Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2016, 01:21   #403
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Szeryf wydawał się być zaskoczony decyzją Baby o przekazaniu żywności Chebańczykom. Dość chyba pozytywnie zaskoczony. - Naprawdę chcesz to zrobić synu? - zapytał z zauważalną dozą niedowierzania. - No ale dziękuję. To naprawdę szczodry gest. Jak chcesz możesz zatrzymać choć część dla siebie i twoich kolegów. - szeryf chyba chciał się upewnić, że Baba się nie pomylił czy nie przejęzyczył. W końcu Will płynął z tymi wszystkimi workami już na Wyspę to chyba jednak nie zmierzał się z nimi tak po prostu dzielić jak to właśnie oferował Baba.
Przy pokazie rzutnikowi - wirusowym przy celi zajmowanej przez Alice wytrzymał jednak gdzieś ze dwa czy trzy pytania na które Alice odpowiedziała choć żargon medyczny był dla nie medyków ciężki do przyjęcia i jeszcze cięższy do zrozumienia. Szeryf jednak chmurzył się co raz bardziej z każdym wypowiadanym zdaniem lekarki i w końcu przerwał ten pokaz.
- Dobrze, widzę do czego to zmierza. Choć ze mną synu pozwól, że ja ci teraz coś pokażę. - machnął ręką do największego ze Schroniarzy by pokazać mu, że ma iść za nim. Przeszli obok czekających specjalistów i ruszyli po schodach na piętro. Budynek jak i całe Cheb nosił liczne ślady zimowych walk. Przestrzeliny, dziury, sporo płaskich jak od noży czy włóczni, gdzieś jakieś wyłamanie jak po uderzeniu tępym narzędziem. Tak było na parterze, na schodach jak i na piętrze. Baba wiedział z poprzednich wizyt w osadzie, że komisariat był w zimie jednym z najcięższych punktów obrony przed dzikusami z północy. Po walkach właśnie stąd wyniesiono najwięcej ciał dzikich i ich psów. Po paru miesiącach te ślady nadal były widoczne nawet na pierwszy rzut wężowego oka. Co by widział zwykły człowiek gdy patrzył i widział te pewnie wszystkie plamy i przebarwienia można było tylko zgadywać. Budynek też jakby stał się symbolem dla samych Chebańczyków tamtych zimowych walk. Broniony przez trójkę zaskoczonych wewnątrz i całkiem przypadkowych ludzi którzy w ogóle nie spodziewali się jakiejś napaści tamtej nocy a na pewno nie zmasowanego ataku. Do tej trójki należeli John Doe i Yelena którzy byli zamknięci w areszcie przez szeryfa za wywołanie wcześniejszej burdy w lokalu Rudego Jack’a. No i Eryk który pełnił dyżur wówczas a postanowił jednak w obliczu zagrożenia uwolnić dwójkę aresztantów i razem z nimi stawili czoło zagrożeniu. Ta trójka była tak samo zaskoczona i nie przygotowana na te walki jak i wszyscy Chebańczycy. Więc choć przyjezdni częściej zatrzymywali się w “Łosiu” i tam również była kumulacja efektów zimowych walk to jednak dla Chebańczyków takim symbolem oporu wobec dzikusów był właśnie komisariat. Wcześniej jednak Baba nie był na piętrze więc nie wiedział gdzie i po co go szeryf prowadzi i co może mu chcieć pokazać.
Szeryf zaś otworzył jakieś drzwi prowadzące z korytarza na piętrze do jakiegoś pokoju. Wszedł pierwszy i zrobił miejsce by mutant mógł wejść za nim. Wewnątrz był pokój, niezbyt duży. Też zdewastowany podobnie jak i inne pomieszczenia w tym budynku. Wystrój był jednak pokojopodobny jakby został przystosowany do dłuższej bytności czy po prostu pełnił jakąś dyżurną formę mieszkalną dla obsady biura szeryfa. W oczy najbardziej rzucała się jakaś sofa pod ścianą. Na tej sofie leżał człowiek. Po ciepłocie ciała Baba widział, że jest żywy, że nawet ma gorączki trochę. Ale chyba spał bo oddech miał spowolniony i mniej więcej regularny. Chyba spał tu już od dłuższego czasu albo był po prostu chory bo przykryty był kocami zaś obok sofy była rozstawione miska z wodą, jakieś butelki, chyba ręczniki i tym podobny szpej kojarzący się najczęściej z chorymi i opieką nad nimi.
