Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2016, 17:28   #9
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Podróż minęła im przyjemnie. Alice czuła się, jakby spadała, nie jechała samochodem. Kraina Czarów obiecywała jej przyjemności, ale jak to bywało, miała też swoje niebezpieczeństwa. Alice przyglądała się co jakiś czas Thomasowi…
Nie mówił jak Samuel.
Nie robił min jak Samuel.
Nie parzył jak Samuel.
Może teraz trochę? A… Jednak nie do końca. Nie.
Nie pachniał jak Samuel.
Nawet nie wyglądał jak on.
Reasumując, Thomas nie był Samuelem.
Postanowiła więc, że mu zaufa. Że uwierzy, że tym razem nie skończy jako zagubiony królik, pośród stada wilków. Poza tym… Już nie była takim małym króliczkiem. Teraz lepiej potrafiła sobie radzić.
Gdy dostała sms od Max, przeprosiła na sekundę Thomasa i sprawdziła wiadomość
Cytat:
OD: Maxie
TREŚĆ:
Przez Ciebie znowu zostanę sama wieczorem i podejmę decyzje, których będę żałowała nazajutrz. Poszukam swojego własnego Zająca.
Co do matki: w tej sprawie musimy porozmawiać twarzą w twarz. Okropnie mi przykro.

Lekko uśmiechnęła się do wiadomości, ale już nie odpisała. Wsunęła telefon z powrotem do torebki (a przynajmniej taki miała zamiar). Wróciła do rozmowy ze swoim Zającem.


Gdy dotarli na miejsce, okazało się, że los się do niej jednak uśmiechnął. To było niesamowite. Oczywiście, że wielokrotnie słyszała o tej restauracji, ale jedynie w najgłębszych wyobrażeniach myślała o tym, że kiedyś, kiedy zostanie znaną i sławną śpiewaczką, będzie sobie mogła pozwolić na znalezienie się tu. Czy była jedną z tych dam, które szukały sobie szybciutko bogatego sponsora/męża? Na Boga, nie! Nie była panną z Moulin Rouge!


***
Rozmawiało jej się z Thomasem zaskakująco dobrze. O dziwo, nie czuła potrzeby bycia przed nim kimś innym, niż w rzeczywistości była. Rozmawiała z nim więc Alice… Ona zadawała mu drobne pytania, na temat jego osoby… Głównie w celu, by dowiedzieć się, czy to dobry człowiek i czy czasem, gdzieś w trakcie rozmowy nie padnie ‘Ah wiesz i interesują mnie czarne msze’. Ale nie. Douglas zdawał się człowiekiem o zdrowych zmysłach i przyjemnym poczuciu humoru. Kiedy przyszło do pytania o jej osobę, Alice nieco się wycofała. Początkowo mówiła mu prawdę, że wychowali ją dziadkowie, że w zasadzie nie znała swojego ojca. Kiedy Thomas dopytał o matkę, kobieta splotła dłonie pod stołem, na kolanach. Ale zaraz zreflektowała się. Uśmiechnęła się lekko
- Matka odeszła, całkiem niedawno… - powiedziała spokojnym tonem, jakby już przebolała jej śmierć… Albo jeszcze ona do niej nie dotarła.
Niedługo po tym, Alice przeprosiła Thomasa i udała się do łazienki. Chciała się nieco odświeżyć i przegrupować siły, przed kolejnymi tematami do rozmowy, a także przed kolejnymi nieprzyzwoicie smacznymi daniami. Przyglądała się swemu odbiciu w lustrze, kończąc poprawiać makijaż, gdy czar jej miło spędzanego czasu prysł.
Czyżby to Czerwona Królowa?
Panna Harper ostrożnie wyjrzała za drzwi.
A jednak nie, to koniki polne, które umilały im cały wieczór swą muzyką, zażądały zapłaty większej, niż zasłużyły.
Niedobrze… Bardzo niedobrze. Zamknęła znów drzwi do łazienki, by kupić sobie chwilę czasu, kiedy to usłyszała głos za sobą.
Przyjaciel to, czy wróg?!
Rozluźniła się, widząc ciężarną kobietę. Podeszła do niej i spróbowała ją ukoić mówiąc do niej spokojnie swym melodyjnym głosem. Odbierania porodu jednak nie planowała…
Popatrzyła na tę scenę z przestrachem i pogubiła się. Tu był chaos i wkrótce będzie i krew… Tam też był chaos, a krew się już przelała…


[media]http://www.youtube.com/watch?v=4iEe3KYb3i4[/media]


Alice musiała myśleć szybko. Jej Krajna Czarów, przybrała iście Burtonowskiego wydźwięku. Podeszła szybko do rodzącej kobiety, w międzyczasie łapiąc ręczniki i podając je i sama podłożyła je by było rodzącej wygodniej
- Nie bój nic. Oddychaj głęboko. - powiedziała jej szybciutko. Znów się podniosła i już nie była Alice i nie była nawet Barbariną… Była teraz Kapitan Jordan O'Neil. Zmrużyła oczy. Sytuacja nie była sprzyjająca. Przeciwnicy mieli lepszy sprzęt. Mieli zakładników. Przewagę siłową. A ona co miała? Spojrzała na mosiężne statuetki syren. Złapała jedną ciężkawą ozdobę i schowała się za drzwiami spojrzała na ciężarną, ściągając buty na obcasie, by jej nie przeszkadzały



- Krzycz głośniej. - rzuciła do kobiety, ale nie musiała, ta już i tak dawała ile miała pary. Panna w fioletowej sukience uniosła dłonie z syreną nad głowę i czekała teraz, z uporem żołnierza, aż wszytko co zaplanowała zadzieje się. Mężczyzna wejdzie, drzwi się przymkną, a on dostanie od tyłu w łeb i będzie tłukła do skutu. Bo walczyła nie tylko o swoje życie. Puls dudnił jej w uszach, ale nie była przecież spokojną, bojaźliwą Alice…
Ciężarna krzyczała z całych sił, chociaż trudno powiedzieć, czy to z własnych inklinacji, czy też prośby Alice. Nagle zaczęła oddychać głośniej, prędzej i płycej.
- Pomocy! - wrzasnęła. Szarpnęła się, próbując ściągnąć bieliznę, by tym samym utorować dziecku drogę na zewnątrz.
Nagle drzwi otworzyły się, ale Alice była gotowa. Z trudem podniosła mosiężny posążek syreny nad głowę, choć mięśnie już ją od tego bolały. Ozdoba ważyła niemało, a sama Alice w żadnym wypadku nie należała do siłaczek. Liczyła jednak na element zaskoczenia i - nie da się ukryć - ten był dopracowany. Na podłodze leżała kobieta z szeroko rozwartymi udami i wystającą główką dziecka. Marco mógł spodziewać się wszystkiego, jednak nie tego.


- Co, kurwa? - szepnął oniemiały po przekroczeniu progu damskiej toalety.


W tym momencie Alice zareagowała, rzucając się na niego z posążkiem. Celowała w głowę, jednak nie była w stanie dosięgnąć jej tak, jak w swoich planach. Mosiądz obił się o szyję i na szczęście wystarczyło to, by mężczyzna stracił równowagę i przewrócił się. Bynajmniej nie stracił przytomności. Głośno sapnął i w oszołomieniu złapał się za szyję w miejscu urazu. Zdawało się, że atak ogłuszył kryminalistę, ale w żadnym razie nie wyrządził trwałych szkód na jego zdrowiu.
- O mój Boże, on wychodzi - pisnęła ciężarna, kiedy główka niemowlęcia w całości przedostała się na zewnątrz. Wyła z bólu, niczym pomnik zgryzoty i cierpienia całego świata.


Gdyby właśnie w tej chwili Alice spróbowała uciec, byłby to najdogodniejszy moment. Kompani mężczyzny jeszcze nie spostrzegli nieprawidłowości, sam Marco aktualnie leżał w bezruchu i na korytarzu nikogo nie było.
Ale z drugiej strony...
Alice mogła ponownie zamachnąć się... aby zabić. I choć obecnie weszła w skórę Kapitan Jordan O'Neil, to tam pod spodem wciąż była sobą. Czy była zdolna do morderstwa?


Fakt. Alice w środku nadal była Alice. Choć miała teraz zdecydowanie dużo więcej odwagi, to nie było to, co działo się z nią w nieco ‘innych’ okolicznościach. To było tylko zwykłe zapożyczanie. Opuściła więc ręce z figurką i teraz zamachnęła się by uderzyć go nią od boku. Przy tym też ruchu wypuściła syrenę i chciała przechwycić broń, która teraz zakotłowała się w całej tej akcji i dopiero z nią uciec. Serce stanęło jej na krótki moment, kiedy Marco złapał ją za rękę, nie chcąc oddać karabinu maszynowego. Alice zdołała jednak kopnąć go w krocze i tym samym uwolnić się od uchwytu mężczyzny.
Oczywiście, że nie chciała zostawić rodzącej kobiety samej, ale nie miała szans z całą bandą przestępców. Musiała szybko działać, dostać się na zewnątrz. Do swojego telefonu. Albo do jakiegokolwiek telefonu. Tak czy inaczej, musiała to zrobić prędko. Broń natomiast chciała wyrzucić, ale to dopiero potem. Najpierw jednak skręciła w korytarz w lewo i dopadła do drzwi za jeszcze jednym zakrętem. Ciężarna nawoływała ją wrzaskami, które pomimo opuszczenia toalety wciąż były doskonale słyszalne. “Boję się”, “nie zostawiaj mnie”, “pomóż mi” i inne kwestie zniekształcone przez ból brzmiały niczym ścieżka dźwiękowa to nocnych koszmarów, które miały nadejść.


Alice już miała otworzyć drzwi ewakuacyjne, kiedy ujrzała dwóch mężczyzn przez wbudowaną w nie drobną szybkę. Stali na tyłach Melvyn's w odległości co najwyżej trzydziestu metrów od Alice i byli obróceni do niej plecami. Każdy z nich trzymał w ręku broń. Bez wątpienia należeli do szajki i wszystko wskazywało na to, że mieli powiadomić pozostałych w przypadku przyjazdu policji. Jednak istniała również szansa, że zostali tam postawieni... aby przypilnować, by nikt nie uciekł drzwiami awaryjnymi. Na tę chwilę jednak nie zauważyli Harper i wydawali się w miarę zrelaksowani. Jeden z nich nawet palił papierosa.
- Psia krew… - mruknęła cichuteńko pod nosem Alice. Z tyłu miała krzyczącą ciężarną i nieco ogłuszonego, na pewno niezwykle wkurwionego na nią gościa o imieniu ‘Marco’. Na sali miała bandziorów z bronią, którzy na pewno nie zawahają się, wpakować jej kulki, albo całej serii. A tu miała dwóch na czatach.
A ona tylko chciała spędzić. Miły. Wieczór. Z. Miłym. Gościem. Do cholery!
Myśli Alice i kapitan Jordan O’Neil przeplatały się i zaczynały tworzyć jakąś wspólną całość. Nie mogła się wycofać. To oznaczało śmierć. Jeśli jednak wyjdzie, a tego nie przemyśli, też czeka ją śmierć…
Spróbowała więc załatwić to tak, jak zrobiłaby to O’Neil.
Pierwsze zadanie: otworzyć drzwi i wyjść.
Jeśli nie zareagują, zatrzasnąć drzwi i wrzasnąć na nich by padli i puścili broń. To da jej efekt zaskoczenia.
Tu pojawia się kolejny punkt programu: jeśli padną, strzelić im po nogach i gnać do aut, uważając by nie odsłaniać się na widoku. A jeśli się odwrócą, strzelać im po nogach. Natomiast gdy od razu zareagują na otwarcie drzwi i się odwrócą, strzelać gdziekolwiek.
Nie zabiłaby człowieka. Nie była potworem, ale miała instynkt samozachowawczy dużo silniejszy, niż sumienie. Zwłaszcza pod wpływem silnego stresu.
A jeśli nie umrze i naprawdę uda jej się to wszystko co planuje… ?
Umówi się z Thomasem po raz drugi.
W jakimś mniej wyszukanym miejscu.
Może na niewinne śniadanie w kawiarni?
Palec już miała przy spuście, otwierając te cholerne drzwi i biorąc głęboki wdech...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline