Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2016, 23:42   #11
Morri
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Jeszcze kilka minut temu toczyła rodzinno-filozoficzną pogadankę z przyrodnim bratem. A teraz? Teraz Peter zniknął w pogoni za złodziejami, robiąc z siebie właśnie tego bohatera, o którym rozmawiali. A ona pochylała się nad czymś o wartości niemal świętej relikwii dla całej jej rodziny - mieczem prawdziwego Douglasa.
- Cholera! - krzyknęła sama do siebie, zatrzaskując białe etui. Nawet, jeśli dałaby się skusić na coś takiego wcześniej (w co i tak wątpiła), to teraz już zupełnie nie mogła podjąć takiego haniebnego działania. Przecież byli superbohaterami bez mocy, prawda?

~***~

Natalie jeszcze długo czuła na sobie wzrok Barbabietoli Oatnut. Kustoszka stała tuż przed muzeum z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę i wwiercała spojrzenie w odjeżdżającego vana. Splotła trzęsące się dłonie w koszyczek, próbując pohamować ich drżenie. Chcąc, nie chcąc - Natalie czuła się co najmniej jak pracowniczka opieki społecznej, która przyjechała po to, by odebrać ukochane dzieci matce.
- Laska powinna wyluzować - Peter Morris przewrócił oczami. - Jestem przekonany, że cierpi na nadczynność tarczycy i stąd to pobudzenie. Widziałaś ten wytrzeszcz? Aż przypomina mi się dzieciństwo. Moja matka przez długi czas miała niewyrównane hormony, aż… - nagle zamilknął. - No tak, na pewno nie chcesz o niej rozmawiać - rzucił niezręcznie, po czym westchnął i podkręcił głośność radia. Speaker zapowiedział kolejny jazzowy hit lat siedemdziesiątych i wnet muzyka wypełniła radiowóz.
- Nie, nie… - zaczęła, trochę bez przekonania, ale po krótkim westchnięciu jej głos nabrał siły - Twoja matka miała niewyrównane hormony, aż do…? - Zawiesiła głos na pytaniu.
Nie było winą ani jej, ani Petera, że rodzice postanowili sobie poszaleć. Nie musiał powstrzymywać swoich wspomnień, przecież był one częścią jego osobowości. A przynajmniej Natalie tak właśnie uważała. Wspomnienia, przeżycia, to, co mówili do niego w przeszłości inni, co czuł wtedy, co przeczytał, czy obejrzał wszystko to wpływało i składało się na Petera, a skoro chciała go trochę lepiej poznać, to musiała się liczyć z tym, że będzie wspominać o swojej matce. Poza tym… poza tym do dzisiaj niewiele wiedziała o tej… drugiej. Warto byłoby pociągnąć Petera za język.
- Aż do czasu, kiedy poszła do endokrynologa - zakończył policjant, uśmiechając cię lekko. - To nie jest jedna z tych opowieści, które rozwijają się w sposób interesujący i kończą szokująco - mrugnął okiem. - Zresztą prawdziwe życie tak nie działa. Pracuję już jakiś czas w drogówce i mogę zaświadczyć, że w Portland nigdy nic się nie dzieje.
Peter pociągnął z puszki łyk napoju izotonicznego, wpatrując się w białego vana. Samochód transportujący leniwie sunął okolicznymi szlakami. Do otwarcia wystawy zostało jeszcze sporo czasu, więc nie musieli spieszyć się. A bezpieczeństwo było najważniejsze.
- Tak właściwie - Peter zaczął. - Zastanawiałem się… - mężczyzna znów zawiesił głos. Przegryzł wargę, szukając kolejnych słów. - Myślałem o zorganizowaniu spotkania. Na razie… tylko ty i Arthur o mnie wiecie, prawda? Wolałbym nie mieszać w rodzinie Douglasów, ale skoro sekret twojego… naszego ojca wydał się, to chyba głupio dalej udawać, że nie istnieję. Reszta twoich braci ma prawo o mnie wiedzieć. Tak przynajmniej uważa Arthur, to właściwie jego pomysł. Ale nie chciałbym robić niczego wbrew tobie - Morris rzucił ukradkowe spojrzenie na Natalie.
Kobieta była zdecydowanie mocno zaskoczona. Zacisnęła dłoń na swoim kolanie, aż zbielały jej kostki.
- Utrzymujecie kontakt z Arthurem? - zapytała, choć w tym samym momencie zdała sobie sprawę, że ona w końcu robiła dokładnie to samo. Dlaczego więc najstarszy z Douglasów miałby zachowywać się inaczej? - To znaczy… częściej, niż ze mną? - Tak, to też zabrzmiało źle, bo na razie na koncie mieli kilka dziwnych rozmów telefonicznych, dość nieciekawą kawę - bo miejsce, które wybrał Peter podawało lurę plus było to jedno z pierwszych ich spotkań, a napięcie miażdżyło atmosferę. No i nieudany lunch, kiedy nagle Petera odwołano do jakiegoś rozbitego i porzuconego auta, które w dodatku okazało się być potem transportem dla sporej ilości narkotyków.
- Boże, to wszystko zabrzmiało źle. Po prostu, no, nie spodziewałam się. Ale to chyba dobrze? - zakończyła, kładąc dłoń na swojej twarzy. Lepszego gestu nie mógłby wykonać sam Jean-Luc Picard.
- Bez obaw, ja i Arthur nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi - Peter roześmiał się niezręcznie. - Twój… nasz brat to zajęty facet, ale wyszliśmy raz do baru na piwo i dobrze bawiliśmy się. To znaczy… zanim upił się i próbował telefonować do byłej żony. Nie wiem nic na temat ich związku, ale odradzałem mu to, gdyż telefony po alkoholu rzadko prowadzą do czegoś dobrego - Morris zamyślił się, jak gdyby ta wiedza płynęła z jego własnego doświadczenia. - W każdym razie następnego dnia Arthur powiedział, że jesteśmy dojrzałymi ludźmi i nie można udawać, że nie istnieję. Wpadł na pomysł jakiegoś zbiorowego posiedzenia Douglasów, na którym miałbym zostać wszystkim przedstawiony. Szczerze mówiąc na samym początku podszedłem do tego z rezerwą. W końcu kto ma ochotę na niezręczną kolację? Ale Arthur przekonał mnie, że takie rozwiązanie byłoby najzdrowsze. Ale co ty na ten temat sądzisz? Przyszłabyś na taką stypę?
- Jeśli od razu zakładasz, że to stypa to nie - odpowiedziała bez zastanowienia - nastawienie jest ważne. I nie, nie uważam, że to dobry pomysł. To znaczy, kolacja ukośnik posiedzenie tak. Ale każdy z moich… naszych braci powinien mieć moment na przyswojenie tego bez obecności noży i widelców w pokoju. - Kolejny żart, który w głowie Natalie był śmieszny, a zabrzmiał naprawdę bardzo źle.
- Powinni się dowiedzieć od ojca, sami, na spokojnie. POTEM dopiero moglibyśmy przystać na jakieś jedzenie na mieście na przykład. Bez mojej mamy myślę. - Zakończyła, zastanawiając się nad swoja rodzicielką. Douglasówna nie uważała, że jej matka dałaby radę znieść Petera na kolacji w swoim domu. W końcu był owocem zdrady, mimo, że nie był niczemu winien, był niejako chodzącym wyrzutem sumienia.
- A jeszcze nim zaczniesz mi odpowiadać - uniosła rękę, widząc, że Peter już otwiera usta, żeby zacząć mówić. - Nie lubimy byłej Arthura i zrobiłeś bardzo dobrze, że go powstrzymałeś.
- Tak właściwie nie wiem, czy chciał do niej wrócić, czy może raczej pokłócić się. Myślę, że miał ochotę na obie te rzeczy. Odniosłem wrażenie, że jest bardziej samotny, niż chce to okazać. Wiesz… potrafię takie rzeczy poznać po oczach. Niechcący wyspecjalizowałem się w tym w trakcie dzieciństwa - Peter mruknął do siebie. Natalie odniosła wrażenie, że mówi o swojej matce. - Możesz porozmawiać z Arthurem na temat tego posiedzenia? Uważam, że twoja propozycja jest rozsądniejsza.
- Porozmawiam z nim. I nie, wrócić… nie. - A przynajmniej miała taką nadzieję. - Pokłócić brzmi jak on.

Peter przechylił kierownicę w prawo, przechodząc w zakręt. Potem pociągnął kolejny łyk z puszki.
- Mogę zadać ci osobiste pytanie?
Natalie spojrzała na brata z ukosa, z jednej strony chciała mu pozwolić na osobiste pytania, ciekawa jaki temat poruszy, z drugiej nie czuła się z nim jeszcze szczególnie komfortowo. Ale chyba powinna w końcu zacząć robić odpowiednie kroki w stronę “komfortu” i “budowania więzi”. Kiwnęła głową, ale przypomniała sobie, że nie patrzy na nią, więc rzuciła, starając się ukryć zaciekawienie:
- Wal. Ale nie będę ci opowiadać o co chodzi z pszczółkami i kwiatkami.
Peter z uśmiechem pokręcił głową - zdawało się, że nie potrzebował tego typu opowieści. Nagle jednak spoważniał.
- Co sądzisz na temat ojca? Co czujesz? Miłość, obrzydzenie, złość, a może neutralność? Pytam chyba dlatego, bo nie wiem, co sam powinienem czuć - westchnął. - Jak byłem dzieckiem, nienawidziłem go. W ogóle nas nie odwiedzał i… chyba można powiedzieć, że wzrastałem w poczuciu bycia niechcianym. Co prawda przesyłał matce środki na moje utrzymanie i one naprawdę pomagały, kiedy było ciężko… Jednak to tylko pieniądze. Tak właściwie nie wiem, czego od niego oczekiwałem; czego nadal oczekuję. W każdym razie... w ogóle nie mam poczucia, że jestem jego synem. W myślach nawet nie nazywam go ojcem - zagryzł wargę. - Jednak wiem, że to nie jest w porządku. Dlatego też zależy mi na tym, by nawiązać z nim dobre relacje. Z nim, a także… z resztą rodziny - dodał. Zdawało się, że skończył wypowiedź, lecz po przerwie dalej kontynuował. - Praktycznie go nie znam. Tak więc… czy mogłabyś mi o nim opowiedzieć? Chyba chciałbym sobie wyobrazić, jak to jest być jego dzieckiem… tak naprawdę - zaśmiał się niezręcznie. - Czasami zastanawiam się, czy również wylądowałbym w drogówce, gdybym urodził się z jego nazwiskiem. Może zostałbym lekarzem, archeologiem, analitykiem? - westchnął. - Ale takie rozważania nigdzie nie prowadzą. Przepraszam za te chaotyczne myśli, pewnie musisz czuć się bardzo niezręcznie…
- Trochę - odpowiedziała szczerze, bo nigdy nie lubiła owijać w bawełnę. - Ale rozumiem, że chcesz o tym pogadać.
- W tej chwili, jestem… wściekła nadal, ale to się gdzieś tli we mnie. Ogólnie to pewną stałą jest ta miłość. Ale on był zawsze w moim życiu, bawił się ze mną, naklejał plastry, uczył, trzymał drewniany kij na pierwszym dwukołowym rowerze, żebym się nie przewróciła. Nie ma co więc nas porównywać, bo ja go miałam, a Ty nie. Ale teraz potrafię na to spojrzeć, jak na oszustwo. Nie dał tobie, to dał nam - westchnęła, niemal identycznie jak jej brat wcześniej. - Uważam, że relacje tak, warto zawiązać, a czy dobre? Daj temu szansę, ale nie obiecuj sobie za wiele. Ojciec mnie bardzo rozczarował i nie umiem mu w pełni wybaczyć. Zadaj to pytanie Arthurowi - podsumowała, opierając się na podgłówku.
- Arthur twierdzi, że stracił zaufanie do ojca. Co ciekawe, na matkę też jest zły. W końcu o wszystkim wiedziała, prawda? Poza tym uważa, że w prawdziwej rodzinie nie powinno być tajemnic i dodał, że tylko tobie może ufać - Peter skinął głową. - Ceni sobie, że mu o mnie powiedziałaś. Dobrze jest mieć chociaż jedną osobę, która nie lubi bawić się w sekrety. Szczerze mówiąc, polubiłem go. To dobry koleś.
- Najlepszy - Nat walnęła bez zastanowienia. Nie myślała jednak, że Arthur wścieknie się również na mamę. Ona chyba miała prawo nie chcieć ujawniać wszystkiego. Chyba jako kobieta była w stanie ją zrozumieć bardziej, niż najstarszy brat. - Nie, sekrety nie są dobre - zawiesiła na chwilę głos, zdając sobie sprawę ze swojej hipokryzji. - Chyba, że chronimy planetę przed złem! - rzuciła na koniec, dodając swojemu głosowi mocno przerysowanych i żartobliwych nut, wiedząc, że Peter, zapewne zareaguje, jak zareagowałaby większość - odbierze wszystko jak kolejny jej wygłup. A ona… ona mogła mieć minimalnie spokojniejsze sumienie. Bo w końcu kto wziąłby na poważnie takie słowa?
Peter zmarszczył brwi.
- Sugerujesz, że coś ukrywam? - zapytał. Widocznie odebrał słowa Natalie na temat walki ze złem jako metaforę jego pracy w policji.
- Boże, nie. Żartowałam… nie ratujesz przecież całej planety, tylko biedne, małe Portland - Natalie próbowała nadal obrócić wszystko w żart. - ALE gdybyś ratował planetę, rozumiałabym, że nie mógłbyś przecież o tym opowiadać.
Cisza rozbrzmiewała przez kilka sekund.
- Wiesz, stróżowanie nad Portland to nie jest aż taka lekka praca. Ja wiem, że wszystkim wydaje się, że policjanci jedzą tylko pączki, ale to wcale tak nie wygląda... to znaczy, nie zawsze. To prawda, że nie jestem agentem FBI, ani nie czuwam nad wielkim, światowym bezpieczeństwem, ale nie mam z tego powodu kompleksów. Masz rację, nie "ratuję planety". Ale bohaterem można być również lokalnie.
- Achhh, to naprawdę nie miało pójść w tę stronę, Peter. Zupełnie nie chcę ci umniejszać. Jesteś policjantem, nosisz broń, ja jestem no… panią zza biurka, więc jestem ostatnią osobą, która by ci dogryzała. Chodziło mi o to, że o, jako tajniak, nie mógłbyś mi zdradzić swojej pracy. Bo to może zepsuć wszystko. Albo, że jakbyś miał supermoce i ratował co drugi dzień świat, to przecież to byłby sekret, którego nie mógłbyś zdradzić! Więc są sekrety, które muszą nimi zostać. Dlatego nie ma miejsca na inne! - Zakończyła z emfazą, licząc, że tym razem udało jej się wyjaśnić swoje intencje nieco bardziej precyzyjnie.
- Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność - Peter odparł niepewnie, cytując swój ulubiony film o superbohaterach. Najwyraźniej chciał się dostosować do tonu Natalie.
- No, dokładnie - podsumowała nieco niezgrabnie kobieta. Ach, sekrety, jednak jakieś miała, nawet przed Arthurem. Ale tak widocznie miało być, choć stwierdzenie Petera, że “dobrze jest mieć chociaż jedną osobę, która nie lubi bawić się w sekrety”, zdecydowanie zepsuło jej humor. - Widzisz Peter Parker nie mógł powiedzieć w końcu prawie nikomu o swoich mocach i byciu superbohaterem. Był dobrym człowiekiem, ale miał sekret. - Liczyła na to, że dobrze zapamiętała, że to Spiderman powiedział te słowa i nie skompromituje się przed bratem.
Peter westchnął.
- Szkoda jednak, że żyjemy w świecie bez superbohaterów. Niestety w rzeczywistości nikt nigdy nie pojawi się w ostatniej chwili, by uratować przed tym złym. Dlatego trzeba pamiętać, by liczyć głównie na siebie i pielęgnować swoją własną, osobistą zbroję - Peter pokiwał głową. - Chyba gdzieś to przeczytałem.
Natalie miała ochotę powiedzieć, że jeśli przeczytał, to chyba w jakimś poradniku dla niepełnosprytnych, ale miała tym razem na tyle samozaparcia i silnej woli, że ani nie oznajmiła tego na głos, ani nie prychnęła śmiechem.
- Wiesz, superbohater dla mnie, to ktoś niekoniecznie z mocami i możemy ich spotkać codziennie. Superbohaterem był dla mnie Arthur, kiedy z wypiekami na twarzy opowiadał o dziewczynce, której serią skomplikowanych operacji razem z zespołem innych lekarzy i pielęgniarek wyprostował kręgosłup. Albo mój sąsiad, który pracuje co tydzień w Posiłkach na kółkach. Albo ci ludzie, którzy płacą za więcej kawy, żeby bezdomni mogli się napić czegoś ciepłego. To też są superbohaterowie Peter. No i Ty. Czy no… nasz ojciec jednak poniekąd kiedyś też. Służycie krajowi, w taki czy inny sposób. - Natalie zaczęła przy tym intensywnie gestykulować, jakby podkreślając każe swoje słowo i jaką wagę dla niej miało właśnie to, co teraz mówiła.
- Rozumiem, o co ci chodzi, lecz jest tylko jedno “ale” w tym rozumowaniu. Superbohaterowie są niezniszczalni i praktycznie wszechpotężni, natomiast ci ludzie, o których mówiłaś… to tylko ludzie. I jak ludzie, z ułomnościami i ograniczonym spektrum możliwości - jakby zasmucił się. - Bohaterowie, jak najbardziej. Natomiast superbohaterowie? Niestety na kilka uratowanych dziewczynek przypada również jakaś inna, która odeszła z powodu powikłań, lub komplikacji. Ważne jest to, aby starać się z całych sił, wtedy będziemy bohaterami. Natomiast superbohaterowie są tylko w komiksach - westchnął.
- Batman miał po prostu dobry sprzęt i trening, a nie miał mocy - zauważyła. - A do tego miał problemy psychiczne. Był więc bohaterem, czy superbohaterem? Ale ogólnie tak, ważne, żeby każdy robił co w jego mocy, choćby lokalnie, bo to już zmieni świat komuś innemu.
- Ech, poza tym też Batman był wymyślony. W każdym razie… jeżeli kiedykolwiek osobiście znajdę się w wyjątkowej sytuacji, to dam z siebie wszystko. Masz moje słowa - mrugnął okiem do Natalie, po czym zamyślił się.


~***~


Natalie wycofując się zza vana, splunęła śliną z krwią w bok. Miała nadzieję, że język był tylko przYgryziony, a nie przEgryziony, bo i tak bolało jak diabli. Odwróciła się zdecydowanie od tylnych drzwi pojazdu i podbiegła do kierowcy, a raczej tego, co z niego zostało. Bo nadzieje, że mężczyzna żył, okazały się być płonne. Zapięte pasy i poduszka powietrzna w tym wypadku zdały się na nic. Fakt, że wjechał w niego z całą swoją mocą i liczbą ton jeep napastników pozbawił go jakichkolwiek szans na przeżycie. Kobieta postanowiła więc wrócić do eksponatów i szybko sprawdzić, co takiego mogli ukraść złodzieje i czy zrozumie dlaczego wzięli konkretne rzeczy. Jedno za to było oczywiste - pomagał im ktoś wewnątrz. Czy firmy przewozowej, czy komórek muzeum - nie wiadomo, jednak mieli za szczegółowe dane, jak na przypadkową akcję. I zupełnie nie obawiali się siać chaos i śmierć, nawet jeśli groziło im to potencjalnie martwym policjantem. Bo przecież gdyby nie ona, to Peter… Wolała nawet o tym nie myśleć.
W tej samej chwili, poklepała się rozpaczliwym ruchem po kieszeniach i pasie - zapomniała o prośbie Petera i nie wzięła jego broni. Choć to może i lepiej - ona za towarzystwo miała zwłoki kierowcy, a on rzucił się w pogoń za przestępcami. Zacisnęła na chwilę oczy i skupiła się na parę sekund na intensywnej myśli “żeby nic mu się nie stało, żeby nic mu się nie stało, żeby nic…”.

Kiedy jako-tako udało jej się pozamykać pudła z tymi, które nie zostały skradzione, a które wskutek wypadku pootwierały się oraz na pierwszy i niezbyt wnikliwy rzut oka oszacować braki i ich koszta, Natalie sięgnęła do kieszeni po telefon komórkowy i wybrała 911.
- 911, jaki jest powód twojego wezwania?
- Jeden-osiem-siedem i dwa-jeden-jeden na West Burnside Road. Rabunek vana eskortowanego przez policjanta, jedna ofiara śmiertelna, policjant Peter Morris w pościgu za sprawcami - wystrzeliła z siebie szybko, dziękując w duchu ojcu i braciom za stałe walenie na prawo i lewo zestawami policyjnych kodów. - Proszę o karetkę z koronerem, radiowóz oraz wsparcie dla funkcjonariusza w pościgu. - Nat miała nadzieję, że Peter miał czas na wezwanie wsparcia, ale jeśli nawet, to na pewno nie zaszkodzi dać znać, że zaistniała taka sytuacja. Powiedziała nazwisko, więc na pewno znajdą jego kod i w razie czego - wywołają.
- Rozumiem - elektroniczny kobiecy głos rozbrzmiał w dłoni Natalie. - Wpierw poproszę o pani dane personalne. Czy jest pani ranna?
- NIE, NIE JESTEM RANNA, w szoku jestem. Nazywam się Natalie Douglas, wzywam pomocy! - rzuciła sfrustrowana w słuchawkę.
- Rozumiem - policjantka powtórzyła. - Czy jest pani w tej chwili bezpieczna? Czy mogę prosić o opis sprawców?
- NIe wiem czy jestem, nie wiem, jak wyglądali, bo staranowali nasz konwój! Proszę przysłać posiłki, powtarzam - West Burnside Road, czekam! - wrzasnęła i rozłączyła się. No do cholery, jakby miała opisywać wszystko i odpowiadać na wszystkie pytania, to zdążyłaby tu zakwitnąć. Miała nadzieję, że to, co powiedziała wystarczy. Cholerna dyspozytorka, a raczej te cholerne zasady przyjmowania zgłoszeń! Przecież słychać było, że wie, co mówi i że brzmi poważnie.
Nie mogła zrobić więcej, więc wróciła do vana i tym razem dokładniej postanowiła przestudiować brakujące eksponaty. Według listy przyczepionej do plastikowej podkładki, którą uprzednio wydobyła z pomiędzy rozrzuconych skrzynek, brakowało trzech przedmiotów. Portretu z dzieciństwa Henry'ego Pittocka - który miał raczej wartość sentymentalną, niż jakąkolwiek inną. Chociaż warto było później sprawdzić, kto według danych panny Oatnut namalował ów portret. Nieznane dzieło znanego autora mogło być w końcu wiele warte na czarnym rynku. Drugą skradzioną rzeczą było lustro Georgiany Pittock - z ręcznie rzeźbionymi ramami i niewątpliwie było ono po prostu ładne, ale też nieszczególnie wartościowe - przynajmniej na pierwszy rzut oka i… zdecydowanie niepraktyczne do kradzieży. Może kryło jakieś sekrety właśnie w ramie? Kobieta potrząsnęła głową, stwierdzając, że już za bardzo brnie w niemożliwe teorie.
Jedyną w miarę sensowną zrabowaną rzeczą był diamentowy naszyjnik, który również należał do Georgiany. W tej chwili Natalie naprawdę nie rozumiała czemu ktoś się trudził, żeby zabrać lustro, jak i obraz, teorie mnożyły się z każdą minutą poświęconą na rozmyślania nad motywami, łącznie z tą, że mniej wartościowe przedmioty były przypadkowe i miały na celu jedynie wprowadzić większy zamęt w potencjalne śledztwo. Jedno jednak było zrozumiałe i wymagało natychmiastowej uwagi - znacznie dłuższa konwersacja z panną Oatnut. O ile ta w ogóle wróci.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline