Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2016, 22:58   #112
Earendil
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 22 - Panowanie Yanikaina

 TENOKINRA-HOI-INKA-KAI-KILLA


Bitwa na Orkowym Polu zamknęła pierwszy okres panowania króla Yanikaina, którego współcześni zwali Wielkim Zwycięzcą. To prawda, była to trzecia znacząca batalia, w której wojska taiotlaniego odniosły przewagę nad wrogiem, uwypuklając zdolności dowódcze władcy, kompetencję oficerów i dyscyplinę armii, ale także jej zmęczenie i zużycie. Wojownicy syna Amali’inki przez wiele godzin potykali się z komulai, którzy rodzą się z maczugą w ręku, zaś gdy w końcu przeważyli nad wrogiem, wódz tai’atalai mimo swej zapalczywości nie śmiał gonić uciekających dalej niż do północnych granic swej domeny.

Taiotlani był wielce dumny ze swoich wiktorii, co możemy stwierdzić po licznych stelach, stawianych w całym królestwie a wymieniających zwycięstwa Yanikaina. Dzięki tym krótkim notkom możemy tez zauważyć, że już za jego panowania dokonała się modernizacja armii związana z dołączeniem oddziałów konnych do regularnego wojska, zapewne wzorując się na najemnych jeźdźcach z północnych stepów. Król jednak nie poprzestał na tym i stworzył stadniny, w których miały być hodowane i szkolone słonie bojowe, które od tej pory miały na sobie jeźdźców, pilnujących by szare olbrzymy pozostawały posłuszne rozkazom.

Na lądach Yanikain odnosił do tej pory zwycięstwa, ale jak zareagował na chaos, który rozpętał się na wyspach Morza Pelajskiego? Wraz z upadkiem Republiki Altenis pojawiła się groźba odcięcia tenokinryjskiego rynku niewolników od dostaw, nie mówiąc już o naturalnym rozwiązaniu sojuszu wskutek śmierci Idrysa. Władca wszystkich atali postanowił odnowić kontakty dyplomatyczne z monarchią borejską. Co prawda solą w oku wciąż pozostawała kwestia goszczenia przez dwór kratejski horimtulai, jednak wygląda na to, że wraz ze wstąpieniem nowej królowej na tron rybaków mnisi także przez elitę nesjańską zaczęli być postrzegani jako zagrożenie, co dawało możliwości do zbliżenia dyplomatycznego między oboma państwami.

Jeśli zaś chodzi o problem z brakiem niewolników, to każdy z nas zna podania o tym, jak nesjańscy tułacze proszą o to, by zakuć ich w kajdany i wywieźć do Tenokinry. Choć te legendy traktowano przez długi czas jako bajki, ostatnio pojawiła się teoria, że uchodźcy z Altenis mogli w istocie udać się w wielkich ilościach do Tenokilli. Być może birukai woleli znaleźć się pod władaniem znanego sobie ludu, niż oddać siebie i swoje dzieci krwiożerczym azagai.


- wykład poświęcony historii Tenokilli.

***

Żeglarz Dolkuk westchnął głośno i upił łyk absyntu, by umilić sobie czekanie. Siedział na zwojach lin, oparty o beczkę z wodą, która dodatkowo chroniła go przed prażącym słońcem. Morze było ciche i spokojne. Dolkuk ze swego miejsca widział, jak skryba, razem z utepem stoi przed trapem i zapisuje ilość oraz stan kolejnych niewolników. Dla takiego doświadczonego marynarza jak on, nie powinno być to niczym nowym. Niejeden raz kapitan dobijał targu z altejskimi możnymi, procedura zawsze była taka sama. Przyprowadzano niewolnika, kapitan przyglądał mu się, patrzył na zęby, krzyczał na handlarza, ten mu odkrzykiwał i gdy obie strony uznały, że to zadowalająca oferta, ściskali sobie dłonie. Nesjanin dostawał worki batatów, kukurydzy i błyszczących kamieni, czy też antałek wódki, zaś po trapie wleczono skutego niewolnika.

Teraz było inaczej. Przed statkiem zebrały się tłumy birukai, z żonami, starcami i dziećmi, tak prące w stronę kapitana i skryby, że część załogi musiała utworzyć kordon odpychający przyszłych niewolników. Nie było tym razem handlary, albo raczej każdy był swoim sprzedawcą, krzycząc i pokazując skóry, kielichy, machając płaszczami i drogimi wazami, licytując się między sobą kto pierwszy będzie mógł się oddać w niewolę. Dla Dolkuka wyglądało to wszystko na jakieś szaleństwo, ale znał jego przyczyny. Potworne demony azagai, przeklęte po tysiąckroć!, urządziły orgię mordów i zniszczenia w ojczyźnie tych biedaków. Nesjanie nie mogli jednak liczyć na opiekę Przodków, ani ochronę walecznego taiotlaniego, oby żył w szczęściu i zdrowiu!, któż się zatem może dziwić, że każde z nich pragnie jak najszybciej opuścić tę przeklętą ziemię. Dolkukowi aż się żal zrobiło tych, których nie uda się już zmieścić na statku. Życzył im w sercu, by następna łajba z łowcami niewolników przybiła do brzegu jeszcze tego dnia, by pozostali także mogli z ulgą założyć kajdany i wielbić Tlakalukai na Świętej Ziemi.

Wiatr zawiał mocniej i zasłużony marynarz powoli powstał, wiedząc, że wkrótce zacznie się i dla niego praca, a jeśli pozwoli sobie na więcej alkoholu to rejs może okazać się nieprzyjemny. Raz jeszcze spojrzał na tłum i wyłowił wzrokiem pewną nesjankę stojącą gdzieś w tłumie i kurczowo ściskającą dziecko. Bobas nieświadom tego, co się wokół dzieje zauważył Dolkuka i uśmiechnął się do niego szeroko. Żeglarz odwzajemnił uśmiech i pomachał brzdącowi. Poprawiając węzły na kotwicy marynarz zastanawiał się, czy nie kupić swojej żonie tego dziecka razem z matką, Hutluke bardzo lubiła dzieci, a niewolnica mogłaby być też mamką dla najmłodszego syna Dolkuka. To jest oczywiście, o ile uda im się zakuć siebie w kajdany.

***


***


Król siedział na swym tronie w namiocie dowodzenia i rozmyślał. Z jednej strony czuł się dumny ze swoich zwycięstw, z drugiej jednak, ostatnie dwie walki pokazały mu, że trafia na godnych siebie przeciwników. Orkowie, którzy nawet osłabieni potrafią walczyć z niezwykłą furią, azagai, którzy swoją heretycką mocą potrafią namieszać w głowach nawet jego wahtepom. W dodatku, jak się teraz taiotlani zastanawiał, czy kiedykolwiek w kraju panował pokój? Nawet za panowania jego boskiego ojca nie można było mówić o spokoju w państwie. Yanikain zaczynał odczuwać znużenie tą kampanią wojenną. Nahakai, komulai, azagai, trupojady, co jeszcze się pojawi, kto kolejny rzuci mu wyzwanie? Ta perspektywa mogłaby być przytłaczająca dla innego wodza, jednak pyszny taiotlani był pewien, że na polu bitwy pozostanie niepokonany.

Co innego jednak zdrada. Paranoiczny kapłan, który rzucił się na Yanikaina wylądował już w morzu poćwiartowany, ale niesmak pozostał. Nawet Ai’ahal, którego król szczerze nienawidził nigdy nie odważył się na taką zagrywkę. Taiotlani liczył, że wraz z pozbyciem się ex-regenta zostaną rozerwane też sieci spisków, oplatające dwór królewski, ale widać, że w tym względzie największy spośród żyjących się pomylił. Syn Amali’inki złapał się za głowę, przeklinając pod nosem to dworskie intryganctwo.

Szkoda, że nie udało się nic wydusić z zamachowca. Zapewne dla kogoś pracował, ale z jego bełkotu dało się tylko ustalić, że prowodyrem pisku miał być ktoś zwany „Starcem”...
 
__________________
"- Panie, jak odróżnić buntowników od naszych?
- Zabijcie wszystkich. Będzie zabawniej." - Taltuk
Earendil jest offline