Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2016, 17:18   #78
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień II - powroty, Terry, Ilham, Karen

Wesolutki słowik, ewentualnie szczygiełek Terry zaiwaniał krokami średniej wielkości nosorożca, bowiem śpieszył się do siódemki pozostałych Robinsonów. Niósł wspaniałą wodę, cudowne zaproszenie od skrzydlatej ciotki oraz ogólnie zrobiło mu się wesoło. Jeszcze trochę, kiedy dostrzegł kompletnie nieprzystający do wspaniałej łąki charakterystyczny ubiorek Ilham. Czyżby Azjatka była tutaj? Całkiem możliwe, bowiem pędziło ją już wczoraj po jakichś dziwacznych pipidówkach. Ale może zemdlała, albo co … Poczciwina ekssierżant przyskoczył ku niej.
- Ilham! Ilham! - krzyknął. - Tutaj Terry, Houston, jak mnie słyszysz?
Iranka drałowała przed siebie od czasu do czasu zahaczając sandałem o jakiś korzeń lub patyk. Szła, niczym zombie… choć w sumie była może odrobinę od niego żwawsza. Za sobą zostawiła i plażę i łąkę i wszystko co złe tego świata. Głos w jej głowie posępnie milczał, skutecznie zdominowany przez popiskiwania umierającej myszki, które odbijały się echem od ścian jej umysłu. W końcu jednak się przebił, gdy mózg zaczął rejestrować to co widziały oczy, a później wychwyciły uszy.

”Po prostu udaj, że go nie widzisz.”

Cielesna Ilham postanowiła posłuchać się wewnętrznej, tak jak już to robiła wcześniej. Wyplątując się z wijących i czepliwych gałązek krzaczka, który usilnie chciał ją przewrócić, skręciła w prawo, chcąc oddalić jak jak gdyby nigdy nic od mężczyzny z naprzeciwka.
Ilham kompletnie nie reagowała. Rany julek, nawciskała się jakiegoś narkotyku. Ewidentnie tak. Musiała wszamać jakiś kwiat, albo owoc, który wydawał jej się dobry, tymczasem to pewnie była jakaś marycha, tylko mocniejsza. Przecież zachowywała się niczym ktoś na balu manekinów. Szybko podbiegł do niej chwytając za ramiona i potrząsając.
- Ilham! Ilham, to ty, czy nie ty? - potem planował zwyczajnie napoić ją normalną wodą z jednej gumy. Może jakoś to ją orzeźwi?
No i tyle by było z udawania. Gość się przyczepił jak guma do podeszwy i bez rozpuszczalnika lub żylety się nie obejdzie.
- Nie tu Chandarmukhi z filmu Devdas. - Ciemne, orzechowe oczy popatrzyły z wyrzutem na osobnika przed sobą, który w dość obcesowy sposób trzymał i potrząsał nią jak grzechotką. Terry był niemal pewny, że źrenice jej oczu, które to powiększały się to zwężały, miały niemały problem ze złapaniem na nim ostrości. - Puszczaj. - Padła krótka, komenda, kogoś, kto kopnie zaraz w jaja jeśli się go nie posłucha.
Więc puścił ją, bowiem z szaleńcami trzeba ostroznie. Taka Ilham może się uważać obecnie za Helene Trojańską, albo kto to wie …
- Spokojnie - powiedział dobitnie. - Zachowywałaś się niczym naćpana jakimś świństwem. Dlatego właśnie cię chwyciłem. Inaczej nawet na odległość patyka wolałbym nie dotykać bez istotnej potrzeby. Nic mi tam do twoich spraw, ale mam wodę. Prawdziwą wodę. chcesz się napić? Potem musimy ruszać do obozu i wyfaksować się stąd. Znalazłem mieszkanke tutejszej krainy. Jakoś udało nam się porozumieć. Pewnie pomogą nam - mówił szybko chcąc przełamać jej dziwaczną niechęć.
Obie Ilham chciały wodę, ale też i obie się na nią nie zdecydowały. Picie surowizny na obcym lądzie, bez dostępu do leków czy kroplówek, nie wróżyło nic dobrego dla organizmu. Wiedziały to nie tylko z wyuczonej wiedzy ale i doświadczenia.
- Nie chcę, nie wracam z tobą i nie obchodzą mnie tubylcy. - Kobieta cofnęła się o krok, kręcąc głową. - Powodzenia - mruknęła, wymijając go i nie tłumacząc się więcej ze swojego postępowania.
Terry odprowadził muzułmankę wzrokiem w posępnym milczeniu, potem zaś odkrzyknął do szeleszczących w oddali krzaków.
- Tobie też! - Po czym ruszył z powrotem do obozu, obwieścić dobrą nowinę.




Zaś Terry zbliżał się do obozu. Przestało chcieć mu się podśpiewywać. Zachowanie irracjonalne, samobójcze wręcz Ilham rozwaliło go. Co mógł jej zrobić, jak pomóc? Ech naprawdę. Wziąć pod pachę oraz zanieść do obozu? Przecież byłoby to szaleństwo. Ona zaś już całkiem nadawałaby się jedynie do opieki psychiatry. Wiedział doskonale coś na ten temat, wszak sam niedawno wyszedł z ośrodka dla psychicznie niewydolnych. Szedł więc podchodząc do obozu, aż wreszcie zobaczył pierwszego spośród kompanów. Wyjątkowego! Karen szła z Marsem na twarzy, chociaż figurę miała zdecydowanie wenusjańską. Jednym słowem była bardzo ładna. Ciekawe bardzo, czy pasowałyby jej skrzydełka takie, jak ma ciocia?
- Hej hej! - krzyknął na powitanie. - Znalazłem, przyniosłem, mam. Wóda, znaczy woda - pokazał radośnie obydwa bukłaki.
Karen tymczasem była bardzo mocno skupiona na swoich myślach. Co rusz zerkała w stronę krzewów przed sobą, ale w głównej mierze patrzyła pod nogi, by się nie potknąć, albo bosymi stopami nie wleźć na jakiś skrytobójczy patyk, czekający tylko, niczym żmija na swą ofiarę, by ranić jej stopy. Na jej szczęście, była dość uważna. Zamiast tego, spośród roślinności wyłonił się Terry. Jej grymas zirytowania nieco złagodniał. Po pierwsze, dostała odpowiedź na wcześniejsze pytanie, gdzie wcięło mężczyznę, a po drugie pojawiło się słowo klucz: ‘woda’. Podniosła spojrzenie swoich stalowoniebieskich oczu do jego twarzy, szukając w niej potwierdzenia, że to, że powiedział woda, oznaczało definitywnie wodę pitną. A potem zerknęła na jego wyszukane bukłaki i znów na niego
- Pitna? Naprawdę? To chociaż jedna dobra wiadomość tego dnia - uśmiechnęła się wyraźnie z faktu tego zadowolona. Zaraz jednak westchnęła, jakby echo poprzedniego zmartwienia znów na nią wpłynęło, po chwili radości
- To naprawdę dobra wiadomość… - dodała już mniej entuzjastycznie.
Zdziwił się trochę jej brakowi takiej wyjątkowej radości. Wszak niewątpliwie od rozbicia szukali wody, która dla nich była absolutnie niezbędna, I nagle wpadł na pomysł: ktoś spośród drużyny musiał znaleźć wcześniej. Drugie źródło wody było dobrą informacją, ale już się cieszyć aż tak bardzo nie było czego. Dlatego pewnie właśnie tak uprzejmie się uradowała, bowiem była grzeczną panieneczką, na zasadzie: dobry Boytonek, dobry, dam ci drapaczka za uszkiem. Oklapł nieco krzywiąc się. Ano jak pech, to badluck.
- No cóż, chodźmy do obozu. Jeśli masz ochotę napić się po drodze, proszę. Mam dwie pełne gumy. Niezwykle szczelne, sprawdzane elektronicznie - dodał wskazując na bukłaki. Może jednak chciała kilku łyków. - Dobra, zimna, krystaliczna - dodał. - Nawet zaliczyłem w niej kąpiel, znaczy nie w tej - poprawił się - ale w strumyku, do którego wpadłem.
Karen zaraz wzdrygnęła się, widząc po jego minie, że przygasiła jego entuzjazm. No tak, mógł przecież źle zrozumieć jej nastrój. A zdecydowanie nie chciała i jemu psuć humoru, zwłaszcza, że przyniósł im bardzo, bardzo dobre nowiny. Kobieta impulsywnie złapała go za nadgarstek
- Nie… Posłuchaj… To naprawdę bardzo ważna wiadomość! Tak… Musimy o niej powiedzieć reszcie! Przepraszam, za moją reakcję. Po prostu sporo się działo gdy cię nie było… Alexander i Alex oni… No i Dafne… Trochę się sprzeczali… Prawie pobili. No i… Chyba się okazało, że Dafne jest syreną. I porwała Axela… Przynajmniej tak mówił ksiądz, a potem walnął sobie z flaszki… Przepraszam… - mówiła w kompletnym chaosie, który oddawał doskonale jej myśli. Właśnie dlatego była taka strapiona
- Chętnie się napiję, tylko najpierw ją przegotujmy… - dodała zaraz, patrząc na gumki z wodą. I przyjrzała mu się, czy nic sobie nie zrobił, wpadając do wody, ale nie kulał jak szedł. Odetchnęła.
- Przegotujemy? Znaczy w czym - spytał niewinnie idąc ku obozowi - chyba nie w tym - uniósł prezerwatywy. Garnka przecież nie mieli. Musieli surową. Tutaj powinna być czysta oraz wolna od wszelkich zanieczyszczeń. - Ale czekaj czekaj, mówisz syrena? Prawdziwa syrena … prawdopodobna historia, przynajmniej na tej wyspie - uznał. Karen mogła się zdziwić, że podszedł do tego tak normalnie. - Ale raczej o Axela bym się nie bał. Przypuszczam, że prędzej sam dał się porwać, niźli zadziałała ona. Wydawało się, że był w nią zapatrzony, niczym sroka w jakiś serek. Ona chyba też miała do niego słabość, chociaż żaden ze mnie znawca miłości - rozłożył smutno ręce, ale zaraz się powstrzymał. - Spotkałem także Ilham. Oszalała - mruknął. - Przykre. No, ale cóż. Trudno pomóc osobie, która stanowczo owej pomocy odmawia. Ponadto - dodał z wahaniem - znalazłem miejsce, znaczy spotkałem osobę stąd, tubylca … - dodał. - Jest spoko, chyba pomogą nam - uśmiechnął się.
Karen zmarszczył brwi… No właśnie w czym? W kokosie? No niby można spróbować, ale nie wiadomo czy się uda. A picie takiej surowej, może i była najlepsza na świecie, ale mogło mieć niewskazane skutki dla organizmu
- Coś wymyślimy… - powiedziała w temacie wody. Gdy mówił o Axelu i Dafne, rudowłosa kiwnęła głową, ale wyraźnie była trochę przygnębiona całą tą sprawą. A potem temat Ilham. To była raczej zła wiadomość. Kobieta słuchała go cały czas z uwagą
- Czuję się, jakby to był jakiś naprawdę dziwny sen. Za każdym razem jak mrugam zastanawiam, się, czy zaraz nie ocknę się w kajucie promu, albo w ogóle w swoim łóżku… Albo w pokoju hotelowym. Tubylcy to dobra wiadomość, dogadamy się z nimi? - Karen popatrzyła na niego ponownie z uwagą i sama spróbowała się uśmiechnąć. Skrzyżowała ręce pod biustem. Co oczywiście tylko uwypukliło jej walory, przynajmniej według Boytona. Ależ na kolejną fantastyczną informację dotyczącą tubylców zareagowała konstatacją “aha dobra” oraz reakcją godną ziewnięcia. Widocznie także spotkali kogoś.
- Kiepsko, ale powolutku udało mi się wytłumaczyć coś, oraz tej osobie także. Umówiłem się, że pójdę po wszystkich oraz podejdziemy do tego strumyka oraz tam was przedstawię oraz tą osobę właśnie. Tak czy siak musimy się stąd wynieść. Miałem takie paskudne sny oraz wiesz, jeśli Dafne jest syreną, to coś pewnie wiedziała o strefie. Wprawdzie łgała niczym nietoperz po alkoholu, jednak warto jej posłuchać.
Karen patrzyła na niego jeszcze chwilę. Czuła się, jakby była w jakimś innym wszechświecie. Albo jakby Terry mówił do niej w suahili. Chociaż doskonale zrozumiała jego słowa, to skołowanie było teraz widoczne i na jej twarzy
- Terry… - zaczęła mówić, ale przerwała jakby już to było całym pytaniem.
- Karen … - objął ją mocnym uściskiem, acz nie takim, żeby łamał kości. Po prostu takim dodającym otuchy oraz energii, mówiącym jestem z tobą, zależy mi na tobie, jesteś dla mnie ważna oraz inne tego typu głodne tekściki .... które jednak akurat tutaj były prawdziwe. Boyton polubił Karen pomimo krótkiej znajomości, zdecydowanie najbardziej spośród ekipy Robinsonów. Wprawdzie wydawało się, iż Karen blisko przestawała z księdzem, ale cóż, nawet jeśli miała takie zapatrywania to i tak ją lubił oraz chciał pomóc. zresztą wszystkim chciał.
 
Kelly jest offline