Wątek: Cienie [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-11-2016, 21:31   #53
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu

Odsiecz nadchodziła. Już wkrótce… no właśnie… co właściwie chciała zrobić, kiedy jej rycerz już się zjawi?Opowiedzieć mu o tych… wizjach? snach? zdarzeniach? Tylko co mu właściwie miała opowiedzieć? Że obudziła się jako policjantka, potem ni z tego, ni z owego znalazła się w zapuszczonej kuchni, by ostatecznie w podziemnej grocie urządzić sobie pogadankę z przykokszoną puszką po groszku każącą się nazywać Apostołem. Tak... to brzmiało jak plan. Szkoda tylko, że cholernie kiepski plan.

”Jestem w czarnej dupie” - oceniła chłodno kobieta, po czym zapaliła papierosa dla rozjaśnienia umysłu.

Nim pierwsza dawka nikotyny zdążyła przeniknąć do krwi, wnętrze sypialni rozbrzmiało melodią ze znanej komedii. Choć bardzo lubiła tę melodię, w pierwszym momencie Jennifer podskoczyła. Przez chwilę biła się z myślami, czy odebrać, bojąc się tego, któż mógł dzwonić. W końcu jednak coś na kształt zdroworozsądkowości wygrało nad irracjonalnym strachem. Wytłumaczyła sobie, że skoro Apostoł nie dzwonił za pierwszym razem, to teraz również nie mógł być on. Spojrzenie na wyświetlacz telefonu potwierdził jej przypuszczenia. To nie był Apostoł. Było znacznie gorzej...


I znów nastała chwila wewnętrznej walki. Odebrać i narazić się na utratę poczytalności, czy też nie odebrać i liczyć się z tym, że matka będzie wydzwaniać co godzinę? W końcu i tak Jen będzie musiała odebrać. Chociażby dla świętego spokoju. Swoją drogą co też ta kobieta mogła chcieć? Przecież widziały się nie dalej jak wczoraj…

- No cześć, mamo. - zaczęłą J.J. siląc się, by jej głos brzmiał jak najbardziej naturalnie i pogodnie. - Co u was? Jak się czuje tata?
- Witaj skarbie. U nas bez zmian. Tata, jak to tata, narzeka, że musi leżeć. Nie słucha lekarzy i już planuje co też będzie robić, jak tylko wyrwie się ze szpitala.

Pani Jones była typową kobietą z bagażem 35 lat małżeństwa na karku. Kochającą i troskliwą, ale jednocześnie nieustannie narzekającą na męża. W sumie Jen po części nawet ją rozumiała. Ojciec nie był typem człowieka, z którym łatwo wytrzymać pod jednym dachem.

- Rozumiem.

Jennifer westchnęła w myślach. Najwyraźniej matka dzwoniła tylko po to, by urządzić sobie pogaduszki z ukochana cótką. A to była cholernie nieodpowiednia pora na beztroskie pogaduszki.

- Wiesz, tak sobie pomyślałam... - Wendy Jones zawiesiła głos, co dobitnie świadczyło o tym, że nie był to pomysł świeży, lecz dogłębnie przemyślany.

Oho! Zaczyna się...

- Może przyjechałabyś na następny weekend? Tata wychodzi w piątek ze szpitala. Na pewno bardzo by się ucieszył.

Poczucie obowiązku i wina w powodu jego niedopełnienia. Cudowna broń w rękach wprawnego szermierza, a takim mama Jones bez wątpienia była. Lata praktyki robiły swoje.

- Pomyślę o tym - zapewniła skrupulatnie Jennifer.

Nie ma, kuźwa, takiej opcji!

- Upiekłabym szarlotkę, przygotowała coś dobrego na obiad. Może kaczkę? Oboje z ojcem lubicie kaczkę.

Mama była jedną z tych osób, które nie potrzebowały rozmówcy do udanej konwersacji. Właściwie to Jen miała czasem wrażenie, że druga strona jedynie jej przeszkadza.

- Poszlibyśmy we trójkę na jakiś spacer. Może do kina, albo odwiedzić Jamie’go?
- Zobaczymy, mamo. Ale nie jestem pewna, czy słodycze, tłuste mięso i wizyta na cmentarzu to dobry pomysł na weekend dla zawałowca - dziewczyna odważyła się skrytykować pomysł matki. Wizja rodzinnego weekendu mogłaby być nawet kusząca. Mogłaby, gdyby to nie była jej rodzina.
- Och, przecież to tylko luźne propozycje! Nie musisz od razu się obruszać! - prychnęła mama.

Powiedziała ta, co to się wcale nie obrusza

- Przepraszam, mamo, nie chciałam być niemiła - J.J. pokajała się jak przystało na córkę marnotrawną. Właściwie to nie czuła skruchy, ale to przecież nie miało aż takiego znaczenia.
- To co, przyjedziesz? - żal w głosie matki bardzo szybko został zastąpiony przez radosne oczekiwanie. Najwyraźniej sądziła, że poczucie winy zrobi swoje i skłoni niepokorną córkę do podjęcia właściwych decyzji.
- Zobaczę, co da się zrobić - odparła wymijająco Jen - A teraz przepraszam, ale muszę kończyć.

Rozłącz się! Do cholery, rozłącz się, bo to się nigdy nie skończy!

- Coś się stało, kochanie?

Matczyny szósty zmysł był nieomylny. Stało się, oj stało! Niestety, chociaż szósty zmysł działał świetnie, siódmy zawodził u Wendy Jones i kobieta nie wyczuwała, gdy jej pociecha chciała spuścić nad jakimś zagadnieniem zasłonę milczenia. Subtelne aluzje do niej nie docierały, podobnie jak postawienie sprawy jasno.

- Nie, mamo, nic się nie stało. Po prostu jestem zajęta.
- Wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć? - mama nie dawała za wygraną. Cała ona.

Ta, jasne! Mogę!

- Oczywiście, że wiem. To nic takiego, spokojnie. - panna Jones skłamała gładko. Kłamanie chyba wchodziło jej w nawyk. - Naprawdę muszę już kończyć. Zadzwonię do was w tygodniu, obiecuję.

Składanie obietnic też jej ostatnio gładko wychodziło. Równie gładko, co ich niedotrzymywanie.




Gdy przyszedł, była rozczochrana, miała na sobie spodnie od dresu i niewyjściowy T-shirt. Gdy przyszedł, siedziała z kawą, laptopem i fajką w swoim małym centrum dowodzenia wszechświatem - na kanapie w salonie. Gdy przyszedł, była bliska załamania nerwowego. Czekając na niego usiłowała zająć czymś myśli. Usiłowała przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów ze swoich wizji. Bo przecież im więcej szczegółów, tym realniejsza historia, prawda?

Usiłowanie to dobre słowo. Oznacza, że ktoś podjął wysiłek, ale mu się nie udało. Tak też było w przypadku Jen. Choć miała niezwykłą wręcz pamięć do dat i faktów, jak na złość teraz za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć skąd kojarzy obraz, który wisiał w opuszczonej kuchni. Bo, że go kojarzy, tego była pewna. Albo gdzie spotkała sierżanta Baileya, tudzież kogoś, kto na potrzeby jej snu, użyczył mu twarzy. Bo przecież musiała gdzieś już spotkać tą osobę. Ludzki mózg nawet w snach nie wytwarza nowych nieistniejących twarzy, lecz posługuje się tymi, które gdzieś już wcześniej spotkaliśmy. Tylko gdzie i kiedy?!

- Przestraszył mnie nieco twój sms - zaczął od progu. Nie wyglądał ani trochę na kogoś przestraszonego. Prawdę powiedziawszy chyba niespecjalnie mu się do niej spieszyło.
- Tak to czasem bywa na tym bożym świecie - odparła sentencjonalnie jednocześnie zamykając ze złością laptopa. Przeszukała pół Internetu, zawędrowała w takie jego zaułki, w których nigdy nie chciała się znaleźć, a mimo to NIC.

- Powiesz mi, co się stało? - zapytał cicho. Chyba starał się, by jego głos brzmiał uspokajająco. Pieprzony socjotechnik!
- Kawy? - zaproponowała zupełnie ignorując jego pytanie.

Zerwała się z kanapy i ruszyła w stronę kuchni. Daniel był jednak szybszy. Zagrodził jej ręką drogę, a gdy próbowała go wyminąć, chwycił jej rękę w nadgarstku. Nie dość mocno, by zrobić krzywdę, lecz wystarczająco, by poczuła jego stanowczość.

- Do jasnej cholery, Jen! Myślisz, że ja nie mam co robić, tylko tak jeździć do ciebie w kółko? - zapytał z wyrzutem. Metoda marchewki najwyraźniej zawiodła i płynnie przeszedł do użycia kija.
- To trzeba stąd była, kurwa, nie wychodzić wczoraj. Nie musiałbyś jeździć w tą i z powrotem - warknęła.

Nie chciała być suką, przynajmniej nie aż tak. Samo jakoś tak wyszło. Teraz jednak nie mogła się cofnąć nie tracąc twarzy. Wyrwała rękę z uścisku i ruszyła do kuchni. Na progu odwróciła się.

- Drzwi są za tobą. Możesz wyjść w każdej chwili.


Trochę bała się, że gdy wróci z drugim kubkiem kawy, jego już tam nie będzie. Że postawił na niej krzyżyk i zostawił z tym bagnem samą. Na szczęście dla niej Daniel nie był facetem, który długo chował urazę. A może po prostu miał do niej słabość?

Gdy wróciła, siedział na tej samej, co ona wcześniej, kanapie, z zainteresowaniem obserwując świat za oknem. Zauważył ją dopiero, gdy kubek z kawą stuknął o blat stołu. Zaraz też rzucił jej jedno z tych swoich spojrzeń. Wybuchową mieszankę zniecierpliwienia i politowania.

- Czy teraz powiesz mi, o co chodzi? Przestraszyłaś mnie nie na żarty - choć obca osoba mogła te słowa odczytać jako wyrzut, ona wiedziała, że nimi nie są.
- Przepraszam. Ale wiesz, że nie zrobiłabym tego, gdyby to nie było absolutnie konieczne, prawda?

Zapadła długa i niezręczna chwila milczenia. Jednak z tych, które kiedyś nigdy im się nie zdarzały, a teraz chodziły całymi stadami. Jen usiadła na fotelu. W pierwszym momencie chciała zająć miejsce na kanapie, obok mężczyzny, zrezygnowała jednak. Nie była gotowa na taką bliskość.

- Tak, wiem - odparł wreszcie, po całych eonach milczenia. - Ale chciałbym się wreszcie dowiedzieć, o co chodzi. Nie mogę ci pomóc, jeśli mi na to nie pozwolisz

Nie jestem pewna, czy ktokolwiek może mi pomóc.”

Jennifer westchnęła, upiła łyk kawy, zapaliła papierosa, a zaciągnąwszy się głęboko, zaczęła:
- Zanim zacznę, obiecaj, że nie będziesz się śmiał i że tego nie zbagatelizujesz i że nie będziesz mnie oceniał zanim nie skończę
- Ok, obiecuję
- No dobra… a więc… - westchnęła kolejny raz - Miałeś kiedyś sen, który był tak cholernie realny, że w pewnym momencie zacząłeś wątpić, że to tylko sen?

Przez chwilę na twarzy Daniela gościł niemy wyrzut w stylu “Chyba,kurwa, kpisz!”. Szybko jednak opanował się. Wszak obiecał nie wyrabiać sobie opinii przed zakończeniem.

- No ok, może i miałem takie sny. Każdemu umysł czasem płata figle. Ale to chyba nie powód, żeby wpadać w panikę.

A więc dostrzegł w jej eSMSach ślady paniki. Może to i dobrze. Może dzięki tej świadomości łatwiej mu będzie zaakceptować to, co miała mu do powiedzenia.

- Ja właśnie zeszłej nocy miała taki… - zawiesiła głos szukając odpowiedniego słowa. Wreszcie, z braku lepszego określenia, dokończyła - sen. Choć nie jestem pewna, czy to był tylko sen. Po twoim wyjściu wczoraj położyłam się spać, a kiedy się obudziłam, byłam policjantką. Miałam legitymację i odznakę. Nawet pamiętam jej numer. 990. Był ze mną jeszcze jeden policjant, sierżant Bailey. Byliśmy na patrolu w centrum Harlemu. Poszliśmy sprawdzić wezwanie, Bailey zapukał do drzwi. - dziewczyna zawiesiła głos. Nie znała tego mężczyzny, a jednak wspomnienia tamtych wydarzeń były dla niej trudne.

- Rozległ się strzał - kontynuowała pochwili mileczenia. - On padł na ziemię, a ja straciłam przytomność. Chyba czymś oberwałam w głowę. - korzystając z naturalnej pauzy między jedną, a drugą częścią opowieści, Jen zwilżyła gardło kawą. - Potem znowu się obudziłam. W jakiejś totalnie obskurnej kuchni. Przypominała trochę zdjęcia z mieszkanie tego Amerykanina Buddysty, u którego mieszkaliście z Jamiem w Budapeszcie. Zresztą nieważne.

J.J. machnęła ręką. To był tylko nic nieznaczący wątek poboczny.

- A teraz uważaj, bo zaczyna się odjazd. W tej kuchni pojawiła się laska, która wyglądała, jak... - Jennifer przez moment szukała w myślach właściwego obrazu. - jak steampunkowy gnom. Wyrecytowała jakąś głupią dziecięcą zagadkę i wyszła. Poszłam za nią aż dotarłam do takiej wielkiej kamiennej groty i tam była dziwna istota w zbroi. To znaczy, trudno powiedzieć, że była w zbroi. Raczej…. był tą zbroją. Nie miał ciała, był jak Johann Kraus z Hellboya. No nieważne. W każdym razie był wielki, zły i groźny. Jednego z nas nawet zaatakował.

Nieme zdziwienie Daniela dało jej do zrozumienia, że zapomniała wspomnieć o tym drobnym szczególe.

- Oprócz mnie byli tam też inni ludzie. To znaczy… tak myślę. Wyglądali nie do końca realnie. W każdym razie ten w zbroi, Apostoł, tak kazał na siebie mówić, on chciał wiedzieć, czy rozwiązaliśmy zagadki. Bo nie tylko ja dostałam jedną. Powiedział, że zostaliśmy zmuszeni do jakiejś gry. Potem pozwolił nam wyjść. Po wszystkim obudziłam się u siebie

Daniel milczał zawzięcie. Może czekał na dalszą część. Ale dalszej części nie było.

- Przyznaję, to dość pokręcony sen. Ale to jeszcze nie powód, żeby panikować - skomentował po długiej chwili. Chyba szukał wystarczająco łagodnych słów.
- Tamto może nie, ale to?! - Jen prychnęła pogardliwie pokazując mężczyźnie ekran swojego telefonu


- A próbowałaś oddzwonić albo odpisać na ten numer? Może ktoś sobie robi głupie żarty?

J.J. prychęła pogarliwie po raz wtóry. Nie, nie dlatego, że owym pytaniem Daniel obrażał jej inteligencji. Prychała, ponieważ - jak się okazało - sama miała przesadne wyobrażenie o własnej inteligencji. Nie, nie próbowała dzwonił na ten numer. Nawet jej to do głowy nie przyszło.

Nie chcą do reszty stracić twarzy, kobieta chwyciła telefon i nacisnęła zielony przycisk. Chwila ciszy, podczas której napięcie sięgnęło zenitu. Następnie w słuchawce odezwała się miła pani o nieco mechnicznym głosie:

Nie można wykonać połączenia. Numer, z którym próbujesz się połączyć, nie istnieje.

- Ha! - krzyknęła triumfalnie Jen przystawiając Danielowi do ucha aparat, by sam mógł to usłyszeć. - No i co ty na to?
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.
echidna jest offline