Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-10-2016, 01:20   #401
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
- Baba też widzi.. inaczej. - rzekł, gdy Alice mówiła o swoim wzroku. To jak rozpoznawała ludzi, było bardzo podobne do tego, jak on to czynił. Choć z nieco innych powodów. - Baba widzi ciepło, nie kolory - wyjawił. Potem się zastanowił. - W Bunkrze mamy laboratoria, maszyny, pan Patrick jest mądry, na pewno umie zrobić okulary - rzekł, ale natychmiast zmarkotniał. - Jeśli jeszcze są laboratoria - dodał strapiony...
Wyznania o kochaniu się, skrępowały Babę jeszcze bardziej niż samą panią doktor. Dziewczyny onieśmielały mutanta same w sobie, dy się odzywały do niego, tym bardziej, a jak mówiły o całowaniu, czy przytulaniu, to Baba zwykle nie był w stanie zrobić nic więcej, niż się głupkowato uśmiechać. A gdy zdarzało się, że mówiły jeszcze o czymś więcej, to Baba już zupełnie dostawał głupawki. Dlatego też czerwony patrzył na własne stopy i się nie odzywał. Palce pani doktor, trzymające jego dłoń wydawały się parzyć, ale trzymał ramie w bezruchu, by tylko nic nie zauważyła.
Tony był zatem jej tatą, tak? - Nie wydajecie się podobni - zauważył sporą różnicę w rozmiarach.
Ktoś bliski wśród Runnerów? No tak. Czego innego się mógł spodziewać. Taka dziewczyna jak ona na pewno miała wiele bliskich jej osób.
- Baba wie, że nie wszyscy są źli. Rozumie. Gdy wojna, nie ma czasu na odsiewanie. Ale gdy nie strzelamy. Baba przestrzega. Baba się bardzo cieszy, jak ludzie zmieniają złą drogę, jak odrzucają znak bestii i stają się prawymi obywatelami. Pani przyjaciel musi być dobry, jeśli panią doktor ochraniał. Jak go poznać? By przypadkiem nie skrzywdzić? - dopytał. Bo rzeczywiście, bardzo było by mu przykro, gdyby zasmucił panią doktor zabijając kolejnego jej przyjaciela... mimo słów Bożych, jakie cytowała, Baba nie sądził, by mu wybaczyła taką rzecz...
- Baba pomoże - zapewnił gorliwie - a grzechy Panu wyspowiadać, nie Babie. Pan przebacza, Baba też, ale Baba... rzadziej. Ale do pani doktor Baba żalu nie ma - dodał pośpiesznie.

Kolejne słowa zraniły Babę nieco - Baba sam myśli, proszę niech pani nie zgaduje, po czyjej stronie Baba stanie. - mutantowi było wyraźnie przykro.
- Co pan Dalton pani doktor zrobił? - nie do końca Baba rozumiał, ale strach, wołanie taty na pomoc, obracanie głowy Erika... to wszystko brzmiało... no bardzo poważnie.

- Baba przekaże słowa - obiecał.

- Dziękuję Babo - dwa proste, pełne ulgi i wdzięczności słowa, do których dziewczyna dołączyła mocniejszy uścisk dłoni. Przez kraty inaczej nie dało się przekazać ile przekazanie informacji opiekunowi i zrozumienie ze strony Mulata dla niej znaczyło.
- Robaki to takie złe, niedobre kury. Niejadalne. Takie co szkodzą... i mogą zjadać ludzi kiedy już dorosną - wyjaśniła powoli nieścisłość w rozumowaniu rozmówcy - Rosną bardzo szybko. Spadły z nieba razem z deszczem parę dni temu, wykluły przedwczoraj. Są... - zmarszczyła czoło, szukając odpowiedniego słowa - nienaturalne. Dziwne... powiedz proszę co widzisz? Byłeś za miastem, tam też są? Używasz czegoś w rodzaju termowizji? - dopytała, zamierając niepewnie na parę chwil. Mulat mówił o patrzeniu plamami, ciepłem. Dostrzegał fakty umykające ludzkiemu oku. Jak Predator? - One są plastikowe, znaczy się pokrywa je plastik, nie chityna... substancja zwykle budujące robakowe pancerzyki. Wyglądają jakby ktoś je... modyfikował. Gdybym miała mikroskop, mogłabym zobaczyć co mają w środku, czy tam też są... niedobre - zakończyła wątek łatwo przyswajalnym podsumowaniem, zgadzając się z opinią Baby. Też cholerstwa za grosz nie lubiła. Niepokoiło ją, wprowadzało za wiele alternatyw dla zakończenia okolicznej zawieruchy.
- I chodziło mi o pana Patricka, przejęzyczenie. Wybacz, jestem zmęczona - przyznała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok - Do niego pisałam z Detroit, tylko wtedy nie wiedziałam jak ma na imię, tylko że mieszka z wami w bunkrze... i nie przepraszaj, nie masz za co. Jesteś dobrym człowiekiem, Babo. Z wielkim sercem i mądrym.. jeżeli poczułeś się urażony moimi słowami, przepraszam. Chodziło mi o to, że zwykle bardziej ufa się opinii kogoś kogo się zna i szanuje. Nie jesteś narzędziem, tylko człowiekiem zdolnym do emocji, czucia bólu, nadzieli, litości i strachu. Istotą ludzką z wolną wolą, nie przedmiotem. Rycerzem w lśniącej zbroi - nagle uśmiechnęła się pogodnie, odrywając jedną z drobnych dłoni celem poklepania Baby po przedramieniu pokrzepiającym gestem.

- Cała chryja w Cheb zaczęła się od śmierci Custera, brata Guido, lecz nie miejscowi go zabili, a obcy. Przejezdni - podjęła po chwili, momentalnie poważniejąc - Wiesz, że szeryf próbował prowadzić negocjacje, zaraz gdy druga grupa Runnerów tu przyjechała, prawda? Mieli szansę na zaprowadzenie sprawy w sposób pokojowy, bez rozpoczynania wojny... niestety któryś z ludzi szeryfa obrzucał Runnerów i ich jeńca Briana granatami. Czy szeryf o tym wiedział, czy nie... alternatywnie nie panuje nad swoimi ludźmi, co nie jest dziwne, skoro zatrudnia ściganych listem gończym dezerterów z Frontu zdolnych do zabicia własnej mamy, morderców niegdyś trudniących się ściąganiem haraczy z osad takich jak Cheb... ale rozumiem, przynajmniej się staram. Braki kadrowe, wojna za pasem. Każda para rąk do ochrony cywili się przyda. Poza tym trzeba... okazywać miłosierdzie i... masz rację. Powinniśmy sąd zostawić Panu - pokiwała głową, a gardło lekarki zapiekło goryczą wstydu. Szczerzyła zęby zamiast myśleć, słowa Mulata bardzo dobitnie uświadamiały wszelkie zmiany jakie w niej nastąpiły. Jeszcze potrafiła je zauważyć. Czy kiedyś nastąpi moment, w którym po prostu machnie ręką na podobne komplikację? O ile dożyje do końca tygodnia...

- Tak Babo, słowami też można wiele zdziałać. Kiedyś, przed wojną, właśnie w ten załatwialiśmy konflikty, przynajmniej próbowaliśmy. Dyplomacja, negocjacje... słowa też mają wielką siłę i działają nawet w naszych czasach - nawiązała do metod rozwiązywania konfliktów przez nich oboje - Zobacz, wtedy zimą przestali strzelać... a nie zrobiłam nic poza mówieniem. Nikogo nie skrzywdziłam... nie przystawiłam lufy do skroni wymagając przyjęcia moich racji. Trzeba... próbować dobierać argumenty do rozmówcy. Starać się zapobiegać rozpoczęciu walki, bo kiedy ze sobą walczymy giną ludzie po obu stronach. I nasi oponenci i ci których kochamy. Niewinne ofiary... o tym kto umiera, a kto żyje też nie wolno nam decydować, stawiać się w roli sądu i jednocześnie kata. To trudne... cholernie ciężkie, ale wykonalne. Trzeba jedynie chcieć... i się nie poddawać zwątpieniu. Zawsze istnieją inne alternatywy, niż zabijanie. Ono tylko nakręca spiralę przemocy. Są inne drogi, ale mówi się łatwo. Lepsze są fakty, dowody. Pokazanie, że można kroczyć drogą pokoju. I tak, czasem nie chcą nas słuchać - powiodła dłonią po wnętrzu celi, dając konkretny przykład podobnej sytuacji - Jednak nie upoważnia nas to do sięgnięcia po czyjąś krew. Wiem, mamy trudne czasy... lecz naprawdę warto próbować. To wykonalne. Siła argumentu zamiast argumentu siły - wróciła do ściskania krat, wzdychając boleśnie.

- Po obrzucaniu Runnerów granatami, Brian trafił w ciężkim stanie do ich szpitala. Nie zabili go, chociaż nie należał do gangu i wtedy już zlikwidowano pierwszy punkt medyczny. Oberwał odłamkami. Pozwolili go opatrzyć, leżał w cieple i nikt go nie zaczepiał. - mówiła powoli, przejeżdżając wzrokiem z twarzy Baby na jego morderczy arsenał. Znał destrukcyjne działanie wybuchowych bombek skoro sam ich używał - Obiecałam mu, że zrobię wszystko, aby wrócił do domu, do rodziny. Dałam słowo... Czasem nie wystarczy kogoś o coś poprosić, trzeba zaoferować mu coś w zamian. - zmarkotniała. Od tego na dobrą sprawę zaczęła się jej pełnowymiarowa znajomość z detroicka rodziną. Każdy czyn niósł ze sobą konsekwencje.
- Guido chciał zapełnić pusty etat po zabitym doktorze, ja chciałam aby uwolnił jeńca. Sama byłam jeńcem, przedmiotem dołączonym do układu z bunkrem, a przedmioty nie mają prawa głosu. Założyłam kurtkę, żeby Brian wrócił do domu i noszę ją do tej pory, bo się zobowiązałam, a zobowiązania traktuję bardzo poważnie. Runner potrafi działać w imię większego dobra, tak samo jak ktoś z gwiazdą w klapie nawoływać do przemocy. Zresztą jak ci mówiłam - aby pokazać że możliwe są inne rozwiązania niż walka, samemu winniśmy dać przykład. Ludzie, jak szeryf, widzą w Runnerach tylko złoczyńców. To też istoty żywe, czujące. Potrafią czuć, myśleć, kochać. Mają swoje plany, marzenia, troski. Rodziny. Po nich też ktoś będzie płakał, gdy stanie się im krzywda. Chcę... pokazać, że nie wszyscy są źli. Nawet gdy noszą te cholerne kurtki... okulary były by fajne. Dziękuję - uśmiechnęła się krótko, a niewidzialny ciężar na ramionach malał, więc barki Savage powoli podnosiły się do pozycji zwyczajowej. Z minuty na minutę ciepło wewnątrz piersi narastało, przeganiając zmęczenie i sztywność mięśni spowodowane permanentnym stresem. Nie odwrócił się, nie odszedł wściekły. Nie chował urazy, ani nie krzyczał... istny kosmos.

- Szeryf nie obawia się mnie, ale taty i jego ludzi - mruknęła, gdy temat doszedł do newralgicznego punktu. - Nie jesteśmy biologiczną rodziną, znalazł mnie na Pustkowiach i uratował po tym jak Maszyny... nie miałam już gdzie i do kogo wracać - głos jej ochrypł, znów zamrugała szybciej i nabrała parę głębokich wdechów nim panika rozpanoszyła się wewnątrz jej czaszki - Wyleczył mnie i przygarnął. Jest kochany, choć trochę uparty... nadopiekuńczy. - uciekła smutnym wzrokiem ku przejściu i łysemu najemnikowi - Mam tylko jego i garstkę przyjaciół po stronie gangerów, w tym tego... bliskiego przyjaciela. Ma czarne, krótko ścięte włosy, jest wysoki, ciepły jakby wiecznie trawiła go gorączka i pachnie trochę jak mokry pies. Chodzi szybko, energicznie... pewnie. Czasem utyka na lewą nogę, złamał ją zimą. - nadawała opis mogący przydać się komuś, kto widzi w podczerwieni. - Prócz niego jest też paru innych miłych chłopaków, ale o niego martwię się najmocniej. Tak jak o tatę... i jego podwładnych. Nix i Boomer są w porządku, serca im biją po właściwej stronie. Przez nich szeryf nie mógł mnie uderzyć, ani zastrzelić... chociaż bardzo chciał. Dał to dobitnie odczuć... mówienie że powinien mnie zabić, gdy w pokoju jestem sama, z jego człowiekiem obok a on sięga po broń... chciał żebym się bała, więc mnie zaszczuł. Eryk jak marionetka powtarzał to co szeryfowi pasowało, ale kiedy zwróciłam uwagę na zachowanie Daltona, odwrócił głowę i udawał że nie słyszy. Nic nie widział, dostał ataku głuchoty. Jak byś się poczuł na moim miejscu, po dwóch godzinach usilnego pokazywania że nie ma we mnie nic dobrego? Miałam się nie bać? Tym bardziej mając w pamięci jak skończył mój przyjaciel i gdy szeryf się wściekł, że w mojej torbie nie znalazł broni, tylko rozbrojony granat który noszę jako pamiątkę. On rozumie prawo po swojemu i przynajmniej w ten sposób sobie ulżył. Skoro jestem byle gangerem, moje narzędzia medyczne da się "zarekwirować" ku dobru społeczeństwa. Ciężko o taki sprzęt, a Cheb brakuje leków... znam też jego tajemnicę. kolejny powód aby tu siedzieć. Nie widzi, że znam ją od dawna i ciągle jest tajemnicą - wzruszyła nerwowo ramieniem - Zresztą to już nieważne. Wiem, że ze wszystkich sił chroni swoich, ma też prawo mi nie ufać. Spróbuj z nim porozmawiać o wirusach, może ciebie posłucha. Niech przypomni sobie mój list, powinien go mieć. Na pewno czytał, przyznał się do tego.

- Te robaki jedzą ludzi? - Baba aż się wzdrygnął.
- Nie, na zachód od Cheb ich nie ma. Tylko tutaj. Ale Baba nie sprawdzał pozostałych kierunków. Hmm, nienaturalne? Czyli sztucznie zrobione? - dopytał. - Plastik... to chyba inwazja Molocha... - rzekł bardziej do siebie niż do pani doktor.

- Tak termowizja, to to mądre słowo. No widzenie ciepła. - odpowiedział - robaki też są ciepłe, mącą mi widok... - przyznał niechętnie.
Baba się uśmiechnął promieniście na słowa o rycerzu w lśniącej zbroi. Tak, z pewnością w tym momencie siebie widział tak, a ona była księżniczką w wieży... no w celi, ale przecież nie można mieć wszystkiego, prawda?
- Dziękuję - rzekł, nijako na wszystko, i to, że powiedziała, że ma dobre serce, że jest mądry, z czym co prawda się nie zgadzał, ale i tak podziękował, no i za zbroję, to jest za rycerza w zbroi też dziękował.
- Pan Dalton jest dobrym i prawym człowiekiem. Musi pani doktor dać mu tylko szansę. A co do wolnej woli, tak, Baba wie, jednak Baba chętnie pełni wolę Pana. - Baba wzruszył ramionami, by podkreślić, że to nic wielkiego.

Baba wysłuchał opowieści jak doszło do tego wszystkiego. Znał to oczywiście. Nie było go przy wszystkich zajściach, ale przy niektórych i owszem.
- To nie ma większego znaczenia - rzekł podsumowując. - Wojny zawsze wybuchają z powodu nieszczęśliwych incydentów, a jednak nigdy tak na prawdę nie są one ważne, ani nie są prawdziwym powodem. Często są jedynie wymówką, usprawiedliwieniem dla prawdziwego agresora, by dać mu prawo, by uderzyć słabszego... pani doktor o tym wie przecież... - rzekł nieco zmęczonym głosem.

Informacja o kimś ściganym listem gończym go bardziej zainteresowała niż powód, przez który Runnersi zaatakowali Cheb.
- O kim pani mówi? - dopytał.

- Dziękuję, za uratowanie Briana. - rzekł szczerze.
- Baba rozumie teraz, dlaczego nosi pani ich barwy. Choć nie do końca dlaczego pani ich nie odrzuciła... na prawdę ma pani wobec nich jeszcze zobowiązania? Jeńcy tak? - domyślał się.
- Może nie wszyscy Runner są tacy źli. - przyznał, słuchając, jak mówi o tym, że mają rodziny i że też ktoś będzie za nimi płakał.
- Ale nie są to ludzie prawi, ani szlachetni. Ani zdobi. Po czynach ich poznacie. Pani wie lepiej niż Baba. Jeńcy... gwałt i potem zdruzgotane kolano April... odbieranie plonów i skazywanie na głodowanie... Tak nie czynią dobrzy ludzie. Baba rozumie, że pani była u nich. Pani ich poznała. Polubiła... Baba miał kiedyś psa. Przybłęda, chował się koło naszej farmy. Baba go lubił, kochał... a on Babę. Byliśmy szczęśliwi, Baby nigdy nie ugryzł... nie mocno przynajmniej. Ale gryzł zwierzęta... gryzł ludzi. Ale Baba go krył, usprawiedliwiał... ludzie go drażnili mówił Baba... Raz zagryzł dziadka sąsiadów... wszyscy go szukali. Ale Baba wiedział gdzie... Baba kochał tego psa... ale to był zły pies... Baba zrobił, co musiało być zrobione... Baba nie umiał nienawidzić tego psa.. ale Baba nie mógł pozwolić, by mój pies skrzywdził kogoś jeszcze... To, że kogoś lubimy, czy nawet kochamy, znamy i rozumiemy... nie czyni z złego człowieka dobrego człowieka... pani jest mądrzejsza od Baby, a czyni te same błędy... - Mówił spokojnie, bez wyrzutu, jedynie z smutkiem w głosie.

- No może i słowa są też silne. Baba o nich mało wie... - przyznał. - Baba nie wie, czy słowa spowodowały, że Runnersi odjechali, czy straty jakich moi przyjaciele im zadali. Może jedno i drugie. Baba nie wie - rzekł szczerze.
- Jednak każdy dostał swój talent od Pana. Pani ma słowa, Baba ma co innego. Baba nie umiał by zatrzymać gangu słowami. Lecz Bóg w swej mądrości tego od Baby nie oczekuje. Dał Babie prostsze zadanie. Raptem ostatnimi dniami Baba zlikwidował cały gang. Tak... Baba po nich płakał, ale to musiało być zrobione. Ich śmierć za życie innych. Te kilka tuzinów już nikogo nie zgwałcą, nikogo nie podpalą żywcem, nikogo nie poszczują psami zakładając się, którą kończynę psiarnia wyrwie pierwszą. Nie sprzedadzą już niczyjej córki do burdelu, nie owiną nikogo drutem kolczastym, by wrzucić do szamba, nie karzą już żadnej małej dziewczynce trzymać za ten drut by ratowała bliskich przed utopieniem w gównie... - Łzy płynęły swobodnie po policzkach mutanta, gdy wyliczał okropności. - Baba widział to wszystko i dużo, tak potwornie dużo więcej. Baba zna mrok w sercach takich ludzi. Tak, nie wszyscy są źli, ale i tak tych złych jest za dużo... -
- Proszę Babie nie mówić, że Baba nie ma prawa sięgać po ich krew. Baba ma to prawo. Oni sami mi je dali, gdy wyrzekli się człowieczeństwa poprzez czyny tak potworne, że Babie brak słów by je opisać... - Mutant drżał cały, mówiąc z trudem przez zaciśnięte żalem gardło.
- Słowa są dla ludzi, dla bestii jest miecz... nie inaczej proszę pani, nie inaczej...-
Chwilę zajęło olbrzymowi nim się uspokoił.

- Pani tata ma charakter - przyznał z szacunkiem. Nie znał go jeszcze. Ale wyczuwał w nim osobę, którą umiał by szanować.

Rysopis zapamiętał skwapliwie, tworząc w wyobraźni obraz podobnej osoby. - Baba będzie uważał by nie skrzywdzić tej osoby - obiecał. Miał tylko nadzieję, że Pan pozwoli dotrzymać mu tej obietnicy...

- Baba nie wyobraża sobie, by pan Dalton uderzył kobietę... - zareagował nieco energiczniej na kolejne słowa. - To zupełnie do pana szeryfa nie pasuje. - Potem jednak pokiwał z pewnym zrozumieniem głową.
- Pewnie pan Dalton chciał panią wystraszyć. Nic więcej. Przykro mi bardzo... bo widzę, że jest pani dobrym człowiekiem. Ale jak prawemu człowiekowi źli ludzie palą dom i gwałcą żonę i córkę... to i poczciwy człowiek ma problemy odróżnić tych złych od ich przyjaciół jeśli są razem. - Baba znów wskazał na skórę na ramionach pani doktor.
- Dla pani to może tylko ubranie. Dla innych , deklaracja. Baba rozumie pani frustrację. I jest mi smutno... Tym bardziej, gdy przez to i Baba ma krew niewinnych na rękach... - Mutant znów myślami powędrował do samotnej dziewczyny, siedzącej wśród kwiatów na ganku płonącego budynku. Baba nie wiedział, ale czuł, że jej jedynym grzechem było noszenie barw stalowych ćwieków... Zginęła z jego winy. Jej śmierć już zawsze będzie ciążyła na jego duszy. Ale był pewien, że nie zawahał by się i ponownie wykonał boską wolę.
- Niech pani pomyśli, czy warto jest nosić te barwy. Pani wie, że tym drobnym czynem wspiera pani to, co one reprezentują... w szczególności dla takich ludzi, jak pan Dalton. Może to jest jak pani mówi. Może to jest pani krzyż, brzemię jakie Pan nałożył na panią. Tak jak brzemię przelanej krwi na mnie... Baba nie zna Boskiego planu. Ale niech się pani zastanowi.

Ruda głowa kiwała powoli, przyswajając kolejne informacje: robaki wydzielały ciepło, na zachód od miasta ich nie było. Koncentrowały się bezpośrednio nad okolicami miasta? Już miała wzruszyć ramionami, odkładając niepełne równanie na bok, gdy Mulat wyraził na głos i jej obawy. Też obawiała się, że Bestia postanowiła położyć metalowe szpony na kolejnej przedwojennej Puszce Pandory. Gdyby dostał wirusa potrafiącego animować martwe ciała i utrzymywać je w stanie zdolnym do poruszania oraz atakowania przed długie dziesięciolecia, zyskałby armię idealnych, śmiertelnie niebezpiecznych żołnierzy, do tego tanim kosztem. Samowytwarzalnych, nie znających zmęczenia, strachu. Wystarczyło rozpylić świństwo w okolicach miasta i poczekać parę dni, żeby nowy oddziały zasiliły i tak bogaty repertuar uzbrojenia największego wroga ludzkości.
Ręce lekarki trzęsły się ze zdenerwowania i strachu, gdy wyłamywała palce, marząc o tym, by zapalić.
- Jeszcze nie jedzą ludzi, tak - są po części sztuczne. Taka... mieszanka materii żywej i nieorganicznej. Przy Cheb widziano Maszyny... istnieje spore prawdopodobieństwo, że masz rację z inwazją. One lubią schrony takie jak ten na Wyspie. Gdyby w ich ręce wpadł wasz wirus, nie oszczędzą nikogo. Trzeba go zniszczyć - dopowiedziała zamiast odpalić papierosa, a dla zajęcia czymś konstruktywnym, rozpoczęła zdrapywanie paznokciami odłażącej z krat farby. Uśmiechała się lekko wymuszenie, choć cieszyła ją radość na obliczu mutanta. Ciekawe o czym pomyślał, kombinował czy dałby radę zmieścić się w zbroję płytową i jak w niej wyglądał? Do tego potrzebowałby dobrego kowala a także...
"Skup się" - pełen konsternacji głos wewnątrz czaszki upomniał ją, by nie wychodziła myślami poza rozpatrywane zagadnienie. Rozmowa z Babą, Chebański posterunek, zbliżający się wieczór - fakty.

- Wiem, Babo... - odpowiedziała, gdy doszło do etapu genezy wybuchu konfliktów zbrojnych. - Nie bronię ich, nie pochwalam metod... ale nic nigdy nie jest tylko czarne, lub tylko białe. Wielu detali, powodów waśni nie dostrzegamy, bądź nie chcemy dostrzec. Prawda leży pośrodku, a żeby zapobiec wybuchowi takiej wojny, musimy próbować zrozumieć obie strony: ich motywacje, napędzające do działania emocje. Strach o rodziny i przyjaciół, chęć zemsty za śmierć młodszego brata. Trzeba namawiać do pokojowego rozwiązywania konfliktów, nim padną strzały... a gdy padną zrobić co w naszej mocy, by spiralę przemocy zakończyć przy jak najmniejszej ilości ofiar. Wymówka, usprawiedliwienie dla prawdziwego agresora, by dać mu prawo, by uderzyć słabszego... mój przyjaciel doktor, gdyby żył, mógłby na ten temat coś powiedzieć - mruknęła bez złości, czy wyrzutu. Wyrzucała z siebie kolejne zdania spokojnie, zaznaczając tylko, by Mulat pamiętał że obie strony dopuściły się okropieństw podczas zimowej zawieruchy. Granica między mniej bądź bardziej krwiożerczymi zacierała się: jedni gwałcili kobiety, inni dokonywali bestialskiej eksterminacji na pacjentach oraz personelu szpitala. Nikt nie był bez winy, krew obryzgała ręce zarówno Chebańczyków, jak i Detroitczyków.
- Gordon Walker, były ganger z bandy Estebana. Prawdopodobnie gwałty, podpalenia, morderstwa oraz inne gangerskie aktywności firmowe ma w swoim CV. Działali przy Froncie i terroryzowali tamtejsza okolicę pod pretekstem zapewnienia bezpieczeństwa od Tworów Molocha, ściągali haracze. W razie odmowy... było jak w Cheb zimą. Mówi o sobie, że jest frontowym weteranem i żołnierzem - odpowiedziała na pytanie o poszukiwanych. - Kłamie... znaczy się wybiera tylko te wygodne informacje. Łatwo go rozpoznasz: ma metalowe ucho i nosi granatnik. Drugi to Nathaniel Wood - mieszkał tutaj przez pewien czas, spotykał się z Kate, tą weterynarz aż zostawił ją bez słowa, teraz wrócił. Wcześniej pracował dla Posterunku, chyba jako zwiadowca. - zasępiła się, próbując przypomnieć sobie detale zarówno przekazane przez Tony'ego, jak i zasłyszane w namiocie Yordy, oraz od Eliotta

- Zdradził Posterunek, zabił wysokiego rangą oficera, własną mamę, po czym uciekł eliminując wysłanych za nim przedstawicieli służb porządkowych. Jest wysoki, nosi ze sobą karabin... taki długi, chyba snajperski. Przepraszam, nie znam się na broni - uśmiechnęła się przepraszająco. Wykładała jasne i ciemne strony poznanych w lesie mężczyzn, nie zatajając niczego, dzięki czemu Mulat sam mógł wyrobić o nich własną opinię. - Za obydwoma Posterunek wystawił listy gończe, pracują dla szeryfa. Na ich obronę mogę powiedzieć tyle, że dzięki nim pani Claire i April wróciły do domu. Znaleźli je na Wyspie po tym jak uciekły Runnerom i odstawili w miarę bezpiecznie do Cheb. Gdy ich spotkasz, usłyszysz o mnie tylko negatywy, może nawet że piję krew dzieci i latam na miotle. Szeryfowi też pewno bzdur roszczeniowych naopowiadali. Oni akurat są z tych, którzy nie mają nic przeciwko krzywdzeniu niewygodnych kobiet, a ja jestem dla nich niewygodna. Problem leży w... hm - zawahała się, lecz naraz prychnęła i podjęła wątek - Tata jest bardzo mądry, najmądrzejszy znany mi człowiek, o wiele mądrzejszy niż ja. Zna się na taktyce, widzi wszystkie drogi do rozwiązania danego problemu, układa strategie. Taki analityczny umysł - rozpogodziła się, jak zawsze gdy mówiła o opiekunie - Często współpracuje z Posterunkiem i pomaga im... obmyślać plany na ich akcje dywersyjne, zwykle wobec Molocha. Ma tam dość wysoką pozycję i nie chodzi o wzrost. Wie co zrobili Walker z Woodem, ze wszystkimi szczegółami. Ciąży na nim obowiązek przekazania Centrali informacji na temat miejsca ich aktualnego pobytu. Jego samego nie ruszą... ale przeze mnie mogą się chcieć na nim mścić. Zatrzymać tu, sprowokować i dać powód aby go zabić bez konsekwencji ze strony szeryfa. Podczas przesłuchania u kapitana Yordy, jednego z oficerów Armii robili wszystko, byle pokazać we mnie socjopatę, choć walce mnie nie znali. Zamieniliśmy trzy-cztery zdania, wcześniej się nie widzieliśmy. No ale wiedzą o mnie wszystko. Lepiej niż ja sama. Grunt aby zatrzymać nas tutaj, sprowokować... tyle, że w przypadku Tony'ego nie jest to takie proste, lecz nawet on ma swoje granice wytrzymałości. To tylko człowiek. Martwy nie zdradzi gdzie się ukryli przed sprawiedliwością, a przecież będą się tylko bronić, prawda? Przed atakiem ojca gangera, a czy połamią mi ręce lub utopią - nieistotny detal. Liczy się efekt... choć mogę się mylić. Też jestem tylko człowiekiem i popełniam błędy, zaś ostatnio cierpię na braki w zaufaniu spowodowane natłokiem gróźb, śmierci dookoła i… jesteś jedną z niewielu osób która mi tu okazała serce bezinteresownie. I nie chcę, aby tatę zabito. Dlatego mówię na niego “Tony”... żeby unikać podobnych sytuacji. Stanowię jego słaby punkt, niewiele prócz tego ich ma.

Gdy temat zszedł na zobowiązania, dziewczyna wyraźnie zmarkotniała. Niby jak miała wyjaśnić czemu tak kochała swoją rodzinę, bez narażania ich na reperkusje? Gdyby Dalton dowiedział się kogo zamknął w celi, naraziłoby chłopaków na niebezpieczeństwo. Widział w niej szeregowca, nikogo dla dowództwa ważnego. Lekarza, irytującego i kłapiącego szczęką, więc z racji wybuchowości gangerów zapewne trzymanego na uboczu. Potrzebny suwenir, odstawiany w kąt do momentu użycia. Kochanka Guido, wciągnięta do Meczu Otwarcia mimo iż brak umiejętności bojowych w Det uważano za siarę. Młodsza siostra Bliźniaków, usilnie przez nich przeobrażana w gangera, choć jak zwykle w sposób jajcarski i bez odpowiedniej powagi. Karypel, którego Taylor przenosił pod pachą zaraz po pierwszych roztopach aby nie zamoczyła butów, bo kałuże sięgające mu gdzieś do połowy łydki, dla niej kończyły się na wysokości kolan, a że mikre z niej chuchro, do tego ciągle pociągające nosem, chude i wiecznie blade, nie chciał żeby dostała zapalenia płuc.

Podziękowała kiwnięciem za dobre słowo mrucząc coś o dbaniu o pacjentów.
- Każde stado ma lepsze i gorsze osobniki. Każda grupa składa się ze zwykłych ludzi, oraz z jednostek brutalnych mających przemoc za sens życia i cieszących się mogąc zabijać dla samej przyjemności zabijania. Wiele istnieje typów ludzkich. Wychowali się w miejscu, gdzie tylko silni i bezwzględni przeżywali. Nikt im nie pokazał co to miłość, dobroć, przyjaźń, humanitaryzm, bezinteresowność czy zaufanie. W większości nie mieli rodziców, którzy czytaliby im Biblię, bo ci zostali rozerwani na strzępy, albo torturowani. Znali za to głód, bestialstwo, śmierć, strach, ból i niepewność... to wszystko co najmroczniejsze w życiu. Wyrośli na tym, chłonęli myśląc że inaczej się nie da, a tylko siła się liczy. Nikt im nie pokazał jasnej strony, pozytywów. Nie znają ich, są jak skrzywdzone dzieci. Zbłąkane owce z przypowieści. Nie wszyscy, ale większość których tam poznałam. Psem kierują instynkty, nie wytłumaczysz mu dlaczego gryzienie jest złe. Nie zrozumie, że kogoś to boli i wyrządza mu krzywdę, umyślnie bądź nie. Ludziom można to przełożyć w zrozumiały sposób. Od nich tylko zależy czy zechcą pojąć. - przymknęła oczy, a za powiekami automatycznie wyświetlił się obraz Taylora, opowiadającego jej na łódce o czasach Krwawego Palmera. - Ten który zmiażdżył kolano April... byłam tam. Nie umieją być prawi i szlachetni w przedwojennym znaczeniu tego słowa, lecz do potworów im daleko. Gdyby było inaczej nie pozwoliliby na próbę ratowania Johna Doe, lecz go zastrzelili. Dostał w płuca, musiałam go operować w furgonetce, w czym też pomogli. Czekali... a trochę to trwało, bo otwierałam mu klatkę piersiową i wycinałam uszkodzony kawałek płuca, potem cerowałam, składałam i bandażowałam. Dużo roboty, zachodu, zmarnowanego czasu... na kogoś spoza gangu. Nim Scott, April, Laura i John się poddali, Runnerzy chcieli ostrzelać budynek. Poprosiłam aby tego nie robili i wiesz co? - zawiesiła pytanie na kilka sekund w powietrzu zanim odpowiedziała.
- Poczekali zamiast przechodzić do ataku, dali z nimi porozmawiać. Tak, w pierwszym odruchu stawiali na przemoc... wystarczyło poprosić, pokazać że się da. Zrozumieli, a kolano April - skrzywiła się, wzdychając ciężko. Taylor był bardzo nerwowy, fakt niezaprzeczalny - Użyto jej jako środka przymusu, aby Scott powiedział gdzie ukrywa się szeryf, ale zamiast coś wymyślić, zaczął się stawiać. Miał gdzieś jej dobro i zdrowie. Chyba myślał że jak ją zlikwidują, to jemu podarują - skrzywienie się pogłębiło. Do tej pory nie rozumiała czemu najemnik nie użył choćby głupiego podstępu, kupić im czasu albo odwrócić uwagi - W gangu musisz być twardy, rozumieją prawo siły. Jeżeli okażesz słabość, znaczy nie jesteś wart szacunku. Nie pochwalam tego, co tej dziewczynie zrobiono, nie wolno tak traktować ludzi, zwłaszcza tych nie mogących się obronić. Nie możemy znęcać się na drugim człowiekiem, nawet jeśli los da nam ku temu możliwość. Bałam się, że cała tamta czwórka zostanie zlikwidowana, na szczęście ich nie zabito, chociaż strzał w czaszkę byłby bardziej widowiskowy i mniej kłopotliwy niż ściąganie jej do kościoła. Trasa powrotna furgonetką zajęła prawie pół godziny. Musieli jechać powoli, żeby świeże szwy pana Doe nie popękały, a obrażenia April i Scotta się nie pogłębiły. Oni bardzo nie lubią się wlec, jeżdżą brawurowo. Część też szła na piechotę, bo przestrzeń ładowną zajmowali wasi ranni. Tak... bronię ich, próbuję wyjaśnić zachowanie. Nie usprawiedliwiam okropieństw będących ich udziałem. Chcę ci tylko pokazać, że da się do nich dotrzeć słowem, zamiast stalą lub ołowiem. Jest dla nich szansa, każdy z nas na nią zasługuje. Mogą się zmienić, robią to... jednak proces zajmuje dużo czasu. Są postępy, widzę je w nich... bezdusznych bestii nie dałabym rady polubić, głupek ze mnie i naiwniak, no ale bez przesady - uśmiechnęła się, na parę sekund posyłając ku górze lewy kącik ust - Wciąż jest dla nich nadzieja, mają w sobie światło. Trzeba im je tylko pokazać. Że się da... być dobrym człowiekiem. Nauczyć, skoro nikt wcześniej tego nie zrobił. Zresztą... nigdy nie mówiłam że jestem mądra. Na pewno naiwna i głupia, bo leczę za darmo… a także wciąż chcę wierzyć że ludziach tkwi iskierka dobra, wystarczy ją pielęgnować aby zmieniła się w płomień. U niektórych zgaśnie, albo sami ją zgaszą… część jednak w pewnym momencie zacznie ją samoistnie podtrzymywać. Wierzę w to… wiara czyni cuda - uśmiechnęła się smutno, odnosząc się w połowie do opowieści o psie Baby, w połowie o przybranej rodzinie.
- Ale to tylko słowa i pobożne życzenia, bez podparcia w faktycznym stanie rzeczy. Urojenia idealisty. Mogli mi zrobić pranie mózgu, podpadłam pod syndrom Sztokholmski, więc czuję przywiązanie do oprawców, gdyż w innym razie psychicznie nie zniosłabym... współpracy - parsknęła gorzkim śmiechem. Nabrała powietrza i po krótkiej walce poddała się czemuś, co siedziało pod rudą kopułą.
- Jeszcze w Detroit, zanim tu przyjechaliśmy, padł pomysł aby do waszego bunkra wpuścić trujący gaz. Rozprowadzić go systemem wentylacyjnym: cicho, skutecznie i po najmniejszej linii oporu, niwelując straty własne do ułamków. Rezydenci schronu umarliby we śnie, bądź zaraz po sforsowaniu wrót. Odpowiednio spreparowane granaty gazowe rzucone w stronę walczących - efekt ten sam, zaś ze środka łatwiej dobrać się do szybów zaopatrujących podziemne poziomy w tlen. Po wszystkim grupa w maskach przeciwgazowych pokonałaby ostatnie zabezpieczenia i wyniosła ciała na zewnątrz. Guido doskonale zdawał sobie sprawę, że potrafiłabym stworzyć... taki zabójczy gaz. Miał środki i ludzi, aby go rozprowadzić w którymś ze wspomnianych wariantów. - zrobiła krótką pauzę, łowiąc wzrokiem spojrzenie Mulata. Rozwiązanie idealnie pasujące do krwiożerczego, wyrachowanego mordercy bez sumienia. Historia jednak potoczyła się inaczej.
- Nie rozpatrywał tego pomysłu, od razu odrzucił. Wybrał wariant cięższy, mimo łatwiej alternatywy pod ręką... bo nawet wojna ma swoje zasady. Oni też, pokręcone, czasem niezrozumiałe... nie wystrzelają całego magazynka do sierot i starców, jeśli tylko dasz im do ręki broń - zaakcentowała stwierdzenie nieznacznym uniesieniem obu brwi - Jeńcy przeżyli niewolę, cały komplet. Gdyby się Guido uparł, nie powstrzymałabym go przed ich egzekucją. Nie wydał też rozkazu o likwidacji szeryfa zaraz po przyjeździe... po cichu, z zaskoczenia. Nocą, skrytobójczo - to też proponowano. Nie mam złudzeń, gdy szeryf da powód, wyda taki rozkaz i nie zadrży mu powieka. Usunie zagrożenie dla siebie i swoich ludzi. Niesprowokowany nie zaatakuje. Nie rzuca się do walki bez powodu i dla kaprysu, nie kręci go zabijanie. Nie znajduje w nim radości... wbrew powszechnej opinii. Nie jest święty, ale i nie jest potworem. Gra najtwardszego z twardych, lub jak potrzeba komedianta... ale to maski, inaczej dawno by go tam w Detroit zabili. instynkt przetrwania, wola życia... zawsze chcemy żyć.

Reszta słów uwięzła Alice w gardle. Rewelacje o zabiciu oddziału gangerów zmroziły jej krew w żyłach. Mulat mówił o tym tak spokojnie, pewnie. Usunął problem… nim zdążyła zareagować inaczej, niż zaciśnięciem szczęk, olbrzym zaczął opowieść o cierpieniu, bestialstwie i niepohamowanym okrucieństwie. Słuchała więc, nie śmiąc przerywać. Przypominało opowieść Taylora, z tym że widzianą… bardziej detalicznie, bez uogólniania. Podawał krwawe szczegóły, o szczerości i sile wspomnienia świadczyły łzy.
Taki wielki, groźny, nieludzki na pierwszy rzut oka, a płakał. Jak dziecko, któremu wyrządzono ogromną krzywdę. Po tym co opowiadał, mogło chodzić o jego bliskich. Ktoś wymordował mu… rodzinę, albo przyjaciół. Ludzie w skórzanych kurtkach, Runnerzy, Huroni, Dark Vision, ktoś inny? Savage nie orientowała się ile gangów poza tymi z Det żyje na Pustkowiach.

Otworzyła usta, lecz zamiast mowy wydobyło się z nich zduszone westchnienie. Nim przemyślała co właściwie zamierza, blade ręce wysunęły się przez kraty najdalej jak mogły - lewa pusta, z prawej zwisał zdjęty chwile wcześniej szalik. Chusteczkę oddała Kate, Dalton trzymał jej torbę. Zostało parę drobiazgów pochowanych po kieszeniach. Niewiele mogła zrobić, aby mu pomóc, prócz zwykłego bycia obok, gdy Mulat przeżywał na nowo chyba najgorszy z koszmarów. W milczeniu próbowała wycierać na bieżąco kolejne łzy, a zielona wełna już wkrótce zrobiła się mokra. Drugą ręką dłonią gładziła delikatnie zdeformowaną twarz, zaczynając od kości policzkowej i sunąc wzdłuż szczeki, kończyła ruch na brodzie. Raz, drugi, piętnasty, trzydziesty piąty. W którymś momencie dziewczyna zorientowała się, że kołysze się na piętach i uśmiecha troskliwie, nucąc pod nosem powolną, spokojną melodię. Kołysankę, słyszaną wieki temu, w innym życiu. Głupią melodyjkę z bajki dla dzieci, tytułu za cholerę nie umiała sobie przypomnieć. Nie liczył się, tak jak mówienie czegokolwiek. Czekała cierpliwie, z przyjaznym grymasem przyklejonym do twarzy, choć radości w tym momencie nie umiała nawet…termin ze słownika, nic więcej.

- Tak mi przykro, Babo - odpowiedziała zgodnie z tym, co czuła. - Nie odbieram ci prawa do sprawiedliwości. Oni… powinni ponieść karę, ci którzy to zrobili. To… n-iewybaczalne, tak… tak nie wolno, dla… zabawy, nie. Nawet zwierzęta nie zabijają dla… dla zabawy. Oni… byli Runnerami? Ci którzy… to zrobili? Tą rzeźnię? - kręciła głową, plącząc język podobny do sztywnego kołka - Naszym bliskim jes.. jesteśmy winni pamięć i szacunek. Pamięć to jedyne co nam częst-to po nich pozos… taje. Pomścić… sprawiedliwie, nie w szale. Nie każdego, nie wszystkich jak leci. M..musimy uważać, by walcząc z potworami nie stać się jednym z nich. Zmienić w to, cze- czego sami tak nienawidzimy. Kolejną Bestią. Słowa dla ludzi, miecze dla Bestii… t-trzeb… nie moż… zatracenie w szale nas oślepia. Kara jest wymagana. Sprawiedliwa. Dla tych, którzy zawinili. Zabijasz z zemsty, dla ochrony bliskich… masz dobre serce, jesteś dobrym człowiekiem. Nie stawaj się Bestią… nie warto - wyszeptała, podsuwając rękę pod usta. Pocałowała trzy wyprostowane place i przyłożyła je Babie do policzka. Znajdował się za daleko, po drugiej stronie wszechświata, inaczej się nei dało.

- Zobowiązania, jeńcy… i nie tylko - wskazała brodą na skorupę zapalną - Gdybym ją zdjęła, ukryła w torbie… i tak by mi wypomniano przynależność do Runnerów, posądzono o ukrywanie, zatajanie informacji kluczowych. Kłamstwo, a kłamstwo to zło. Jestem kim jestem, niestety. Nie zmieni tego ubranie, liczy się co nosimy w sercu. Nasz krzyż powinniśmy nosić z godnością, przyjmując wolę Pana. On… musiał mieć cel, stawiając mnie w tym miejscu i czasie. Ma plan dla każdego z nas, tylko nie potrafimy go naszymi wątłymi umysłami go pojąć. - zakończyła trochę mniej ponuro.

- Babo, ciągle mówisz do mnie pani… aż tak staro wyglądam? - wysiliła się na dowcip celem rozładowania napiętej sytuacji. Zrobiła zdumioną minę i klepnęła w z rozmachem w czoło - To przez ten brud i potargane kłaki? Przypominam czarownicę? - spytała i przyciągnęła szalik do twarzy, szybko ją nim przecierając, przylizała też łapą włosy, poprawiła z godnością ubranie i wyszerzyła szeroko, wpierw na chwilę wydymając policzki na podobieństwo najeżki - I jak, lepiej? Teraz jak Alicja z Krainy Czarów? Baba, Alicja… Alicja, Baba - pokazała palcem wpierw rozmówcę, potem siebie i na powrót rozmówcę. - Tak jest jakoś mniej… oficjalnie. Po co komplikować życie, proste rozwiązania są najlepsze.

- Mieszanka... - powtórzył Baba słowa lekarki na temat robaków - tak jak Baba... - dodał Baba smutno. Lecz widząc reakcję Alice, natychmiast dodał z uśmiechem- proszę się nie martwić, Baba dawno pogodził się z tym, czym został. Nie... Babę martwi pokrewieństwo z robakami - wyjaśnił ze swoim firmowym głupim i równocześnie zmieszanym uśmiechem.

Baba pokiwał przecząco głową, gdy Alice wyłuszczyła mu zawiłości moralne genezy konfliktów. - Pani problemem jest, że jest pani za mądra - rzekł, jednak bez wyrzutu. - Jeśli wilk wejdzie do zagrody farmera i porwie mu owce, to farmer go zastrzeli. Baba wie, że to wilcza natura gryźć owce. Baba wie, że wilk też bywa głodny. Baba wie, że wilk może mieć młode, które teraz umrą same w lesie. Baba nawet rozumie, że farmer wyciął las, zjadł wszystkie jelenie w okolicy. A nadal Baba uważa, że wilka należy ustrzelić. - wyjaśnił jak umiał najlepiej. Dorastał właśnie na farmie, to wszelkie rolnicze odwołania najlepiej rozumiał. A jak on coś rozumiał, to inni mądrzejsi na pewno też rozumieli... a może on jednak był za głupi... Baba zastanowił się przez chwilę nad tym. Może Alice miała jednak rację. I usilnie starał się wymyślić jak można było by rozwiązać konflikt inaczej. Lecz jedyne, co przychodziło mu na myśl, to poddanie się Runersom, oddanie wszystkiego i głodowanie. A to nadal było by złem. To nie rozwiązywało niczego, jedynie przedłużało rządy terroru... Wzruszył zatem jedynie ramionami.
 
Ehran jest offline  
Stary 30-10-2016, 01:21   #402
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
- Gordon Walker i Nathaniel Wood - Baba powtórzył słowa. Potem wzruszył ramionami.
- Jeśli pragną odmienić swe życie, to Baba będzie się cieszył i modlił za nich. Jeśli zaczną tutaj zabijać niewinnych, Baba pójdzie ich tropem. - mutant wydawał się rzeczywiście niektóre sprawy postrzegać bardzo prosto.
- Gdyby pochwycił ktoś złodzieja w czasie włamywania się i pobił go tak, iżby umarł, nie będzie winien krwi. Ale gdyby to uczynił po wschodzie słońca, będzie winien krwi. Wj 22,1-2 - sypnął znów cytatem. Choć chyba już go podawał... nie był pewien.
- Jak ktoś się upomni po nich, ktoś kto ma prawo do ich krwi, Baba nie użyje siły by ich bronić - dodał po chwili namysłu, dostrzegając pewną lukę w swojej deklaracji. - Oddajcie cesarzowi co cesarskie, rzekł Pan Jezus. - pokiwał zadowolony z siebie, że rozwiązał ten moralny problem. Choć powoli zaczynała boleć go głowa od tylu słów i wytężonego myślenia. Bardziej przyzwyczajony był do wielogodzinnych patroli, skradania się w absolutnej ciszy i samotności. A nawet gdy rozmawiał z przyjaciółmi... to były inne rozmowy.
- Dziękuję pani. - rzekł, uzewnętrzniając swe przemyślenia. - Rzadko ktoś rozmawia z Babą tak. No wie pani... Wszyscy wiedzą, że Baba nie jest mądry, i jeszcze nigdy tak nikt z Babą nie dyskutował. To znaczy, słuchając Babę tak na prawdę - Oczywiście Baba rozmawiał, dyskutował i kłócił się też z innymi. Na przykład z Chomikiem. na przykład o potrawach, czy lepiej upiec, czy usmażyć. Albo z Willem, Will był fajny, ale za cwany, zawsze zrobił jakoś tak, że już po chwili Baba przyznawał mu rację, albo że Baba był przekonany, że od początku mówił tak, jak chciał pan Will, to tak jak z tą zabawą, gdy jeden mówi białe, a ty mówisz potem czarne. Jak mówicie szybko, i tamten nagle zmieni kolor, ty zrobisz to samo, nie zauważając wcale.. no przynajmniej na kreskówkach tak działało, i z Babą też... A pan Patrick, był też mądry, ale on głównie tłumaczył, nie dyskutował. No chyba, że chodziło o którąś z specjalności Baby, to słuchał. Ale to jednak tak bardzo różniło się od tej rozmowy z panią doktor.

Jednak Alice mówiła dalej o tych dwóch. Odsłaniając splot wydarzeń, zagrożeń i konfliktów, jakie łączyły ją, jej ojca z tymi dwoma.
- Jeśli zrobią, coś tak głupiego, Baba też podąży ich tropem, nawet, jeśli szeryf nie pochwali - rzekł spokojnie. - Baba im to powie, jak ich spotka - obiecał. - Cheb nie jest rajem. prościej im odejść, niż zabijać każdego, kto zna ich tajemnicę. Baba zna wielu jak oni. Będą się wlec od wioski do wioski, zawsze z oddechem pościgu na karku. Jeśli są tak doświadczeni, wiedzą, że zabicie pani doktor, czy pani tatusia, nic im nie da. Zostali rozpoznani. Ktoś doniesie. Bo jest nagroda. Zawsze jest nagroda. Nie zaznają tu już spokoju. Ale uważać trzeba zawsze. Strzeżonego Pan Bóg strzeże, tak zawsze powtarzała moja mamusia-

Baba słuchał uważnie, gdy Alice mówiła o gangerach. O tym, dlaczego są, jacy są. I tak, Baba przytakiwał. Baba rozumiał.
- Skrzywdzone dzieci i zbłąkane owce, tak... - Baba się zamyślił. To było mądre. Potem jednak pokiwał przecząco głową.
- Nawet jeśli to nie ich wina, to nie znaczy, że to co czynią jest dobre. Że są gorsi... to też niczego nie zmienia... Że nie zasługuje na karę. Baba też nie jest pewien, czy są mądrzejsi niż Baby pies. Pani była z nimi długo. Pani umie słowa. Ilu z nich odstąpiło od ścieżki grzechu, Baba nie mówi o pojedynczych objawach litości, z sympatii do pani, nie z własnego sumienia, tylko Baba pyta ilu z nich stało się prawymi ludźmi? - Baba był rzeczywiście zainteresowany. Jego metoda była szybka i ostateczna, ale Baba wiedział, że pewno mądrzejsi od niego mają lepsze metody. Pani doktor była tak przekonująca, tak bardzo pokładała wiarę w słowach. Tylko czy mówiła z pragnienia, by tak było, czy opierała się na faktach?
Mimo to, radował się, że gangerzy jej słuchali. Alice podała kilka przykładów, gdzie jej posłuchali i uratowała kogoś dzięki temu. Czy zrobili to z sympatii dla małej lekarki, czy bo jej słowa rzeczywiście poruszyły ich sumienie, to nie miało znaczenia. Liczył się efekt.
Potem się jednak strapił nieco, gdy Alice mówiła o kolanie April.- Brzmi, jakby pani ich usprawiedliwiała, obarczając jedyną winą pana Sandersa. -
- Baba widział wiele... wiele użyć "środka przymusu". Baba wiele wędrował śladami złych ludzi. Baba widział Dziewczęta gwałcone przed domem ojców, synów, obdzieranych z skóry, ludzi palonych żywcem. Większość ludzi ulega. Ale ich los zwykle nie jest dużo lepszy. Może nieco mniej boleśniej schodzą z tego padołu łez. Ale odchodzą pokonani a oprawcy cieszą się z kolejnego łatwego zwycięstwa śmiejąc się do rozpuku z naiwności swych ofiar. Może pan Sanders miał podobne doświadczenia jak Baba. Może rzeczywiście nie dbał o panią April... Baba nie wie. Ale Baba wie, że uleganie takim "środkom przymusu" zwykle nie jest dobrym pomysłem. -
- Przepraszam - rzekł. Bo zdał sobie sprawę, że jest dużo bardziej surowy niż by chciał. Dręczyły go koszmary, po nocach zawsze słyszał krzyki tych, którym nie zdołał pomóc... Jedyne co potrafiło zagłuszyć tą kakofonię bólu, to była cisza, jaka nadchodzi, gdy oprawca wyzionie ostatni dech. Gdy ostatnia kropla krwi z otwartego gardła skapnie na podłogę.
- Może i jest dla nich nadzieja. Będę się modlił, by się odmienili. Ale Baba nie sądzi, by było to możliwe. Jeden, dwóch, może nawet pół tuzina, ale inni zostaną jacy są... - stwierdził z przykrością. - Niech pani zadba o tych, których można uratować. Baba zadba o resztę. -

- Syndrom co? - Baba nie nadążał za bardzo.

Baba się uśmiechnął - mieliśmy podobny plan na obronę - zdradził, gdy opowiedziała o gazie. - wentylacja ma filtry, to bunkier ABC, choć Baba nie wie, co do tego ma alfabet... ale nie da się zatruć nikogo w środku, wrzucając coś do wentylacji No i my mieliśmy kontrolę nad systemem, mogliśmy decydować, które sekcje gazować, których nie, gdzie ma wiać a gdzie ssać... -
- Może i Guido jest dobry i szlachetny. Ale płynie z prądem. Może i musi tak robić. Może nie. Baba wie jednak, że wszystko, czego złu trzeba, to by dobrzy ludzie milczeli. Mniejsze zło, nadal jest złem... -

Baba westchnął ciężko, gdy Alice osuszyła jego łzy. To było tak wspaniałe uczucie. Gdy ktoś jest przy tobie, gdy jest ci tak źle. Gdy komuś zależy...
- Dziękuję - rzekł. Bo i więcej nie było co powiedzieć.

- To Były Stalowe ćwieki. - odparł na pytanie, o gang, który mu to zrobił - Chyba już wielu ich nie ma. Kilku uciekło, dwóch puściłem wolno później. Może przyjdą do Cheb, zacząć nowe życie - Baba nadal wierzył, że ci dwaj chłopcy rzeczywiście byli skłonni do tego... mimo wszystko czasem naiwnie wierzył w tą dobrą stronę ludzi.
- Ale Baba nie robi tego z zemsty. Nie chodzi też o Babę. Baba swoje przeżył, tego nic już nie zmieni. Baba robi to dla tych, którzy dopiero będą cierpieć przez złych ludzi. I nie chodzi tylko o Stalowe Ćwieki. Jest wiele chorób trawiących ludzkość. Jedne tak złośliwe jak ci, inne mniej. Baba więcej złośliwych spotkał, niż łagodnych, ale i tych też. Baba aputulował - słowo jednak za mądre - i wypalał, gdzie trzeba. Pouczał i straszył, a i prosił, gdzie była nadzieja na poprawę... - wyjaśnił w prostych słowach.
- Tak, słowa dla ludzi, miecz dla bestii - powtórzył słowa Alice. Zastanawiając się, czy czasem wcześniej już nie powiedział czegoś podobnego. Ale mogło mu się wydawać jedynie, tyle słów padło. Przez chwilę miał wrażenie, że zużył zapas na następne trzy miesiące. Ale chyba to ze słowami było jednak inaczej niż z kulami w magazynku... I tu rzeczywiście okazywała się przewaga słów.

Baba przytulił się do wyciągniętej i ucałowanej ręki. Była taka miękka, tak a ciepła i pachniała tak słodko. Na chwile zdawał się odpływać, gdzieś daleko. Położył swoją wielką łapę na drobnej dłoni, jakby chciał przytrzymać, bojąc się, że może zaraz dziewczyna ją zabierze, pogrążając jego świat na powrót w chłodnym mroku. Ale tego nie zrobiła. Nie powstrzymał by jej też, gdyby chciała tak uczynić.
- Pani Alicjo, Baba jest Bestią. Czy można mieć wątpliwości, patrząc na mnie? Każdy z nas ma swoje brzemię. Ja noszę swoje z pokorą i oddaniem. Świat jest duży, a Baba sam. Ale staram się uczynić go lepszym, usuwając to, co trzeba usunąć, by chronić innych przed tym, przed czym sami siebie nie obronią. -

- Rozumiem - rzekł, gdy doszła do części wyjaśniającej, czemu nie zdjęła jeszcze kurtki.
- Pomogę, by brzemię to nie było zbyt ciężkie - rzekł po chwili. Choć jeszcze nie wiedział, jak tego dokonać.

Baba się nieco zmieszał, gdy zapytała go, czy wygląda tak staro.
- Nie, pani wygląda jak... jak Alicja... to znaczy jak dziewczynka Baba brudu nie widzi...- zmieszał się nieco. - tylko kształt, plamy ciepła - wyjaśnił. Widać było, że jest mu trochę przykro. tak na prawdę nie wiedział jak wygląda. Owszem, wiedział jaki kształt ma jej czaszka, jak bije jej serce, gdzie ulokowane ma główne tętnice, wiedział jak pachnie... znał miękkość jej dłoni. Ale nie wiedział, jak wygląda jej twarz, ani jakiego koloru są jej oczy... A poczuł, że bardzo chętnie by wiedział to wszystko.
- Mamusia zawsze powtarzała, by do dorosłych mówić z szacunkiem... to dlatego Baba mówi pani. Ale dla pani - Baba zamilkł na chwilę, jakby ciężko było mu wydusić słowa - dla ciebie, Baba się postara mówić Alicjo. - rzekł uśmiechając się.

- Twoja mama była bardzo mądrą kobietą, bez dwóch zdań - Savage przytaknęła, potwierdzając że również zgadza się z podaną formułą. W sumie też często stosowała formy grzecznościowe, tak nakazywał savoir vivre oraz dobre wychowanie - Ale ja nie jestem dorosła, mam siedemnaście lat, Babo. Przed wojną nie dano by mi nawet prowadzić samochodu - parsknęła cichym śmiechem, przypominając sobie masę docinek ze strony Detroitczyków na temat braku tej kluczowej w Mieście Szaleńców umiejętności, ba! Jej samochód też wyśmiewali.
- Za mądra? Prawdopodobnie... ciągle mi powtarzają, że za dużo myślę lub komplikuję najprostsze fakty. I za dużo gadam - ruda brew podjechała pytająco do góry. Fakt, wiecznie komplikowała sytuacje, zaś świat widziany oczyma Mulata wydawał się kusząco prosty. Biel i czerń, dobro i zło. Odcienie pośrednie zanikały - Odruchy behawioralne, przystosowanie do funkcjonowania w danych warunkach, zdolności adaptacyjne... nie wygra się z własną naturą. Wilk pozostanie wilkiem. Wiesz, że przed wojną hodowano psy dla samej przyjemności obcowania z nimi? Było dużo... gatunków, najróżniejszych. Od małych wielkości dwóch moich dłoni, do olbrzymów potrafiących dorastać do stu kilogramów czystych mięśni. Dzięki selekcji potęgowano odpowiednie cechy: łagodność, karność, waleczność, brak strachu, rozmiar, rodzaj sierści. Stanowiły doskonałych towarzyszy zabaw dla dzieci, spokojnych kompanów osób starszych. Pomagały w terapiach. Hodowano je też w innych celach: do obrony owiec, polowań, walki, pilnowania więzień. Lecz wilki... te dzikie, nieujarzmione, ciężko było trzymać z ludźmi. Do nich potrzebowano twardej ręki, nie nadawały się do domów, męczyły się w zamkniętych przestrzeniach. Jednak gdy wyszło się im naprzeciw, okazało upór i cierpliwość... zrozumiało, że w klatkach czują się zagrożone, więc gryzą, a w lesie podchodzą bez szczerzenia kłów - broń i kule przestawały być potrzebne. Każdy pies: ten maleńki kanapowy, ten pomagający dzieciom przezwyciężyć traumę, lub pilnujący aby do obejścia nie dostały się wilki... pochodzi od wilka. Mają jednego przodka, którego kiedyś dawno, dawno temu, człowiek udomowił. Da się pokonać przeciwności. Jasne, zdarzają się wadliwe... egzemplarze dla których nie ma nadziei: chore, szalone. Nie przekłada się to jednak na całokształt gatunku. Baba zrobił dobrze, nie miał wyboru. Baba jest dobrym człowiekiem, nie jest Bestią. Bestie nie mają serca, nie czują żalu. Ty czujesz, żałujesz. Robisz, co wymaga sytuacja... i jest ci przykro. Dbasz też o innych, starając się pamiętać o pojęciu sprawiedliwości - szeptała spokojnie, gładząc chropowatą skórę Mulata. Lewą rękę przyciągnęła do siebie i zębami podciągnęła rękaw kurtki i płaszcza. Olbrzym widział kolory, rozłożenie plam cieplnych, bez detali. Wstrzymała oddech, prawą dłonią ujmując wielką łapę i przyłożyła jeden z pazurzastych palców do skóry na przedramieniu, poznaczonej wypalonymi dziurami i ciągiem cyfr przypominających numer seryjny.
- Nie jesteś... jedyną mieszanką. We mnie też... ktoś grzebał - przyznała i naraz zeszło z niej całe powietrze. Co więcej miała powiedzieć? Czasem nawet Alice brakowało słów, by wyrazić co niszczy ją od środka.
- Nie da się uratować wszystkich, choć powinniśmy próbować ocalić jak najwięcej, przynajmniej się starać. Mamy swoje metody: ja słowa... ty miecze tam, gdzie słowa zawodzą. Lecz chociaż próbujesz używać tych pierwszych, dajesz szansę - przyznała po krótkiej przerwie, zabierając ze wstydem napiętnowane ramię, na powrót zakrywając je ubraniem.
- Nie usprawiedliwiam czynów nie dających się usprawiedliwić. Wskazuję drugą stronę, spojrzenie z innej perspektywy, całość obrazu. Nie ma ludzi bez winy, mamy grzechy i słabości. Nie pochwalam tortur, bicia nikogo. Aktywności jakich człowiek nigdy nie powinien robić drugiemu człowiekowi. Też... widziałam złe rzeczy. Wielu ciągle nie rozumiem, nie pojmuję jak można tak lekko podchodzić do życia, tak łatwo pociągać za spust. Torturować bliźniego celem zdobycia czegoś, na czym nam zależy... gdy można poprosić, przekonać. Bez konieczności użycia siły. Metoda działa, ale jest długotrwała. Tak... widać w nich poprawę, w tej części dla której wciąż jest nadzieja. Nie przepraszaj, nie masz za co. To ja ci dziękuję, Babo. Że przystanąłeś, słuchasz. Próbujesz pojąć, zobaczyć więcej poza pozór i maskę. - uśmiechnięty z goryczą konus, dygnął wdzięcznie, co nie pasowało ani do skórzanej skorupy, ani do wnętrza postrzelanej celi. Oparł po chwili czoło o kraty, wracając do podpierania żelaza aby się przypadkiem nie przewróciło.
- W dawnych czasach żyło się prościej. Mieliśmy dobro i zło - jasną granicę. Teraz wszyscy mają broń, zabijają w obronie bliskich czy dla zysku, nieważne. Zabijają, odbierają dane przez Boga dobro, jakim jest życie, godność. Człowieczeństwo. Teraz czasy się zmieniły, próbuję... o tym pamiętać: inne warunki egzystencji, inne zasady. Inny system wartości, a ludzie ci sami. Inne również pokusy. Nie rozumiem, próbuję... ale nie jestem tak mądra jak Tony. Nie widzę... oczywistości. Myślę po staremu. - westchnęła, by zaraz zamrzeć bez ruchu. Serce zgubiło parę uderzeń, krew odeszła z twarzy i kończyn. Chlapnęła za dużo, olbrzym uśpił jej czujność. Dobry, łagodny... zapomniała się. Odkaszlnęła parę razy, próbując tym ukryć przerażenie, a w międzyczasie przywracała zmysły do opanowania.
- Nie słyszałam wcześniej o Stalowych Ćwiekach, to ich... usunąłeś na brzegu? Jeśli są aż tak źli... dobrze, że nie przyjechali do miasteczka. I tak mają tu dość kłopotów - mruknęła, obracając twarz ku oknu. Jedna mieścina, a problemami dało się obdzielić tysiąc razy większa aglomerację. Sprawiedliwość należała do pojęć względnych.
- Syndrom Sztokholmski to... hm - zamyśliła się, próbując opisać problem jak najprościej - Sytuacja kiedy ktoś robi ci duża krzywdę: bije, trzyma wbrew woli, znęca się... a ty się tak boisz, że zaczynasz czuć bliskość z oprawcą. Wypierasz logikę, podporządkowujesz się mu, idealizujesz. Kochasz chorą, toksyczną miłością bliższą uzależnieniu... od życia. Bez bólu. Jesteś grzeczny i się słuchasz, bo wtedy on cię nie bije. Twój obraz świata jest przez to wypaczony, a to nie jest dobra miłość. Podręcznikowo brzmi mądrzej- zakończyła ze śmiechem.

Baba się zdziwił. - 17? - zadziwiająco młoda. Tak wyglądała mu na młodą, na małą dziewczynkę, ale myślał, że się pomylił. Dał się zmylić tytułowi doktora, skórzanej kurtce. Natychmiast znów przed oczyma pojawiło się martwe ciało bezimiennej gangerki. Była pewno w podobnym wieku... Baba bardzo nie chciał, by Alicja skończyła tak samo... A było to bardzo prawdopodobne... Gdyby coś to dało, Baba przeklął by świat, w którym przyszło im żyć... Alicja powinna robić to co nastolatki robiły kiedyś, bawić się, chodzić na tańce... no Baba nie wiedział co robiły nastolatki, ani kiedyś ani teraz... ale na pewno nie powinny należeć do gangu. nie powinny Oglądać jak okropny jest ten świat. Powinny śmiać się i odkrywać cuda życia...
Jednak nie powiedział jej tego wszystkiego. Była mądra, na pewno wiedziała. A może nie?
- Więc jesteś jeszcze mądrzejsza, niż Baba myślał Alicjo. Taka młoda i tyle wiesz. Ale bierzesz za dużo na swe barki. -
Gdzieś tam przez głowę przeleciało mu też słowo "smarkula", ale... nie. To zupełnie do niej nie pasowało. Widział w niej więcej niż małego dzieciaka. Była panią doktor. Na dobrą sprawę, wiek niewiele tu zmieniał. Chyba, że większy instynkt obrończy, wywołany u Baby. Ale Baba miał zawsze problem z dziewczętami. Często starczyło, że o coś poprosiły, a Baba niczym wierny piesek to robił... nie ważne jak głupie to było... od tamtych czasów postarzał się nieco, nabrał więcej doświadczenia i obiecał, nigdy więcej... ale ... cóż... ciężko walczyć z własnym sercem. Z kompleksem rycerza w lśniącej zbroi...
Baba przysłuchiwał się elaboracie o psach. Był długi, jak zawsze u pani doktor.
- Chcesz powiedzieć, że z wilka, czyli gangera, da się zrobić pudelka? Lub innego dobrego psa? Eh, to jest dobrego człowieka? No tak. Ale chyba ludziom zamiana wilka w pieska do zabawy zajęło miliony lat... a my tyle nie mamy... - oczywiście Baba nieco przesadził, nie mógł wiedzieć, jak długo istniały psy czy ludzie na tej planecie. Lecz nie to było istotne w jego wypowiedzi.

Baba skupił się bardziej na głaskaniu, niż na wypowiedzi o Bestii, przytaknął zatem, nie bacząc tak na prawdę, co przytakuje. Jednak gdyby słuchał, zapewne powiedział by, że najwidoczniej mają inne definicje bestii. Być może odwołał by się do ładnej poniekąd bajki o pasującej nazwie "piękna i bestia".
Nie wiadomo też, czy Alice nadal podtrzymywała by, że Baba bestią nie jest, w sercu czy wyglądzie, gdyby była świadkiem jak rozprawił się z pierwszym napotkanym patrolem Stalowych Ćwieków. Dobrze może zatem, że Baba nie podjął tej kwestii.

Dopiero gdy Alice zaczęła się rozbierać... eh, to jest gdy obnażyła swe ramię, Baba znów skupił się bardziej.
Delikatnie i bardzo ostrożnie dotykiem badał znaki.
Coś mu to przypominało...
- Mogę - rzekł, chwytając ramię nieco inaczej i przekręcając ją tak, by jego SI ujęła znaki na swojej kamerce.
- Zrób proszę zdjęciem, i sprawdź, czy masz coś podobnego w bazie danych - poprosił swoją SI. Zrobił to oczywiście poprzez cyberlink, bezgłośnie.
- Opowiesz mi więcej? - poprosił łagodnie Alice, mówiła o tym, że jest też zmieniona, musiało być zatem więcej, niż tylko te znaki...

- Więc się zgadzamy - podsumował konsensus, do jakiego doszli. słowa dla ludzi, miecz dla bestii plus otoczka.
- Musimy tylko oboje lepiej nauczyć się odróżniać ludzi od bestii - oczywiście chodziło Babie, że ona powinna się tego nauczyć. Lecz "my" brzmiało lepiej, mniej zarozumiale. Poza tym... prawda była taka, że on wiedział, że zdarza mu się pomylić, a mimo to... brał świadomie owe zbrodnie na własne sumienie. Wiedział, że będą go dręczyły. Obecnie była to bezimienna gangerka, która pojawiała się w mroku jego zamkniętych powiek. Przed nią byli inni, i po niej będą następni. Żałował bardzo. I starał się unikać... ale nie pozwalał, by przeszkadzało mu to w jego misji. W pewnym sensie Alicja i on, tak bardzo byli podobni. Winni tego samego grzechu. Baba wiedział o tym. Choć "wiedział" było zbyt silnym słowem. "Czuł" to, nie potrafiąc dokładnie wskazać, nie potrafił nazwać. Ale instynktownie czuł, że tak jest.

- Po staremu? - wychwycił Baba. Mimo tego, że robił wrażenie opóźnionego w rozwoju, miał bardzo przenikliwą naturę. Czy Alicja była taka jak pan Patrick? Na to wskazywały jej słowa - Urodziłaś się przed wojną? A potem spałaś, tak, Alicjo? - zapytał łagodnie. Jej ciało ją zdradzało. Wystraszyła się własnych słów. Choć Baba nie rozumiał dlaczego.

- Tak, Stalowe Ćwieki były takie złe - rzekł Baba. - Jedni z najgorszych. Gdzie szli, tam ucztował sam diabeł. Nie zabijali, oni się bawili. Zamęczali swe ofiary. Ludzkie życie nic dla nich nie znaczyło. Bliźni służył im za chwilową uciechę, lub by zamienić go na kilka gambli. Wymyśl cokolwiek, pomnóż przez nieskończoność. a Oni to robili. Baba szedł ich tropem. Pamięta każdą zbrodnię, którą dokonali w tym czasie. Ale Baba stracił trop... na bardzo długo... - mutant zastanowił się nieco - Ci z nad jeziora byli młodsi. Chyba stali się nieco łagodniejsi... - przyznał nieco niechętnie.

- Syndrom Sztokholmski, hmm Baba rozumie. Myślisz, że to złapałaś? - zapytał. Bo chyba coś takiego właśnie sugerowała wcześniej. - są na to pigułki? -

Ruda głowa pokręciła przecząco na boki, potem zatrzymała się, kiwnęła twierdząco i uniosła ku górze, by spojrzeć nieobecnie gdzieś ponad łysą głową rozmówcy. Wiedza, niewiedza. Semantyka.
- Dużo czytałam - powtórzyła z nieznacznym uśmiechem - Wiedza, mądrość, a inteligencja to trzy różne pojęcia, Babo. Z jednymi się rodzisz, inne nabywasz. Kiedy Pan Bóg rozdawał wzrost, stałam w kolejce po rozum. Dwa razy - parsknęła i dorzuciła dość ponuro. - Zwykle nie potrzeba miliona lat, ludzie uczą się szybciej od psów, więcej pojmują. Ich mózg jest zdolny do przeprowadzania bardziej skomplikowanych działań, niż nauka siedzenia, przynoszenia patyka i nie sikania w domu. Pozostaje też kwestia indywidualności, podejście jednostkowe, dostosowane bezpośrednio pod dany przypadek. Ale teoria to nie to samo, co praktyka. Mądry człowiek pamiętałby, że kolejkę po siłę też pominął… co mam zrobić? Co ty byś zrobił? Odpuścił, uciekł, odwrócił wzrok? Nie wolno tego robić - lewy bark drgnął nieznacznie, jakby przeszył go prąd. - Nie wolno się poddawać, gdy jest cień szansy, nieważne jak lichy, by nie był.

Znaki zainteresowały Mulata, przyciągnęły uwagę. Dziewczynie przeleciało przez myśl, że nie powinna mu ich pokazywać, wystarczyło spojrzeć na niego. Ingerencji Molocha w jego przypadku nie dało się zamaskować - rzucały się w oczy. Przeprowadzenie ich również nie należało do przyjemnych, czy bezbolesnych. Coś… pamiętał z całego procesu przekształcania? Kiedy nastąpił, gdzie dokładnie? Co, prócz pamięci o mordzie bliskich, pamiętał? A może całość zaszła już potem… kto go porwał, skąd? Czym zajmował się w etapie pośrednim między rzezią urządzoną przez gangerów, a więzieniem Maszyn? Podobne rozważania pozwalały odepchnąć własne wspomnienia, kolejny atak paniki w żaden sposób nie poprawiłby sytuacji… i Tony patrzył. Ile jeszcze wytrzyma, nim puszczą mu nerwy? Szeryf działam na nią niczym płachta na byka, lecz nawet on… nikt.
Nikt nie powinien tu ginąć, nie przez nią. Znowu przez nią…
- Może kiedyś przy… ciastkach i herbacie. Z rumem ? - spytała z czymś pośrednim między zmęczeniem, a prośbą - Jak… już będzie spokojniej, mniej nerwowo? Przy okazji powiesz mi jak odróżniasz ludzi od bestii, wymienimy się szerzej spostrzeżeniami. Błędy w tej materii za dużo kosztują, trzeba je eliminować. Rozwiązywać, usuwać z równania. Nauczyć się odróżniać ludzi, od bestii którym nie da się pomóc i od wilków dla których wciąż jest szansa, a ja… mam spore zaległości do nadrobienia. W wielu dziedzinach. Nigdy nie jest za późno na naukę. - dopowiedziała tonem wyjaśnienia, ściskając jego przedramię obiema dłońmi. Były zimne.

Baba górował nad nią zarówno masą jak i wzrostem, kucanie tego nie niwelowało. Przypominał Tony’ego - też stawiał na łagodność, spokój. Cierpliwość. I słuchał mimo pozoru olbrzymiego dziecka, posiadał przenikliwy umysł. Analizował słowa…
Savage patrzyła na niego, bezwiednie rozpoczynając bujanie na piętach, gdy ramiona wróciły do jej piersi i oplotły ją w złudnej, mikrej parodii przywdziewania pancerza. Blada na podobieństwo trupa milczała długo, zwłaszcza jak na nią.
- Gdybym tyle spała, umarłabym z głodu, Babo. Albo to co widzę teraz dookoła to tylko zły sen - zaśmiała się nerwowo, lecz ten śmiech zamarł jej w gardle. Jak na zawołanie w głowie usłyszała zdanie, wypowiedziane przez łysego najemnika na łodzi. Nalegał, by skonfrontowała pamięć z… tym co zostało w Hope. Coś tam zobaczył, w komputerze. W dziennikach, rejestrach i logach. Rozbieżności, lecz jakiego rodzaju? I nie zaprzeczył, że matka nie grzebała Alice w głowie.
- Ja… nie jestem już pewna niczego, co działo się nim… nim Tony mnie znalazł. Nie wiem czy… proszę, nie gniewaj się, Babo… - wyszeptała ledwo poruszając ustami, a na piegowatym obliczu odcisnęła się udręka. Wzięła głęboki oddech, policzyła w myślach do dziesięciu i podjęła rozmowę, ale sztywność i bladość pozostały.

- Ci młodzi od Ćwieków zapewne urodzili się już po wojnie. Nie wybrali tego gdzie żyją, odebrano im tę możliwość. Znają tylko świat przemocy, promieniowania, zamordyzmu, prawa silniejszego. Tak się wychowali, tym przesiąkli i podporządkowali, gdyż nie poznali alternatyw. Ci starsi… widzieli upadek świata i w szaleństwie odnaleźli radość. Odrzucili człowieczeństwo z własnej woli i dla wygody zmieniając w bestie. Bo kto mógł ich powstrzymać? Może nim spadły bomby siedzieli za morderstwa w celach śmierci, byli zwyczajnie szaleni i niebezpieczni? Brak norm i upadek cywilizacji… “szedł” im na rękę, pozwalając w pełni ujawnić prawdziwą naturę. I w starym świecie istniały bestie, tylko tam… tamtejsze społeczeństwo posiadało o wiele szerszy wachlarz możliwości, by, by ich złapać i skazać. Zamykano ich, czasem sadzano na krzesła elektryczne, czy wstrzykiwano zastrzyk zawierający truciznę. W XXI wieku całkiem sporo stanów Ameryki kultywowało karę śmierci w ramach kary za najcięższe zbrodnie. Może, prawdopodobnie… teraz to tylko gdybania. Jeśli nie żyją, spotkała ich… kara. Druga czeka na Sądzie Bożym - dla podkreślenia wagi słów klepnęła palcami o przedramię.

Przy temacie pigułek na Syndrom Sztokholmski zamrugała, jakby niepewna czy dobrze usłyszała, lecz uśmiech prędko zagościł na jej twarzy -taki szczery, ciepły i czuły. Spojrzała na mulata z zachwytem. Był… taki uroczo troskliwy, w sposób w jaki dzieci dopytują się o niezrozumiałe kwestie. Dziecko w ciele olbrzyma. Maszyna do zabijania potrafiąca okazać miłosierdzie. Jakże żałowała, że nie dane im było spotkać się wcześniej, w innych okolicznościach. Szczery, prostolinijny, ufny, dobry… kradł resztki serca skryte pod runnerową skorupą kawałek po kawałku. Słowo po słowie, zdanie po zdaniu.
Ochłap po ochłapie.
- Nieee, nie złapałam. Potrafię… chyba… jeszcze patrzeć w miarę trzeźwo na sytuację. Zresztą nie bili mnie tam, ani nie krzywdzili. Ale bardzo ci dziękuję za troskę, nie martw się. Nie… złapałam tego Syndromu - tym razem zaśmiała się bez przymusu, a drgawki targające drobnym ciałem miały podłoże w wesołości. Pigułki na Syndrom Sztokholmski… no tak. Wyglądało na chorobę, a choroby powinno się leczyć. Więc potrzeba pigułki, aby pacjent wrócił do zdrowia. Proste rozwiązanie, bez zbędnego mieszania i kombinowania. Problem, środek do jego pokonania, rozwiązanie problemu.
Coś cudownego.

Baba wzruszył ramionami. Nie widział wielkiej różnicy pomiędzy Wiedzą, mądrością, a inteligencją. Nie posiadał za wiele żadnego z nich. Tyle był pewien.
Uśmiechnął się za to, gdy Alice mówiła o kolejkach po mózg czy wzrost. - To się chyba minęliśmy, bo Baba musiał stać dwa razy w tej po wzrost, a jakoś zgapił ustawić się w tej po mózg. - zaśmiał się szczerze.

Pokiwał z zrozumieniem, gdy Alice mówiła o mądrości ludzi, przewyższającej tą należącą do psów.
- Baba wie, jak uczyć psa by nie sikał w domu. Trzeba go ukarać. Natychmiast, by wiedział, za co. Pokazać, że się jest złym, nawet jeśli tak nie jest. I trzeba zadać ból, by zapamiętał naukę. Jak Baba pomyśli, to dzieci też tak najlepiej wychowywać. Tatuś Baby Babę dobrze wychował. Baba pamięta nauki. - dorzucił swoje trzy grosze.

- Ciastka były by super - powiedział, rozradowany. - ale czy nie jesteś za młoda na rum, Alicjo? - zapytał żartobliwie, puszczając jej oczko.

Baba strapił nieco, gdy Alice wskazała na brak jedzenia podczas snu.
- Baba nie wie. Ale pan Patrick tłumaczył, że są specjalne łóżka, Śpi się tak głęboko, że ciało nie jest głodne. Można spać tak milion lat - rzekł zadowolony, że przypomniał sobie ten drobny szczegół z łóżkiem, o którym kiedyś mówił pan Patrick. - Te łóżka mają jakąś nazwę, ale Baba nie pamięta. Coś na h... chyba -
- Nie martw się Alicjo - używanie imienia przychodziło mutantowi coraz łatwiej, choć nadal czuł się dziwnie. "pani doktor", albo "proszę pani" samoistnie pchało się na język. - Baba nie umiał by się na ciebie gniewać. Słowo indianina - rzekł z uśmiechem podnosząc w górę dwa palce, jakby składał uroczystą przysięgę.

Baba zatrzymał się myślami na krześle elektrycznym. Zaciekawiło go to. Ale nie bardzo wiedział, co to za kara.
- Moja mama miała koc elektryczny. To raczej całkiem przyjemne - rzekł, nie bardzo widząc związek z karą, jaką sugerowała Alicja.

Czas leciał jednak nieubłaganie. Ze smutkiem Baba rzekł - na Babę już czas, pójdę porozmawiać z panem szeryfem, a potem pójdziemy do bunkra ratować świat -

***

Po rozmowie z Alice, Baba skierował się do pana szeryfa.
- Proszę pana szeryfa, mam prośbę. Ważną. - zaznaczył Baba - Proszę wypuścić panią doktor. Jest potrzebna. Baba gwarantuje, że nie ucieknie.

- Prawo to prawo synu. Alice została zatrzymana pod zarzutem współudziału w porwaniu i zostanie zatrzymana do wyjaśnienia sprawy. Jeśli okaże się, że jest niewinna zostanie zwolniona. Jeśli okaże się winna poniesie konsekwencje proporcjonalne do swojej winy. - odpowiedział niewzruszonym tonem szeryf Dalton patrząc na mutanta. - I nie daj się nabrać na jej piękne i mądrze brzmiące słówka przybrane w płaszczyk dobrotliwości. Wąż który oblepi się gołębimi piórami to nadal wąż. I jak wąż potrafi kąsać gdy się ofiara nie spodziewa najbardziej. - szeryf przekierował spojrzenie na kobietę za kratami. - Fakty zaś w tej chwili są niezaprzeczalne. Nie dlatego się znalazła po drugiej stronie krat, że nosi jakąś kurtkę czy inny ubiór na grzbiecie. Znalazła się bo popełniła zarzucany jej czyn którego ona sama ani przez moment się nie wypierała. Jej współpraca z władzami czy choćby żołnierzami z NYA jest minimalna. Bo jest Runnerem czyli gangerem co sama dobrowolnie przyznała podczas rozmowy a teraz jak widzisz coś zapomniała ci o tym fakcie wspomnieć mimo, że nie zapomniała tak wielu cytatów i bardzo ważnych informacji. Działa więc obecnie z myślą i na korzyść tej bandy w skórzanych kurtkach. Reszta jej działań może skorzystać o ile nie jest skonfliktowane to z tym założeniem. Sam ją spytaj synu o to kim jest. W zimie gdy tu do nas zawitała mówiła, że jest Aniołem Miłosierdzia. Teraz twierdzi, że jest Sand Runnerem. I choć nie zamknąłem jej wbrew temu co naokoło powtarza tylko za to chyba mogłoby ci naświetlić jej elastyczne i wybiórcze podejście do omawianych spraw na przykład wywołanie w rozmówcy, w tym wypadku tobie, pożądanych uczuć współczucia i sympatii. Bo musiała takie w tobie wzbudzić skoro prosisz bym uwolnił obcą dla ciebie kobietę prawda? - szeryf mówił nieśpiesznym i dosadnym tonem i patrzył na kobietę po drugiej stronie krat. Wyglądał jak klasyczny glina z filmów który spotyka się z cwanym i doświadczonym w tej policyjno - złodziejskiej grze recydywistą który świetnie ją zna i wie jak wzbudzić współczucie przypadkowych ludzi oraz wykorzystać każdą możliwość by dopiec gliniarzom.
- A co do grożenia i machania bronią jakie oczywiście aresztowana wspomniała całkiem przypadkiem i za które oczywiście niesłusznie ją zatrzymano to powiedz Baba jak oceniasz tekst, że powinieneś przemyśleć swoje słowa i zachowanie. Bo za drzwiami jest trzech moich wyszkolonych ludzi pod bronią. A twój jest tylko jeden i to jeszcze Eryk. Zaś wokół nie ma z powodu ewakuacji nikogo innego. Więc nikt nie przyjdzie ci z pomocą. Bo mnie to coś wygląda na pełnoprawną groźbę synu. Tym ci się nie pochwaliła prawda? No tak, jakoś ta jej wspaniała pamięć jest wygodnie wybiórcza. Nie chciała nawet podpisać zeznań z tymi własnymi słowami gdy się nagle okazało, że rozmówca je zapamiętał i nie zamierza im ulec. Tak więc jak widzisz Baba Alice to niezłe ziółko ale potrafi przystroić się w bardzo odpowiednie pod sytuację i rozmówkę piórka. Bo wcale nie sprawia wrażenia, że mogłaby na przykład mnie, facetowi z bronią i odznaką grozić prawda? No a popatrz a jednak. - pokiwał głową szeryf znów okręcając głowę w stronę krat i osoby za nimi i milczał chwilę przypatrując się zatrzymanej.
- I powiedz mi synu co z tym? - wskazał na celę obok tej w której zamknięta była Alice i nadal usłana była zawalonymi workami. - To jest cela a nie magazyn. Nie może tu tak leżeć bez końca. Poza tym jest jeszcze kwestia trwałości. - rzekł szeryf przekierowując uwagę Baby z powrotem na wspomniany wcześniej problem. Podszedł do tej drugiej celi i otworzył ją więc droga do worków stanęła dla Baby otworem.
- A w kwestii formalnej to tak. Runnerzy wrócili po zimie. I co chyba znów Alice zapomniała ci wspomnieć wrócili bo naraiła im ten Bunkier w którym mieszkacie. Dlatego wrócili tam a nie jak ostatnio tu do nas. Wrócili w wielkiej liczbie choć nie mam pojęcia jak wielkiej. Zgaduje, że to ta sama banda co była tu w zimie czyli nie mało ich. Chyba widziałeś ich wyjeżdżającą kolumnę w całej okazałości. - szeryf nawiązał do informacji o sytuacji o jakiej wspomniała Alice choć uzupełnił ją o nowe detale o których lekarka nie wspomniała. - Jednak przybyli tym razem również ci z Nowego Jorku. Kto im naraił ten wasz Bunkier czy jakoś inaczej zdobyli o nim informacje to nie wiem. Ale tam na Wyspie wzięli się za łby z tymi Runnerami. Jak się w tym wszystkim mają twoi pobratymcy to nie wiem. Myślałem, że ty przybyłeś od nich ale jak nie to w takim razie od początku tej zawieruchy nie mieliśmy z nimi kontaktu. Ten wasz Will był tu przez chwilę u nas, chyba skądeś wracał i widocznie się spieszył bo zostawił właśnie te worki w łódce. Jedzenie Baba. To jest jedzenie w tych workach. Sam wiesz jak to tutaj z tym łatwo. Myślę, że gdyby sprawa nie była skrajnie pilna to by tego nie porzucił. Udało nam się zabezpieczyć ten towar jednak czy wszystko i oczywiście jak sugeruje Alice trzeba sprawdzić czy nic nie zginęło. Ponieważ tutejsze władze traktują prawo w tym te o własności bardzo wybiórczo i szkalowany i naturalnie praworządny obywatel nie ma prawa mieć do nich zaufania. Zwłaszcza tak chodliwy towar jak żywność. - szeryf mówił spokojnie, wręcz z flegmatycznym skupieniem mówiąc jakby po kolei omawiał jakąś sytuację. Dopóki przy końcówce nie wspomniał znowu o braku zaufania do władz czyli między innymi i do niego bo wówczas dało się wyraźnie słyszeć irytację i znów spojrzał na kobietę po drugiej stronie krat. Baba wiedział jednak, że z żywnością jest krucho nie tylko w Cheb ale i w Bunkrze również. Dostawy zaopatrzenia organizował głównie Will i najczęściej on jako eskorta. Ostatnio go jednak nie było a widocznie Will mimo to jakoś zorganizował ten prowiant. Sporo jeśli w tych wszystkich workach naprawdę było jedzenie. Więcej niż zazwyczaj, mogło to starczyć dla Schroniarzy zapewne na tydzień co najmniej, może nawet więcej. Więc pewnie jakby sprawa nie była gardłowa nie porzuciłby takich skarbów. Zaś gdyby porzucił to pewnie ktoś w tak powszechnie ciężkiej sytuacji z żywnością jaka panowała w okolicy by pewnie je przygarnął dla siebie. Przecież wszyscy tutaj chodzili głodni nie tylko Schroniarze na Wyspie. A jednak widział te worki po drugiej stronie krat na własne oczy.
- I co mówiłeś synu o jakichś okrętach? Mogę spytać w takim razie gdzie byłeś ostatnie dnie? Sądziłem, że wszyscy jesteście u siebie w Schronie. - Dalton zapytał Babę o detal jaki wzbudził w nim widocznie zainteresowanie.

- Baba rozumie proszę pana szeryfa. Baba szanuje prawo. - potwierdził mutant.
Że Alice jest w barwach gangerów już wiedział, gdy tylko zobaczył skórę na jej grzbiecie. Osobiście był bardzo uczulony na tym punkcie, toteż wychwytywał to bardzo szybko. Niemniej, wiedział też znakomicie, jak zachowuje się ganger. A ona mało gangerowa była.
- Baba się nie kłóci z panem. Pani doktor jest wystraszona i zagubiona. Pan to widzi, prawda? Baba wie, że pan ma serce, nie tylko odznakę. - Baba powiedział to na tyle cicho, by nikt inny go nie usłyszał, nie chciał podważać reputacji twardego gliny.
- Pani doktor powiedziała coś głupiego. Jestem pewien, że przeprosi. Rzuciła słowa bez pokrycia - Baba wskazał w stronę specjalistów, którzy jakoś nie kwapili się do zabrania się za zabijanie szeryfa i pana Eryka. - Prawda? Bardzo proszę, niech pan to jeszcze raz przemyśli, jestem pewien, że w danych okolicznościach, można okazać... łaskę? -
Baba podszedł do worków, zerknął do środka jednego, potem do drugiego.
- Proszę to podzielić wśród ludzi. To na pewno zapasy jakie pan Will miał zakupić i oddać naszym sąsiadom w potrzebie. - rzekł bardzo pewnie, odchodząc od worków, które to nie miały obecnie dla niego żadnej wartości. Nie kłamał też tak całkowicie. Rzeczywiście, była mowa o podzieleniu się z ludźmi Cheb. Czego Baba był głównym orędownikiem. Być może jedynym... ale tego już mówić nie musiał.

Baba widział, że Alice musiała zajść Daltonowi za skórę. Świadczyły o tym słowa, powtórzone po raz drugi, o oskarżeniu kradzieży skierowanym od adresem biura szeryfa.
- Dziękuję za przechowanie żywności, w tych czasach i w tej sytuacji, gdybym nawet nic innego o panu nie wiedział, to - Baba wskazał na torby - powiedziało by mi wszystko, co musiał bym wiedzieć, by panu zaufać -. - Powiedział spokojnie. - Ale pan i tak wie, że Baba i jego koledzy, mają do pana całkowite zaufanie i ogromny szacunek. Jest pan dobrym i prawym człowiekiem. Proszę nie denerwować się z powodu słów, powiedzianych być może nieroztropnie. A z pewnością przez kogoś, kto pana nie zna. A żywność proszę przyjąć jako podarunek od przyjaciół. Sytuacja jest zła. Złe rzeczy się dzieją... Te zapasy miały trafić do was już dawno... - Baba westchnął. Ale nie mógł nic więcej powiedzieć.

- Baba był na zwiadzie na zachodzie - powtórzył Baba, podając mniej więcej odległość. - Tam Baba zlikwidował silny oddział Stalowych Ćwieków, które chciało zaatakować Cheb i bunkier. A potem Baba spotkał okręty. Baba pokaże. - Baba znów uruchomił rzutnik, i na ścianie pojawiło się nagranie stojących na kotwicy okrętów.
- Zmierzają tutaj... ale Baba nie był w stanie nawiązać kontaktu. Może to Posterunek, może Moloch... Baba nie wie - wyjawił szeryfowi. Jak mówił przed chwilą, miał do pana Daltona spore zaufanie.

- Lecz wracając do pani doktor. Baba ją potrzebuje. W bunkrze są rzeczywiście wirusy. Pan szeryf pamięta na pewno tą bandę co próbowała się dostać do bunkra pierwsza? Ci co byli na wyspie umarli wszyscy. Pan Patrick ma wirusa pod kontrolą. Tego i inne. Ale teraz? Gdy są tam Runnerzy i NY? Baba nie wie, co może się stać. - przyznał.
- Pani doktor umie wirusy. Baba może udowodnić. Proszę - Baba zachęcił szeryfa by podążył za nim do celi Alice.
Swojej SI kazał władować bazę danych z chemio biologii. Samemu nie znał się nic a nic na tym. Gdy podeszli, poprosił Alice, by odpowiedziała na kilka pytań.
Za plecami Alice, na więziennej ścianie Baba wyświetlał poprawną odpowiedź, tak, by szeryf ją widział, a samemu powtarzał zagadnienia, jakie dyktowała mu jego SI. Zupełnie oczywiście nie rozumiejąc, co mówi. To też kilkakrotnie przeinaczał nieco nazwy, tak przecież trudne do wymówienia.

- Proszę pana Daltona, proszę zwolnić panią Alicję warunkowo. Baba gwarantuje, że po wszystkim pani doktor stawi się, by wszystko wyjaśnić. Prawda proszę pani doktor? - rzekł Baba, gdy już Alice wykazała się wiedzą.
 
Ehran jest offline  
Stary 30-10-2016, 01:21   #403
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Szeryf wydawał się być zaskoczony decyzją Baby o przekazaniu żywności Chebańczykom. Dość chyba pozytywnie zaskoczony. - Naprawdę chcesz to zrobić synu? - zapytał z zauważalną dozą niedowierzania. - No ale dziękuję. To naprawdę szczodry gest. Jak chcesz możesz zatrzymać choć część dla siebie i twoich kolegów. - szeryf chyba chciał się upewnić, że Baba się nie pomylił czy nie przejęzyczył. W końcu Will płynął z tymi wszystkimi workami już na Wyspę to chyba jednak nie zmierzał się z nimi tak po prostu dzielić jak to właśnie oferował Baba.
Przy pokazie rzutnikowi - wirusowym przy celi zajmowanej przez Alice wytrzymał jednak gdzieś ze dwa czy trzy pytania na które Alice odpowiedziała choć żargon medyczny był dla nie medyków ciężki do przyjęcia i jeszcze cięższy do zrozumienia. Szeryf jednak chmurzył się co raz bardziej z każdym wypowiadanym zdaniem lekarki i w końcu przerwał ten pokaz.
- Dobrze, widzę do czego to zmierza. Choć ze mną synu pozwól, że ja ci teraz coś pokażę. - machnął ręką do największego ze Schroniarzy by pokazać mu, że ma iść za nim. Przeszli obok czekających specjalistów i ruszyli po schodach na piętro. Budynek jak i całe Cheb nosił liczne ślady zimowych walk. Przestrzeliny, dziury, sporo płaskich jak od noży czy włóczni, gdzieś jakieś wyłamanie jak po uderzeniu tępym narzędziem. Tak było na parterze, na schodach jak i na piętrze. Baba wiedział z poprzednich wizyt w osadzie, że komisariat był w zimie jednym z najcięższych punktów obrony przed dzikusami z północy. Po walkach właśnie stąd wyniesiono najwięcej ciał dzikich i ich psów. Po paru miesiącach te ślady nadal były widoczne nawet na pierwszy rzut wężowego oka. Co by widział zwykły człowiek gdy patrzył i widział te pewnie wszystkie plamy i przebarwienia można było tylko zgadywać. Budynek też jakby stał się symbolem dla samych Chebańczyków tamtych zimowych walk. Broniony przez trójkę zaskoczonych wewnątrz i całkiem przypadkowych ludzi którzy w ogóle nie spodziewali się jakiejś napaści tamtej nocy a na pewno nie zmasowanego ataku. Do tej trójki należeli John Doe i Yelena którzy byli zamknięci w areszcie przez szeryfa za wywołanie wcześniejszej burdy w lokalu Rudego Jack’a. No i Eryk który pełnił dyżur wówczas a postanowił jednak w obliczu zagrożenia uwolnić dwójkę aresztantów i razem z nimi stawili czoło zagrożeniu. Ta trójka była tak samo zaskoczona i nie przygotowana na te walki jak i wszyscy Chebańczycy. Więc choć przyjezdni częściej zatrzymywali się w “Łosiu” i tam również była kumulacja efektów zimowych walk to jednak dla Chebańczyków takim symbolem oporu wobec dzikusów był właśnie komisariat. Wcześniej jednak Baba nie był na piętrze więc nie wiedział gdzie i po co go szeryf prowadzi i co może mu chcieć pokazać.
Szeryf zaś otworzył jakieś drzwi prowadzące z korytarza na piętrze do jakiegoś pokoju. Wszedł pierwszy i zrobił miejsce by mutant mógł wejść za nim. Wewnątrz był pokój, niezbyt duży. Też zdewastowany podobnie jak i inne pomieszczenia w tym budynku. Wystrój był jednak pokojopodobny jakby został przystosowany do dłuższej bytności czy po prostu pełnił jakąś dyżurną formę mieszkalną dla obsady biura szeryfa. W oczy najbardziej rzucała się jakaś sofa pod ścianą. Na tej sofie leżał człowiek. Po ciepłocie ciała Baba widział, że jest żywy, że nawet ma gorączki trochę. Ale chyba spał bo oddech miał spowolniony i mniej więcej regularny. Chyba spał tu już od dłuższego czasu albo był po prostu chory bo przykryty był kocami zaś obok sofy była rozstawione miska z wodą, jakieś butelki, chyba ręczniki i tym podobny szpej kojarzący się najczęściej z chorymi i opieką nad nimi.
- Poznajesz? - spytał Dalton gdy już dał się napatrzeć się gościowi na całą scenerię. Baba niezbyt poznawał. Facet był chyba młody i przeciętnej budowy no i nieprzytomny. Otulony kocami, milczący i bez żadnych charakterystycznych elementów ubrania czy wyposażenia był dla Baby dość trudny w identyfikacji. - To Brian Sax ton Jeden z moich zastępców. Nasz Brian. Ten co został porwany. Z własnego domu. Dwa dni temu. Razem ze swoją rodziną. W obronie której staną do walki z napastnikami. Lecz przegrał więc zostali porwani. A ich dom spalony. Wrócił do nas w takim stanie. Wrócił z Wyspy od tych Runnerów. A ta kobieta z dołu brała w tym udział. I absolutnie się tego nie wypiera w ani jednym zdaniu. A nawet mówi, że zgłosiła się do tego zadania na ochotnika. Mówi też całkiem sporo innych rzeczy ale spójrz sam jaki jest efekt tych działań. - szeryf nie mówił zbyt głośno można by rzec, że nawet dość cicho. Głos jednak miał zawzięty a tempo mówienia szybkie, cedząc jedno zdanie po drugim. Baba widział też jak z gniewu i złości zaciska szczęki gdy to mówił. Wiedział też, że po zimowych wydarzeniach rodzina Saxton’ów również stała się jakby żywym symbolem wspólnego losu wszystkich Chebańczyków. Każda prawie rodzina straciła kogoś albo ucierpiała w inny sposób. Jednak los Saxtonów był jakby żywym ucieleśnieniem wspólnej niedoli mieszkańców osady. Młoda kobieta którą zgwałcono i przetrącono jej szanse na zdrowe życie razem z jej strzaskanym kolanem. Młody mężczyzna który ciężko poraniony w walkach, złożony na noszach na posadzce kościoła mimo to stanął w obronie swojej uderzonej matki za co znów został spacyfikowany. I matka która choć fizycznie wyszła cało z tamtych wydarzeń musiała patrzeć na mękę swoich dzieci. Los rodziny Saxtonów w Chebańczykach budził powszechne współczucie i odruch sympatii. Wszyscy bowiem w mniejszym lub większym stopniu przeżyli podobne tragedie w zimie więc mieli wiele zrozumienia dla losu tej trójki. Claire co była jednym z najlepszych rzemieślników w osadzie i potrafiła chyba uszyć wszystko co było możliwe. April która uważano za jedną z najładniejszych dziewczyn w osadzie i z porządnej rodziny. No i właśnie Brian którego powszechnie uważano za prawą rękę szeryfa i pewnie jego następce kiedyś tam.
Wiosna zaś przyniosła kolejne niedole na tą chebańską rodzinę. Z wszystkich Chebańczyków zostali porwani właśnie oni. I co prawda wrócili w końcu i wszyscy byli żywi ale przynajmniej Brian’a teraz widział Baba osobiście. Wyglądał na nieprzytomnego i pogrążonego w jakiejś nienaturalnej śpiączce, otulonego bandażami i kocami na tej sofie w tym zdewastowanym zimą pokoju.
- Rozmawiałem z Kate. Nie wie czy się wybudzi. Powinien. Ale nie wie czy i kiedy. A jeśli już to w jakim będzie stanie. - powiedział szeryf jakimś niepodobnym do niego głuchym głosem. Wyglądał w tej chwili na zmartwionego i bardzo poważnego. Najwyraźniej los Briana był mu bardzo na sercu. Wpatrywał się w milczeniu w nieruchome na sofie ciało i nawet mówił dość przyciszonym głosem jaki ludzie często przyjmowali w szpitalach czy pobliżu ciężko chorych.
- I mówisz synu, że tamta lekarka zna się na wirusach? Że jest wam potrzebna? Że mam okazać łaskę i warunkowe zwolnienie. Okazać serce. Mhm. - pokiwał głową szeryf strzepując jakiś pyłek ze swojego kapelusza który trzymał w dłoniach. Milczał chwilę wpatrzony w te trzymane nakrycie głowy nim się odezwał ponownie.
- Oczywiście synu. Warunkowe zwolnienie i okazanie łaski jest naturalnie możliwą opcją. - powiedział znów strzepując kolejny pyłek jednak Baba wyczuwał, że będzie zaraz jakieś “ale”. No i było. - Ale łaskę czy warunkowe to można okazać komuś kto rokuje nadzieję na poprawę. Komuś kto żałuje i wyraża skruchę i chęć poprawy. Żałuje za dokonane czyny. Za popełnione grzechy jeśli tak lubisz biblię. Komuś kto zbłądził. Komuś kto znalazł się w złym miejscu i czasie. Komuś kto popełnił pomyłkę i chciałby to naprawić. To tak. Komuś takiemu myślę, że można by pójść na rękę. Złagodzić wyrok czy dać szansę naprawy wyrządzonego zła. Mhm. Tak, myślę, że to byłoby możliwe synu. - pokiwał znowu głową Dalton przejeżdżając językiem po wnętrzu dolnej wargi. Mówił jakby na chwilę rozważał jakąś inna sytuację czy scenariusz. Jakiś tam przypadek kryminalny czy sądowy, możliwe do zrealizowania opcje.
- Ale rozmawiałeś z nią trochę sam na sam synu. Nikt wam nie przeszkadzał. Tak jak i ja z nią rozmawiałem przez ostatnie godziny. I powiedz mi synu czy widzisz w jej zachowaniu, w jej słowach skruchę? Widzisz u niej żal tego co się stało? Widzisz w niej chęć poprawy? Bo ona dużo mówi. Zna mnóstwo cytatów i ma niebywałą pamięć do nich. Na każą sytuacje zna jakiś cholerny cytat. W tym sporo z kodeksu karnego albo biblii. Więc nie jest głupia. Ma całkiem niezłą bazę choćby tych dwóch książek do oszacowania co można robić dobrze a co źle. Co jest pochwalane i akceptowane a co nie. W tych dwóch książkach też jest całkiem sporo o winie, niewinie, przebaczaniu, żalu za popełnione czyny i roli skruchy i chęci poprawy. Powiedz synu czy ona ci wygląda, na kogoś kto żałuje tego co się stało? Kogoś kto wyraża skruchę? Kogoś kto się przejęzyczył raz czy dwa? Bo może ja oślepłem i ogłuchłem podczas rozmowy z nią ale za cholerę nie dostrzegam w niej skruchy. Za to butę owszem. Całą masę po sam czubek jej rudej głowy. Buty ma w sobie od cholery. Nie widzę by żałowała tego co się stało. Nie widzi nic złego w tym, że obcy, uzbrojeni ludzie przychodzą o świcie do czyjegoś domu i porywają jego mieszkańców na odchodne paląc im chałupę. Nic strasznego. Akceptowalne straty jak to ona mówi. No było, minęło, jest wojna nad czym tu się rozwodzić? Czego ci źli stróże prawa się jej czepiają? Niewinne stworzenie z niej przecież. No i jak już to może posypać jak z rękawa cytatami z biblii o miłości i przebaczaniu. I nawet jej brewka przy tym nie drgnie. - pokręcił głową szeryf i wykrzywił wargi w grymasie jawnie mówiącym, że nie przekonują go argumenty i postawa lekarki. Mówił tak jakby rudowłosa tam podczas rozmowy w pokoju przesłuchań zalazła mu zdrowo za skórę zaskarbiając sobie jego nieprzychylną postawę.
- Wiesz synu jak na takie jak ona mówiliśmy przed wojną? - odwrócił głowę z powrotem w stronę twarzy mutanta i odpowiedział po chwili. - Kobieta mafii. Tak je nazywaliśmy. I może ona w zimie i była Aniołem, może i chciała dobrze. Ale pojechała z nimi dobrowolnie. I nie wiem co się działo potem w tym ich Detroit ale widocznie przeszła na ich stronę. Też dobrowolnie. Teraz jest ich reprezentantką. Przedstawia ich punkt widzenia i interesów. Jest Runnerem. Gangerem. Dość specyficznym w detalach ale nie zmienia to zasadniczej opcji. Ale to nie jest tematem sprawy. To są takie tam moje prywatne uwagi pod jej adresem. Przedmiotem sprawy jest porwanie rodziny Saxtonów dwa dni temu. Nie to, że ona nosi kurtkę, że jest Runnrem, że się tu kręci bo za to nigdy, żadnych ludzi nie zamykałem. Zamykam ich zawsze za to co zrobili a nie za to kim są. A ona zrobiła i brała udział w przestępstwie do czego się przyznała. Bez żadnych środków przymusu, sama przyznała się dobrowolnie. Więc za to ją przyskrzyniłem. Na razie do wyjaśnienia i weryfikacji zeznań. Co dalej to się okaże. Ona oczywiście powtarza przy każdym zdaniu, że się na nią uwziąłem. A nawet, że jej groziłem śmiercią podczas przesłuchania. Słuchaj synu jestem gliną nie od wczoraj i jak ja chcę na kogoś znaleźć haka i go załatwić to znajdę. Wtedy z tą torbą jak do niej sięgnęła zamiast tak podobno strasznie krzyczeć, że ją zabiję mogłem ją zabić. Zgodnie z prawem. Niebezpieczna sytuacja, zagrożenie życia oficera na służbie i strzelić. Krzyknąć, że stać policja, mam świadka w postaci Eryka i trupa na podłodze który się ze mną nie będzie już kłócił. Nie miała broni w torbie? przykra sprawa ale skąd miałem to wiedzieć wcześniej? I problem byłby z głowy synu. Tak bym zrobił gdybym był taki jak ona to rozpowiada. Ale jak widziałeś chyba jest nadal cała, o dziwo włos jej głowy na tym posterunku nie spadł i teraz nadal cała jest po drugiej stronie kraty. Tam gdzie jej miejsce. No ale, że jest kobietą mafii to oczywiście manipuluje danymi, swoimi prawami, biblią by wyprofilować opinię kogo się da na swoją korzyść. Nie daj się nabrać synu. Ona ma świetną pamięć póki nie trzeba podać opisów sprawców z którymi przebywała pół dnia w zasięgu paru kroków. Wtedy niedowidzi i ma luki w pamięci, patrzy w druga stronę, było ciemno a w ogóle to nikogo tam nie zna i żadnych imion nic nie było mówione. Saxtonów, tak pomagała porwać ale dla dobra Saxtonów. By im się nie stała większa krzywda bo przecież jasne, że jak Runnerzy przypłynęli do Cheb po nich i porwali to po to by ich utopić zaraz w jeziorze. Ale uratowała ich. Uśpiła. Jak psy! - warknął nagle rozdrażnionym tonem szeryf. Krzyknął prawie. Wskazując przy tym na podłogę pod nimi gdzie tam na dole gdzieś pewnie siedziała w celi ta lekarka.
- Na pewno nie po to by nie mogli uciec a tylko po to by im oszczędzić cierpień i stresu. Humanitarna z niej dziewczyna jak trzeba synu jak widzisz. Troskliwa by się ludziom nie działa krzywda. - prychnął z jawną ironią i sarkazmem mówiąc o innej interpretacji tych samych faktów jaką zauważał od tej podawanych przez lekarkę.
- W końcu gdy podaje rysopis po konsultacji z tym całym Rewersem to o dziwo okazuje się, że to są ludzie Viper. Ale bez Viper. Dziwne prawda? Jakaś ich banda bez szefa tej bandy. Czemu Taylor nie wziął swoich ludzi? A co ciekawe okazuje się, że Viper przeszła na stronę Nowojorczyków i to ona właśnie wytransportowała Briana z obozu Runnerów do Nowojorczyków by mieć kartę przetargową. Czyli jest obecnie wrogiem Runnerów. Dla mnie jako starego gliny jest to bardzo zastanawiająca zbieżność. Jak podejrzani o porwanie już jednak musieli brać udział i jakiś konkret trzeba podać to byli to ci źli Runnerzy. Ci co już nie są w mafii. W rodzinie. Takie zdradliwe parchy. - brwi szeryfa uniosły się gdy chyba chciał podkreślić ten fakt który mu wpadł w oko w zeznaniach Alice.
- No ale. - prychnął uderzając dłońmi o bok swoich ud. - Tego na razie nie mogę zweryfikować z braku świadków i innych dowodów. Więc nie mogę wziąć pod uwagę w ferowaniu wyroku względem niej. Mówię ci to wszystko synu byś wiedział z jaką kobietą rozmawiasz. Jak potrafi mataczyć. I żebyś był świadom dlaczego nie uznaję, że jest skruszona. Że żałuje za grzechy. Nie żałuje absolutnie. Nie okazuje nam łaski. Gdyby mogła pewnie zrobiłaby to jeszcze raz. Słyszałeś co mówiła jak ją prowadziłem do celi? Że pomaganie nam jakiekolwiek było błędem. Nie Baba nie widzę w niej skruchy widzę cały ocean buty. I choć owszem biorę pod uwagę, możliwość warunkowego zwolnienia to wobec takiego recydywisty nie mam podstaw. Słyszałeś z jej strony zwykłe “przepraszam” czy “żałuję tego co się stało”? Tak zwyczajnie i prosto? Bo ja nie. Nie doczekałem się tego ani razu przez całą rozmowę. Doczekałem się za to całej gamy mataczeń, mądrych i odpowiednio przywołanych cytatów, oskarżeń pod adresem moim i moich ludzi, żalów, skarg i zażaleń. Ale nie, nie doczekałem się głupiego przepraszam. Wiec ona nie żałuje. Jak nie żałuje to zachowuje się jak zatwardziały kryminalista a wobec takich nie ma taryfy ulgowej. - szeryf gdy zaczął mówić o zamkniętej w celi lekarce mówił i mówił. Okazało się, że ma na jej temat całkiem konkretnie wyrobione zdanie. Przynajmniej teraz po tych wszystkich rozmowach i obcowaniu z rudowłosą kobietą w skórzanej kurtce przebywającej obecnie piętro niżej. W końcu jednak skończył i wydawał się wciąż zdenerwowany postawą Alice jaką okazała się przez ostatnie godziny.

- Baba jest pewien. - rzekł. Może i pan Will potem będzie zły, ale w tej chwili nie było to ważne. Baba też miał jeszcze trochę prowiantu znalezionego przy gangerach, no i zawsze mógł później zapolować. Ale teraz mieli większe problemy niż brak żywności.

Baba poszedł za szeryfem. Po drodze przyglądając się zniszczeniom. Zastanawiał się, czy nie było czasu i środków, by choć część odremontować, czy pozostawiono to tak umyślnie.
Baba też zastanawiał się, czy więcej dzikusów zginęło tutaj, czy w podziemnym garażu, gdzie użył swoich granatów i rkmu na pozostałych dzikusach.
Gdy wrócił od trolla, pokazał Chebańczykom tamto miejsce. Podziemny garaż był też cennym miejscem, No i nie można było zostawić tam martwych ciał by gniły i sprowadziły jakąś zarazę na osadę.

Baba stał i zerkał na Briana. Oczywiście znał Saxtonów. Kto ich nie znał. Po tamtych wydarzeniach Baba był u nich nawet dwa razy. Oczywiście nie sam. Był z Erikiem. Raz znalazł w bunkrze kilka kurtek i przyszedł się podzielić innym razem jakąś biżuterię. Saxtonowie byli uprzejmi, ale chłodni wobec mutanta. Baba nie narzucał się potem już. Jedynie z Erikiem jakoś lepiej mu się rozmawiało. Ale starał się.

Baba położył rękę na ramię szeryfa - Bardzo, bardzo Babie przykro - rzekł, starając się dać panu Daltonowi otuchy męskim sposobem.

- Baba rozumie - rzekł, gdy szeryf wyraził swoje obiekcje co do rokowań Alice.
- Baba widzi, że bardzo pana zezłościła - zauważył raczej oczywisty fakt.
- Baba myśli, że pan szeryf wziął ją po prostu pod włos. Widzę, co tu się dzieje. Duże problemy. Wszyscy napięci. - Baba też wydawał się zmęczony.
- Tak, dużo mówi - zaśmiał się, choć mało wesoło. - Jest dumna, przekonana o swojej racji, pewna, że potrafi uratować ten świat na swój sposób. Brak jej pokory. Tak Baba to widzi. Jest młoda i buńczuczna. Jest mądra... mądrzy ludzie często nie dostrzegają prostych prawd, własnych błędów. Ale jest dobra. Ma złote serce. Ona szczerze się martwi o ludzi. Baba to widzi. Nie jest zła. Nie jest jedną z nich... jeszcze nie... Jak z nimi zostanie... tak, pewnie będzie jak oni... ale jeszcze wieży, że umie zmienić ich... zmienić świat... Może to potrafi. Baba nie wie. Jeśli ktoś umie, to pewno ona. Albo pan Will. - Baba wzruszył ramionami.
- Baba widzi, gdy człowiekowi szybciej bije serce. Gdy zmienia się temperatura rąk czy twarzy - wyjaśnił prosty fakt. - Gdy mówiła o tych rzeczach, jej ciało reagowało. Ona cierpi z powodu tych złych rzeczy. Tego nie da się symulować. I okazuje współczucie. A to rzadkość dziś. Ale ma pan rację. Jest dumna, buńczuczna i przekonana, że ma rację. wybiera mniejsze zło, gdy powinna po prostu powiedzieć "nie". Ale Jej głównym grzechem jest, że jest przekonana, że wie lepiej co jest dobre dla innych, niż oni sami... Jest zbyt pewna, że czyni słusznie... I denerwuje się, gdy ktoś tego nie dostrzega. Nie lubi nie mieć racji. Ale robi to wszystko w dobrej wierze, z pragnienia niesienia pomocy, a przed panem... jest zbyt dumna by przyznać się do błędu. Prościej wyjaśnić, dlaczego ma się rację, mimo wszystkich przeciwności, niż powiedzieć przepraszam, pomyliłem się... Pokora przyjdzie z wiekiem. - To mówienie musiało być chyba też wirusem. I Baba chyba się zaraził.
- Baba miał kiedyś psa - podjął wątek... lecz szybko się zreflektował. to nie miało związku z sprawą - eh... nie ważne... -
- Szeryf wie, że pani doktor zrobiła też kilka dobrych rzeczy. Uratowała kilka osób. - Baba nie rozwijał tematu. To tak na prawdę nie było aż takie istotne, a pan Dalton na pewno o tym wszystkim wiedział. A pewno wiedział nawet więcej od Baby, co działo się zimą i teraz. Saxtonowie byli bezpieczni. Baba nie sądził, że szeryf rozmawiał wpierw z Alice, nim porozmawiał z nimi. Nie wiedział tego oczywiście. Mogło tak być, bo chyba Alice pojawiła się tu nieoczekiwanie... cóż...
- Kobieta mafii - przytaknął smutno... - z tą własną wolą to też różnie jest, wie pan o tym, Runner na pewno nie dali jej wielkiego wyboru. No i ona ma swoje powody, robi to, bo uważa to za słuszne. Chce pomagać. Ale Baba widzi to podobnie jak szeryf. To zła droga... groźna droga... Baba nie wie,, i pan szeryf chyba też nie. Czy rzeczywiście ona coś osiągnęła tam, paradując w wilczej skórze. Dużo mówi, może umie przekonać wilka, by jadł jarzyny... - Baba wzruszył ramionami. Na prawdę tego nie wiedział. Kilku zapewne. Ale reszta dalej będzie podążała za swą naturą.
- zdaje się też, że aresztowana jest nieletnia, prawda? - Baba nie był pewien, czy to coś zmienia... czy raczej nie?
- Ale ma pan rację, panie szeryfie. To nie jest istotne. - przyznał rację mutant.
Przyznał też rację, gdy szeryf mówiło tym, co mógłby zrobić, gdyby chciał, a nie zrobił. Ale Baba zawsze wierzył, że pan Dalton jest człowiekiem prawa i honoru. Nie potrzebował przekonywujących argumentów.
Zawiłości, kto kogo zdradził, czemu i kto kim jest z podanych przez szeryfa imion... tego już nie do końca Baba ogarnął.
- Istotą sprawy jest jednak, że Baba jej potrzebuje. Baba sądzi, że pan Patrick nie żyje. Bunkier został otwarty, jest ich po prostu za dużo... Baba nie może dopuścić, by Runner albo Moloch dostał wirusa. Baba mówił już o dwóch okrętach płynących tutaj? Tak? To dobrze. Baba słyszał też o robotach w pobliżu i widział plastikowe robaki w Cheb. Baba zna bunkier, wie jak wejść, wie gdzie będą wirusy. Ale Baba nie umi wirusów. Pani doktor tak. -
- Panie szeryfie, bardzo proszę o przekazanie mi więźnia. Podpiszę papiery, zrobię co trzeba, ale muszę ją zabrać ze sobą. Bardzo proszę, to ważne. Obiecuję, że odstawię ją z powrotem. -

- Czyli możesz patrzeć jak wykrywacz kłamstw? Ciekawe. - szeryf zwrócił uwagę na to co powiedział rozmówca i na chwilę chyba zastanawiał się nad tym faktem. - Ale cóż synu, jeśli tak działają twoje oczy no to w porządku. Na pewno w pewnych okolicznościach to bardzo przydatne. Ale reakcje ciała o jakich mówisz działają podobnie jak w wykrywaczu. Bo człowiek, nasze ciało, reaguje podobnie. To reakcja na impuls płynący z mózgu. Ale nic to nie mówi czy reakcja jest prawdziwa czy fałszywa. Dlatego kiedyś wykrywacze były używane jako wskazówka i pomoc a nie materiał o wartości twardego dowodu. Bo zbyt często się myliły. Zwłaszcza jeśli osoba badana miała nietypowe reakcje, zaskoczenie, na przykład pytaniem, wywołuje podobne reakcje jak kłamstwo czy choćby mówienie nie całej prawdy. Tak działały kiedyś te automaty i miej to na uwadze jeśli tak właśnie działają twoje oczy. - szeryf co nieco rozgadał się skoro sprawa zahaczała o coś co znał z dawnego świata i to jeszcze z jego profesji zawodowej i wyszkolenia.
- Do tego są osoby specjalnie wyszkolone które potrafią odpowiednio zmanipulować taki efekt. Najczęściej są to różnej maści psychopaci, socjopaci i wyszkoleni agenci. A powiedz synu, pochwaliła ci się, że ona jest wyszkolonym agentem? - Dalton zadarł na chwilę głowę do góry by spojrzeć prosto na twarz Baby. - Tak twierdzi i ona i ten cały Rewers. Że była na agenturalnej misji w tym Detroit u tych gangerów. - znów przerwał i strzepnął kolejny niewidoczny pyłek z trzymanego kapelusza. Coś po głosie, twarzy i kolorach Baba widział, że był to kolejny punkt odbytej rozmowy z Alice jaki go jątrzył. - Widzisz synu nie znam kraju, systemu szkolenia ani kiedyś ani teraz. Który byłby zdolny do wyszkolenia agenta by był gotów do samodzielnej służby operacyjnej na dalekim zapleczu wroga bez żadnego wsparcia, przez wiele miesięcy i to gdy ten agent ma siedemnaście wiosen. To nie jest film o młodocianych superherosach synu. Kupy mi się to nie trzyma. Jeśli to by była prawda jak tam oni chcą oboje. To nie wiem jak moralnie osądzać mam zwłaszcza tego sławnego i przemądrego Rewersa co to ma być geniuszem strategii wszelakiej. Ale w takim razie co z niego za ojciec czy opiekun? - znów spojrzał w górę na rozmówcę choć tym razem krócej. Zrobił krok a potem następny i zatrzymał się przed łóżkiem nieprzytomnego obecnie Brian’a. - No albo nie ma w takim razie siedemnastu lat jak nam tu oboje opowiadają. Co jest całkiem możliwe skoro Rewers sam twierdzi, że znalazł ją rok czy dwa temu i nie ma dowodów ile ona ma właściwie lat. Nie wiem czy ten rok czy dwa starczyłby na tak kompleksowe wyszkolenie agenta. No ale podobno jest cudownym dzieckiem to kto wie. - wzruszył ramionami wpatrzony w nieprzytomnego zastępce. - No albo właśnie z tym całym jej byciem agentem to też bzdura jak i reszta. I tatuś przyjechał ratować córeczkę. Co w samo sobie popieram i nie mam za złe. Byłbym skłonny pomóc. Ale wówczas on i ona kłamie. A nie wiem jak ty synu ale ja nie cierpię jak ktoś mi w oczy kłamie. A ona kłamie. Masz swoje sztuczki a ja mam swoje. I mówię ci synu, że ona non stop, od początku rozmowy kłamie, zmyśla, zataja prawdę, nie mówi wszystkiego i odwraca kota ogonem. To też mnie wkurza synu. Prawdę mówi tylko tyle by nie dać się złapać. Jednak robi to tak umiejętnie i mamy tak mętną sytuację, że rzadko można ją na tym złapać. - głowa szeryfa poruszyła się w poziomie gdy widocznie nie zgadzał się z dopiero co zapuszkowaną przez siebie kobietą w celi o piętro niżej. Mówił dość sfrustrowanym tonem zupełnie jak na filmach i serialach gliniarze gdy scenariusz zmuszał ich do wypuszczenia przestępcy z braku dowodów czy błędów proceduralnych. Gdy te filmowe czy kreskówko we postacie świetnie wiedziały, że przestępca jest jak najbardziej winny.
- Ona nie ma złotego serca Baba. Ludzie ze złotymi sercami to tacy jak Milton a nie tacy matacze jak ona. - podsumował swój wywód odwracając się na chwilę od łóżka i patrząc znowu na Babę. - I tak, pewnie, że tak. Jest przekonana o własnej nieomylności i powołaniu do zbawiania świata. Nawet tych elementów które sama zepsuła czy pomogła zepsuć. Słyszałeś ją? Ja czy Claire albo Brian mamy się cieszyć i być wdzięczni, że pomogła ich opatrzyć na łodzi czy potem. No cudownie synu, wspaniale. Jak najbardziej szlachetne i humanitarne, zgodne z etyką chrześcijańską, lekarską i takie tam. A tego, że ci ludzie, powtarzam ci ludzie a nie psy czy jakieś śmiecie, nie wymagali opieki lekarskiej, pomocy medycznej póki nie zjawiła się ona ze swoimi nowymi kumplami to już nie raczy zauważyć nasza jaśnie oświecona i bogata w cytaty i znajomość praw wszelakich pani doktor. No nie synu, tego już nie dostrzega. - rozłożył ramiona szeryf i gdy wrócił powachlował się chwilę trzymanym kapeluszem. Milczał i wodził chwilę wzrokiem po różnych kątach pomieszczenia.
- I czemu ją bronisz i tłumaczysz? Co jest trudnego w powiedzeniu “przepraszam”? Czy nie od tego trzeba by zacząć pierwszy krok jakiejś reedukacji? Skruchy? Przebaczania? Przełknięcia własnej buty i dumy? Własnych uprzedzeń? Wiesz synu, że tak trzeba. Dlatego mi o tym teraz mówisz. Wiesz, że to właśnie tak powinno wyglądać. A zobacz. Ona jest taka mądra i tego nie wie. Nie dostrzega. Albo udaje, że nie dostrzega. Pewnie czeka, że to ja ją za wszystko przeproszę i ot, tak puszczę wolno bo ona tak chce. Bo się spieszy. Mają bardzo ważne sprawy do załatwienia z tym Rewersem. Liczą, zapewne, że w końcu pojmę swoje błędne rozumowanie. No jak tak synu no to sobie jeszcze trochę poczekają. Bez zmiany jej nastawienia synu to nie ma mowy o żadnej taryfie ulgowej dla niej. Tłumaczyłem ci wcześniej, dla osoby żałującej, skruszonej, zagubionej w sytuacji i chwili owszem. Można mieć wyrozumienie i pobłażliwość. Ale nie dla zatwardziałego przestępcy kpiącego i szydzącego w żywe oczy z wymiaru sprawiedliwości. - pokręcił znowu głową gdy mówił znowu o nagannym jego zdaniem zachowaniu i postawie Alice. Znowu gdy zaczął bezpośrednio o niej mówić mówił szybciej i twardszym głosem i rudowłosa lekarka widocznie jątrzyła go przez całe ostatnie parę godzin rozmowy i coś nie mógł tego ot tak sobie zapomnieć.
- I masz rację synu. Ja pamiętam, wszyscy tu pamiętamy co ona tu zdziałała w zimie. I prywatnie pamiętam też o zaufaniu i dobrym zdaniu jakie miał o niej nasz Milton. No ale ludzie się zmieniają synu. Rzadko albo po prostu nie mamy okazji ich dobrze poznać, zwłaszcza od tej wewnętrznej czy po prostu tej drugiej strony. I dlatego bywa, że okazuje się, że są całkiem inni niż myśleliśmy. I tak zdziałała sporo dobrego w zimie. I teraz ten Rewers ją tu sam przywiózł dobrowolnie. Dlatego nie skułem jej wczoraj wieczorem gdy spotkaliśmy się pierwszy raz po zimie. Zaufałem jej wizerunkowi z zimy. Wbrew temu co tu mi o niej powtarzano o jej powrocie i zachowaniu na Wyspie. Zaufałem opinii Miltona o niej bo to dobry człowiek był i umiał dojrzeć te dobro chyba w każdym. I znał się na naturze ludzkiej. Dlatego pozwoliłem jej odejść wczoraj i odpowiadać z wolnej stopy. I dalej by to było możliwe. Po tej rozmowie. Nie musiała skończyć w celi. Ale ta rozmowa otworzyła mi oczy synu. Ona jest kobietą mafii w tej chwili. Nie mogę ufać komuś takiemu. Nie mogę jej wypuścić. Bo zwieje albo zaszkodzi nam w inny sposób. Nie zdziwię się jak pryśnie z powrotem do tych swoich gangerów na Wyspie. Nie ufam jej już tak jak jeszcze ufałem jej wczoraj wieczorem. Nie widzę powodu by ją puszczać wolno. - Dalton przedstawił jak to się zmieniał wizerunek Alice w przeciągu ostatniej doby. Mówił pewnie i chyba był przekonany o tym, że ma rację. Nie wyglądało na to by jakoś był skłonny do zdania na temat wizerunku i roli Alice w ostatnich wydarzeniach.
- I mówisz mi synu, że jej potrzebujesz tak? Tam u was w Schronie? A co z nami? Co z nim? - spytał szeryf wskazując na powalonego nieprzytomnością mężczyznę na łóżku. - Mam ją wypuścić? Udać, że nic się nie stało? Że jego tu nie ma? Że wcale nie jest skatowany i w śpiączce z której nie wiadomo czy się wybudzi? Mam udać, że dom Saxtonów nadal stoi cały i nie jest wypalonym pobojowiskiem? Że Saxtonowie sobie postanowili urządzić dwudniowy piknik na Wyspie? Mam udać, że można sobie przyjechać do nas i porwać z domu kogokolwiek? Nawet umundurowanego funkcjonariusza z odznaką? No synu? Co mi radzisz? Mam zamknąć oczy i udać, że oślepłem? Że wcale dwa dni temu o świcie nie było żadnego porwania? Żadnego przestępstwa? Nie widzi mi się takie rozwiązanie synu. Jest zbrodnia. Musi być i kara. Zwłaszcza jak nie ma żadnej skruchy i żalu za popełnione czyny. Musi. Inaczej wszystko się posypie. Cały porządek. Wszystkie autorytety. Zacznie się chaos. I jak urośnie będzie kolejny fragment Ruin zamiast Cheb. Kara musi być synu. - szeryf zaczął od serii pytań które jednak nie wymagały od rozmówcy natychmiastowej odpowiedzi. Mówił trochę ironicznie gdy przytaczał kolejne bezsensy które oznaczałoby wypuszczenie Alice na wolność. Coś źle i marnie wyglądała ta szeryfowa wizja choć zawsze przymknięcie oka przez stróża prawa wiązało się z ryzykiem wzrostu przestępczości no i spadku autorytetu władz. W osadzie w końcu wszyscy wiedzieli, że Saxton’owie zostali porwani. I pewnie to, że Alice była w Cheb i na komisariacie w rękach szeryfa. Wszyscy więc wiedzieli a co gorsza chyba przede wszystkim sam szeryf by wiedział, że ją wypuścił. Osobę co do postawy i zachowania Dalton miał całą długą listę poważnych zastrzeżeń. Wypuszczenie kogoś takiego musiałby mu być ogromnie nie w smak.
- Powiem ci jak ja to widzę synu. Ona w tej chwili jest aresztowana. Czyli jest aresztantem a nie więźniem. Sądu jeszcze nie było. Muszę przesłuchać w sprawie świadków czyli Claire i April. Ona tu w tym czasie zostanie. W areszcie. Ty jak chcesz i tak ci zależy to chodź ze mną. Będziesz mógł porozmawiać z nimi. Albo zostań tutaj i porozmawiaj z nią. Ja jednak muszę mieć pełen możliwy obraz sytuacji czyli przesłuchać te dwie kobiety. Wtedy jak już będę miał i nie wypłynie nic nowego zdecyduję co z nią dalej zrobić. Na razie jednak ona dalej zostaje za kratami. - odrzekł w końcu szeryf mówiąc co postanowił zrobić w tej sprawie. Widocznie na serio chciał chyba jeszcze porozmawiać z matką i siostrą złożonego niemocą Briana. *

Baba skinął głową na uwagę szeryfa. Wiedział, że czasem ciało ludzkie działało inaczej. W gruncie rzeczy, to on znał się na strachu. Na innych rzeczach mniej. Nie zamierzał się zatem kłócić.
Uwaga o tym, jakoby pani doktor miała być wyszkolonym agentem bardzo go zdziwiła. Albo sprzedała taką historyjkę, by się wybielić przed szeryfem, albo była faktycznie agentem. Ale jeśli była agentem... to i wszystko inne mogło być kłamstwem. Baba był nieco zbity z pantałyku. Baba nie był mądry i wiedział o tym. Mógł ją źle ocenić? No mógł... Czy wierzył w to, że się pomylił co do niej? Nie, chyba nie...
Wreszcie Baba wzruszył ramionami. - Może kłamie, może nie. - stwierdził pojednawczo. W sumie musiała kłamać... bo wszystko nie mogło być prawdą... - Baba będzie miał się na baczności. Ale i tak Baba jej potrzebuje. - zdecydował wreszcie.
Słuchał dalszych słów. Wielu słów. Coś to wielo mówstwo zaraźliwe było.
- Baba przecież obiecał, że ją odstawi z powrotem, prawda? - zdziwił się, bo szeryf jakby sugerował, że ma ją tak na stałe wypuścić.
Baba czuł się nieco w kropce. Nie bardzo wiedział co zrobić. Bardzo żałował, że nie ma z nim pana Willa. On na pewno znalazł by dobre słowa. Te właściwe.
- Baba to wszystko rozumie. Ale wirus... jak go nie unieszkodliwimy... to albo Runnersi albo Moloch go dostaną... To prawdziwe zagrożenie. - Baba zerkał w te oczy szeryfa, i czuł, że nie dociera do człowieka.
- Widzi Baba... że nie przekona pana. - zastanowił się nieco.
- Może inaczej... niech pan zrobi Babę pomagaczem. Wtedy Alicja pozostanie prawnie nadal pod pana opieką. - zaproponował.
- Baba nie pozwoli jej uciec. Sprowadzi z powrotem, obiecuję. No i sam pan mówi, że przyszła tu sama... - starał się usilnie.
- Zagrożenie jest realne. Bardzo realne. Proszę pomóc Babie... -


Rozmowa z Tonim
Po rozmowie z szeryfem Baba podszedł do Toniego i zaprosił do jednego z biur, stojących pusto. - Baba ma słowa do przekazania od pana córki - rzekł tylko.
Gdy byli już sami, jego projektor ożył i na ścianę przy której stali pojawiła się twarz Alice a z głośniczka popłynęły jej słowa, o których przekazanie prosiła:
- Szansa na rozmowy przepadła, ale czy mógłbyś przekazać dwa zdania mojemu tacie, który tam czeka? To nie… będzie żadna tajemnica ani plan ucieczki. - spojrzała na korytarz, a usta jej zadrżały. Potrzebowała pięciu sekund by się uspokoić i móc dokończyć szeptem, mrugając intensywnie - Tylko że bardzo go kocham i będę kochać, cokolwiek się ze mną nie stanie. Nie jestem warta tego, aby ktokolwiek dla mnie ryzykował własnym życiem i umierał… zbyt wielu to zrobiło. Że mi potwornie przykro, że musi na to patrzeć… i dziękuje, że był zawsze przy mnie, choć dużo go to kosztowało. I ciągle kosztuje - zamknęła się w końcu, a w celi zapanowała długo nieobecna cisza
 
Ehran jest offline  
Stary 30-10-2016, 11:17   #404
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

Will zacisnął zęby widząc płaczące z głodu dzieci. Wiedział, że potrzebowały jedzenia, ale zdecydował, że pogada o warunkach dopiero jak zakończą śledztwo. Dzieciakom nic nie powinno się stać przez te parę godzin, a wolał nie prowokować Guido. Wkrótce po pobraniu krwi ruszyli do zmasakrowanych zwłok.

Na miejscu chłopak poświecił latarką na ciało i ukucnął przy nim. Nachylając się dosyć mocno szukał jakiegokolwiek śladu kto mógł być sprawcą - charakterystycznych ran, włosów, może jakiejś wydzieliny.

Po chwili wstał i dopuścił do zwłok bardziej wprawnych śledczo towarzyszy. W międzyczasie zaś spróbował sobie przypomnieć w jakiej pozycji leżała wcześniej dziewczyna i z której strony mogła zostać zaatakowana.

Gdy skończyli oglądać zwłoki i podzielili się spostrzeżeniami, chłopak zaprowadził ich po krwawej ścieżce w miejsce gdzie pierwotnie leżały zwłoki. Will opisał pozostałym w jakim stanie zastał to miejsce, gdzie leżały zwłoki i jak wyglądały.

- W takiej pozycji znaleźliście dziewczynę, czy jakoś ją przenieśliście? - spytał gangerów

Po usłyszeniu odpowiedzi zbadali to miejsce jeszcze dokładniej niż poprzednie.

Gdy Will ukucnął przy zmasakrowanym ciele to w świetle latarki i z bliska wydało się ono jeszcze bardziej zmasakrowane. Śmierć w naturalny sposób odcisnęła piętno na żywych, więc zarówno Schroniarze jak i Runnerzy byli poważni i odzywali się raczej mało, a jak już to raczej przyciszonymi głosami. Gangerzy z Detroit trzymali się wyraźnie po kilka kroków od tego całego znaleziska i głównie palili te swoje skręty.

Chłopak z Vegas miał więc możliwość do woli obejrzeć ciało. Właściwie jego górną połówkę. Ta jednak zarówno w świetle latarek jak i światła na korytarzu gdzie przeciągnął je Guido było najlepiej widoczne ze wszystkiego. No i przede wszystkim było martwe i trupio blade. Jak często bywało gdy ciało przed śmiercią straciło większość krwi. Poza tym gdy chwilę posiedział oglądając te połówkę ciała wyczuł zapach śmierci. Jeszcze na tyle niemrawy i świeży, że wyczuwalny dopiero z bliska i po chwili no i temperatura była dość chłodnawa co sprzyjało spowolnieniu procesów gnilnych ale jednak nie było w stanie ich zatrzymać.

Poza tym Will widział liczne ślady cięcia. Na ramionach, na piersi, na brzuchu, głowie no chyba wszędzie. Najwięcej na korpusie w pobliżu tej urwanej linii gdzie ciało rozpadło się na dwie połówki pod wpływem ciągnięcia. Nie zauważył w tym wszystkim żadnej rany postrzałowej czy innej. Wyglądało jakby były same cięte. Cięte zadaną z dużą siłą bo bardzo głębokie. W brzuchu, w pobliżu miejsca gdzie ciało zostało rozerwane była tylko inna podwójna rana. Głęboka, owalna i dzięki temu, że ciało urwało się widać było jakby w przekroju poprzecznym przez ciało. Te cięcie musiało być zadane w głąb ciała i wyglądało na to, że przeszło przez nie na wylot. Rana przekrojowo wyglądała na grubszą niż zadaną standardowym mieczem szy szablą. Takie narzędzia bowiem pewnie mogły przy odpowiedniej sile przebić ciało na wylot, zwłaszcza w miękkim brzuchu, ale chyba powinny być bardziej płaskie niż te dwie tutaj. Poza tym te dwie były zastanawiająco blisko siebie. Jedna na środku gdzieś przy kręgosłupie druga trochę z boku, prawie przy krańcu brzucha zabitej kobiety. Przekrojowo obie rany były trochę kroplowate czy owalnie i ustawione zbierznie do siebie tą bardziej płaską częścią. Jeśli nie był to przypadek to mogły zostać zadane na raz, jednym narzędziem. To jednak oznaczałoby już naprawdę ogromną siłę by wbić tak na raz dwa, grubsze od standardowych ostrza na wylot.

Gdy Will się odsunął i przyświecając swoją latarką pozwolił obejrzeć ciało reszty towarzyszom Stripper zaofiarował się mężnie i ochotniczo, że popilnuje korytarza. Z miny zaś wynikało, że chyba nie ma ochoty zbliżać się i oglądać zmasakrowane ciało. Nad ciałem więc pochylili sie tylko Kelly i Pies. Oglądali je chwilę i drugą. Kelly uważała, że rany są głębokie ale nie na tyle by któraś była śmiertelna. Więc pewnie dziewczyna wykrwawiła się choć przy tylu ranach to pewnie była kwestia sekund, może minuty czy dwóch z czego przytomność straciła pewnie wcześniej. Pies zaś z kolei mówił, że wyczuwał dziwny zapach. Nie tej kobiety, nie jej martwego ciała, żadnego robota tylko obcy zapach. Zapach jakiegoś zwierzęcia czy bestii. Musieli mu wierzyć na słowo bo Will i sądząc po minie Kelly nic uchwytnego nie wyczuwali.

Runnerzy zaś nadal nie ingerowali w śledztwo, choć śledzili poczynania Schroniarzy z uwagą, nawet chyba z zainteresowaniem. Ciała Mel nie ruszali, przynajmniej póki Guido nie przeniósł go gdy zebrali się już wszyscy poprzednim razem. Gdzie leżało wcześniej nadal można było stwierdzić po dolnej połówce oddalonej od górnej o kilkanaście kroków.

Dolna połówka wyglądała trochę lepiej. Znaczy pomijając ten kawałek brzucha i bioder któremu dostało się chyba bliźniaczo do tego górnego. Reszta czyli głównie nogi jednak zachowała się w miarę nie uszkodzonym stanie będąc chyba pobocznym teatrem działań tej ostatniej walki Mel. Większość obrażeń koncentrowała się więc na korpusie i ramionach zabitej kobiety.

- Tu ją dopadł. - powiedział krótko Indianin stając na największej plamie krwi i wnętrzności o kilka kroków od dolnej połowy ciała. Miejsce wyglądało masakratycznie. Jakby ktoś walnął niewidzialną pięścią w worek z czerwoną farbą i ta rozchlapała się rozbryzgami po podłodze, ścianach i nawet suficie. W tym rejonie korytarza nie świeciły się żadne światła więc było te odległe dobiegające z główniejszego korytarza oddalonego gdzieś o tuzin kroków od miejsca gdzie byli w tej chwili. Całe badanie terenu musieli robić przy świetle dwóch latarek. Pies wziął od Strippera latarkę i przyświecał sobie dla wygody oglądając otoczenie.


- Ale zranił wcześniej. - powiedział gdy w końcu promień latarki zatrzymał sie na rozbryzgowych kroplach ciemnej barwy zalegających na podłodze. Prowadziły od miejsca masakry w głąb ciemnego korytarza. - Biegła. - zawyrokował Indianin patrząc na ten rozchlapany na podłodze ślad.


- No to jeszcze nie było wtedy z nią tak źle jak mogła biegać. - mruknęła cicho Kelly stając obok Psa. Ślad jaki widzieli z tego miejsca urywał się w głębi korytarza i skręcał w stronę bocznego oddalonego o kilkanaście metrów od miejsca gdzie stali w tej chwili.

Chłopak ze spokojem przyjął słowa Indianina. Gdy głębiej się nad tym zastanowił, jego uczucia były nawet nieco zbliżone do ulgi. Bo skoro nie zrobili tego ani oni, ani Nowojorczycy, ani robot, to skitrany mutant był jedynym sensownym wyjściem... A lepsza kolejna walka ze zmutowanym tygrysem, niż wrócenie do Guido z informacją, że nic nie osiągnęli...

- Świetna robota - pochwalił chłopak Psa ze smutnym uśmiechem. Jeśli indiańca uraziła wypowiedź Kelly, to na szczęście zamiast go załamać, to go zmotywowała...

- Jeśli myślicie, że zdobyliście właśnie klucze do jakiegoś jebanego raju, to wkrótce się dowiecie z czym walczylismy od pierwszego dnia tutaj i co Was również czeka... - cwaniak tym razem zwrócił się do eskortujących ich gangerów - Zmutowane pająki, małpy, ludzie... To cholerstwo wybijaliśmy przez ostatni rok - widocznie jakiś się uchował i rozwalił Waszą dziewczynę. Uważajcie - widzieliście co jest w stanie zrobić. Ruszamy za śladami krwi. Chcecie iść pierwsi? - spytał z uśmiechem i spokojnym ruchem zdjął karabin z pleców.

Po kilku chwilach na zebranie myśli i przygotowanie mentalne ruszyli dalej w skręcający korytarz podążając za krwawym śladem.

Gangerzy słysząc słowa wygadanego Schroniarza i w połączeniu ze scenerią zawaloną mrokami i półmrokami oraz całą masą krwi, flaków i wnętrzności ich zaszlachtowanej koleżanki miny mieli trochę niewyraźne. Krzywo spojrzeli na Will’a gdy ten sięgnął po karabin ze swoich pleców bo nie tak się przecież umawiali. Jednak w takiej scenerii i sytuacji dodatkowa lufa czy nawet kilka w rękach ludzi wydawało się widocznie mniejszym złem niż to coś co potrafiło urządzić taką rzeźnię. Inaczej nie szło tego nazwać. Zdecydowanie nie była to zwykła śmierć od walki jak od ciosu miecza czy nawet paru. To była właśnie rzeźnia i od znalezienia ciała rzucało się to w oczy. Teraz zaś gdy wyszło, że zrobił to jakiś stwór, a nie człowiek sprawa wydawała się jeszcze bardziej mroczna i niebezpieczna niż kwadrans czy dwa temu.

- Dobrze wam idzie chłopaki. To idźcie z przodu. - odpowiedział w końcu jeden z facetów w skórzanej kurtce zapalając kolejnego papierosa. Mówił dość ostrożnie i panował nad głosem choć czujne oko Will’a wychwyciło, że ruchy odpalające skręta było trochę szybsze i bardziej nerwowe od zwyczajowej i zawodowej chyba wręcz pozy luzactwa jaka dominowała u tych gangerów.

Trójka Runnerów więc zamierzała iść w tyle grupki zostawiając Schroniarzom tropicielsko - detektywistyczne zabawy. Will więc widział jak reszta Schroniarzy nie widząc sprzeciwu ze strony Detroitczyków też sięgnęła po własną broń. Sięgnęli z wyraźną ulgą jakby broń była jakimś talizmanem przynoszącym pomoc, czy szczęście. W przypadku broni Kelly była to jednak realna pomoc bo uruchomiła latarkę na swoim karabinie więc zyskali dodatkowe źródło światła. Kelly i Pies wyglądali jak na profesjonalistów przystało. On zdawał się być niewzruszony i skupiony na tropach, ona zaś zachowywała się jak na zawodową najemniczkę przystało. Gorzej było ze Stripperem, który ani nie miał światła w tej chwili a i uczuciami do całego pomysłu tropienia zdawał się podzielać pogląd idących za nimi Runenrów.

Pies i Kelly szli z przodu. Widać było podział zadań między nimi mimo, że jakoś nie widać było, że się umawiali. Kumpel Chomika nadawał tempo całej grupce i było to dość powolne i uważne tempo. Rozglądał się po podłodze, ścianach i suficie wodząc po korytarzu promieniem latarki. Jednym słowem skupiał się na tropieniu. Kelly zaś wyraźnie obstawiała przód przyświecając sobie w podejrzane miejsca światłem latarki taktycznej, a więc przy okazji celując w dane miejsce z karabinu. Za nimi poruszali się Will i Stripper z czego tylko cwaniak z Vegas miał źródło światła. Za nimi znowu poruszała się trójka Runenrów z czego jeden wydobył jakąś zdechławą latarkę, która widocznie była podobnie naładowana jak i źródła światła Schroniarzy. Atmosfera zrobiła się groźna i ciężka. Świadomość czającej się w mroku bestii działała na wyobraźnie na jakimś pierwotnym poziomie. Wszyscy zdawali się być napięci i czujni jakby atak miał nastąpić w każdej chwili i przy każdym następnym kroku.

- Tu oberwała. Upadła. Wypuściła broń. Ale wstała i pobiegła dalej. Zostawiła broń. - odezwał się nagle Indianin podczas chwili postoju. Krwawe, rozbryzgnięte plamki widzieli wszyscy, ale nie wszyscy widzieli widocznie to co kumpel Chomika. Widać było strzelbę, leżącą na posadzce w mroku otwartej futryny. Nadal dość blisko miejsca o którym mówił Pies, że dziewczyna upadła ale jednak trzeba by zrobić krok czy dwa i chylić się po upuszczoną strzelbę. - Gonił ją. Dostała w plecy albo w nogi. - dodał po chwili milczenia Indianin. Chyba obejrzał już całe miejsce z pogrążonym w ciemnościach korytarzu bo zaczął przyświecać blednącą co raz bardziej latarką głębię korytarza. Gdzieś tam w głębi, oddalone o kilkadziesiąt może kroków widać było światło. Schroniarze na czuja orientowali się, że tam już są te bardziej im znane, częściej użytkowane i lepiej oświetlone rejony podziemnej budowli. Jednak od zakrętu za którym znaleźli wcześniej zmasakrowane ciało dzieliło te rejony te kilkadziesiąt kroków ciemnego korytarza. Gdyby ktoś stał tam teraz po drugiej stronie pewnie widziałby światła ich latarek. Ale nikogo tam nie było widać.

- Przybiegła stamtąd. Chyba, że gdzieś po drodze wyszła. - mruknął Pies zapatrzony w odległe światła korytarza. W tamtym świetle nic i nikogo nie było widać. Ale nie widzieli w tej chwili co może czaić się w ciemnościach pobocznych pomieszczeń i korytarzy jakie znajdują się po drodze do tego korytarza.

Chłopak spojrzał na coraz słabszy promień swojej latarki i zdecydował się ją zgasić. Znając życie światło przyda się później, a cztery latarki nie były w tej chwili potrzebne.

- Jeśli tutaj dziewczyna została zaatakowana, to może znajdziemy też jakieś ślady po bydlaku? - spytał zwracając się głównie w stronę Indianina - Z której strony przybiegł? Może zgubił jakiś kłak sierści, był ranny, zostawił ślady łap albo zarysował pazurami podłogę? - dał kilka wskazówek o co mu chodzi

Will miał nadzieję, że coś znajdą niezbyt mu się bowiem uśmiechało bycie narażonym na atak od tyłu. Bez dodatkowej wiedzy będą musieli albo ominąć boczne pomieszczenia i ryzykować, że mutant zaatakuje ich od tyłu, lub też badać po kolei pokoje i plątaninę korytarzy dając mu czas na ucieczkę albo na ciche podejście ich od tyłu.

Jeśli jednak nie dopisze im szczęście, to chłopak miał plan pobieżnie sprawdzić pootwierane pomieszczenia, zostawiając na ten czas na straży na korytarzu jednego z gangerów. Potem bardzo szybko zbadałby oświetlony korytarz, mając nadzieję, że w pełnym świetle coś dostrzegą. Główną uwagę poświęciłby jednak ciemnym bocznym korytarzom. Jeśli stwór ukrywał się tutaj ten cały czas, oznaczało to, że Schroniarze nie wchodzili mu w drogę, a i on nie rzucił im się w oczy. Chłopak chciał więc sprawdzić ciemne i nieużywane przez nich rejony schronu.

Po zakończonych badaniach przez Psa, Will miał zamiar przedstawić sugestie reszcie grupy, podporządkowując się jednak uwagom bardziej wprawnemu w tych sprawach przedstawicielowi rdzennej ludności tych ziem.
 
Carloss jest offline  
Stary 30-10-2016, 20:58   #405
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Post we współpracy z MG, Lemim i Adim.

Lynx był trochę zaskoczony widokiem czerwonoskórego przyjaciela, niemniej nie dał tego po sobie poznać: - Pomóc? Słyszałeś szamana i jego słowa - odpowiedział z uśmiechem bliźniaczym do tego Niedźwiedziej Łapy. - Choć z drugiej strony, jeśli chcesz to przydałaby się nam dodatkowa para oczu, zwłaszcza tak bystrych jak twoje. Moglibyśmy szybciej zbierać te jagódki, gdybyśmy nie musieli uważać na widłaki czy inne tałatajstwo.


Walker wyprostował się i spojrzał na Indianina, pozwolił sobie dodać:
- Zgadza się… ciężko skupić się na zbieraniu tego zielska i jeszcze przy okazji mieć cały czas otwarte oczy… - po wypowiedzianych słowach wrócił do zbieractwa, zbierał tak szybko jak tylko potrafił nie patrząc na zmęczenie i trud poruszania się po bagnie, Gordon był obity i poturbowany, przyjazd w okolice Cheb odcisnął na nim widoczne piętno ale był twardy i kondycyjnie nie do zdarcia - Musimy nadgonić tempo… bo w tym w którym działamy nie ma szans na powrót z trzema pełnymi workami do zmierzchu…


-Słyszałem szamana i jego słowa. - skinął głową młody Indianin. - Ale przecież jestem plemiennym myśliwym i sam wybieram sobie rewir łowów prawda? - zapytał chyba raczej retorycznie plemienny łowca.


Walker uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na Łapę:
- Rozumiem że możemy liczyć na twoje myśliwskie zmysły? - starał się nie odrywać od pracy, starał się zbierać bardzo szybko i sprawnie - Myślisz że będzie bardzo źle jeśli nie uda nam się uzbierać trzech pełnych worków do zmierzchu? Ta robota nie jest chyba do wykonania… nie mniej jednak próbujemy jak widzisz…


Lynx zajęty był odganianiem się od robali i zbieraniem potrzebnych szamanowi roślin: - Wygląda na to, że zbieranie tego będzie trudniejsze niż myśleliśmy. Szaman nic nie mówił więcej na temat tych roślin? Tego pełzającego paskudztwa? Albo tego jak te jagody mają nam pomóc? Macie zapas tej rośliny w osadzie? Niebezpieczeństwo grozi nam wszystkim, więc wasz lud pewnie się zabezpieczył? - zadawał pytania przesuwając się od krzaczka do krzaczka wskazanych ziół. Tych co prawda przybywało ale powoli.


- Zobaczymy jak czujne są moje oczy w takim razie. - odparł pogodnie Indianin uśmiechając się do tego równie pogodnie. Nie było kawałka suchego miejsca by usiąść w pobliżu więc stał albo przechadzał się z wolna obstukując teren przed sobą włócznią. - Biegnący Księżyc chce zrobić z tego jakąś maść i te bagniaki są potrzebne jako składnik. I nie mamy ich u siebie bo rosną tylko na bagnach czyli tutaj. A nie są ani tak potrzebne ani rewelacyjne by tu po nie przychodzić więc nikt tego nie zbiera na zapas. - odpowiedział syn wodza i same jagody jakoś niezbyt wzbudzały jego zainteresowanie. Właściwie to i wyglądały dość zwyczajnie choć po dłuższym obcowaniu z sokiem jaki wydzielał się z roślin przy zrywaniu dłonie zaczynały już chyba trochę piec. Trochę bo przez mokrą i zimną wilgoć dookoła zbieracze stopniowo tracili co raz bardziej czucie w dłoniach. - I nie widzę sensu tu zostawać na noc. Zwłaszcza bez światła. Uzbierajcie ile się da i wracajmy. A przynajmniej ja wracam. - Łapa zdawał się nie żywić ochoty by pozostawać na bagnach dłużej niż konieczne a na pewno nie w nocy.


Gordon kiwnął głową i dalej zbierając jagody dodał:
- Święte słowa przyjacielu… bagna nie są dobrym miejscem na nocleg… coś o tym wiemy… ile uzbieramy tyle uzbieramy… może Biegnący Księżyc uzna nasze wysiłki za wystarczające jak na tak krótki czas na wykonanie zadania…


Ciekawość Nico musiała znaleźć ujście - To dosyć lekkie uzbrojenie biorąc pod uwagę że w tej okolicy można spotkać blaszaki… -Kanadyjka zagadnęła Indianina.


- Mówiliście, że je pokonaliście. - uśmiechnął się myśliwy. - Tutaj nieźle się sprawdza. I Biegnący Księżyc doradził mi roztropność bym nie zabierał tu swojej strzelby. Nie wiem dlaczego tak powiedział ale on jest bardzo mądry i wie wiele rzeczy. Więc zostawiłem swoją strzelbę i przyszłem z tym co widzisz. - odparł wojownik plemienia i człapiąc przez zimną, śmierdzącą wodę i trawy oblepione robactwem przetrząsał z wolna włócznią drogę przed sobą. Czasem coś przed nią uskoczyło jak jakaś żaba czy podobnej wielkości stworzenie. Czmychało spłoszone ruchem i kryło się w wodno - trawiastej bagiennej gęstwinie. - Gdzie byłeś dotąd Rysi Pazurze? Zniknąłeś bez słowa. Wszyscy cię szukaliśmy. Nawet tutaj. Ale przepadłeś i nikt nie wiedział czy kiedykolwiek wrócisz. Co się stało? I co się stało, że wróciłeś? - snajper został zagadnięty przez swojego indiańskiego przyjaciela który widocznie był ciekaw co się z nim działo od czasu tajemniczego zniknięcia kilka miesięcy temu.


- Demon… Niedźwiedzia Łapo, demon. - powiedział nie przestając zbierać jagódek. - Demon z przeszłości w ludzkiej skórze… taki który by się nie zawahał skrzywdzić Kate… czy kogokolwiek mi bliskiego, by mnie dorwać. Chciał zapolować na mnie jak na jelenia… miałem być jego zemstą za urojone krzywdy. Jednak nie myślał, że stanę się myśliwym a on ofiarą. Choć ledwo wyszedłem żywy z tego starcia… dlatego tak długo nie wracałem… i dlatego wróciłem dopiero teraz. Wierz mi, że przeklinałem każdy dzień, w którym stan mojego ciała nie pozwalał mi żeby wyruszyć w drogę powrotną. - odpowiedział przyjacielowi zgodnie z prawdą.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 31-10-2016, 13:43   #406
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 54

Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 7 - późne południe; słonecznie; chłodno.




Alice “Brzytewka” Savage



Po długiej rozmowie przez kraty szeryf odszedł z wielkim mutantem by “coś mu pokazać”. I coś w jego tonie mówiło Alice, że ma pewnie jak najbardziej związanej z jej sprawą i raczej nie stawia jej w zbyt dobrym świetle. Szeryf nie sprawiał wrażenia, że jakoś bałby się mówić wobec aresztanta za kratami o czymś w jego sprawie więc mogło chodzić o coś innego.


W międzyczasie Alice została sama w swojej celi. Ta nie była zbyt duża chyba na dwie osoby sądząc po dwóch składanych w ścianę pryczach. Podobnie jak i reszta budynków w osadzie biuro było zdewastowane i choć widać było ślady napraw i remontów to jednak oznaki zimowych walk nadal nie dało się nie zauważyć. Jednak nijak to nie wpływało na solidność ścian czy krat.


W końcu jednak szeryf z mutantem wszedł ponownie w zasięg wzroku i Alice widziała jak Baba udaje się gdzieś do bocznego pokoju z Tonym a szeryf kieruje się z powrotem ku jej celi najwyraźniej chcąc sprawdzić o czym chce ona rozmawiać. Szedł przez korytarz aresztu z marsem na twarzy którego nie powstydziłby się sam “Cass” Rewers. Niechęć do aresztanta wręcz kipiała na przy każdym jego kroku który zbliżał ją do celi.


W międzyczasie do biura wrócił Eliott, już bez Kate. Chyba się zdziwił widząc czy wyczuwając napiętą atmosferę jaka panowała w miejscu jego pracy gdzie prawie aż iskrzyło od wzajemnej niechęci. Zareagował uniesieniem brwi gdy dostrzegł Alice za kratkami. Chyba nie spodziewał się, zastać jej tam skoro wychodząc nie tak dawno rozmawiał z nią swobodnie żartując razem z Kate.


- Szefie! - zawołał jednak z progu co zastopowało Daltona tak, że zatrzymał się i odwrócił do swojego zastępcy. - Szefie przyszli ci Nowojorczycy i są chyba trochę niezadowoleni… - szeryf zmarszczył nieco brwi na ten niezbyt klarowny meldunek ale zaraz sprawa się wyjaśniła gdy za Eliottem wtarabanił się jakiś facet w polowym mundurze.


- Niezadowoleni?! To niedopuszczalne! - sapnął rozzłoszczonym głosem żołnierz w hełmie i karabinem na ramieniu.


- O co chodzi synu? - szeryf przejął od zastępcy ciężar rozmowy z rozzłoszczonym nowoprzybyłym.


- O co chodzi?! No patrzcie go on się mnie pyta o co chodzi! Umawiał się z nami a teraz nie wie o co chodzi! - facet w mundurze chyba nie potraktował słów Chebańczyka za dobrą monetę. Za to wyglądało jakby szeryf tymi słowami podziałał na jego gniew jak płachta na byka.


- Nie przypominam sobie bym się z tobą na coś umawiał synu. Więc pytam się jeszcze raz. O co chodzi? - szeryf wydawał się niezrażony postawą żołnierza ale odwrócił się już do niego w pełni bo coś nie wyglądało by sprawę dało się załatwić zdaniem czy dwoma.


- Nie ze mną! Z naszymi kapitanami! Mieliście wystawić swoją łódkę z obsadą i popłynąć razem na bagna po jakieś roboty! I co? Gówno! Przyjeżdżamy, wypakowujemy łódkę, czekamy jak debile na tej cholernej rzece i gówno! Jakaś cywilbanda siedzi w łódce ale nic nie wie gdzie i po co płynąć bo nie ma tych co wiedzą! Więc gówno a nie płyniemy! Do dupy z taką organizacją! Tak to jest umawiać się z cywilbandą! W nowojorskiej armii takie rzeczy są nie do pomyślenia! W końcu trafił się ten tu z odznaką ale on mówi, że wie gdzie płynąć ale nie wie gdzie są ci od robotów. Więc przyszłem do cholery dowiedzieć się co jest grane!? Nie jesteśmy tu dla waszej zachcianki! Albo płyniemy teraz albo wracamy do bazy! I gdzie do cholery są ci wasi spece od tych robotów?! - facet nie przebierał w słowach i walił jak leci. A wyglądał na szczerze wkurzonego jak to u ludzi którzy przyszli na umówione spotkanie a druga strona nie bywało dość często. Tym razem jednak chodziło w końcu o umowę jaką zawarły władze Cheb z NYA. Wyglądało na to, że NYA dotrzymała swoją część zobowiązania a Cheb tylko częściowo. A przynajmniej tych chebańskich speców od robotów w czekajacej przy rzece łódce wedle słów tego żołnierza nie było.



Bosede “Baba” Kafu



- Pomagaczem? - uśmiechnął się kącikiem ust szeryf. - Chyba chodzi ci o robotę zastępcy szeryfa. - powiedział nieco łagodniejszym tonem nawet chyba na chwilę humor mu się jakby poprawił. Zaraz jednak twarz mu spoważniała i pojawiło się zastanowienie. - Miałbym cię mianować zastępcą szeryfa? - powiedział na głos Dalton wciąż chyba trochę zaskoczony pomysłem i zastanawiając się co z nim zrobić. - Właściwie to to jest możliwe synu. Ze względu na twoją postawę i zachowanie w zimie. I opinię. - powiedział w końcu wolno kiwając głową wciąż chyba myśląc o różnych za i przeciw takiej decyzji. - Jednak zdajesz chyba sobie sprawę z tego, że jeśli zostaniesz zastępcą szeryfa, to szeryf czyli ja, będzie twoim szefem? Czyli musiałbyś robić to co mówię. Przynajmniej póki masz dyżur i służbę. - szeryf popatrzył na mutanta w górę sprawdzając jak zareaguje na tą zmianę szefów.


- Ponieważ twoje przebywanie w Cheb byłoby chyba dość kłopotliwe tak zasuwać codziennie przez jezioro w tę i we w tę to mógłbyś objąć posadę na Wyspie. Kiedyś to też podpadało pod nasz rewir ale ani tam nikt prócz was nie miszkał do tej pory ani nie mamy tylu ludzi by tam kogos regularnie utrzymywać. A tobie chyba by też było pracować tam łatwiej i bliżej niż tutaj. - szeryf zdawał się rozważać jak ten pomysł z Babą jako zastępcą mógłby wyglądać w praktyce. Chyba był skłonny przystać na taką wizję ale jednak po chwili twarz skaził mu wyraz niechęci.


- Oczywiście tak by mogło być jak sie wszystko uspokoi. W tej chwili na mocy umowy zawartej z Nowojorczykami Wyspa to teren działań wojennych więc cywile i wszystkie władze zostały z tamtąd ewakuowane. Właściwie jak myślisz pewnie o powrocie na Wyspę radzę ci jakoś uzgodnić to z nimi by cię za sam widok jakiś nerwowy rekrut nie ustrzelił. A w nocy było tam bardzo nerwowo aż tutaj było słychać. Tak nerwowo, że rano przyjechali tutaj by wesprzeć ich walkę o ich wspaniałą demokrację. - szeryf wyjawił, że ten powrót kogokolwiek na Wyspę to nie taka prosta sprawa. Tych Nowojorczyków Baba jeszcze nie spotkał ale coś zwłaszcza pod koniec szeryf mówił jakby za nimi nie przepadał. Niemniej i tak trzeba było się z nimi liczyć, zwłaszcza jeśli mowa o sprawach związanych z Wyspą gdzie tamci chyba się już nieźle rozpanoszyli.


- I mówisz, że jesteś gotów zabrać stąd Alice tam do was na Wyspę tak? - spojrzał znowu na mutanta ale tym razem jakoś zdecydowanie mniej przychylnie. Tendencja, że gdy temat schodził na niedużą lekarkę szeryf od razu robił się zauważalnie podminowany była dość wyraźnie zauważalna. - Ja ci mówię swoje kim ona jest i co zrobiła a ty swoje. Uparty jesteś synu. - prychnął facet z wpiętą odznaką i pokręcił głową. Milczał dłuższą chwile wpatrzony gdzieś w róg pokoju.


- Podsumowując chcesz ją stąd wydostać. Zawieść na Wyspę która jest terenem walk. W samym centrum tych walk jest te stare Centrum Meteo gdzie jest wejście do waszego Bunkra. I właśnie tam siedzą ci Runnerzy. Nie mamy kontaktu z twoimi kolegami więc przykro mi synu ale nie wiadomo czy po tylu dniach walk ktokolwiek z nich jeszcze żyje. I tam chcesz ją zawieść. Do jej nowych kolegów których tak broni. Bo może będzie umiała powstrzymać wirusa którego wasz kumpel podobno i tak opanował. Po tym wszystkim jak ona pozostanie w twoich rękach i zrobi swoje mówisz mi, że ją odwieziesz tutaj znowu z powrotem. - szeryf podsumował sytuację jak ją przedstawił Baba na podstawie informacji jakie mieli o Wyspie, Schronie, walkach w nich i podobnych rzeczy. Jak tak mówił to lista jaką przedstawił nie wyglądała na materiał na optymistyczne zakończenie takiej historyjki czyli, że Baba z Alice zjawiają się z powrotem na komisariacie. Raczej, że zginą gdzieś po drodze albo wpadną w łapy Runnerów a właściwie Baba wpadnie a Alice wróci do swoich kumpli w skórzanych kurtkach śmiejąc się w twarz z wymiaru sprawiedliwości wyślizgując się dzięki naiwnemu mutantowi z odpowiedzialności za swoje czyny. Choćby z odpowiedzialności za los i stan nieprzytomnego mężczyzny o podwyższonej temperaturze, obłozonego bandażami i kocami na tej starej sofie o dwa kroki od rozmówców.


- Ona kłamie. I kryje swoich kumpli. Kpi i szydzi z nas wszystkich uważajac się za lepszą od nas. Taka wielka mamusia co musi znosić nas, niedorozwonięte dzieci które robią jej tyle kłopotów. Ale nam wybacza. Boże jak ona lubi wybaczać i być wspaniałomyślną z nieskończonymi pokładami samopoświecenia dla nas. A z nas synu wychodzą takie niewdzięczne i nieposłuszne bachory. - szeryf znów przeszedł w ironiczny tryb wkurzania się na niedużą lekarkę o poziom niżej pod podłogą. Widocznie wkurzała go nadal a zwłaszcza myśl, że miałby ją wypuścić. Co w perspektywie o jakich mówił Baba równało się prawdopodobnie ucieczce od konsekwencji swoich czynów. Czy to poprzez śmierć czy powrót do gangerów. Baba jak silny i sprawny i ile luf czy granatów przy sobie nie miał był jeden a na Wsypie ścierały się chyba znaczne siły skoro tak liczna i silna grupa Runnerów jaką pamiętał z zimy i Baba i szeryf nie mogła sobie poradzić z przeciwnikiem przez tyle dni. Stał teraz przy framudze okna i wpatrywał się w ulicę i domy zawalone insektową plagą. Podczas jak mówił rozgniótł ze chrzęstem jakiegoś robala nie zwracając na to jakiejś większej uwagi.


- Kara musi być synu. - Dalton odezwał się po dłuższej chwili ciszy uderzając pięścią we framugę. - Ale krew nie woda synu. Ręczysz za nią i dajesz słowo, że ją odstawisz. I mówisz, że potrzebujecie pomocy właśnie jej. Dobrze. Niech będzie. Ale nie tak szybko i prosto. - dodał już szybszym tonem i odwrócił się z powrotem do mutanta.


- April. To jej kolesie rozwalili jej kolano. Nie godzi się by kobieta w kwiecie wieku kuśtykała przez resztę życia. Niech je naprawi. Coś mi mówiła, jak znów nie kłamała to wyglądało, że wie jak to zrobić. Niech więc zrobi. Niech naprawi zamiast swoich kumpli to co oni zniszczyli. Rozumiem, że to nic na godzinę czy dwa roboty. Dam jej miesiąc. 30 dni. Na tą operację. Niech główkuje jak to zrobić. Jak nie zrobi wraca do paki. - szeryf zaczął przedstawiać swoje warunki wypuszczenia dr. Savage. Wskazywał przy tym różne kierunki ramionami po kolei gdy mówił o Alice to pokazywał gdzieś na podłogę a jak o April to gdzieś na ścianę.


- Spaliła albo pomogła spalić dom Saxtonom. Niech obchodzi mnie jak ale niech załatwi by to odnowić. Też daję jej na to 30 dni. Jak minie termin dom ma być zdatny do zamieszkania tak jak był przed ich wizytą. - szeryf dorzucił kolejny warunek do listy szkód jakie miała naprawić lekarka gangerów.


- Możesz ją zabrać na Wyspę skoro mówisz, że tak wam potrzebna. Pomogliście nam w zimie to my możemy pomóc wam teraz. Krew nie woda synu. Ale kara musi być. Daje wam trzy dni. Najpóźniej za trzy dni o zmierzchu chcę ją tutaj z powrotem. By mogła stanąć przed sądem. Jeśli nie stanie. Zostaje mi uznać ją za zbiega, wystawić list gończy. Prawdziwy list gończy za jakich najwyraźniej tak tęskni i potraktować ją jak zbiega przy następnym spotkaniu. I wówczas przykro mi synu ale ciebie również bym musiał traktować jako osobę która pomogła zbiegowi w ucieczce. - szeryf zawiesił głos patrząc uważnie i poważnie na Schroniarza. Wyglądało na to, że jest gotów przełknąć całe pokłady własnych wątpliwości i niechęci do kobiety w gangerskiej kurtce jaką przed chwilą przyskrzynił. Odroczyć rozprawę. Ale nie darować i zapomnieć, że uczestniczyła w przestępstwie. Trzy dni w warunkach bojowych było długim terminem w czasie którego wiele mogło się stać. W końcu trzy doby temu sytuacja wyglądała inaczej a chyba każde z nich było gdzie indziej i pewnie nie planowało się tu dziś spotkać w biurze chebańskiego szeryfa i umawiać się na następne trzy doby.


- Jako rekompensatę za szkody które wyrządziła lub pomogła wyrządzić będzie też pełniła dyżur jako medyk przez trzy miesiące. Tutaj w Cheb synu, nie gdzie indziej. Mam nadzieję, że przez ten czas dojdzie do siebie. Jeśli jednak przez ten czas popełni kolejne przestępstwa lub będzie oskrażona o wpsółudział, zbiegnie z Cheb bez zawiadamiania władz albo w trakcie obecnie toczonego postępowania wyniknął kolejne obciążające ją dowody no to sprawa przestanie być traktowana tak pobłażliwie jak to rozmawiamy w tej chwili. - szeryf zreferował jak widzi sprawę naprawy krzywd jakie wyrządziła jego zdaniem rudowłosa lekarka. Nie wyglądało to jakoś specjalnie strasznie skoro Alice i tak była lekarzem a miałaby leczyć pewnie głównie Chebańczyków w Cheb. Tyle, że trochę tak wyglądało, że przez te następne trzy miesiące byłaby jakby uwiązana do Cheb. Zakładając oczywiście, że Baba zdołałby z nią wrócić do Cheb z Wyspy przez następne trzy dni.


- I jest coś o co chiałbym cię prosić synu. Ci bandyci z Detroit powinni wciąż mieć naszych ludzi. Tuzin tak jak był tuzin apostołów. Otrzymaliśmy od nich list ale to parę dni temu. Ona twierdzi, że nic im nie jest ale nie mam do niej zaufania do tego co ona mówi. Poza tym sama też mówi, że jej tam nie ma od jakiegoś czasu. Co tam się dzieje z jeńcami to sam widzisz. Więc jeśli trafi ci się okazja to może udałoby ci się coś dowiedzieć o nich. Właściwie jesteśmy skłonni na wymianę. My też mamy szóstkę ich jeńców w zimy. Nie są nam do niczego potrzebni ale trzymam ich właśnie z myślą o wymianie. Dobrze by było synu jakby nasi ludzie wrócili do nas bo mało nas zastało i każdy jest dla nas cenny. A nie wemy nawet czy wciąż żyją. - na koniec rozmowy szeryf poprosił Schroniarza o przysługę. Temu świtało, że może nawet chodzi o tych samych jeńców których Chomik zimą schwytał wraz z gwiazdami Ligii z Detroit których namówił do pomocy przeciwko Runnerom też z Detroit. Nie miał wówczas ani jak ani co zrobić z jeńcami więc przekazał ich szeryfowi. No chyba, że chodziło o jakichś innych schwytanych gangerów.