- Poznajesz? - spytał Dalton gdy już dał się napatrzeć się gościowi na całą scenerię. Baba niezbyt poznawał. Facet był chyba młody i przeciętnej budowy no i nieprzytomny. Otulony kocami, milczący i bez żadnych charakterystycznych elementów ubrania czy wyposażenia był dla Baby dość trudny w identyfikacji. - To Brian Sax ton Jeden z moich zastępców. Nasz Brian. Ten co został porwany. Z własnego domu. Dwa dni temu. Razem ze swoją rodziną. W obronie której staną do walki z napastnikami. Lecz przegrał więc zostali porwani. A ich dom spalony. Wrócił do nas w takim stanie. Wrócił z Wyspy od tych Runnerów. A ta kobieta z dołu brała w tym udział. I absolutnie się tego nie wypiera w ani jednym zdaniu. A nawet mówi, że zgłosiła się do tego zadania na ochotnika. Mówi też całkiem sporo innych rzeczy ale spójrz sam jaki jest efekt tych działań. - szeryf nie mówił zbyt głośno można by rzec, że nawet dość cicho. Głos jednak miał zawzięty a tempo mówienia szybkie, cedząc jedno zdanie po drugim. Baba widział też jak z gniewu i złości zaciska szczęki gdy to mówił. Wiedział też, że po zimowych wydarzeniach rodzina Saxton’ów również stała się jakby żywym symbolem wspólnego losu wszystkich Chebańczyków. Każda prawie rodzina straciła kogoś albo ucierpiała w inny sposób. Jednak los Saxtonów był jakby żywym ucieleśnieniem wspólnej niedoli mieszkańców osady. Młoda kobieta którą zgwałcono i przetrącono jej szanse na zdrowe życie razem z jej strzaskanym kolanem. Młody mężczyzna który ciężko poraniony w walkach, złożony na noszach na posadzce kościoła mimo to stanął w obronie swojej uderzonej matki za co znów został spacyfikowany. I matka która choć fizycznie wyszła cało z tamtych wydarzeń musiała patrzeć na mękę swoich dzieci. Los rodziny Saxtonów w Chebańczykach budził powszechne współczucie i odruch sympatii. Wszyscy bowiem w mniejszym lub większym stopniu przeżyli podobne tragedie w zimie więc mieli wiele zrozumienia dla losu tej trójki. Claire co była jednym z najlepszych rzemieślników w osadzie i potrafiła chyba uszyć wszystko co było możliwe. April która uważano za jedną z najładniejszych dziewczyn w osadzie i z porządnej rodziny. No i właśnie Brian którego powszechnie uważano za prawą rękę szeryfa i pewnie jego następce kiedyś tam.
Wiosna zaś przyniosła kolejne niedole na tą chebańską rodzinę. Z wszystkich Chebańczyków zostali porwani właśnie oni. I co prawda wrócili w końcu i wszyscy byli żywi ale przynajmniej Brian’a teraz widział Baba osobiście. Wyglądał na nieprzytomnego i pogrążonego w jakiejś nienaturalnej śpiączce, otulonego bandażami i kocami na tej sofie w tym zdewastowanym zimą pokoju.
- Rozmawiałem z Kate. Nie wie czy się wybudzi. Powinien. Ale nie wie czy i kiedy. A jeśli już to w jakim będzie stanie. - powiedział szeryf jakimś niepodobnym do niego głuchym głosem. Wyglądał w tej chwili na zmartwionego i bardzo poważnego. Najwyraźniej los Briana był mu bardzo na sercu. Wpatrywał się w milczeniu w nieruchome na sofie ciało i nawet mówił dość przyciszonym głosem jaki ludzie często przyjmowali w szpitalach czy pobliżu ciężko chorych.
- I mówisz synu, że tamta lekarka zna się na wirusach? Że jest wam potrzebna? Że mam okazać łaskę i warunkowe zwolnienie. Okazać serce. Mhm. - pokiwał głową szeryf strzepując jakiś pyłek ze swojego kapelusza który trzymał w dłoniach. Milczał chwilę wpatrzony w te trzymane nakrycie głowy nim się odezwał ponownie.
- Oczywiście synu. Warunkowe zwolnienie i okazanie łaski jest naturalnie możliwą opcją. - powiedział znów strzepując kolejny pyłek jednak Baba wyczuwał, że będzie zaraz jakieś “ale”. No i było. - Ale łaskę czy warunkowe to można okazać komuś kto rokuje nadzieję na poprawę. Komuś kto żałuje i wyraża skruchę i chęć poprawy. Żałuje za dokonane czyny. Za popełnione grzechy jeśli tak lubisz biblię. Komuś kto zbłądził. Komuś kto znalazł się w złym miejscu i czasie. Komuś kto popełnił pomyłkę i chciałby to naprawić. To tak. Komuś takiemu myślę, że można by pójść na rękę. Złagodzić wyrok czy dać szansę naprawy wyrządzonego zła. Mhm. Tak, myślę, że to byłoby możliwe synu. - pokiwał znowu głową Dalton przejeżdżając językiem po wnętrzu dolnej wargi. Mówił jakby na chwilę rozważał jakąś inna sytuację czy scenariusz. Jakiś tam przypadek kryminalny czy sądowy, możliwe do zrealizowania opcje.
- Ale rozmawiałeś z nią trochę sam na sam synu. Nikt wam nie przeszkadzał. Tak jak i ja z nią rozmawiałem przez ostatnie godziny. I powiedz mi synu czy widzisz w jej zachowaniu, w jej słowach skruchę? Widzisz u niej żal tego co się stało? Widzisz w niej chęć poprawy? Bo ona dużo mówi. Zna mnóstwo cytatów i ma niebywałą pamięć do nich. Na każą sytuacje zna jakiś cholerny cytat. W tym sporo z kodeksu karnego albo biblii. Więc nie jest głupia. Ma całkiem niezłą bazę choćby tych dwóch książek do oszacowania co można robić dobrze a co źle. Co jest pochwalane i akceptowane a co nie. W tych dwóch książkach też jest całkiem sporo o winie, niewinie, przebaczaniu, żalu za popełnione czyny i roli skruchy i chęci poprawy. Powiedz synu czy ona ci wygląda, na kogoś kto żałuje tego co się stało? Kogoś kto wyraża skruchę? Kogoś kto się przejęzyczył raz czy dwa? Bo może ja oślepłem i ogłuchłem podczas rozmowy z nią ale za cholerę nie dostrzegam w niej skruchy. Za to butę owszem. Całą masę po sam czubek jej rudej głowy. Buty ma w sobie od cholery. Nie widzę by żałowała tego co się stało. Nie widzi nic złego w tym, że obcy, uzbrojeni ludzie przychodzą o świcie do czyjegoś domu i porywają jego mieszkańców na odchodne paląc im chałupę. Nic strasznego. Akceptowalne straty jak to ona mówi. No było, minęło, jest wojna nad czym tu się rozwodzić? Czego ci źli stróże prawa się jej czepiają? Niewinne stworzenie z niej przecież. No i jak już to może posypać jak z rękawa cytatami z biblii o miłości i przebaczaniu. I nawet jej brewka przy tym nie drgnie. - pokręcił głową szeryf i wykrzywił wargi w grymasie jawnie mówiącym, że nie przekonują go argumenty i postawa lekarki. Mówił tak jakby rudowłosa tam podczas rozmowy w pokoju przesłuchań zalazła mu zdrowo za skórę zaskarbiając sobie jego nieprzychylną postawę.
- Wiesz synu jak na takie jak ona mówiliśmy przed wojną? - odwrócił głowę z powrotem w stronę twarzy mutanta i odpowiedział po chwili. - Kobieta mafii. Tak je nazywaliśmy. I może ona w zimie i była Aniołem, może i chciała dobrze. Ale pojechała z nimi dobrowolnie. I nie wiem co się działo potem w tym ich Detroit ale widocznie przeszła na ich stronę. Też dobrowolnie. Teraz jest ich reprezentantką. Przedstawia ich punkt widzenia i interesów. Jest Runnerem. Gangerem. Dość specyficznym w detalach ale nie zmienia to zasadniczej opcji. Ale to nie jest tematem sprawy. To są takie tam moje prywatne uwagi pod jej adresem. Przedmiotem sprawy jest porwanie rodziny Saxtonów dwa dni temu. Nie to, że ona nosi kurtkę, że jest Runnrem, że się tu kręci bo za to nigdy, żadnych ludzi nie zamykałem. Zamykam ich zawsze za to co zrobili a nie za to kim są. A ona zrobiła i brała udział w przestępstwie do czego się przyznała. Bez żadnych środków przymusu, sama przyznała się dobrowolnie. Więc za to ją przyskrzyniłem. Na razie do wyjaśnienia i weryfikacji zeznań. Co dalej to się okaże. Ona oczywiście powtarza przy każdym zdaniu, że się na nią uwziąłem. A nawet, że jej groziłem śmiercią podczas przesłuchania. Słuchaj synu jestem gliną nie od wczoraj i jak ja chcę na kogoś znaleźć haka i go załatwić to znajdę. Wtedy z tą torbą jak do niej sięgnęła zamiast tak podobno strasznie krzyczeć, że ją zabiję mogłem ją zabić. Zgodnie z prawem. Niebezpieczna sytuacja, zagrożenie życia oficera na służbie i strzelić. Krzyknąć, że stać policja, mam świadka w postaci Eryka i trupa na podłodze który się ze mną nie będzie już kłócił. Nie miała broni w torbie? przykra sprawa ale skąd miałem to wiedzieć wcześniej? I problem byłby z głowy synu. Tak bym zrobił gdybym był taki jak ona to rozpowiada. Ale jak widziałeś chyba jest nadal cała, o dziwo włos jej głowy na tym posterunku nie spadł i teraz nadal cała jest po drugiej stronie kraty. Tam gdzie jej miejsce. No ale, że jest kobietą mafii to oczywiście manipuluje danymi, swoimi prawami, biblią by wyprofilować opinię kogo się da na swoją korzyść. Nie daj się nabrać synu. Ona ma świetną pamięć póki nie trzeba podać opisów sprawców z którymi przebywała pół dnia w zasięgu paru kroków. Wtedy niedowidzi i ma luki w pamięci, patrzy w druga stronę, było ciemno a w ogóle to nikogo tam nie zna i żadnych imion nic nie było mówione. Saxtonów, tak pomagała porwać ale dla dobra Saxtonów. By im się nie stała większa krzywda bo przecież jasne, że jak Runnerzy przypłynęli do Cheb po nich i porwali to po to by ich utopić zaraz w jeziorze. Ale uratowała ich. Uśpiła. Jak psy! - warknął nagle rozdrażnionym tonem szeryf. Krzyknął prawie. Wskazując przy tym na podłogę pod nimi gdzie tam na dole gdzieś pewnie siedziała w celi ta lekarka.
- Na pewno nie po to by nie mogli uciec a tylko po to by im oszczędzić cierpień i stresu. Humanitarna z niej dziewczyna jak trzeba synu jak widzisz. Troskliwa by się ludziom nie działa krzywda. - prychnął z jawną ironią i sarkazmem mówiąc o innej interpretacji tych samych faktów jaką zauważał od tej podawanych przez lekarkę.
- W końcu gdy podaje rysopis po konsultacji z tym całym Rewersem to o dziwo okazuje się, że to są ludzie Viper. Ale bez Viper. Dziwne prawda? Jakaś ich banda bez szefa tej bandy. Czemu Taylor nie wziął swoich ludzi? A co ciekawe okazuje się, że Viper przeszła na stronę Nowojorczyków i to ona właśnie wytransportowała Briana z obozu Runnerów do Nowojorczyków by mieć kartę przetargową. Czyli jest obecnie wrogiem Runnerów. Dla mnie jako starego gliny jest to bardzo zastanawiająca zbieżność. Jak podejrzani o porwanie już jednak musieli brać udział i jakiś konkret trzeba podać to byli to ci źli Runnerzy. Ci co już nie są w mafii. W rodzinie. Takie zdradliwe parchy. - brwi szeryfa uniosły się gdy chyba chciał podkreślić ten fakt który mu wpadł w oko w zeznaniach Alice.
- No ale. - prychnął uderzając dłońmi o bok swoich ud. - Tego na razie nie mogę zweryfikować z braku świadków i innych dowodów. Więc nie mogę wziąć pod uwagę w ferowaniu wyroku względem niej. Mówię ci to wszystko synu byś wiedział z jaką kobietą rozmawiasz. Jak potrafi mataczyć. I żebyś był świadom dlaczego nie uznaję, że jest skruszona. Że żałuje za grzechy. Nie żałuje absolutnie. Nie okazuje nam łaski. Gdyby mogła pewnie zrobiłaby to jeszcze raz. Słyszałeś co mówiła jak ją prowadziłem do celi? Że pomaganie nam jakiekolwiek było błędem. Nie Baba nie widzę w niej skruchy widzę cały ocean buty. I choć owszem biorę pod uwagę, możliwość warunkowego zwolnienia to wobec takiego recydywisty nie mam podstaw. Słyszałeś z jej strony zwykłe “przepraszam” czy “żałuję tego co się stało”? Tak zwyczajnie i prosto? Bo ja nie. Nie doczekałem się tego ani razu przez całą rozmowę. Doczekałem się za to całej gamy mataczeń, mądrych i odpowiednio przywołanych cytatów, oskarżeń pod adresem moim i moich ludzi, żalów, skarg i zażaleń. Ale nie, nie doczekałem się głupiego przepraszam. Wiec ona nie żałuje. Jak nie żałuje to zachowuje się jak zatwardziały kryminalista a wobec takich nie ma taryfy ulgowej. - szeryf gdy zaczął mówić o zamkniętej w celi lekarce mówił i mówił. Okazało się, że ma na jej temat całkiem konkretnie wyrobione zdanie. Przynajmniej teraz po tych wszystkich rozmowach i obcowaniu z rudowłosą kobietą w skórzanej kurtce przebywającej obecnie piętro niżej. W końcu jednak skończył i wydawał się wciąż zdenerwowany postawą Alice jaką okazała się przez ostatnie godziny.

- Baba jest pewien. - rzekł. Może i pan Will potem będzie zły, ale w tej chwili nie było to ważne. Baba też miał jeszcze trochę prowiantu znalezionego przy gangerach, no i zawsze mógł później zapolować. Ale teraz mieli większe problemy niż brak żywności.

Baba poszedł za szeryfem. Po drodze przyglądając się zniszczeniom. Zastanawiał się, czy nie było czasu i środków, by choć część odremontować, czy pozostawiono to tak umyślnie.
Baba też zastanawiał się, czy więcej dzikusów zginęło tutaj, czy w podziemnym garażu, gdzie użył swoich granatów i rkmu na pozostałych dzikusach.
Gdy wrócił od trolla, pokazał Chebańczykom tamto miejsce. Podziemny garaż był też cennym miejscem, No i nie można było zostawić tam martwych ciał by gniły i sprowadziły jakąś zarazę na osadę.

Baba stał i zerkał na Briana. Oczywiście znał Saxtonów. Kto ich nie znał. Po tamtych wydarzeniach Baba był u nich nawet dwa razy. Oczywiście nie sam. Był z Erikiem. Raz znalazł w bunkrze kilka kurtek i przyszedł się podzielić innym razem jakąś biżuterię. Saxtonowie byli uprzejmi, ale chłodni wobec mutanta. Baba nie narzucał się potem już. Jedynie z Erikiem jakoś lepiej mu się rozmawiało. Ale starał się.

Baba położył rękę na ramię szeryfa - Bardzo, bardzo Babie przykro - rzekł, starając się dać panu Daltonowi otuchy męskim sposobem.

- Baba rozumie - rzekł, gdy szeryf wyraził swoje obiekcje co do rokowań Alice.
- Baba widzi, że bardzo pana zezłościła - zauważył raczej oczywisty fakt.
- Baba myśli, że pan szeryf wziął ją po prostu pod włos. Widzę, co tu się dzieje. Duże problemy. Wszyscy napięci. - Baba też wydawał się zmęczony.
- Tak, dużo mówi - zaśmiał się, choć mało wesoło. - Jest dumna, przekonana o swojej racji, pewna, że potrafi uratować ten świat na swój sposób. Brak jej pokory. Tak Baba to widzi. Jest młoda i buńczuczna. Jest mądra... mądrzy ludzie często nie dostrzegają prostych prawd, własnych błędów. Ale jest dobra. Ma złote serce. Ona szczerze się martwi o ludzi. Baba to widzi. Nie jest zła. Nie jest jedną z nich... jeszcze nie... Jak z nimi zostanie... tak, pewnie będzie jak oni... ale jeszcze wieży, że umie zmienić ich... zmienić świat... Może to potrafi. Baba nie wie. Jeśli ktoś umie, to pewno ona. Albo pan Will. - Baba wzruszył ramionami.
- Baba widzi, gdy człowiekowi szybciej bije serce. Gdy zmienia się temperatura rąk czy twarzy - wyjaśnił prosty fakt. - Gdy mówiła o tych rzeczach, jej ciało reagowało. Ona cierpi z powodu tych złych rzeczy. Tego nie da się symulować. I okazuje współczucie. A to rzadkość dziś. Ale ma pan rację. Jest dumna, buńczuczna i przekonana, że ma rację. wybiera mniejsze zło, gdy powinna po prostu powiedzieć "nie". Ale Jej głównym grzechem jest, że jest przekonana, że wie lepiej co jest dobre dla innych, niż oni sami... Jest zbyt pewna, że czyni słusznie... I denerwuje się, gdy ktoś tego nie dostrzega. Nie lubi nie mieć racji. Ale robi to wszystko w dobrej wierze, z pragnienia niesienia pomocy, a przed panem... jest zbyt dumna by przyznać się do błędu. Prościej wyjaśnić, dlaczego ma się rację, mimo wszystkich przeciwności, niż powiedzieć przepraszam, pomyliłem się... Pokora przyjdzie z wiekiem. - To mówienie musiało być chyba też wirusem. I Baba chyba się zaraził.
- Baba miał kiedyś psa - podjął wątek... lecz szybko się zreflektował. to nie miało związku z sprawą - eh... nie ważne... -
- Szeryf wie, że pani doktor zrobiła też kilka dobrych rzeczy. Uratowała kilka osób. - Baba nie rozwijał tematu. To tak na prawdę nie było aż takie istotne, a pan Dalton na pewno o tym wszystkim wiedział. A pewno wiedział nawet więcej od Baby, co działo się zimą i teraz. Saxtonowie byli bezpieczni. Baba nie sądził, że szeryf rozmawiał wpierw z Alice, nim porozmawiał z nimi. Nie wiedział tego oczywiście. Mogło tak być, bo chyba Alice pojawiła się tu nieoczekiwanie... cóż...
- Kobieta mafii - przytaknął smutno... - z tą własną wolą to też różnie jest, wie pan o tym, Runner na pewno nie dali jej wielkiego wyboru. No i ona ma swoje powody, robi to, bo uważa to za słuszne. Chce pomagać. Ale Baba widzi to podobnie jak szeryf. To zła droga... groźna droga... Baba nie wie,, i pan szeryf chyba też nie. Czy rzeczywiście ona coś osiągnęła tam, paradując w wilczej skórze. Dużo mówi, może umie przekonać wilka, by jadł jarzyny... - Baba wzruszył ramionami. Na prawdę tego nie wiedział. Kilku zapewne. Ale reszta dalej będzie podążała za swą naturą.
- zdaje się też, że aresztowana jest nieletnia, prawda? - Baba nie był pewien, czy to coś zmienia... czy raczej nie?
- Ale ma pan rację, panie szeryfie. To nie jest istotne. - przyznał rację mutant.
Przyznał też rację, gdy szeryf mówiło tym, co mógłby zrobić, gdyby chciał, a nie zrobił. Ale Baba zawsze wierzył, że pan Dalton jest człowiekiem prawa i honoru. Nie potrzebował przekonywujących argumentów.
Zawiłości, kto kogo zdradził, czemu i kto kim jest z podanych przez szeryfa imion... tego już nie do końca Baba ogarnął.
- Istotą sprawy jest jednak, że Baba jej potrzebuje. Baba sądzi, że pan Patrick nie żyje. Bunkier został otwarty, jest ich po prostu za dużo... Baba nie może dopuścić, by Runner albo Moloch dostał wirusa. Baba mówił już o dwóch okrętach płynących tutaj? Tak? To dobrze. Baba słyszał też o robotach w pobliżu i widział plastikowe robaki w Cheb. Baba zna bunkier, wie jak wejść, wie gdzie będą wirusy. Ale Baba nie umi wirusów. Pani doktor tak. -
- Panie szeryfie, bardzo proszę o przekazanie mi więźnia. Podpiszę papiery, zrobię co trzeba, ale muszę ją zabrać ze sobą. Bardzo proszę, to ważne. Obiecuję, że odstawię ją z powrotem. -

- Czyli możesz patrzeć jak wykrywacz kłamstw? Ciekawe. - szeryf zwrócił uwagę na to co powiedział rozmówca i na chwilę chyba zastanawiał się nad tym faktem. - Ale cóż synu, jeśli tak działają twoje oczy no to w porządku. Na pewno w pewnych okolicznościach to bardzo przydatne. Ale reakcje ciała o jakich mówisz działają podobnie jak w wykrywaczu. Bo człowiek, nasze ciało, reaguje podobnie. To reakcja na impuls płynący z mózgu. Ale nic to nie mówi czy reakcja jest prawdziwa czy fałszywa. Dlatego kiedyś wykrywacze były używane jako wskazówka i pomoc a nie materiał o wartości twardego dowodu. Bo zbyt często się myliły. Zwłaszcza jeśli osoba badana miała nietypowe reakcje, zaskoczenie, na przykład pytaniem, wywołuje podobne reakcje jak kłamstwo czy choćby mówienie nie całej prawdy. Tak działały kiedyś te automaty i miej to na uwadze jeśli tak właśnie działają twoje oczy. - szeryf co nieco rozgadał się skoro sprawa zahaczała o coś co znał z dawnego świata i to jeszcze z jego profesji zawodowej i wyszkolenia.
- Do tego są osoby specjalnie wyszkolone które potrafią odpowiednio zmanipulować taki efekt. Najczęściej są to różnej maści psychopaci, socjopaci i wyszkoleni agenci. A powiedz synu, pochwaliła ci się, że ona jest wyszkolonym agentem? - Dalton zadarł na chwilę głowę do góry by spojrzeć prosto na twarz Baby. - Tak twierdzi i ona i ten cały Rewers. Że była na agenturalnej misji w tym Detroit u tych gangerów. - znów przerwał i strzepnął kolejny niewidoczny pyłek z trzymanego kapelusza. Coś po głosie, twarzy i kolorach Baba widział, że był to kolejny punkt odbytej rozmowy z Alice jaki go jątrzył. - Widzisz synu nie znam kraju, systemu szkolenia ani kiedyś ani teraz. Który byłby zdolny do wyszkolenia agenta by był gotów do samodzielnej służby operacyjnej na dalekim zapleczu wroga bez żadnego wsparcia, przez wiele miesięcy i to gdy ten agent ma siedemnaście wiosen. To nie jest film o młodocianych superherosach synu. Kupy mi się to nie trzyma. Jeśli to by była prawda jak tam oni chcą oboje. To nie wiem jak moralnie osądzać mam zwłaszcza tego sławnego i przemądrego Rewersa co to ma być geniuszem strategii wszelakiej. Ale w takim razie co z niego za ojciec czy opiekun? - znów spojrzał w górę na rozmówcę choć tym razem krócej. Zrobił krok a potem następny i zatrzymał się przed łóżkiem nieprzytomnego obecnie Brian’a. - No albo nie ma w takim razie siedemnastu lat jak nam tu oboje opowiadają. Co jest całkiem możliwe skoro Rewers sam twierdzi, że znalazł ją rok czy dwa temu i nie ma dowodów ile ona ma właściwie lat. Nie wiem czy ten rok czy dwa starczyłby na tak kompleksowe wyszkolenie agenta. No ale podobno jest cudownym dzieckiem to kto wie. - wzruszył ramionami wpatrzony w nieprzytomnego zastępce. - No albo właśnie z tym całym jej byciem agentem to też bzdura jak i reszta. I tatuś przyjechał ratować córeczkę. Co w samo sobie popieram i nie mam za złe. Byłbym skłonny pomóc. Ale wówczas on i ona kłamie. A nie wiem jak ty synu ale ja nie cierpię jak ktoś mi w oczy kłamie. A ona kłamie. Masz swoje sztuczki a ja mam swoje. I mówię ci synu, że ona non stop, od początku rozmowy kłamie, zmyśla, zataja prawdę, nie mówi wszystkiego i odwraca kota ogonem. To też mnie wkurza synu. Prawdę mówi tylko tyle by nie dać się złapać. Jednak robi to tak umiejętnie i mamy tak mętną sytuację, że rzadko można ją na tym złapać. - głowa szeryfa poruszyła się w poziomie gdy widocznie nie zgadzał się z dopiero co zapuszkowaną przez siebie kobietą w celi o piętro niżej. Mówił dość sfrustrowanym tonem zupełnie jak na filmach i serialach gliniarze gdy scenariusz zmuszał ich do wypuszczenia przestępcy z braku dowodów czy błędów proceduralnych. Gdy te filmowe czy kreskówko we postacie świetnie wiedziały, że przestępca jest jak najbardziej winny.
- Ona nie ma złotego serca Baba. Ludzie ze złotymi sercami to tacy jak Milton a nie tacy matacze jak ona. - podsumował swój wywód odwracając się na chwilę od łóżka i patrząc znowu na Babę. - I tak, pewnie, że tak. Jest przekonana o własnej nieomylności i powołaniu do zbawiania świata. Nawet tych elementów które sama zepsuła czy pomogła zepsuć. Słyszałeś ją? Ja czy Claire albo Brian mamy się cieszyć i być wdzięczni, że pomogła ich opatrzyć na łodzi czy potem. No cudownie synu, wspaniale. Jak najbardziej szlachetne i humanitarne, zgodne z etyką chrześcijańską, lekarską i takie tam. A tego, że ci ludzie, powtarzam ci ludzie a nie psy czy jakieś śmiecie, nie wymagali opieki lekarskiej, pomocy medycznej póki nie zjawiła się ona ze swoimi nowymi kumplami to już nie raczy zauważyć nasza jaśnie oświecona i bogata w cytaty i znajomość praw wszelakich pani doktor. No nie synu, tego już nie dostrzega. - rozłożył ramiona szeryf i gdy wrócił powachlował się chwilę trzymanym kapeluszem. Milczał i wodził chwilę wzrokiem po różnych kątach pomieszczenia.
- I czemu ją bronisz i tłumaczysz? Co jest trudnego w powiedzeniu “przepraszam”? Czy nie od tego trzeba by zacząć pierwszy krok jakiejś reedukacji? Skruchy? Przebaczania? Przełknięcia własnej buty i dumy? Własnych uprzedzeń? Wiesz synu, że tak trzeba. Dlatego mi o tym teraz mówisz. Wiesz, że to właśnie tak powinno wyglądać. A zobacz. Ona jest taka mądra i tego nie wie. Nie dostrzega. Albo udaje, że nie dostrzega. Pewnie czeka, że to ja ją za wszystko przeproszę i ot, tak puszczę wolno bo ona tak chce. Bo się spieszy. Mają bardzo ważne sprawy do załatwienia z tym Rewersem. Liczą, zapewne, że w końcu pojmę swoje błędne rozumowanie. No jak tak synu no to sobie jeszcze trochę poczekają. Bez zmiany jej nastawienia synu to nie ma mowy o żadnej taryfie ulgowej dla niej. Tłumaczyłem ci wcześniej, dla osoby żałującej, skruszonej, zagubionej w sytuacji i chwili owszem. Można mieć wyrozumienie i pobłażliwość. Ale nie dla zatwardziałego przestępcy kpiącego i szydzącego w żywe oczy z wymiaru sprawiedliwości. - pokręcił znowu głową gdy mówił znowu o nagannym jego zdaniem zachowaniu i postawie Alice. Znowu gdy zaczął bezpośrednio o niej mówić mówił szybciej i twardszym głosem i rudowłosa lekarka widocznie jątrzyła go przez całe ostatnie parę godzin rozmowy i coś nie mógł tego ot tak sobie zapomnieć.
- I masz rację synu. Ja pamiętam, wszyscy tu pamiętamy co ona tu zdziałała w zimie. I prywatnie pamiętam też o zaufaniu i dobrym zdaniu jakie miał o niej nasz Milton. No ale ludzie się zmieniają synu. Rzadko albo po prostu nie mamy okazji ich dobrze poznać, zwłaszcza od tej wewnętrznej czy po prostu tej drugiej strony. I dlatego bywa, że okazuje się, że są całkiem inni niż myśleliśmy. I tak zdziałała sporo dobrego w zimie. I teraz ten Rewers ją tu sam przywiózł dobrowolnie. Dlatego nie skułem jej wczoraj wieczorem gdy spotkaliśmy się pierwszy raz po zimie. Zaufałem jej wizerunkowi z zimy. Wbrew temu co tu mi o niej powtarzano o jej powrocie i zachowaniu na Wyspie. Zaufałem opinii Miltona o niej bo to dobry człowiek był i umiał dojrzeć te dobro chyba w każdym. I znał się na naturze ludzkiej. Dlatego pozwoliłem jej odejść wczoraj i odpowiadać z wolnej stopy. I dalej by to było możliwe. Po tej rozmowie. Nie musiała skończyć w celi. Ale ta rozmowa otworzyła mi oczy synu. Ona jest kobietą mafii w tej chwili. Nie mogę ufać komuś takiemu. Nie mogę jej wypuścić. Bo zwieje albo zaszkodzi nam w inny sposób. Nie zdziwię się jak pryśnie z powrotem do tych swoich gangerów na Wyspie. Nie ufam jej już tak jak jeszcze ufałem jej wczoraj wieczorem. Nie widzę powodu by ją puszczać wolno. - Dalton przedstawił jak to się zmieniał wizerunek Alice w przeciągu ostatniej doby. Mówił pewnie i chyba był przekonany o tym, że ma rację. Nie wyglądało na to by jakoś był skłonny do zdania na temat wizerunku i roli Alice w ostatnich wydarzeniach.
- I mówisz mi synu, że jej potrzebujesz tak? Tam u was w Schronie? A co z nami? Co z nim? - spytał szeryf wskazując na powalonego nieprzytomnością mężczyznę na łóżku. - Mam ją wypuścić? Udać, że nic się nie stało? Że jego tu nie ma? Że wcale nie jest skatowany i w śpiączce z której nie wiadomo czy się wybudzi? Mam udać, że dom Saxtonów nadal stoi cały i nie jest wypalonym pobojowiskiem? Że Saxtonowie sobie postanowili urządzić dwudniowy piknik na Wyspie? Mam udać, że można sobie przyjechać do nas i porwać z domu kogokolwiek? Nawet umundurowanego funkcjonariusza z odznaką? No synu? Co mi radzisz? Mam zamknąć oczy i udać, że oślepłem? Że wcale dwa dni temu o świcie nie było żadnego porwania? Żadnego przestępstwa? Nie widzi mi się takie rozwiązanie synu. Jest zbrodnia. Musi być i kara. Zwłaszcza jak nie ma żadnej skruchy i żalu za popełnione czyny. Musi. Inaczej wszystko się posypie. Cały porządek. Wszystkie autorytety. Zacznie się chaos. I jak urośnie będzie kolejny fragment Ruin zamiast Cheb. Kara musi być synu. - szeryf zaczął od serii pytań które jednak nie wymagały od rozmówcy natychmiastowej odpowiedzi. Mówił trochę ironicznie gdy przytaczał kolejne bezsensy które oznaczałoby wypuszczenie Alice na wolność. Coś źle i marnie wyglądała ta szeryfowa wizja choć zawsze przymknięcie oka przez stróża prawa wiązało się z ryzykiem wzrostu przestępczości no i spadku autorytetu władz. W osadzie w końcu wszyscy wiedzieli, że Saxton’owie zostali porwani. I pewnie to, że Alice była w Cheb i na komisariacie w rękach szeryfa. Wszyscy więc wiedzieli a co gorsza chyba przede wszystkim sam szeryf by wiedział, że ją wypuścił. Osobę co do postawy i zachowania Dalton miał całą długą listę poważnych zastrzeżeń. Wypuszczenie kogoś takiego musiałby mu być ogromnie nie w smak.
- Powiem ci jak ja to widzę synu. Ona w tej chwili jest aresztowana. Czyli jest aresztantem a nie więźniem. Sądu jeszcze nie było. Muszę przesłuchać w sprawie świadków czyli Claire i April. Ona tu w tym czasie zostanie. W areszcie. Ty jak chcesz i tak ci zależy to chodź ze mną. Będziesz mógł porozmawiać z nimi. Albo zostań tutaj i porozmawiaj z nią. Ja jednak muszę mieć pełen możliwy obraz sytuacji czyli przesłuchać te dwie kobiety. Wtedy jak już będę miał i nie wypłynie nic nowego zdecyduję co z nią dalej zrobić. Na razie jednak ona dalej zostaje za kratami. - odrzekł w końcu szeryf mówiąc co postanowił zrobić w tej sprawie. Widocznie na serio chciał chyba jeszcze porozmawiać z matką i siostrą złożonego niemocą Briana. *

Baba skinął głową na uwagę szeryfa. Wiedział, że czasem ciało ludzkie działało inaczej. W gruncie rzeczy, to on znał się na strachu. Na innych rzeczach mniej. Nie zamierzał się zatem kłócić.
Uwaga o tym, jakoby pani doktor miała być wyszkolonym agentem bardzo go zdziwiła. Albo sprzedała taką historyjkę, by się wybielić przed szeryfem, albo była faktycznie agentem. Ale jeśli była agentem... to i wszystko inne mogło być kłamstwem. Baba był nieco zbity z pantałyku. Baba nie był mądry i wiedział o tym. Mógł ją źle ocenić? No mógł... Czy wierzył w to, że się pomylił co do niej? Nie, chyba nie...
Wreszcie Baba wzruszył ramionami. - Może kłamie, może nie. - stwierdził pojednawczo. W sumie musiała kłamać... bo wszystko nie mogło być prawdą... - Baba będzie miał się na baczności. Ale i tak Baba jej potrzebuje. - zdecydował wreszcie.
Słuchał dalszych słów. Wielu słów. Coś to wielo mówstwo zaraźliwe było.
- Baba przecież obiecał, że ją odstawi z powrotem, prawda? - zdziwił się, bo szeryf jakby sugerował, że ma ją tak na stałe wypuścić.
Baba czuł się nieco w kropce. Nie bardzo wiedział co zrobić. Bardzo żałował, że nie ma z nim pana Willa. On na pewno znalazł by dobre słowa. Te właściwe.
- Baba to wszystko rozumie. Ale wirus... jak go nie unieszkodliwimy... to albo Runnersi albo Moloch go dostaną... To prawdziwe zagrożenie. - Baba zerkał w te oczy szeryfa, i czuł, że nie dociera do człowieka.
- Widzi Baba... że nie przekona pana. - zastanowił się nieco.
- Może inaczej... niech pan zrobi Babę pomagaczem. Wtedy Alicja pozostanie prawnie nadal pod pana opieką. - zaproponował.
- Baba nie pozwoli jej uciec. Sprowadzi z powrotem, obiecuję. No i sam pan mówi, że przyszła tu sama... - starał się usilnie.
- Zagrożenie jest realne. Bardzo realne. Proszę pomóc Babie... -


Rozmowa z Tonim
Po rozmowie z szeryfem Baba podszedł do Toniego i zaprosił do jednego z biur, stojących pusto. - Baba ma słowa do przekazania od pana córki - rzekł tylko.
Gdy byli już sami, jego projektor ożył i na ścianę przy której stali pojawiła się twarz Alice a z głośniczka popłynęły jej słowa, o których przekazanie prosiła:
- Szansa na rozmowy przepadła, ale czy mógłbyś przekazać dwa zdania mojemu tacie, który tam czeka? To nie… będzie żadna tajemnica ani plan ucieczki. - spojrzała na korytarz, a usta jej zadrżały. Potrzebowała pięciu sekund by się uspokoić i móc dokończyć szeptem, mrugając intensywnie - Tylko że bardzo go kocham i będę kochać, cokolwiek się ze mną nie stanie. Nie jestem warta tego, aby ktokolwiek dla mnie ryzykował własnym życiem i umierał… zbyt wielu to zrobiło. Że mi potwornie przykro, że musi na to patrzeć… i dziękuje, że był zawsze przy mnie, choć dużo go to kosztowało. I ciągle kosztuje - zamknęła się w końcu, a w celi zapanowała długo nieobecna cisza
 
Ehran jest offline