Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2016, 11:17   #84
Wila
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień II - Gdzie strumyk płynie z wolna... - część II


Aleksander torujący drogę Terry’emu dotarł do strumienia pierwszy. Z daleka już słyszał jego szum i dobrze wiedział, że zbliżają się. Mężczyzna za jego plecami przeważnie milczał, czasami tylko podpowiadał, że lepiej będzie przejść prawą, czy lewą stroną. Zresztą, tym razem nie było czasu na pogawędki. Monika nie należała do ciężkich osób, zaś Terry… był wprawiony w boju. Tak to można ująć. Mimo to, pośpiech i pozycja w jakiej musiał ją nieść, w dodatku nieprzytomną dawały w kość. Szum strumyka dodawał sił.




Tyle że, ksiądz z pewnością nie to spodziewał się zastać.




Otóż nad strumykiem, odwrócona do nich bokiem, jednak jak charakterystyczna... siedziała rudowłosa dziewczyna.








Dafne ubrana była (jak obiecała Axelowi) w białą zwiewną suknię na ramiączkach i przed kolana. Wyszywaną u dołu złotymi nićmi w kwiaty.
Odwróciła się gdy nadeszli, by ze strachem w oczach spojrzeć na Aleksandra i w tym samym momencie wstać.




Po drugiej stronie strumyka rozległy się ciche, miłe dla ucha głosy. Należały one do trzech blondwłosych, skrzydlatych i niewątpliwie pięknych kobiet. Ubranych zresztą bardzo podobnie do syreny. Dwie z nich, trzymały w dłoniach wielkie tace wypełnione po brzegi jedzeniem. Widząc jednak wypadającego zza krzaków nad strumień mężczyznę odleciały schować się zza drzewa, zza których i tak wystawały ich skrzydła i ciekawskie głowy. Tylko jedna ze skrzydlatych kobiet została, ta jednak więcej zainteresowania poświęcała wychodzącemu za księdzem Terry’emu.
- Cześć Alaen, mamy chorą, możesz pomóc? - krzyknął głośno Terry nie pamiętając, że pewnie latająca piękność niewiele zrozumie. Więc odwrócił się bokiem pokazując jej nieprzytomną oraz ignorując Dafne. Przede wszystkim, że kompletnie nie wiedział jak właściwie na nią zareagować, znaczy poza skinięciem, bowiem to zrobił niejako mimochodem. Alex w tym czasie był zajęty baranieniem. O ile widok Dafne jedynie go zaskoczył, to już skrzydlate wróżki totalnie wypruły księdza z pewności własnej równowagi psychicznej.
“Tubylcy” - pomyślał.
To wszystko przestawało mieścić się w pale…
- Terry do wody ją, musimy ją ochłodzić. - Nie patrzył na Dafne, choć w lekkich spojrzeniach nie miał tego gniewu ni zaciętości jakim kipiał zanim uciekła ku morzu. Terry spostrzegł się jednak, że Monika wcale nie ma gorączki. Wręcz przeciwnie, jest chłodna i wciąż trzęsie się w jego ramionach.
- Jest chłodna, trzeba ją ogrzać, Alaen! - krzyknął ponownie prosząco. - Może obejmij ją Alex - chodziło o ogrzewanie własnym ciałem.
Dafne na krótką chwilę spojrzała za siebie, na Alaen ta zaś jakby dostała pozwolenie zaczęła przefruwać na drugi brzeg rzeki w stronę wołającego ją mężczyzny. Sama rudowłosa ostrożnie zaczęła zbliżać się w stronę Moniki, wciąż obserwując przy tym Aleksandra. On też się do niej zbliżył na sugestię Terry’ego.
- Połóż ją. Zaraz powinny nadejść dziewczyny z walizkami - powiedział i pomógł ułożyć chorą na ziemi. Rozcierał przy tym jej przedramiona. Nie znał się na chorobach, może strefa była zła i wzmagała jej gorączkę, a ten stan nagłej zmiany w organizmie kreował to co z nią się działo. A może strefa dawała jej siłę walki z chorobą i dziewczyna pozbawiona jej właśnie odchodziła.
Dafne ukucnęła powoli naprzeciwko nich, wciąż nie odrywając wzroku od księdza.
- Mogę? - zapytała niepewnie wyciągając dłoń w stronę Moniki. Alex nie odpowiedział, kiwnął jedynie powoli głową, obserwując syrenkę. W tym samym czasie skrzydlata kobieta znalazła się tuż przy nich. Ułożyła dłoń na ramieniu Terry’ego i delikatnie uśmiechnęła się do niego. Coś w tym geście sugerowało, że mężczyzna powinien się posunąć. Co oczywiście uczynił. Stanowczo nie było czasu na przekomarzanie, zaś Alaen… kiedy wywalił się, mogła go zostawić lub zrobić krzywdę. Nie uczyniła tego, wręcz przeciwnie, dlatego miał zaufanie…
- Proszę - stanął obok, żeby spokojnie mogła się zająć Moniką.
Syrena ujęła dłoń Moniki i zaczęła śpiewać w nieznanym nikomu języku.
Ani Aleksander, ani Terry nigdy w całym swoim życiu nie słyszeli by ktokolwiek tak pięknie śpiewał. Ich umysły miały ochotę utonąć w głosie Dafne…




Ephanah roandothe baar orsh onos sin
No aran ri isathle menonum
No nuusloandi othienel baar reiebriam
Dur me anodun re isu mijae




Gellin ahar no baanoas medo raienish
Diedat falbein menonum inar odash'a raienish
Meter no fale medo sharanu
Andph osan medo elanlah




Elombe alan na lo aseosaal sesh menonumi daelandnu loas
No aran ri isathle menonum
No nuusloandi othienel baar reiebriam
Daraarnu sesh reiebriam nuusloand




Gellin ahar no baanoas medo raienish
Diedat falbein menonum inar odash'a raienish
Isor aseasl medo sharanu
Elombe alan na lo doreu eran dath ashth othienel





Zresztą w tym samym momencie zza krzaków dobiegł do nich kolorowy ptaszek, Axel, zaś chwilę za nim Karen i Dominika. Widząc przy tym jak druga z niezwykłych istot kładzie dłoń na czole chorej.
Szkot zbyt był pogrążony w śpiewie Dafne, zbyt zasłuchany by robić cokolwiek. Odzywała się w nim tęsknota, nawet nie zauważył nadbiegających, choć wciąż masował ramiona Moniki starając się tym wzbudzić trochę ciepła. Raczej mechanicznie teraz, zbyt zauroczony głosem by robić to świadomie. Zaś słuchający Terry zachwycał się, ale uznał, że gdyby on ułożył słowa do tej piosenki, mogłaby jeszcze zyskać na własnej wartości.
Axel stanął, całkowicie oczarowany. Już wcześniej zdawał sobie sprawę z tego, że Dafne ma piękny głos, ale dopiero w tym momencie pojął, ile mocy i piękna ma w sobie jej głos. Zapewne mógłby tak stać i słuchać całymi godzinami.
Karen zanim wyszła z zarośli, najpierw usłyszała piękny głos. Skupiła więc na nim uwagę, na moment odwracając ją od wrażenia, że zaraz zemdleje, albo wypluje płuca. No naprawdę. Trochę się namachał z tymi walizkami, mimo wszystko…
W końcu rudowłosa wyszła z zarośli i rozejrzała się po całej sytuacji. Oddychała głęboko przez rozchylone usta. Pochyliła się lekko i puściła walizkę.
Meta? Świetnie. Wlepiła spojrzenie w Dafne, która to była źródłem tego pięknego śpiewu. Przymknęła na moment oczy, co było raczej złym pomysłem, bo aż usiadła. Albo może raczej niekontrolowanie spotkała się z ziemią? To już lepsze określenie. Otworzyła je i słuchała dalej, nawet nie próbowała jeszcze uspokoić oddechu. Podparła się ręką i tak czekała. Albo zemdleje, albo zaraz wyskoczy z krzaków jednorożec, albo te wróżki, syrenka i cała ta nierealna scena ruszy w jakimś innym kierunku. Ona potrzebowała zdecydowanie przerwy.
Dafne w końcu przestała śpiewać. Całe szczęście, gdyż niektórym mogły teraz wrócić oddechy.
Pochyliła się nad Moniką z dość wyraźnym zamiarem pocałowania jej w usta, lecz Alex wychodzący z uroku wzbudzonego śpiewem, zrobił szybki, wręcz odruchowy gest osłonięcia chorej.
Trzymająca do tej pory dłoń na czole Moniki wróżka, znalazła się momentalnie trzy metry dalej, wyraźnie przestraszona gwałtownym gestem księdza. Dafne zaś uniosła na niego spojrzenie.
- Spokojnie, Alaen - stojący dalej nieco Terry powiedział spokojnie oraz powoli uniósł dłoń. - On się martwi - pokazał Alexa, Monikę oraz zrobił gest pocałunku, potem zaś obejmowania. Chyba nawet elfy całują tych, których lubią, więc powinna zrozumieć. - Miejmy nadzieję, że ten trzynastozgłoskowiec pomoże - mruknął cicho. Lubił faktycznie ten typ wiersza, który często służył do tworzenia oraz translacji wielkich poematów kultury. Znaczna część choćby dzieł heksametralnych, choćby “Iliady”, czy “Odysei” Homera były tak tłumaczone.
- Co chcesz jej zrobić? - spytał Alex syrenki. W oczach nie miał złości, jedynie nieufność.
- Obudzić ją. Zbyt długo pozostała w strefie - Dafne opuściła wzrok - to moja wina.
Axel już chciał coś powiedzieć, ale - pomny na daną dziewczynie obietnicę - ugryzł się w język.
- Witaj, przyjacielu - szepnął do ptaszka, który podczas śpiewu Dafne usiadł mu na ramieniu.
- Wszystkich, Twoja jedynie największa - odpowiedział ksiądz odsuwając się choć wciąż bacznie patrząc na poczynania Dafne. Ta zaś nie czekając na dodatkowe zaproszenia ucałowała Monikę w usta, w czoło a następnie szepnęła jej coś do ucha. Jej skrzydlata przyjaciółka znów zbliżyła się do dziewczyny i uczyniła te same gesty, szepcząc jednak do drugiego ucha dziewczyny.
Po tym i jedna i druga zaczęły się odsuwać, podczas gdy powieki Moniki zadrgały i powoli zaczęły się uchylać. Alex widząc to zaczął wypychać ku niej trochę chaotyczne myśli, w których było sporo troski, niepewności i potrzeby upewnienia się jak się czuje.
Myśli Axela dalekie były od sympatii do Aleksandra, który - zdaniem Axela - pierwszy był do obwiniania innych, a ostatni - w uznawaniu własnych przewin. W tym przypadku spełniała się przypowieść o drzazdze w oku bliźniego.
Tymczasem stojący obok Terry skoczył do strumienia, pochylił się i zaczął nalewać do prezerwatywy. Wyciąganie butelki dla niemowląt byłoby nieco długotrwałe, tak zaś bystry nurt w kilka sekund napełniał przynajmniej trochę gumowej banieczki. Podał Alexandrowi.
- Może dasz jej parę kropel na wargi, ale tak, żeby się nie zakrztusiła, lub obmyjesz czoło … - zaproponował.
Tymczasem Monika uśmiechnęła się do Aleksandra, jego pierwszego widząc po otworzeniu oczu. Myśli, które otrzymał w zamian za swoje były pełne zdziwienia, co się dzieje, gdzie jest, i nagłego uświadomienia sobie, że czuje się dobrze.
Do tego dziewczyna zaczęła powoli siadać. Gdy jednak jej wzrok padł na skrzydlatą kobietę zamarła niczym słup soli. Lekko nawet uchyliła przy tym usta. Alex w tym czasie obrazami i emocjami “mówił” jej co działo się od opuszczenia strefy.
- Alaen przygotowała dla was poczęstunek, gdybyście byli głodni i spragnieni. Kazała was przeprosić, że poda go wam tutaj, ale boi się was zaprosić do swojego domu. Może kiedyś… - Dafne urwała, zaś jej wzrok skierował się na pochowane za drzewami dziewczyny.
Karen tymczasem dochodziła już do siebie. A w głowie od kilku chwil, gdy Dafne wreszcie przestała śpiewać, krążyły pewne opowieści… Długi czas już ich nie słyszała, w końcu opowiadano jej je gdy miała może z 9 lat? Ale zapamiętała wszystkie niemalże ze stuprocentową dokładnością… Skrzydlaty tubylec… Wyglądał zupełnie jak
- Sidhe… - sapnęła cicho rudowłosa i przyglądała się oniemiała, machającym skrzydełkom. Słyszała różne bajki i opowieści. Jedne wróżki były dobre, inne były złe. Jedne chciały dobrze, a inne wyglądały tylko przyjaźnie, by pożreć duszę, porwać dzieci, niewinne niewiasty, albo inne drogie ludziom osoby i rzeczy.
Zacisnęła usta w kreskę i obserwowała. Nadal potrzebowała chwilę posiedzieć, ale nie czuła się już tak słabo jak w momencie, kiedy tu dotarła.
- Teraz… - Alex nie patrzył na Dafne, choć mówił do niej z lekką nutą ironii. Wziąwszy wodę od Terry’ego wylał sobie trochę na rękę, by skropić czoło Moniki, podał jej przy tym prezerwatywę by się napiła.. - Powiesz nam czym jest strefa? Czy wciąż za wcześnie? I lepiej udawać dalej, że się o niej nic nie wie? - urwał i spojrzał na nią przelotnie. - Dziękuje Ci - dodał bardziej miękkim głosem.
- Powiedz mu - poprosił Axel, a ksiądz odwrócił głowę ku niemu i spojrzał na niego dziko. Pięść zacisnęła mu się właściwie sama. - Może uwierzył, że strefa nie jest dobra, ale mimo wszystko nie chciałbym, by poszedł tam ponownie i sprawdzał osobiście, na czym polega to zło.
- Ale może po jedzeniu! - Terry odzyskał humor, kiedy Monika odzyskała przytomność. Rzec by można podwójne odzyskanie udało się. Uśmiechnął się oczywiście najpierw do Karen, Monikę uprzejmie pozostawiając Alexowi. Potem podszedł dotykając dłoni cioci Alaen. - Dziękuję. - Potem pokazał na tamto jedzenie, które przyniosły elfie pannice, zamlaskał, zakłapał ustami oraz zrobił na twarzy banana. - Jemy yuhooo, Alaen jest spoko - rzekł wszystkim. - Przy okazji, Alaen jest owym wspominanym tubylcem, to natomiast - wskazywał kolejno na swoich towarzyszy - Karen, Monika, Aleks, Dominica, Axel, Dafne, eee … chyba się znacie - dodał wciągając już nosem aromatyczny zapach potraw, albo właśnie tam mu się jakoś zdarzało.
Axel skinął głową, gdy Terry wymienił jego imię, a potem spojrzał na skrzydlate panienki. Zastanawiał się, która z nich zabrała rzeczy jego i Dafne.
Alaen skinęła dłonią skrzydlatym blondynkom, i powiedziała kilka słów w nieznanym wszystkim języku. Te zaś lecąc dobre dziesięć centymetrów nad wodą, tak samo jak wciąż unosiła się nad ziemią Alaen, nieśmiało i wyraźnie przestraszone podleciały z tacami. Ustawiły je na ziemi, nieopodal Terry’ego. Wszyscy zaś mogli zobaczyć teraz co dokładnie na nich się znajduje. Pierwszym co rzucało się w oczy, to wysokie wyraźne szklane literatki, wypełnione przezroczystą, lekko zabarwioną na kremowy kolor cieczą. Poza tym znajdowało się tu mnóstwo owoców: pomarańcze, banany, grejpfruty, marakuja, ananasy czy kiwano. Wszystko obrane, lub pokrojone w odpowiednie do spożycia kawałki. Poza tym warzywa (miła odmiana po dniu spożywania tylko owoców) w tym: ugotowane bataty, fasola, kukurydza, ale także bardziej zwyczajne i jednocześnie nie zwyczajne jak na klimat wyspy marchewki i rzodkiewki. Nie brakowało upieczonych ryb i uszykowanych owoców morza. A do tego wszystkiego orzechy i migdały. A chociaż nie było w tym wszystkim mięsa… w tym małych pieczonych ptaszków, wyglądało jak prawdziwa uczta.
Monika przyglądała się Aleksandrowi intensywnie i ze smutkiem myśląc o tym, jak bardzo nie chciałaby, aby teraz bił się z Axelem, czy też kłócił… Odpowiedziały jej obrazy rozmowy dwojga ludzi i małego agresywnego psa szczekającego jazgotliwie i skaczącego obok, przeszkadzającego i upierdliwego do bólu. Złapanie go za kark i odrzucenie gdzieś dla świętego spokoju.
Podczas gdy Dafne nie odpowiadała przyglądając się tylko (oczywiście) Aleksandrowi.
- Tak myślałem… - Ksiądz odwrócił się od syreny na którą patrzył po jedynie chwilowym spojrzeniu na Axela. - Twój cyrk, twoje cegły.
Powstając skłonił lekko głowę skrzydlatym uśmiechając się przy tym. Starał się nie myśleć o tym, że właśnie wita się z wróżkami. Potrzebował czasu by to sobie jakoś poukładać, ale intuicyjnie epatował uprzejmie i miło. Pomogły Monice, dają jeść. Tylko z tyłu głowy coś tam się jednak dobijało.
Axel z pewnym smutkiem i zaniepokojeniem spojrzał na Aleksandra. Facet był niereformowalny. Wieczne pretensje, niezadowolenie i wymagania. Aż dziw, że zdobył się na podziękowania... I że nie rzucił się na Dafne z pięściami, bo zdaje się groźby i pięści uznawał za główny argument w dyskusji, a słowa 'proszę' zapewne nie znał.
Ciekawe tylko co zrobi, gdy się okaże, że siedzi w więzieniu, dość dużym co prawda, na dodatek nie wszędzie będzie mógł chodzić. Pewnie się wścieknie i pozabija wszystkich...
Przeniósł wzrok na Dafne i uśmiechnął się, odsuwając na bok niewesołe myśli.
Karen tymczasem nadal przyglądała się wróżkom. Spoglądający na nią Terry zdecydowanie najpierw zauważył mocną konsternację i zwątpienie na jej twarzy, ale gdy kobieta dostrzegła, że się do niej uśmiecha, zamrugała szybko i odpowiedziała mu również uśmiechem. Zdecydowanie zmęczonym.
Nie miała bladego pojęcia, czy to były dobre sidhe, czy raczej te złe… Ale jedzenie na tych tacach wyglądało tak przyjemnie zapraszająco, że poczuła jak ślina zbiera jej się w ustach i dopiero przypomniało jej się, że dziś to przecież nic nie miała w ustach, poza smakowaniem soku z pomarańczy i piciem wody. Przełknęła ślinę.
No dobra, może pobędzie chwilę niepoprawną optymistką i uzna, że te wróżki nie chcą zjeść ich dusz, a to jedzenie nie zatruje ich, ani nie uśpi. Powoli się podniosła i otrzepała spodnie, po czym podeszła nieco bliżej Terry’ego, koło którego skrzydlate panny postawiły ich przyszły posiłek
- Wygląda świetnie… - powiedziała, chyba tylko dla zasady…
Alex zbliżył się do przyniesionego jedzenia i westchnął. Owoce, warzywa, owoce morza. Mięsa nic. Nie był zaskoczony, jakoś bardziej zdziwiłby się, gdyby było wśród stosu poczęstunku.
- In cibus veritas, in fructus sanitas… - sparafrazował znaną sentencję i skupił się na rybach, fasoli i batatach. Jednocześnie pchnął ku Monice myśli i obrazy nagromadzonego tu dobra, z sugestią by odpowiedziała co ma jej przynieść. Może i ją przebudziły, może i czuła się lepiej, Alex jednak wciąż był jednak w trybie uznawania Moniki za zbyt słabą by się ruszać. Monika patrzyła na tacę pełną jedzenia i absolutnie nie mogła zdecydować się co by chciała. Wszystko wyglądało pysznie. Ostatecznie Aleksander dowiedział się, że największą ochotę ma na warzywa i rybę.
- Potrafisz się ustawić Terry - powiedział żartobliwie, ale z nutą szacunku i wdzięczności. - Spuścić cie na chwile z oczu i proszę jakie znajomości.
Przy ostatnim zdaniu Aleksandra, Karen na moment podniosła wzrok od jedzenia i spojrzała na niego z powagą, uznając że zrobiła to tylko na chwilę, a potem zerknęła na Terry’ego, dużo szybciej niż na księdza, po czym znów wróciła wzrokiem na jedzenie. Trwało to dość krótko, więc jeśli ktoś nie przykuwał do niej uwagi, mógł nie zauważyć jej reakcji. Usiadła przy tacach, ale nic nie brała, czekając aż inni zrobią to samo i zacznie się… Biesiadowanie? No chyba tak…
Tymczasem głodny Terry nie chrzanił się. Kiedy tylko latające blondyneczki postawiły przed nim tace podziękował im lekkimi skłonami, tudzież Alaen, wymawiając przy tym jej imię. Oczywiście spojrzał także zuchowato na Aleksandra, bowiem faktycznie, każdy wojak wiedział, że dobre jedzenie to podstawa morale armii, zaś Terry właśnie zadbał, by owa podstawa się bardziej ustabilizowała. Wzniósł kubek:
- Za miłość, pokój oraz mniamuśne jadło - zaprosił gestem wszystkich do wzięcia kubków oraz wspólnego wypicia. - Pyszne. Dziękuję. - Napój, który serwowały dziwne istoty przypominał coś pomiędzy wodą brzozową, a pitnym miodem. - Jest dla wszystkich, proszę. - zabrał się za jedzenie, aż mu się uszy trzęsły.
Gdy Terry uniósł szklankę kobieta zerknęła na niego ponownie. Przyglądała mu się, kiedy z wielkim optymizmem zapraszał wszystkich do jedzenia, a potem jak sam zainicjował posiłek, po prostu zaczynając wcinać. Przyglądała mu się chwilę. Jadł z takim zapałem, że albo był tak głodny, albo to wszystko było tak dobre… Uśmiechnęła się na ten widok, po czym sama ponownie zerknęła na tace i sięgnęła do innej wolnej szklanki, by napić się, a potem zacząć powolutku jeść. Trochę tego, trochę tamtego. Zdecydowanie wolniej niż Terry, ale z równym zadowoleniem.
Axel nie rzucił się na jedzenie. Podszedł do Dafne.
- Cieszę się, że się zjawiłaś, kochanie - powiedział cicho. - Bez ciebie mogłoby się to źle skończyć. - Usiadł obok niej.
- Zjesz coś? - spytał.
Alex puentując coś pod nosem, że dobry wybór, nabrał więcej fasoli, batatów i ryby na liść przynosząc to chorej. W myślach pokazywał najbardziej obskurnego kelnera jaki tylko przyszedł mu do głowy. Zasiadł i zaczął pałaszować obserwując przy tym Dafne.




Tymczasem wesoły, bowiem sytuacja miło się wyklarowała, były sierżant wsuwał ostro dania. Zaczął od rybek z batatami, żeby później zabrać się za owoce. Jednocześnie zaś uzupełniał swój wiersz poświęcony członkom Drużyny, przed duże D. Tyle, że mówił naprawdę cicho, albo raczej, jedząc, mruczał pod nosem układając kolejne wersy.




Dalej Dafne, chodzi, pływa,
Przy Axelu jest szczęśliwa,
Wokół niej czupryna ruda,
Zgrabny ogon ma i uda,
Pośród syren ma rodzinę,
No i kłamczy odrobinę.




Także Axel. W nim się zdarza
Księcia mieć i pantoflarza,
Co urokiem zniewolony
Swojej, ponoć, przyszłej żony
Niemal ciągle jest jej blisko,
Choć rozpalił też ognisko
.




Siedząca w pobliżu Terry’ego Karen, która akurat kończyła kukurydzę, parsknęła cicho na dalszą twórczość mężczyzny. Choć przedstawioną cicho, to na tyle dla niej słyszalnie, że aż ją to ponownie rozbawiło. Spojrzała na domorosłego poetę i obdarzyła go pogodnym uśmiechem w formie kolejnej pochwały za poczucie humoru w twórczości. Zaraz powróciła do posilania się.




Dafne wyglądała jakby jej umysł faktycznie chwilowo się zawiesił. Nie zareagowała nawet na słowa Axela. Zresztą, Alaen wyglądała podobnie. Co gorsze obydwie w pewnym momencie zerknęły na Monikę. Żadna jednak nic nie powiedziała, a po chwili rudowłosa zwróciła wzrok na Axela.
- Oczywiście - uśmiechnęła się do niego - tak samo jak i ty od wczoraj nic ciekawego nie jadłam.
Alaen zaś zwróciła spojrzenie na księdza.
- Bon appetit - odparła, nieco zaciekawionym tonem.
Axel za uśmiechem skrył zaciekawienie całą sytuacją.
- Trzeba zatem się posilić, zanim umrzemy z głodu - odparł. Zjadł co prawda parę daktyli, ale w stosunku do potrzeb nie było to wiele. - Zapraszam zatem do stołu. - Wskazał miejsce niedaleko przyniesionych tac.
- Co polecasz, Alaen? Que recommandez-vous? - spytał.
- Omne quod in mensa mea recommendable - odpowiedziała uprzejmie Alaen, podczas gdy Dafne sięgnęła po kawałek ananasa.
- Było to dość niedawno… - odparła nim włożyła go do ust, a brzmiało to jakby miała zacząć jakąś historię - … zaledwie ze sto pięćdziesiąt lat temu, naszego czasu. Żeglarz Louis Le Chatelier przebił złotym mieczem serce mojej krewniaczki Diany. Powiedziała mu prawdę o tym, kim na prawdę jest. Stało się to na skałach, przy których rozbiliście obóz. Od tej pory miejsce to i jego okolice, których zasięg wciąż się rozrasta został przeklęty jej magią. Od tej pory i obecnie służy za żerowisko. Odpowiedź więc, na pytanie czym jest strefa, brzmi: żerowiskiem.
Nic dziwnego, że Dafne obawiała się mojej reakcji, pomyślał Axel. Czekając na burzę pytań, do których nie zamierzał się dołączać, zabrał się za jedzenie.
Siedzący na ramieniu Axela Laajin zaszczebiotał, a w jego głosie była wyraźna pretensja.
- Zapomniałem o tobie, przepraszam - powiedział Axel, po czym poczęstował ptaszka kawałkiem daktyla.
- Jak dokładnie działa ta strefa? - spytał ksiądz pochłaniając rybę. - Jedną z właściwości poznaliśmy.
- Ja natomiast kojarzę osobę - przyznał spokojnie Terry - półtorej wieku temu było dwóch francuskich inżynierów o tym nazwisku oraz imieniu. Byłem w wojskach inżynieryjnych, oni zaś wnieśli spory wkład w pewne interesujące także armię dziedziny. Hm, ciekawe, czy to któryś z nich? Natomiast co do pani krewniaczki, przykro. Proszę przyjąć kondolencje, wprawdzie spóźnione, ale widziałem wiele osób, które straciły życie. Stanowczo potwierdzam, że nie jest to sympatyczne wydarzenie - skrzywił się mocno. - Ale faktycznie, oprócz rzeczowych pytań Alexandra chciałbym się dowiedzieć jeszcze paru rzeczy. Po pierwsze - gdzie właściwie jesteśmy. Świat równoległy, czy co? Nie, żeby mi to - zastrzegł się - przeszkadzało. - Po kolejne, czy możemy jakoś magicznie rozumieć się wzajemnie? Pomogłoby to, tymczasem Alaen oraz jej dwie towarzyszki nie mogą brać udziału w rozmowie, ani my nie możemy porozmawiać z nimi. Po trzecie - zawiesił głos - wie pani, może tamta sfera jest magiczna, ale tej także niczego nie brakuje. Po Piccadily nie latają elfy, syren zaś przy Tower Bridge także trudno spotkać.
Monika z zachwytem zaczęła pochłaniać to, co przyniósł jej ksiądz, w myślach dziękując mu za jedzenie. Jednocześnie zaczęła rozważać, jakie to dziwne i baśniowe miejsce do którego trafili. Z zaciekawieniem zastanawiała się, jakie w dotyku są skrzydła latających pań.
Dafne słuchając Terry’ego powoli zjadała ananasa, którym się poczęstowała. Gdy ten skończył, w końcu uśmiechnęła się delikatnie.
- Zgubiłam się po pierwszym, Terry. Czy możemy mówić sobie po imieniu? - zapytała mężczyznę, nim przystąpiła do wyjaśniania czegokolwiek.
Alaen usiadła po turecku niedaleko grupki rozbitków. Co ciekawsze, wyglądało to naprawdę intrygująco, gdyż nawet teraz siedząc unosiła się o kilka centymetrów nad ziemią.
- Możemy - przyznał spokojnie, aczkolwiek jakoś tak ani ciepło, ani specjalnie zdobiąc twarz uśmiechem, raczej niczym urzędnik, który jest sympatyczny dla swojego petenta, natomiast nie żywi do niego ani wielkiej awersji, ani też ciepłych uczuć. - Wobec tego przyjmijmy, że zajęłabyś się najpierw odpowiedzią na pytania Aleksandra, zaś swoje będę przytaczał po owej odpowiedzi po kolei. Oczywiście, jeśli sobie życzysz odpowiadać - dodał owym spokojnym tonem, który reprezentował wcześniej. - Przypomnę, Alexander pytał o strefę oraz jej działanie.
- Najważniejszą rolą strefy jest hmmm... - Dafne zamyśliła się chwilę - dążenie do wzajemnego zrozumienia się istot, które są wewnątrz niej. Dzięki temu syreny mogły rozumieć żeglarzy, a żeglarze syreny. Większość bowiem zna tylko jeden język. To dodawało pewien komfort przy łowach... Nie każda syrena może też hasać wszędzie o dwóch nogach. Wyjątkiem jest strefa. Monika - rudowłosa wskazała gestem głowy dziewczynę - stanowiła problem dla strefy. Ta jednak nie ma właściwości leczniczych, by naprawić jej uszy. Zdaje się, że postanowiła ten problem naprawić inaczej. - Dafne jednak nie powiedziała jak. Zamiast tego sięgnęła po kolejny owoc, który znalazł się w jej ustach.
- Inaczej, czyli … - Sierżant był dokładny, tak jak musi być każdy saper.
- To nie jest pytanie do mnie - odpowiedziała wymijająco rudowłosa, gdy jej usta na chwilę przestały być pełne. - Powiedz mi Terry, czy wybaczysz mi moją przysięgę?
- Nie rozumiesz, ja ci niczego nie muszę wybaczać - pokręcił przecząco, jakby uczył wyjątkowo nierozgarniętego ucznia. - To ty sama się stawiasz w takiej lub innej sytuacji, jak każdy zresztą. Po prostu ja ci zwyczajnie nie ufam, bowiem niby dlaczego miałbym to robić. Słucham jednak oczywiście z przyjemnością oraz staram się jak najlepiej zrozumieć. Zdaję sobie także sprawę, że nie znając nas, mogłaś mieć poważne opory przed wyjawieniem sekretów. Może zresztą słusznie. Nieważne. Zależy nam na Monice i staramy się jej pomóc jak najlepiej umiemy. Nawet jeśli robimy głupoty, to przez brak wiedzy, a nie jakąkolwiek niechęć. Wracając do tematu - saper przestał drążyć sprawę Moniki rozumiejąc, że tak czy siak się nie dowie. Wkurzało go to, bowiem także żałował Moniki oraz nie podobało mu się, że Dafne niby przeprasza, ale w tej sprawie coś ukrywa. Gdyby odpowiedziała coś typu: nie wiem, jest ktoś kto wie, ale nie mogę powiedzieć kto. Wtedy stanowczo nie byłoby problemu, jednak prostolinijny wojak nie lubił oraz nie rozumiał podchodów słownych. - Wobec tego przypomnę swoje pytanie: gdzie jesteśmy, jaka to rzeczywistość, która posiada dwa świecące słońca?
- Skoro tak stawiasz sprawę Terry - zaczęła Dafne, podbierając jeszcze jeden owoc z tacy i wstając na nogi - nie mam ochoty odpowiadać na twoje pytania, tylko po to by sprawić ci przyjemność słuchania. Alaen wskaże wam bezpieczne miejsce, pójdziecie za nią jeśli będziecie chcieli. - Dafne przeniosła wzrok na Axela. - Jeśli zaś będziecie kiedyś chcieli się ze mną skontaktować, zróbcie to przez Axela. On będzie wiedział gdzie mnie szukać.
- Pozdrów foki, mała - odezwał się Alex pałaszujący swoją porcję.
- Dafne, nie zrobiłem ci nic nigdy złego, podczas kiedy ty mnie okłamałaś. Wystarczyło durne przepraszam z twojej strony, ty zaś się obraziłaś, że nie ufamy ci we wszystko, co powiesz. Dlaczegóż mielibyśmy to zrobić i czy ty sama ufałabyś takiej osobie. Tym bardziej w tak niezrozumiałej dla normalnej ziemskiej istoty sytuacji? Szkoda, mam nadzieję, że jeśli przemyślisz sprawę, po prostu wrócisz i zwyczajnie powiesz, co wiesz. Hm, tymczasem dziękuję bardzo choćby za wyjaśnienia dotyczące strefy - mówił dalej spokojnie, po prostu wyjaśniając sytuację, ale naprawdę hamował się, bowiem Dafne była po prostu wredna. Narobiła bigosu, łgała, oszukiwała, kiedy to była naprawdę ważne, teraz zaś usiłowała grać pokrzywdzoną osobę. To było po prostu chamskie, jak naprawdę nie spodziewał się po syrenie. Znaczy legendarne syreny były przyzwoite, widocznie mieli do czynienia z wybrakowanym egzemplarzem, albo osobą nadpobudliwą, którą należy pieścić niczym księżniczkę, bowiem od razu zaczyna się obrażać, niczym nastolatka mająca okres buntu przeciwko rodzicom oraz wszystkim pozostałym.
- Postaram się, by dotarli na miejsce cało i zdrowo - obiecał Axel, wstając i spoglądając na Dafne. - Potem się spotkamy.
Dafne dumnie nie słuchała Terry’ego, a przynajmniej tak próbowała wyglądać. Axelowi skinęła głową, po czym udała się w stronę rzeki.
- Dafhne - zawołał za nią Alex przełykając batata. - Ocaliłaś nas przed tymi co wyszli z morza, pewnie całą noc zacierałaś ślady, pomogłaś Monice, przebudziłaś ją. Ale wiesz co? - Ksiądz patrzył na nią chłodno. - I tak się wydało kim jesteś, a nikt nie ma z tego powodu nic do ciebie. Ale naraziłaś nas i… Mam nadzieje Dafne, że kiedyś za to doznasz takiego upokorzenia co Monika rano. Wtedy może w ten rudy łeb trafi coś. Zrozumienie.
Axel przez moment zastanawiał się, który z tych dwóch naprawdę wie, co mówi... i doszedł do wniosku, że zapewne żaden nie przemyślał swoich słów. A jeśli tak? Chyba trafił w kiepskie towarzystwo.
Usiadł i ponownie zabrał się za jedzenie. Zaprowadzi ich, a potem od nich odpocznie. Bo prawdopodobnie żadnemu z tamtych nie zdoła wytłumaczyć, że robią karygodne błędy. Trafili w obce strony, do nieznanych sobie cywilizacji, a zachowują się... Szkoda słów. W niektórych kulturach straciliby głowy. No ale do niektórych niektóre rzeczy nigdy nie dotrą.
Pogłaskał Laajina po główce, a potem poczęstował kawałkiem ananasa.
Karen do tej pory pozostawała milcząca. Skupiła się na zaspokojeniu głodu. Cały czas jednak przysłuchiwała się rozmowom. Wcale nie dziwiły jej postawy Terry’ego i Aleksandra. Była jednak kobietą i w pewnym sensie zrozumiała też postawę Dafne
- Dafne… Powiedz nam chociaż komu tu można ufać. Im? - wskazała na skrzydlate postacie
- Rozumiem, że inni tacy jak ty, nie są już tak przychylni, by nam pomagać… - rudowłosa zmarszczyła lekko brwi, myśląc o śnie.
- Proszę, powiedz nam chociaż gdzie my jesteśmy… - Nie było w jej tonie złości, raczej niepokój i przygaszenie. Jedzenie było wspaniałe, ale informacja gdzie są pewnie rozwiałaby nieco tę lekko napiętą atmosferę…
Dafne, wyglądała na dosłownie wściekłą po słowach panów, jednak słowa Karen sprawiły, że stanęła i odwróciła się, spoglądając przy tym na dziewczynę.
- Im. Alaen odprowadzi was w bezpieczne miejsce, a póki przy was będzie, nie pozwoli by spadł wam włos z głowy, po za tym nie będzie was niańczyć. Ani ona, ani nikt z jej ludu. Boją się was i nie ufają wam. Uważają, że jesteście lwami. Nic dziwnego. Szanują jednak ponad wszystko każde życie, nawet rośliny. Uważajcie, by przy nich również je szanować. I nie marnujcie jedzenia. To byłaby dla nich wielka obraza. Jeśli nie zjecie wszystkiego co przynieśli, najlepiej zrobicie biorąc to ze sobą na później. - Dafne opuściła wzrok na ziemię obok Karen.
- Jeśli zaś chodzi o inne twoje pytania… czy zgodziłabyś się porozmawiać ze mną na osobności? - zapytała delikatnym, nieco skruszonym głosem, wracając wzrokiem na dziewczynę. - Ja też mam kilka pytań. Może to najlepszy sposób, by pomóc sobie nawzajem.
- Spokojnie, odsunę się - stwierdził Terry odchodząc. Jakakolwiek Dafne była, nie chciał, żeby wszelkie nieporozumienia odbiły się na pozostałych kompanach. - Chodź Alexandrze - złapał księdza za ramię tak po prostu zachęcając do opuszczenia polany, żeby kobiety mogły sobie spokojnie porozmawiać. - Zawołajcie nas proszę, wrócimy oraz dokończymy jadło. Może porozmawiamy kiedyś inaczej, kiedy emocje opadną - powiedział Dafne opanowując nerwy. Ksiądz zaś siedział obok Moniki wcinając rybę. Nie sprawiał wrażenia jakby miał zamiar się ruszać z miejsca z Terrym, który wstał oraz ruszył w las, wzdłuż strumienia ku górze ot po prostu trochę, albo raczej próbował ruszyć, kiedy usłyszał kolejne słowa syreny.
- Nie - zaprotestowała Dafne, gdy tylko Terry zaproponował, że odejdzie. - Po pierwsze, Karen jeszcze nie wyraziła zgody. Po drugie, to nierozsądne abyście wszyscy mieli odejść z tego miejsca byśmy mogły rozmawiać w cztery oczy. Po trzecie nie powiedziałam, że w tej chwili. To uraziło by wasze towarzyszki - odparła Dafne .
- Fakt, co racja to racja - przyznał Boyton. Wydawało mu się, zupełnie naturalnie, że Dafne chce porozmawiać z Karen. Dziwniejsze było, iż nagle zależy jej na nieurażaniu… chyba, że syrena zwyczajnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak można było oceniać wcześniejszej kłamstwa, które w przekonaniu ludzi, mogły im zwyczajnie grozić. A jeśli nie groziły? Być owszem może, ale jak to oceniać, kiedy po prostu brak jej wspólnej płaszczyzny porozumienia. Jego próba wybycia na czas rozmowy była kolejnym elementem usiłowania niedrażnienia Dafne. Zaczynał bowiem się zwyczajnie obawiać reakcji. Tymczasem ogólnie mieli problem, jeśli dobrze pojął, dotyczący rozszerzającej się strefy. - Może dałoby się powstrzymać jakoś ową sferę, żeby się nie rozszerzała, bo chyba nie jest to dobre dla nikogo, jak się wydaje - mruknął w powietrze. Oczywiście wiadomo, skoro strefa istniała półtorej wieku, pewnie mieszkańcy wyspy próbowali ją usunąć, ale może nie mieli odpowiednich środków? Tak czy siak, pomyślał, że warto byłoby spróbować. Oczywiście jeśli faktycznie jest paskudna, jeśli jednak jej powstanie wiązało się z ubiciem syreny, to chyba nie mogła być pewnie dobra? Pomogłoby się i mieszkańcom wyspy i samym sobie.
Karen z uwagą wysłuchała słów Dafne, która jednak postanowiła się zatrzymać. Kiwnęła głową na jej słowa o zaufaniu i o tym, że nie powinni marnować jedzenia. Zaciekawił ją temat lwów, na pewno potem ją o to zapyta. Kobieta ponownie kiwnęła głową i zastanawiała się. Jednak wyraźnie za długo, bowiem Terry już miał kolejny plan. Zerknęła na niego z niepokojem, ale Dafne ją uprzedziła w powstrzymaniu go
- W porządku Dafne. Chętnie z tobą porozmawiam w cztery oczy. - powiedziała już spokojniej.
- Nie jest dobra - odpowiedziała, nie ignorując Terry'ego, chociaż ten bezczelnie nie pozwalał dojść do głosu Karen. - Dobrze. Gdy będziecie na miejscu. - Dziewczynie spokojnie skinęła głową w podziękowaniu, po czym znów skierowała się w stronę wody.
Po kilku chwilach od momentu jak jej stopy dotknęły wody, znikła.

 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline