Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2016, 17:37   #79
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień II - Terry i Karen [+ obozowicze] - powrót do obozu + plany podróży dalej

Puścił ją, ale nie całkiem, bowiem zaraz po chwili ujął jej dłoń.
- Chodźmy, zrobimy co się da, jeśli zaś ktoś będzie chciał pójść swoją drogą, to cóż, przykre, jednak ma takie prawo. Przedwczoraj nawet się nie znaliśmy, więc chociaż chciałbym, żebyśmy poszli wszyscy razem, nikogo nie przymuszę. Nie boję się także o Dafne oraz Axela, bardziej o Ilham, ale tutaj ona chyba musi najpierw uporać się sama ze sobą. Liczę na to, iż nic jej w tym czasie nie zje.
Karen milczała ponownie, kiedy on mówił. Potem popatrzyła na jego dłoń, którą trzymał jej i znów w górę na niego. Teraz wyglądała, jakby czegoś szukała
- … czy to się wszytko dzieje naprawdę? - zapytała go wreszcie kończąc wcześniejsze niedopowiedzenie. I chyba właśnie ta wątpliwość sprawiła, że rudowłosa pisarka, była tak kompletnie odrealniona w swoich reakcjach na jego słowa. Poddawała wątpliwości obecną rzeczywistość do stopnia, że sobie z tym po prostu nie radziła. Zacisnęła palce mocniej w jego dłoni, jakby podświadomie obawiała się, że gdy ponownie mrugnie, to mężczyzna gdzieś zniknie. Odwróciła wzrok i rozejrzała się dookoła. Gdzie była odpowiedź?!
- Owszem, prawdziwie naprawdę, na ile jesteśmy w stanie stwierdzić. Są nurty filozoficzne, które przyjmują założenie, że właściwie żadna rzecz jest niesprawdzalna - powiedział spokojnie. - Ale odkładając takie sru tu tu tu, to musimy przyjąć, ze tak, bowiem alternatywą jest, że zwariowaliśmy, albo coś podobnego. Zaś wyspa? Cóż, mogło być kiepściej. Jeśli miejscowi pomogą nam, tylko się cieszyć. Może dadzą nam nocleg, porządne jedzenie oraz skierują na powrót tych, którzy zechcą … - dodał. - Chyba zbliżamy się do obozu - rzekł, bowiem wydawało mu się, iż słyszy szum fal morskich, przez które przebijały się słowa rozmowy. Ale może to liście tak dziwnie szumiały poruszane bryzą.
Karen posłuchała tego co powiedział. No tak. Miał sporo racji. Jego logika w tym całym zamęcie była niezwykle stabilną ostoją. Może powinna się jej uczepić? Zaraz powoli się uśmiechnęła
- To co mówisz… Brzmi sensownie. Tak… Terry. Obiecaj mi, że nie znikniesz, dobrze? - powiedziała do niego w końcu bardziej swoim tonem i już mniej jak zagubione dziewczę. wyprostowała się nawet nieco pewniej. Zdecydowanie nastąpiła w myśleniu kobiety jakaś zmiana, kompletnie owiana tajemnicą, ale na tyle wyraźna, że zauważalna gołym okiem
- Tak, plaża jest całkiem niedaleko. - zauważyła i odpowiedziała mu już z sensem.
- Czyli witaj obozie, w gorącu i mrozie, siedząc na kozie … - zabrakło mu rymu. - Nie lubię gubić wersów … - mruknął oraz zaśmiał się. - Nie planuję zniknąć, jeśli tylko będzie to możliwe. Szczególnie teraz, kiedy możemy wszyscy mieć szansę normalnego, bezpiecznego schronienia. Miałem nocką głupi, niezwykle realistyczny sen. Właściwie wredny sen, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, ze było tam coś bardzo rzeczywistego oraz nie mogę samego siebie przekonać, że to takie nic.
Westchnął.
- Uciekajmy stąd, z tego brzegu - nieco mocniej uścisnął jej dłoń - a potem zobaczymy, czym powita nas ten ląd. Zaczął stanowczo od tego, co ma złe, więc może obecnie kolej na dobre. Wyjechałem stamtąd, z Anglii, żeby zacząć wszystko od nowa … - dodał ni w pięć ni w dziewięć.
Karen przyjrzała mu się teraz z faktyczną uwagą
- Śniłeś o tym, że jakieś postacie wyszły z wody, a my uciekaliśmy, prawda? - zapytała go.
- Tak właśnie, jakieś nudystyczne plemię zombie - potwierdził trzymając ciągle jej dłoń. szli niczym przedszkolaczki.
Sama nie puszczała jego ręki
- Tak, powinniśmy się wynieść z tego brzegu. I wiesz co, bardzo chętnie się napiję. Nie mówiąc już o kąpieli w tym strumieniu. Daleko to jest? - zaczęła teraz się dopytywać
- Od nowa? - chciała pociągnąć temat, który zaczął.
- Strumień jest blisko - odparł - niecałą godzinę marszu. - Po drodze zaś są, tadam! ma ra ku je! - przeliterował. - Jeden z najwspanialszych owoców świata. Może służyć nawet jako odkażalnik, zamiast wysokoprocentowego alkoholu. Znaczy sok. Co do kąpieli, znaczy ja się skąpałem, wpadłem do niego, bo się pośliznąłem. Miał tam z pół metra głębokości, ale zdaje się po szybkim nurcie, mógł się rozpoczynać jakimś wodospadem, jeśli zaś tak, to niewątpliwie wody wydrążyły jeziorko, wręcz idealne. Liczę jednak na to, że miejscowi pokażą nam, gdzie się trzeba myć. Zaś od nowa … straciłem wszystko … Wtedy ludzie zaczynają od nowa, chcąc się jakoś podnieść ze swoich klęczek. - Chcesz wody z gumy, czy poczekasz na świeżą? - spytał.
Popatrzyła na niego i kącik jej ust uniósł się lekko w specyficznym uśmiechu
- To bardzo dżentelmeńskie z twojej strony, częstować panie wodą z gumy, w tych jakże niesprzyjających warunkach - przemówiła poważnie, ale z nutą rozbawienia w głosie
- Lubię marakuje… Ale dawno nie jadłam - dodała ni stąd ni zowąd.
- I jak to się stało, że spotkałeś tubylca? Tak sobie stał? - zapytała żywszym tonem.
- Niestety co do kieliszków, mogę zaproponować jedynie gumowe, ewentualnie w obozie będzie może jakaś skorupa kokosowa odpowiedniego kształtu … nie, zaraz, jeśli pamiętam są tam butelki do karmienia niemowląt. Będziemy więc mogli albo wykorzystać butelkę, albo nawet założyć smoczka, jakby ktokolwiek miał ochotę - parsknął wesołym śmiechem, który miał podwójne korzenie, raz w smoczku, raz wyobraźni, którą właśnie podglądał kapiącą się Karen od czasu, kiedy wspomniała ową milusińską czynność. - Tubylec zaś stał nad wodą oraz przestraszył się tak, jak ja zapewne, tylko, ze nie wiem dokładnie, co się stało, bowiem wtedy się pośliznąłem oraz przyrżnąłem tak, że na chwilę chyba straciłem przytomność, albo raczej po prostu wiesz, straciłem wizję, fonię oraz inne zmysły. Jak odzyskałem, ta osoba była już koło mnie. Szczęśliwie nie ciapnęła mnie niczym, lecz spróbowaliśmy się dogadać. Znała alfabet łaciński, litery oraz, wiesz to dziwne, wielokrotnie wymieniła imię naszej syreny, choć tak trochę dziwnie - dodał.
- O taak… Niewiadomego pochodzenia pitna woda, prosto z buteleczki dla niemowląt… To dokładnie to o czym marzyłam… - pokręciła głową, sama wyraźnie bardziej rozluźniona, żartując w najlepsze. Terry działał na nią zdecydowanie kojąco. Potem przysłuchiwała się jego opisowi wydarzeń z wpadaniem do wody i z tubylcem, o którym zaraz dowiedziała się, że był ‘nią’
- Nie nabiłeś sobie guza? - zapytała przyglądając mu się podejrzliwie i zaczęła mu się przyglądać ponownie uważniej, czy nic mu nie jest.
- Używała alfabetu łacińskiego, ale jakoś inaczej, tak? Hmm… Nie mogła przyjść tu? Tu byśmy pewnie zrozumieli… No i niekoniecznie dobrze, że pytała o Dafne, bo ta aktualnie zginęła w morskiej toni. - cmoknęła zamyślona. Zerknęła na wodę, którą Terry cały czas niósł
- Piłeś ją już? - zapytała.
- Jasne - potwierdził - prosto ze strumienia i próbowałem nieco stąd. Czuć trochę wanilię - przyznał - ale lekko. Ogólnie pychota po mleczku kokosowym, którego, mówiąc szczerze, nigdy nie lubiłem. Natomiast owszem, używała łacińskich liter. Nie wiem, czy pytała o Dafne, ale wymawiała to słowo, przy czym literkę f z takim przydechem. Zaś czy nie chciała tu przyjść, czy nie mogła, hm, może wie więcej, niźli my, tak jak pewnie Dafne, skoro jest jakąś syrenką. Przecież nie złapię ją siła oraz nie przyciągnę. jeszcze bym jej skrzydła połamał. Tak jak Ilham, skoro nie chce … Nie mamy innego wyjścia, tylko spotkać się z tubylcami oraz zorientować, co wiedzą oraz jak mogą nam pomóc. Oczywiście ponadto, jak moglibyśmy się im odwdzięczyć naszymi siłami.
- A nie pomyślałeś, że możesz się rozchorować? Kurczę… Chociaż… - wyraźnie miała moralne wątpliwości. Chciało jej się pić, oczywiście. Miała trochę dość kokosów, lubiła pomarańcze, ale woda to zupełnie inna para butów. To już ⅓ dobrej kawy!
- Czekaj… Skrzydła? - zapytała go, zatrzymując temat w tym miejscu na moment. Popatrzyła na niego z uwagą.
- A Ilham… Poszła sobie? Rozmawialiście? Co mówiła? Kurczę… Mówiłam, że nie powinniśmy się rozdzielać… - skrzywiła się smutniej.
- Czy skrzydła są dziwniejsze od przemiany na postać syreny? - spytał konkretnie. - Albo od dwóch słońc? Według mnie nie, zaś woda tutaj pewnie czystsza od naszej najlepszej butelkowej. Zaś Ilham - skrzywił się - próbowałem, jednak do niej mówić jak do słupa, a słup stoi, jak … słup - zakończył niezręcznie.
- Nie no… Dziwniejsze nie, ale nie wspomniałeś o tym wcześniej... Nieważne… - pokręciła głową
- Ok… Dobra… Znaczy nie no… Źle. Powinniśmy przekazać to wszystko reszcie… O ile Alexander nie jest już pijany, dobrał się do whisky i nie wiem co dalej… - zmarszczyła brwi.
- Wiesz co, to ja napiję się potem, najpierw może dajmy trochę Monice, na pewno dobrze jej to zrobi. - no skoro Terry czuł się dobrze, a pił prosto ze strumienia… A ona jeszcze trochę wytrzyma. Odezwała się opiekuńcza strona Karen.
- Nie mówiłem, bowiem cóż, najważniejsza wydała mi się woda, a potem tak jakoś się rozlazło na syreny oraz inne sprawy - przyznał. - Co do Moniki, jak wolisz, mamy dwa litry wody, zaś Aleksander … cóż, weźmiemy kogo możemy, jak możemy, nawet gdyby to miało być pójście noga za nogą oraz jakoś powoli dokuśtykamy nad strumyk, nawet gdyby ksiądz się nabzdryngolił niczym Dżinks. Wiesz, mamy wodę, mamy tubylców, nie jest źle - widać było, że Boyton uznał, iż porównując do poprzedniej doby, zaistniał stanowczy postęp.
- Zdecydowanie wolę przenieść się chociaż nad tą rzeczkę, niż dalej przebywać nad tym morzem… Widziałeś po drodze jeszcze jakieś ciekawe rzeczy? - zapytała go, po czym w końcu ruszyła ich z miejsca, lekko pociągając go za rękę, którą cały czas trzymała i nie miała zamiaru puścić.
- Pewnie, że widziałem. Znaczy żabę. Kiedy się wywaliłem wskoczyła mi na głowę oraz zaczęła rechotać głośno. Także zwierzęta, ptaki, nawet kopytne. Ogólnie jest prześlicznie, zakochałem się prawie patrząc na tą dziewiczą przyrodę - wypsnęło mu się.
Karen uśmiechnęła się, wyobrażając sobie najwyraźniej Terry’ego z żabą na głowie i siedzącego w strumyku. Wymalowała mu jeszcze zaskoczony wyraz na twarzy i tak. Jej usta zadrżały lekko.
- Znaczy, będzie co jeść… O ile nie dowiemy się od tubylców, że coś tu jest święte, albo nie… - powiedziała, a gdy Terry mówił dalej zerknęła na niego i uśmiechnęła się
- A jeszcze kilkanaście minut temu mówiłeś, że nie wiesz nic o miłości - zauważyła i uśmiechnęła się do niego pogodnie. Chciałaby zobaczyć, co tak urzekło Terry’ego. Odwróciła wzrok i odgarnęła kolejne liście.
Mężczyzna machnął dłonią.
- Kurcze, nie jestem takim prawiczkiem - parsknął śmiechem - nie raz zakochiwałem się w pięknym krajobrazie, ale chyba żaden nie był tak czysty, jak ten, jak piękny wiersz … - przyznał. - Pasujesz do niego - dodał spokojnie oraz cicho, bowiem chociaż od jakiegoś czasu mocno spowolnili chód, to obóz był blisko. Zbliżali się, chyba żeby zaczęli już tuptać tiptopkami. - A ty co czujesz, oczywiście oprócz whiskey - bowiem niemal już doszli do obozu, zaś bryza od morza przynosiła zapach alkoholu etylowego.
Karen ponownie na niego zerknęła, jednak na pytanie nic nie odpowiedziała, tylko ponownie uśmiechnęła się do swoje myśli. Mimo wszystko najwyraźniej nie miała zamiaru puścić jego ręki, do póki on nie zrobi tego pierwszy… jednak spryciarz Terry korzystał ile się tylko dało, wcale nie mając ochoty jej puszczać. Karen wprawdzie nie odpowiedziała na jego pytanie, ale trudno, musiała mieć tutaj nielekko, myślał Terry wkraczając na tereny obozu Robinsonów.




Karen i Terry weszli do obozu trzymając się za rączkę, niczym dzieciaczki prowadzone przez panią nauczycielkę.
- Hej, hej! - krzyknął Boyton witając wszystkich. - Mamy wodę!
- Terry upolował dla nas rzekę - dorzuciła pogodniej Karen, przyglądając się co nowego w ‘obozie’.
Obóz był… dość pusty. Siedziała w nim bowiem tylko Dominika. Nie było nikogo więcej. Rozglądając się jednak, można było dostrzec w oddali Aleksandra powracającego w ich stronę z Moniką. Terry pomachał do nich dłonią witając. Cóż, ciekawe co robili wspólnie, jednak Alexander widać miał przyjacielskie nastawienie, szczególnie dotyczące dziewcząt. Oraz taki zwierzęcy magnetyzm … chyba. Tak czy siak dobrze, że wracali. Przynajmniej oni mogli otrzymać informacje o wodzie oraz skrzydlatej kobiecie.
Początkowo Karen była rozentuzjazmowana, ale że było pusto, oczywiście zaczęła szukać brakujących członków kompanii. Widząc w oddali Alexandra, wraz z Moniką, początkowo była nieco zaskoczona, ale zaraz ucieszyła się, że nic ich nie zeżarło. A turniej kto pierwszy puści rękę trwał. A rudowłosa ewidentnie nie chciała dać Terry’emu za wygraną i ustąpić.
Dominika ucieszona wstała z miejsca i chętna do napicia się wody poczęstowała się nią z jednej z trzymanych przez Terry’ego prezerwatyw.
Monika przyczepiona do pleców księdza, skromnym ruchem bojąc się oderwać od niego dłoń, od której przecież zależało jej utrzymanie się odmachała Terry’emu. Z daleka widać było, że obydwoje są mokrzy, a Monika do tego uśmiechnięta i jakby zupełnie lepiej z tym uśmiechem wyglądająca. Z tym, że Alex mokry był od potu. Odpoczywał po drodze, ale i tak wyglądał jakby dotarł tu ostatkiem sił i miał wyzionąć ducha. Przez chwile wyobraził sobie siodło na plecach i Monikę w nim, oraz marchewkę i jej brak. Z oburzeniem. Patrzył przy tym chciwie na kokosy, chciało mu się pić jak diabli. I wtedy też, Aleksander dostrzegł wypełnioną płynem prezerwatywę trzymaną w dłoni przez Terry’ego. Z drugiej bowiem właśnie piła Dominika. To nie była wyobraźnia! Czyżby mężczyzna znalazł słodką wodę?
Wolał nie myśleć o alternatywach. Doszedł na drżących nogach do posłania Moniki i usiadł by mogła zgramolić mu się z pleców. Jego wzrok jednak skupiał się już tylko na prezerwatywach i o nich myślał, w czasie gdy dziewczyna posłusznie zgramoliła się na swoje miejsce. Po czym przesunęła leżącą tam butelkę z alkoholem nieco dalej. Ksiądz na całe szczęście zdołał wypić tylko kilka łyków, nim Monika powstrzymała go.
- To… to… - nie dokończył wskazując gustowne pojemniki i spoglądając to na nie to na Terry’ego.
- To to loto - uśmiechnął się zadowolony Boyton. - Dwa litry świetnej źródlanej kranówki, niedaleko stąd oraz z przedstawicielem tubylczej rasy, który czeka przy owym strumieniu. Całkiem wygadana osoba, chociaż ma dziwny język - podał Aleksandrowi picie trzymane oczywiście w drugiej ręce, niż ta, która przyklejona była niemal do dłoni pięknej Karen. - Rozdziel, rozpakuj, napij się, zresztą wszyscy niech się napiją oraz proponuję się zbierać. Może jakoś po drodze zgarniemy naszą wspaniałą koleżankę, którą widziałem po drodze, czyli Ilham, bo tamto tego znaczy już słyszałem …
Monika z zaciekawieniem śledziła usta Terry’ego i z równym zaciekawieniem spojrzała na połączone dłonie jego i Karen, gdy na chwilę przestał nimi poruszać.
Alex tymczasem pił.
Żłopał.
Przeprowadzał brutalna orgię zniszczenia na niewielkim zapasie wody w prezerwatywie.
Może i powinien wpierw spytać, czy Monika nie chce się napić, ale ta z myśli była wyparta przez dziką pustynię wypełniająca każdy kawałek jego zmaltretowanego jestestwa. Pijąc kreował myśli pełne paniki…
Ze słów Terry’ego wynikało, że zaraz mieli się zbierać i gdzieś iść. A on po prostu chciał się położyć i zdechnąć w spokoju.
Karen nie przerywała Terry’emu jego chwili chwały, gdy oznajmił im wieści o wodzie i o tym, że muszą się ruszyć.
A potem obserwowała, jak Alexander pije i doszła do wniosku, że biedaczek, musiał się strasznie zmęczyć. Zerknęła na Monikę, która za to patrzyła na dłonie jej i Terry’ego. Odruchowo zacisnęła mocniej palce, ale nie powiedziała nic w tym temacie
- Może damę też poczęstuj… - zaproponowała księdzu, wskazując wolną ręką, płynnym ruchem Monikę… A może już nie księdzu? Cholera wie…
Pożar został tymczasowo ugaszony. Ksiądz odwrócił się i podał prezerwatywę Monice bez większego zawstydzenia czynem nie przystającym do rycerskości, a wskazującym pewien egoizm. Inna sprawa, że to ona była w siodełku przez ostatni kwadrans, a ksiądz przebierał kopytkami. wyobraził to sobie zresztą.
- Tubylcy… - spytał przytomniej.
Monika odebrała od księdza prezerwatywę… widać, nie miała do niego cienia żalu. Dobrze rozumiała to, że to ona była noszona, a on był padnięty. Nie mogło być inaczej. Zresztą, dziewczyna zrobiła tylko kilka łyków. Nie wiadomo czemu, przecież tak jak inni nie piła od wczoraj. Po tym wyciągnęła dłoń z jeszcze nie do końca pustą prezerwatywą w stronę Karen.
Tylko Aleksander zdał sobie nagle sprawę z tego, że dziewczyna nie chce pić z niesamowicie błahego i być może głupiego powodu. Nie jest w końcu w stanie sama dotrzeć “zza krzaczek” aby oddać później wypitą wodę w innej postaci. A on mówi coś o chodzeniu gdzieś po za obóz…
- Tubylcy - potwierdził Boyton. - Dokładniej tubylczyni. Poznasz, znaczy wszyscy poznają, bowiem czeka na na nas przy strumyku. Mniej niż godzina spokojnego spaceru. Proszę, wypijcie wszystko. Lepsze stanowczo niźli kokosowe mleczko. Podczas tropikalnych upałów bez wody daleko nie zajedziemy chyba - prosił Terry swoich kompanów.
Gdyby przeciągłe jęki pełne rozpaczy mogły powalać drzewa, właśnie rezydowaliby w wiatrołomie, choć pełen bólu jęk Alexa rozległ się jeno w nim samym nie werbalnie. Godzina drogi, a ruszać mieli lada chwila. Ksiądz pomyślał czy by nie ściemnić, czy nie zobaczył właśnie statku daleko na horyzoncie.
Cokolwiek. Opadł trochę sflaczały.
- Za ile chcesz ruszać? - spytał.
Choć nadzieje miał, że odpowiedź będzie w stylu “w tym tygodniu”, to mocno na to nie liczył.
Karen widząc gest w swą stronę ze strony Moniki, uśmiechnęła się do niej lekko, a potem na trzy sekundy, albo chwileczkę więcej zawahała się… Napięła lekko ramiona, po czym rozluźniła je i z tym odruchem stracił na sile też jej uścisk na dłoni Terry’ego. Przegrała tę małą bitwę, bo Monika napiła się za mało, a ona chciała jej wyjaśnić, że powinna chociaż jeszcze kilka łyków. Podeszła do niej i przykucnęła
- Więcej Moniko. Napij się jeszcze troszkę… - powiedziała spokojnym tonem, by ta zrozumiała. Monika patrzyła na nią z wątpliwością malującą się w oczach. Wyobrażała sobie przy tym jakim kłopotem dla wszystkich będzie moment w którym zachce jej się sikać. Nie wiadomo, czy Karen będzie w stanie sama przytrzymać ją w odpowiedniej pozycji. Nie mówiąc już o tym, że kobieta będzie musiała znów ściągnąć jej majtki, a ona w dodatku ma bardzo kłopotliwy okres… w natłoku ów przerażających myśli, pokręciła głową odmawiając picia.
- A kiedy się napijesz - Terry mówił równie powoli - biorę cię na barana i ruszamy - tym samym odpowiedział na pytanie Aleksandra. - Im szybciej ruszymy, tym szybciej tam wypoczniemy, przy świeżej wodzie, a może tubylcy zaoferują nam coś, jakąś pomoc - wspomniał Aleksowi, ale uśmiechnął się do Karen, tak jakoś pełen uznania, bowiem sam wcześniej nie pomyślał, żeby przystopować rywalizację.
Alex pokiwał głową z istnym męczeństwem. Gdyby przypadkiem gdzieś tu kręciła się ekipa filmowa chcąca kręcić remake “Pasji” Gibsona, główną rolę dostałby w cuglach.
Odwrócił się ku Monice i spojrzał na nią. W myślach przelatywały mu obrazy i uczucia. Troska. Twarz Karen, Zaniepokojenie. Twarz Alexandra. Zdrowy uśmiech Moniki. Słońce… upał. To wszystko zabarwione sporą dawką pewności, że tak trzeba. Woda. Alex niosący gdzieś Monikę i odchodzący, Karen i jej troska, chęć pomocy. Woda, niema i wielka prośba. Położył dłoń na jej dłoni.
Karen zamarła chwilę w bezruchu. Obserwowała oczy Moniki, niejako ją rozumiejąc. Bo im dłużej się nad tym zastanawiała, tym jaśniejszy stawał się powód… Zerknęła na wodę i znów na Monikę
- Ile wzięłaś łyków? - zapytała powoli. Widziała też jak Terry się uśmiechnął, posłała mu tylko spojrzenie, że następnym razem to on puści pierwszy. Spojrzenie szarych oczu okraszone błyskiem w oku.
Monika zmarszczyła usta, widać niezbyt przekonana i zła na siebie samą, że musi stawać przed takimi myślami. Przesunęła dłoń pod dłonią księdza, na chwilę zaciskając na niej palce po czym zabrała ją by pomóc sobie w wypiciu jeszcze kilku łyków z prezerwatywy.
W myślach Alexa zagrała radość i obietnica, że będzie ok. Skwitowana spojrzeniem Moniki w stylu “no nie wiem...:”.
- Trzeba nam - powiedział Szkot - zapakować rzeczy do walizki… - ciężko ruszył się z miejsca wskazując, że bohatersko bierze to na siebie.
Miał zamiar pakować je tak długo, by nie wyć ze strachu na samą myśl o ruszaniu. Oddech dopiero mu się uspokajał po “małej”, “leniwej” wycieczce nad wodę.
- Dobra - uniósł bohatersko ramię Terry, niby udając atletę. Akurat specjalnie przemęczony nie był. Dwie godziny spaceru dla zdrowia oraz dobra woda wcale nie powodowały większego wyczerpania. Wręcz dodawały energii. Jakby bowiem nie było, na poligonie biega się dalej, ciężej oraz znacząco dłużej. - Więc hop siup. Ja biorę Monikę na barana.

 Na barana


Napisał jej na piasku.
- Dziewczyny - pomóżcie proszę Aleksandrowi nieść te walizki. Najlepiej się zmieniać i ruszamy. Przepraszam, ale nie ma na co czekać. Może złapiemy jeszcze po drodze Ilham i uda jej się jakoś przemówić do rozsądku - między właśnie dlatego innymi nakłaniał wędrowców do jak najszybszego startu, żeby dopomóc Irance. Ponadto stanowczo dosyć miał strefy. Przed wieczorem większość argumentów przemawiała za pozostaniem. Oczywiście faktem było, iż nie zagłębiały się tutaj zwierzęta, jednak z drugiej strony mogło to oznaczać zarówno niebezpieczną strefę ze względu na jakiegoś stwora, jak coś typu azylu. Nie znając samej groźby po prostu nie dało się podjąć decyzji opuszczenia jej, gdzie bezbronnym niemal podróżnikom mogły grozić dzikie stworzenia. Udawane przeczucia Dafne to było za mało. Odkąd dowiedział się, iż była syreną, dowiedział się także, że oszukała go oraz złamała “słowo honoru”. Musiała wiedzieć wszak więcej, niż mówiła. Najgłupsze było jednak w tym wszystkim, że po prostu po owym “słowie” jej uwierzył. Jednak wolała pogrywać swoją gierkę nawet ryzykując towarzyszami. No, może poza Axelem, jego pewnie by uratowała. Owszem, przyznawał, mogła się obawiać zdradzić przed nimi, nooo że na przykład, nie wiem, zrobiliby jakieś jadło z jej ogona. Niektórzy mają dziwaczne zboczenia, ale mogła mieć złe doświadczenia z ludźmi w dalekiej przeszłości. Terry wkurzony był na oszukańczą Dafne, ale tak czy siak, wolał innych usprawiedliwiać, niźli potępiać. Raczej szukał przyzwoitszych stron postępowania oraz wynajdywał powody … identycznie podczas spotkania irańskiej dziewczyny. Postępowanie Ilham dalekie od racjonalności powodowało w nim jeszcze większe wnerwienie, niźli Dafne. Bowiem co do Axela nie miał pretensji. Czy to pierwszy raz się zdarzyło, że kompletnie odurzony uczuciem zauroczenia lub miłości nawet chłop postępował, jakby każdy czyn jego dziołchy był tak cudownie wspaniały, że tylko oprawić w eleganckie ramki? Normalna rzecz, ludzka bardzo … dobrze byłoby, żeby przynajmniej było to prawdziwe uczucia i żeby go nie zrobiła w konia. Wtedy później, kiedy egoistyczne, mające gdzieś cały świat uczucie, mogłoby się przeobrazić w coś naprawdę pięknego. Znał takie pary, które kochały się bardzo i to powodowało, że stanowiły także jakąś opokę dla innych. Tymczasem jednak to, co łączyło Dafne i Axela nawet nie haczyło o ten właśnie poziom. Ale jednak z drugiej strony, może czasem trzeba po prostu przejść etap takiego zakochanego egoizmu …
- Zbierajmy się - ponaglił podchodząc do Moniki. - Czy ktoś może mi pomóc tak, żeby zarzucić ją mi na plecy? - spytał krzątające się osoby.
Początkowo Karen zaczęła zbierać te rzeczy, które porozkładane były nieco z dala od walizek, na przykład sukienkę Moniki, którą wcześniej rozłożyła, by ta wyschła. Potem, gdy Terry wyraźnie chciał już się zbierać i iść, kobieta zerknęła na Monikę, czy aby jej ‘stan’ za mocno nie daje jej się we znaki
- Terry… - zaczepiła go, zanim do czegokolwiek się zabrał z braniem Moniki na plecy
- Nie wiem czy wiesz, ale generalnie Monika jest dziś trochę bardziej niedysponowana. Jak coś, będziemy musieli się częściej zatrzymywać. Dobrze? - rudowłosa znów przejawiała tę swoją opiekuńczą stronę natury, no ale dobrze by było, żeby ‘tymczasowe’ nogi Moniki wiedziały chociaż cokolwiek o całej sprawie z poranka…
Czyżby dziewczyna poczuła się gorzej niż wczoraj? Nie wyglądało na to, zaś wysiłki Aleksandra sprawiły, że nawet jakby się nieco rozluźniła.
- Relax - skinął Boyton jednak potwierdzająco głową. - Przecież wiem. Jak tylko poczuje się słabo, albo coś, niech daje znać, choćby pstrykając mi na przykład w prawe ucho.
Oczywiście doskonale wiedział o słabości dziewczyny i trochę nie rozumiał, dlaczego Karen mu przypominała. Przecież sympatyczna Monika od wczoraj czuła się źle. Opiekowali się nią, jak tylko potrafili, ale nie byli specami, zaś jedyna umiejętna osoba zdezerterowała wałęsając się bez sensu po polanach wyspy. Jasna dlatego sprawa, że jeśli miałaby jakiś problem z wytrzymaniem na plecach, to musieliby chwilkę odpocząć. Liczył jednak na to, że tubylcy pomogą im, zaś sympatyczna Alaen wydawała się naprawdę miła. Miała okazję okazję zrobić coś niemiłego Boytonowi, ale tego nie uczyniła. Wręcz przeciwnie, widać było troskę. Dlatego właśnie stanowiło to kolejny powód szybkiego ruszenia.
- Idziemy, wszystko gotowe? - rzucił popędzająco. - Proszę, niech mi ją ktoś włoży na plecy - poprosił ponownie. Wiadomo bowiem, że przy zwykłych warunkach nie byłby to kłopot. Monika samodzielnie usadowiłaby się, ale tak, ktoś powinien ją ulokować na pochylonych plecach byłego sierżanta Królewskiej Armii.
Aleksander zaczął czuć, czy myśleć… bowiem ciężko znaleźć na to odpowiednie określenie, jak Monika zastanawia się nad tym, dlaczego wie co Terry powiedział, skoro nie patrzyła na jego usta. Rozważała czy nie usłyszała tego w myślach księdza. I jednocześnie wyobrażała sobie jak zmniejsza się do miniaturki kobiety, a Aleksander bez problemu pomaga Terry’emu włożyć ją na jego plecy. Niestety ów wyobrażenie, kończyło się na tym, że lądując na plecach mężczyzny okazuje się tak niesamowicie ciężka, że Terry nie jest w stanie zrobić z nią ani jednego kroku. W każdym razie, bezradna dziewczyna leżała na swoim posłaniu i czekała aż wszyscy dookoła niej się uwiną.
Dominika w tym czasie pomagała zapakować walizki, do których wrzuciła również własne ręczne robótki by łatwiej było je przenieść z miejsca na miejsce.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 27-10-2016 o 18:14.
Vesca jest offline