Wyspa; Schron; poziom wirusologii; Dzień 7 - ?, ciemno; chłodno.




Will z Vegas



- No i chuj. - filozoficznie skwitował sytuację jeden z Runnerów gdy stanęli przed otwartym szybem jednej z wind. Otwór ział ciemnością, niemrawo rozświetlanym przez promienie latarek. Był jak ucieleśnienie tej ciemności i mrok zdawał się pożerać wąskie promienie światła. Te wyławiały co prawda jakieś kable, rurki, pręty, mechanizmy jak to w tych windach bywało. A jednak jakoś zdawały się coraz słabsze a mrok coraz gęściejszy. Z ciemnego otworu dało się wyczuć delikatny powiew stęchłego powietrza.


- No ładnie. Jak się przemieszcza szybami to może dowolnie zmieniać poziomy. - powiedziała krzywiąc się najemniczka przyświecąjąc sobie karabinem raz w dół a raz w górę szybu.


- Kurwa zajebiście. - warknął któryś z niezbyt ucieszonych tym odkryciem gangerów. Sytuacja robiła się prawie z każdym krokiem trudniejsza i bardziej skomplikowana. Teraz gdy trop a właściwie Indianin doprowadził ich do tego szybu windy nastąpiła jakby kumulacja złych wieści.


Wcześniej Pies poprowadził ich po tropie. Ten szedł wzdłuż korytarza cały czas zbliżając się coraz bardziej w kierunku oświetlonego korytarza. Cofali się jakby w lańcuchu zdarzeń którego zwieńczenie oglądali jeden zakręt temu gdzie leżało rozczłonkowane w zabryzganym krwią w pogrążonym w mroku korytarzu.


- Nie zjadł ciała. Ani nie zabrał go. Więc nie jest głodny. Albo coś go spłoszyło. - dedukował na głos Pies idąc wzdłuż korytarza. Nikt nie skomentował jego słów ale chyba też nikogo one nie podbudowały.


- Jest szybszy od człowieka. Uciekała a i tak ją dogonił. Nie przeszkadza mu ciemność. Sprawnie się w niej porusza. - mówił dalej Indianin zatrzymując się przed jakimś wejściem z rozwalonymi na oścież drzwiami. Byli już prawie przy rozświetlonych rejonach główniejszej części Schronu, w strefie elektrycznego półmroku o kilkanaście kroków od zapalonych jarzeniówek. Promienie latarek wyłowiły przy framudze tabliczkę z zarysowaną schematycznie kobiecą sylwetką.


- Przyszła się odlać. A on tu zeskoczył. Odciął jej drogę. Dlatego uciekała w głąb. - zawyrokował kumpel Chomika pokazując na wyrwę w suficie i złom pomieszany z gruzem na posadzce podłogi. Gdzieś właśnie o kilka kroków między rozświetlonym korytarzem a wc dla kobiet. Dziura była spora, na większość szerokości korytarza. Gdyby taka dziura była na podłodze mogłoby w nią wpaść nawet kilku stojących obok siebie ludzi. Jednak jak zauważyła Kelly sam wystrój tych korytarzy sprawiał, że wnętrza bardziej przypominały dawne biura czyli dominował tam wszelaki plastik, kafelki czy panele. Takie materiały miały szanse zawalić się czy pęknąć nawet od działań zwykłych ludzi. Swoje też robił czas i zaniedbanie ostatnich dziesięcioleci. Podsumowując jej wnioski nawet człowiek czy coś podobnej wielkości mogło zrobić taką dziurę gdyby trafił na jakiś słabszy czy nadwyrężony element. Z tym nawet Pies nie dyskutował. Zresztą coś większego od człowieka miałoby chyba ogromne trudności w przeciskaniu się przez te wszystkie dziury.


Potem Pies znów zaczął szperać i szukać tropiąc swój cel. W końcu trochę wrócili, zajrzeli do paru pomieszczeń i wciąż dało się wyczuć te napięcie wśród ludzi. Gdzieś tu był czychający w ciemnościach potwór który był w stanie posiekać na kawałki człowieka. Zorganizować zasadzkę, dopaść swoją ofiarę. Will czuł się niezbyt pewnie w takiej sytuacji. Nie dał opanować się przytłaczającej ciemności ale jednak właśnie i zdecydowanie wolał być gdzie indziej. No ale wrodzone cwaniactwo pozwoliło mu to ukryć przed towarzyszami więc chyba się na tym nie poznali a może i odbierali, że się tym nie przejmuje. Za to bardzo się przejmowali Pies i Stripper choć poza czujnością i powagą Will nie zauważył u nich większą uległość strachowi. Trzech Runnerów zaś było zauważalnie poddenerwowani choć też jakby przymknąć oko można było uznać, że trzymają się dzielnie. Tylko Kelly wyglądała na taką co jest czujna i ostrożna ale presja otoczenia nie ma na nią zauważalnego wpływu.


I w takim towarzystwie zawędrowali do tego otwartego szybu windy. Na wpółotwartych rozsuwanych drzwiach znaleźli jakieś kawałki sztywnych włosków. Pewnie stwór zostawił te swoje skrawki gdy tędy przechodził. Indianin je obejrzał a potem wzruszył ramionami i dał obejrzeć innym gdy najwyraźniej nie mógł w ten sposób zidentyfikować stworzenia. Innym te kawałki szczeciny mówiły tak samo dużo jak i jemu czyli nic specjalnego poza tym, że stwór widocznie ma jakąś rzadką, sztywną szczecinę. Wciąż tu czy tam znajdowali po drodze rozchlapane pacnięcia ciemnego płynu gdy stworzenie zostawiało za sobą chlapnięcia krwawej posoki jaka pozostała na nim po spotkaniu z Mel.


Zostawało pomyśleć co dalej robić. Trop prowadził do windy. Ale szyb ciągnął sie i w górę i w dół. Pies twierdził, że trzeba by wejść do środka by sprawdzić w którą stronę udał się stwór. Nawet jakby nic nie znaleźli a gdzieś by tam wlazł czy zlazł w bok to były szanse, że tam jak i tutaj przy drzwiach windy zostawi jakieś ślady. Ale stojąć na zewnątrz szybu więcej nie dał rady sprawdzić. Słowa zawierały sporo logiki ale też i wszyscy zdawali sobie sprawę z konsekwencji. W szybie, gdzie musieli się trzymać stopni i drabinki, poruszając się po ciemku, potrzebując dłoni do chwytania, trzymania światła i może jeszcze broni, byliby dość wystawieni na atak wszelaki. No i nie było wiadomo gdzie ten pogrążony w mroku i skapującej wodzie pionowy tunel ich zaprowadzi.




Pustkowia; chebańskie bagna; zachodni brzeg rzeki; Dzień 7 - późne południe; pogodnie; chłodno.




Gordon Walker, Nathaniel “Lynx” Wood i Nico DuClare




Przy kolejnym uderzeniu grotu włóczni w kolejną zalaną wodą kępę traw woda się zakotłowała. Indianin odskoczył instynktownie zastawiając się włócznią ale wodne kotłowisko ścichło a dało się zauważyc tylko jakieś poruszające się kępy traw jakby coś się oddalało pośpiesznie by zniknąć w kolejnych zalanych wodą kępach traw. W końcu wszystko się uspokoiło a Łapa uśmiechnął się z przekąsem i wrócił do kontrolnego sprawdzania terenu jaki rozciągał się przez zbieraczami bagiennego runa. - Pełno tego tutaj. - odezwał się nico z przekąsem wznawiając swój nieśpieszny tryb poruszania się.


Trójka zbieraczy bagiennego zielksa które miało być składnikiem jakiejś maści zaś była już całkiem solidnie przemarznięta i przemoczona. Wilgoś we wszelakiej postaci wdzierała się poprzez ubrania. Praktycznie całe spodnie aż po górę ud mieli mokre jakby wskoczyli do wody. Zresztą wciąż w niej brodzili tyle, że czasem sięgała po kostki a czasem prawie po pas. Do tego dłonie non stop zanurzone w zimnej, wodnej brei zaczynały drętwieć i stopniowo tracili w nich czucie. Wraz z wilgocią wkradało się zimno, kradnąc po trochu ale bezustannie ciepło i energię z ciał. Snajper i Grenadier nie jeszcze jakoś się trzymali choć nie było wiadomo kiedy wilgoć i zimno zacznie mieć na nich zauważalny wpływ. Ale zastępczyni szeryfa już zaczynała szczękać zębami i trzęsły jej się dłonie. Nie było to nic strasznego czy poważnego ale przebywanie na tych zalaną zimną wodą bagnach nie zapowiadało się by sytuacja miała ulec poprawie.


Dłonie zbieraczy już prawie całkowicie pokrył sok ze zrywanych roślin. Przylgnął do skóry barwiąc ją na zielonkawo. Był trochę klejący przez co do dłoni przylegały im często jakieś fragmenty liści czy trawy albo okruchy ziemi. No i zaczynał już zauważanie piec. Na razie było to dość nieprzyjemne uczucie ale nie dosłownie palące.


- Duchy i demony wiele wiedzą Rysi Pazurze. Wiedzą też to o czym my nie wiemy. Czasem im się coś wydaje, że wiedzą lub próbując udawać, że wiedzą. Ale też i wiele wiedzą dosłownie. Nawet jeśli nam się wydaje, że się mylą lub mówią nieprawdę. Jeśli demon wszedł w ciało człowieka i nakłonił go do czegoś sprawa ma duchowy wymiar. Znajdzie swoje odbicie w świecie duchów. Jeśli więc demon uważał, że wyrządziłeś mu krzywdę albo tak wmówił opętanemu człowiekowi to musiało być jakieś źródło w naszym świecie. Na twojej ścieżce gdzieś w przeszłości. Inaczej demon przejąłby kogoś innego albo skierował opętanego na kogoś innego. Jeśli chcesz mieć z tym spokój lepiej uporządkuj sprawy ze swoich dawnych ścieżek. Jeśli to był demon, demon który lubi polować na ludzi jak na jelenie to on wróci. Mogłeś zabić jego nosiciela ale nie jego. Nie można zabić demona. Nie tak jak się zabija człowieka czy zwierzę. Ale o tym lepiej porozmawiaj z Biegnącym Księżycem. On bardziej się wyznaje w takich sprawach. - syn wodza mówił jakby chyba dosłownie wziął słowa brodacza o tych duchach i demonach. Mówił poważnie jak zawsze gdy sprawy zazębiały się o świat duchów w jakie wierzyło plemię Burzowej Chmury. Mówił gdy przeszukiwał sąsiedztwo zbieraczy stukając i dźgając teren włócznią.


- A ty Nico? Chodzą słuchy, że w zimie utarłaś nosa samemu Drzazdze. Jak to było? - Łapa spojrzał na zastępczynię szeryfa z ciekawością gdy chyba nawiązywał do małego pojedynku tropicieli jakie sobie w zimie urządziła Nico właśnie z Drzazgą. Widać plotka jakoś rozeszła się wśród miejscowych a i wzbudzała ciekawość u Indianina. Drzazga w końcu jako tropiciel i zwiadowca cieszył się dość sporą estymą w okolicy. Ktoś kto go pokonał w jego specostwie widocznie wzbudzał ciekawość okolicznych mieszkańców. A przynajmniej Niedźwiedziej Łapy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online  
Stary 05-11-2016, 11:35   #407
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

Will dokładnie spojrzał w górę i w dół szybu. Pewnie potworek mógł być obecnie wszędzie, ale jeśli chcieli znaleźć jakieś jego leże albo gdziekolwiek to coś spało, to zdaniem chłopaka powinni kierować się na niższe poziomy. Inna sprawa, że cokolwiek to było, musiało przez ten czas coś jeść. Żaden ze Schroniarzy nie umarł podobną śmiercią, więc pytanie, czy na pewno są aż tacy samotni w tym Schronie jak myśleli, że są.

Chłopak przerwał rozmyślania i podszedł do krawędzi szybu. Jeśli to coś by poszło po drabince, to na stopniach powinny być ślady krwi. Chłopak lekko się wychylił żeby zobaczyć 2-3 stopnie w górę i w dół i sprawdził, czy nie ma żadnych śladów. Jeśli jednak jego błyskotliwe śledztwo do niczego nie doprowadziło, chłopak postanowił żeby ruszyć w dół.

Pozostawała kwestia ustawienia drużyny i rozdzielenia zasobów. Ręce do używania drabiny były kluczowe, lepiej więc byłoby mieć je całkowicie wolne. Z drugiej strony po ciemku nic nie zobaczą, więc bez sensu byłoby schodzić. Gangerów poprosił żeby mieli broń i zabezpieczali tyły. To nie powinno być trudne żeby ich przekonać, wyraźnie bowiem cała trójka miała lekkiego stracha. Pies jako ich główny tropiciel ruszy jako pierwszy i co do tego nie miał Will nawet nic do gadania. Tak samo jak to, że pewnie będzie chciał zostawić sobie latarkę. Will postanowił, że woli się wspinać z pustymi rękami żeby w razie ataku nie spaść na dół. Dokładnie to samo polecił Kelly oraz Stripperowi, ale nie upierał się bo to ich życie i ich wybór.

Will wychylił się od pionu windy ile się dało. Ale za dużo nie zobaczył. Nie ze śladów. Ot stopnie te które widział dość wyraźnie wyglądały jak stare, mokre, brudne kawałki prętów wbitych w betonowy fragment szybu. Czyli tak jak w takiej scenerii powinny. Światło latarki zdradziło położenie windy na wyższych poziomach. Między windą a szybem było co prawda miejsce ale dość niewiele i człowiekowi byłoby skrajnie trudno się przecisnąć tamtędy. O ile w ogóle.

Kelly lustrowała szyb podobnie jak on a potem wspólnie przepuścili Indianina by ten zaczął swoje badanie szybu. Zgodnie z sugestią Will’a zaczął schodzić w dolną część szybu. Widzieli jak daje krok w bok do szczebli a potem jego głowa zaczyna z każdym stopniem zniżać się i znikać. Kelly stała obok Will’a celując i oświetlając jednocześnie dół szybu bowiem Pies wsadził latarkę do kieszeni i schodził trzymając się oburącz. Jego latarka chwilowo więc była dość mało użyteczna. W promieniach taktycznej latarki widać było tylko górną warstwę dolnego poziomu a nie samych drzwi. Odległość między poziomami była spora. Dobre piętro, czy dwa różnicy jeśli brać pod uwagę przeciętną z wieżowców. Na samym zaś dnie poziomu gdzie znajdowały się generatory błyszczała się prawie nieruchoma tafla wody. Odbijała światło jak Księżyc na dnie studni łudząc z daleka czystością i klarownością.

- Będzie chujowo jak jest w wodzie. - mruknęła poważnie ale cicho najemniczka obserwując dno szybu. Nie widzieli z góry jednak nic poza odbijanym światłem latarki w tej wodzie. A sądząc po obramowaniu Pies no a potem oni musieliby zejść praktycznie do podłogi tego poziomu poniżej. Nawet nie widać było czy tam niżej drzwi windy są otwarte. Pomógł im jednak przypadek. Lub jak fart z Vegasowych kasyn. Will poczuł jak kolejna kropla spada na niego. Rozbryznęła się o bok szyi gdy się wychylał do wnętrza szybu by lepiej go obserwować. Zaś najemniczka akurat chyba spojrzała na niego. Zbystrzała i wyciągnęła dłoń w stronę Will’a. Przejechała palcami po jego szyi i wsunęła dłoń przed lufę własnego karabinu by się upewnić. I wtedy Will też zobaczył, że nie była to kolejna kropla brudnawej wody ściekająca bezustannie z góry szybu. Chyba, że z góry nagle zaczęły padać czerwone krople. - Pies! Na górę! Poszedł na górę! - wrzasnęła ostrzegawczo Kelly i przekierowała od razu karabinek w górę szybu windy.

- Tak? No to nie lazł drabiną. Na drabinie nic nie ma. I poświećcie tutaj. - doszło ich z dołu spokojny głos kumpla Chomika bo jednak gdy Kelly zabrała światło by oświetlić górę to w dole szybu zrobiło się raczej ciemno i czarno. Indianin w końcu wrócił na ich poziom i nie wychodząc z windy zaczął od razu maszerować w górę. W świetle latarki Kelly widzieli teraz na odwrót. Jego coraz bardziej oddalające się buty, potem spodnie i resztę sylwetki. - Tu też otwarte. - krzyknął do nich chyba gdy znalazł się z poziom wyżej na poziomie Magazynowym. - Wyżej jest winda! Jak nie jest wężem to chyba by nie wyszedł tędy! - krzyknął do nich z góry i zaczął im znikać z oczu gdy widocznie właził na poziom powyżej. - Dobra, właźcie! Na razie pusto! - znowu rozległo się jego zniekształcone echem i odległością krzyknięcie. Kelly nie czekając zaczęła włazić na górę i po chwili zrobiło się na drabince miejsce dla reszty grupki.

Will również sięgnął dłonią do swojej szyi i zerknął na czerwoną substancję, która skapnęła z góry. Następnie spojrzał pionowo do góry i próbował zidentyfikować miejsce z którego ta kropla poleciała.

Gdy Pies poinformował, że jest bezpiecznie, chłopak krzyknął żeby na nich zaczekał i wskoczył na drabinkę zaraz po Kelly. Idąc po drabince w górę rozglądał się skąd mogła spaść ta kropla krwi. Wszystko działo się szybko i nawet nie było czasu żeby pomyśleć skąd mogła na nich ona spaść... Może mutant skaleczył się przy przeciskaniu koło windy i z niej powoli ścieka? Może na drabince została krew dziewczyny? Chłopak miał nadzieję, że to nie sączy się z rannego, przyczajonego w ciemności mutanta, który zaraz na nich skoczy.

Póki co pozostawało się jedynie wspinać i liczyć, że jakoś przetrwają pierwszy atak potwora. Idąc w górę Will uważnie obserwował szczeble drabinki sprawdzając, czy nie ma na nich śladów krwi.

Zwierzę, mutant, potwór, czy co to tam było jak było, to nie w szybie windy. No przynajmniej ani Will, ani chyba nikt inny nic nie zauważył. Cwaniak z Vegas zauważył za to wspinającą się o kawałek wyżej Kelly, a właściwie jej dolną połowę. Wspinała się szybko jak jakiś strażak kiedyś. Jej karabinek zwisał jej w dół na uprzęży i klekotał gdy trafiał na metal drabinki przy okazji czasem oślepiając idącego za nią Schroniarza zapalona latarką.

Na górze znaleźli kawałek skąd ściekała krew. Jakaś wystająca rura czy kabel bujający się z lekka w rytm podmuchu jaki był odczuwalny w szybie windy. Wyglądało jakby coś krwistego zawadziło o ten zwis zostawiając te krwiste na nim. Potem ściekająca woda zrobiła swoje i z wolna oczyszczała pręt z czerwonej i zgęstniałej już substancji rozcieńczając ją i zmywając w dół w mroczną czeluść szybu.

Na górze najpierw spotkali się we trójkę. Potem dołączyła do nich kolejno reszta grupki. Znaleźli się o poziom wyżej. W tej części którą roboczo nazwali magazynową. Bo i chyba kiedyś była to właśnie taka część sądząc po wielu dość sporych rozmiarów pomieszczeniach. Częściowo nadal zawalona półkami, regałami i resztkami skrzyń.Co dawało istny labirynt i rumowisko w tym rejonie nie tak łatwe do pokonania. W jednym z rejonów tego poziomu znajdował się Agrolab. Właściwie to kiedyś to był Agrolab. Pewnie znowu jakieś eksperymentalne rośliny które można było hodować pod ziemią bez dostępu światła słonecznego. Ale rośliny przyjęły się i radziły sobie świetnie i bez Słońca i bez ludzi. Tak świetnie, że dawno rozrosły się poza dawny Agrolab. Rozrosły i zdziczały, tak bardzo, że nie było już wiadomo co to kiedyś tu rosło. No i też na tym poziomie znajdowało się wejście do łącznika jaki prowadził do drugiej części Bunkra jaki znajdował się pod lotniskiem. Tym łącznikiem jaki wcześniej ochrzcili mianem Korytarza Szaleństwa. A dlaczego to nieco zdeformowana chomikowymi zębami małżowina uszna Will’a wciąż mogła służyć za świadectwo. I trop z szybu prowadził właśnie tu. Zapewne gdzieś tu mogli się nawet kręcić i Runnerzy skoro byli i wyżej i niżej. Choć na razie żadnego poza tymi którzy im towarzyszyli nie widzieli.

Po dotarciu na górę, czekając aż dołączą do nich Runnerzy, Will zaczął oglądać podłogę naokoło szybu. Jeśli rzeczywiście zwierzak krwawił, to powinny być wyraźne jego ślady. A nawet jeśli to była jakaś stara krew, to dalej na łapach powinien mieć krew dziewczyny...

Gdy reszta drużyny do nich dołączyła, chłopak zwrócił się do Indianina

- Widać jakiś trop? - zapytał chłopak swojego przyjaciela - Trzeba będzie uważać - między tymi regałami łatwo będzie mógł zastawić na nas pułapkę. Niech nikt się nie odłącza - rzucił jeszcze do wszystkich na zaś oczywiste oczywistości
 
Carloss jest offline  
Stary 05-11-2016, 14:25   #408
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
// dziękuję ponownie Zombiannie za wspólny post. No i MG też, by nie czuł się pominięty

Rozmowa z szeryfem

- Baba i tak słucha pana szeryfa - rzekł, jakby to nie było dla niego nic nowego. Choć oczywiście, pomiędzy słuchaniem szeryfa jako cywil, a słuchaniem przełożonego to dwie różne sprawy. Zdawało się jednak, że nie do końca jest tego świadom.

Uśmiechnął się za to od ucha do ucha, gdy pan Dalton zaproponował mu zostaniem szeryfem na Wyspie. Już sobie wyobrażał, jak chadza po swej nowej domenie z gwiazdą na sercu.
Baba zastanowił się. Nie przepadał za bardzo za NY. Gdy był na Posterunku, nasłuchał się co nieco o tych napaleńcach od współtowarzyszy.

- Baba umie poruszać się, by nikt Baby nie widział. Baba też nie jest dobry w słowa. Może tak pan Dalton by w imieniu Baby porozmawiał z nimi? - rzekł ze spuszczoną głową.
- Tak, Baba uparty. Trochę. Ale Baba uczyć się od ważnych ludzi. Jak pan Dalton. - Baba powiedział to jak komplement, traktując cechę uporu jak coś pozytywnego.

- Bunkier ma wiele wejść. - oświadczył Baba, sugerując, że wcale nie muszą iść na stację meteo do przyjaciół Alice. - Wirus jest pod kontrolą, ale nie zabity. Jeśli oni skrzywdzą pana Patricka, to wirus będzie ukryty, ale znajdą go, bo pan powiedział szukajcie a znajdziecie. Baba wie gdzie schowany. Jeśli oni znajdą wirus, oni będą go mieli pod kontrolą, albo nie... i się zarażą a potem wszystkich. - wyjaśniał nieco nieskładnie Baba.

Potem już kiwał głową. Nie wiedział, czy kolano da się naprawić. Pan Patrick coś mówił, że nie tak prosto... bo Baba go pytał i prosił... a jednak się nie udało. Zbudować dom w 30 dni... No Baba nie wiedział jak mocno spalony był ten dom, ale to też mogło być nie takie proste. Jednak nie sprzeciwił się szeryfowi. - Baba pomoże budować dom - obiecał.
- Baba przekaże Alicji warunki. - rzekł - Jeśli Baba będzie miał okazję, Baba dowie się lub uratuje jeńców. - obiecał. Dla niego było to oczywiste. Po zimie miał nawet ochotę za nimi pójść do Detroit. Ale jego przyjaciele, z Moniką na czele, mu to wyperswadowali.

- Mógłbym spróbować z nimi porozmawiać. - zgodził się szeryf kiwając wolno głową. - Ale sprawa jest trudna bo właściwie oficjalnie wszyscy, w tym władze cywilne czyli na przykład ja i moi zastępcy, zostali ewakuowani z Wyspy. Nowojorczycy zagrozili traktować wszystkie niezidentyfikowane osoby na Wyspie z całą surowością. Można by próbować oczywiście nieoficjalnie ale wówczas niezbyt jest co rozmawiać z nimi o tym. No ale byłoby się zdanym na własną rękę i w razie spotkania z siłami NYA mogłoby być dość gorąco. Zwłaszcza bez urazy synu ale jakby spotkali kogoś o tak nietypowym wyglądzie i do tego z kobietą w skorupie Runnerów. To by mogło im wydać się dość podejrzane. - szeryf mówił dość ostrożnym i uważnym tonem ale oba scenariusze jakie przedstawił były dość ryzykowne. Szeryf i jego ludzie coś jakby nie mieli wstępu na Wyspę więc rozmowy z miejsca zapowiadały się na niezbyt łatwe a jakby się próbować prześlizgnąć to pomijając samo jezioro to wielgachny mutant obwieszony bronią i nieduża kobieta w ubraniu firmowych przeciwników Nowojorczyków raczej nie nastrajała by pewnie żołnierzy z Nowego Jorku nastawionych na te “surowe traktowanie” osób obcych do miłego przyjęcia.

Baba zmarkotniał. Był to problem.
- Baba musi jakoś tam się dostać. To mój dom, oni są tam gośćmi... - rzekł, jakby starczyło powiedzieć im "won".
- Jezioro Baba może przepłynąć. Musi zapytać Alicję, czy umie pływać... - zamyślił się, po czym stwierdził, że to chyba nie najlepszy jednak pomysł, pokiwał więc z rezygnacją głową.
- Baba wolał by wojsku nie mówić o wirusach. Baba nie ufa im. Nie wie co by zrobili. - wyłuszczył kolejny problem, spoglądając na szeryfa trochę jak zagubiony chłopiec, czekając na radę dorosłego.

- To nie są dobre wody do pluskania się synu. - odparł szeryf mówiąc ze skupionym wyrazem twarzy. - A łódki nie da się nie zauważyć. Chyba, żeby czekać do nocy. Wtedy jest szansa. - dodał po chwili zastanowienia się. - Nie chodzi o to by im powiedzieć coś o waszych sprawach w Schronie. Tylko czy im cokolwiek mówić czy działać na własną rękę. Właściwie można by pomyśleć o przepustce na Wyspę ale jak się nie zgodzą mogą być czujniejsi potem. Poza tym jako Cheb i władze Cheb niezbyt mamy pretekst by tam ruszać skoro to nie nasz teren. Trzeba by wyjawić więc, że jesteś z tego Schronu. A dlaczego tam taszczysz Runnera to naprawdę ciężko mi to wymyślić. Sam widzisz jakie z nią problemy są co krok. - szeryf skrzywił się lekko gdy wspomniał o kolejnym problemie jaki generowała lekarka zamknięta za kratami piętro niżej.

- Można by im powiedzieć, że Baba jest z Posterunka - Baba zastanowił się. Przypominając sobie co Aaron mówił o drugiej drużynie.
- Czy gdzieś w Cheb pojawiła się ostatnio grupa specjalistów... - i tu zrobiło klik. Aaron mówił o trójce, tak? - Czy pan Tony mówił skąd jest? - dopytał po chwili.

- Nie, pan Rewers nie mówił skąd przybył. A o grupce specjalistów nic nie wiem co by do nas przybyli. Chyba, żeby liczyć Walkera i Brennana którzy przybyli z Wood’em lub w bardzo zbliżonym czasie. Ale nie uśmiecha mi się wymijać z prawdą synu. Popłynąć łódką z cichacza to jedno. A wciskać kit ludziom co są tu po sąsiedzku i mają tyle luf co my głów wydaje mi się dość ryzykownym zagraniem którego wolałbym nie próbować póki są inne rozwiązania. Ale co cię wstrzymuje przed powiedzeniem prawdy? Że jesteś jednym ze Schroniarzy? Nie wiemy co tam się dzieje synu. A co jeśli Nowojorczycy dotarli już do Bunkra i jakoś nawiązali kontakt z twoimi kolegami? Jak jakoś dowiedzieli się o tobie? Wówczas sprawa by się sypła od razu. - szeryf wydawał się niezbyt przekonany do ryzykownego zagrania mówienia nieprawdy gdy nieznana była wiedza Nowojorczyków o tym aspekcie sprawy. Albo może miał jakieś inne powody czy opory przed takim rozwiązaniem.

Baba się zakłopotał. - No, ale Baba nie kłamie... - rzekł wreszcie. - Baba był na Posterunku. Ma misję i tajny status i w ogóle... no ten teges... - Baba nie lubił, jak ktoś twierdził, że kłamie.
- No dobrze, Baba przekaże warunki Alicji, i jak się zgodzi, to zaraz porozmawiamy dalej. Na pewno jest jakaś droga - stwierdził, po czym ruszył w dół po schodach a potem w stronę celi. Przypominał sobie jednak, że obiecał Alice porozmawiać jeszcze z jej tatą, zatrzymał się zatem i ruszył w drugą stronę. Obietnic trzeba było dotrzymywać.


Rozmowa z Tonim

Baba podszedł do Toniego i zaprosił do jednego z biur, stojących pusto. - Baba ma słowa do przekazania od pana córki - rzekł tylko.
Gdy byli już sami, jego projektor ożył i na ścianie przy której stali pojawiła się twarz Alice a z głośniczka popłynęły jej słowa, o których przekazanie prosiła.

Łysy wielkolud przeszedł do pokoju przesłuchań gdzie mogli ze zwiadowcą Schroniarzy zostać sami choć na chwilę. Obejrzał puszczone nagranie. Bosede widział jak najpierw chyba był nieco zaciekawiony czy zaskoczony gdy go poprosił o rozmowę i gdy projektor mutanta ożywił ścianę wyświetlając animację niedużej, bladej, rudowłosej kobiety w skórzanej kurtce przegrodzonej kratami. Milczał gdy to oglądał i widać było jak szczęki na przemian mu rozluźniają się i zaciskają z powrotem jednak milczał dalej. Nie wyglądało na to by miał zamiar jakoś przerywać ten mały, prywatny spektakl.

- Dziękuję za przekazanie informacji. To dużo dla mnie znaczy. Dla niej też. - odezwał się w końcu gdy ściana znów stała się zwykłą ścianą a nie scenerią animacji z projektora. - Uparta jak zwykle. - dodał po chwili jakiś chyba nieco bardziej osobisty komentarz. Znowu szczęki zaczęły mu chodzić gdy je widocznie zaciskał i rozluźniał na przemian. - Długo rozmawialiście. Znacie się? Mogę wiedzieć o czym? - spytał dowódca specjalistów który był drobniejszy od Baby ale tylko trochę, nie tak o wiele jak większość ludzkich społeczności.

Baba zrobił głupkowatą minę. Mówili tak dużo... - Znamy się, no teraz się znamy. Nawet pani doktor kazała mówić sobie Alicja - rzekł dumnie.
- Alicja i Baba rozmawiali dużo. O ludziach i bestiach, o biblii, o słowach i mieczach, o złych czynach i złych ludziach i o dobrych ludziach, i o robakach które są kurczakami, i o mieszańcach, i o wirusach i o zombie i ... - Baba zamyślił się. - Jeszcze o czymś... no, że Baba ją wyciągnie i pójdziemy ratować świat - uśmiechnął się, zadowolony, że sobie przypomniał.

- Aha. - mniejszy i niezbyt odmieniony z olbrzymów kiwnął głową ostrożnie i spokojnie przyswajając informacje tego większego. - Pójdziecie ratować świat? No to miłe. - zgodził się z ostatnią częścią wypowiedzi Baby. - A powiedz mi czy wiesz może kiedy? Kiedy ona będzie mogła wyjść? Widzisz, mamy do uratowania takie jedno specjalne miejsce i ona ma w tym kluczowe znaczenie. Dlatego nam jest tak potrzebna i musimy ruszać jak najprędzej. - przedstawił swoją część równania łysy dowódca specjalsów.

- Ruszać? Ale gdzie chcecie ruszać? Bo, no, my mamy tylko 3 dni potem Alicja musi tu wrócić - odpowiedział Baba zmieszany, nie bardzo rozumiał o co chodzi.

- Można by chyba powiedzieć, że do domu. Chcemy wrócić do domu. - kiwnął głową dowódca specjalsów ale wyglądał nadal dość poważnie. - Więc szeryf ją wypuści? I na jakie trzy dni? Po co ma wracać? Trzy dni nas nie urządza. - uwaga Baby zauważalnie wywołała ciekawość i przykuła uwagę Pazura.

- Pan szeryf nie chce jej wypuścić. Tylko zwolnić na chwilę, by mogła z Babą ratować świat. Potem ma wrócić. No i ma jeszcze inne warunki - Baba przedstawił, czego jeszcze zażądał szeryf.

- Czy pan właściwie zna Kelly? - rzucił Baba ni z gruszki ni z pietruszki.

Łysy mężczyzna słuchał w milczeniu listy żądań i wymagań szeryfa względem Alice. Słuchał i Baba widział jak mu z emocji chodzą szczęki gdy je na przemian rozluźniał i zaciskał. Na koniec z wolna potarł dłonią brwi przez co sprawiał wrażenie jakby się dodatkowo namyślał. - Jakiej Kelly? To imię czy pseudonim? - zapytał trochę rozkojarzonym głosem. - Ale ją w tej chwili wypuści? Tak samą? Ma iść gdzie chce z tego budynku? - dopytywał się dowódca specjalsów myśląc chyba o czymś intensywnie.

- No Kelly. Jest teraz... - Baba zdał sobie sprawę, że zapomniał jej stopnia. Mówiła mu, i pamiętał, że był z niej dumny, że tak daleko doszła... ale nie potrafił sobie przypomnieć.... - ... no porucznikiem, albo kapitanem... - Baba wzruszył potężnymi ramionami, a granaty na jego piersi zakołysały się złowrogo, klekocząc lekko o siebie nawzajem.
- Ruda, bardzo piękna i bardzo miła - to akurat nie do końca się zgadzało, dziewczyna miała temperament, tylko Baba ją nieco inaczej spostrzegał.
- Baba wie, że to tajne, ale chyba w tym samym celu tu przybyliście? - zasugerował.
- A co do Alicji, no chciała iść z Babą na Wyspę. Po wirusa, ratować świat. No Baba mówił o ratowaniu świata z Babą, czy nie mówił? - zakłopotał się nieco, pewno znów coś namieszał.

- Kapitanem? Porucznikiem? Ale jakiej formacji? I nazwisko może znasz? Bo na razie wybacz ale trochę mi mało mówi, że jakaś rudowłosa oficer Kelly. - rozmówca cybermutanta wydawał się być nieco zmieszany “precyzją” personaliów jakie ten podał. Mówił jakby próbował jakoś wizualizować sobie kobietę o którą mutant pytał ale chyba nie mógł sobie od ręki uzmysłowić o kogo chodzi.

- A cel w jakim tu przybyliśmy jakiś tajny nie jest. Mamy odnaleźć i zabrać do miejsca przeznaczenia Alice Savage. Czyli tą kobietę którą zamknął teraz szeryf. - odpowiedział Rewers tym razem dość cierpkim głosem dając znać, że nie podoba mu się cała ta sytuacja. - I mówisz, że ona będzie z tobą jak stąd wyjdziecie? A reszta obsady szeryfa? Będą z wami? Bo ty chyba nie jesteś miejscowym stróżem prawa co? Nie widzę u ciebie odznaki. Dlatego wybacz ale dziwne mi się trochę wydaje czemu szeryf jest gotów wypuścić ją razem z tobą. Kazał coś ci z nią zrobić? - zapytał tym razem patrząc bystro i przenikliwie na mutanta. Baba widział, żółcie i pomarańcze jego twarzy gdy skierowała się wprost na niego i w przeciwieństwie do wielu innych twarzy trwała tak w upartym spojrzeniu nie odwracając wzroku. - I jakiego wirusa? - spytał jeszcze jakby w ostatniej chwili przypomniał sobie o tym terminie użytym przez Babę.

- No Kelly Parker oczywiście - zdziwił się Baba na tak głupie pytanie. Przecież wszyscy wiedzieli... a może nie wszyscy... no ale teraz przecież powiedział...
- Nie Baba jeszcze nie jest. Ale zostanie pomagaczem szeryfa! - objaśnił dumnie. - no i dostanę wyspę jako mój własny rewir, To Baba tam będzie jak szeryf i Baba będzie prawem - mutant był bardzo zadowolony z siebie.
- Coś z nią zrobić? - pytanie było... mało grzeczne. - Nie, za kogo pan mnie ma? - warknął. Lecz po chwili poświęconej na przemyślenie rzekł - to znaczy właściwie to tak. Mam ją obraniać i doprowadzić do wirusa i z powrotem - wyjaśnił.
- No wirusa z bunkra... Alicja umie wirusy, chce go zabezpieczyć by nie zarażał ludzi - wyjaśnił spokojnie.


Rozmowa z Alice

Po rozmowie z szeryfem i Tonim, Baba wrócił do Alice, by przekazać jej postanowienia szeryfa.
- Pan szeryf się zgodził - rzekł rozradowany. - Ale ma warunki. - dodał po chwili.
- Mamy tylko trzy dni, potem musimy tu wrócić - zaczął od najistotniejszej sprawy.
- Pan szeryf prosi, byś naprawiła kolano April. Baba też prosi... - dodał od siebie. - pan szeryf daje miesiąc. -
- Trzeba też naprawić dom Saxtonów. - Baba spojrzał na małą dziewczynę - Baba pomoże, nie martw się Alicjo. Tu też mamy miesiąc - rzekł.
- No i ten... masz też pomagać przez trzy miesiące jako pani doktor w Cheb - wymienił ostatni z szeryfowych warunków. Stwierdził jednak, że dorzuci też coś od siebie. Nie warunek, ale prośbę.
- Było by też miłe, jakbyś przeprosiła pana szeryfa, Alicjo. Mamusia mówiła, że to magiczne słowo, i że naprawia prawie wszystko. Że otwiera ludzkie serca. - rzekł bardzo delikatnie.

Savage przymknęła oczy, wysłuchując w ciszy listy żądań. Kolejne zobowiązania, wymagania i rozkazy. Oczywiście, przecież trzeba było ugrać jak najwięcej dla siebie, najlepiej nie patrząc na cały zewnętrzny świat. Tak było prościej, higieniczniej. Po co zawracać sobie głowę zbędnymi detalami?
- Skoro szeryf chce aby dom Saxtonów został naprawiony, czemu nie wystosuje odpowiedniej prośby do Taylora, dowodzącego akcją porwania… tylko znowu dokłada problem na moją głowę? - westchnęła cicho, mówiąc zrezygnowanym głosem i patrząc gdzieś wgłąb komendy - Po co… łatwiej zwalić winę na mnie, tak samo jak odpowiedzialność. To jak z dawaniem ręki: zaoferujesz palec i nagle okazuje się że łokieć to za mało. Już ktoś sięga po bark… ale bardzo ci dziękuję za wyrażenie chęci pomocy przy tym projekcie - odeszła od krat, by oprzeć się plecami o ścianę i opleść ramionami - Wspaniałomyślnie daje mi miesiąc na naprawienie kolana April, choć gdyby to było aż tak proste, załatwiłby to sam. Tu trzeba specjalistycznego sprzętu, podobny mam w domu. Nie tutaj, jeśli dziewczyna ma nie mieć nogi oplecionej stalową klatką. Endoprotezy są rzeczą… skomplikowaną do stworzenia, zwłaszcza przy naszym aktualnym poziomie zasobów i dostępu do nich. Chcę jej pomóc Babo - przeniosła wzrok na olbrzyma - Pomóc, nie jeszcze bardziej zaszkodzić. Zresztą co ja się martwię. Nie przeżyję tych trzech miesięcy prac społecznych...ba! Nawet dociągnięcie do końca miesiąca jawi się jako czysta fantasmagoria. - parsknęła ironicznie, by zaraz spoważnieć i zmienić ton głosu na o wiele cieplejszy - Dziękuję, że się za mną wstawiłeś i z nim porozmawiałeś. Kwestia przeprosin jest dość problematyczna. Raz że mi nie uwierzy w dobre intencje, mając to za kolejną grę gangera, dwa… ma prawo mi nie ufać, aby to zmienić musiałabym… mu się wystawić. Powiedzieć… wyjaśnić coś, o czym nie chcę rozmawiać. Nie z nim, nie w sytuacji, gdy przehandluje mnie ot choćby Nowojorczykom jeśli tylko znajdzie się okazja do ugrania profitów dla miasta. Kwestia braku zaufania jest obustronna. Ma swojego męczennika, Miltona, którym tak lubi zagrywać… przypominając jaki to dobry i prawy był człowiek. Jak namawiał do pokoju. Tylko rezultaty zostawiały wiele do życzenia- pokręciła głową, zgrzytając przy tym zębami. Pastor nie powinien umierać, nie zasługiwał na to - Nie potrafię zrozumieć czemu mu nie pomogli. Mają pod nosem enklawę z Biegnącym Księżycem… chyba ich lekarzem, albo kimś podobnym. Zimą dostałam od ojca Miltona bandaże przez niego przygotowane: interesujące, wykorzystujące znajomość ziół… dlaczego jego nie poprosili o pomoc, gdy pastor chorował? Nieważne, czasu nie da się cofnąć, musimy teraz patrzeć w przyszłość. Problem epidemii, to nasz priorytet. Trudno, będziecie mieć kolejnego męczennika do kompletu. Dalton się ucieszy, bo niedogodność znów rozwiąże się sama. Bohaterowie najlepiej wyglądają martwi, zresztą gówniany ze mnie bohater. Wybacz epitet, lecz nie przychodzi mi na myśl łagodniejsze określenie - prychnęła na zakończenie wywodu, wracając pod kraty. Oparła o nie czoło, spoglądając na Mulata spod rudej grzywki.
- Chcę, aby Tony poszedł z nami ratować świat… jeśli będzie chciał.

- Kim jest Taylor? - zapytał Baba. Nadal nie do końca orientował się w zajściach, ani tym, kto był kim. - to ta tobie bliska osoba, której Baba nie ma krzywdzić? - dopytał po chwili.
Baba zmartwił się. Przed chwilą wydawało mu się, że przynosi znakomite wieści... a powoli rozumiał, że nie było tak łatwo.
- Pan Patrick też mówił o problemach z naprawą kolana... - Baba zastanowił się. - Może jak powiemy panu Daltonowi, co potrzebujesz Alice, to on to zorganizuje. Może od NY, chyba z nim się rozumie. - niedorzeczność propozycji umykała mutantowi niestety.
Jeszcze bardziej zmartwił się, gdy Alice mówiła o nie przeżyciu choćby jednego miesiąca prac społecznych.
- Baba nie pozwoli by Alicję wykorzystywali tak bardzo. Alicja ma pomagać jako doktor. Baba nie pozwoli na ciężkie prace. - obruszył się, wyobrażając sobie jak ta wątła dziewczyna pracuje przy zrębie drzew lub podobnych nieadekwatnych czynnościach.
- Baba nie pozwoli zrobić krzywdy Alicji. - podsumował. - Będziesz długo żyła, zobaczysz. Przeżyjesz cudowne życie, a na starość będziesz spędzała święta bożego narodzenia w bujanym fotelu, przy kominku i z tuzinem wnuków na kolanach. Albo nawet dwoma tuzinami. W domu będzie pachniało świętami, choinką, ciastem, pomarańczami i czekoladą. I może Baba przyjdzie, będzie udawał gwiazdora, co ty na to? - Baba roztaczał wspaniałą wizję swym głębokim, spokojnym, nieosiągalnym dla zwykłych ludzi głosem.
Odnośnie przeprosin, Baba pokiwał przecząco głową. - Od czegoś należy zacząć. Słowo przepraszam, wypowiedziane szczerze, jest bardzo dobrym początkiem. Baba nie sądzi, by szeryf Dalton widział w tym kłamstwo, nie, gdy Baba wszystko załatwił. -
- Pastor się starał. Ale Runnersi go nie słuchali. Baba to zna, Babę też nie słuchają. Tyle, że Baba nie umie słów, pastor dobrze umiał słowa. Ale gdzie Baba może zmusić, by go słuchali, pastor nie mógł. I znów Alicjo, szukasz winy nie u źródła. Pastor nie umarł, z braku pomocy od Indian. Pastor umarł, bo ktoś mu zrobił krzywdę. - Baba pozwolił pani doktor przetrawić słowa, potem kontynuował - Nie wie Baba, kto powiedział ci, że Indianie nie pomogli. Są zbyt dumni, tak. Ale nie pozwolili by umrzeć nikomu, tylko dla swej dumy. To było by głupie i niehonorowe. Szaman był u pastora, ale nie potrafił pomóc... - rzekł bardzo delikatnie.
Baba zastanowił się chwile po wypowiedzianych przez Alice słowach o byciu gównianym bohaterem.
- Nie martw się. Nikt nie uważa siebie samego za bohatera. A ten, kto tak czyni, nim na pewno nie jest. Jest zatem nadzieja, że jeszcze zostaniesz bohaterem. Takim prawdziwym. - rzekł nieco filozoficznie.
Baba pokiwał głową na znak zgody - Tony to twój tata, i chyba człowiek honoru, Baba nie widzi problemu - oznajmił.

- Taylor to prawa ręka Guido, jest odpowiedzialny za przeprowadzanie działań w terenie i nie tylko. Jest jego kapitanem i najbardziej zaufanym współpracownikiem. Przyjacielem… na sposób w jaki przyjaźń pojmują Detroitczycy - lekarka odpowiedziała głucho, a przed oczami wyrosła jej łysa, ponura twarz Pitbulla. Chodzący agresor, kolejny bliski… tylko jak to wytłumaczyć? Wszystko się pokomplikowało - Robi co musi, choć nie są to dobre rzeczy. Ma w sobie mnóstwo gniewu, zna jeden sposób porozumiewania i zaprowadzania porządku. Jest brutalny, bezwzględny…. wiesz, nie chce, żeby już komukolwiek stała się krzywda… i nie, to nie ten o którym mówiłam. -
Na wieść o współpracy z Nowojorczykami, dziewczyną wstrząsnął pusty śmiech.
- Nie Babo… wątpię aby żołnierze pochylali się nad problemami pojedynczej jednostki cywilnej z terenu nieobjętego protektoratem Noweg Jorku. To tylko cywil… co ich obchodzi? Mają gdzieś ludzi niepowiązanych ze swoją sprawą… tak łatwo skazują ich na śmierć przez wykrwawienie, nie zadają trudu, by sprawdzić czy po wypadku druga strona zdarzenia potrzebuje pomocy. - wychrypiała mając w pamięci wydarzenia zeszłej nocy i oszołomioną, siedzącą pod ścianą Boomer. Odeszli nawet nie sprawdzając co z nią… lecz ktoś jej pomógł. Oni, czy obcy, grunt że zabrał mapy i magazynki w ramach rekompensaty za udzielone wsparcie. Kolejna niewiadoma - Jesteśmy zdani tylko na siebie. Wiem gdzie można by spróbować odtworzyć kolano, sprzęt w większości się uchował. To to samo miejsce, do którego muszę się udać żeby wyleczyć siebie… tak wiem, wygodny paradoks, kłamstwo i tym podobne… ale taka jest prawda. To miejsce, mój dom. Hope... bunkier podobny waszemu, ale bez wirusów. Mieliśmy tam inną specjalizację - przyznała, a ramiona jej opadły. Stała tak przez parę sekund w absolutnej ciszy, dławiąc w sobie rozgoryczenie i strach. Czy olbrzym użyje tej informacji w wygodnym dla niego momencie? Nie wydawał się wyrachowany… wszyscy teraz grali. Gdy jednak Baba zaczął mówić o świętach niewielka lekarka nie wytrzymała. Coś wewnątrz klatki piersiowej zabolało tak mocno, że zgięło całe ciało w pół, wydobywając z ust rozpaczliwy szloch. W tym świecie nie było już miejsca na Borze Narodzenie, ani na pomarańcze i prezenty. Na spotkanie z rodziną przy zastawionym smakołykami stole, by w atmosferze ciepła i radości spędzić jeden wieczór w roku słuchać kolęd, dzielić tym co w życiu najlepsze. Nie było już choinek, bombek i łańcuchów, nie było rodziny. Zostawały Pustkowia, popiół i kurz, chrzęszczące między zębami. Krew i znój. zimno, samotność i te liche momenty dające wytchnienie na tyle, aby nie zwariować. Ludzie walczyli teraz o przetrwanie, z dnia na dzień, bez planowania i zagłębiania w przyszłość. Liczyła się chwila obecna, aktywności pozwalające dociągnąć od świtu do zmierzchu i dalej - do rana. I od nowa, po raz kolejny i kolejny. Czasem się udawało, czasem nie. Wtedy człowiek zamykał oczy na wieczność, raniony kulą, bądź nożem. I niewielu to obchodziło.
Musiała przycisnąć dłoń do ust, by nie zacząć wyć niczym ranione zwierzę. Wbiła paznokcie w skórę policzka, chcąc aby ból ją otrzeźwił, pozwolił skupić. Niewiele pomogło, lecz przynajmniej nie zwracała uwagi hałasem. Obróciła się plecami do Mulata i oparłszy je o kraty, stała ze zwieszoną głową, podrygując w rytm spazmów przeszywających niewielkie ciało. Już nie będzie świąt, z głośników wieży nie poleci “Last christmass”, nikt nie zagra Cichej Nocy na pianinie i nie przyniesie tacki z mlekiem i pachnącymi korzennie ciastkami. Skąd niby mieliby teraz wziąć imbir, goździki, cynamon i kardamon? Po dwudziestu latach Wallmarty, o ile stały, miały niedopuszczalne przed wojną braki w asortymencie. Nic nigdy nie będzie tak jak kiedyś…w sytuacjach takich jak te Savage tym dotkliwiej odczuwała różnice między przeszłością, a teraźniejszością. Relikt minionej epoki, niereformowalny.
- N… nie będzie ś-świąt. Nie dla mni...e - wydusiła łamiącym się głosem - Teraz słowa nie wystarczą, muszą… muszą mieć podparcie. Coś za coś, nie można mieć ciast-tka i zjeść… ciast...ko. Mama, o-ona...coś mi zrobiła, nie wiem co. Przeprowadzała eksperymenty, badania, nie wiem. Nie pozwalała mieć dostępu do swoich prywatnych plików. Tony je znalazł, ale niewiele rozumiał. On nie zna się na medycynie, mama była geniuszem. Przy niej co najwyżej nadaję się do opróżniania kaczek i basenów. Ale zrozumiał najważniejsze… to coś, te zmiany… one mi szkodzą, bardzo. Nie wiem ile mam czasu, bardzo mało. Zrozumiał jedno - umrę, niedługo. Dwa lata nie brałam leków od chwi...od chwili w której mnie znalazł. Maszyny zniszczyły większość Hope, ale nie to co pod ziemią. Zabrały ludzi, pomordowały ich… a-albo gorzej. Nikt nie został. Ani mama, ani doktor Dobson, ani John… nikt - mówiła coraz szybciej i szybciej, oplatając się ponownie ramionami z całej siły jaka jej pozostała - Zajął się mną, bo nie miałam już nikogo, nie było domu, ani starego świata. Nie było tego co znam… tylko Pustkowia. Ruiny. Wojna… broń w rękach każdego człowieka, śmierć i kości. Wszędzie te kości! Gdzie się nie obrócę, zawsze jakąś znajduję - ton przeszedł w panikę, powieki zacisnęły się na głucho - Ludzkie… we wrakach, na polu. W zniszczonych domach, przy drogach i wśród kamieni. Gruzów. Wystające z ziemi, kałuż. Gnijące w rzekach i bagnach. Gdzie nie spojrzeć, jest tylko śmierć… mimo to wciąż się mordujemy. Zamiast spróbować współpracować. Tony mówił, że przywyknę, ale do tego nie da się przywyknąć… nie da. Nie umiem, nie potrafię, jestem za głupia… a jak za dużo pytam, zaczynają się problemy. Ale jedno wiem - nie będzie już Gwiazdki, archaizmu minionej epoki. Chciałabym… tyle, że to płonne nadzieje i marzenia. Nie ważne czego chce, ważne co mogę… zrobić. Byle nie stać w miejscu, nie odwracać wzroku. Nie wolno odwracać… - przełknęła ślinę, wzięła głęboki oddech i znów obróciła się twarzą do rozmówcy - Tata nie chce, abym… mówiła skąd jestem. Wtedy robi się źle, ktoś ciągle czegoś chce. Spójrz - jeden bunkier i ilu chętnych… a tam też jest coś, czego ludzie nie powinni dostać, źli ludzie. Zachłanni, zapatrzeni w siebie, brutalni… albo nastawieni tylko na dobro własnej sprawy, mogący dzięki przewadze siły chcieć podporządkować sobie innych ludzi. Definicja pasuje do większości naszego społeczeństwa. To co leczy, morze i zabijać. Dalton… jeżeli się zobowiążę, będę musiała spełnić warunki umowy. Trzy miesiące dbania o zdrowie miejscowych… zrobiłabym to nawet bez proszenia czy nakazów, gdybym miała czas. Jeśli się zgodzę i ucieknę, tobie sprawię masę nieprzyjemności i reperkusji… nie chcę tego. Bardzo nie chcę żebyś miał przeze mnie kłopoty. Poza tym danego słowa nie wolno łamać… a gdybyś pojechał z nami? Z Tonym, Boomer, Nixem i mną, dopilnował żebym wróciła do Cheb, kiedy już wezmę leki. Wtedy nie umrę, znajdę coś na kolano April, wypełnię zobowiązania, choć z marginesem czasowym… tyle że to i tak gdybanie na przyszłość. Powiedz… proszę, bez pomijania i milczenia. Czy ktoś w bunkrze… ma wirusa, którego pan Patrick kontroluje? O to chodzi z tą kontrolą? Kontroluje zakażenie wewnątrz ich ciał, żeby nie zmienili się w zombie? Dlatego wspominałeś o zakazie zbliżeń fizycznych? Proszę Babo, muszę wiedzieć. To bardzo ważne. Jeżeli są dwa ogniska wirusa, a usuniemy zagrożenie tylko z jednego… nie zrobimy nic. epidemia i tak wybuchnie. Nie martw się, nie pozwolę aby twoim przyjaciołom zrobiono krzywdę. Wyleczymy ich, tak całkiem. Aby nie trzeba było już kontrolować niczego. Przeżyją, będą wolni, będą mogli się całować i robić co uznają za stosowne. Zakładać rodziny… które doczekają gwiazdki i dostaną pod choinkę pomarańcze i czekoladę - zakończyła chrypiąc niczym przerdzewiałe wiadro.

- Nie ten, ale tego też Baba ma nie krzywdzić? - zapytał wyłapując, że znów Alice tłumaczy czyjeś zachowanie. - nawet jak jest brutalny i bezwzględny? - dopytał, używając słów pani doktor.
Widząc reakcję Alice na wzmiankę o świętach, Baba bardzo się zasmucił. - Baba powiedział coś złego? Alicja nie lubi świąt? - głos wyraźnie mu drżał, widząc, jak dziewczyna cierpi. Poczuł się winny... tak bardzo winny... często mówił nie to co trzeba... nie umiał słów.
Gdy Alice odwróciła się tyłem i oparła o kraty, mutant zbliżył się i wciskając ręce, nie bez trudu, przez kraty, objął ją, starając uspokoić. - Baba przeprasza... Baba nie chciał zranić... - rzekł skruszony.
W miarę dalszych słów Baba zaczął rozumieć. No, może poza tym o kaczkach i basenach... Jak opróżnia się baseny wiedział, ale kaczkę? Kaczki chyba się patroszyło... ale może nawet pani doktor nie wiedziała wszystkiego? Nie chciał jej jednak w tej sytuacji wyprowadzać z błędu.
- Nie płacz Alicjo. Baba zrobi dla ciebie święta. Wszystko będzie dobrze. - zapewniał ją, starając się ją uspokoić. Jedynie w części pojmował, przez co musiała przejść. Jej własna matka eksperymentowała na niej? Potworne.
- My w bunkrze też mamy leki. Znajdziemy pana Patricka, on pomorze. Wy obaj mądzi, znajdziecie rozwiązanie. A Baba pomoże. Obiecuję - starał się dodać otuchy, ale i rzeczywiście miał taką wiarę.
- Baba coś wymyśli - rzekł, gdy poprosiła go, by pojechał z nią. - Baba nie pozwoli by Alicja umarła. - rzekł z pełną determinacją. Jeszcze tylko nie wiedział co zrobić. Wierzył jej, tak w głębi serca. Nawet, jeśli pan Dalton go ostrzegał, to on wierzył. Był w błędzie? Grała? Może... nie zdziwiło by go to. Kolejna dziewczyna, która wykorzystuje jego naiwność. Ale to nie grało roli. Była księżniczką w opałach. Płakała... a Babie szczerze krajało się serce, gdy na to patrzył.
Nie chciał jednak obiecywać panu Daltonowi z tą świadomością, że nie dotrzyma słowa. Tak, wroga potrafił okłamać, na wojnie dezinformacja była też bronią. Ale tu chodziło o co innego. Szanował pana Daltona. No i miał zostać pomagaczem szeryfa, to prawie jak być szeryfem. Czuł się rozerwany...
Kolejne słowa pani doktor pozwoliły mu choć na chwilę uwolnić się od nękających go rozterek.
- Tak - powiedział. - kilkoro się zaraziło, gdy walczyli z zombie - przyznał, zdradzając tajemnicę. Ale pani doktor wydawała się bardzo chcieć pomóc. Miał zatem nadzieję, że przyjaciele nie będą na niego źli.
- Oni wiedzą co im grozi. Baba myśli, że się wpierw zabiją, niż się zamienią. Aaron tak zrobił... - rzekł smutno Baba, wspominając snajpera.
- Alicja na prawdę myśli, że umie ich wyleczyć? To bardzo trudny wirus. Nawet pan Patrick... nie potrafi wyleczyć... tylko... kontrolować... - przyznał
- I kaczki się patroszy, nie opróżnia - rzekł wreszcie nadal smutnym głosem, nie potrafią się jednak powstrzymać.
 
Ehran jest offline  
Stary 05-11-2016, 14:26   #409
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Olbrzym stosował na rudej lekarce jej własną broń. W naturalny szczery sposób wyrażał zainteresowanie i troskę, żywo reagując na poszczególne etapy rozmowy. Pocieszał, podnosił na duchu, a także okazywał czułość, gdy z ufnością i manierą dziecka próbował pojąć poszczególne elementy dyskusji, jednak zostawał bystry i czujny, o czym świadczyło wychwytywanie drobnych informacji, które dziewczyna dawkowała z rezerwą... tyle że Baba łamał cierpliwie kolejne bariery, jakie nastawiała wokół siebie przez ostatnie miesiące. Krok po kroku wydobywał na światło dzienne następne elementy układanki. Nie od dziś wiadome było, że dobrocią zdziała się więcej niż groźbą, czy przemocą. Wydawał się też być poruszony, chyba mu zależało aby nie stała się jej krzywda. Kłamał mówiąc o tym, że nie pozwoli aby umarła? Do tego znosił cierpliwie wyssane z palca problemy oraz rozterki. Pewno większości nie pojmował, lecz starał się. I chciał zrobić święta, takie prawdziwe... dobry Boże.
Savage kiwała głową, na znak, że rozumie iż ma nie płakać, lecz łzy nie przestawały płynąć. Mimo tego zebrała się w sobie na tyle, by móc mówić. Mówienie ją uspokajało, zawsze tak było.
- Taylor jest brutalny, bo taki musi być. Bo Runner z Det, do tego zastępca Guido. Ma pod sobą całą armię niezbyt karnych gagnerów, rozumiejących przede wszystkim język siły. Gdyby odpuścił, okazał słabość, ludzie zaczęliby migać się od obowiązków i wyszli z założenia, że mogą ignorować rozkazy, a wtedy wszystko by się posypało. Trzyma ich twardą ręką... ale to nie Bestia. Nigdy mnie nie uderzył, zimą pomagał nosić torbę i torował drogę przez śnieg, gdy musieliśmy gdzieś iść. Dbał... na swój sposób okazywał dobroć. Ma ją w sobie, nie potrafię... go potępić. Nie po tym, jak na wiosnę porobiły się straszne kałuże i przenosił mnie przez najgłębsze, żebym nie zmoczyła butów i się nie przeziębiła... albo gdy uczył o Detroit. Nie obchodziło go skąd jestem, co potrafię... wiedział, że jestem... dziwna i mniej-więcej dlaczego. Że pochodzę "z zapadłej dziury", więc opowiadał o mieście, o tym co powinnam wiedzieć, aby się nie wyróżniać i nie zwracać zbędnej uwagi, dzięki czemu będę bezpieczna. Gdy miałam jakiś problem, nigdy nie spławił... nie odesłał z kwitkiem, choć mógł. Dziesiątki razy. Robi złe rzeczy, tego nie neguję. Nie zamierzam ich usprawiedliwiać... ma jednak w sobie też jasne strony, tylko je chowa głęboko, bo w Det dobroć i bezinteresowność są uznawane za słabości. Chciałabym aby... miał szansę naprawić te złe rzeczy. Znaleźć spokój i ukojenie. Poznać czym jest szczęście... on i jeszcze paru. Mówiłam ci, nie wszyscy z nich to Bestie. To jak z tobą, Babo - czasem robisz rzeczy których nie chcesz... jak z tym oddziałem koło Cheb. Zrobiłeś to, co zrobiłeś... bo musiałeś. Oprócz Runnerów są też żołnierze i ludzie z Cheb… tyle osób, bezcennych żyć. Są rzeczy o które warto walczyć do końca. Poza tym... wada fabryczna tego modelu obejmuje troskę o wszystko i wszystkich. - siorbnęła nosem, pukając się w pierś. - Doktor Dobson powtarzała, że tylko życie poświęcone innym jest warte przeżycia. Hope to skrót, rozwinięcie brzmi: ”Help one person eveyrday”. Nie umiem się nie martwić. Zostało nas już tak niewielu - ludzi. Powinniśmy się jednoczyć, mamy wspólnego wroga na północy. Znaleźć sposób aby się porozumieć ponad podziałami, bo każdy nasz podział, stanowi pożywkę dla Molocha. Już dość nam zabrał - westchnęła, ocierając oczy skrawkiem szalika.
- Nie, nie przepraszaj... nie twoja wina. To ja przepraszam. Nie powinnam... się rozklejać, to i tak nic nie zmieni. Po prostu trochę mi ciężko i tyle. Już nie będę, postaram się nie płakać... od tego robią się zmarszczki - wzruszyła niby beztrosko ramionami i siorbnęła nosem. Teraz i jej zrobiło się przykro, że Mulatowi jest przykro... paranoja. Jakby nie dość miał przez nią problemów.
- Ubierzemy choinkę, a potem upieczemy ciastka i indyka? A kaczki to taka szpitalna nazwa na nocniki. Czasem pacjenci nie są w stanie sami chodzić, a potrzeby fizjologiczne wciąż mają. Pomaga się im je załatwić, gdy leżą. Od tego są kaczki i baseny... te nocniki właśnie. Przecież nie mogą załatwiać się w ubranie, o pacjentów się dba lepiej niż o siebie - spróbowała się uśmiechnąć, po paru próbach się udało. Radość szybko jednak zastąpił smutek.
- Przykro mi z powodu twoich przyjaciół, postaram się zrobić co w mojej mocy, aby im pomóc - odpowiedziała zgodnie z tym co czuła. Tym bardziej, gdy padł przykład Aarona. Wybrał śmierć dla bezpieczeństwa reszty, nie powinien w ogóle umierać, tylko otrzymać pomoc medyczną i dalej cieszyć się życiem. Drobne ręce wylądowały na pazurzastej łapie, ściskając ją mocno. Trwał przy niej, ona robiła to samo dla niego. Dwoje obcych ludzi po dwóch stronach krat.
- Dam radę. Szybko się uczę, nie wiem czy to te... zmiany, ale akurat w tym przypadku da się je brać jako zaletę. Umiem wirusy. Nauczę się tego konkretnego - poznam go, zrozumiem. A potem zniszczę - w jej głos wdarła się stal, oczy zalśniły determinacją - Nie pozwolę, aby ludzie umierali z jego powodu. Z pomocą pana Patricka się uda. Zdążył go poznać, chwilowo ujarzmić, ma na jego temat informacje, już nie trzeba zaczynać od zera. Zaoszczędzimy sporo czasu... i naprawdę myślisz, że jest w stanie pomóc i mi? [/i]- zapytała nieśmiało, uciekając spojrzeniem do jego oczu.
- O bunkier biją się też Nowojorczycy, nie wiemy czy dostali się już do środka, na jakim etapie działań aktualnie się znajdują. - powiedziała po krótkiej przerwie - Jeśli walczyli z twoimi przyjaciółmi, ich krew mogła na nich wylądować... i oni mogli się zarazić. Przepraszam, nie powinnam tego mówić... ale próbuję rozpatrzeć wszystkie ewentualności. Skoro od infekcji do przemiany mija parę dni, teraz wirus jest w nich "uśpiony". Jeśli wrócą do obozu, tam zostaną opatrzeni. Brak zapasów nie pozwala grzebać przy każdym rannym w innych rękawiczkach. Medycy nieświadomie przeniosą wirusa dalej, na kolejnych, nawet tych zdrowych. Walki trwają na całej wyspie, są... dziesiątki rannych. Dziesiątki potencjalnych zarażonych - zrobiła kolejną pauzę, odkaszlnęła. Od ciągłego gadania drapało ją gardło, z chęcią by je przepłukała, lecz nie teraz. Jeszcze da radę - Żołnierze powinni wiedzieć o ryzyku, zabezpieczyć się. Objąć rannych kwarantanną, zachować szczególne środki bezpieczeństwa. Znać potencjalne reperkusje... ale jak im o tym powiemy, mogą chcieć zagarnąć wirusa dla siebie, jako broń. Większość z nich... nie hołduje już starym, przedwojennym zasadom, wypaczając obraz armii w twór przypominający... już nie dbają o dobro obywateli, lecz własne. Zapomnieli czego symbolem jest Armia Stanów Zjednoczonych. Przypominają kolejny gang, tyle że lepiej wyposażony... - naraz drgnęła, prostując się czujnie. Przez bladą twarz przemknął grymas zadumy, zmieniając w panikę i mgnienie oka później zmęczenie.
- Ale jest tam ktoś, z kim moglibyśmy porozmawiać. T-tak mi się wydaje - wychrypiała, opierając czoło o kraty i przymykając oczy. Czy ona zawsze musiała ładować się lwu prosto w paszczę?
- Gabriel Yorda, jeden z nowojorskich kapitanów. Ktoś z wywiadu. Bystry, piekielnie inteligentny... spostrzegawczy. Do tego jako jedyny ze spotkanych przeze mnie tutaj żołnierzy, który... pamięta co znaczy być armijnym oficerem - znaczenie munduru i wiążące się z nim prawa, lecz przede wszystkim obowiązki. Przestrzega zasad, norm, dawnych ideałów. Nie plami honoru jednostki o przedwojennych korzeniach. Miał w obozie gangera, a także dwóch ściganych listem gończych zbiegów... mimo to rozmawiał z nami w cywilizowany sposób, nawet nakarmił. Trochę idealista... i meloman - uśmiechnęła się blado, przypominając sobie rozmowę o muzyce. Kłapnęła szczęką, nic nowego. Wpadanie w kłopoty opanowała do perfekcji. Tak jak on taniec.
I wydobywanie informacji.
- Jeśli ktoś ma w pełni pojąć problem i dla dobra nas wszystkich zachować dyskrecję, to on. Tylko... nie powinnam z nim rozmawiać. Prędzej tata, ale nie ja - przyznała, zagryzając wargi. Następna komplikacja, a w jej centrum Savage.
- Tony zrobił ze mnie swojego agenta specjalnego, działającego z ramienia i za zgodą Posterunku, co nie jest prawdą. Nigdy mnie nie szkolił do czegoś takiego, wręcz przeciwnie. Trzymał jak najdalej od walki, Frontu, intryg i wszelkich militariów. Chował pod bezpiecznym kloszem, ubierał w sweterki z misiami i przynosił książki. Chciał, abym miała normalne dzieciństwo... na tyle ile to możliwe - Otworzyła pełne smutku oczy i wyjaśniła w czym tkwi problem - Tak więc powiedział, że w teren wysłała mnie Centrala. Inaczej czekałby mnie sąd wojenny za zdradę tajemnicy państwowej, jako że Nowojorczycy traktują bunkier jak swoją własność. Przeprowadzali tajną operację... a ja zrzuciłam im na głowy cały oddział Runnerów. Nie żebym się rozeznawała co jest teraz tajemnicą, co nie... albo czy jakakolwiek akcja jest przeprowadzana. Grunt, że należałam do gangu, zdradziłam przeciwnikowi położenie tajnej placówki. Na dokładkę wspomagana dobrym słowem Wooda i Walkera, plasowałam się jako podrzynacz gardeł, więc... cóż. Puścił mnie tylko ze względu na renomę Tony'ego i to, że za mnie zaświadczył. Wczoraj Boomer, ta dziewczyna z korytarza miała wypadek. Stuknęła samochodem samochód Nowojorczyków. Nie pomogli jej, choć mogła zrobić sobie krzywdę podczas zderzenia. Mniejsza o detale, zginęły nam mapy prowadzące do domu, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zabrali je ludzie z armii. Ktoś bystry, jak Yorda, da radę odszyfrować trasę. Jeśli teraz wyjdziemy mu przed oczy... zrobi się nieciekawie. Padną pytania, pół biedy jeśli skończy się stryczkiem, lecz jeśli ma te mapy, a Viper - była kapitan Guido która go zdradziła i przeszła na stroną wojsk Armii Stanów Zjednoczonych - wyśpiewała rewelacje o dziurze skąd pochodzę... nie zapowiada się ciekawie. Guido i reszta sztabu Runnerów o niej wie, bo... próbowałam ich powstrzymać przed powrotem tutaj, dać alternatywę. Odwrócić uwagę od Cheb, aby zostawili was w spokoju. Nie udało się, nie dałam rady przekonać dowódcy że przejażdżka siedemset mil od miasta na całkowicie nieznany teren jest lepsza, niż wizyta powrotna tutaj. Powinnam... bardziej się postarać, ale nie wiedziałam jak. Brakowało dowodów, w wirusa nie wierzyli. Tony'ego nie było aby potwierdził lokalizację i potencjalną zawartość... a wasze drzwi widzieli, te od schronu. Namacalny fakt, potwierdzony. Brakło sensownych kontrargumentów... to moja wina. Nie jestem tatą, on by coś wymyślił. Ja nie umiałam, tak mi przykro. - opuściła ze wstydem głowę.
- Bezpieczniej mi być tutaj agentem Posterunku, niż niedostosowanym do życia dzieciakiem bez protekcji i powiązań z żadną liczącą się organizacją, za to umiejącym robić przedwojenną broń. Wiedza też może być groźna. Takie wirusy jak u was w bunkrze... da się wykorzystać w formie broni biologicznej. Stworzyć od podstaw, lub zmodyfikować istniejące szczepy. Przy okazji pracować nad antyciałami, aby infekcja nie dotknęła "właścicieli". K... ktoś już kazał mi robić podobne rzeczy, tylko w zakresie chemii, gdyby nie Tony, nigdy więcej nie ujrzałabym światła słonecznego. Już to przerabialiśmy. Takich jak ja się nie zabija, Babo - zgrzytnęła z frustracji zębami, aż po celi poszło echo i dodała, martwo wpatrując się przez siebie - Ich się zmusza do współpracy. Groźbą, szantażem... każe patrzeć jak torturuje się ich pacjentów, jednego po drugim. Obdziera ich żywcem ze skóry, kawałek po kawałeczku i bez znieczulenia. Topi, razi prądem, łamie każdą kość, przecina mięśnie. Rozcina jamę brzuszną i zaszywa w niej… paskudztwa. Wymusza zakażenie, by dłużej cierpieli. Musisz słuchać ich krzyków... i nie odwracać wzroku. Dzieci, starców, ciężarne kobiety... każdego, byle osiągnąć cel. Nie pozwala umrzeć, bo to marnotrawstwo strategicznych zasobów, a inni żyli póki robiłam co chciał. Każdego idzie złamać, podporządkować. Kwestia dobrania... odpowiednich metod, u mnie banalna. Lekarz bierze odpowiedzialność za dobro i zdrowie pacjentów. Składałam przysięgę... nie chcę nigdy więcej robić broni, nie wolno. Broń jest zła, zwłaszcza taka...n-nigdy więcej... nie mogę. Nie dam rady... znowu. Nie wolno... zabijać - głos się jej załamał, potrzebowała dłuższej chwili, by wziąć się w garść - Szeryf wie o zaginionych mapach, w liście jaki wysłał przez Drzazgę dawał do zrozumienia iż nie jestem częścią tego miejsca. Cheb, jego miasta i jego ludzi. Stanowię element z zewnątrz, po którym nikt nie będzie płakał, kartę przetargową w razie konieczności. Gdyby wiedział... ale to tylko spekulacje. Ty mu ufasz, Daltonowi. Powtarzasz, że jest dobrym człowiekiem. Uczciwym. Szanujesz go. - zmrużyła oczy, przypatrując się twarzy Mulata wybitnie z dołu, czujnie, jakby każda jego reakcja, grymas i słowo miały w tym momencie znaczenie równie olbrzymie co on sam.

- Baba rozumie. Taylor jest jak mój sierżant w wojsku. Był bardzo zły, ale tylko, by wszyscy żołnierze robili to, co robić powinni. Ale poza służbą był miły, dał Babie skarpetki na gwiazdkę. Tylko zwykle był zawsze na służbie... to i zły zawsze był... - przytoczył anegdotkę z swej przeszłości. - Może niech Taylor zrobi z Runnerów wojsko? Zamieni ganggowatą złośliwość i brutalność na honor i walkę dla większej sprawy? Czasem to działa... - zaproponował najbliższe rozwiązanie, jakie mu przychodziło na myśl. Pani doktor przejmowała się wyraźnie każdym z Runnersów. Zatem Baba gdybał, jak by ich tu wszystkich sprowadzić na prawą drogę.
- Baba też się martwi. I modli - rzekł, gdy Alice przeszła na temat martwienia się. - Zaufaj panu Alicjo. Nie bierz wszystkiego na siebie. Sama nie uratujesz wszystkich. Gdy się pomodlisz, Pan postawi na twej drodze ludzi, którzy ci pomogą. -
- W dzisiejszych czasach Pan nie potrzebuje kolejnego męczennika. Zadbaj czasem też o siebie, byś mogła czynić wolę Pańską dnia drugiego - dodał po chwili namysłu.
- Moloch... - Baba zgrzytną zębami. - Baba nie wie, czy ludzie mogą wygrać. Baba był tam, widział stalowe miasta, fabryki grozy... To też dlatego Baba rwie ludzkie chwasty tak szybko. Bo niewiele czasu na słowa zostało... - przyznał mutant.
Na słowa, iż pani doktor nie zamierza już płakać Baba pogroził jej palcem - Nie Alicjo. Płacz gdy musisz. Nie staraj się być dzielna na siłę. Łzy uzdrawiają duszę. Przestań płakać, a zaczniesz zbierać w sercu gorycz i ból. Więc płacz, gdy musisz. A Baba postara się, byś jak najmniej musiała. Chyba, że ze szczęścia. - obiecał powtórnie.


- Tak ubierzemy choinkę - obiecał - W bunkrze też odprawialiśmy wigilię. Chomik i Maria i Veleta przygotowali pyszne potrawy. A Jenny zrobiła nawet ciasteczka - rozmarzył się Baba. - Święta były trochę skromne, nie było dużo jedzenia, i lekko nerwowe, gdyż część przyjaciół była no... pod kontrolą już, przez co dzielenie się opłatkiem wypadło nieco dziwnie... ale Chomik i Baba się uparli, więc święta były. Najbardziej oczywiście cieszyły się dzieciaki. Monika, Jenny i mały Tim. - wspominał Baba.


- Kaczki to nocniki? - zgłupiał Baba - Kto wymyślił coś tak okrutnego? - zgorszył się Baba - ach? Tylko taka nazwa. hmm, ale czemu nie nazywają doktorzy rzeczy po imieniu? Czemu nocnik to kaczka a w basenie też lepiej się nie kąpać? - Baba zupełnie nie rozumiał, dlaczego ludzie komplikują świat. Zaczynając od nazewnictwa...

Gdy Alice zaoferowała pomoc jego przyjaciołom, Baba wyciągnął jedną fiolkę serum, produkowanego przez Patricka.
- To dostają codziennie. Ale to tu jest już stare, chyba nie działa. Aaron mówił, że zmieniło kolor. Ale może tobie pomoże coś - rzekł podając lekarstwo.
- Tak, myślę, że pan Patrick tobie pomoże. Jest mądry. Baba myśli, że wirusa też by pokonał, ale robienie eliksiru życia - Tu Baba wskazał na fiolkę - zajmuje mu bardzo dużo czasu każdego dnia. Dlatego nie ma czasu robić coś innego. Dlatego też boję się o przyjaciół, jeśli Runner si czy NY wypędzili pana Patricka z bunkra... to nie będzie mógł robić więcej eliksiru życia... - przyznał wreszcie najbardziej trapiącą go kwestię.

- Baba nie wie po co armii NY wirus, bo oni walczą głównie z molochem, tak? A na roboty to chyba nie działają wirusy? No ale Baba rozumie, że ludzie, zawsze też z ludźmi walczą, więc wirus... ale Baba nie chce, by oni go dostali - przyznał.
- Kapitan Gabriel? - Baba nie znał. Ale Alice mówiła o nim w bardzo pozytywnym świetle. tylko jednego nie rozumiał... - Jest też mutantem? Pół melonem, tak? - dopytał, nie znając słowa meloman.
- Ale dlaczego nie możesz z nim rozmawiać? Chyba go lubisz a on chyba ciebie - wywnioskował.
Na wieść, iż Alice udawała jedynie agentkę, Baba pokiwał zadowolony głową. Jedna sprawa się wyjaśniła, bez tego, że musiał ją konfrontować z tym zagadnieniem.
- Baba kiedyś walczył na Posterunku. - rzekł. - Po obu stronach... - dodał smutno... - ale Babę uratowali, i Baba potem znów niszczył roboty. - oświadczył, prawie uroczyście.


Baba pogłaskał Alice po głowie, gdy opowiedziała o próbach sprowadzenia na swój dom, miast do Cheb.
[i]- Ryzykowałaś wiele... Runner si mogli zniszczyć to co zostało po ataku maszyn. Ale dziękuję i za próbę [i]- powiedział szczerze. Choć... znów w jego głowie odezwał się szeryf, który pod szeptał mu, że pewnie tylko chciała dostać się do swojego lekarstwa, a Runner si mieli go dla niej odkopać. Szybko jednak Baba potrząsnął głową, odrzucając podszept. To był właśnie problem z zaufaniem, jeśli było coś, co go podważa, to jątrzy się i nęka, jak drzazga w ropiejącej ranie. Ale Gdy Baba patrzył na Alice, słuchał jej głosu, wdychał jej zapach, to wierzył jej.
- Nie musi ci być przykro Alice. Nie obarczaj się o wszystko. Bunkier był otwartą tajemnicą. Jak myślisz, po co my przybyliśmy na Wyspę? Właśnie do bunkra. Przed nami byli już tam inni. W Cheb też wiedzieli o bunkrze. Jak by nie ty, ktoś inny powiedział by Runner są o Bunkrze. hmm a tak właściwie, skąd ty wiedziałaś? - zastanowił się Baba.

Baba przytulił Alice, gdy mówiła o tym, jak ją przymuszano do współpracy.
- To straszne... Taka młoda a tak potwornie cię potraktowano... - Baba nawet nie był w stanie wyobrazić sobie, co musiała przeżyć. Brzmiało to potwornie, jak z jakiegoś horroru... -kto ci to zrobił - Baba jak zwykle, zainteresował się czymś, co pozwalało by mu zadziałać.
- Tak ufam panu szeryfowi - odpowiedział na ostatnie pytanie Alice.


Lekarka uniosła brwi, przekrzywiając głowę na lewo aż zatrzeszczał kark.
- Byłeś w wojsku, Babo? Na szkoleniu? Po tym jak… - zawahała się na jeden oddech. Niewyobrażalne okrucieństwo i cierpienie będące udziałem Mulata, zmiana w maszynę do zabijania. Ingerencja Bóg raczył wiedzieć na jakim poziomie w jego tkanki, wszak widziała tylko to co na zewnątrz. Co chował w środku, wewnątrz ciała pozostawała tajemnicą. Pytanie o podobnie bolesne wspomnienia jawiło się jako czyste znęcanie nad drugą osobą. Nie wypadało dla zaspokojenia własnej ciekawości wyciągać informacji o fabrykach oraz miastach Molocha. No, cholera jasna, nie wypadało. Zamiast drążyć temat, wybrała alternatywę -... wróciłeś już do nas? Jest tam… aż tak źle, znaczy Maszyny rosną w siłę aż tak prędko? To… niepokojące, lecz chyba mamy jeszcze trochę czasu. Wciąż mamy czas… ludzie mają czas. Tak, twój sierżant jest jak Taylor… Runnerzy są jakby tacy wojskowi - formacja wojskowo najemnicza… to ma sens, tylko ciężej z wykonaniem. Nie mam pomysłu… jeszcze. Ale to dobra alternatywa, lepsza niż eutanazja podciągnięta pod ubezpieczenie zdrowotne - spochmurniała zagryzając wargę. Dalsze słowa olbrzyma przywołały jednak ponownie uśmiech na piegowatą twarz, a gdy ciężka łapa wylądowała na rudej głowie, dziewczynie zrobiło się o niebo spokojniej. Miało sens, każde jego słowo, nie wyłączając kawałku o ryczeniu. Niby Runner nie ryczał… tylko spuszczenie zbędnej pary rzeczywiście pomagało zachować zdrowie i higienę psychiczną. W przeciwnym razie gorzkniało się z dnia na dzień… bądź otaczało kolejnymi murami. Ile razy w myślach narzekała na brak kogokolwiek, z kim dałoby się porozmawiać, a wszelkie aktywności i plany opracowywała sama, nie mogąc liczyć na niczyją pomoc? Teraz Bóg wysłuchał jej modlitw, krzyżując ścieżki z drogą Baby, Tony’ego… a nawet szeryfa. Gdyby udało się im dogadać, usiąść przy jednym stole i wspólnie opracować plan działania, wyeliminowaliby całą masę błędów oraz niedopatrzeń, gdyż jedna osoba nie umiała wyłapać każdej nieścisłości. Kwestią do ogarnięcia zostawało jak do podobnego spotkania doprowadzić… ale po kolei, nic na siłę i bez pośpiechu. Powoli, krok po kroku.
- W bunkrze są dzieci? - drgnęła nagle, zaciskając mocniej palce na ręku Baby. Sieroty, a może pod ziemią żyły cale rodziny, liczące na szczęśliwe, bezpieczne życie z dala od trosk powierzchni lub wielkich, zrujnowanych miast, pełnych Maszyn i agresywnych ludzi? Uciekli od wojny, wojna dopadła ich i tak. Na dokładkę groziło zarażenie wirusem, którego specyfikacji i opisu Savage nie do końca rozumiała. Brzmiało niczym sen szalonego naukowca, fana dawnych horrorów klasy ‘B’. Jeżeli olbrzym nie kłamał… a Savage nie wydawało się aby to robił - był na to zbyt… dobry, łagodny i troskliwy. Grał? Niby po co… mógł od niej wyciągnąć wszystko, wystarczyło zacisnąć pazurzastą rękę na gardle i wydusić informacje. Dodatkowo troska o przyjaciół… tego nie dało się symulować. Chyba…że zależało mu tylko na uratowaniu ich, a po wszystkim przestanie być tak miły. Prawdopodobnie. Jak to leciało z tym zaufaniem i modlitwą o wsparcie w trudnych chwilach?
Po cholerę zawracałby sobie głowę jej samopoczuciem, obiecywał święta, ratunek, ochronę… robiąc to z dziecięcą pewnością co do podjętych zobowiązań.
- Te nocniki kształtem przypominają kaczki i baseny… stąd skojarzenie i nazwa zastępcza - wyjaśniła pokrótce drobną nieścisłość, kupując sobie parę cennych sekund na zastanowienie. Przyglądała się fiolce serum, obracając ją w palcach i podnosząc pod światło.
- Bez mikroskopu ciężko mi zobaczyć coś więcej, ale dobrze że je masz - przeniosła uwagę z leku na rozmówcę - W razie najgorszego scenariusza po prostu powielimy gotowy specyfik, aby dać twoim przyjaciołom czas. Nic im nie będzie, wyleczymy ich. Obiecuję. Zrobię co w mojej mocy, cokolwiek będzie trzeba - tym razem ruda dziewczyna złożyła obietnicę, czując jak ciąży jej na karku kolejnym kamieniem. Słowo się rzekło, nie było już odwrotu… Tony się wścieknie, lecz czy mieli inny wybór? Czy ona miała inny wybór…
- Meloman… znaczy ktoś kto lubi słuchać muzyki. - uśmiechnęła się cieplej, a przed oczami stanął jej obraz siedzącego po drugiej stronie składanego biurka, nowojorskiego kapitana. Opowiadał o magnetofonach, podejściu do przenoszenia danych za pomocą taśm i wygody owego rozwiązania, w międzyczasie pociągając z kubka kolejne łyki kawy. - Są sytuacje, gdy sama groźba użycia wirusa jest już wystarczającym argumentem, aby ktoś się poddał. system totalitarny zwykł… taki rodzaj szantażu. Z żołnierzami można walczyć, zabić, ranić, pokonać. konwencjonalnymi metodami. Z mikrobami… gorzej - niewidzialny wróg, równie groźny co batalion wojska uzbrojonego w granatniki. Też nie chcę, aby go dostali - przyznała opuszczając ramiona. - Żadna ze stron.
- Plotka… w każdej z nich jest ziarno prawdy. Kwestia… weryfikacji i potwierdzenia części właściwych, zniwelowania otoczki pobożnych życzeń. Poza tym wiedziałam, że mój dom nie był jedyny
- odpowiedziała przenosząc wzrok gdzieś za okno - Ryzykowałam...i c oz tego? Nie udało się, zawiodłam was. Zawiodłam Tony’ego. Dobrymi chęciami Piekło jest wybrukowane, liczą się fakty... nikt nie zapyta cię o intencję, osądzony zostaniesz po rezultatach czynów. Dość już… napsułam, wypadałoby wreszcie wziąć i zacząć robić coś dobrego - pokręciła głową z goryczą wylewającą się z każdym słowem.
- Kto zrobił? Ktoś… kto już nie żyje. Tony o to zadbał, razem z Richem… zginął. Przeze mnie… nasz przyjaciel, gdy mnie odbijali. Za dużo osób… - wychrypiała na koniec i wzruszyła nerwowo ramionami, odganiając niechciane wspomnienia - Ale to chyba… myślę że… kiedyś ci opowiem, obiecuję. Ale nie teraz, nie dziś. Nie dam rady - przyznała szczerze, zapatrując się we własne buty - Myślisz, że nawet jeśli będzie źle, szeryf mnie.. nie sprzeda? Za jakąś ulgę dla miasta, albo ustępstwo? Jeżeli tak… porozmawiam z nim. Przeprosiny są elementem nie podlegającym dyskusji, powinnam to zrobić, prawda? - poklepała go po przedramieniu, niewerbalnie wyrażając zgodę z zasłyszaną wcześniej opinią - Gabby, znaczy kapitan Yorda… lubię go, to dobry człowiek… tez nie chcę aby coś mu się stało. On mnie… no nie zabił, był miły… nawet zatańczyliśmy i … ekhem… meritum. . Jeżeli podejdziemy do tematu ostrożnie, powinniśmy dać radę załatwić go bez następnych komplikacji. Na wyspie jest dużo żołnierzy. runnerów damy radę… przekonać aby nie atakowali, ale Nowojorczyków? Zaczną się pytania, lepiej je uprzedzić, zadziałać prewencyjnie, nim zacznie się konieczność myślenia “co dalej?”. Może tata coś wymyśli, jest mądry. Szeryf orientuje się w warunkach współżycia miejscowych i armii, ty znasz wyspę, bunkier i tereny przylegające… ja wirusy. Skoro Pan postawił nas na jednej drodze, powinniśmy… przełknąć waśnie i zacząć działać wspólnie, ku wyższemu dobru. Tak… mi się wydaje. Mógłbyś poprosić szeryfa, aby ze mną porozmawiał, gdy skończy spory z armijnymi? - spytała na koniec, zezując na korytarz skąd dobiegały podniesione głosy.

- Nie, szkolenie Baba miał przed tym... - sprecyzował mgliście.
- Baba nie wie, ile szans mają ludzie. Baba nie jest taktykiem, i z liczeniem też nie najlepiej... - wyznał. - ale Baba ma wiarę, że mamy szansę. Choć, chyba bardzo małą... - wyznał szczerze.
- Tak są dzieci. Jest Jenny, ma około 12 lat. Bardzo wesoła. Jest Tim, to brat Jenny. Mało mówi, w sumie wcale... ale jest fajnym chłopcem, no i jest Monika. W zimie uwolniłem ją z leża trolla - Baba postukał się palcem po stalowej płytce na twarzy - to od niego to mam. Monika jest całkiem biała, jak śnieg. Tak powiedziała Jenny, no bo Baba kolorów nie widzi. No i czasem śnimy razem, eh, ona jest w moich snach, tak na serio. - wyjaśnił pokrętnie Baba zdolności parapsychiczne dziewczynki.
- Z tym eliksirem to tak nie do końca to tak działa - wyjaśnił niepewnie. - To powielanie, znaczy się. Bo to jest tak, wirus się zmienia, jak poczwarka w motyla - Baba powtórzył słowa pana Patricka, który to alegorią z natury wyjaśnił Babie o co chodzi z mutacjami i ????? ewulowaniem wirusa. - A eliksir działa na daną formę, to jest na poczwarkę, ale na motyla już niekoniecznie - wyjaśnił jak umiał, ale sądził, że pani doktor zrozumie.
- No to niestety prawda... po rezultatach będziemy sądzeni nie po chęciach.. ale i te się liczą. Nie martw się. W przyszłości zapytaj Baby, Baba pomoże podjąć właściwą decyzję - zaproponował ochoczo, a głupkowaty uśmiech nie wróżył nazbyt przemyślanych decyzji.
- Baba jest cierpliwy - rzekł - opowiesz mi te złe rzeczy, jeśli i kiedy będziesz chciała - zapewnił łagodnym głosem. To jest względnie łagodnym, bo nawet gdy się starał, jego głos był dość nieludzko głęboki.
- Pan szeryf jest sprawiedliwym człowiekiem, nie wierzę by cię sprzedał. Widziałaś zapasy, mógł je zabrać, zarekwirować i nakarmić chebańczyków. A tego nie zrobił, mimo, iż ludzie głodują. Uszanował prawo własności. Myślę, że nie sprzeda nikogo. - zapewnił.
- Przeprosiny, tak. Ale tylko, jeśli tak czujesz. Nie, Bo Baba chce. - wyjaśnił mutant, być może nie do końca rozumiejąc wypowiedź Alice.
- Baba nie umie tańczyć... - przyznał smutno mutant. wyraźnie widać było, że to coś, co chciał by umieć, albo coś, za co go kiedyś wyśmiano, że nie umie.
- Tak, musimy usiąść razem - przyznał rację. - Baba pójdzie, powie szeryfowi, że się zgadzasz i potem usiądziemy razem, z twoim tatą też.

Alice kiwała głową, coraz bardziej rozradowana. Pan Patrick rzeczywiście znał się na rzeczy, istniała szansa, że gdy się spotkają Savage nie będzie musiała tłumaczyć czegokolwiek, tylko z miejsca bez wstępu powie o co chodzi, a druga strona dyskusji zrozumie. Tyle mogłaby się od niego nauczyć… gdyby czas i okoliczności na to pozwoliły.
- Tak… poczwarka to dobre porównanie - przytaknęła energicznie - Są… inteligentne, ewoluują i przystosowują w zależności od warunków otoczenia. Z wirusami zawsze jest ten problem, zdecydowana większość przedostaje się przez filtry mikrobiologiczne, zatrzymujące chociażby bakterie. Same w sobie nie są zdolne do samodzielnego rozmnażania. W celu powielania własnych genów prowadzą proces namnażania, wykorzystując aparat kopiujący zawarty w żywych komórkach. Mogą zakażać wszystkie typy organizmów, od zwierząt i roślin po bakterie i archeony… jeżeli poczwarka nie przenosi się przez powietrze nie oznacza to, że motyl nie będzie tego potrafił. Kwestia… powinniśmy się pospieszyć. Dla dobra twoich przyjaciół i najbliżej okolicy. Nas również. Twoja przyjaciółka, Monica… jest albinoską - tak to się po lekarzowemu nazywa. To bycie białym jak śnieg - uśmiechnęła się lekko. Dziwne wyznanie na temat obecności w czyichś snach zanotowała w pamięci. Sprawa do rozpatrzenia na później. Runnerzy wierzyli w duchy, tyle zostało jeszcze do odkrycia, skatalogowania. Poznania oraz zrozumienia. Nauka nie znała odpowiedzi na wszystkie dręczące ludzkość pytania. Jeszcze…
- Dobrze Babo. Gdy nie będę pewna na bank zapytam cię o zdanie i poradę. Dobrze jest słuchać, gdy mądrzy ludzie mówią. To zawsze drugi punkt widzenia, inne spojrzenie na dane zagadnienie. Bardzo cenne, wymagane. pomocne. Dziękuję ci, za wszystko… i cierpliwy to mało powiedziane. Kiedyś ci opowiem, a potem nauczę tańczyć… jeśli wyrazisz taką chęć. Daleko mi do kapitana, ale coś jeszcze pamiętam. Załatwimy szczudła i będzie ok - parsknęła wesoło, by dwa oddechy później spoważnieć - Ufam ci… więc zaufam i jemu. Szeryfowi. Zostanie kwestia odroczenia stawienia się na trzymiesięczne prace społeczne. Jeśli pomożesz mi z domem Saxtonów, odbudową… damy radę. Tak… powinno się udać. Miejmy nadzieję. Idź po niego, proszę… i przemyśl prośbę o towarzyszenie w powrocie do Hope. Chociaż na parę dni. Tony mówi, że sprawa jest ważna, nie tylko ze względu na moje zdrowie. W niewiele już wierzę… lecz jego osąd sytuacji zawsze pozostanie dla mnie czymś, czego wiarygodności nic nie podważy. Jeszcze raz dziękuje, nie umiem w pełni wyrazić jak wdzięczna ci jestem. Za zatrzymanie się, wysłuchanie. Dobre słowo i brak potępienia… ten jeden raz - zakończyła ze smutkiem, odchodząc od krat.

- Nie ma za co- rzekł uśmiechnięty, potem ruszył po szeryfa. jednak się zatrzymał.
Baba nagle zdawał sobie coś przypomnieć - Chętnie pójdę z tobą do Hope... tylko Baba no, Baba ma też śniegową chorobę. Leże trolla było napromieniowane. Pójdę z tobą, tylko nie wiem, jak daleko zajdę. Pan Patrick chciał mnie wyleczyć, ale nie wiadomo teraz jak z tym... - rzekł, jakby mówił o czymś nie nazbyt ważnym.

Blada twarz Alice zrobiła się jeszcze bledsza, o ile to możliwe. Zgubiła dwa oddechy, dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści, gdy spojrzała na Mulata i nie potrafiła oderwać od niego oczu. “śniegowa choroba” niewiele jej mówiła, pewnie znów uprościł coś czego nie do końca pojmował… i chyba go nie obchodziło. Zgarnął dużą dawkę promieniowania, naraził na kontakt ze skażonym nuklearnym wybuchem terenem? Co znajdowała się w okolicy Cheb - brak danych. Mogli tu mieć stary reaktor, który ze względu na nieprzeprowadzaną konserwację, wylał i rozniósł miliony radów w najbliższej okolicy?
Westchnęła podnosząc ręce do twarzy i przetarła odrętwiałe policzki, rozmasowując zesztywniałe mięśnie.
- Będzie dobrze Babo, nie martw się - gdy odpowiedziała głos jej nie zadrżał. Tym razem to ona próbowała wlać w wielkoluda nadzieję i otuchę. Spokój i pewność lekarza znającego się na swoim fachu - Znajdziemy pana Patricka, pokonamy wirusa i wyleczymy ciebie. Zajdziesz daleko, jeszcze nie jedna Gwiazdka przed nami. Obiecałeś być Gwiazdorem, obiecałam że nauczę cię tańczyć pamiętasz? Coś wymyślimy, nie umrzesz… nie ma takiej ewentualności. Nie zamierzam jej nawet przyjmować do wiadomości .

Baba uśmiechnął się. - Pan strzeże swoje owieczki. Baba wierzy, że pomoże. Nie zrobił by przecież z Baby kłamcy, prawda? Pan jest dobry dla swych sług - wyjaśnił, pokładając jak zwykle wiarę w Bogu. - Baba ma też już pomysł na gwiazdkowy prezent dla Alicji. Ale nie zdradzi, co to to nie! - Uśmiechnął się do siebie i poszedł po szeryfa.

***

Szeryfa Baba zastał dość zajętego. Tak samo jak żołnierza który przyszedł do biura. Obaj zdawali się być pochłonięci dość ożywioną dyskusją. Która jakoś dziwnie wyglądała jak kłótnia. Co prawda nie wyzywali się ale nerwy w rozmowie były wyraźnie zauważalne. Jeden miał coś do drugiego czy na odwrót. Pozostali uczestnicy sceny przybrali rolę widzów ale też zdawali się być poważni i uważni z napięciem obserwując wynik dyskusji.

Z tego co zdołał usłyszeć Baba żołnierz był zdenerwowany i zły. Wyglądało na to, że uważa, że szeryf czy ktoś od szeryfa umówił się i nie przyszedł na spotkanie. Szeryf coś tłumaczył ale niezbyt to chyba uspokajało żołnierza. Mówił coś o wycofaniu się z umowy skoro Cheb nie dotrzymuje warunków i że w sumie to dobra wola NYA i chęć pomocy w tej wyprawie po te roboty na bagna bo “ci dwaj” i tak mieli tam iść i je przynieść. Ale NYA zgodziła się im pomóc i całemu Cheb a teraz Cheb olewa sprawę. Więc NYA zabiera broń z powrotem w takim razie. Tu jednak szeryf nie chciał się zgodzić twierdząc, że sierżant nie ma takich uprawnień do unieważnienia takiej umowy co z kolei znowu wpieniało tego sierżanta gdy mówił, że za to świetnie wie, że sterczą w łódce przy rzece zamiast zasuwać po niej na te bagna. I jak ma sterczeć to woli u nich w obozie a nie tutaj. Wyraził się też dość niepochlebnie o dwóch miejscowych specach od robotów co to wszystko wiedzą, umieją, znają się na wszystkim, pouczają każdego co mają robić a nie umieją znaleźć rzeki która przecina osadę na pół więc nie da jej się ominąć, w poprzek i przyjść na umówione miejsce. Obaj z szeryfem wyglądali na dość zdenerwowanych i już nieźle tą sceną zmierzwionych. Żołnierz nagle się jeszcze bardziej ożywił gdy zza rogu korytarza wyszedł Baba.

- O kurwa Moloch! - warknął nagle trochę przestraszonym i zaskoczonym jednocześni głosem gdy chyba czegoś takiego podczas tej żywiołowej dyskusji z miejscowym szeryfem w ogóle się nie spodziewał. Zrobił też nie do końca skoordynowany ruch pośredni między tym jakby chciał się cofnąć, schylić i zdjąć karabin jednocześnie. Widocznie widok ponad dwumetrowej, nabitej mięśniami sylwetki wypełniającą zauważalnie profil korytarza do tego z mnóstwem obwieszonej na sobie broni został przez żołnierza zauważony i odbił się też zauważalnym wrażeniem.

- Nie ruszaj broni! - warknął Baba zeźlony. - Baba jestem, nie moloch! - Baba płynnym ruchem opuścił rkm z ramienia, celując jednak gdzieś w podłogę u stóp żołnierza. Niemniej, wypowiedź była urocza w swej prostocie.
- Jak pan Bóg mi świadkiem, praworządny obywatel nie Moloch - zgrzytnął mutant, najwidoczniej nie lubiąc jak go tak się zwie. - A ty coś za jeden? Że taki chętny do strzelania do poczciwych ludzi? -
 
Ehran jest offline  
Stary 05-11-2016, 17:25   #410
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
- No cóż, zdarzyło się.... - przyznała skromnie kanadyjska tropicielka.
- No to gratuluję. Nie jest łatwo Drzazgę pokonać w tym czym jest dobry. Duchy musiały ci sprzyjać wtedy. - zauważył Indianin kiwając głową i wracając do przetrząsania bagna. Zezował tu czy tam na snajpera czy ten jakoś zareaguje na jego słowa.
-Sam jesteś myśliwym więc wiesz jak to jest, czasem trzeba wybrać trop z kilku jak masz pecha czy jak ty to ujmujesz duchy ci nie sprzyjają i wybierzesz zły to choćbyś go potrafił wyśledzić na gołym betonie to nie zaprowadzi cię tam gdzie chcesz - odpowiedziałą traperka


- Myślę, że tego demona załatwiłem na dobre. To był chory człowiek, opętany żądzą niesłusznej zemsty. Kiedyś podczas jednej z praca na południu, moja ekipa odparła atak innej, którą dowodził brat tamtego. To była uczciwa walka… każdy z nas miał pracę do zrobienia… nam się udało, jemu nie. Takie są już nasze losy. Śmierć w bitwie to nie hańba, każdy wojownik musi liczyć się ze straceniem życia, kiedy wchodzi na wojenną ścieżkę. Ale Ty to wiesz Niedźwiedzia Łapo. Tamten nie potrafił tego zrozumieć… może bym go nawet oszczędził… ale on groził Kate… rozumiesz? Nie mogłem pozwolić by skrzywdził jedyną bliską mi osobę…




- Krew nie woda. Ale walka to walka. - myśliwy zastanowił się nad tym dylematem gdzie zauważał widocznie dwie równoważne sprzeczności. - Jednak może zabiłeś ciało które opętał demon ale nie zabiłeś demona. Nasze demony są z nami zawsze. Przy nas i w nas. Czasem są ciche i zdaje nam się, że ich nie ma, że je zgubiiliśmy albo nam dały spokój. Ale to nieprawda. One są nasze. Dlatego wracają. Zawsze wracają. Więc ten twój też pewnie wróci. Nie da się zabić demona tak jak można zabić człowieka czy zwierzę. Nie zabiłeś więc go jakkolwiek byś nie zabił tamtego człowieka który mu służył. To była tylko marionetka a nie źródło problemu. Demon wróci. Zawsze wracają. Póki jest przyczyna dla której wracają to będą wracać. - Indianin zdawał się być w nostalgicznym i melancholijnym nastroj gdy mówił o części wierzeń w jakie wierzyli on i jego współplemieńcy. Nie wyglądał na przekonanego, że przyjaciel pozbył się problemu na dobre. Ale do problemu duchów i demonów podchodził dość filozoficznie jak i częste to było u jego współplemieńców.


- Demon poprzez swojego człowieka odnalazł i zna już Kate. Będzie więc mu łatwiej odnaleźć ją i próbować poprzez nią skrzwdzić ciebie. Demony wiedzą na czym nam zależy. Strata czego nas zaboli. Ciężko coś ukryć przed nimi. Dobrze jest znać sposób i mieć wsparcie. Tak jak my się radzimy Biegnącego Księżyca. On ma doświadczenie i mądrość duchów więc warto go prosić o pomoc gdy mamy taką potrzebę. Zdjąć klątwę, przebłagać duchy, zmierzyć się z demonem. Tak, bez Biegnącego Księżyca byłoby nam dużo ciężej. - dorzucił jeszcze przetrząsając włócznią okoliczne krzaki by przepłoszyć stworzenia które miałyby ochotę ich ukąsić czy inaczej zaatakować.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172