Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2016, 00:16   #34
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Cheechee



Fabryka Nixx w Chell, popołudnie
Lucifer leżał obok Nixx i z błogim wyrazem twarzy zaciągał się papierosem.
Pierwszym od tygodnia.
Gdy minęła chwila od ucichnięcia odgłosów ich igraszek ktoś zdecydował się w końcu zapukać do drzwi.
Blondynka przytulona do Heena odwróciła się na plecy układając ramię mężczyzny pod głowę.
- Wejść!

W drzwiach stanęła Azjatka z pojemnikiem.
- Gdzie postawić?
- Przysuń krzesło do nas. -
Nixx przeciągnęła się leniwie nie kryjąc swej nagości. Azjatka zaś obrzuciła Heena lekko pogardliwym spojrzeniem.
- Nixx, mam prośbę - powiedział gdy oszpecona krzątała się po pomieszczeniu. Ustawiła stołek obok sofy, na wyciągnięcie ręki reportera. Otworzyła pojemnik i pomieszczeniu rozszedł się zapach burgerów.
- Prośbę? - zdziwiła się nieco blondynka machnięciem dłoni odganiając dziewczynę. - Jaką prośbę.
- Lubię zabijać -
skłamał. - A kurwica mną ciska, jak ktoś się ze mnie śmieje. - Starał się uważnie dobierać słowa i być jednocześnie dobrze zrozumiany. - Wiesz, jakby ktoś… - Lekkim ruchem dłoni zatoczył ręką wskazując tę sytuację, w której był bionicznym wibratorem. - Mogę wtedy?
Nixx sięgnęła przez ciało solosa po gorącego burgera - po czym zmieniła zdanie.
Rozłożyła kanapkę i zaczęła podawać kawałki jedzenia Heenowi do ust. Malutkie porcyjki.
- Mówisz - oblizała czubek palca z sosu - że ktoś będzie się śmiał z ciebie bo należysz do mnie? - Zmarszczyła brwi w lekkim niezrozumieniu. Może i udawanym.
Podsunęła Lucowi kolejny kąsek.
Wziął, przeżuł, połknął.
- Tak.
- A kto miałby się śmiać? -
zdziwiła się fałszywie. - Cheechee, podaj nam jeszcze piwo - dorzuciła uprzejmym tonem do dziewczyny stojącej obok z coraz bardziej chmurnym spojrzeniem zafiksowanym na rozwalonym nagim Heenie.
Ten zaś czując fałsz w słowach blondynki solos z początku milczał.
Sucz lubiła widać pogrywać. Patrzył na zachmurzoną Azjatkę z blizną.
- Nie wiem, jakiś szajbus? - zaryzykował.
- Zapewniam cię mój drogi - kolejny kąsek wylądował w jego ustach - że nie ma u mnie szajbusów. - Odebrała puszkę piwa z rąk dziewczyny z blizną. - Ale jeśli by się taki znalazł… - zawiesiła głos trzymając piwo w powietrzu. Cheechee pstryknęła zawleczkę - … to daj mi znać. Pomówimy o tym, Lucyferze. - Machnęła dłonią i Azjatka ruszyła by wyjść. - Przynieś mi zestaw. - rzuciła jeszcze za odchodzącą.
- Oczywiście, Nixx.

Gdy Cheechee wyszła, znudzona karmieniem Luca Nixx, oparła się o sofę pociągając łyka z puszki.
- Możesz zjeść - pozwoliła nakazując. Przyglądała się oceniająco reporterowi.
Skubał po trochu też przyglądając się córce Lugo. Raczej dla jej satysfakcji niż własnej potrzeby prześlizgiwał się lepkim wzrokiem udając mocniejsze niż normalnie i utrzymujące się mimo dopiero przeżytych kilku godzin rżnięcia, zainteresowanie piersiami, udami kobiety, wydepilowanym łonem.
- Guinness. Król piw. Nie zauważyłem po drodze 7/11 - zażartował.
- Co to za życie bez grama przyjemności - mruknęła blondyna. - Cheechee pokaże Ci gdzie będziesz spał. - Podniosła się i ruszyła ku stercie ciuchów porzuconych przy wejściu do łazieneczki.
Na te słowa zjawiła się i Azjatka, która po uprzednim zapukaniu, wniosła niewielkie płaskie pudełko i zwitek ciuchów.
- Doskonale! - Nixx już w bieliźnie podeszła ku siedzącego na sofie Luca i sięgnęła po zawartość pudełka.
Wyciągnęła dłonie z cienką obrożą ku jego szyi.
- To dla Twojego bezpieczeństwa, Lucyferze. I dla mojego. Chcę byś nie oddalał się zbyt daleko. Jeśli tak by się stało na przykład moi przeciwnicy zaatakowaliby Cię - pogładziła Heena po twarzy - będę w stanie przysłać posiłki.
- Zapomnij. -
Lucifer przesunął się na kanapie unikając próby założenia mu obroży.
- Nie bądź dziecinny. - Usta Nixx drgnęły nieco. - Nie znasz Chell, nie znasz tutejszych zagrożeń. Nie chcę by Ci się coś stało - wciąż mówiła ale w jej głosie pojawiły się nutki niecierpliwości.
- Będzie większy fun, podczas poznawania - odpowiedział wstając. - To moje nowe ciuchy? - spytał wskazując zwitek przyniesiony przez Cheechee.
Ta zaś wycelowała w niego rewolwer, który właśnie odbezpieczała.
- Możemy załatwić kwestię po dobroci, albo… mniej przyjemnie - stwierdziła chłodnym tonem córka Lugo.
Stanął obok opuszczając ramiona i nie wykazując już dalszych starań przeszkadzania dewiantce w zakładaniu mu czegokolwiek. Odpuścił ale nie zaszczycił blondyny przy tym nawet ukradkowym spojrzeniem. Dał wariatce pełen dostęp do swojej szyi.
Wpatrywał się za to w Cheechee.
Intensywnie.
Mocno, prosto w oczy.
- Jeżeli zaraz nie opuścisz tego gnata - powiedział spokojnie. - To obiecuję ci cziczka, że kiedyś wezmę ten Twój rewolwer, jak pod chatą Lugo, i wcisnę ci go tak głęboko w dupę, że krzyki rozkoszy z takiej penetracji będą zagłuszały wizg AV-taxi na Manhattanie.
Tymczasem obroża zacisnęła się wokół jego szyi. Po całej przemowie reportera, Nixx pocałowała go w policzek i mruknęła:
- Pamiętaj, ze jesteś mój i że nie lubię się dzielić moimi najbliższymi - dodała z uśmiechem w oczach.
Azjatka opuściła w końcu broń z zaciśniętymi ustami. Nie odrywając od niego spojrzenia, czekała bez słowa aż Heen się ubierze.
- Za późno. Co to za gość na Twojej siódmej? - spytał Lucifer.
- No już nie burmusz się, mój drogi. - Nixx odwróciła się by ruszyć ponownie po ubranie. Cheechee zacięła mocniej usta. Pokancerowane oblicze zdradzało napięcie, w spojrzeniu zabłysła wrogość.
- Nie wiem o czym mówisz. Jesteśmy tu sami - dodała szefowa wciskając się w spodnie i koszulkę, podczas gdy Azjatka nadal nie wychodziła z pomieszczenia. Ewidentnie czekała na zakończenie ubierania się obydwojga.

Lucifer zaczął ubierać się w luźne ciuchy: spodnie przerobione ze starego kombinezonu i koszulki. Obcisłej. Wciąż nawet lekkim spojrzeniem nie zaszczycając córki Lugo i ostentacyjnie wpatrując się w dziewczynę z blizną.
- Będę potrzebował broni - odezwał się.
- Dostaniesz. Po okresie próbnym - stwierdziła Nixx, nie patrząc na niego. Zasiadła już do biurka, włączając maszynę, która z poszumem zaczęła wydawać z siebie popiskiwania. W chwili gdy dopinał buty, usłyszał standardową melodyjkę startową Windowsa.
- Ruszaj się, nie mam całego dnia - warknęła Azjatka, popędzając go.
Przez ten czas nie spuszczał z niej spojrzenia nawet na chwile.
Ruszył jednak do drzwi, w jej stronę.
- Wróćcie przed zmierzchem - rzuciła na pożegnanie Nixx wpatrzona w monitor.
Pokiereszowana dziewczyna uniosła głowę by wpatrując się w Heena przepuścić go przy wyjściu.
Machnęła lekko ręką z niecierpliwością, poganiając go.

Wyszedł wprost na rozdroże, z którego wcześniej się dostawali do pomieszczeń Nixx. Wokół nich w dole tunelu, który wcześniej był pusty i pozbawiony śladów życia, kręcili się teraz ludzie: kobiety, mężczyźni, nawet starsze dzieci, przenosząc paczki, i przeładowując niewielkie wózki. Z tej odległości wyglądali jak większe wersje mrówek.
Oprócz drzwi jakie właśnie się zamykały, były jeszcze jedne. Zza nich dobiegały dość przytłumione hałasy. To tam nakazała mu iść Cheechee, wskazując kierunek kiwnięciem brody. Dlatego właśnie poszedł w drugą stronę, choć z początku intrygowało go co jest za drzwiami. Gdy tylko zorientował się, że Azjatka tam chce go poprowadzić, zwrócił się ku schodom aby zejść w dół do tunelu z niewielkiego pięterka na jakim stali obecnie.
- Gdzie do kurwy nędzy leziesz - sarknęła kobieta zastępując mu drogę. - Ruszaj zad, nie mam czasu na humory. Nixx kazała Cię wdrożyć.
- Ja tam słyszałem, że mamy wrócić przed wieczorem. Pozwiedzać chciałem. Idziesz ze mną?

Azjatka już doszczętnie zniecierpliwiona zrobiła pierwsze co wpadło jej do głowy: walnęła Luca w splot słoneczny dwoma palcami nim ten w ogóle zdążył zauważyć ruch. Zatchnęło go, aż zgiął się wpół próbując łapać oddech. Widział już coś takiego w Clockwork, choć Hao był chyba bardziej wprawiony. Coś podeszło mu do żołądka, płuca spazmatycznie domagały się oddechu. Nic dziwnego, że wtedy to wyłączyło nawet kogoś takiego jak Edek.
- Nixx kazała Cię wdrożyć. - Cheechee stanęła tak by móc ewentualnie asekurować Luca przed upadkiem ze schodów. - Nie chcę Ci robić krzywdy, ale to zrobię jeśli nie przestaniesz narażać mojego tyłka. Rozumiesz? - mówiła cicho.
- Jasne... - Zgięty wpół wydyszał równie cicho, ale raczej z braku powietrza. - Nająłem… się… jako ochroniarz… - Strużka śliny zwisała mu z kącika ust, ale w oczach miał bunt i wściekłość. - A robią ze mnie sexpacynkę, to myślisz, że… możesz… patrzyć na mnie z pogardą i pomiatać…?
Cheechee ponownie wbiła dwa palce tym razem przekręcając je śmiesznie i napięcie nieco odpuściło. Mógł się wyprostować i złapać powietrze, chociaż bok ze złamanym żebrem zakłuł boleśnie.
- Rusz się. Nie tu. - Cheechee pociągnęła go nie czekając aż się pozbiera ku prawym drzwiom.
Faktycznie z tunelu pojawiło się kilku mężczyzn:
- Wszystko w porządku? - jeden z nich podszedł nieco bliżej obserwując ich. Coś w jego wyglądzie, zapadłych policzkach i lekko zaczerwienionych oczach postawiło Heena w stan alarmu. Widział już podobnych ludzi zamieniających się za życia w chodzące szkielety.
Sandman.
- Nie, fajki zgubiłem - odrzekł wciąż lekko zatchnięty, ale ruszając za Azjatką.
- Wszystko w porządku, Willy. - Machnęła ręką i otworzyła drzwi.




Niewielka kanciapa, może dwa na dwa metry, zapewniała przyjemne ciepło. W środku panował miły półmrok, z którego wyłoniły się kolejne barczyste sylwetki. Dwóch mężczyzn, wyglądających na polinezyjczyków, za którymi zalśniły czerwone oczy starych modeli maszyn bojowych.
Cheechee prowadziła Luca nie przejmując się żadnym z nich do kolejnych drzwi. Tym razem użyła klucza by przejść dalej.
Tu pomieszczenie było zdecydowanie większe, oświetlone bladym światłem świetlówek zawieszonych pod sufitem. Rzędy długich stołów wypełniały przestrzeń. Wokół nich przy niedużych stanowiskach, tłoczyli się wychudzeni ludzie. Przed każdym z nich stało opakowanie wypełnione proszkiem, który był zabezpieczony hermetycznymi pokrywkami. Proszek był ładowany do niewielkich fiolek i umieszczany w kolejnych paczkach, ustawianych równym rządkiem we wskazanym pod ścianą miejscu. Tuż obok znajdował się okrągły otwór obecnie zabezpieczony i zamknięty. Oprócz mrówek było tutaj sześciu strażników. W tle za to leciała przyjemna muzyczka mieszająca się z odgłosami kilku wiatraków utrzymujących stałą temperaturę.



Dziewczyna odwróciła się do reportera:
- To właśnie część Twojego zadania. - Kiwnęła głową ku stołom.
- Czyli przepraszam. Co? - Zmarszczył brwi patrząc na nie, na ludzi, pojemniki, proszek. - Bo zdaje się, że nie chwytam.
- To jest to, co będziesz ochraniać. Oprócz Nixx. Stałe dostawy, co tygodniowe. Ostatnio kilku szajbusów przypuszcza na nasze transporty ataki, w chwili gdy następuje przeładunek. Jeden taki transport to jakieś -
pokręciła głową na boki szacując - trzysta tysięcy kredytów.
- I czym mam ochraniać? Mam pluć jak jakieś gnoje zechcą w szalonym zrywie na transport się zasadzić?
- Lubisz wkurwiać ludzi, czy to tylko Twoja milsza strona? -
Cheechee odwróciła ku niemu pokaleczony profil, przyglądając się z nutą zaciekawienia.
- Mam lepsze. Wpadniemy kiedyś do jednego baru na Brooklynie, albo do jednego klubu na Manhattanie w którym niedawno bawiłem ze znajomymi, to spore szanse na ich odkrycie.
- Wciąż się łudzisz, co? -
Dziewczyna pokręciła głową. - Co do broni dostaniesz. Przed transportem. Chodź, pokażę Ci resztę.
- Jak ci na imię Cheechee? -
spytał. Jakby to pytanie absurdalnie nie brzmiało.
- Cheechee, przecież wiesz - mruknęła prowadząc go do wyjścia.
- Aha, taka z Ciebie Cheechee, jak ze mnie Azorek - odpowiedział sugestywnie napinając obrożę i wywołując lekki uśmiech na jej twarzy. Ruszył za nią.
- Ludzie przyzwyczajają się do gorszych rzeczy. - Skrzywiła się lekko. - Chodźmy, Azorku.

Wrócili do tunelu, którym przybyli kilka godzin wcześniej. Tym razem zamiast do wyjścia Cheechee pokierowała go dalej w głąb. Luc miał okazję przy tym zapoznać się z systemem transportowym wózków popychanych mozolnie przez “mrówki”. Wózki wywożono z tunelu, ładując ich zawartość na jeden z dwóch poduszkowców, które śmigały na zmianę przy wyjściu. Idąc dalej tunelem, doszli do podobnej metalowej platformy z jakiej niedawno zeszli. Ta jednak prowadziła bezpośrednio do jednych drzwi, kodowanych zamkiem cyfrowym i otworzyła je wprowadzając Luca do środka, dyskretnie kodując wejście od wewnątrz. Co dawniej zapewne było magazynem technicznym zostało zamienione w wygodną kwaterę. Niewielki przedsionek, wnęka prysznica, obok też wnęka kuchenna i duży salon-sypialniany pokój, w którym po jednej stronie stało łózko, po drugiej niewielka sofa. Pod ścianami stały też półki z książkami.
- Nixx śpi tutaj - Dziewczyna wskazała na łóżko. - Jej hm… Azorki śpią tu. - Obeszła łóżko i wskazała na materac na podłodze obok. Uciekła spojrzeniem tym razem.
- Masz stały dostęp do kuchni - zmieniła temat obchodząc reportera i otwierając niewielka lodówkę - i zasobów.
W środku lodówki były sery, wędliny, napoje, suszone owoce, woda, przekąski.
- Masz jakieś pytania?
- Jak tu trafiłaś? Chodzi mi o Chell.
- Chodziło mi raczej o pytania dotyczące układu… -
Uniosła brew.
- Owszem, takie też mam.
- A co to ma za znaczenie, Azorku? -
Azjatka lekko się obruszyła. - Serio, zostaw chęci i nadzieje za murem Chell. Tak będzie lepiej i łatwiej. - Trzymała dystans cały czas.
- Zróbmy tak, jeżeli spieprzę stąd w dwa tygodnie, skoczymy na piwo na Brooklin - odpowiedział rozglądając się. - Pytanie pierwsze: jak często są transporty wymieniające wyprodukowanego tu Sandmana z policją za specjalne towary?
- Skąd… -
zmarszczyła brwi - …założenie, że z policją?
- Bo to policja obstawia te norę. Byliby idiotami, gdyby rezygnowali z kasy jaka idzie na tym dealu. A nawet jak to mafia, to mała różnica. Pytam jak często.

Dziewczyna klapnęła na sofę i oparła ramiona o kolana:
- Mówiłam.. raz na tydzień.
- Wiem, chciałem sie upewnić, że handlujecie z glinami. -
Wyszczerzył się. - Pytanie numer dwa: jaki jest kod do tych drzwi? - Wskazał panel otwierający wejście.
- Nixx da Ci kod, jak uzna, że może. Może?
- Oczywiście, że tak. Mogę nawet zamerdać ogonkiem. Ale Azorek nie da tu się zamknąć, jak nie będzie sam mógł wyjść na spacerek.
- To już nie zależy ode mnie, pieseńku. Powiedz mi… bierzesz pod uwagę tę śliczną obrożkę?

Lucifer pokiwał głowa i zbliżył się do lodówki na której leżał nóż.
- Tę obróżkę? - Odciągnął ją i zbliżył do niej nóż próbując przerżnąć.
Cheechee zerwała się z sofy błyskawicznie:
- Odłóż ten nóż! - krzyknęła natychmiast ściszając głos. - Oszalałeś? - Przerażone zaskoczenie odbiło się na jej twarzy. Zaczęła powoli zbliżać się do Heena, który lekko kalecząc sobie szyję, napiął obrożkę na ostrzu. Wyciągnął przy tym drugą rękę gestem wstrzymania Azjatki.
- Czemu?
- Dlatego… że -
Cheechee zbliżała się uparcie, odganiając jego rękę i w końcu łapiąc ją w swoją - stracisz życie jak ją zdejmiesz. Jak myślisz co robiła Nixx gdy wychodziliśmy?
- Aktywowała mikroładunek w obroży. Stracimy oboje, jak mi tego nie zdejmiesz. -
Cofnął się zasłaniając sobą drzwi. Uśmiechał się lekko, ale wzrok miał twardy.
- Przestań się wygłupiać! - fuknęła. - Myślisz, że nie zauważy? - Odsłoniła swoją bluzę wolną ręką ukazując podobną obrożę. - Nie doceniasz jej. Jak większość.
- Założyła mi to przez ciebie, twojego gnata. Też masz dosyć. To może skończmy to? -
spytał. - Będzie spokój. Potrafisz to ze mnie zdjąć?
- Czy ja czy nie, ktoś by tam był. -
Odsunęła się nagle ze złością.
- Może gdyby był...
Urwał, bo postawa dziewczyny nie dawała mu spokoju.
- Kim Ty jesteś? Skądeś tu się wziął? - teraz to ona zaatakowała pytaniami.
- ...kto inny to bym zajebał i założyć sobie nie dał - dokończył. - A jestem tu przejazdem - syknął. - Pieprzę “Abandon all hope” i inne takie bzdury. Ja dziewczyno - nie nazywał jej Cheechee od dłuższego czasu, od kiedy spytał o imię - stad wychodzę. Pytanie czy chcesz się zabrać.
- Lucifer, kim jesteś mi powiedz… -
Przysunęła się z zaciętą miną - …ja powiem czy się zabieram czy nie.
- Nie rozumiem pytania, jak to kim. Kimś kto chce stad wyjść i kimś kto może. -
Patrzył na nią uważnie i utrzymywał dystans aby nie dać jej możliwości rozwinięcia głupich myśli w czyny. Cienką obrożkę wciąż miał napięta na ostrzu noża. - Nie jak Lugo czy Nixx, co by mogli, a nie chcą. Bo tu mają władze, status, wszystko co chcą, a na zewnątrz byliby zerami. Mam jeszcze kilka miejsc w AV. Jak się nazywasz? Chcesz całe życie być Cheechee?
- Jesteś za bardzo ogarnięty, za pyskaty i zbyt pewny siebie dla własnego dobra. To nie jest zabawa -
rzuciła ze złością. - Pókiś potrzebny to żyjesz. Nie jesteś, wywalają Cię na śmietnik...
- Ilu było do tej pory Azorków? -
warknął przerywając jej. - Ilu pamiętasz?
- Za mojej kadencji? Jesteś siódmym czy ósmym. Części poprzednich rozrzuciła po Chell. To -
wskazała na swoją twarz - zrobiła mi za to, że sprzeciwiłam się jej przy szóstym. Chcesz to rozrywaj obróżkę! - wrzasnęła i klapnęła na sofę.
- Mogę ją rżnąć godzinami - zaczął spokojnie schylając się. - Mogę zacząć o zmroku, a skończyć w południe. Ile tylko pozwolą mi mięśnie, a i to mogę odpoczywać gdy zechce mnie ujeżdżać. - Był obsceniczny nakreślając te sceny i oczywiście przesadzał. Cheechee skrzywiła się niechętnie. - Ale choćbym ją doprowadzał do czterdziestu orgazmów w nocy to i tak będę kiedyś kolejnym rozrzuconym, bo w końcu klasycznie się mną znudzi. Wiesz o tym kurwa, prawda mała? Więc muszę stąd spierdalać, a mam możliwości. I czeka na mnie syn.
Nic nie mówiła na jego pytania retoryczne.
- Teraz i tak będzie mieć cię na oku i to blisko. Jesteś nową zabawką. Wszyscy będą się przyglądać. Zaczniesz kombinować poleci i moja głowa. - Wskazała na napiętą obrożę na szyi reportera - Mam Cię pilnować. - Ukryła twarz w dłoniach, w ramionach widać było napięcie. - Dobrze, spróbuję Ci pomóc ale nie dziś i nie od razu…
Odjął nóż od szyi i obroży, po szyi ściekała mu wąska stróżka krwi.
- A wtedy ja, będę grzeczny gdy mnie obserwują. Przyleci AV, odlecimy. Powiedz mi na razie… czy mają tu łączność z miastem? Sieć? Radiówka?
Pokiwała głową.
- Radiówka. - Spojrzała na Heena z wyraźną ulgą. - Ludzie Lugo ją obstawiają. W ten sposób oboje trzymają się w szachu. Ona towar, on transport i komunikacja.
- Czyli łączność jest w strażnicy Lugo, a między nimi jedynie kontakt krótkiego zasięgu, tak? -
upewniał się.
- Tak. Oni się niezbyt kochają. Ale robią ze sobą interesy.
- Idziemy coś zjeść? -
Wyprostował się i bardziej lekkim tonem zmienił temat. - Dobrze jakbyś pokazała mi mesę.
Wstała i ruszyła do drzwi.
- Jak masz na imię? - spytał z uśmiechem i totalną upierdliwością.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Przyzwyczajony jesteś dostawać wszystko od razu i za darmo, co? - rzuciła kpiąco.
- Nie. Na żelki w 7/11 muszę czasem czekać w kolejce i wyobraź sobie, że wołają przy tym o kredyty - odpowiedział równie kpiąco.
- Serio bzykałeś Nodę? - spytała prowokująco i raptownie zmieniając temat.
- Nodę? - Zmarszczył brwi w zdziwieniu. - Jaką Nod?... - Grymas zdziwienia przeszedł w skurcz obrzydzenia gdy o czymś pomyślał. - Śmierdząca staruszka? Ona powiedziała, że to… ją…? - Poczuł jak coś mu wędruje w górę układu pokarmowego.
Cheechee zachichotała w odpowiedzi. Pocharatana twarz byłaby ładna, przyciągająca uwagę, gdyby nie szramy.
- A myślisz, że jak reklama działa?
- O kur… -
aż się zatoczył.
Po raz pierwszy miał minę Azorka.
Bardzo zbitego.
O nic więcej nie pytał.
Dziewczyna szła obok lekko się chichrając, chociaż starała się powstrzymywać widząc jego minę. Nic więcej nie powiedziała, chociaż widać było, że chciała.




Zaprowadziła go, ponownie mijając załadunkowych i straże do miejsca niedaleko wejścia do tunelu. Po prawej stronie za niewielkim zakrętem była otwarta hala, z wielką garkuchnią za siatką i kratami. Porcje były wydawane przez dwójkę nastolatków przez niewielkie wycięcie w kratach. Porozrzucane pudła służyły za tymczasowe krzesła i siedziska.
W kantynie było około dwudziestu osób - pierwsze co rzuciło się Lucowi w oczy - tworzyli oni niewielkie grupki. Większość z nich zajęta była jedzeniem i nie rozmawiała ze sobą.
- Oto i królestwo życia - zakpiła Cheechee mrucząc pod nosem. - Strażnicy są tutaj zmieniani trzy razy na dzień. W nocy mesa zamykana jest na cztery spusty. Zapasy żywności są krótkoterminowe, kilka dni, trzy-cztery maks. Nie przechowują więcej. Najwięcej żywności jest zaraz po wymianie. Ci, którzy się przysłużą dostają lepszy wikt. Reszta… różnie.
- Te grupki… ludzie tu się nie trzymają razem? Jakieś frakcyjki? -
spytał rozglądając się.
- Raczej nie - pokręciła głową - każdy tu trzyma się osobno. O pozycję u Nixx się tutaj walczy. Dosłownie - dorzuciła. - Później działa prawo silniejszego. Proszek uzależnia. Duża rotacja - mruczała prowadząc go w kierunku krat rozglądając się uważnie choć dyskretnie.
- Słuchaj mała, ja wiem, że pytanie może być głupie… - Bo było, ale spróbować nie zawadziło. - Chell to syf. Dno. Wysypisko… ale Nixx ma poduszkowce, zamki elektroniczne, komputery. Czy… są tu technicy, którzy mogliby zdjąć bloki cyberware?
Skrzywiła się.
- Chyba nie. Wiesz to wszystko raczej proste sprawy. Poduszkowce to kwestia raczej mechaników niż cybertechno. Co chcesz? - spytała mając na myśli żarcie.
- Nie wiem, wybierz coś za mnie. Ja tu średnio na razie orientuje się co jest zjadliwe.
- Dwa razy gulasz -
rzuciła w stronę jednego z nastolatków obsługujących garkuchnię - i dwa placki.



Odebrawszy zamówienie podała jedna porcję Heenowi i wskazała dwa pudła stojące z boku.
- Dużo masz wszczepów?
- Kilka -
odparł wymijająco próbując specjalności tutejszej kuchni. - Lubisz mieć wszystko od razu i za darmo, nie? - Łypnął na nią spode łba z dyskretnym uśmiechem.
Szczerząc się załadowała łyżkę nieco niedosolonej za to pikantnej potrawki do ust.
- Za darmo? Dostajesz ode mnie pakiet info. To nie darmo.
- Po prostu odpłacasz za niewątpliwy zaszczyt mojego towarzystwa. -
Pokiwał głową udając powagę. - Trochę mam, zdjęcie blokerów by mocno pomogło… A Ty?
- Co ja? Ile wszczepów? -
spytała z miną chomika. W oczach błyszczało jej skrywane rozbawienie. - "Show me yours, I’ll show you mine". - zacytowała zagryzając placek.
- Fajna zasada. - Zaczął udawać, że siłuje się ze zdjęciem koszulki.
- Przestań!! - Spoważniała rozglądając się nieco. Uspokoiła się po chwili i uśmiechnęła krzywo. - Poza tym ja już to wszystko widziałam. - Pokazała czubek języka.
- Twoja przewaga - wzruszył ramionami - nie to nie. - Zajął się szamaniem własnej porcji. - Neuroprocesor, smarty, dopalacz, łączność sieciowa droga radiową. Parę innych świństw. Arasaka dała nam komplet.
- Wzmocnienie mięśni i kości, refleks -
wyliczyła kobieta zwana Cheechee. Na temat pochodzenia nie skomentowała. - Smakuje?
- Ostatnio jadłem psią karmę, keeble i protomix, więc nie będę wybrzydzał. Ale kaczka w pomarańczach to to nie jest -
odpowiedział. - Zdarzały się otwarte konflikty między Nixx a Lugo?
- Nic większego, co przejawiłoby się walką. Awantury się zdarzają. Raczej starają się trzymać wspólny front. -
Oblizała palce. - Ich ludzie też się tłuką i awanturują ale ani Nixx ani Lugo się nie wtrącają w takie konflikty. Kto silniejszy tym lepszy, pamiętasz?
Pokiwał głową.
- Lugo umawia transporty, stawki i zapotrzebowanie, Nixx wysyła transporty. Towar za Sandmana dzielą na miejscu? Tu? Gdzie?
- Tutaj. -
Kiwała głową w rytm jego słów - Nixx trzyma rękę na pulsie. Tak lubi. A Lugo zaś zrzuca na nią odpowiedzialność za bilans i saldo.
- Czyli jeżeli jej kropną część transportu -
Lucifer zamyślił się - to Lugo będzie kreował ból dupy w ramach konsekwencji za odpowiedzialność?
- Z dużym prawdopodobieństwem. Dlatego Nixx zażądała wzmocnienia i ludzi jakich oboje uznają za odpowiednich. Pojawiłeś się Ty.
- Powiedz mi Ch… powiedz mi mała, czy Lugo i Nixx maja jakiś układ z tymi co pilnują, że trzymają to wszystko w garści, żeby tu nie pojawiła się jakaś myśl zorganizowanej ucieczki?
- Pytasz o interwencje z zewnątrz? -
Pokręciła głową. - Nie sądzę. Wszelkie próby tego typu były tu temperowane ale nie sądzę by to było z powodu układów między rodziną, a zewnątrz. Myślę, że oni też są tutaj udupieni. Wykorzystują sytuację ale też wyjść nie mogą.
- A pozostałe strażnice?
- Jedna obstawiana przez Lugo, druga przez zaufanego Lugo, trzecia jest pod kontrolą Nody i jej dzieciarni.
- Nody? -
zdziwił się. - Tej o której mówiłaś, że ją niby rżnąłem?
- No tej babci… jak to niby? Noc jej życia… -
Ukryła złośliwy uśmieszek.
- Co? - Luc nic nie rozumiał.
- Co co? Jej opis się zgadzał…
Mina solosa wciąż sugerowała, że zupełnie nie wie o co jej chodzi. Jadł i wpatrywał się w nią intensywnie.
Uśmiech na twarzy Cheechee poszerzył się.
Mrugnęła do solosa.
- Najedzony?
- Tak. A o co chodzi z ta trzecią strażnicą?
- Noda trzęsła Chell zanim przybyli Lugo i Nixx. Oni ją wykopali i z interesu i z władzy w tym syfie. Staruszka jednak ustawiła się w planie B. Zarządza dzieciarnią. Tych jest niewiele, bo to zazwyczaj wynik związków miejscowych. -
Lekki grymas pojawił się przy słowie “związki”. - Nie wrzucają dzieciarni do Chella. Jeszcze.
- I Lugo akceptuje, że jedna ze strażnic opanowana jest przez dzieciarnię, a Noda zawiadująca nią śpi w norze na wysypisku?
- Z jakiegoś powodu akceptuje. -
Pokiwała głową Cheechee odwracając się gwałtownie, gdy podczas jej odpowiedzi w głębi mesy wybuchła kłótnia. Dwóch mężczyzn rzuciło się na siebie a wokół nich szybko tworzył się mały tłumek. - Chodźmy. - Pociągnęła Luca omijając szerokim łukiem scenę walki.
- Ciekawe klimaty - mruknął po wstaniu i ruszeniu za dziewczyną.
Wzruszyła ramionami nie komentując.
- Za chwilę trzeba będzie wracać. - Skinęła głową w kierunku mieszkania Nixx. - Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

Mijający ich robole rzucali ich dwójce spojrzenia, prześlizgujące się po obroży Luca z bezosobową obojętnością. Kobiety przemykały raczej szybko, choć większości ciężko byłoby ubiegać się o tytuł urodziwych. Raczej zmęczonych na skraju wyczerpania, nastroszonych i całym ciałem krzyczących by ich nie ruszać i nie zwracać uwagi.
- Ta ekipa co wzięła Nixx na celownik, kim są? - spytał przyglądając się przy tym ciekawie mijającym ich ludziom.
- Anarchiści - zachichotała pod nosem Cheechee - nie pracują dla żadnego z rodziny. - Spojrzała nagle na Luca. - Jesteś od nich? - rzuciła nieco naiwnie.
Anarchiści… Wszędzie zdarzali się tacy co kontestowali jakikolwiek układ władzy i twierdzili, że nie. Tak nie będzie! Romantyczni durnie ale… czyż Matrix walczący z systemem nie był anarchizmem? Wyskok Lucifera na posterunku nNJ…
- Nie - pokręcił głową - jeszcze nie - dodał żartobliwie.
- Hmmm - mruknęła jakoś nieprzekonana ale ruszyła dalej wolnym krokiem. - Aha jeszcze jedno. Jeśli coś będziesz potrzebował masz dawać znać bezpośrednio mi. Nixx nie lubi sobie zawracać głowy drobiazgami. - Kierowali się powoli ku trapowi i schodom.
- Na przykład potrzeba wyjścia z Chell na szybkiego McWrapa?
- Żartowniś… Jak tu wpadłeś?
- Policja zrobiła pacyfikcję w nCat, zacząłem w tym węszyć, chyba uznali mnie za zagrożenie. "And Here I’am”.
- Jesteś z nCatu? -
Im bliżej siedziby Nixx tym Cheechee bardziej zwalniała.
Dostosował się do jej tempa, nie było mu spieszno do blond-nimfomanki.
- Nie. Z Well.
- Z Well? -
Nie zrozumiała. - To jakaś dzielnica nNY?
- Wszystko od razu i za darmo, co? -
Udawał poważną minę.
- Po prostu odpłacasz za niewątpliwy zaszczyt mojego towarzystw - odparła z równie kamienną twarzą.
Przez chwilę milczał, po czym nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- Szzzz... - Dziewczyna poczęła go uciszać gwałtownie, lecz mimo to i tak zaczęto zwracać na nich baczniejszą uwagę. Jak na wariatów, nie na miejscu, zupełnie z innej bajki.
- Chujowe miejsce. Długo tu jesteś? - spytał po chwili.
- Kilka lat - mruknęła jakoś niechętnie. Zasępiła się jakby temat nie był jej w smak.
- Myślę, że miałbym dla Ciebie robotę jak już wyjdziemy - nie drążył tematu, zamiast tego go zmienił.
- Robotę? - Łypnęła okiem. - Jaką robotę? I jesteś super pewny, że wyjdziemy… - Nie przejawiała takiego samego poziomu pewności.
- Robotę, coś takiego, że coś robisz, a dostajesz za to kasę. - Pokiwał głową. - Jestem.
- Hmmm a co robiłeś do tej pory? Zawodowo węszyłeś?
- Pisałem piosenki.
- Dla dzieci? -
Zdusiła uśmieszek.
- Nie, dla dorosłych. - Uśmiechnął się.

Jego nieregularne i anonimowe wpływy z przelewów wymusiły na nim stworzenie bajeczki jak zarabia. Na wypadek przesłuchań policji na przykład. O nReport nie miał zamiaru mówić, zdecydował się ciągnąć tu ten motyw.
- A nCat to nie tak jak tutaj? - zamyśliła się nieco, zatrzymując się i spoglądając na Luca z namysłem. - Tworzyłeś piosenki w syfie? Może też znajdziesz tu natchnienie…
- NCat… Zależy jak na to spojrzeć. NCat, dla mnie to był śmietnik totalny. Mrok, dziura, wręcz kosmos brudu i biedy. Ktokolwiek z nCat by zaś trafił tutaj, uznałby, że miał highlife. A co do natchnienia? W jakim syfie tworzyłem? -
zdziwił się.
- Nooooo mówiłeś o najeździe w nCat, węszeniu a potem, że piosenki piszesz. Węszyć chyba musiałeś na miejscu czyli nCat… -Punktowała wspinając się po schodkach.
Roześmiał się cicho.
- Węszyłem, bo mnie wkurwiono, gdy byłem u znajomych. A pisze Rockmanom. Johnny Silverhand? Aliiisha? Te klimaty.
- Aha.
- Widać było, że zrobiła dobrą minę do złej gry. Nie miała pojęcia, o kim Luc mówi. - Gotowy? - zaszeptała gdy stanęli przed drzwiami.
- Nope - westchnął.
- To trzymaj się gatków. - Otworzyła drzwi po uprzednim zapukaniu i nakazie “wejść!”.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-11-2016 o 00:36.
Leoncoeur jest offline