Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2016, 11:16   #83
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień II - Gdzie strumyk płynie z wolna... - część I

Monika zamyśliła się akurat o jednym z wersów, które ułożył Terry, gdy nagle...
Przy swoim kolejnym kroku, idący polaną Terry zupełnie nagle poczuł, jak uścisk Moniki nie tyle słabnie, co znika. Dziewczyna zaś momentalnie zaczyna zsuwać się z jego pleców. Idący za nim ksiądz przestał zaś czuć czy słyszeć jej myśli, chwalące poezję lub pamięć do wierszy Terry’ego. Rzucił się naprzód by ją złapać i uchronić od upadku.
- Cholera, Monika! - rzucił zdziwiony tak nagłym ‘odpływem’ dziewczyny, raczej z przyzwyczajenia reagując werbalnie. W głowie kreował myśli pełne niepokoju. Zaś niosący dziewczynę były sierżant pochylił się natychmiast do przodu, by powstrzymać upadek, albo przynajmniej spowolnić.
- Jasny gwint, musimy ją położyć, ech - rzucił - a może tym szybciej spróbujmy donieść do tubylców, może coś poradzą?
Kobieta parsknęła cicho na wiersz na ich temat. Był jednym z takich, które zawsze wzbudzały uśmiechy, ale też takich, po których ‘bohaterowie’ opowieści zastanawiali się czy przymknąć na treść oko, czy zdzielić autora w japę. Lubiła takie utwory.
Gdy nagle Monika wyraźnie zaczęła się zsuwać z pleców Terry’ego, Karen zaniepokoiła się całą sytuacją. Rozluźnienie widokiem ustąpiło na rzecz smutku. Puściła walizkę i podeszła do Terry’ego. Dotknęła dłonią czoła i zaraz potem policzka Moniki. Chciała sprawdzić czy to z powodu gorączki, czy coś się stało. Uważnie jej się przyglądała, jakby szukając napisu z odpowiedzią. Jednak poza tym, że dziewczyna wyraźnie zemdlała ciężko było znaleźć jakąkolwiek odpowiedź. Gorączka, była… jednak to nikogo już nie dziwiło, nie była też wyraźnie wyższa niż poprzednio.
Wszyscy zaś ponownie zaczęli słyszeć swoje akcenty, co przywodziło na myśl, że opuścili strefę. Ksiądz usłyszawszy inną wymowę słów Terry’ego w mig zrozumiał, że opuścili strefę. Monika odpłynęła nagle, jakby gdy tylko przekroczyła niewidzialną granicę. Wziął ją na ręce i patrząc na resztę nierozumiejacym nic wzrokiem cofnął się kilka kroków. Próbował ją docucić i szturmował zaniepokojonymi myslami.
Pomysł był zacny… ale to nic nie dało. Może jedno, Aleksander miał wrażenie, że w jego dłoniach dziewczyna zrobiła się cieplejsza. Zresztą, jej policzki zaczerwieniły się od wypieków.
Wrócił wnet tam gdzie prawie spadła z Terry'ego.
- Musimy jak najszybciej do wody… - powiedział ale wtedy zauważył, że wypieki znikają. Temperatura ciała również maleje.
Karen zmarszczyła brwi
- Najbliższa, to nad morze… Ale tam chyba wracać nie chcemy. - cmoknęła niezadowolona i zaczęła poważnie przeklinać, że nie mają tu żadnych leków. Bo nawet jeśli dojdą do tej wody, to nie wiadomo, czy dogadają się z tymi tubylcami. Przygryzła wargę. No i co teraz?
- Chyba musimy pędzić do strumienia, to już naprawdę lekka przebieżka. Tam jest woda oraz może pomoc… - rzucił Terry. - Mogę spróbować z nią biec, żeby było szybciej, jeśli ktoś przede mną będzie torował drogę, odsuwał krzaki oraz tam tam jakoś dalej.
- Bierz ją. - Ksiądz podał dziewczynę Boytonowi. - Ja pójdę przodem. Dominica, weź moją walizkę.
Ksiądz ruszył torować drogę przed siebie. Natomiast za nim Terry niosąc dziewczynę.
Karen uznała, że decyzja panów jest słuszna. Najwyżej będą szły prosto i… Myśli Karen przerwał wylatujący z krzaków Axel. Kobieta się lekko przestraszyła, w końcu nie spodziewali się nikogo z tyłu
- O an ifreann! - krzyknęła i cofnęła się o krok do wcześniejszego przodu podróży, niemal wywracając o walizkę. Dopiero spojrzała na niego ze zrozumieniem. Ale… Co on tu robił? Przecież zabrała go Dafne? Ona też tu była? Był sobą? To fatamorgana? Fatamorgana? W dżungli? Na głowę upadłaś Karen? Zmrużyła oczy, przyglądając mu się raczej nieufnie, ale zaraz spojrzała za niego, czy Dafne nie idzie z nim.
- Jak słyszę, już poza strefą - powiedział Axel. Nie do końca amerykański akcent można było łatwo rozpoznać. - Dobrze zrobiliście - dodał. - Dokąd idziecie? Nie wszędzie tu jest bezpiecznie - dorzucił najważniejszą jego zdaniem informację.
Karen zmarszczyła brwi
- Skąd się tu wziąłeś, przecież Dafne wciągnęła cię pod wodę - przecież widziała, jak zniknął w morskiej toni. Skąd miała wiedzieć, czy wszystko z nim okej. Rozważała łapanie się za ewentualne kije, albo będzie go okładać czymkolwiek co jej w rękę wpadnie, jak okaże się, że coś jest nie tak
- Jak to nie wszędzie… No na pewno nie jest bezpiecznie w strefie. Skąd mam wiedzieć, czy jak ci powiem, to kataklizm nie spadnie mi na głowę… - przyglądała mu się, jakby zaraz mu miały wyrosnąć rogi. Albo rude włosy…
- Wszak nie po to, by mnie utopić - odparł, nawiązując do pierwszej części wypowiedzi. - Góra jest niebezpieczna. I drugi brzeg rzeki. I tamten kawałek lasu. - Axel machnął ręką w lewo. - Gdzie jest reszta? - spytał.
Rudowłosa patrzyła na niego, ale gdy mówił o rzece jej oczy nieco szerzej się otworzyły. Terry i Aleksander ruszyli przecież do przodu… A co jak im strzeli do głowy przejść na drugi brzeg?! A co jak ten skrzydlaty tubylec ściągnął ich tu, żeby wszystkich zeżreć? Podpucha?! Kolejne pytanie Axela otrząsnęło ją już całkiem. Jak na klaśnięcie odwróciła głowę w kierunku gdzie zniknęli obaj panowie i nieprzytomna Monika
- O Boże… - i Karen rozejrzała się. Spojrzała na walizkę. Kto ich szybciej dogoni, ona, czy on? Ale jemu nie ufała. Skrzywiła się.
- Monika zemdlała, polecieli nad rzekę, zatrzymaj ich, żeby nie zrobili nic głupiego. Biegiem, proszę! - postanowiła, że jednak on ma większe szanse ich dogonić, ona na pewno szybciej się męczyła.
- Jak ich dopadną nimfy ziemi... - Axel nie dokończył i rzucił się pędem w kierunku, który wskazywały ślady, pozostawione przez obu mężczyzn.
Axel ruszył do przodu, zaś w pewnym momencie usłyszał znajome mu ćwierkanie ptaszka. Znajomego zresztą mu ptaszka, którego imię dobrze rozpoznawał.
Kamień z serca, gdyż malec zaczął wskazywać mu dokładnie tą samą drogę, którą podążał za biegnącymi z Moniką mężczyznami.
Którzy zresztą, nie dość, że mieli przewagę, to jeszcze nie w głowach im było w ogóle zatrzymywanie się. Zwłaszcza teraz gdy Terry poczuł, jak dziewczyna w jego dłoniach zaczyna lekko drżeć.
- Laajin! - Axel uniósł dłoń na powitanie, po czym przyspieszył kroku, biegnąc tak szybko, jak na to pozwalały rosnące na jego drodze rośliny.
Na chwilę Karen znów została sama z Dominiką. Spojrzała na nią
- Nie ma co, lecimy… - powiedziała do niej i tyle, na ile ciągnięcie walizek im pozwalało, Karen starała się spieszyć.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline