Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2016, 19:51   #12
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Sharif zacisnął pięść i przytknął ją sobie do ust. Myślał intensywnie. Myślał o tym, co powinien zrobić. Z jednej strony kłótnia, którą miał nieprzyjemność podsłuchać, jasno wskazywała, w jakim szła kierunku. Mężczyzna, Vince, brat Bee zachowywał się agresywnie, był prawdopodobnie niebezpieczny i uzbrojony, a ze słów, które wykrzyczał, można było się domyślić jego zamiarów. Z drugiej zaś strony Irakijczyk zadawała sobie pytanie, co też interesowała go ta awantura? Wynosząc doświadczenie ze swojego kraju, zdążył już przywyknąć do tego, jak kobiety były traktowane przez swoich mężów. Nierzadko zwyzywane, poniżane i bite. Istniało nawet takie przysłowie: “Bij żonę codziennie. Jeśli nie wiesz za co, nie szkodzi, ona będzie wiedziała”. Może faktycznie była winna mu te pieniądze? Co go to obchodziło, sam dzisiaj przyszedł po to, by udzielić jej lekcji. Teraz otrzymywała inną.

Sharif włożył dłonie do kieszeni kurtki i odwrócił się, robiąc dwa kroki w stronę tylnych drzwi kwieciarni. Zatrzymał się jednak i jeszcze przez chwilę nasłuchiwał.
To nie była żona Vince’a.
I to nie był kraj Sharifa.

Zawrócił i stanął obok drzwi vana. Następnie wyciągnął prawą pięść i zapukał jak najdalej od siebie, by w razie gwałtownego ruchu brata Bee, nie stać na linii strzału do źródła dźwięku.
Nagle kłótnia ucichła. Zarówno Bee, jak i Vince zamilkli, nie spodziewając się osoby trzeciej.
- Cz-czy to ty, mamo? - dziewczyna zapytała łamiącym się głosem. Wszystko wskazywało na to, że próbowała sprawiać wrażenie spokojnej i zwyczajnej, jednakże marna była z niej aktorka.
Vince natomiast dalej milczał, udając, że go nie ma.
- Państwa van zastawił mi wjazd - oznajmił Sharif opanowanym a wręcz beztroskim tonem. Zupełnie jak ktoś, kto właśnie nie dosłyszał trwającej w pojeździe kłótni. Modulował przy tym głos, by Bee nie rozpoznała go od razu.
- To bardzo pilne. Mogliby się państwo przestawić?

Rozległ się krótki moment ciszy.
A potem drzwi gwałtownie otworzyły się. Impet wskazywał na to, że Vince musiał wymierzyć w nie kopniaka.
- "Państwo", tak? - splunął.
Okazał się mężczyzną wcale niepodobnym do swojej siostry. Długie, blond włosy i niebieskie oczy odbiegały od fizjonomii Bee tak bardzo, jak to było możliwe.
- Skurwiel nas podsłuchiwał - Vince kontynuował. - Wiedział, że jestem w środku... "Państwo", dobre mi sobie... Spierdalaj, Arabie, zanim wyjebię ci tak, że aż do pieprzonej Mekki dolecisz.
- Sharif! - Bee krzyknęła. Na jej twarzy widoczna była przedziwna mieszanina radości, ulgi, trwogi i strachu.

Irakijczyk parsknął cicho i uniósł dłonie na wysokości głowy, pokazując, że nic w nich nie ma.
- Nie trzeba, już odbyłem swoją pielgrzymkę - odparł jakby nigdy nic i wyłapał spojrzenie Bee. Skinął jej głową i posłał ledwie dostrzegalny uśmiech.
- Nikogo nie podsłuchiwałem, przyjacielu. Przyszedłem tylko porozmawiać z moją przyjaciółką. Pozwolisz, że na chwilę ją zabiorę.
- Nie jestem twoim przyjacielem, kolego - Vince parsknął. - Poza tym nie skończyłem rozmawiać. Pieprzeni dżentelmeni nie wpierdalają się w rodzinną konwersację.
- Vince, proszę cię, on przyszedł do nas pracować - Bee złapała brata za ramię. - To jego pierwszy dzień. Uspokój się. Vince, proszę cię.

Blondyn brutalnie odepchnął Bee, która przewróciła się na opakowaniu sztucznych nawozów i upadła na podłogę vana. Następnie podszedł do Sharifa, trzymając go na muszce.
- Przyszedłeś rozmawiać z "przyjaciółką", tak? - narkoman wyszczerzył się. Nie był to jednak przyjemny uśmiech. - Pieprzysz moją siostrę, tak? Odpowiadaj, gnoju - Vince warknął, wychylając się z vana. Jednak nie wyszedł z niego na ulicę.
Sharif powoli obniżył dłonie do poziomu ramion. Przez cały czas obserwował uzbrojonego mężczyznę, jednak nie patrzył na jego pistolet, a na twarz. Vince był nerwowy i ledwo panował nad swoimi emocjami. Jeśli postanowi strzelić, Sharif wyczyta to z jego oblicza, zanim ten pociągnie za spust. A przynajmniej taką miał nadzieję.

- Ciężko tak rozmawiać z lufą przystawioną do twarzy, wiesz? - odparł bez skrępowania, jednak zaraz się skorygował i przełknąwszy ślinę, dodał poważniej - Jak mówiłem, Bee jest tylko moją przyjaciółką, nic więcej nas nie łączy, jeśli musisz wiedzieć. - Mówiąc to patrzył mu prosto w oczy. Liczył na to, że Vince wyczyta z jego spojrzenia, iż mówi prawdę. Przynajmniej co do tej drugiej części.
- Słuchaj, może odłożysz tę spluwę i pogadamy na spokojnie, co? Nikomu nie musi stać się krzywda - zagaił uspokajająco i postąpił ostrożny krok do przodu, by znaleźć się bliżej narkomana, nawet gdyby ten miał mu przytknąć lufę do czoła.
Vincent na pewno nie ufał Sharifowi, a zmniejszanie dystansu fizycznego niestety nie przełożyło się na zacieśnienie relacji.
- Trzymaj się z dala, brudasie - rzekł. Zdawało się, że tolerancja ludzi innych kultur nie stanowiła najmocniejszej strony mężczyzny. - Jeżeli jesteś takim wielkim przyjacielem słodkiej Bee, to bez wątpienia spłacisz jej długi względem mnie - warknął. - Wyciągnij portfel, wtedy spokojniej pogadamy.
- Vince, proszę, przestań - kobieta zdawała się czuć wyjątkowo niekomfortowo w tej sytuacji, co rzecz jasna wcale nie dziwiło. Zastygła w miejscu, w którym upadła, jak gdyby bojąc się, że jej najmniejszy ruch może sprowokować brata.

- Hej, spokojnie, nie ma powodów do nerwów. Ile ci wisi Bee? 50, 100 dolarów? To nie jest warte ludzkiego życia, Vince - odparł spokojnie Sharif, obniżając prawą rękę.
- Powoli sięgam po portfel, dobrze? Mam go w prawej kieszeni kurtki. Żadnych gwałtownych ruchów, tak? Zaraz dostaniesz swoje pieniądze i rozejdziemy się w pokoju.

Opanowanie to była podstawa. Choć zimny pot spływał mu po plecach, nie dał tego po sobie poznać. Potrafił zminimalizować drżenie rąk i rwący się głos. To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś do niego mierzył. Sharif, może jeśli nawet do tego nie przywyknął, to przynajmniej nauczył się kontrolować strach. Do pewnego stopnia.
Prawa dłoń była przynętą. Miała odwrócić uwagę napastnika, który przecież musiał ją obserwować, jeśli chciał mieć pewność, że Irakijczyk nic nie kombinuje. Ważny był dystans. Im bliżej stał, tym bardziej zacieśniał pole obserwacji jego całego ciała oraz umożliwiał mu bezpośredni kontakt. Kolejnym krokiem była szybkość i precyzja.
Kiedy narkoman na chwile spuści wzrok, wystrzelić lewą rękę i zepchnąć pistolet w bok, jednocześnie przekręcając ciało, by uniemożliwić oddanie celnego strzału. Następnie złapać go za nadgarstki, gwałtownie wykręcić i odebrać mu broń. Na koniec dwa kroki w tył i kontrola sytuacji.
Ciało samo rwało się do działania, podburzone potężnym zastrzykiem adrenaliny.

Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę, pomyślał Sharif, zanim jego serce zgubiło jedno uderzenie.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline