Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-10-2016, 22:18   #80
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień II - komu w drogę, temu w czas

Zapakowawszy rzeczy, ksiądz wziął jedną walizkę i zbliżył się do Moniki. Nie do końca rozumiał co dziewczyna chciała przekazać. Wyobraził sobie ją na plecach Terry’ego i potem na plecach swoich, ubarwił to pytaniem.
Jednak nie o to Monice chodziło. W odpowiedzi Aleksander zobaczył Monikę niesioną na plecach przez Terry’ego. Gdy zaś w ów wyobrażeniu Terry był bardzo zmęczony wizja pokazywała jak zamienia się z ciężkim obowiązkiem z Aleksandrem. Dziewczyna nie chciała nadwyrężać księdza, mimo wielkiej sympatii do niego. Właściwie… nikogo nie chciała nadwyrężać…
- Daleko to? - Alex spytał Terry’ego już całkiem lepiej prezentując się. Krótkie wysiłki męczyły go, ale plus był taki, że dość szybko dochodził po nich do siebie, inaczej niż zwykły człowiek po długotrwałych wysiłkach i wymęczeniu mięśni. Jednocześnie posłał dziewczynie wizję Moniki pełnej zdrowia i werwy, noszącej Terry’ego, a potem Alexa na barana, okrasił to wesołą nutą rekompensaty.
- Eee, nie - potwierdził - idziemy ku górze. Najpierw przejdziemy przez polankę, potem drugą, gdzie rosną marakuje, potem dosłownie chwilkę nad rzekę.
Cóż, akurat dwukrotna prośba o pomoc nie pomogła, więc zabrał się sam.

 Wezmę cię na barana. Przytrzymasz się mnie, proszę. Będę ostrożny


Napisał ponownie. Szczęśliwie znał sposoby, aczkolwiek wymagające nieco wysiłku oraz na pewno mniej komfortowe dla Moniki, ale skoro się inaczej nie dało … Kucnął przed nią bokiem, układając jej prawą rękę na swoim barku. Potem skręcił ciało 90 stopni mocno przykurczony oraz pochylony do przodu, pociągając jednocześnie dziewczynę do góry oraz wciągając na siebie. Alex pomógł Monice raczej odruchowo unosząc ją dodatkowo za pupę by mogła opleść Terry’ego nogami. Gdy tak była ułożona, Boyton wypiął mocno zadek, czkając aż będzie trzymać się góry, wtedy rękami objął jej nogi i po prostu się podniósł, ciągle pochylony do przodu. Taka pozycja była nawet wygodna do marszu, zaś stosunkowo lekka kobieta nie ważyła więcej pewnie niż standardowy pakiet inżynieryjny ważący 45 kilo, do tego jeszcze broń, zapasowe magazynki, prowiant … nic dziwnego, że saperów nazywano mułami.

Chwilę jakoś to zabrało, właściwie byłoby szybciej, gdyby nie fakt, ze usiłował być nadzwyczaj delikatny.
- Złożone wszystko - powiedział pół pytając pół opisując stan obozowiska - chodźmy wobec tego ku lepszemu biwakowi.
Monika już bardziej gotowa być nie mogła. Ułożyła się wygodnie na plecach Terry’ego i ukradkiem spojrzała na księdza, do którego lekko się uśmiechnęła.
Karen złapała się więc za wypakowaną różnymi rzeczami walizkę. No cóż, może nie była żadnym siłaczem, ale skoro panowie będą zajęci noszeniem Moniki, nie chciała im dodatkowo dorzucać tobołków. W międzyczasie zgarnęła też swoje wcześniej pozostawione tu buty na obcasie i długopis. Jakoś nie mogła się z nim rozstać. Poczekała również na Dominikę, gdy i ona zajęła się zbieraniem swoich robótek ręcznych do drugiej walizki.
Po tym procesie przygotowań do podróży, rzuciła okiem na Terry’ego, który już miał Monikę na plecach. Przyglądała się temu chwilę z nieodgadnioną, zamyśloną miną, po czym zerknęła na dwa słońca, a potem na linię zieleni
- No to… Prowadź nas, przewodniku… - rzuciła do Terry’ego i uśmiechnęła się lekko. Czekała ich jednak dość długa wędrówka, ale przecież nie do wizji wysiłku kobieta się uśmiechnęła. Pomyślała o wcześniejszej rozmowie z Terry’m i o krajobrazie w którym się niemal zakochał. No w końcu teraz wszyscy go zobaczą. A ona zdecydowanie była nim bardzo zainteresowana.


Gdy ruszyli, z początku Alex znów kierował myśli do Moniki wyobrażając sobie ich wędrówkę przez tropikalny las, potrzebę dziewczyny by udać się na stronę i jej myśli. Myśl układającą się w niebieski balonik, na którą ksiądz zabiera Monikę i wraz z Karen odchodzi w bok. Zostawiając je tam same. Okrasił to zapytaniem. Dziewczyna nie mogła mówić ni pisać w tej pozycji by dać znać, że potrzebuje...
Spoglądał przy tym dyskretnie na dłoń Karen i rękę Terry’ego przytrzymującą nogę chorej dziewczyny. Uśmiechał się przy tym tyleż z zaciekawieniem co niewinnie.
Monika zgodziła się by niebieski balonik był hasłem “ej tam, chce mi się szczać”... podsumowując je dość dosłownie i z rozbawieniem. Pomyślała o tym, że faktycznie tamta dwójka trzymała się za dłoń… ale przecież nie ma w tym ani nic złego, ani dziwnego. Zaczęła nawet filozofować, że każdy w takiej sytuacji w jakiej oni są potrzebuje wsparcia i że prawdziwe uczucia rodzą się w biedzie, podczas trudnych doświadczeni, a nie odwrotnie. W końcu zdała sobie sprawę, że przynudza, przynajmniej sama tak uznała i przestała o tym myśleć. Odpowiedział jej wizją ciszy, nudy, zabarwił to nutką negacji względem wymiany myśli nawet na głupie tematy. Wspomniał przy tym jej myśl o tym, że słyszała To co mówił Terry i mimowolnie okrasił je nutami radości i żalu. Monika była wdzięczna, że tak myśli… lepsza nudna wymiana myśli, niż cisza. Zaś to, że “słyszała” co mówi Terry… nie wiedziała co o tym myśleć, ale Aleksander wyczuwał radość jaka wiązała się z tym zdarzeniem. Odpowiedziało jej potwierdzenie. Monika nie musząca pisać, nie musząca radzić sobie z niepełną znajomości języka, komunikująca się ze wszystkimi. Radość z tego była szczera, aczkolwiek prześwitywał głęboko za nią niewielki zal, za możliwością utraty czegoś niepowtarzalnego i intymnego. Monika zaśmiała się w myślach. Przecież nie odzyskała nagle słuchu, nie nauczyła się mówić… po prostu usłyszała głos, czy słowa Terry’ego przez myśli Aleksandra. To dzięki niemu coś zrozumiała, dzięki jego uszom. Zaciekawiło ją też, ów uczucie żalu które pojawiło się u księdza, on jednak płynnie przeskoczył na “wspólne” w tej formie wymiany myśli podziwianie przyrody, aby wędrówka nie zeszła im na niczym.
Karen skupiła się głównie na tym, by oddychać równo. Co jakiś czas i ona zerkała na pozostałych i nie umknęło jej, że ksią… Nie. Aleksander co rusz patrzy na Monikę, a ona na niego, jakby prowadzili jakąś niewerbalną konwersację. Zwłaszcza, gdy najpierw jedno, a potem drugie zerknęło na jej rękę. Rudowłosa poważnie zaczęła się zastanawiać, co jest grane i czemu ta cisza, przerywana jedynie oddechami tak bardzo się przeciąga. Dziwne, ale nie komentowała. Popatrzyła jednak po tej scence z przyglądaniem się jej i Terry’emu najpierw Monice, a potem Aleksandrowi. Zadawała pytania bez słów, ale nie mówiła nic na głos.
Alekander spostrzegł się, że nie uszło uwadze Karen ich spojrzenie. Wydawało mu się, że dziewczyna głęboko analizuje zachowanie jego i Moniki, zupełnie jakby zadawała pytanie, co tu jest grane. Niemalże słyszał je w swoich myślach. Być może to ta jego głęboka empatia, pozwalała mu to zauważyć. Było to jednak gdzieś w tle jego głowy, zwłaszcza teraz gdy dzielenie myśli z Moniką było tak niezwykle intensywne.
Alex zastanowił się nad tym co poczuł, do tej pory myślał, że to Monika ma jakiś dar, ale skoro ona uważała, że słowa Terry’ego usłyszała przez niego? I teraz te echa myśli Karen obijające się lekko w jego umyśle. Postanowił zaryzykować z łobuzerskim sznytem. Spróbował pchnąć mocne myśli ku pisarce jednocześnie ukrywając je przed Moniką.
Myśli o dłoni Terry’ego zaciśniętej w dłoni Karen, wyłuskującej się z niej i sunącej w górę przedramienia. Zerkał na nią przy tym bez zbędnej ostentacji, jakby przypadkowo, oceniając z emocji na jej twarzy czy choćby echo przekazu doszło.
Karen mogła poczuć się co najmniej dziwnie. Nie dość, że patrzył na nią ksiądz, to jeszcze dokładnie w tym samym momencie spojrzała na nią Monika. A przecież, nic nie zrobiła… tylko sobie szła.
Rudowłosa popatrzyła najpierw na Monikę, a potem na Aleksandra. Zmarszczyła lekko brwi w minie ‘No co?’ i czekała na jakąś odpowiedź, czując się dość, rzekłaby nawet, niezręcznie. Czyżby przerwała im jakąś wzrokową konwersację? Może powinna przeprosić? Nie rozumiała…
Monika bardzo chciała powiedzieć Karen, że wszystko jest okej. Nie ma czym się martwić a oni po prostu o niej myśleli… Czy cokolwiek by dziewczyna nie czuła się niezręcznie. Ale jak to Monika...nie mogła tego zrobiłć. Oparła twarz o plecy Terry’ego odwracając od niej wzrok.
Dostała delikatne uderzenie obrazu zaskoczonej Karen patrzącej na Alexa i Monikę, którzy z minami chochlików wskazywali jej swoje głowy. Myśl ta niosła ze sobą zapytanie.
Monika zaczęła rozważać plusy i minusy… to znaczy, chciała je rozważać. Jednak nie widziała ani tych ani tych. Z jednej strony bowiem, polubiła ich małą tajemnicę. Przynosiła jej radość. Z drugiej zaś, posiadanie tajemnic nie zawsze było dobre. Ostatecznie nie potrafiła się póki co zdecydować na co Alex przesłał jej uspokajającą myśl sugerującą brak pospiechu. Sam też nie widział ani za ani przeciw, no może by wytłumaczyć się przed Karen z tych spojrzeń. Nie zdecydował się na to jednak, to powinna być ich wspólna pewna decyzja.
- Wybacz Karen - odezwał się. - Zaintrygowało mnie czy coś wiesz o tych tubylcach - skłamał gładko, był w tym wszak zawodowcem.
I w tym momencie rudowłosa lekko się uspokoiła. Uśmiechnęła się przepraszająco, ocierając pot z czoła
- Nie, przykro mi. Wiem tyle samo co wy… - odpowiedziała Aleksandrowi i już nie zastanawiała się dłużej nad tym. Najwidoczniej Aleksander i Monika mieli między sobą coś, czym nie chcieli się dzielić, ale nie wydawało się pisarce, by było to coś złego… O ile cokolwiek między kobietą i duchownym było właściwe. Walizka jednak była oporna i zaraz na tym skupiły się myśli Karen.*








Minęło dobre dwadzieścia minut drogi, chociaż wszystkim mogło wydawać się, że znacznie więcej. Zarówno noszenie na plecach Moniki, jak i taszczenie za sobą walizek nie należało w końcu do codzienności i było bardziej spowalniające niż gdyby każdy robił marsz bez niczego i swoim tempem. Terry miał wrażenie, że tą okolicę zna doskonale. Niemalże widział oczyma wyobraźni wydeptaną przez siebie ścieżkę. Bez problemu kroczył własnymi śladami i teraz widział już, że docierają do znanej mu dobrze niebieskiej łąki. Monika do tej pory trzymała się bardzo dobrze, a mężczyzna czuł jej nawet silny uścisk.
Podziwianie przyrody i zwracanie uwagi na co dziwniejsze rośliny wcale jej się nie nudziło. W końcu jednak jej myśli zeszły na coś innego. Monika zastanowiła się, czy skoro Dafne jest na prawdę syreną to czy pochodzi z tego miejsca. W odpowiedzi dostała niepewność, ale i kłąb myśli o syrenach. Tych dobrych z baśni i tych złych ściągających żeglarzy śpiewem na skały. Syreni śpiew, samotność… tonący prom. Okrasił to dawką niepewności, nie uznawania jakiejkolwiek koncepcji za prawdziwą. Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się, czy Dafne mogłaby być zła. Pomyślała o tym jaka dziewczyna jest piękna… i wnet przyszło jej do głowy, że miała niezwykłą tajemnice, tak samo jak ma ją teraz Aleksander razem z nią. Ksiądz wyobraził sobie strefę z poczuciem zagrożenia, dla nich wszystkich i milczącą Dafne z zaciśniętymi ustami. Zaraz potem wesołych ich dwoje mających tajemnicę porozumiewania się. W myślach księdza zaiskrzyło się od upartego braku równości między jednym i drugim.
Noszenie Moniki nie należało do trudnych zadań, dlatego wesoło maszerując Terry mówił po jakiejś chwili milczenia.
- Najpierw polana, rozglądamy się na Ilham. Potem polana, wcinamy marakuję, Potem będziemy tam, gdzie potrzeba. Hm, chcecie posłuchać zagadki? - zaproponował chcą rozerwać pozostałych oraz sprawić, żeby oderwali się od smutnych myśli, bowiem trochę wyglądali kiepsko ruszając ku odnalezionemu strumieniowi.
Tymczasem pierwsza polana o której mówił mężczyzna była już w zasięgu wzroku. Wszyscy widzieli roztaczający się teren pozbawiony drzew, zarośnięty zaś drobnymi niebieskimi kwiatkami.
- Zagadki? Zainteresował się ksiądz spoglądając przy tym na piękną polanę. - Chętnie.
- Wobec tego posłuchajcie oraz powiedzcie, co mam na myśli? - zaczął deklamować:


Dzień za dniem, za rokiem rok,
W słońcu dnia, wśród nocy cieni,
Wszędzie słychać głuchy krok
Czterech armii królów ziemi.


Dzień za dniem, za rokiem rok
Idą armie przez skraj świata,
Czy dzień jasny, czy też mrok
Pora zimy, czy też lata.


Wiele klęsk poniosły już,
Wiele razy zwyciężały,
Wiele im świeciło zórz
W tej podróży przez świat cały.


Pośród kwiatów, pośród drzew
Z zielonymi sztandarami
Tam, gdzie ptaków słychać śpiew
Idzie pierwsza z czterech armii.


Małe dzieci, lekki wiatr
Pelerynki im rozwiewa
Zieleń oczu, zieleń szat
Pieśń zieloną im zaśpiewa.


Druga armia złotem lśni.
Idą pośród zbóż przez pola
Aż do kresu swoich dni,
Gdzie ich poprowadzi dola.


Młodzież dzielna. Słońca krąg
Aureole im zaplata.
Tak za rokiem mija rok
Złotej armii w złotych szatach.


Trzecia armia dziwna jest:
Mocni, silni weterani.
Nas ich twarzach miesza się
Radość z smutkiem,
Śmiech ze łzami.


Tarcze, zbroje - dziwów dziw:
Kir z purpurą, brąz ze złotem.
Armia pustych pól i niw
Idzie w słońce w wiatr i w słotę.


Kiedy się dopełni czas,
Trzecia armia padnie w bojach,
Wtedy zalśni biały blask
Białej armii w białych zbrojach.


Z północnego kraju tam,
Gdzie zawieja, mróz, śnieżyca,
Wyjdzie armia z białych bram
Starców, o brodatych licach.


Czterej władcy żądni krwi
W bój prowadzą swe oddziały.
I tak już miliony dni,
Odkąd gwiazdy zajaśniały


Odkąd pierwszy promyk dnia
Przeciął mroki pierwszej nocy,
Odtąd walka królów trwa,
Walka gniewu, krwi i mocy
.


Uśmiechnął się.
- Teraz powiedzcie, co to takiego - spytał.
- Eeee - Alex podrapał się w głowę. - Konflikt pokoleń?
- Zgaduj dalej - wesoło stwierdził Terry. - Dzieciom w Afganistanie udało się zgadnąć - zachęcił ich.
Karen odczuwała spore zmęczenie. Naprawdę nie była przyzwyczajona do dużego wysiłku, a tachanie walizki za sobą po piasku i ziemi, idąc w miarę równym krokiem, do najłatwiejszych zadań nie należało. Zwłaszcza, że było dość gorąco, nawet mimo cienia drzew. Albo to jej się tak zdawało? Gdzieś w międzyczasie znów podwinęła rękawy swojej białej koszuli i ponownie związała włosy wstążką. Miała wypieki na twarzy, ale nie narzekała na wędrówkę. Kiedy doszli do polany, zatrzymała się na chwilę, by rozejrzeć. Polana, niczym kobierzec kwiatów, mieniących się w przekradających się przez roślinność promieniach słońca, różnymi odcieniami barwy nieba, urzekła ją swym zapierającym dech widokiem. Było tu naprawdę pięknie. Rudowłosa odetchnęła, wciągając powietrze do płuc. Taki widok poprawił jej nastrój. Mieli przed sobą morze, ale zdecydowanie innego rodzaju niż to, które zostawili za plecami.
Tymczasem Terry zadał zagadkę. Długą, ale zdecydowanie w jego stylu. Karen słuchała jej i zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią
- Czy to jest o porach roku, Terry? - zapytała zaciekawiona, bo takie odniosła wrażenie, kiedy skończył ją mówić.
- Plus dla ciebie - przyznał cytując ostatnią zwrotkę zagadki, stanowiącą jej odpowiedź.

I zapewne nigdy nikt
Nie dotrzyma armiom kroku,
Póki nie przeminą dni
Będą trwały pory roku
.

Widać było, iż ucieszył się, że zgadła.
- I co na pierwszą polanę? - spytał rozglądając się, czy gdzieś nie widać dziwnej Iranki.*
Alex zastanawiał się nad czymś.
- Nie do końca rozumiem…


Dzień za dniem, za rokiem rok
Idą armie przez skraj świata,
Czy dzień jasny, czy też mrok
Pora zimy, czy też lata
.


- Jesień maszeruje czy pora zimy czy lata? - Jego mózg ciężko radził sobie z przenośniami celując raczej w logikę.
- Cóż, zagadka pokazuje alegorie pór roku, jako armie uporządkowane według wieku oraz powiązanych barw, tak jak je widziałem oraz jak mi się wydaje. Ech, Alex, prozaik z ciebie i chyba zawsze zostaniesz taki - powiedział Boyton wesoło. Wiersz ma swoje prawa twórcze i tak go trzeba interpretować. Ponieważ miał dobry nastrój ułożył poemat dotyczący ich obecnej wyprawy.

Duet słońc nad wyspą świeci,
Drogą idzie piątka dzieci.
Chociaż elfy siedzą w krzaczkach,
Chociaż łapie ich znów sraczka
Chociaż wicher wieje srogo
Idą w przód, noga za nogą.


Pierwsza Karen, Sithe krewna,
Niczym z powieści królewna,
Pisarka niepospolita
Stworzyła o transwestytach,
I gejach powieści cztery.
Co do sztuki: bestsellery.


Dominica sześciolatka
Idzie mając w ustach kwiatka,
Urodziwa i milcząca,
Kawał rozkosznego brzdąca,
A w ramach jakiejś pokuty
Ciągle robi z trawy buty.


Dalej chłopaczek iść raczy,
Alexander! To coś znaczy.
Nosi komżę, spodnie w kanty.
Tak jak wszystkie ministranty
Używając wyobraźni
Panienki podgląda w łaźni.


Potem słodziutka Monika,
Mały kawał skurczybyka.
Udaje problemy łona
Po to, by była niesiona,
Lecz że taka jest urocza,
Alex utonął w jej oczach.


Wreszcie Terry, łobuzisko.
Poeta - to mówi wszystko,
Układa sobie wierszyki,
Lecz wyłącznie erotyki
I taki to jest w nich cienki,
Że wciąż kpią z niego panienki.


Jakie wspaniałe przygody,
Stosy złota i nagrody,
Jaka czeka ich wyprawa,
Pożądanie, jaka sława
I jakie łóżkowe treści?
Się okaże w opowieści
.

 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline