścią Dominium Maski. A teraz Łowcy opuścili Twierdzę Maski. Co oznacza, że Róża krwawi. Oszczędzaj oddech. Musimy dotrzeć do Tunelu. Tylko tak zdołasz uciec i przetrwać. Bo póki żyjesz jest nadzieja. Nadzieja na zmianę. Teraz ostrożnie. Zejdziemy do jaru.
Jar był ponurym miejscem. Wilgotnym, jakby wyrąbanym potężnym mieczem prosto w tkance ziemi. Pochylały się nad nim przerażające drzewa które wydawały się Patrici przyczajonymi potworami wyciągającymi ku niej swoje sękate, szponiaste łapska.

[MEDIA][/MEDIA]

- Jarem dojdziemy do Bagien Straceńców. Tam spróbujemy zgubić Łowcę lecz zaklinam cię, trzymaj się blisko mnie i nie zbaczaj ze ścieżki. I uważaj na Kołatki. Masz jakąś broń?
Patricia szła za Lotharem, starając się za nim nadążyć oraz nie skręcić kostki. Była zadowolona, że tym razem na podróż do domu założyła wygodne adidasy, bo gdyby nie one już dawno leżałaby w jakimś rowie z powodu kontuzji lub zwykłego bólu wymęczonych stóp.
- Nie mam broni - odpowiedziała powoli, dalej sunąc za mężczyzną i męcząc wzrok wiecznym wpatrywaniem się w podłoże przed sobą. - I co to do cholery to są Kołatki? I tak, będę przyklejona do twoich pleców - sapnęła. - I nie, nie wiem co to jest Darvanor, ani Dominium Maski, jestem ze Stanów Zjednoczonych, które znajdują się w cholerrrnej Ameryce Północnej!

Nazwy, które wymawiał brzmiały obco, a okolica, przez którą wędrowali była równie nieznana, jak i po prostu straszna. Patricia miała wrażenie, że jest w niezwykle dołującym miejscu. Depresja dla mieszkańców gwarantowana od zaraz.
A poza tym… umarła? Była w piekle? Czy naprawdę miała szansę wrócić do domu, jak obiecywała zjawa kobiety z tatuażem? Wszystko było pieprzonymi zagadkami, a kolejne kroki w ten świat nie przynosiły rozwiązań, tylko powodowały coraz więcej wątpliwości i jeszcze większą frustrację.


Lothar zwolnił odrobinę. Spojrzał na nią poważnymi oczami.


- Jesteś stąd i nazywasz się Szalona Dox. Przynajmniej pod takim imieniem znał cię mój Lud i Zbieracze i kilka innych podległych ras. Nie wiem czym są Zjednoczone Stany i ta Ameryga. Ale jeżeli jest gdzieś na północy to daleko stąd, pewnie za Wzgórzami Nar. Albo i dalej.. Za Górami Krańca. Ja nie wiem, bo Lud Nar to szaleńcy, każdy jeden. To wina księżyców. Tak sądzę.


Szedł teraz obok niej dzieląc uwagę to na Patricię to na okolicę.


- Kołatki trzymają się blisko bagnisk i na samych Bagnach Straceńców. W dzień nie powinny być groźne. W nocy lub kiedy słońce skryje się za chmurami może być różnie. Gdyby coś pamiętaj, by nie uciekać. Trzymaj się blisko mnie. Ja je odpędzę. To tylko przerośnięte robale. Nic więcej. Nie ma powodów do obaw.
- Nie ma powodów…? Jest jeszcze więcej! Ja nie jestem stąd! Jaki lud w ogóle? Każda jedna nazwa, którą wymieniasz jest dla mnie obca! To chyba dobitnie świadczy o tym, że nie jestem stąd! I jak “znał” twój Lud?! Przecież ja tu jestem od… od… kilku godzin! Nic nie rozumiem - zakończyła cicho, wędrując blisko, bliuziutko Lothara, niemalże dysząc mu w plecy.
Zatrzymał się nagle tak ze omal w niego nie wyrżnęła nosem.
- Proszę, uspokój się - przemówił łagodnym głosem, trochę jak do dziecka. - Nie jestem wiedzącym, nie mam luminy, nie mam pasji ani niczego takiego. Zarabiam na życie polując na zwierzoskoczki, na ropuchoidy i na klekotki. Czasami ubiję coś większego. Nie znam się na słowach. Nie znam się na wielu rzeczach. Ale jedno wiem. Dlaczego ktoś taki jak ty, Szalona Dox, miałby zamykać się w jednym miejscu. Pochodzić tylko z tej Amerygi czy z Dominium. Wiem też, że życie nie jest jedno lecz jest ich wiele. Tak właśnie. Na raz. Rozdarty Wieloświat. Oddzielone dusze. Przcież o tym zawsze mówili kapłani, czyż nie?
- Moi kapłani mówią zgoła o czymś innym. Co najwyżej życiu po śmierci, albo o życiu w tym samym świecie na nowo. To naukowe teorie mówią o różnych wymia..eee… światach. Choć ja nadal podejrzewam u siebie proste uszkodzenie mózgu. Pewnie leżę pod jakaś aparaturą w szpitalu i rodzina zastanawia się, czy mnie odłączyć - Tricia wzruszyła ramionami.
- Ale to ten… ja jakaś ważna jestem? Umiem robić jakieś specjalne rzeczy? Nieszczególnie się przejąłeś, jak powiedziałam, że nie mam broni - zagaiła ostrożnie, spoglądając z ukosa na mężczyznę. Na pewno wyglądał na zwinnego i takiego, który umie się posługiwać swoimi narzędziami pracy.
- Jeśli jesteś Szaloną Dox to jesteś … wyjątkowa. Ludzie gadają, że masz luminę.
- Co to jest lumina? Czy może mieć związek z tym, że prawie spadłam z tych kamiennych schodów z góry, ale no… poleciałam, zamiast się potłuc?
- Lumina to … no… to… lumina - wyraźnie był bezradny. - Moce. Magia. Wladztwo. No. A jeśli latałaś to … cóż… Szalona Dox, na starych rzeźbach, na freskach w Świątyni Dumy zawsze miała takie półprzezroczyste skrzydła, jak ważczyca czy oszana. Może … też je masz, skoro Vigor sądził że ty jesteś Szaloną Dox.
Zmrużył oczy.
- Ja tam niczego nie widzę. Ale jak już rzekłem jestem tylko myśliwym.
- Szalona Dox na starych rzeźbach i freskach? Myślisz… wszyscy myślicie, że jestem jakimś… wcieleniem jakiegoś… czegoś z mocami?! - plątała się Tricia, zaintrygowana już nie tylko miejscem, w którym się znalazła, ale również kolejnymi rzeczami, które na to miejsce się składały.
- Inaczej czemu ścigałby cię Łowca? - wzruszył ramionami. - Możemy przyspieszyć tempa, dziou… Szalona Dox?*
- Możemy spróbować - odpowiedziała, przyspieszając kroku. - Kto to jest ten Łowca? - Tricia postanowiła również wykorzystać chęć mężczyzny do odpowiadania na jej pytania i zdobyć trochę wiedzy o otaczającym ją świecie.
- Potężny sługa Maski. Wyjątkowo groźny. Zawsze wytropi wyznaczony cel. Zawsze. Jedyną szansą jest zmylić szlak. Zgubić go lub zgładzić.
- To zróbmy tak. A ten.. a kto to Maska? - kontynuowała zadawanie pytań.
- Rządzi Dominium. Nikt nie wie czy jest kobietą, czy mężczyzną ponieważ zawsze zasłania twarz maską. Ponoć ten, kto ujrzał oczy Maski skazany jest na wieczne potępienie. Teraz włada już prawie całym światem i służy mu większość Rozumnych i znaczna część Bezdusznych. Ma armię, ma swoją moc, demony, łowców ale jednak są Rozumni, którzy wierzą, że wrócą czasy wolności.
Zatrzymał się powoli.
- Są tacy, którzy wierzą, że zrobią to Wędrowcy. Że obalą tyranię Maski. Kiedy Róża krwawi dzieją się dziwne rzeczy.
Powietrze przesycała woń zgniłych roślin. Opuścili jar i stanęli przy zejściu na zalane lasy. Przegniłe, czarne pnie, pokrzywione gałęzie, błoto i mgła, a także rozlane kałuże i sucha, bagienna roślinność nie napawała optymizmem.

[MEDIA]
[/MEDIA]

- Bagna Straceńców.
Mroczne i nieprzyjemne miejsce miało jakąś … atmosferę.
Ponurą i złoworgą.
- Gotowa? - zapytał Lothar.
- Nigdy nie będę... ale cóż, chodźmy - odpowiedziała, mając nadzieję, że będą jeszcze mieli okazję na powrót do ich rozmowy o tym dziwnym świecie.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline