Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2016, 13:43   #406
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 54

Cheb; rejon centralny; biuro szeryfa; Dzień 7 - późne południe; słonecznie; chłodno.




Alice “Brzytewka” Savage



Po długiej rozmowie przez kraty szeryf odszedł z wielkim mutantem by “coś mu pokazać”. I coś w jego tonie mówiło Alice, że ma pewnie jak najbardziej związanej z jej sprawą i raczej nie stawia jej w zbyt dobrym świetle. Szeryf nie sprawiał wrażenia, że jakoś bałby się mówić wobec aresztanta za kratami o czymś w jego sprawie więc mogło chodzić o coś innego.


W międzyczasie Alice została sama w swojej celi. Ta nie była zbyt duża chyba na dwie osoby sądząc po dwóch składanych w ścianę pryczach. Podobnie jak i reszta budynków w osadzie biuro było zdewastowane i choć widać było ślady napraw i remontów to jednak oznaki zimowych walk nadal nie dało się nie zauważyć. Jednak nijak to nie wpływało na solidność ścian czy krat.


W końcu jednak szeryf z mutantem wszedł ponownie w zasięg wzroku i Alice widziała jak Baba udaje się gdzieś do bocznego pokoju z Tonym a szeryf kieruje się z powrotem ku jej celi najwyraźniej chcąc sprawdzić o czym chce ona rozmawiać. Szedł przez korytarz aresztu z marsem na twarzy którego nie powstydziłby się sam “Cass” Rewers. Niechęć do aresztanta wręcz kipiała na przy każdym jego kroku który zbliżał ją do celi.


W międzyczasie do biura wrócił Eliott, już bez Kate. Chyba się zdziwił widząc czy wyczuwając napiętą atmosferę jaka panowała w miejscu jego pracy gdzie prawie aż iskrzyło od wzajemnej niechęci. Zareagował uniesieniem brwi gdy dostrzegł Alice za kratkami. Chyba nie spodziewał się, zastać jej tam skoro wychodząc nie tak dawno rozmawiał z nią swobodnie żartując razem z Kate.


- Szefie! - zawołał jednak z progu co zastopowało Daltona tak, że zatrzymał się i odwrócił do swojego zastępcy. - Szefie przyszli ci Nowojorczycy i są chyba trochę niezadowoleni… - szeryf zmarszczył nieco brwi na ten niezbyt klarowny meldunek ale zaraz sprawa się wyjaśniła gdy za Eliottem wtarabanił się jakiś facet w polowym mundurze.


- Niezadowoleni?! To niedopuszczalne! - sapnął rozzłoszczonym głosem żołnierz w hełmie i karabinem na ramieniu.


- O co chodzi synu? - szeryf przejął od zastępcy ciężar rozmowy z rozzłoszczonym nowoprzybyłym.


- O co chodzi?! No patrzcie go on się mnie pyta o co chodzi! Umawiał się z nami a teraz nie wie o co chodzi! - facet w mundurze chyba nie potraktował słów Chebańczyka za dobrą monetę. Za to wyglądało jakby szeryf tymi słowami podziałał na jego gniew jak płachta na byka.


- Nie przypominam sobie bym się z tobą na coś umawiał synu. Więc pytam się jeszcze raz. O co chodzi? - szeryf wydawał się niezrażony postawą żołnierza ale odwrócił się już do niego w pełni bo coś nie wyglądało by sprawę dało się załatwić zdaniem czy dwoma.


- Nie ze mną! Z naszymi kapitanami! Mieliście wystawić swoją łódkę z obsadą i popłynąć razem na bagna po jakieś roboty! I co? Gówno! Przyjeżdżamy, wypakowujemy łódkę, czekamy jak debile na tej cholernej rzece i gówno! Jakaś cywilbanda siedzi w łódce ale nic nie wie gdzie i po co płynąć bo nie ma tych co wiedzą! Więc gówno a nie płyniemy! Do dupy z taką organizacją! Tak to jest umawiać się z cywilbandą! W nowojorskiej armii takie rzeczy są nie do pomyślenia! W końcu trafił się ten tu z odznaką ale on mówi, że wie gdzie płynąć ale nie wie gdzie są ci od robotów. Więc przyszłem do cholery dowiedzieć się co jest grane!? Nie jesteśmy tu dla waszej zachcianki! Albo płyniemy teraz albo wracamy do bazy! I gdzie do cholery są ci wasi spece od tych robotów?! - facet nie przebierał w słowach i walił jak leci. A wyglądał na szczerze wkurzonego jak to u ludzi którzy przyszli na umówione spotkanie a druga strona nie bywało dość często. Tym razem jednak chodziło w końcu o umowę jaką zawarły władze Cheb z NYA. Wyglądało na to, że NYA dotrzymała swoją część zobowiązania a Cheb tylko częściowo. A przynajmniej tych chebańskich speców od robotów w czekajacej przy rzece łódce wedle słów tego żołnierza nie było.



Bosede “Baba” Kafu



- Pomagaczem? - uśmiechnął się kącikiem ust szeryf. - Chyba chodzi ci o robotę zastępcy szeryfa. - powiedział nieco łagodniejszym tonem nawet chyba na chwilę humor mu się jakby poprawił. Zaraz jednak twarz mu spoważniała i pojawiło się zastanowienie. - Miałbym cię mianować zastępcą szeryfa? - powiedział na głos Dalton wciąż chyba trochę zaskoczony pomysłem i zastanawiając się co z nim zrobić. - Właściwie to to jest możliwe synu. Ze względu na twoją postawę i zachowanie w zimie. I opinię. - powiedział w końcu wolno kiwając głową wciąż chyba myśląc o różnych za i przeciw takiej decyzji. - Jednak zdajesz chyba sobie sprawę z tego, że jeśli zostaniesz zastępcą szeryfa, to szeryf czyli ja, będzie twoim szefem? Czyli musiałbyś robić to co mówię. Przynajmniej póki masz dyżur i służbę. - szeryf popatrzył na mutanta w górę sprawdzając jak zareaguje na tą zmianę szefów.


- Ponieważ twoje przebywanie w Cheb byłoby chyba dość kłopotliwe tak zasuwać codziennie przez jezioro w tę i we w tę to mógłbyś objąć posadę na Wyspie. Kiedyś to też podpadało pod nasz rewir ale ani tam nikt prócz was nie miszkał do tej pory ani nie mamy tylu ludzi by tam kogos regularnie utrzymywać. A tobie chyba by też było pracować tam łatwiej i bliżej niż tutaj. - szeryf zdawał się rozważać jak ten pomysł z Babą jako zastępcą mógłby wyglądać w praktyce. Chyba był skłonny przystać na taką wizję ale jednak po chwili twarz skaził mu wyraz niechęci.


- Oczywiście tak by mogło być jak sie wszystko uspokoi. W tej chwili na mocy umowy zawartej z Nowojorczykami Wyspa to teren działań wojennych więc cywile i wszystkie władze zostały z tamtąd ewakuowane. Właściwie jak myślisz pewnie o powrocie na Wyspę radzę ci jakoś uzgodnić to z nimi by cię za sam widok jakiś nerwowy rekrut nie ustrzelił. A w nocy było tam bardzo nerwowo aż tutaj było słychać. Tak nerwowo, że rano przyjechali tutaj by wesprzeć ich walkę o ich wspaniałą demokrację. - szeryf wyjawił, że ten powrót kogokolwiek na Wyspę to nie taka prosta sprawa. Tych Nowojorczyków Baba jeszcze nie spotkał ale coś zwłaszcza pod koniec szeryf mówił jakby za nimi nie przepadał. Niemniej i tak trzeba było się z nimi liczyć, zwłaszcza jeśli mowa o sprawach związanych z Wyspą gdzie tamci chyba się już nieźle rozpanoszyli.


- I mówisz, że jesteś gotów zabrać stąd Alice tam do was na Wyspę tak? - spojrzał znowu na mutanta ale tym razem jakoś zdecydowanie mniej przychylnie. Tendencja, że gdy temat schodził na niedużą lekarkę szeryf od razu robił się zauważalnie podminowany była dość wyraźnie zauważalna. - Ja ci mówię swoje kim ona jest i co zrobiła a ty swoje. Uparty jesteś synu. - prychnął facet z wpiętą odznaką i pokręcił głową. Milczał dłuższą chwile wpatrzony gdzieś w róg pokoju.


- Podsumowując chcesz ją stąd wydostać. Zawieść na Wyspę która jest terenem walk. W samym centrum tych walk jest te stare Centrum Meteo gdzie jest wejście do waszego Bunkra. I właśnie tam siedzą ci Runnerzy. Nie mamy kontaktu z twoimi kolegami więc przykro mi synu ale nie wiadomo czy po tylu dniach walk ktokolwiek z nich jeszcze żyje. I tam chcesz ją zawieść. Do jej nowych kolegów których tak broni. Bo może będzie umiała powstrzymać wirusa którego wasz kumpel podobno i tak opanował. Po tym wszystkim jak ona pozostanie w twoich rękach i zrobi swoje mówisz mi, że ją odwieziesz tutaj znowu z powrotem. - szeryf podsumował sytuację jak ją przedstawił Baba na podstawie informacji jakie mieli o Wyspie, Schronie, walkach w nich i podobnych rzeczy. Jak tak mówił to lista jaką przedstawił nie wyglądała na materiał na optymistyczne zakończenie takiej historyjki czyli, że Baba z Alice zjawiają się z powrotem na komisariacie. Raczej, że zginą gdzieś po drodze albo wpadną w łapy Runnerów a właściwie Baba wpadnie a Alice wróci do swoich kumpli w skórzanych kurtkach śmiejąc się w twarz z wymiaru sprawiedliwości wyślizgując się dzięki naiwnemu mutantowi z odpowiedzialności za swoje czyny. Choćby z odpowiedzialności za los i stan nieprzytomnego mężczyzny o podwyższonej temperaturze, obłozonego bandażami i kocami na tej starej sofie o dwa kroki od rozmówców.


- Ona kłamie. I kryje swoich kumpli. Kpi i szydzi z nas wszystkich uważajac się za lepszą od nas. Taka wielka mamusia co musi znosić nas, niedorozwonięte dzieci które robią jej tyle kłopotów. Ale nam wybacza. Boże jak ona lubi wybaczać i być wspaniałomyślną z nieskończonymi pokładami samopoświecenia dla nas. A z nas synu wychodzą takie niewdzięczne i nieposłuszne bachory. - szeryf znów przeszedł w ironiczny tryb wkurzania się na niedużą lekarkę o poziom niżej pod podłogą. Widocznie wkurzała go nadal a zwłaszcza myśl, że miałby ją wypuścić. Co w perspektywie o jakich mówił Baba równało się prawdopodobnie ucieczce od konsekwencji swoich czynów. Czy to poprzez śmierć czy powrót do gangerów. Baba jak silny i sprawny i ile luf czy granatów przy sobie nie miał był jeden a na Wsypie ścierały się chyba znaczne siły skoro tak liczna i silna grupa Runnerów jaką pamiętał z zimy i Baba i szeryf nie mogła sobie poradzić z przeciwnikiem przez tyle dni. Stał teraz przy framudze okna i wpatrywał się w ulicę i domy zawalone insektową plagą. Podczas jak mówił rozgniótł ze chrzęstem jakiegoś robala nie zwracając na to jakiejś większej uwagi.


- Kara musi być synu. - Dalton odezwał się po dłuższej chwili ciszy uderzając pięścią we framugę. - Ale krew nie woda synu. Ręczysz za nią i dajesz słowo, że ją odstawisz. I mówisz, że potrzebujecie pomocy właśnie jej. Dobrze. Niech będzie. Ale nie tak szybko i prosto. - dodał już szybszym tonem i odwrócił się z powrotem do mutanta.


- April. To jej kolesie rozwalili jej kolano. Nie godzi się by kobieta w kwiecie wieku kuśtykała przez resztę życia. Niech je naprawi. Coś mi mówiła, jak znów nie kłamała to wyglądało, że wie jak to zrobić. Niech więc zrobi. Niech naprawi zamiast swoich kumpli to co oni zniszczyli. Rozumiem, że to nic na godzinę czy dwa roboty. Dam jej miesiąc. 30 dni. Na tą operację. Niech główkuje jak to zrobić. Jak nie zrobi wraca do paki. - szeryf zaczął przedstawiać swoje warunki wypuszczenia dr. Savage. Wskazywał przy tym różne kierunki ramionami po kolei gdy mówił o Alice to pokazywał gdzieś na podłogę a jak o April to gdzieś na ścianę.


- Spaliła albo pomogła spalić dom Saxtonom. Niech obchodzi mnie jak ale niech załatwi by to odnowić. Też daję jej na to 30 dni. Jak minie termin dom ma być zdatny do zamieszkania tak jak był przed ich wizytą. - szeryf dorzucił kolejny warunek do listy szkód jakie miała naprawić lekarka gangerów.


- Możesz ją zabrać na Wyspę skoro mówisz, że tak wam potrzebna. Pomogliście nam w zimie to my możemy pomóc wam teraz. Krew nie woda synu. Ale kara musi być. Daje wam trzy dni. Najpóźniej za trzy dni o zmierzchu chcę ją tutaj z powrotem. By mogła stanąć przed sądem. Jeśli nie stanie. Zostaje mi uznać ją za zbiega, wystawić list gończy. Prawdziwy list gończy za jakich najwyraźniej tak tęskni i potraktować ją jak zbiega przy następnym spotkaniu. I wówczas przykro mi synu ale ciebie również bym musiał traktować jako osobę która pomogła zbiegowi w ucieczce. - szeryf zawiesił głos patrząc uważnie i poważnie na Schroniarza. Wyglądało na to, że jest gotów przełknąć całe pokłady własnych wątpliwości i niechęci do kobiety w gangerskiej kurtce jaką przed chwilą przyskrzynił. Odroczyć rozprawę. Ale nie darować i zapomnieć, że uczestniczyła w przestępstwie. Trzy dni w warunkach bojowych było długim terminem w czasie którego wiele mogło się stać. W końcu trzy doby temu sytuacja wyglądała inaczej a chyba każde z nich było gdzie indziej i pewnie nie planowało się tu dziś spotkać w biurze chebańskiego szeryfa i umawiać się na następne trzy doby.


- Jako rekompensatę za szkody które wyrządziła lub pomogła wyrządzić będzie też pełniła dyżur jako medyk przez trzy miesiące. Tutaj w Cheb synu, nie gdzie indziej. Mam nadzieję, że przez ten czas dojdzie do siebie. Jeśli jednak przez ten czas popełni kolejne przestępstwa lub będzie oskrażona o wpsółudział, zbiegnie z Cheb bez zawiadamiania władz albo w trakcie obecnie toczonego postępowania wyniknął kolejne obciążające ją dowody no to sprawa przestanie być traktowana tak pobłażliwie jak to rozmawiamy w tej chwili. - szeryf zreferował jak widzi sprawę naprawy krzywd jakie wyrządziła jego zdaniem rudowłosa lekarka. Nie wyglądało to jakoś specjalnie strasznie skoro Alice i tak była lekarzem a miałaby leczyć pewnie głównie Chebańczyków w Cheb. Tyle, że trochę tak wyglądało, że przez te następne trzy miesiące byłaby jakby uwiązana do Cheb. Zakładając oczywiście, że Baba zdołałby z nią wrócić do Cheb z Wyspy przez następne trzy dni.


- I jest coś o co chiałbym cię prosić synu. Ci bandyci z Detroit powinni wciąż mieć naszych ludzi. Tuzin tak jak był tuzin apostołów. Otrzymaliśmy od nich list ale to parę dni temu. Ona twierdzi, że nic im nie jest ale nie mam do niej zaufania do tego co ona mówi. Poza tym sama też mówi, że jej tam nie ma od jakiegoś czasu. Co tam się dzieje z jeńcami to sam widzisz. Więc jeśli trafi ci się okazja to może udałoby ci się coś dowiedzieć o nich. Właściwie jesteśmy skłonni na wymianę. My też mamy szóstkę ich jeńców w zimy. Nie są nam do niczego potrzebni ale trzymam ich właśnie z myślą o wymianie. Dobrze by było synu jakby nasi ludzie wrócili do nas bo mało nas zastało i każdy jest dla nas cenny. A nie wemy nawet czy wciąż żyją. - na koniec rozmowy szeryf poprosił Schroniarza o przysługę. Temu świtało, że może nawet chodzi o tych samych jeńców których Chomik zimą schwytał wraz z gwiazdami Ligii z Detroit których namówił do pomocy przeciwko Runnerom też z Detroit. Nie miał wówczas ani jak ani co zrobić z jeńcami więc przekazał ich szeryfowi. No chyba, że chodziło o jakichś innych schwytanych gangerów.




Wyspa; Schron; poziom wirusologii; Dzień 7 - ?, ciemno; chłodno.




Will z Vegas



- No i chuj. - filozoficznie skwitował sytuację jeden z Runnerów gdy stanęli przed otwartym szybem jednej z wind. Otwór ział ciemnością, niemrawo rozświetlanym przez promienie latarek. Był jak ucieleśnienie tej ciemności i mrok zdawał się pożerać wąskie promienie światła. Te wyławiały co prawda jakieś kable, rurki, pręty, mechanizmy jak to w tych windach bywało. A jednak jakoś zdawały się coraz słabsze a mrok coraz gęściejszy. Z ciemnego otworu dało się wyczuć delikatny powiew stęchłego powietrza.


- No ładnie. Jak się przemieszcza szybami to może dowolnie zmieniać poziomy. - powiedziała krzywiąc się najemniczka przyświecąjąc sobie karabinem raz w dół a raz w górę szybu.


- Kurwa zajebiście. - warknął któryś z niezbyt ucieszonych tym odkryciem gangerów. Sytuacja robiła się prawie z każdym krokiem trudniejsza i bardziej skomplikowana. Teraz gdy trop a właściwie Indianin doprowadził ich do tego szybu windy nastąpiła jakby kumulacja złych wieści.


Wcześniej Pies poprowadził ich po tropie. Ten szedł wzdłuż korytarza cały czas zbliżając się coraz bardziej w kierunku oświetlonego korytarza. Cofali się jakby w lańcuchu zdarzeń którego zwieńczenie oglądali jeden zakręt temu gdzie leżało rozczłonkowane w zabryzganym krwią w pogrążonym w mroku korytarzu.


- Nie zjadł ciała. Ani nie zabrał go. Więc nie jest głodny. Albo coś go spłoszyło. - dedukował na głos Pies idąc wzdłuż korytarza. Nikt nie skomentował jego słów ale chyba też nikogo one nie podbudowały.


- Jest szybszy od człowieka. Uciekała a i tak ją dogonił. Nie przeszkadza mu ciemność. Sprawnie się w niej porusza. - mówił dalej Indianin zatrzymując się przed jakimś wejściem z rozwalonymi na oścież drzwiami. Byli już prawie przy rozświetlonych rejonach główniejszej części Schronu, w strefie elektrycznego półmroku o kilkanaście kroków od zapalonych jarzeniówek. Promienie latarek wyłowiły przy framudze tabliczkę z zarysowaną schematycznie kobiecą sylwetką.


- Przyszła się odlać. A on tu zeskoczył. Odciął jej drogę. Dlatego uciekała w głąb. - zawyrokował kumpel Chomika pokazując na wyrwę w suficie i złom pomieszany z gruzem na posadzce podłogi. Gdzieś właśnie o kilka kroków między rozświetlonym korytarzem a wc dla kobiet. Dziura była spora, na większość szerokości korytarza. Gdyby taka dziura była na podłodze mogłoby w nią wpaść nawet kilku stojących obok siebie ludzi. Jednak jak zauważyła Kelly sam wystrój tych korytarzy sprawiał, że wnętrza bardziej przypominały dawne biura czyli dominował tam wszelaki plastik, kafelki czy panele. Takie materiały miały szanse zawalić się czy pęknąć nawet od działań zwykłych ludzi. Swoje też robił czas i zaniedbanie ostatnich dziesięcioleci. Podsumowując jej wnioski nawet człowiek czy coś podobnej wielkości mogło zrobić taką dziurę gdyby trafił na jakiś słabszy czy nadwyrężony element. Z tym nawet Pies nie dyskutował. Zresztą coś większego od człowieka miałoby chyba ogromne trudności w przeciskaniu się przez te wszystkie dziury.


Potem Pies znów zaczął szperać i szukać tropiąc swój cel. W końcu trochę wrócili, zajrzeli do paru pomieszczeń i wciąż dało się wyczuć te napięcie wśród ludzi. Gdzieś tu był czychający w ciemnościach potwór który był w stanie posiekać na kawałki człowieka. Zorganizować zasadzkę, dopaść swoją ofiarę. Will czuł się niezbyt pewnie w takiej sytuacji. Nie dał opanować się przytłaczającej ciemności ale jednak właśnie i zdecydowanie wolał być gdzie indziej. No ale wrodzone cwaniactwo pozwoliło mu to ukryć przed towarzyszami więc chyba się na tym nie poznali a może i odbierali, że się tym nie przejmuje. Za to bardzo się przejmowali Pies i Stripper choć poza czujnością i powagą Will nie zauważył u nich większą uległość strachowi. Trzech Runnerów zaś było zauważalnie poddenerwowani choć też jakby przymknąć oko można było uznać, że trzymają się dzielnie. Tylko Kelly wyglądała na taką co jest czujna i ostrożna ale presja otoczenia nie ma na nią zauważalnego wpływu.


I w takim towarzystwie zawędrowali do tego otwartego szybu windy. Na wpółotwartych rozsuwanych drzwiach znaleźli jakieś kawałki sztywnych włosków. Pewnie stwór zostawił te swoje skrawki gdy tędy przechodził. Indianin je obejrzał a potem wzruszył ramionami i dał obejrzeć innym gdy najwyraźniej nie mógł w ten sposób zidentyfikować stworzenia. Innym te kawałki szczeciny mówiły tak samo dużo jak i jemu czyli nic specjalnego poza tym, że stwór widocznie ma jakąś rzadką, sztywną szczecinę. Wciąż tu czy tam znajdowali po drodze rozchlapane pacnięcia ciemnego płynu gdy stworzenie zostawiało za sobą chlapnięcia krwawej posoki jaka pozostała na nim po spotkaniu z Mel.


Zostawało pomyśleć co dalej robić. Trop prowadził do windy. Ale szyb ciągnął sie i w górę i w dół. Pies twierdził, że trzeba by wejść do środka by sprawdzić w którą stronę udał się stwór. Nawet jakby nic nie znaleźli a gdzieś by tam wlazł czy zlazł w bok to były szanse, że tam jak i tutaj przy drzwiach windy zostawi jakieś ślady. Ale stojąć na zewnątrz szybu więcej nie dał rady sprawdzić. Słowa zawierały sporo logiki ale też i wszyscy zdawali sobie sprawę z konsekwencji. W szybie, gdzie musieli się trzymać stopni i drabinki, poruszając się po ciemku, potrzebując dłoni do chwytania, trzymania światła i może jeszcze broni, byliby dość wystawieni na atak wszelaki. No i nie było wiadomo gdzie ten pogrążony w mroku i skapującej wodzie pionowy tunel ich zaprowadzi.




Pustkowia; chebańskie bagna; zachodni brzeg rzeki; Dzień 7 - późne południe; pogodnie; chłodno.




Gordon Walker, Nathaniel “Lynx” Wood i Nico DuClare




Przy kolejnym uderzeniu grotu włóczni w kolejną zalaną wodą kępę traw woda się zakotłowała. Indianin odskoczył instynktownie zastawiając się włócznią ale wodne kotłowisko ścichło a dało się zauważyc tylko jakieś poruszające się kępy traw jakby coś się oddalało pośpiesznie by zniknąć w kolejnych zalanych wodą kępach traw. W końcu wszystko się uspokoiło a Łapa uśmiechnął się z przekąsem i wrócił do kontrolnego sprawdzania terenu jaki rozciągał się przez zbieraczami bagiennego runa. - Pełno tego tutaj. - odezwał się nico z przekąsem wznawiając swój nieśpieszny tryb poruszania się.


Trójka zbieraczy bagiennego zielksa które miało być składnikiem jakiejś maści zaś była już całkiem solidnie przemarznięta i przemoczona. Wilgoś we wszelakiej postaci wdzierała się poprzez ubrania. Praktycznie całe spodnie aż po górę ud mieli mokre jakby wskoczyli do wody. Zresztą wciąż w niej brodzili tyle, że czasem sięgała po kostki a czasem prawie po pas. Do tego dłonie non stop zanurzone w zimnej, wodnej brei zaczynały drętwieć i stopniowo tracili w nich czucie. Wraz z wilgocią wkradało się zimno, kradnąc po trochu ale bezustannie ciepło i energię z ciał. Snajper i Grenadier nie jeszcze jakoś się trzymali choć nie było wiadomo kiedy wilgoć i zimno zacznie mieć na nich zauważalny wpływ. Ale zastępczyni szeryfa już zaczynała szczękać zębami i trzęsły jej się dłonie. Nie było to nic strasznego czy poważnego ale przebywanie na tych zalaną zimną wodą bagnach nie zapowiadało się by sytuacja miała ulec poprawie.


Dłonie zbieraczy już prawie całkowicie pokrył sok ze zrywanych roślin. Przylgnął do skóry barwiąc ją na zielonkawo. Był trochę klejący przez co do dłoni przylegały im często jakieś fragmenty liści czy trawy albo okruchy ziemi. No i zaczynał już zauważanie piec. Na razie było to dość nieprzyjemne uczucie ale nie dosłownie palące.


- Duchy i demony wiele wiedzą Rysi Pazurze. Wiedzą też to o czym my nie wiemy. Czasem im się coś wydaje, że wiedzą lub próbując udawać, że wiedzą. Ale też i wiele wiedzą dosłownie. Nawet jeśli nam się wydaje, że się mylą lub mówią nieprawdę. Jeśli demon wszedł w ciało człowieka i nakłonił go do czegoś sprawa ma duchowy wymiar. Znajdzie swoje odbicie w świecie duchów. Jeśli więc demon uważał, że wyrządziłeś mu krzywdę albo tak wmówił opętanemu człowiekowi to musiało być jakieś źródło w naszym świecie. Na twojej ścieżce gdzieś w przeszłości. Inaczej demon przejąłby kogoś innego albo skierował opętanego na kogoś innego. Jeśli chcesz mieć z tym spokój lepiej uporządkuj sprawy ze swoich dawnych ścieżek. Jeśli to był demon, demon który lubi polować na ludzi jak na jelenie to on wróci. Mogłeś zabić jego nosiciela ale nie jego. Nie można zabić demona. Nie tak jak się zabija człowieka czy zwierzę. Ale o tym lepiej porozmawiaj z Biegnącym Księżycem. On bardziej się wyznaje w takich sprawach. - syn wodza mówił jakby chyba dosłownie wziął słowa brodacza o tych duchach i demonach. Mówił poważnie jak zawsze gdy sprawy zazębiały się o świat duchów w jakie wierzyło plemię Burzowej Chmury. Mówił gdy przeszukiwał sąsiedztwo zbieraczy stukając i dźgając teren włócznią.


- A ty Nico? Chodzą słuchy, że w zimie utarłaś nosa samemu Drzazdze. Jak to było? - Łapa spojrzał na zastępczynię szeryfa z ciekawością gdy chyba nawiązywał do małego pojedynku tropicieli jakie sobie w zimie urządziła Nico właśnie z Drzazgą. Widać plotka jakoś rozeszła się wśród miejscowych a i wzbudzała ciekawość u Indianina. Drzazga w końcu jako tropiciel i zwiadowca cieszył się dość sporą estymą w okolicy. Ktoś kto go pokonał w jego specostwie widocznie wzbudzał ciekawość okolicznych mieszkańców. A przynajmniej Niedźwiedziej Łapy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline