tajniacki blep | Tymczasem Melune pogładziła myśliwego po głowie, gdy ten odzyskał przytomność po uzdrowieniu miksturą.
- Leż spokojnie, jesteśmy w jaskini… spadłeś z mostu i cały się połamałeś. - Kobieta przemówiła do niego spokojnie i z czułością, rozglądając się po resztkach mostu, jakby zastanawiając się, które z części wykorzystać na windę i nosze dla rannego. -Zostaliśmy zaatakowani, ale na razie wygląda na to, że… wygraliśmy. - Kapłanka wstała od Jorisa, by upewnić się iż związany jeniec, aby na pewno się nie wyswobodzi z więzów oraz nie umrze od wykrwawienia. Nie była przy nim tak czuła i delikatna jak przy swoim towarzyszu. Jej twarz była chłodna i bez wyrazu.
- No rachować to wy nie potraficie.... - mruknęła, przewracając mężczyznę na bok co by się nie zadławił.
-Co z resztą? Anna? Piącha? Yarla? - zawołała wyglądając znajomych twarzy w ciemności.
-Żyjem, żyjem! krzyknęła z drugiej strony rozpadliny krasnoludka, wypatrując miejsca, gdzie można by przedostać się na drugą stronę. Nie mogło to być trudne; w końcu elf łaził wte i wewte po rozpadlinie jak po drzewie, a kamień był przecież żywiołem krasnoludów. -Nie dziękuj…- burknęła pod nosem patrząc chwilę na plecy Marduka, który według jej uznania żył tylko i wyłącznie dzięki interwencji dwóch krasnoludzic. -Tu. Chyba da się w miarę bezpiecznie zejść. Chyba, że wolisz na około?- spytała geomantkę.
- Nie wiadomo ilu jeszcze ich się tam kryje, lepiej zbierzmy się do kupy. Idziemy do nich przez rozpadlinę, tylko trzeba bezpieczne zejście znaleźć. A wy nie krzyczeć tam, widzimy was doskonale! Cholerne słabe ludzkie oczy. I elfie, gwiazdek i księżyca nie ma to ślepi jeden z drugim - to ostatnie dodała półgłosem na użytek Yarli. Nie wiadomo czy była świadoma, że w jaskini głos się niesie, a te cholerne szpiczaste elfie uszy słyszą naprawdę nieźle... pewnie wiedziała i tylko mało ją to obchodziło.
Krasnoludzice bez większych problemów zeszły w dół, do Torikhi i półprzytomnego Jorisa. Świeżo zasklepione rany ciągnęły przy wysiłku, ale kobiety nie miały zamiaru przejmować się takimi drobnostkami. Kapłakna wygląda niewiele lepiej od Jorisa; po jej minie można było też wnioskować, że bitwa oraz bliskie spotkanie ze śmiercią (choć nie tak bliskie jak Yarli czy Turmi) napędziły jej niezłego stracha.
-Dobra robota maleńka…- Yarla puściła półelfce oczko -Wam też całkiem sprawnie poszło!- kiwnęła głową z uznaniem do pozostałych -Ciekawa jestem gdzie nasza zieleninka…- tym razem skierowała wzrok na Turmalinę.
Tori uśmiechnęła się blado, wyglądając przy tym jak wypłosz, gdy krasnoludka ją pochwaliła. Najwyraźniej kobieta nie zaliczała się do typu “bojowych bab” i bardziej ceniła sobie bezpieczeństwo i spokój.
Na wzmiankę o reszcie, jak na zawołanie w rozpadlinie pojawiła się i Anna, cała i zdrowa, choć nieco zapłakana. Wręczyła Melune fiolkę z miksturą dla rannego myśliwego, po czym zachęcona lekko zdziwionym i zatroskanym spojrzeniem, opowiedziała kobietom o smutnym losie półorczycy oraz jej psa.
Półelfka zwiesiła głowę, od czasu do czasu potakując do swoich myśli, a może do słów kobiety. Była lekko wstrząśnięta ową wieścią. Nie dlatego, że znała i lubiła Piąchę, bo niestety nie miała sposobności do obu tych rzeczy, lub śmierć jako taka ją przerażała, wszak była kapłanką i musiała nie raz obcować i walczyć z owym zjawiskiem. Obawiała się jednak radości krasnoludzić. Ich zawiść do zielonoskórej… nie ważne jak uzasadniona, mroziła krew w żyłach selunitki, która nawet swych najzacieklejszych, shaarskich wrogów traktowała z szacunkiem i godnością. Szpiczastoucha, spojrzała kątem oka na dwie przysadziste kobiety, pojąc mikstruą co raz mocniej kontaktującego Jorisa.
- Oby bogowie byli jej łaskawi… Niestety nie wiem kogo miała za swego patrona, jednakże z przyjemnością odprawię jej godny pogrzeb prosząc Najjaśniejszą o wstawiennictwo za jej walecznego ducha. - Klęcząc przy mężczyźnie, co raz mocniej czuła jak uchodzi z niej cała siła. Koniecznie powinna opatrzyć swą ranę, którą to odkładała bo ciągle było “coś” ważniejszego.
- Zanim zdecydujemy co dalej… muszę zahamować krwotok… pod zbroją… - Twarz Torikhi wydawała się blada, a dłonie lekko drżały przy każdym ruchu. Ostrożnie zdejmując z piersi zbroję, przyciągnęła plecak z medykamentami w celu opatrzenia się.
-Ta, ta. Każdego szkoda, nawet psa- rudowłosa wzruszyła ramionami komentując opowieść Anny. Kiedy Torikha uznała, że chce pogrzebać zwłoki zielonoskórej Yarla uniosła wysoko brwi i wydęła usta nie kryjąc zdziwienia. Wojowniczka nie należała do tych, co to marzą sobie o wielkiej ceremonii, honorowych gościach i zacnym kapłanie odprawiającym modły nad jej ciałem. Była najemniczką, poszukiwaczkom przygód i najprawdopodobniej śmierć na szlaku dopadnie ją prędzej niż nudna starość, a wtedy będzie jej wszystko jedno czy zgnije pod sosną koło gościńca, czy w trumnie. Koniec końców nie skomentowała woli półelfki. Wejrzała porozumiewawczo na Turmalinę i uniosła wzrok wyżej -Trzeba się stąd wydostać. No i dalej nie wiemy co z porwanymi, o ile w ogóle tu są- dodała na koniec.
- Pan Marduk biega jak poparzony… może w tym swoim amoku dostrzegł coś ciekawego… - wtrąciła posępnie kapłanka, kończąc własne opatrywanie.
__________________ "Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab" |