Gaston :
Jakkolwiek ludzie we wioskach byli mili i życzliwi, to jednak jedna od drugiej oddalona była o ładnych parę mil. I Gaston dość szybko zaczynał przeklinać dowódcę za to, że nie dał im wierzchowców. Nie dość że rozbolały go nogi, to jeszcze zapocił się w swojej kolczudze. Zmordowany wrócił na wieczór po zamku i zjadłszy pośpiesznie kolację udał się na kwaterę, by wymoczyć w misce z solą obolałe nogi. Potem zwalił się na posłanie i zapadł w głęboki, trwający do rana sen. Choćby zamek atakowała armia zwierzoludzi, Gaston nie zrobiłby ani jednego kroku więcej.
Nazajutrz obudził się w znacznie lepszej formie. Wprawdzie dokuczały mu nieco zakwasy, ale dość szybko rozruszał nogi pakując się i biegając wokół własnego ekwipunku. Gdy wszystko już było zapięte, przytroczone, bądź pochowane z czystym sumieniem zjadł obfite śniadanie.
Po posiłku poszedł za potrzebą, by nie musieć zatrzymywać się w drodze.
Już po chwili stał na dziedzińcu przy swoim wierzchowcu i luzaku gotów do drogi.
Miał nadzieję, że nie będzie musiał długo czekać na resztę.
Oczekiwanie skracał sobie powtarzając listę rzeczy jakie miał zabrać i starając sobie przypomnieć, czy to zrobił. |