Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2016, 23:44   #122
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Aniu? - w jaskini rozległo się wołanie. To była Turmalina, rozglądająca się wokół, szukając jedynej osoby której brakowało w rachunkach, w końcu jej wzrok utkwił tam, gdzie jeszcze niedawno była mgła i potworne gobosy - ANIU! - krzyknęła głośniej, po chwili szturchając stojącą obok - Yarla, zbieramy się do kupy! Gobursyny porwały Ankę w tej mgle! Cholerne zielonoskóre, włochate zboczuchy, dawaj, jeszcze je dopadniemy! Torika! Marduk! Do Ciebie mówię długouchy, wstawaj! Dama w niebezpieczeństwie!
O "tą orczycę" nawet się nie zapytała.

Spocony, zziajany, zakrwawiony Marduk otworzył oczy, odrywając się od kawalkady obrazów przewalających się pod jego powiekami. Czuł się chory i pusty, znikła gdzieś cała euforia która narastała wraz z każdą zadaną śmiercią. Ta chwila gdy odgłosy walki umilkły i nie słychać było tupotu nadbiegających wrogów prawie wywołała wstręt do krwawej jatki jaką dziś urządził. Na szczęście zreflektował się po chwili, że to dlatego iż znajduje się dopiero na początku drogi jaką wskazał mu Corellon Larethian. Była to słabość, taka jakim ulegali nawet i bardziej doświadczeni kapłani. Będzie musiał z nią walczyć by być coraz bliżej komunii z Pierwszym z Seldarine i podążać za Nim.

Powoli dźwignął się na nogi, krzywiąc z bólu i zauważając wreszcie jak kurczowo zaciśnięte są jego dłonie na rękojeści wyszczerbionego miecza i uchwytu tarczy.
- Osłaniajcie nas, nie ruszajcie się stamtąd! - wychrypiał w górę, do pokrzykujących krasnoludek. Anna? Nie żyje? Żal ścisnął go za serce. Omijając ciała powlókł się ku Torikhce i Jorisowi by sprawdzić ich stan. Tropiciel przeżył! Półelfka nawet się sprawiła i całkiem udatnie zajęła się jego obrażeniami. Marduk był pod wrażeniem jej umiejętności. Umiarkowanym - co innego zaprzątało jego uwagę.

- Pomogę ci jeśli chcesz stąd wyjść - odezwał się do półelfki, sprawdzając jednocześnie mieczem czy nothic jest stosownie nieżywy.
Półelfia kapłanka wyjrzała zza tarczy, sapiąc z bólu po odniesionej ranie. Wydawało się, że walka dobiegła końca… i bardzo dobrze bo ona zdecydowanie wolała przekopywać ogródek z leczniczymi ziołami niźli wywijać mieczem.
- Wszyscy nie żyją? - spytała jakby z lękiem lub nie dowierzała, że faktycznie był to koniec. - Nie zostawię go tu samego jeśli… no wiesz. - mruknęła po chwili, przyglądając się z półuśmieszkiem Mardukowi, który analizował rozbryzgi mózgu nothika na podłodze i pobliskiej ścianie, jakby stał przed ważnym zadaniem matematycznym. Z ulgą przyjęła widok kogoś, kto nie konał i był przytomny, jednocześnie, nie mający w planach ukrócić jej o głowę… chyba.
Tori na chwilę podniosła wzrok w kierunku skąd dochodził dziarski głos krasnoludki. Cieszyła się, że nic im nie jest, choć zmartwił ja fakt zaginięcia Anny.
- Więc zostań - zgodził się Marduk. Z niechętnym uznaniem spojrzał raz jeszcze na półelfkę - w końcu nie wiedział że nothica pokonała dzięki czystemu szczęściu - i zajął się ważniejszymi sprawami. Jeden z przeciwników leżących niedaleko zdawał się jeszcze dychać. A nawet, gdy Marduk nachylił się nad nim i sprawdził, dychać całkiem żywo, wbrew pozorom. Chłopak przez chwilę rozważał czy nie dobić symulanta, ale myśl o tym nie budziła takiej euforii jak wcześniej, gdy zadawał śmierć w gorączce walki. Poza tym, Ojciec Elfów by chyba tego nie pochwalał, jak się zreflektował. No i jeniec mógł się przydać - co wcale nie było do pogardzenia.
Przykopał mężczyźnie w tył głowy po czym rzucił kilka pasów zdartych z pokonanych leżących koło niej.
- Opatrz go, żeby nie wykrwawił się - polecił półelfce. -Potem go zwiąż. Przyda nam się język.

Gdy Torikha z pewnym opóźnieniem zaczęła wykonywać polecenia, sam zebrał włócznie niedźwieżuków i wyrzucił je z rozpadliny po jednej i drugiej stronie, by móc w razie czego uzbroić się w oręż o długim drzewcu. Jedną z tychże włóczni ostrożnie podważył wieko skrzyni koło zawalonego mostu. I z miejsca wzniósł dziękczynne modły do Ojca Elfów.

Skórzane mieszki, szklane fiolki z cieczą która połyskiwała w jakiś miły dla oka sposób, podświadomie budząc nadzieję na uzdrowicielskie działanie, do tego starannie wykonany tubus - wszystko to było tylko tłem dla broni spoczywającej na samym wierzchu zawartości.

Już pochwa była piękna - cyzelowana srebrem, elegancka, jakby stworzona dla klingi skrytej wewnątrz. Jelec stanowiły rozpostarte skrzydła drapieżnego ptaka, rękojeść - wydłużona szyja, głowicę zaś łeb z dumnie uniesionym dziobem. Marduk podniósł broń i z lubością, nie spiesząc się, wyciągnął ostrze.

Klinga była długa - nieco jedynie krótsza od jego własnego miecza, za to nieco cięższa i szersza, co w zupełności Mardukowi pasowało. Wyszła spod ręki ludzkiego miecznika, ale broń była bronią i przy całej fircykowatości młodzika, w tym akurat przypadku nie miał żadnych zastrzeżeń!

- Talon… - przeczytał inskrypcję wyrytą po obu stronach. Byłoby to imię właściciela, a może broni? Machnął nią na próbę, rozcinając powietrze. Z każdą chwilą uśmiechał się coraz szerzej. Obrońca prawdziwie okazał mu dziś swą przychylność!

Jęk rannego przywrócił mu świadomość. Niecierpliwymi, drżącymi dłońmi odwiązał swój własny miecz i przypasał zdobyczny, nie odrzucając jednak starej klingi. O nie, dobrze się dziś sprawiła i mogła się przydać w przyszłości! Ale miło było czuć ciężar nowej broni.

Chłopak zebrał resztę zawartości skrzyni - poza sakiewkami, te mogły poczekać - i z fiolkami w ręku popędził do Jorisa, z nadzieją nagle powracającą do jego serca. Wyglądało na to że myśliwy nie sczeźnie z upływu krwi czy zakażenia!

Zostawił jedną z fiolek półelfce, która podała jej uzdrawiającą zawartość Jorisowi, przywracając go tak zwanych ‘żywych’, a z drugą w sakiewce i z tubusem (nie otwartym jak na razie, mimo ciężaru sugerującego miło że nie jest on pusty) w dłoni jął się wspinać. Miał zamiar odzyskać swój plecak, doświetlić komorę, zorientować się w sytuacji i ratować towarzyszy - Piąchę i Annę. I wtedy ujrzał ludzką dziewczynę pochylającą się nad jakimś zezwłokiem. Wszelkie myśli o humanitarnym dobijaniu umierających momentalnie wywietrzały mu z głowy.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline