Gerhardt zabrał swój płaszcz ze sterczącego na ścianie haka, wstawszy od stołu, założył na głowę kapelusz i uznawszy, że nakrycie głowy dobrze leży na jego wysoko urodzonej głowie, był gotów do wyjścia. Najpierw jednak wysupłał z koszuli haftowaną chustkę do nosa i owinął nią zarobione pieniądze.
- Idziemy? - spytał, szybko opróżniając do końca kubek z winem. Pytanie było z gatunku niepotrzebnych, bo wszyscy właśnie podnosili się z miejsc, a kto się odezwał, ten popierał pomysł zajścia do opata wraz z pracodawcą. Szlachcic poprawił wysoki kołnierz i ruszył do wyjścia.
- Oho! - zatrzymał się w pół drogi i zwrócił się do starego wilka morskiego, jakby dopiero go zobaczył. - Pan Moritz Knefler, we własnej osobie. Kiedy jeszcze pan żeglował, zdarzało się, że znikał wam ktoś bez śladu?