Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2016, 21:23   #2
Corrick
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
Michelle uniknęła pchnięcia “tarczą”, jednak jej cios nie doszedł do celu.
- Jazda, brać Ventrasa! - warknął Matt, przepychając się w stronę Horatia. W jego dłoni pojawił się pistolet, którym wystrzelił w sufit. Pośród bywalców klubu zaczęła zbierać swe żniwo panika... Potraktowany umysłem Very Matt stanął jak wryty, opuścił dłonie wzdłuż ciała i kiwnął głową. Jego spojrzenie odnalazło Malkaviankę i ruszył w jej kierunku mechanicznym krokiem. Chwilę później wpadła w niego Michelle, powalając go na glebę i przetaczając się kilka metrów dalej.
Pozostali rozbiegli się po pomieszczeniu, rozcinając wszystko, co znalazło się na ich drodze. Ktoś padł z rozciętym gardłem, komuś innemu pałka rozbiła głowę. Sabatnicy podchodzili ławą, nie licząc Matta, który szarpał się gdzieś z Gangrelką. Ochroniarze ustawili się przed Księciami, zasłaniając ich swoimi ciałami.
- Do boju! - krzyknęła wesoło Vera by dodać ochroniarzom animuszu - A my tymczasem, księciuniu wychodzimy! - popchnęła Ventrue w stronę tylnego wyjścia, napotkała jednak opór Vespera.
- Wstrzymajmy się, aż będzie pewne, że trzeba uciekać. Druga grupa, mogła obstawić tylne wyjście. Możemy się w nich wpakować - powiedział wyciągając telefon.
W tym samym czasie gangrelka weszła w zwarcie z Gangrelem sabatu. Oczy zalśniły jasną zielenią i zwierzęce warknięcie wyrwało się jej gdy próbowała założyć chwyt blondynowi.
Gdy tylko rozpoczęła się awantura Flo i jej towarzyszka kucnęły instynktownie. Wampirzyca skrzywiła się i rozejrzała po klubie. Jakaś banda idiotów postanowiła zaatakować na spotkaniu dwóch książąt. Z drugiej strony to dowodziło tylko tego, że mają dość słabą ochronę.
Flo popchnęła dziewczynę i szepnęła do niej:
- Nie wychylaj się mała.
Sama zaś rozejrzała się za konsolą dj-a. Gdy zorientowała się w sytuacji, ruszyła skulona w tamtą stronę. Gdy dotarła na miejsce, wprawny ruchem dłoni przestawiła kilka pokręteł na konsoli. Następnie chwyciła mikrofon i przyłożyła go do ust. Po chwili zaczęła cicho nucić do niego. Dźwięki były melodyjne, ale niezwykle irytujące. Wypuszczane przez Flo dźwięki wyraźnie osłabiały koncentrację zarówno jednych, jak i drugich strzelców. Nie byli w stanie porządnie wymierzyć, co przypuszczalnie uratowało byt niejednego wampira tej nocy...
Michelle utrzymała Matta bez najmniejszego problemu. Wampir był zbyt mocno pod wpływem Malkaviańskiego umysłu by nawiązać równą walkę z Gangrelką. Ochroniarze zaczęli strzelać do Sabatników, chowając się za stołami. Wampiry z przeciwnej drużyny uczyniły to samo. Środek sali zamienił się w miejsce regularnej strzelaniny.
Vera nie zamierzała czekać na środku, pociągnęła Horatio by schować jego i siebie przed strzelaniną.
- Czego oni konkretnie chcą od Ciebie? - powiedziała wybierając numer telefonu. Choć biorąc pod uwagę skoncentrowanie na Horatio zapewne komórką bawił się Vesper.
- Chicago! - warknął.
- Tak po prostu? Znowu? - zdziwiła się Vera pomiędzy wystrzałami i nawalanką. - Kiedy to się zaczęło?
- Ja wiem? Z miesiąc temu? -
Ventrue skulił się za stolikiem, wyjmując rewolwer z kieszeni. Wypalił w stronę Sabatników.
- No żesz kurwa mać….! - wyrwało się w odpowiedzi z karminowych ust gdy Vesp nie mógł się dodzwonić. Veronika nie odbierała. Do tego te dźwięki jakby ryjące gwoździami w mózgu. - Scheiße! Was is das zum Teufel?! - Vesper wyrzucił z siebie przykładając ręce do uszu.
Michelle radziła sobie zaskakująco dobrze, co przyjęła ze zdziwieniem, ale i lekkim zawodem. Chyba po cichu liczyła na rozruszanie się. Kiedy udało jej się, jako tako, unieruchomić Matta wywarczała
- Co wy odpierdalacie?! - w odpowiedzi dostała tylko lewy sierpowy na szczękę. Wampir zepchnął ją z siebie i wycofał się w stronę Very. Dziewczyna potrząsnęła głową, jak pies, który próbuje się otrząsnąć po upadku i nie dając za wygraną chciała pochwycić blondyna, tym razem pazurami, bo widocznie zabawa się skończyła. Kilka razy złapała chłopaka za spodnie, targając materiał tyle razy, że wreszcie wbiła się w jego nogę. Spojrzał na nią ze wkurwieniem w ślepiach i rzucił się w jej stronę, znajdując się u góry. Leżeli idealnie na linii strzału wampirów Camarilli. Rudowłosa złapała go za ramiona wbijając w nie boleśnie pazury, po czym próbowała nogami silnie odepchnąć, go by poleciał za nią.
- No teraz to mnie wkurwiliscie… - Vesper wywarczał i zaczął grzebać w torebce Very. Przez dziesięciolecia przyzwyczajał się do braku kieszeni czy kabur pod kobiecymi kreacjami. Vera wstawała wcześniej, ona ubierała Jobb. Z początku trzymanie rzeczy w torebce traktował z odrazą, ale przyzwyczaił się. Pomiędzy komórką, paczkami żelków, lusterkiem, kosmetykami, próbował dogrzebac się do beretty. Musiał przy tym opierać się próbom Very do spieprzania w kierunku tylnego wyjścia.
Michelle przerzuciła Matta przez siebie, poleciała za nim. Teraz ona znalazła się na górze. Vesper wygrzebał broń i przeładował, po czym zaczął pruć w kierunku napastników. Vera wcześniej sięgnęła ku mocy krwi, przez co jego ruchy były płynne i precyzyjne, teraz i on sięgnął po Vitae krążące w ich ciele. Pociągał za spust raz za razem, szybko jakby na oślep… ale jego umysł dostosował się do tempa, to świat wokół jakby zwolnił.
Pierwszy strzał wypuszczony przez Vespera trafił w stolik, ale druga kula poszybowała już nieco wyżej, trafiając wrażego wampira prosto między oczy. Trafiony przewrócił się na plecy, ale po chwili się podniósł i odpowiedział tym samym. Z dużo mniejszą skutecznością, bowiem wypuszczona przezeń seria nawet nie musnęła Jobb i Horatia. W tym czasie Michelle udało się obezwładnić Matta i rozpocząć mozolny marsz w stronę wyjścia. Nie wiadomo skąd pojawił się Lars, który wplątał się w walkę z taszczącym drzwi samochodowe wampirem. Kilka ciosów wylądowało na tej “tarczy”, ale jedynie ją wgniotło. Najłatwiej dla Michelle było, by pchnąć, raz, a dobrze Mattem w kierunku drzwi, jednak wówczas mógłby wyrwać się i znów jej przyłożyć. Coraz intensywniejszy zapach krwi unoszący się w powietrzu na pozwalał się jej skupić, choć starała się koncentrować jedynie na wykonywanym zadaniu. Gardłowe warczenie dało się słyszeć, gdy dziewczyna zmagała się z sabatnikiem, w końcu jednak podjęła ryzykowną decyzję i postanowiła używając całej swojej siły pchnąć Mattem w kierunku tylnego wyjścia. Wampir przeleciał przez framugę razem z drzwiami, wyrywając je z zawiasów. Gangrelka nie czekała na jego reakcję, wypadła za drzwi, zaraz za nim, lecz w przeciwieństwie do blondyna, ona stała na nogach
- Masz ostatnią szansę, spierdalaj - zwierzęce nuty zdenerwowania, tak dobrze mu znane były słyszalne w jej głosie.
Matt tylko spojrzał na nią, wstał z ziemi i spróbował się wepchnąć z powrotem. Wciąż działał umysł Malkavianki...Michelle chyba nie do końca rozumiała co dzieje się z Mattem, jednego jednak była pewna. Nie zachowywał się tak jak, powinien był się zachowywać. Postanowiła więc zadziałać, dość brutalnie i znokautować go, mocnym prawym sierpowym w okolicę jego skroni. Cios trafił idealnie w punkt, ale Matt postanowił oddać cios, jego pięść wbiła się prosto w brzuch wampirzycy. Zwalił się na podłogę, znokautowany. Michelle syknęła, gdy dostała w brzuch, bo tego się nie spodziewała, szybko jednak rozejrzała się po okolicy, chcąc zorientować się jak wygląda sytuacja poza klubem. Na zewnątrz było spokojnie, Gangrelka nie widziała nikogo w zasięgu swego wzroku. Jej węch też nic nie wyczuł, żadnych materiałów wybuchowych w pobliżu. W środku sytuacja też zaczęła się uspokajać, głównie za sprawą Vespera i Larsa, którzy wzięli sprawy w swoje ręce i zaczęli rozprawiać się z Sabatnikami. Lars kopnął gościa z “tarczą” w taki sposób, że ten wypadł przez główne drzwi.
- Uciekać! - krzyknął jeden z nich, podrywając się do biegu.
Vera jednak miała inne plany. Chciała dołapać jednego z napastników i przesłuchać. Ponownie użyła przyzwania, tym razem na najgłośniej wydzierającym się.
Za drzwiami za to była agentka służb federalnych miała jeden cel, zabrać głupiego blondyna z tego miejsca. Podniosła go i przerzuciła sobie przez ramię, po czym ruszyła w głąb wąskiej alejki za klubem, gdy była dostatecznie daleko wejścia podeszła do ściany sąsiedniego budynku i wybiła się mocno nogami chcąc doskoczyć do najbliższego gzymsu łapiąc go pazurami.
Michelle udało się wspiąć na budynek. Gdy była już z dala od oczu innych nieumarłych, położyła nieprzytomnego Matta na dachu, by zaraz samemu z niego zeskoczyć i wrócić w dość ekspresowym tempie do środka nocnego klubu.
Tymczasem wyzwolona z okowów moc Very zaczęła przyciągać do siebie sabatnika, który miał właśnie wybiec przez drzwi. Odwrócił się na pięcie i zaczął kroczyć w ich stronę. Jednak strażnicy nie bardzo zrozumieli zamiary Malkavianki i zaczęli strzelać do nieumarłego.
- Padnij! - powiedział z mocą Vesp, on rozumiał intencje Very, rozumieli się często bez słów. Głos wampira nie wyraził prośby, nie było to polecenie. Była to dzika wola idąca nie tylko głosem, ale i spojrzeniem.
- Wstrzymać ogień! - wrzasnęła na to wampirzyca do oszołomów obawiających się jednego sabatnika-marionetki - Wstrzymać ogień! Chcę go żywego!!! - wrzeszczała - No dobra, nie do końca żywego - wymruczała już pod nosem ni to do siebie ni do Vespera. Z jakiegoś powodu wydało jej się to niezłym dowcipem.
Vera podeszła do złowionego Sabbatnika podchodząc z miną jak kocur siedzący na złowionej myszy.
- Spierdalać! - warknęła do ochrony i osób, które ładowały się w pobliże.
- Horatio! Chodź tutaj! - rzuciła poleceniem również do księcia Chicago - Każ swoim przydupasom zapewnić nam prywatność. A ty - odwróciła twarz by spojrzeć na więźnia - usiądź sobie mój drogi. - uśmiechnęła się kącikiem ust, drugi był wygięty w zły grymas. Jedno oko zaś zezowało po sali. Vesper w tej chwili największą ochotę miał ojebać od góry do dołu księcia Greenwooda za to, że w ogóle dopuścił do tego co się stało. Fakt, że ochrona imprezy pozwoliła na wtargnięcie tej bandy do środka i zagrożenie trzem książętom… co tam książętom. IM! Złapany sabatnik posłusznie usiadł na stołku, otoczony przez obstawę “garniturków”. Po chwili zaczął się między nimi przepychać Lars - szeryf LA.
- Kurwa jego mać, chcę być przy tym przesłuchaniu! - warknął. - W zasadzie, to moja robota, ale jeśli już się do tego pchacie... - westchnął, rozpychając się obok Very na stołku.
Vesp już chciał zamiast księciu wygarnąć szeryfowi co leżało mu na żołądku. Nie był jednak na to czas. Trzeba było dowiedzieć się jak najwięcej… kłócący się do tej pory Vesp i Vera zaczęli działać wspólnie. Twarz Jobb przybliżyła się do twarzy jeńca, oczy dziewczyny wpatrywały się jego oczy. Vesp wpełzał do umysłu wampira. Mężczyzna ujrzał kilku wampirów, którzy spotkali się z typkiem z improwizowaną tarczą, którą były drzwi samochodu. To on wydawał rozkazy, to on przedstawił im plan działania. I to on dowodził.
- Kurwa, co tam widzisz? - zapytał Verę szeryf.
- Kurwa, odpierrrrrrdol się, jeśli Ci życie miłe - poradziła słodkim głosem Vera. - Twoja kolej przyjdzie za chwilę. - zmierzyła Szeryfa nijakim wzrokiem i zwróciła się do więźnia:
- Kochany, opowiedz mi kto was tu przysłał, jak się z nim skontaktować i jak go znaleźć. - musnęła policzek wampira zimnymi palcami - Przecież wiesz, że chcesz - mrugnęła do niego zachęcająco.
Działali razem wspomagając się wzajemnie swymi mocami. Gdy Vesper znalazł odpowiednie myśli mogące najpewniej mieć związek z napadem, nie buszował w głowie wampira sprawdzając wszelkie powiązania i odkrywając różne myśli zapisane w głowie. Uczepił się kilku z nich, i wsączył w jeńca swą wolę, krótkie ni to polecenie ni sztuczne uczucie. Uczucie chęci podzielenia się wszystkim związanym z tym co za mentalne lejce trzymał Vesp po odnalezieniu. Podzielenia się z najbliższą osobą na świecie. Nią. bo była mu przecież najbliższa. Musiał i chciał to z siebie wyrzucić. Przynajmniej Vesp tak starał się go omotac. Oboje wzrokiem i uśmiechem pracowali nad jeńcem. Vera od zewnątrz, Vesp od wewnątrz.

Starania Jobb krok po kroku spełzały na niczym. Widział kilka twarzy przypadkowych ludzi, kolesia który wystrzelił w powietrze wchodząc do The Mayan, tego którego Lars wykopał razem z drzwiami... Tego, który dowodził. Tego, który przekazał innym plan i informacje. W klubie mieli się spotkać Księciowie LA i Chicago. Sabat chciał przejąć trzecie największe miasto w USA, stworzyć z niego swoją fortecę. Przestępczość miała się tam dobrze, o tym wiedzieli wszyscy... Ale tamtejsi “buntownicy” nie mogli ruszyć się do przodu nie ucinając hydrze głowy - dobrze wiedzieli, że skłócona i nie trzymana za pysk Camarilla im ulegnie. “Anonimowy cynk” dał im znać, że Horatio leci do LA, gdzie będzie bardziej podatny na ataki…

Gdy strzały ucichły Flo i jej towarzyszka wyszły z jak się na szczęście okazało, bezpiecznej kryjówki. Wampirzyca rozejrzała się, gdzie są obaj książęta.
Książe Chicago stał otoczony kordonem swych wiernych “garniturów” przy stoliku, gdzie Vera przesłuchiwała pojymanego wampira. Znajdował się tam również Lars, miejscowy szeryf, razem ze swoją protegowaną, Michelle. Właśnie podchodził do nich Ed, Książe Los Angeles w towarzystwie kilku ochroniarzy i Księcia San Diego. Malkvianin rozmawiał o czymś z Torreadorem w niezwykle ożywiony sposób.

Florence zbliżyła się do całej grupy. Uważnie spoglądała na wszystkie strony rejestrując otaczającą ją przestrzeń. Młoda dziewczyna szła za nią posłuszna niczym zahipnotyzowana.
- Książę - rzekła Flo kłaniając się z kurtuazją przed władcą San Diego oraz dwójką pozostałych władców - Cieszę się, że jesteś cały. Raduje mnie również, że i wam nic się nie stało - ostatnie słowa skierowała do władców LA i Chicago - Jak mogło dojść do tak potwornego ataku?
- Widzisz Ed, to jest Flo, opowiadałem ci o niej. -
powiedział Armando, Książę San Diego. Momentalnie znalazł się u jej boku. - To, co potrafi uczynić ze swym głosem... Wspaniałe, prawda amigo? - Greenwood tylko westchnął.
- Prawda. Zawdzięczamy jej to, że nie zarobiliśmy kulki dziś w nocy. Ed Greenwood, miło mi poznać. - wyciągnął bezceremonialnie dłoń przed siebie. - Myślę, że to jest sprawa dla Larsa, jak doszło do takiego naruszenia. - skinął głową w stronę stolika, gdzie siedział szeryf, Vera i przesłuchiwany wampir.
Flo uścisnęła dłoń wampira, jednocześnie robiąc delikatny ukłon niczym dworka.
- Cieszę się, że mogłam pomóc - odparła, skromnie schylając głowę - Jeśli tylko pan pozwoli, to chciałabym pomóc jeszcze bardziej.
- Za pozwoleniem książęcej mości, chciałabym zostać sam na sam z tym tam. -
kiwnęła w stronę przesłuchiwanego sabatnika. - Postaram się dowiedzieć czegoś więcej o tym niecnym ataku.
Vera powoli się prostowała korzystając z chwili na chwilę z mocy swej krwi.
- Zabieram go. - mruknęła zupełnie ignorując upierdliwe brzęczenie rozmów wkoło - Ed… Ty lepiej pomyśl jak zrewanżujesz się MNIE i swojemu dworowi za narażenie ich na atak Sabbatu. Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że nie mogę tego pominąć w raporcie - rzekła znacząco i uśmiechnęła się paskudnie patrząc na Szeryfa - Zacznijmy od informacji jak zamierzasz ukarać niekompetencję Szeryfa i jego ekipy, potem przejdź do tematu Seneszala i Twojego Bicza, hm, gdzież on jest? - Vera nie przejmowała się zebranym tłumem, dając upokorzonemu i upodlonemu dzisiejszej nocy księciu LA na wyjście z sytuacji z twarzą Nie miała wątpliwości, że pozycja Greenwooda została dzisiaj podkopana tak, że wisiała obecnie na włosku. Paranoja w niej mówiła, że być może sam przyłożył dłoń do umożliwienia napadu, gdy cała wierchuszka Camarili znajdowała się w klubie. Rzuciła spojrzeniem w stronę Primogenów i Harpii kręcąc wodę na młyn tych ostatnich. Jedno słowo rzucone tu i ówdzie i stanowisko księcia przestawało być atrakcyjne w szybkim tempie. Zastąpiła drogę do złapanego Sabatnika na wypadek gdyby ktoś chciał się do niego zbliżać - Ty, mój piękny, - zwróciła się do Szeryfa lecz spoglądała na wampira nijako by przesunąć wzrok na Michelle - powiedz mi, gdzie jest ten śliczny blondasek, z którym tak efektownie tłukła się twoja córeczka. Uciekł może? - Po chwili ciszy ten sam głos choć zdecydowanie różnym tonem mruknął pod nosem: - Dobra, Ich gebe auf, włączcie to śpiewanie z powrotem, Wolę tamto niż te jej tyrady…
Książe gestem dłoni powstrzymał Flo w miejscu. Ed spojrzał na Horatia, na Verę, założył ręce za plecami i rzekł cichym tonem. - Z naszej strony zachowano najwyższy priorytet bezpieczeństwa. - rozłożył ręce szeroko, pokazując na otoczenie klubu. - Jak widzisz, jesteśmy tu wyłącznie my. Nikogo więcej tu nie ma. - powiódł wzrokiem po zebranych. Żadnych ludzi, żadnych wampirów poza ochroniarzami i kilkoma wyżej postawionymi wampirami. - Podejrzewamy, że od kilku miesięcy mamy wśród nas kreta, który pracuje dla Sabatu. Lars jest na tropie całej sprawy. To, co wydarzyło się tutaj było... pułapką. Mieliśmy wyłapać kogoś, kto będzie coś wiedział. - wzrok Księcia stał się zimny, kiedy spojrzał na Verę. - Powiesz w końcu co z niego wyciągnęłaś?
Verę zatkało nad tak idiotycznym wytłumaczeniem tego co się stało dzisiejszego wieczora. Wytrzeszczyła oczy wpatrując się w idiotę przed sobą jak wół na malowane wrota. Zaproszenie elity Camarilli do klubu, wystawienie ich na atak Sabbatu, “najwyższy priorytet bezpieczeństwa”, który polegał na jednej lasce i jednym debilu plującym się teraz o JEJ więźnia podczas gdy nikt inny nie raczył wykonać żadnych prób złapania, zatrzymania lub unicestwienia sfory. Zastanawiała się kto tu jest bardziej szalony ona czy zebrani. Miała wrażenie, że ogląda wariatkowo przez szybę akwarium i nie mogła się nadziwić absurdalności tłumaczeń tego kretyna!
- Następnym razem książę - Vesper wykorzystał chwile braku reakcji zaciętej ze złości Very, której nie rozumiał. Pułapka zdawała się mu logiczna, choć ryzyko jakieś może i faktycznie było. - Miło byłoby wiedzieć. Scheiße… Wziąłbym swoich ludzi, może udałoby się wyłapać wszystkich. Chyba, że byłem w podejrzeniu o bycie kretem? - Uniósł lekko brwi, po czym wskazał siedzącego sabatnika. - To płotka, dowodził ten osłaniający się drzwiami. Chcieli stuknąć Horatia, bo Sabat ostrzy sobie zęby na Chicago. Są gotowi przejąć miasto, ale łatwiej im będzie jak wyeliminują księcia i pierdolną w chaos. Bo będzie chaos jak zacznie się walka o władzę i stołek księcia. - Vesper skrzywił nieznacznie kącikami ust Jobb. - Ktoś dał cynk, że Horatio przylatuje do LA, chcieli go stuknąć poza jego terenem. Es ist einfacher niżby mieli zasadzać się w Chicago. Mogę nad nim jeszcze posiedzieć, ale nie zdziwiłbym się jakby to był jedynie świeżak zrobiony na akcję. - Pokręcił głową wydymając lekko uszminkowane usta.
- Chcesz im jeszcze również zdradzić rozmiar swojego buta? Czy zamierzasz opowiedzieć też bajkę na dobranoc, utulić i otrzeć łezki? - spytała wściekłym głosem.
- Czy Ciebie dokumentnie posrało? - Vesper był tyleż zły co zdziwiony. Szczupła brunetka definitywnie wchodziła w motyw rozmowy samej ze sobą.
- To chyba ja powinnam zapytać Ciebie. Poprzepalało Ci tę resztkę zwojów mózgowych? Dopiero Ci raczył powiedzieć, że kret. A Ty pierwsze co śpiewasz wszystko przy wszystkich?! Ta muzyka Ci przegrzała resztki trzeźwych myśli? Zidiociałeś do imentu?
Florence widząc gest księcia zatrzymała się, odpowiadając tylko lekkim uśmiechem i skinieniem głową. Z zaciekawieniem obserwowała to co się działo i czekała na efekty. Szepnęła tylko coś swojej towarzyszce na ucho. Po tych słowach młoda dziewczyna ruszyła w stronę drzwi.
Michelle nie mogła powstrzymać się od drobnych uśmiechów. burdel na kółkach, nie ma co. Niby takie, to żyje setki lat, a nie potrafi się nauczyć najprostszej rzeczy
- Nie wiem, z kim rozmawiasz i mam to w dupie- odezwała się w kierunku najwidoczniej mającej ze sobą problemy szczupłej brunetki - ale po takiej akcji, kreta zapewne już tu nie ma. Sabat może jest narwany, ale nie jest głupi, na pewno wpadli już na to, że całe zajście było ustawione. - wzruszyła ramionami - opcje są dwie, kretowi uda się zatuszować swoje potknięcie, lub też nie, w opcji pierwszej będzie dalej działał, ale będzie ostrożniejszy zaś jeżeli mu się nie uda to Biskup i jego sfora się nim zajmą. A co do Blondaska, to spieprzył, sabat zajebiście szybko potrafi uciekać, jak go się dobrze pogłaszcze pazurkami - rudowłosa dziewczyna stojąca nieopodal Larsa wzruszyła ramionami i uniosła do ust dłoń oblizując palce z powoli zasychającej krwi.
Vera uśmiechnęła się:
- Z kim rozmawiam to naprawdę nie Twoja sprawa - machnęła dłonią ciągnąc dalej z brytyjską flegmą - Czyli jeden z napastników, którego miałaś szansę dołapać uciekł cały i zdrowy, tak? Puściłaś go tak sama z siebie czy też ładnie Cię poprosił? - uśmiech poszerzał się, gdy spojrzenie wampirzycy ogniskowało się na popisach Gangrelki. - Skoro jesteś specem od Sabbatu to skąd założenie, że i tak nie wiedzieli, że pułapka była ustawiana? Jedna sfora na wjazd do klubu z trójką książąt i elitą LA? JEDNA? I to jakieś popłuczyny? - parsknęła.
- Lars, na chuj to było? Bo gówno nam dało, a jedynie sprawiło, że potencjalny kret będzie się miał na baczności i wytropienie go będzie jeszcze trudniejsze - te słowa skierowała już do swojego stwórcy.
- Dało nam to tyle, że wiemy, że papcio Ci nie ufa w temacie, złotko. - Vera zachichotała i spojrzała na Horatio - A Ty mnie rozczarowałeś - zacmokała wesoło łapiąc Sabbatnika za fraki. Ruszyła do wyjścia z klubu by sprawdzić okolicę wlokąc więźnia za sobą. Po kilku krokach zmieniła zdanie i puściła go jednak. Niepotrzebny ciężar.
Nim dziewczyna zdążyła opuścić bar, a zaraz po tym jak zasugerowała, że Lars ma podstawy by nie ufać swej protegowanej rudowłosa, bardzo szybko znalazła się przy brunetce, pochwyciła jej ramię w żelaznym uścisku i wywarczała przez zęby
- Coś sugerujesz kurwo?
Doszło do krótkiej szarpaniny między Michelle i Jobb, gdy Gangrelka wpierw szarpnęła Malkaviankę za rękaw, rozrywając jej ubranie, a później to Vera rozdarła koszulkę protegowanej Larsa. Złapały się za barki i mierzyły się wzrokiem.
Florence nie mogła uwierzyć w to, co się wyprawia. Spojrzała w stronę księcia i całej jego świty. Takiego zachowania mogłaby się spodziewać po członkach Sabatu, a nie Camarilli. To po prostu nie mieściło się jej w głowie. Zbliżyła się do księcia i zapytała:
- Z całym szacunkiem wasza książęca mość, ale to chyba zakrawa na lekką kpinę. Nie mówiąc już o tym, że to niewątpliwie bije w wasz majestat, władzę i prestiż. Więzień chyba powinien być zatrzymany i przesłuchany przez przedstawicieli władzy lub wyznaczone przez ciebie osoby.
- Jak zaraz mnie nie puścisz Mädchen… to urwę ci rękę -
tym razem ton i akcent był inny choć mówiła znów Jobb. - Nie żartuję słoneczko.
- Spokój! -
warknęli jednocześnie Lars i Ed, a kilku ochroniarzy podbiegło do szarpiących się dziewczyn. - Dość tego cyrku. Michelle, Vero, ochłońcie. - ton Eda nie zostawiał miejsca na negocjacje. Obecna w klubie elita zaczęła szeptać między sobą, widząc takie zachowanie i szarpaninę między Jobb i Michelle. - Myślę, że dosyć już pokazałyście. Na przyszłość proszę nie podważać moich decyzji. Czy to jasne? - zapytał już z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Naturlich Herzog Greenwood. Nikt nie zamierza mam nadzieję tego czynić - powiedział Vesper bardziej ugodowym, ale ni o gram miększym tonem. - Tradycja domeny - dodał nie zamierzając wskazywać faktu, że prócz dociekań dotyczących wiedzy pochwyconego, książe zadnej decyzji wydac jeszcze nie zdążył. - Aber, jeżeli ta ruda schlampe nie zabierze swojej ślicznej łapki, to ją straci. - Twarz Jobb nie obróciła się do księcia. Oczy wpatrywały się w Michelle, a odbijały się w nich różne uczucia, jakby zupełnie przeciwstawne sobie. Jednocześnie zimne i grzeczne stalowe zdecydowanie Vespera i gorące wkurwienie Very. Iście mieszanka tryskająca obłędem.
Toreadorka przyjęła reakcję księcia z wielkim zadowoleniem. Zbliżyła się do władcy LA i nachylając się w jego stronę rzekła półgłosem:
- Książę, czy aby ukrócić wszelkie waśnie i spory mógłbyś wyznaczyć osoby, które zajmą się przesłuchaniem więźnia. Wiem, że wedle prawa ten przywilej należy się szeryfowi, jednak śmiem twierdzić, że mogę się przydać przy tym zadaniu.
- Sprawą zajmie się specjalny oddział pod nadzorem Boccoba. - uciął dyskusję Ed. - On jeden wie jak wyśledzić każdego. - Malkav uśmiechnął się lekko. - Więc tak, sprawa jest pod kontrolą. - odwrócił się na pięcie i skinął na swych ochroniarzy. Ruszył powoli do wyjścia. - Horatio, zapraszam... - powiedział, gdy przechodził obok księcia Chicago.

* * *

4 listopada 2016r., godzina 21:17
Elizjum, centrum Los Angeles

Książę Greenwood wyglądał dziś wyjątkowo dostojnie. Jego siwa broda była zwyczajowo rozpuszczona, ale włosy zaplątał w warkocze. Drogi garnitur, który miał na sobie plus leżący obecnie na stoliku cylinder tylko dodawały groteski Edowi. W ręce trzymał wąski kieliszek z vitae, wykonany z misternie rzeźbionego szkła zdobionego drogimi kamieniami.


Odchrząknął, pociągnął niewielki łyk z kieliszka i spojrzał na siedzące przy stoliku cztery wampiry – dwie kobiety i dwóch mężczyzn.
- Przybyliście tutaj, bo sprawa jest niezwykle... delikatna. - zaczął niepewnie. - Kilka dni temu, praktycznie bez zapowiedzi, zniknął primogen Nosferatu, Boccob. On też zajmował się sprawą kreta Sabatu w naszej społeczności... - Ed westchnął ciężko i odstawił kieliszek. - Ponadto, on miał dostęp do wszystkich naszych zasobów bezpieczeństwa. Dane naszych schronień, Elizjów, telefony komórkowe, skrzynki mailingowe, rachunki bankowe... Wszystko. W normalnych warunkach uznałbym że to on jest kretem i ogłosił Krwawe Łowy, ale sytuacja jest daleko bardziej delikatna. - sięgnął po kieliszek i opróżnił go jednym ruchem. - Boc ustawił maile, które podczas świąt Bożego Narodzenia trafią do wszystkich organizacji, które, łagodnie mówiąc, są nam nieprzychylne. NSA, FBI, Arcanum, Inkwizycja... - jego brew powędrowała znacząco w górę. - Pewnie nasuwa wam się milion pytań, prawda? Więc rozwieję wasze wątpliwości. Boc ustawił zabezpieczenia biometryczne – siatkówkę, odcisk palca i próbkę krwi. Dlatego potrzebujemy go w stanie używalności, by pozbyć się tych maili. - sięgnął po kolejny kieliszek, zakręcił nim kółeczko, upił odrobinę krwi i odstawił go. - Gdzie w tym wszystkim wy? - zapytał sam siebie. - Flo i Michelle są tutaj, bo się wykazały podczas kryzysu z Horatio. Jobb niestety poleciała z księciem do Chicago, by... pomóc mu wyprostować niektóre sprawy. Ale, ale. Wasza dwójka. - spojrzał tu na mężczyzn. - Jest tutaj, bo dostaliście kredyt zaufania. Zarówno od Jobb, jak i ode mnie. Nie spierdolcie tego. - szepnął. - Drogie panie, to jest Jerycho, a to Nathaniel. - wskazał najpierw wyższego z nich, później kolesia, który wyglądał trochę jak punk.
- Jeśli macie jakieś pytania... Proszę, śmiało. - uśmiechnął się przyjaźnie. - Pewnie chcecie wiedzieć co będziecie z tego mieli?
 
Corrick jest offline