Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2016, 13:00   #41
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Pustka rozlała się po nim opróżniając z energii głowę, ręce i całą resztę. Czuł się jakby urosła w nim dziura niczego, paraliżująca, otępiająca, odbierająca chęci. Wiedział, że nie ma na to czasu, że trzeba się skupić i zebrać do kupy, że musi wybrać kierunek i ruszyć dalej. Ale mięśnie drżały mu, jak u jakiegoś dzieciaka. Wkurzało to go.
- Kurwa, ale jestem głodny... - jęknął. Uniósł ręce i zacisnął dłonie na głowie przeczesując palcami resztki włosów. - Nie stój tu jak głupi - warknął do siebie przez zaciśnięte zęby i dwukrotnie się strzelił z plaskacza za skroniami. Nawet pomocny był ten podwójny błysk w głowie. Wyrwał go z bezruchu i skierował w stronę Minotaura. Wolał się upewnić czy na pewno jest zdechły.
- Nawet po śmierci mnie wkurzasz - kopnął bycze truchło, które teraz naprawdę miało wiele z kotleta. Mielonego, niedosmażonego i.... Potrząsnął głową i przełknął ślinę, wypychając z głowy obraz uczty, na którą nie miał ochoty, nawet pomimo głodu. Byczy ryj może i wyglądał jak cielę, o boże! nawet pachniał jak befsztyk, ale… te ręce, tors i nogi, przynajmniej do kopyt, były jak u człowieka. No może jak u małpy, ale przecież gadał. Bez sensu, ale słowa układały się w całość.
- Sam nic nie powstrzymasz - Jeszcze raz kopnął trupa, zawzięcie z powodu niechcianego apetytu i ruszył do Grawa. Przyklęknął przy mężczyźnie, z którym razem walczył i przesunął dłonią po twarzy, zamykając powieki zmarłego.
- Wróć, nie mogę się doczekać. Jeszcze mamy do pogadania. - wyszeptał i zaczął przeszukiwać rzeczy Grawa w nadziei na coś do jedzenia. Nie rozczarował się.
- Ufff - wysapał wpychając do ust kawałki mięsa, które pomimo konsystencji podeszwy nawet nieźle smakowało. Była w nim też jakaś magia, bo każdy cierpliwie przeżuwany kęs w cudowny sposób zmieniał świat na lepsze. Znikała pustka i wściekły niedostatek w żołądku, rosła energia i chęć działania. Przez moment się zastanawiał, czy przezornie nie zostawić na później, lecz nim doszedł do konkluzji, nie było już czym zawracać sobie głowy.
- Dzięki Graw - klepnął ramię trupa - Tobie się nie przyda a mi może uratować dupę - Zaczął uważniej przyglądać się reszcie znaleziska.
- Oooo… Amber dla Amber! - uniósł pod słońce kawałek bursztynu z zamkniętym w nim owadem. Duży, piękny i absolutnie nieznany musiał być wart fortunę! Wiedział, że Marta będzie sikać po nogach, tak bardzo kochała ten złocisty minerał. Przecież nawet sceniczny pseudonim wzięła od tego kamienia. Oprawi to w srebro, spełni jej marzenie, a ona.... Amber spełni jego. Myśl o tym na co się zgodzi w zamian za taki prezent, wyciągnęła na jego twarz szeroki uśmiech.
Jeszcze trochę bzdetów, nóż sznurek, smalec, ser, jakaś kasa no i zioło. Z wahaniem przysunął do nosa mieszek z suszoną roślinną zawartością i spróbował w intensywnym i skomplikowanym aromacie wykryć coś znajomego. Zmarszczył czoło analizując pozyskiwane informacje. Coś… wyczuwał coś znajomego i ciekawego, lecz nie miał pewności. Wsunął koniec poślinionego palca do sakiewki, po czym roztarł kciukiem pozyskany materiał. Może… nie, jednak nie. Wytarł dłoń o spodnie postanawiając sprawdzić w bardziej sprzyjających okolicznościach. Gdzieś, gdzie nic spomiędzy drzew nie będzie co chwilę wypadało próbując go zabić.


Podniósł się, otrzepał spodnie i nagle dotarło do jego świadomości, że jest cały zarzygany krwią Minotaura. Z odrazą uniósł ręce odsuwając skórę dłoni od posoki na ubraniu. Zaraz zdał sobie sprawę, że i one są we krwi. Cholera, nic z tym nie mógł zrobić. Wyglądał jak lump, był pewien, że też wkrótce też tak będzie śmierdział. Bakterie zrobią swoje.


Rozejrzał się po polance zrytej walką i ze śladami ognia (to naprawdę ja? - wciąż nie mógł uwierzyć), na dwa pozostające na niej truchła i ruszył. No prawie ruszył. Westchnął zdając sobie sprawę, że nie może tak zostawić Grawa i to nie z powodu jego siostry. Z jakiegoś niezrozumiałego mu powodu, myśl o tym, że trupa wojownika rozwleką padlinożercy, zdawała się niewłaściwa.
Sprofanował topór i używając to jak oskarda, to jak łopaty, wykopał płytki grób. “Niech ci ziemia lekką będzie” machnął ręką coś na kształt krzyża, bardziej z przyzwyczajenia niż wewnętrznej potrzeby, po czym wbił w niewielki pagórek świeżej ziemi włócznię Grawa. Wolał topór, a nie chciało mu się ciągać ze sobą tego całego żelastwa.
Wybrał kierunek, ten w którym szli wcześniej, przed walką i ruszył, prosto przez truchło Minotaura.
- Przydaj się na coś i odciągaj od Grawa zwierzaki - Splunął w zmętniałe oczy. Zarzucił topór na ramię i po chwili wszystko było już za nim.


Walka zmieniła las. Po śmierci Minotaura zieleń stała się bardziej soczysta, drzewa szumiały weselej, a prześwitujące nad gałęziami niebo już nie groziło, że spadnie na głowę. Te miłe okoliczności przyrody ułatwiały, dziarsko maszerującemu Enochowi, przemyślenia na temat nowej rzeczywistości. “To jak bym się kurna nazywał?” - zerwał z ramienia topór i świsnął nim szerokim zamachem, ścinając młode drzewko w pobliżu. “Coś bojowego, z ogniem, może Hellfire?” Wyszczerzył się szeroko do swoich myśli, lecz zaraz przypomniał sobie, że ktoś taki już jest u Marvela. No i że jest to strasznie oklepane słowo.
- Blazing Axe! - ryknął unosząc topór wysoko nad głowę. Też nie to, nie dość, że słabo brzmiało, to nigdy nie lubił super bohaterów z bronią sieczną.
- A może Zażigałka? - roześmiał się czerpiąc inspirację z całkiem innego języka.
Przerwał rozważania, gdy zauważył, że pomiędzy pniami drzew pojawia się błękit. Musiał zbliżać się do końca lasu. Znowu czujniej, pamiętając o zachowaniu ciszy, a zapominając o uśmiechu, pokonał ostatnie metry do otwartej przestrzeni. Wciąż nikogo nie dostrzegał, lecz droga, którą miał przed sobą, świadczyła, że zmierza we właściwym kierunku. Jeszcze przez chwilę kontemplował widok zastanawiając się czy nie podejść w stronę odległego wzniesienia, z którego być może mógłby dostrzec coś więcej. Ale… było takie odległe. Wyciągnął piersiówkę, lecz tym razem zamiast pociągnąć z niej łyka, zapewne jednego z ostatnich jakie oferowała, spróbował przejrzeć się w błyszczącej powierzchni. Dużo tej krwi miał na twarzy i we włosach. Musiał poszukać wody. Schował flaszkę i ruszył drogą w dół.
 

Ostatnio edytowane przez cyjanek : 31-10-2016 o 11:11.
cyjanek jest offline  
Stary 27-10-2016, 09:55   #42
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Patricia syknęła sfrustrowana i potruchtała za nieznajomym mężczyzną z łukiem.
- O co chodzi do cholery? To coś ściga mnie? Dlaczego? Jak się nazywasz? Co to za miejsce, tu? To znaczy, jak się nazywa ta… kraina? - wystrzeliła serią pytań, próbując wyrównać krok z mężczyzną.
- Jestem Lothar - odpowiedział mężczyzna. – A królestwo w którym się znajdujemy nazywa się Darvanor. Tylko, że Darvanor już nie ma króla. Stało się częścią Dominium Maski. A teraz Łowcy opuścili Twierdzę Maski. Co oznacza, że Róża krwawi. Oszczędzaj oddech. Musimy dotrzeć do Tunelu. Tylko tak zdołasz uciec i przetrwać. Bo póki żyjesz jest nadzieja. Nadzieja na zmianę. Teraz ostrożnie. Zejdziemy do jaru.
Jar był ponurym miejscem. Wilgotnym, jakby wyrąbanym potężnym mieczem prosto w tkance ziemi. Pochylały się nad nim przerażające drzewa które wydawały się Patrici przyczajonymi potworami wyciągającymi ku niej swoje sękate, szponiaste łapska.

[MEDIA][/MEDIA]

- Jarem dojdziemy do Bagien Straceńców. Tam spróbujemy zgubić Łowcę lecz zaklinam cię, trzymaj się blisko mnie i nie zbaczaj ze ścieżki. I uważaj na Kołatki. Masz jakąś broń?
Patricia szła za Lotharem, starając się za nim nadążyć oraz nie skręcić kostki. Była zadowolona, że tym razem na podróż do domu założyła wygodne adidasy, bo gdyby nie one już dawno leżałaby w jakimś rowie z powodu kontuzji lub zwykłego bólu wymęczonych stóp.
- Nie mam broni - odpowiedziała powoli, dalej sunąc za mężczyzną i męcząc wzrok wiecznym wpatrywaniem się w podłoże przed sobą. - I co to do cholery to są Kołatki? I tak, będę przyklejona do twoich pleców - sapnęła. - I nie, nie wiem co to jest Darvanor, ani Dominium Maski, jestem ze Stanów Zjednoczonych, które znajdują się w cholerrrnej Ameryce Północnej!

Nazwy, które wymawiał brzmiały obco, a okolica, przez którą wędrowali była równie nieznana, jak i po prostu straszna. Patricia miała wrażenie, że jest w niezwykle dołującym miejscu. Depresja dla mieszkańców gwarantowana od zaraz.
A poza tym… umarła? Była w piekle? Czy naprawdę miała szansę wrócić do domu, jak obiecywała zjawa kobiety z tatuażem? Wszystko było pieprzonymi zagadkami, a kolejne kroki w ten świat nie przynosiły rozwiązań, tylko powodowały coraz więcej wątpliwości i jeszcze większą frustrację.


Lothar zwolnił odrobinę. Spojrzał na nią poważnymi oczami.


- Jesteś stąd i nazywasz się Szalona Dox. Przynajmniej pod takim imieniem znał cię mój Lud i Zbieracze i kilka innych podległych ras. Nie wiem czym są Zjednoczone Stany i ta Ameryga. Ale jeżeli jest gdzieś na północy to daleko stąd, pewnie za Wzgórzami Nar. Albo i dalej.. Za Górami Krańca. Ja nie wiem, bo Lud Nar to szaleńcy, każdy jeden. To wina księżyców. Tak sądzę.


Szedł teraz obok niej dzieląc uwagę to na Patricię to na okolicę.


- Kołatki trzymają się blisko bagnisk i na samych Bagnach Straceńców. W dzień nie powinny być groźne. W nocy lub kiedy słońce skryje się za chmurami może być różnie. Gdyby coś pamiętaj, by nie uciekać. Trzymaj się blisko mnie. Ja je odpędzę. To tylko przerośnięte robale. Nic więcej. Nie ma powodów do obaw.
- Nie ma powodów…? Jest jeszcze więcej! Ja nie jestem stąd! Jaki lud w ogóle? Każda jedna nazwa, którą wymieniasz jest dla mnie obca! To chyba dobitnie świadczy o tym, że nie jestem stąd! I jak “znał” twój Lud?! Przecież ja tu jestem od… od… kilku godzin! Nic nie rozumiem - zakończyła cicho, wędrując blisko, bliuziutko Lothara, niemalże dysząc mu w plecy.
Zatrzymał się nagle tak ze omal w niego nie wyrżnęła nosem.
- Proszę, uspokój się - przemówił łagodnym głosem, trochę jak do dziecka. - Nie jestem wiedzącym, nie mam luminy, nie mam pasji ani niczego takiego. Zarabiam na życie polując na zwierzoskoczki, na ropuchoidy i na klekotki. Czasami ubiję coś większego. Nie znam się na słowach. Nie znam się na wielu rzeczach. Ale jedno wiem. Dlaczego ktoś taki jak ty, Szalona Dox, miałby zamykać się w jednym miejscu. Pochodzić tylko z tej Amerygi czy z Dominium. Wiem też, że życie nie jest jedno lecz jest ich wiele. Tak właśnie. Na raz. Rozdarty Wieloświat. Oddzielone dusze. Przcież o tym zawsze mówili kapłani, czyż nie?
- Moi kapłani mówią zgoła o czymś innym. Co najwyżej życiu po śmierci, albo o życiu w tym samym świecie na nowo. To naukowe teorie mówią o różnych wymia..eee… światach. Choć ja nadal podejrzewam u siebie proste uszkodzenie mózgu. Pewnie leżę pod jakaś aparaturą w szpitalu i rodzina zastanawia się, czy mnie odłączyć - Tricia wzruszyła ramionami.
- Ale to ten… ja jakaś ważna jestem? Umiem robić jakieś specjalne rzeczy? Nieszczególnie się przejąłeś, jak powiedziałam, że nie mam broni - zagaiła ostrożnie, spoglądając z ukosa na mężczyznę. Na pewno wyglądał na zwinnego i takiego, który umie się posługiwać swoimi narzędziami pracy.
- Jeśli jesteś Szaloną Dox to jesteś … wyjątkowa. Ludzie gadają, że masz luminę.
- Co to jest lumina? Czy może mieć związek z tym, że prawie spadłam z tych kamiennych schodów z góry, ale no… poleciałam, zamiast się potłuc?
- Lumina to … no… to… lumina - wyraźnie był bezradny. - Moce. Magia. Wladztwo. No. A jeśli latałaś to … cóż… Szalona Dox, na starych rzeźbach, na freskach w Świątyni Dumy zawsze miała takie półprzezroczyste skrzydła, jak ważczyca czy oszana. Może … też je masz, skoro Vigor sądził że ty jesteś Szaloną Dox.
Zmrużył oczy.
- Ja tam niczego nie widzę. Ale jak już rzekłem jestem tylko myśliwym.
- Szalona Dox na starych rzeźbach i freskach? Myślisz… wszyscy myślicie, że jestem jakimś… wcieleniem jakiegoś… czegoś z mocami?! - plątała się Tricia, zaintrygowana już nie tylko miejscem, w którym się znalazła, ale również kolejnymi rzeczami, które na to miejsce się składały.
- Inaczej czemu ścigałby cię Łowca? - wzruszył ramionami. - Możemy przyspieszyć tempa, dziou… Szalona Dox?*
- Możemy spróbować - odpowiedziała, przyspieszając kroku. - Kto to jest ten Łowca? - Tricia postanowiła również wykorzystać chęć mężczyzny do odpowiadania na jej pytania i zdobyć trochę wiedzy o otaczającym ją świecie.
- Potężny sługa Maski. Wyjątkowo groźny. Zawsze wytropi wyznaczony cel. Zawsze. Jedyną szansą jest zmylić szlak. Zgubić go lub zgładzić.
- To zróbmy tak. A ten.. a kto to Maska? - kontynuowała zadawanie pytań.
- Rządzi Dominium. Nikt nie wie czy jest kobietą, czy mężczyzną ponieważ zawsze zasłania twarz maską. Ponoć ten, kto ujrzał oczy Maski skazany jest na wieczne potępienie. Teraz włada już prawie całym światem i służy mu większość Rozumnych i znaczna część Bezdusznych. Ma armię, ma swoją moc, demony, łowców ale jednak są Rozumni, którzy wierzą, że wrócą czasy wolności.
Zatrzymał się powoli.
- Są tacy, którzy wierzą, że zrobią to Wędrowcy. Że obalą tyranię Maski. Kiedy Róża krwawi dzieją się dziwne rzeczy.
Powietrze przesycała woń zgniłych roślin. Opuścili jar i stanęli przy zejściu na zalane lasy. Przegniłe, czarne pnie, pokrzywione gałęzie, błoto i mgła, a także rozlane kałuże i sucha, bagienna roślinność nie napawała optymizmem.

[MEDIA]
[/MEDIA]

- Bagna Straceńców.
Mroczne i nieprzyjemne miejsce miało jakąś … atmosferę.
Ponurą i złoworgą.
- Gotowa? - zapytał Lothar.
- Nigdy nie będę... ale cóż, chodźmy - odpowiedziała, mając nadzieję, że będą jeszcze mieli okazję na powrót do ich rozmowy o tym dziwnym świecie.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 27-10-2016, 14:52   #43
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Amerykanka szła przez pachnący las trzymając się rzeki, z której mógł wypłynąć stwór, który ją gonił. Na szczęście obeszło się bez powtórki z rozrywki. Gdyby nie owe zdarzenia to mogłaby się nawet pozachwycać spacerkiem przez las. Trzymała się rzeki. Stres dawał o sobie znać ponownie, odruchowo obejrzała się za siebie czy aby nikt faktycznie jej nie śledził, taki “filmowy tik”. Szła dosyć niezłym tempem, prawie jak chód, ale nie do końca, po prostu szła szybszym marszem, o tak to nazwijmy. Musiała na chwilę zgubić rzekę, ale na krótko, gdyż po chwili znów ją ujrzała. Nawierzchnia pod jej stopami wyraźnie się utwardziła i mogła stąpać pewniejsze kroki. Poprowadziła wzrokiem, dokąd prowadzi rzeka i zaprowadził ją wzrok na małe dziwne miasteczko.
-Hm - przekrzywiła lekko głowę na prawo starając się zrozumieć co autor budynków miał na myśli po czym kontynuowała swe zdanie -Po raz pierwszy odkąd tu trafiłam znalazłam miasto, czy miasteczko - powiedziała Cenis. Podeszła z ciekawością w stronę domostw, sprawdzić czy są prawdziwe, a nie tylko jej wymysłem czy fatamorganą. Zaburczało jej w brzuchu i poczuła zmęczenie.
Ocho czas coś zjeść. Tylko jak ja się tu odnajdę? Muszę kogoś znaleźć i może popytać tu i ówdzie - pomyślała Celine i zauważyła dziwne stworzenie, pół dinozaurowate pół jaszczurze przyglądające się płynącej rzece. Na razie to dziwne stworzonko nie przykuło jej uwagi. Podeszła bliżej jednego z domostw i do jej uszysk dobiegła skoczna muzyczka.
-Hm flecik zawsze spoko - powiedziała do siebie Amerykanka i pokiwała główką w rytm muzyki.
Dobra kobieto nie czas na hopsasa i potancówkę tylko na to by się tu może jakoś rozeznać, nie wiem jakaś mapa by się przydała albo jakiś przechodzień - pomyślała blondi. Jedno było pewne to był most Terrcyego jak wspomniał Drag Na Drag.
-Tej właśnie… - puknęła się w głowę -...Drag Nar Drag wspominał o Męczenniku, i o tym że mam się tu spotkać z Drag Nar Dragiem i odszukać Lud Nar, że oni mi pomogą - oznajmiła Celine i starała się wypatrzeć Drag Nar Draga czy jakiegoś przechodnia, jak znajdzie to zapyta go czy ją o Lud Nar.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036

Ostatnio edytowane przez Adi : 27-10-2016 o 14:55.
Adi jest offline  
Stary 29-10-2016, 00:22   #44
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Póki co stworek nie odebrał jej torby. Plus zastanej sytuacji.
Gorsze jest to, że zabrał kryształ, który nie powinien wylądować w jakichkolwiek łapach. Jeden minus. Drugim minusem było to, że stwór miał niebezpieczne narzędzie w łapach, do których to narzędzie nie powinno nigdy wpaść.
Wedle pewnych ustalonych zasad matematycznych dwa minusy dawały plus, ale Lidia w obecnej sytuacji stwierdziłaby, że to gówno prawda, a ci, którzy tę zasadę ustalali, nigdy nie byli zmuszeni walczyć o swoje życie ze Zbieraczem, który zamienił się w Mini Jeźdźca Apokalipsy.
Dwa minusy tak naprawdę dawały jeszcze większy minus.
W tym przypadku - przypadek ten trafił w… już byłego Mini Jeźdźca Apokalipsy, z którego nie zostało nic.


Nikt nie musiał jej drugi raz powtarzać tego, co stwierdził Tarro. Lidia powstrzymała z trudem drgawki z nerwów. Tak samo jak starała się nie drapać. Wzięła głębszy wdech, chcąc jakoś powstrzymać napad nerwicy i rodzącej się w jej głowie paniki. Poszła po magiczny kamyk, schowała go z powrotem do torby, po czym szybko odeszła od miejsca śmierci rabusia artefaktu.
Spojrzała na centaura; na obecną chwilę bardziej jemu była w stanie zaufać niż Tarro, który - gdy już miał szansę na jakąkolwiek krztynę zaufania Lidii - to po wyjaśnieniach odnośnie Arraniz te rodzące się okruszki zaufania właśnie zdusił jak dziecko, które porąbano żywcem, wpakowano do beczki, a tę wypełniło po brzegi kiszoną kapustą. Nie chciała zostawiać Hurrkha ani iść z samym Tarro. Ta sytuacja, pomimo wciąż panującego mętliku w głowie, wyklarowała jej choć część myśli.
- Nie zostawię go tutaj i nie zamierzam iść do Arraniz - odparła chłodno mężczyźnie, wskazując na centaura. - Jak zniszczyć ten przeklęty kryształ? - spytała “szamana”.
- Nie da się - odpowiedział z prostotą. - Wielu próbowało, ale najzwyczajniej w świecie nie da się. Wiem jednak, jak go przechowywać by był bezpieczny.
- Jak? - Lidia spytała z tą samą prostotą, z jaką mężczyzna udzielił jej odpowiedzi. Po drodze wzięła jedną z dzid, resztę rzeczy tubylców zostawiła w spokoju, tak samo jak postanowiła zostawić w spokoju ciekawską nację i nie ściągać na nią dodatkowych problemów w postaci gońców niejakiej (lub niejakiego) Maski.
- Trzeba zamknąć to w szkatule z trupiego metalu. To zablokuje złowrogi wpływ.
Tarro spojrzał na centaura.
- On nie da rady utrzymać tempa. Lubię go, ale …
Nie dokończył. Wiedziała, co sugeruje. Mieli go zostawić.
- Aż tak źle z nim? Da sobie radę z Łowcą, jeśli go spotka?
W środku jakoś nie dowierzała Tarro. Widziała na własne oczy, jak centaur gnał z prędkością samochodu i jak z ust toczyła mu się krwawa piana, przy czym Hurkh bardziej się wysilił. No ale ona nie była jakąś specjalistką w zakresie magii i stworzeń magicznych, więc możliwe, że się myliła. Jedyne, na czym się naprawdę dobrze znała, to rysownictwo. Była graficzką, artystką, która zamiast brylować w jakichś gównianych brukowcach, starała się dorobić grosza, nieraz pracując ciężej niż celebrytki z tych kolorowych pisemek, które znane były z tego, że były znane lub z porażającej głupoty, która odbierała Lidii resztki i tak nikłej jakości nadziei wobec ludzkości. Teraz jednak miała inne problemy, ale również związane z zaufaniem co do ludzi. Tarro był niepokojący, miał w sobie jakiś mrok, co nie podchodził dziewczynie, choć sama nieraz odziewała się w ponure barwy.
- Masz taką szkatułę przy sobie? - spytała po zebraniu myśli. Zadecydowała, że wciąż nie spieszy się do Arraniz. Co prawda tak jedni jak i drudzy wydawali się jej tak samo szaleni, niemniej nie uśmiechało jej uzależniać się od jakiegoś szatańskiego bóstwa. Na pierwszy rzut dzidą wydawał się to wybór między dżumą a cholerą.
- Nie, nie mam potrzebnej nam szkatuły. Porozmawiam jednak z Glizdawcem. Może on będzie coś miał. Ty tymczasem spróbuj zebrać lekkie rzeczy i jakiś prowiant, postaw Hurrkha na kopyta i ruszamy. Pasuje ci taki plan, Niebieski Ptaku?
- Niech będzie - zgodziła się na taki plan.
Udało się jej wywalczyć to, że nie zostawi Hurkha i nie będzie zmuszona do pójścia samotnie z Tarro. Lidia musiała się szybko ogarnąć, co za tym szło - równie prędko musiała przygotować prowiant i pozbierać co bardziej potrzebniejsze, drobne rzeczy, które wpakowała do swojej torby.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 02-11-2016, 10:06   #45
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
Tego już za wiele. Spodziewałam się czegoś... mniej pokurwionego.
Zesztywniała z wrażenia, przyglądała się monstrualnemu stworzeniu. Mało tego, stworzenie to gadało ludzkim głosem! A tak blisko było do końca tego osuwiska... Szybko jednak odzyskała świadomość i puściła zawadiacki uśmieszek do przerośniętego kocura. Sama nie wie czemu, zamiast robić w gacie na widok okropnej zjawy, odważyła się na zbyt chwacki czyn. Może dlatego, bo w głębi duszy wierzy, że zaraz zbudzi się w swoim starym volvo? Dobrze by tak było...
- To się kurwa przeliczysz, ty skrzydlaty, cuchnący zapchleńcu! - Palnęła jeszcze wiązanką przekleństw, które pierwsze wdarły się na język i postanowiła działać. Odwróciła się, wierząc w swe fizyczne zdolności - w miarę możliwości zaczęła osuwać się czym prędzej w dół, nawołując po drodze swojego nowego, małego przyjaciela.
- Kochany! Brodaty Abelardzie! - nadal zmieniała jego trudne imię, tym razem ze stresu, nie zaś specjalnie. - Wybieram drugą ścieżkę! Weźże coś zrób do cholery!!
 
Szkuner jest offline  
Stary 03-11-2016, 19:18   #46
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Megan zamrugała kilka razy oczami. Obraz nie znikał, księżyce ciągle nad nią wisiały. Podobnie jak wspomnienie obrazów, które przetoczyły się przez jej mózg. Nie zdziwiła się specjalnie. Skoro kawałek niej wisiał w kajdanach, a drugi leżał na trawie, zaraz obok tronu, który pełnił rolę czegoś na kształt komunikatora- naprawdę, niewiele mogło dziwić. Bardziej zmartwiła się, że teraz Maska miał/a już pewność że ona trafiła do tego świata. Wcześniej się domyślał/a. Teraz wiedział/a. Megan pokazała się mu/jej. Wyzwała na konfrontację?
Obróciła się powoli na bok i usiadła. Odgarnęła welon z twarzy i wyjęła z plecaka puderniczkę. Spojrzała na pulsujący bólem policzek. Oparzenie, drugiego stopnia zdiagnozowała szybko.

Przeniosła spojrzenie na mężczyznę.
- Byłabym głupia odrzucając pomoc – powiedziała, podnosząc się na nogi.Mięśnie zaprotestowały. – Ale zanim mi coś zaoferujesz musisz wiedzieć, kim jestem. Nazywają mnie tutaj Me’Ghan ze Wzgórza. To raczej… niebezpieczne zadawać się za mną.
- Me’Ghan ze Wzgórza - mruknął. - No tak. Daleko jesteś od domu. Bardzo daleko. Jak tutaj trafiłaś? Widzę ślad na twej twarzy. Ponury znak. Ponure czasy. Ja jestem Borg Nar Borg. Ale niektórzy zwą mnie Borgiem Czaplą. Mniej złośliwi. Ci bardziej złośliwi nazywają Pomylonym. Tak bywa gdy zbyt długo patrzy się w trzy księżyce. Sama to chyba wiesz najlepiej, prawda Me’Ghan ze Wzgórza.
- Dużo pytań
- powiedziała . - Trudnych. Skoro zwą Cię Pomylonym, to pewnie nie bez powodu, co? Robisz albo mówisz rzeczy, których inni nie rozumieją. To tak jak ja.. jesteśmy do siebie podobni. Mi też przytrafiają się rzeczy, których nie rozumiem. Może tracę zmysły? Może za długo patrzyłam na księżyce? Wiem tylko, ze powinien być jeden. Nie pamiętam tego, co dla innych jest oczywiste. Rozumiesz to, Borg Nar Borgu? Jakby ktoś zabrał mi pamięć. Pomożesz mi ją odzyskać?
- Ha!
- Poklepał się po udach z wyraźnej uciechy - Pamięć. Po co komu pamięć, Me’Ghan ze Wzgórza?! Pamięć jest zbędnym balastem naszej duszy. Jeden księżyc, czy trzy - cóż to za różnica. Jedni widzą jeden, drudzy widzą dwa, trzeci widzą trzy a ślepi nic nie widzą. Lecz wyczują jego blask. Tam - postukał się w czaszkę. - Wewnątrz siebie.
Zamilkł na chwilę. Zapatrzył się w niebo.
- Szukasz pamięci nie tam, gdzie musisz Me’Ghan. Coś, co zostało zniewolone nie będzie wolne póki nie zostanie uwolnione. Tak już jest. Mam pomóc ci odzyskać pamięć? A co pamiętasz ostatnie Me’Ghan ze Wzgórza? Od czego zaczniemy poszukiwania? Hę?

Zastanowiła się.
- Pamiętam siebie z kajdanach w lochu. Pamiętam Maskę. Pamiętam Łowcę. Normaków. Ag’Hatę. To tutaj. Ale pamiętam też zupełnie inny świat, z jednym księżycem, pojazdami, które wożą ludzi, moją pracą… Czy mój ubiór nie wydaje ci się dziwny? - wskazała dłońmi na swój strój. - Nie jestem stąd, Borg Nar Borgu.- kontynuowała - Choć jednocześnie - w jakiś sposób - jestem. Znasz podobnych do mnie? Powiedziałeś, ze jestem daleko od domu. Wiesz, jak tam dotrzeć?

Borg Nar Borg podrapał się po skołtunionych, przerośniętych włosach. Wyszczerzył do Megan pobrudzone czymś brązowym, nierówne, końskie zębiska.
- I ja to zadaję dużo pytań - zarechotał tym swoim nieco denerwującym ale szczerym śmiechem. - Lochy to paskudne miejsca. Łowcy to paskudne kreatury. Tylko nieliczni są w stanie stawić im czoła i przeżyć. Normaki - splunął flegmą na ziemię - to robaki. Nie należy się nimi przejmować, ani ich bać. Służą Masce jak służyli Dominatorowi i jak wcześniej służyli Matronie. Tak to już z nimi jest. Władcy przychodzą, odchodzą, a Normaki nadal liżą tyłki. Tak to z nimi jest. Robactwo. Jak gobliny. Jak orkowie. Jak inne kreatury z Podziemi. No dobra. Do rzeczy. Szukasz domu. Co byś powiedziała najpierw na odwiedziny w moim? Opatrzymy ci tę zranioną twarz, najesz się, odziejesz, napijesz, odpoczniesz. Dom mój jest niedaleko. W sam raz na spacer. W sam raz blisko i daleko Tunelu. To co? Idziemy?

Pokiwała głową. W obecnej sytuacji przyjęłaby pomoc od każdego.
- Dziękuję. Znam się na leczeniu, mogę pomóc jeśli potrzebujesz. Dokąd prowadzi tunel?
- W różne miejsca. Jak to Tunele.

Dziwnie akcentował słowo. Jakby tunel nie był rzeczą, obiektem lecz czymś więcej. Czymś, co wymaga szacunku i … bojaźni.
- Wyskoczyłaś z jednego z nich niczym szustak z norki. Więc masz w sobie luminę. Potrafisz władać Myślą. - Znów to dziwnie zaakcentowane słowo. - Me’Ghan ze Wzgórza. To oznacza że jesteś kimś, kogo należy szanować, z kim należy się liczyć i kogo nie wolno lekceważyć. Potęga ukryta w ciele. Tak właśnie. Potęga ukryta w ciele.
Megan potarła czoło zmęczonym ruchem. Za dużo się działo. A odpowiedzi mężczyzny nie pozwalały niczego lepiej zrozumieć, mnożyły raczej wątpliwości. Może źle formułowała pytania?
- Nie wiem, czy potrafię władać, jak to nazywasz, Myślą. I nie wiem, co to znaczy. Znasz mnie? Moje imię? Skąd? Znasz innych podobnych do mnie? Chciałbym się z nimi spotkać.
- Znam imię, jakie podałaś
- przytaknął.- Me’Ghan ze Wzgórza. Jedna z tych, którzy przeciwstawili się Masce i stali przy Męczenniku i Męczennicy oczywiście nim nazywano ich tymi mianami. Wędrowiec. Wieloświatowiec. Wiedźma z mocą luminy tak groźną, że nawet władcy Dominium musieli się z nią liczyć. Róża znów krwawi. To pewne. I jeśli Koło się obróciło to oznacza że przybędą inni. Szalona Dox, Enoch Ognisty, Kent od Ostrzy, Córa Jónsa, Celine zwana Czystą Falą, Niebieski Ptak, Wachlarz, Burzowy Pomruk i Simeon Czarne Drzewo. Tego można być pewnym. To dlatego Graw Na Graw i jego bracia opuścili nasze wzgórza. To dlatego Maska wypuściła czy też wypuścił swych Łowców. To dlatego kości przemówiły a drzewa w Puszczy Moor’Ghul zakwitły, jak mawiają Zbieracze. Nadchodzi czas zmian. Czas wojny i zniszczenia. Tak to już bywa Koło się obraca. Miażdży tych, którzy leżą na jego trasie. Pojmujesz, Me’Ghan ze Wzgórza? Jak ważna jesteś?

Nie rozumiała, choć czuła, ze mężczyzna wierzy w to, co mówi. Megan poczuła, że sytuacja zaczyna ją przerastać. Za dużo się zdarzyło, za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Zmęczenia narastało, mózg odmawiał przyjmowania informacji. Adrenalina spadała, ustępując miejsca znużeniu. I zniecierpliwieniu.
- Pojmuję, ze różne osoby sądzą, że z jakiegoś powodu jestem ważna. I potężna. Pokonałam Tevrook i Naz”Nazara. Oraz stałam przy Męczenniku i Męczennicy. Ale ja tego wszystkiego nie pamiętam, rozumiesz?! Nie wiem, gdzie trafiłam, jaka jest moja rola ani kim jest Maska. I nie rozumiem, dlaczego na raz jestem tu i siedzą w lochach. Ale to oparzenie - wskazała na policzek - jest realne. Maska dotknął tej mnie w lochach a ja to poczułam.
- Chciałabym wrócić. Ale muszę spotkać kogoś, kto mi wyjaśni
..- zatoczyła ręką krąg.- .. to wszystko. - Znasz kogoś takiego?

Znów się zadumał. Widać taką miał naturę. Zapatrzony w srebrzyste księżyce oddychał powoli, równomiernie jak człowiek który usiłuje złapać równowagę ducha.
- Niewielu to pojmuje Me,Ghan ze Wzgórza. To nie na ludzkie umysły. Ale wiem, kto będzie wiedział na pewno więcej niż ja. Tylko… jest kłopot.
Zdenerwowany potarmosił brodę, podrapał się po czuprynie. Milczał. Długo. Zbyt długo.
- Kłopot? - dopytała.
- To mój brat. A on jest tacy jak większość Ludu Nar. Wiesz. Czcimy Gorejący Płomień. Ogień jest pełen pasji, dziki i porywczy. A ja… ja nie pasowałem. Zbyt długo spoglądałem w księżyce by czuć w sobie ten ogień. Nie jestem mile widziany wśród Ludu Nar. Ale, jeżeli zechcesz, wskażę ci do niego drogę. Do mojego brata. Ale to … to groźny i porywczy człek. No i musisz wiedzieć jeszcze jedno. Dawno temu Lud Wzgórza i Lud Nar toczyli wojny. Przed czasami Dominium. Duchy mogą wołać na kurhanach. I jest jeszcze jedna osoba. Daleko stąd ale dla kogoś, kto podróżuje Tunelem to nie kłopot. Zwie się Yunna. To spokojniejsza osoba, z tego co mówią . I mądra. Jak Księżyce.
- Ja jestem z Ludu Wzgórza, ty - z Płomienia, tak? Zakładam, ze pewnie są jeszcze ludy powietrza i wody… No dobra, wbrew temu co sądzisz, nie potrafię otwierać Tuneli ani nimi podróżować..
- Więc zostaje mój brat. Var Nar Var. Odpocznij, zjedz coś, a potem wskażę ci drogę przez uroczyska. Idziemy do mojej jaskini? Domostwa? Chaty.


Pokiwała głową, zbierając swoje rzeczy. Rzuciła jeszcze raz spojrzenie na kamienny tron. Policzek bolał, ale ona nie żałowała, ze na nim usiadła. Bez tego doświadczenia nie uwierzyłaby, że ten świat jest realny. I byłaby dużo bardziej bezradna i bezbronna.
- Możemy iść - powiedziała.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 04-11-2016, 16:43   #47
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Wiatr w Dominium ma swojego władcę – Pana Wiatru. Zasiada on na szczycie najwyższej w Dominium Góry zwanej Górą Wichrów, skąd spoziera w dół wyszukując tych, którzy go urazili. Żeglarzy na Krwawych Łodziach próbujących przedostać się przez burzliwe wody Morza Rozdzierającego na Wybrzeże Sztormów by łupić i plądrować. Wystarczy, by któryś splunął w morze – Pan Wiatru był gotów zesłać na załogę wichurę zdolną rozbić okręt o przybrzeżne skały. Spogląda na Stepy Bestii by wypatrzyć tych, którzy składają przysięgi na Jego Imię. Zerka w gęstwę Puszczy Cieni, by zareagować na obelgi gwiżdżących wśród uroczysk głupców. Ale najwięcej uwagi poświęca Dominium by zobaczyć tych, którzy niczym wiatr, niosą zapowiedź krwi tryskającej z ran i porywanej z wiatrem. Zapowiadało się na to, że zbliża się czas gdy Pan Wiatru nie będzie mógł dalej pozostać obojętnym…

ADAM ENOCH

Droga prowadziła go prosto malowniczą okolicą. Z jednej strony porośnięta lasami wyżyna, z drugiej te ponure wzniesienia. Krew przestała grzać jego ciało. Gorączka walki przygasła i we znaki dawało się najzwyczajniej w świecie zmęczenie.

Zmierzchało się a potem nadeszła ciemność nocy i Adam poczuł się nieswojo. Jakby ciemność … ożyła. Przestrzeń wypełniły odgłosy jakiś owadów i zwierząt. Dziwaczny koncert pisków, trzasków, pohukiwań, pobrzękiwań, popiskiwań, skrzeków i mnóstwa innych dźwięków. Jak jakaś miniaturowa, rozsiana po okolicy orkiestra.

Było oczywistym, że droga dzisiaj nie doprowadzi go w żadne miejsce i pozostało mu zatrzymać się gdzieś na noc. Wyszukał jakieś przydrożne chaszcze i … zaniemówił.

Drogą którą przyszedł Adam jego śladem podążała jakaś osoba. Gdy podeszła bliżej Adam rozpoznał charakterystyczną sylwetkę Graw Nar Grawa! Półnagi dzikus nadal oblepiony piaskiem i zakrzepłą krwią.
Widząc minę Adama Graw Nar Graw wybuchnął swoim dzikim, nieco szalonym śmiechem.

- Przecież mówiłem, że niedługo się zobaczymy. Wiąże mnie przysięga Ludu Nar.

Słowa Graw Nar Grawa były jak katalizator.

Adam poczuł świst wichru w uszach i uczucie, jakby zaraz miały popękać mu bębenki. Jak przy gwałtownym lądowaniu.

Pociemniało mu przed oczami a potem ujrzał skałę i otaczającą ją półokręgiem armię dzikusów – w futrach, w prymitywnych pancerzach, z pochodniami w umięśnionych łapach.

Lud Nar.
Lud Wzgórz!
Skandowali imię Enoch!

Morze falujących płomieni płonęło u jego stóp.
Czuł euforię. Czuł ogień w żyłach. Ale przede wszystkim czuł dziwne uczucie wzruszenia w gardle na widok Nar Grawa.

- Mogłeś sobie odpuścić to zakopywanie, Enoch, cholerny żartownisiu. Dobrze że nie kopałeś głęboko bo bym chyba się nie wygrzebał.

Słowa Graw Nar Grawa przerwały wizję armii dzikusów.

- Mam ochotę napić się wina, Enoch! – zakrzyknął Graw nar Graw z pasją. – Nic tak nie wysusza gardła jak porządna walka. Niedaleko do Mostu Tercyego. Lud Nar czasami robi tam … interesy.

Adamowi jakoś nie spodobała się dziwna nuta którą usłyszał przy określeniu „interesy”. Zbyt często ją już słyszał. Z innych ust. W innym miejscu i życiu – w obskurnych barach USA i wiedział, że zazwyczaj nie zwiastuje niczego dobrego.

Graw Nar Graw ruszył jednak w gęstniejące ciemności nie oglądając się za Adamem.

PATRICA MADDOX


Bagna okazały się wymagającym terenem. Skrywający je opar dusił płuca, wypełniał je cuchnącym, palącym w gardło powietrzem. Pod stopami Patrici chlupotała woda. Buty bardzo szybko przemokły a nogi pokryły się gęstym, zimnym błotem.

Najgorsze były jednak owady i kałuże stojącej wody, w której widziała wykrzywione, przegniłe czaszki. Pod powierzchnią bagnisk roiło się od szkieletów.

Lothar milczał wyraźnie skupiony na wyszukiwaniu ścieżki w tym nieprzyjaznym terenie. Czuła, że musi zachować spokój, jeżeli nie chce dołączyć do szkieletów w bagnisku więc milczała pozwalając zwiadowcy wykonywać swoją pracę.

Godzinę później miała serdecznie dość tej włóczęgi. Miała wrażenie, że krążą w kółko. Jej płuca wypełniał paskudny wyziew, nogi przemarzły, a ciało pokąsały muszki, komary i pijawki, które odrywała od ciała za każdym razem, gdy wyszli na odrobinę bardziej suchy ląd.
W końcu zatrzymali się pomiędzy jakimiś kamieniami, gdzieś pośród ruin czegoś, co mogło być kiedyś mostem lub czymś takim.

Lothar podał jej bukłak i jakiś lekki, kwaskowaty alkohol pozwolił jej się pozbyć smaku bagien z ust. Potem dostała od zwiadowcy jakieś suszone mięso oraz owoce – posiłek skromny lecz dodający energii.

- Co to za ruiny? – zapytała korzystając z okazji by poszerzyć wiedzę.

- Tu kiedyś było miasto. Nosiło nazwę Minora. Ale Maska zalał je wodą, potopił mieszkańców i stworzył Bagna Straceńców. Niedaleko stąd znajduje się droga w stronę Ogrodu Zjaw. Patrz pod nogi a nie zgubisz szlaku. Ja … ja dalej nie pójdę. Ogród to nie miejsce dla takich ludzi jak ja. Poczekam tutaj gdyby coś poszło nie tak, rozbiję obozowisko i spędzę noc. Ty musisz iść dalej. Beze mnie. Odszukaj Tunel w Ogrodzie Zjaw i … zresztą sama wiesz najlepiej, co powinnaś zrobić. Moje zadani zostało wykonane…

Zamilkł gwałtownie. Zbyt gwałtownie. Wpatrując się w coś lub w kogoś za plecami Patricii wstał ujmując jedną ręką trzonek topora, który służył mu do tej pory jako narzędzie dzięki któremu wycinali sobie drogę przez zarośla i oczerety na niektórych odcinkach rozlewisk.

Gwałtownie odwróciła się za siebie przerażona jego reakcją.

- Nie ruszaj się!

Ostrzegł ją. Niepotrzebnie, bo i tak zamarła ze zgrozy.

Za nią unosił się dziwaczny stwór wielkości sporego psa. Miał cielsko nieco przypominające osę, wrzecionowate i pasiaste. Unosił się na skrzydłach obciągniętych półprzeźroczystą błoną. Najgorszy był jednak pysk kreatury. Przypominający rybę i owada jednocześnie. Zębaty i paskudny.

- Kołatka… - wyszeptał cicho.

Z pyska stworzenia wydobył się zdeformowany język – przypominał węża, lecz zamiast dwóch miał trzy zakończenia – każde zakończone żądłem lub kolcem.

Świsnął topór przebijając czaszkę kreatury, która zwaliła się na ziemię dziwacznie miotając paskudnym ciałem. Lothar poderwał się, pochwycił łuk i w oszałamiającym tempie posłał strzalę w obalonego stwora przyszpilając go do ziemi.

- Idź, Szalona Dox. Idź szybko szukać Tunelu nim zlecą się inne.

CELINE CENIS

Poza tym dziwnym stworem nad rzeką miasteczko wyglądało na wymarłe. To znaczy mieszkańcy zapewne siedzieli w domach, bo wydawało jej się, że dostrzega jakieś niepokojące, ukradkowe poruszenia za oknami. Nie miała jednak pewności czy to nie wymęczone nerwy nie dają się jej we znaki.
Czekała i czekała, lecz na ulicy nie pojawił się żaden przechodzień. Jedyną rozsądną alternatywą spotkania kogokolwiek wydawało się być pukanie po domach lub do tego przybytku, w którym najwyraźniej trwała jakaś impreza. A jak impreza to i ludzie. Po dłuższej chwili wahania otworzyła drzwi.

Kiedy weszła do tawerny muzyka zmieniła się.

Przy prostym stoliku śpiewała kobieta o szaro ciemnych włosach i jasnozielonych oczach. Z tym, że nie miała normalnej pary oczu lecz trzy – zielone niczym szmaragdy – dwa umieszczone normalnie i trzecie, na czole.

Najwyraźniej nikt nie zwracał uwagi na tę osobliwość. Wszyscy wsłuchiwali się w słowa pieśni dziewczyny, śpiewane do akompaniamentu instrumentu bardzo przypominającego gitarę w jakimś nieznanym Celine języku.

Tawerna była w klasycznym, wiejskim klimacie chociaż klientela wyglądała nieco inaczej niż w typowych tego typu miejscach. Ludzie nosili na sobie proste tuniki i koszule, trzymali pod ręką broń – średniowieczne topory i miecze. Część z nich nie było ludźmi – jak pieśniarka. Celine ujrzała kilka takich jaszczurko podobnych stworków jak przed wejściem, jakieś pokurcze przypominające żółwie na dwóch nogach i bez skorup trzymające się na uboczu, jakieś niewielkie zielonoskóre pokraki z krzywymi gębami, a także jednego czterorękiego mężczyznę, który chyba próbował tańczyć do wtóru pieśni.

Przez chwilę Celine zapragnęła wyjść ale było już za późno. Wszystkie oblicza skierowały się w jej stronę.

- Witam szlachetną panią – zakrzyknął karczmarz – wyglądający zupełnie normalnie facecik z brzuchem i z strzechą rudych włosów na głowie. – Proszę siąść gdzie pani wygodnie. Zaraz podejdę.

Czteroręki stwór warknął coś w dziwnej mowie. Chyba wskazywał jej miejsce koło siebie. Coś jednak w jego nieco pajęczej aparycji nie dawało jej spokoju. Olbrzym budził w niej jakieś obawy.

Za to pieśniarka i akompaniujący jej grajek (który wyglądał bardziej na jakiegoś rębajłę w przebraniu) wzbudzali w niej jakieś dziwne emocje. Pozytywne i trudne o określenia.


LIDIA HRYSZENKO

Krzątała się po obozowisku a żaden ze Zbieraczy nie wchodził jej w drogę. Wybuch kryształu przepłoszył stworki które trzymały się teraz przezornie na odpowiedni dystans. Nikt nie chciał skończyć jak złodziejaszek który wyciągnął lepkie łapki po rzeczy Lidii.

Pakowała więc znalezione rzeczy, które wyglądały jak jedzenie do swojej torby i do kilku noszonych przez ramię płóciennych sakw. Śpieszyła się lecz kątem oka obserwowała Tarro, który rozmawiał z jednym ze Zbieraczy, najpewniej tym Glizdawcem o którym wspomniał. Lidia nie p[potrafiła ich rozpoznać.

Z Hurrkiem nie było najlepiej. Co prawda wstał na wszystkie kopyta, lecz wyraźnie z trudem utrzymywał się na nogach. O biegu tak szybkim, jak poprzednio mogli raczej zapomnieć.

Tarro wrócił z rozmowy wyraźnie poirytowany.

- Kryształ musi być tam, gdzie go masz. Nie pomogą nam. Złodziejski klan i złodziejskie podejście. Tak to z nimi bywa.

Mężczyzna przeniósł spojrzenie na centaura.

- Kiepsko wyglądasz.

Pół-człowiek nic nie odpowiedział.

Lidia poczuła to pierwsza. Mrowienie skóry, jakby zbierało się na burzę. Tarro wyraźnie też coś poczuł bo wbił wzrok w dal jakby próbował coś wypatrzyć na horyzoncie, tam gdzie majaczyła ledwie widoczna linia wzniesień.

- Łowca Maski – wypluł w końcu spoglądając na zniszczenia dokonane przez czarny kryształ. – Nic w tym dziwnego.

Zbieracze pojawili się znikąd. Małe, wredne stworki ciskające w ich stronę kamienie z niewielkich, skórzanych proc.

Lidia ujrzała, jak jeden z nich trafia nieszczęsnego Hurrkha w łeb z siłą, od której centaur znów przysiadł na kolana. Inny trafił Tarro w twarz i zaskoczony kudłacz złapał się za twarz. Inny Zbieracz poprawił z boku, trafiając mężczyznę w skroń. Tarro jęknął, złapał się za skroń a spomiędzy palców popłynęła mu struga krwi. Kolejny pocisk zdzielił go w czoło i mężczyzna padł blady i całkiem nieprzytomny czy nawet martwy na ziemię. Pociski powaliły też centaura – Zbieracze okazali się nadzwyczajnie skuteczni. Hurrkh próbował się podnieść, ale nie miał sił.

- Maska nas wynagrodzi! – jeden ze Zbieraczy wskazał palcem Lidię. – Brać ją!

Jak na razie nikt nie odważył się w nią cisnąć kamieniem z procy. Chyba nadal się bali tego, co może z nimi zrobić za pomocą kryształu.

A Lidia poczuła, że w jej płucach zbiera krzyk. Straszny. Dziki. Zrodzony z wściekłości nie ze strachu. Nie bała się Zbieraczy, co odkryła ze zdumieniem. Ich atak bardziej ją zezłościł. I miała ochotę wyrazić swoją wściekłość właśnie wrzaskiem.

BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Skrzydlata bestia zaskoczona spojrzała na zzuwającą się w dół zbocza Bjarnlaug.

Aderbregan zachował stoicki spokój. Przyglądał się jej nie ruszając jednak z miejsca – przeklęty rudzielec.

Skrzydlaty potwór poderwał się do lotu i opadł obok Bjarnlaug rechocząc dziko, strasznym, nieludzkim śmiechem. Potężnym i przerażająco twardym.
Bjarnlaug potknęła się i jej ręka spoczęła na jakiejś kości. Poderwała się dzierżąc ją jak prymitywną maczugę. Chociaż ten zleżały gnat wydawał się jej dość śmieszną bronią. Bestii również bo nie przestała się śmiać.

- Pomożesz mi jakoś!? – wrzasnęła w stronę Aderbregana.

- Nie zamierzam stawać na drodze łowcy Maski i jego zdobyczą – odpowiedział zdradziecki karzeł burząc ostatnią nadzieję Bjarnlaug. – Możesz to przekazać Masce, Maggerenie.

Stwór skoczył. Smagnął ogonem. Uderzył skrzydłem. Bjarnlaug podskoczyła i cudem uniknęła ataków.

Maggeran natarł ponownie tym razem próbując trafić ją łapą, staranować cielskiem. Przeturlała się i cisnęła w niego kością, nie bardzo wiedząc co może jeszcze zrobić. Piszczel trafił stwora w pysk z siłą, która ułamała szczękę. Bryznęła krew – czarna i parująca, lecz bestia nie straciła rozpędu.

Kolejny cios dosięgnął dziewczynę, powalił na ziemię bez dechu. Potwór skoczył i uderzył ogonem. Jadowy kolec wbił się jej w udo. Maggeran wyrwał go, a Bjarnlaug wrzasnęła z bólu.

Potem świat zawirował, poczerniał i jónsdóttir odpłynęła w ciemność bez znów.

Ocknęła się czując, że leży zagrzebana w jakieś futra. Nad sobą ujrzała skórzaną połę namiotu lub jakiś baldachim. Było ciemno i duszno. A wokół siebie słyszała dziwne szepty.

MEGAN HILL

Domostwo Berg Nar Berga było przysadzistą, górską chatą wykonaną z kamieni i darni. Ciemną i śmierdzącą dymem, wilgocią i ziemią norą. Berg Nar Berg najwyraźniej nie przejmował się niskim standardem, a może tutaj to wcale nie był niski standard – nie wiedziała.

Pokręcił się chwilę w środku i skądciś wyciągnął gliniane misy na które władował połcie pieczonego miecha i jakieś bulwy, a do sporej wielkości kubków nalał czegoś, co wyglądało jak piwo. Wskazał Megan jakieś futro i podał jedzenie, gdy już usiadła. Sam zaopatrzył się w podobną porcję, chociaż znacznie większą i przez chwilę jedli.

Posiłek, mimo że dość prymitywny był całkiem niezły, a piwo gorzkie i mocne.

Dzięki temu Megan poczuła się lepiej.

- Więc widzisz trzy księżyce – gospodarz po posiłku sięgnął po coś, co wyglądało jak fajka i zaczął napełniać cybuch jakimś zielskiem. – To oznacza, że potrafisz dostrzegać rzeczy normalnie niedostrzegalne, Me’Ghan ze Wzgórza. No, ale to oczywiste.

Zapalił i domostwo wypełnił całkiem przyjemny zapach kojarzący się z jakimiś słodkimi owocami. W tej chwili, paląc fajkę, Berg Nar Berg wyglądał jak dobroczynny wujek ze swoją siostrzenicą. I gdyby nie niecodzienność sytuacji Megan mogłaby nawet poczuć spokój w duchu.

- Opowiem ci historię Me’Ghan – powiedział niespodziewanie Berg. – O Przysiędze Ludu Nar. Wtedy zrozumiesz więcej.

Pokiwała głową.

- Walczyliśmy z Maską od zawsze. I kiedy zasiadł na tronie Dominium nasz lud dokonał wyboru. Poświęciliśmy swoje dzieci i swoją przyszłość w wielkim rytuale. Spaliliśmy wszystkie dziewczynki i wszystkich chłopców, którzy nie trzymali jeszcze w rękach topora, miecza lub włóczni. Kobiety pozbyły się dzieciąt w swych łonach, spaliły niemowlęta, podrostki – co do jednego. Wyrzekliśmy się życia by walczyć z Maską, póki nie zapłaci za swoje czyny. Nie możemy umrzeć. Wracamy. Zawsze, gdy nasze ciało zginie. Albo w nim, albo jako wygrzebańce, albo jako duchy. Ale wracamy. Póki nie dokonamy pomsty. Wtedy odbierzemy zapłatę za czyn, jakiego się dopuściliśmy. A nad tym wszystkim czuwał Var Nar Var – mój brat. To dlatego odszedłem, gdy opadły popioły stosu. Gdy wygrzebaliśmy kości naszych wnuków i dzieci i pochowaliśmy u stóp Wzgórza Nar. Wtedy ujrzałem trzy księżyce i zrozumiałem, cośmy uczynili w swym zaślepieniu. A ty co o tym sądzisz, Me’Ghan ze Wzgórza? Jak teraz oceniasz nasz Lud i możliwość spotkania z Var Nar Varem, tym który spalił całą przyszłość narodu by dokonać zemsty za przeszłość.

Nalał jej piwa wpatrując się w jej twarz z wyczekiwaniem. A Megan uznała, że znów – podobnie jak w przypadku zawoalowanej wiedźmy – jej słowa będą miały znaczenie.
 
Armiel jest offline  
Stary 07-11-2016, 15:03   #48
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Kobiecina czekała, czekała, czekała i czekała, ale się nie doczekała żadnego przechodnia.
Może najlepszym sposobem na znalezienie żywej duszy będzie po prostu zapukać do drzwi, gdzie gra skoczna muzyka - pomyślała Celine i po dłuższej chwilce bicia się z myślami otworzyła drzwi do tawerny. Przekroczyła próg i muzyka się zmieniła na bardziej spokojną i piękną zarazem. Spojrzała w stronę kobiety, która tak przyciągała swym anielskim głosem i zauważyła kobietę o szaro-czarnych włosach i trzema pięknymi zielonymi oczyskami. Spojrzała ukradkiem na jej trzecie oko, ale za bardzo się tym nie przejęła. Rozejrzała się po tawernie i zauważyła kilka tych samych stworzonek, co przed tawerną jak ten “gad” gapił się na strumień. Słuchając pieśniarki ujrzała postawnego, czterorękiego mężczyznę próbującego tańczyć w rytm muzyki. Spojrzała na stroje zebranych tu ludzi, pewnie wyglądała dość dziwnie w takich “luksusowych” ciuszkach.
Nie ma to jak zrobić dobre pierwsze wrażenie - przez myśl przeszło Amerykance, gdy wszystkie spojrzenia padły na nią. Przełknęła głośno ślinę i już miała się wycofać jak odezwał się karczmarz.
-Witam - przeciągnęła słowo. Spojrzała na czterorękiego, ale coś w nim było odpychającego, więc Cenis nawet nie próbowała siadać koło niego. Chciała znaleźć jakieś odosobnione miejsce, by mogła pomyśleć głębiej nad tym dziwnym miejscem, w którym się tu znalazła. Usiadła gdzieś tak w rogu karczmy i przypatrywała się pieśniarce i jej grajkowi.
Ten grajek nawet ładny, a ta piękna istotka, o trójokim spojrzeniu, może przyprawić o szybsze bicie serca, zwłaszcza, gdy się jest osobą z “zewnątrz” - pomyślała Celine. Poczekała na karczmarza, który miał do niej podejść.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036
Adi jest offline  
Stary 10-11-2016, 16:11   #49
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Patricia drżała na całym ciele. Nie tylko z zimna, pochodzącego głównie z przemoczonych doszczętnie butów, ale również z czystego przerażenia.
- Jaa.. p p p pierdolę - oznajmiła krótko przez szczękające zęby. - Nie możesz iść ze mną? A co jak mnie znowu coś zaatakuje? Co mam robić? Co jest po drugiej stronie tunelu? - Zarzuciła Lothara jeszcze na odchodnym pytaniami.
- Miejsce do którego miałem cię przyprowadzić - powiedział Lothar. - Ja nie przetrwam ani drogi do niego, ani pobytu w nim. Duchy zniszczyłyby mnie. Pożarły duszę, ciało, umysł. Jeśli jesteś tym, za kogo miał cię Vigor, przejdziesz przez nie i zapanujesz nad Tunelem. W ten sposób uciekniesz Łowcy. A co jest po drugiej stronie Tunelu? Nie mam pojęcia. nigdy nie korzystałem z jego mocy.
- W takim razie raz kozie śmierć. A tobie… szczęśliwej drogi powrotnej, czy tam no… wróć bezpiecznie do domu. - Powiedziała cicho kobieta, odwracając się do Lothara plecami i postępując parę mokrych kroków do przodu. - Wszystko to takie niby proste, jak w mordę strzelił, wejść do TUNELU i liczyć, że mnie nic nie pożre. I że jakiś karzełek dobrze mnie ocenił tu, gdziekolwiek to tu jest - mówiła do siebie, starając się przyspieszyć kroku.
Dresowe, welurowe spodnie były już mokre prawie po kolana, a kolorowe adidasy wcale nie wyglądały na kolorowe w starciu z wodą i błockiem. Od czasu do czasu Patricia musiała wyciągać stopę z głośnym cmoknięciem, klnąc w myślach, ale starając się zachowywać najciszej, jak tylko mogła. Iść ścieżką, dojść do Tunelu, zobaczyć co ją tam spotka - taki był plan.
Droga wyraźnie pięła się w górę. Wąska ścieżka zarośnięta była zielskiem. Kiedy szła badyle czepiały się jej ubrania niczym szponiaste łapy niewidzialnych potworów.
Śmierdziało. Iłem, mułem i czymś ziemistym, czego nie potrafiła rozpoznać, ale co budziło w niej jakieś dziwne skojarzenia.
Potem to ujrzała. Cień na ścieżce - wijący się niczym niewielka trąba powietrzna; poskręcany na podobieństwo wykrzywionego korzenia lub jakiejś rośliny. Tylko ten cień miał … ślepia. Czerwone punkciki żarzące się niczym węgle w palenisku. Za nim Patricia ujrzała kolejne cienie, coraz więcej, aż ścieżka zmieniła się w kłębowisko tych niepokojących anomalii. Usłyszała też szepty. Niewyraźne, ciche, niczym szmer głosów umarłych, wydobywający się z nieokreślonego miejsca w przestrzeni. Albo przez jakąś niewidzialną barierę.
Szepty wabiły, kusiły zachęcając, by weszła pomiędzy nie. Zapewniając o doznaniach, jakie wtedy doświadczy. Bólu i rodzącej się z niego rozkoszy, jakiej nie przeżyła nigdy w swym życiu.
- Kurwa - zaklęła znowu tego dnia. Już straciła rachubę, jak wiele razy klęła na to miejsce, na otoczenie, czy sama na siebie. - Tunel, tunel, tunel, tunel - powtarzała sobie głośno, starając się zignorować dziwne stworki, kłębki, duchy… czymkolwiek one były. Nie da się kusić, a już na pewno żadna rozkosz nie mogła wynikać z bólu. Nie była pieprzoną sado-maso.
Ruszyła prosto na wirujące cudactwo czując, jak włoski na jej ciele stają dęba. Od ciemnej … istoty - chociaż słowo to chyba nie do końca precyzyjnie opisywało to, z czym ma do czynienia - biło nienaturalne zimno.
Przechodząc koło wirującej masy jej skóra tylko na chwilę zetknęła się z samą krawędzią ciemnej wstęgi, a Patricia poczuła się tak, jakby dotknęła meduzy. Jej ciało przeszył gwałtowny, bolesny impuls kurcząc mięśnie, ale to nie było najgorsze lecz widok, jak rozbłysnął dosłownie w jej głowie.
Ujrzała twarz ociekającą krwią. Gęste strumienie czerwieni zalewające usta, oczy, nos i podbródek i widok zrywanych z głowy włosów wraz ze skórą. Ciągnącej się skóry, otwierającej się szkarłatnym mięsem rany nad czołem, widok zakrwawionej czaszki i fioletowo-niebieskich żył z których tryskała czerwienią krew.
Uszy przeszył jej wrzask bólu.
Wrażenie urwało się nagle - obrazy w jej głowie i wrzask znikły - i tylko ramię, którym musnęła wstęgę ciemności pulsowało ciepłem oparzenia.
Miała dość. Była psychicznie i fizycznie wyczerpana. Wszystkim, nie tylko emocjami, ale też wszystkimi bodźcami, które przekazywały jej zmysły. Chciała być u siebie, w domu, schować się pod kołdrą z opakowaniem Haagen Daazs o smaku sernika i kubkiem herbaty.
Była o krok od poddania się. Przecież i tak była w piekle, prawda? To i tak oznaczało śmierć. Szła, coraz wolniej i wolniej, powłócząc noga za nogą, tracąc coraz bardziej siły.
Kolejne kroki były niczym tortura. Wiry zagęszczały się i mimo, że próbowała je omijać, to w końcu jeden z nich zahaczył o jej plecy.
Kolejna wizja. Tym razem młodej kobiety, której twarz eksplodowała wraz z czaszką, jakby na głowę spadł jej jakiś potężny ciężar. Bryzgająca krew i kawałki kości chlapnęły na twarz Patricii. Ze zgrozą ujrzała zęby rozbryzgujące się we wszystkie strony i oczy, które spłynęły po szczątkach żuchwy w dół, ku ziemi.
Wizja znikła a Patricia czuła ciepło na twarzy, tam gdzie zachlapała ją bryzgająca krew oraz lekkie pieczenie na plecach, gdzie otarł się o nią czarny wir.
Kobieta jęknęła, czując jak po policzkach zaczęły jej spływać ciepłe łzy. Przeszła jeszcze dwa kroki, po czym podpierając się ręką, usiadła na skrawku ziemi, który przynajmniej na pierwszy rzut oka wyglądał na suchy. Miała dość. Dla niej to był koniec. Chciała, pragnęła… potrzebowała, żeby ten koszmar się skończył. Podkuliła nogi tak, że mogła oprzeć brodę na swoich kolanach i schowała głowę między swoje dłonie.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 13-11-2016, 16:00   #50
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Wyszło na to, że jednak nie warto było czekać na Hurrkha. Teraz zamiast mieć jednego bardziej sprawnego, ale i niepokojącego towarzysza i drugiego mniej sprawnego, ale i bardziej zaufanego, nie miała teraz nikogo w pełni władzy.
Gniew, który z niej niespodziewanie wyszedł, był gniewem jak najbardziej słusznym. Pytanie - w kogo najbardziej słusznie wymierzonym. W jej nieprzemyślaną, błędna decyzję czy w gromadę nędzników?
W Lidii ten gniew utrzymywał się wciąż, nawet zdawało się jej - rosnął. Wyciągnęła czarny kamień z torby.
- Wy zajebane~ kurduplate~ niedochędożone~ - wycedzała gniewnie, ściskając kamień i celując nim w zgromadzenie małych złodziejaszków. - ruszcie się o krok w moją stronę, to was wszystkich rozpierdolę na miejscu i żadna jebana maska was nie wynagrodzi! - wrzasnęła to ostatnie, dysząc niczym berserker, który dostał szału. Jeśli ktoś miałby protestować, zamierzała dostosować się do groźby. Nawet jeśli nie wiedziała, jak się posługiwać kamieniem, to nie musiała jednocześnie ujawniać tego reszcie.
Jeśli nikt się nie sprzeciwi, będzie musiała dalej uciec sama. Na oślep szukając drogi i odpowiedzi na niewypowiedziane pytania. Na oślep też - walcząc o swoje życie.

Kamień w jej ręku zalśnił matowym blaskiem, a przez umysł Lidii przetoczyła się kolejna fala obrazów.
Tym razem było dużo gorzej.
Ujrzała otaczające ją płomienie, buchające w górę szaleńczo i żarłocznie. Ich żar zdawał się trawić kamienie. Znajdowała się w jakimś budynku. Potężnej sali z wysoko sklepionym sufitem podpartym na żebrowanych filarach. Białe ściany gmachu trawił ogień. Farba łuszczyła się i czerniała lizana wiśniowej barwy płomieniami.
Lidia czuła żar na swoim ciele.
Czuła, jak ogień wypala ją od wewnątrz.
Jak wyrywa z jej ust krzyk. Nie. Nie krzyk. Skowyt! Bolesny, niemal nieludzki wrzask bólu, agonii.
I ujrzała przed sobą kamienne słupy - pochylone do siebie, tworzące wielką literę “X”. A na nich gorejącego człowieka.
Ujrzała poczerniałe ciało. Wypalone niemal do kości mięśnie. Kapiący tłuszcz buchający jasnym płomieniem gdy tylko zetknął się z osmaloną posadzką … katedry, cytadeli … nadal nie potrafiła określić czym był ów gmach - sceneria potwornej męki płonącego skazańca.
I ujrzała oczy osadzone w tej spalonej niemal do nagiej czaszki twarzy.
Normalne, jasne oczy w których płonął ogień.
- Zbudź się, Niebieski Ptaku.
Jasne zęby ostro kontrastowały z poczerniałą tkanką i barwą płomieni.


- Otwórz oczy!
I otworzyła…
Leżała na ziemi, pośród gryzącego w gardło dymu. Czuła swąd spalenizny i widziała szczątki nadal tlących się namiotów Zbieraczy. Po napastliwych stworach nie pozostał jednak żaden ślad. Nie miała pojęcia czy uciekły w popłochu gdy rozbłysnął czarny kryształ, czy też moc owego przedmiotu zamieniła ich w … ten pył i popiół, którego wszędzie było pełno.
- Zbudź się...
To był Tarro. Pochylał się nad nią z szaleństwem i strachem w oczach. Z okopconą, pokrytą zakrzepłą krwią twarzą wyglądał przerażająco.
- Nie mamy już czasu … Łowca.
Ryk za jego plecami poruszył strunę w duszy Lidi.
Stał tam.
Kilkadziesiąt kroków od nich, na tle pierwszej z dopalających się jurt koczowiska.
Rogaty i złowieszczy stwór, którego widziała zaraz po tym, gdy znalazła się w tym obłąkanym miejscu.

No tak, zdążyła już zapomnieć o zgubnych skutkach dotykania magicznego kamienia, z którego nie umiała uczynić żadnego pożytku. Cóż z tego, że poznikały małe kradzieje, skoro na ich miejsce przybył sto razy gorszy… Lidia nie umiała na obecną chwilę znaleźć określenia na maszkarę, która przybyła. Nie było to jednak najważniejsze, ani trochę.
Była w pułapce. W ślepym zaułku. Jej życie wisiało na włosku lub nawet na pajęczej nici.
Była ona jedna, z niebezpiecznym artefaktem, uzbrojona w prymitywną dzidę, versus potwór z najgorszych koszmarów przysłany przez Maskę, co to potrafił chodzić po wodzie. Był też Tarro, któremu trudno było zaufać, a Hurkh leżał, nie wiadomo czy nieprzytomny, czy martwy.
Był wybór: albo uciekać nadaremno albo walczyć nadaremno albo... Jeśli jednak nie można było uciec, a kamyk mógł narobić tylko większej szkody… Musiała szybko powstać na nogi. Strach znowu zaczął dawać o sobie znać, nogi stały się o wiele cięższe niż przeważnie, a panika chciała się wedrzeć do głowy i kompletnie sparaliżować ciało. Pod wpływem stresu ciężko się myślało.
Lidia wzięła głębszy wdech, przełknęła ślinę, podparła się dzidą.
- Można go jakoś pokonać? - rzuciła do Tarro. Na razie trzeba było zachować bezpieczną odległość. Jak najwięcej czasu. Mogła też, rzecz jasna, zaryzykować i użyć kamienia, ale nie wiadome było wtenczas, co tym razem się stanie; czy Łowcę odegna, czy Łowcę bardziej przyciągnie. Czy go zniszczy, czy może wręcz przeciwnie...
- Albo umiesz nas przenieść w inne miejsce za pomocą magii? - nawet gdyby musiała stanąć przed Pajęczycą, wolała taką opcję od śmierci z rąk Łowcy. Nie żeby od razu chciała od niej jakiejkolwiek przysługi, niemniej… gdyby to się nie udało, będzie zmuszona walczyć z Łowcą, wcześniej taktycznie się od niego oddalając. Nawet gdyby została zmuszona do użycia kamienia lub do beznadziejnej walki dzidą, którą nigdy dotychczas nie władała. Choć najlepiej byłoby z tego miejsca jakowąś sposobnością odlecieć niczym… niebieski ptak.

Tarro otworzył usta by coś odpowiedzieć, lecz nagle najzwyczajniej w świecie krew popłynęła mu z ust, uszu i nosa jednocześnie, wywrócił białkami oczu i zwalił się na zasypaną popiołem ziemię z cichym charkotem.
Rogata kreatura zaśmiała się rechotliwie.
- Zostaliśmy sami, Niebieski Ptaku. Jak się z tym czujesz? Boisz się mnie?

Przeklinała w myślach. Co sobie myślała, licząc na to, że ktoś jej pomoże? Równie dobrze mogła sama pójść dalej, nie czekać na innych.
Teraz na takie myślenie było za późno.
Na naprawę czegokolwiek było za późno.
Na ucieczkę… też pewnie było za późno.
Czy się bała? No, dość bardzo. Lecz czy musiała się do tego przyznawać przed Łowcą? Nie musiała. Właściwie nadzieja uleciała z niej sama. Został strach. Poza strachem pojawiła też obojętność. Może zrezygnowanie.
Gdyby miało dojść do walki, wyszło na to, że znacznie lepiej będzie walczyć. Nawet jeśli walka zdawała się być już z góry przegrana. Chociaż nie wiedziała w tym momencie, czy więcej wysiłku wkładała w wymówienie tych słów, czy stanie na nogach. Możliwe, że była w zbytnim szoku, by jakkolwiek ruszyć się z miejsca.
- Właściwie paskudnie i nijako - bąknęła.
A może podświadomie wiedziała, że to nie ma sensu. Co mogłoby jeszcze pozostać? Przecież nie będzie krzyczeć, nie będzie, nie będzie…
- I tak nie wiem, o co wam chodzi i czego chcecie - westchnęła ciężko. Sięgnęła po kamień. Zapewne wszystko jedno, co się stanie, bo i tak zginie. W tym momencie chciała za wszelką cenę stąd… wyfrunąć. Czy tam przeteleportować się. Gorzej, jeśli wyfrunie w postaci flaków, ale lepiej by było, gdyby udało się stąd przeteleportować cało i zdrowo. Najlepiej jak najdalej stąd. Stawianie przed inkarnacją śmierci było dość dziwne; licznik strachu pod wpływem przeładowania zdaje się zerował, na jego miejsce przychodziły inne rzeczy, takie jak pogodzenie się z odejściem z tego świata lub desperacka walka o kolejne tchnienie.
Niemniej gdy dochodziło co do czego, człowiek nie miał aż tak wiele wpływu na rzeczywistość jakby chciał.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172