Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2016, 17:28   #80
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 9

01 kwietnia 1723, Czwartek





Kliknij w miniaturkęad Szuwarami niebo kłębiło swe pierzaste, sine chmury, a wiatr był silniejszy niż wczoraj. W powietrzu dało się jednak wyczuć zapach wiosny, a z otaczającego miasteczko lasu, nieśmiało dochodziły trele kilku ptaków.


Był blady świt, gdy w tawernie ożyły dźwięki garów, skrzypienia drzwi, a w oknach światła zamajaczyły. Na rynek zajechały dwa skrzypiące powozy i ekipa Boldervinów razem z panem Pierrat’em rozpoczęła mozolnie załadunek bagaży.
Mało kto się odzywał. Pomarszczone, zmęczone twarze od niewyspania utrwaliła miniona noc. Troll Armand pracował znów do późna zgarniając mieszkańcom sen z powiek...


Młotek walnął w kciuk kobolda a ten zawył na cały głos aż poniosło się do kurnika Hoe. Kogut wytrzeszczył zezowate gały i rozpoczął piać.
Taak. Jean-Christophe znów przybił ogłoszenie, na którym widniało kilka informacji. Arkuszem ochlapanym krwią rajcy trzepotał lekko wiatr.
 
Osoby, które wyznaczył kobold do tego zadania:
Angele Leroux, Iris Pascal, Radegondre DeVillepin, Janina Zbażyn, Doderic Redbread, Fernand LeBlanc.





- Żesz.. w mordę… taki okropny, okropny dzień.. - Pod nosem burknął Trouve i ssąc kciuka jednej ręki, a drugą podtrzymując młotek i rulony dokumentów, ruszył w kierunku domu Mer’a.
Po drodze minął grupę ludzi uzbrojoną w naprawdę bardzo chłopski oręż, która gromadziła się już pod arsenałem.
- Dzień dobry - Pozdrowili kobolda chórem.
- Dzień dobry, moi drodzy, dzień dobry - odpowiedział im starzec - Czekacie na pana Martin’a?
- Acha - pokiwali głowami.
- I na panią Hoe - dorzucił ktoś.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze.. - powiedział rajca sam do siebie i podreptał dalej.






Karczma


Eldritch nie wyspał się tej nocy. Próbował spać czujnie i nawet mu się to udawało, gdyż kuźnia nikomu spokojnie zasnąć nie dała, ale potem zasnął twardo. Tak jak się to zasypia nad ranem. Zbyt jednak krótko by odpocząć. Sen ciągnął się za nim jak kleista smoła. Spowalniał ruchy i reakcje. Gospodarz zatem dziś szurał butami...


Nie wydziwiał ze śniadaniem dla gości. Czerstwy chleb podał, serów trochę, lekko już nieświeżą rybę, kilka jaj na surowo, marynowane grzyby i kiełbasy. Nie zwracał uwagi na jęki LeBrunów, ktorzy i tak ostatecznie częstowali się swoim winem.
Dopiero gdy Lisa podstawiła mu metalowy kubek z parującą, gorącą kawą, Ocaleniec lekko się obudził…


- Panie Eldritch - zagaił ochroniarz podchodząc do lady i kładąc zapłatę - Mam prośbę, a właściwie biznes. Przywiozłem ze sobą bardzo nowoczesne i dobre patelnie żeliwne i miedziane. Cztery sztuki różnej wielkości mi zostały. Głupio bym je zabierał z powrotem i tarabił do Chenes. Panu bardziej się przydadzą, a i może pan je sprzedać. Opchnę po $4,00 za sztukę, co pan na to?


Dom Mera

Mer wyspał się znakomicie. Poprzedni wieczór, być może za sprawą ziół, okazał się dla Rodolphe bardzo relaksujący. Poczytał nieco książek, co pozwoliło odegnać troski, a wygodne łoże i ciepła pierzyna ululała cyrulika do głębokiego snu. Nawet żołądek był pełny i nie budził w środku nocy. Ani pęcherz.
Myśl o śniadaniu z wędliną od Hoeth nastrajała pozytywnie, ale Rodolphe najpierw musiał otworzyć drzwi, bo ktoś dobijał się do nich bezpardonowo i dość wcześnie…
Zaskrzypiały zawiasy, a w wejściu.. pan Trouve. Bo kto inny.. Uniósł rękę z sinym i widocznie uszkodzonym kciukiem…
- Krwawię - jęknął..



Dom Hoe

Z za okna dolatywało pianie koguta, który rozdarł swój dziób dość wcześnie dzisiaj. Nie wyglądało na to, by dzień zapowiadał się ładnie. Hoe dziś czekała wyprawa, która nie wiadomo jak długo mogła potrwać. Należało spakować się i ogarnąć tę całą wyprawę razem z Rem…
Po oknem dało się słuchać głosy.
- Sie gździli tom siem nie wyspał...
- Sie gździli cy nie, łomot był jakby ją młotem jakim po chełmie obijał… W stajence już nie śpim. Erotomany jakieś.
- Heh.. to kowal młócił coś na kowadle..
- Pewnie trolicę jakąś..
- To tu so te jajka?
- So. Kurnicek jest to i jajka bedom. Ale zapukać trzeba i właściciela pytać. Takie to zwyczaje teraz.
- Się przewraca w głowie tym ludziom. A kury pytać też trzeba?...

Hoe za chwilę usłyszała pukanie do drzwi.



Młyn

Gdy Zbażyn otworzył jedno oko, przez chwilę wydawało mu się, że Genowefa skrada się do jego łoża niczym kocica. Tak jak to było niegdyś, gdy byli młodzi. Nurkowała pod pierzyną i wyprawiała rzeczy, od których niejedna panna z ‘Le Banane de Rouge’ poczerwieniałaby jak burak.
- Wstawaj stary - rzuciła i odsłoniła brutalnie okno. Resztki snu prysły niczym porcelana upuszczona na kamienne klepisko.
- Ponoć lepiej się już czujesz. Ojciec mówił, żeś prawie zdrów - klasnęła w ręce - Trza za pole się brać i naszych synów pilnować. Obiboki. A i nasz Zdzich gdzieś znowu przepadł, więc jak go spotkasz to złój mu skórę! Wstawaj, wstawaj.
To rzekłszy wyszła z pokoju.






Świątynia

Ojciec Theseus pewnie zasiedziałby się do późna w papierach gdyby nie Chloe, która skutecznie pogoniła go do jego komnaty. I tak trudno było zasnąć przy łomoczącej kuźni obok i płaczu najmłodszego dziecka z sierocińca, ale cokolwiek udało się wyrwać tej nocy i trochę pospać. Trzeba było przyznać, że komnaty lśniły. Było w nich dużo milej, przytulniej i cieplej.


Szczura nie udało się spotkać. Pewnie ze względu na późną porę. Wysiłek jednak nie poszedł na marne i pośród wielu dokumentów i zapisków, Theseus znalazł spis inwentarza kościoła. Okazało się, że poprzednia gosposia spisała go dla duchownego, a rzeczy w kościele oznaczyła literą “Ś”. Można było to zobaczyć choćby teraz, na kubku, który Chloe miała przed sobą, albo na talerzu cicerone.
Zarówno dzieci jak i opiekunki, wszyscy siedzieli teraz ciasno przy stole i spożywali śniadanie w ciszy. Radość z ciepłego mleka gdzieś się schowała między klejącymi się oczami, a opadającymi głowami. Wszystkie buzie przeżuwały pokarm beznamiętnie, co chwilę ziewając. Pukały i stukały drewniane sztućce o drewniane naczynia.
Po schodach wdrapał się sapiący pan Milet i zaszedł na stołówkę.
- Mości dobrodzieju. Nie chcę przeszkadzać, ale pan Trouve kazał przekazać, że chętnie się z ojcem spotka przed południem, o ile to możliwe. Chodzi o sprawy miejskie...
 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:42.
Martinez jest offline