Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2016, 15:20   #85
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień II - Uczta, wyprawa, łacina




Jedząc ze smakiem Alex starał się ile i jak mógł przekazywać Monice sens i treść rozmowy między Dafne, Terrym i Karen. Swojej wstawki rzecz jasna nie przekazał, nie chciał by dziewczyna wracała myślami do poranka. Robił to nie tylko dlatego, by Monika w końcu, gdy znalazł się sposób, była świadoma tego co wokół niej się dzieje. Robił to też dla ćwiczenia tej dziwnej telepatycznej nici porozumienia między nimi. Jeszcze nie potrafili wymieniać myśli płynnie, ksiądz pamiętając fiasko podczas tworzenia mapy, zamiast przekazywać samą treść cały czas robił to za pomocą obrazów i cechowania ich emocjami. Działało.
Bał się, że poza strefa ta ich dziwna mentalna więź zniknie, na szczęście pozostała. Czy był to efekt tego dziwnego miejsca, innego świata? A może strefa wybudziła to permanentnie? A może… Mocno nacechowany empatycznym odczytywaniem emocji Alex i Monika żyjąca w prywatnej strefie ciszy, chcąca nawiązywać inne więzi… Czy gdyby spotkali się w ich świecie byliby przypadkiem jednym na milion potrafiac porozumiewać się myslą w Anglii, w Niemczech, na promie? Czy ludzie tacy jak oni żyli na różnych krańcach świata nigdy nie mając okazji się spotkać aby doświadczyć takiej więzi wymiany myśli? Czy gdyby nie katastrofa rozjechali by się do Polski i Szwajcarii nigdy nie mając się spotkać i tego doświadczyć. A może tam to nie działało i opatrzność ocaliła ich z katastrofy by mogli odnaleźć to w sobie tutaj. Czy jak wrócą to to zostanie?

Myśli te buszowały w głowie księdza jawnie, Monika mogła je odczuwać pomiędzy relacją Alexa z rozmowy.
Robił to wszystko i z innego powodu, by nie myśleć o żalu i bólu, gdy Dafne odchodziła, zła i smutna.
Monika z zaciekawieniem słuchała myśli, które przekazywał jej Alexander. Nie chciała mu przerywać, to też dopiero pod sam koniec wyznała, że większość z tego “słyszała” poprzez jego umysł. Po tym zaś zaczęła jednocześnie zastanawiać się nad kilkoma kwestiami, co wprowadzało pewien bałagan: czy to wszystko co dostali do jedzenia, znajduje się gdzieś niedaleko rosnące na drzewach i krzaczkach i możliwe do zdobycia, że gdyby tak było, to najbardziej smakowały jej ananasy, czy faktycznie gdyby spotkali się gdzieś indziej, nawiązali by tą samą więź, czy jednak była to zasługa strefy, która nie mogła naprawić jej uszu, czy Dafne o tym wiedziała, a jeśli tak to czy powinna być jej wdzięczna, że nie ujawniła ich tajemnicy nie chcąc odpowiadać na pytanie Terry’ego, jakie jeszcze zwyczaje panują wśród skrzydlatych panien, a jakie zwyczaje mogą panować wśród syren, i co jeszcze dziwnego można spotkać w miejscu gdzie są, a wreszcie czy wrócą kiedyś do domu, i czy ksiądz dalej będzie chciał ją znać gdyby wrócili do domu.

Ostatnia myśl Moniki wywołała w nim zdziwienie. Na sam fakt z poznania dziewczyny czy to tu, czy przenosząc to z powrotem do ich świata, reagował intuicyjnym uczuciem radości. W jego głowie pojawiło się niezrozumienie skąd wzięła się jej niepewność pod tym względem. Monika zaczęła tłumaczyć, że to była tylko taka głupia myśl. Ona sama szczerze cieszyła się na poznanie Alexandra. Zaczęła teraz rozważać, fakt iż ludziom przez głowę przelatują czasami różne myśli, wielu z nich nigdy nie wypowiedzieli by głośno, czy nie zrobili. Wróciła we wspomnieniach moment, gdy leżeli razem w cieniu po kąpieli w morzu. Było to jednak krótkie, chwilowe a myśli związane z tym rozmyły się. Alexander był jedynie świadom, że były…
- Znów Pani rybka nie raczy nam rzec po co gdzieś mamy iść - powiedział starając się skupić na czym innym by delikatnie przerwać myślowe domino, które zaprowadzić mogło w dość kłopotliwe lub wstydliwe dla obojga rejony. - Bez wyjaśnień, bez niczego. Biorąc pod uwagę jednak, że ochroniła nas przed tą armią z morza i miała rację co do strefy, to można by pójść. Ale co z Ilham? - spytał, patrząc na pozostałych rozbitków.
Terry nie planował odpowiedzieć pytającemu mężczyźnie. Odkąd stał się głównym wrogiem dla Dafne, przynajmniej własnie tak odbierał jej zachowanie, znacznie większym, jak się wydaje niż poprzedni główny wróg, czyli Alexander, stwierdził, że zamknięcie się będzie najrozsądniejszym wyjściem. Skoro każde jego słowo mogło być i było przekręcane oraz interpretowane na najgorszy możliwy sposób, najlepszą kwestią było niewypowiadanie owych słów bez jakiejś większej potrzeby. Postanowił dostosować się do tego, co powiedzą inni, kiwać twierdząco oraz czekać na puentę. Ostatecznie były Dominica oraz Karen, także Monika, zresztą także Alexander, który widać miał grubszą skórę oraz nieźle się czuł przy stanie permanentnego konfliktu, który bardzo przeszkadzał Boytonowi oraz powodował osobiste frustracje.
- Nic z Ilham - odparł Axel, zapisując w pamięci kolejny minus dla Alexandra. - Wyspa nie jest duża, ale szukanie kogokolwiek po lesie jest bezcelowe. Nie mamy pojęcia, dokąd mogła iść.
- Wyspa? - ksiądz uniósł brwi patrząc pytająco na Lacroixa.
- Wyspa. Poznaliśmy trochę więcej, niż jedną trzecią jej brzegu. Gdy dojdziemy do tego miejsca, o którym wspomniała Dafne, to wam naszkicuję - odparł Axel.
- Nie mógłbyś teraz, zanim ruszymy? Mówiła ci coś więcej? - Alex zainteresował się słowami Axela.
"To dlaczego nie pytałeś Dafne, gdy tu była?" - pomyślał Axel.
- Zwróć uwagę na to - odpowiedział - że ja tu też jestem pierwszy raz i niewiele wiem, a Dafne nie miała okazji, by mi wszystko wyjaśnić. Dopóki będziemy się trzymać tego brzegu rzeki, to jesteśmy bezpieczni. W żadnym wypadku nie powinniśmy rzeki przekraczać. I zdecydowanie nie należy iść na górę, ani na jej zbocza, ani tym bardziej na szczyt. Są istoty mniej przyjazne, niż nimfy powietrza - dodał - ale nie potrafię ci w tej chwili powiedzieć, które rejony wyspy zamieszkują. Tam na przykład - wskazał kierunek, przez który chciał iść na skróty - lepiej nie bywać.
- Nimfy powietrza… - powtórzył Alex spoglądając na Alaen. - Wiesz jakie to istoty? Te mniej przyjazne?
- Co ci dadzą nazwy? - spytał Axel. - Nimfy ziemi na przykład? Nie wiem, gdzie mieszkają, nie wiem, co zrobią z intruzem, który wpadnie im w ręce. Nimfy wody mogą odwiedzać strefę, a nie są zbyt przyjazne.
- Wiesz po co idziemy gdzieś tam gdzie chce Dafne abyśmy poszli?
- Bo tam jest bezpiecznie - odparł Axel. - Bezpieczne miejsce. Z tego można wnioskować, że tam nic złego nas nie dopadnie.
- Tu też jest nienajgorzej. Woda… - mruknął, ale nie kontynuował tematu.





Gdy wszyscy napełnili już brzuchy, w mniej lub bardziej radosnych nastrojach… i posłuchali (ci rozsądniejsi) rady Dafne, odnośnie zabrania ze sobą reszty jedzenia, które ofiarowały im latające istoty - pora była ruszać w drogę.
- Dziękujemy za wspaniały poczęstunek - powiedział Axel i skinął głową, po czym dodał po francusku: - Je vous remercie pour la fête. Délicieux.
Miał nadzieję, że nawet jeśli słowa nie zostaną zrozumiałe, to sam ton głosu wystarczy.
- Nam pro bono principio, secundum quod vita influat - odparła Alaen, jak większości wydawało się w łacinie. Alex wyczuł w niej straszny akcent i ledwo pozwalającą się zrozumieć gramatykę. Skrzydlata jednocześnie wskazywała dłonią kierunek, zgodny z nurtem rzeki. Nie czekając, kto za nią ruszy, a kto nie poszła przodem… a właściwie pofrunęła przodem, gdyż nadal unosiła się kilka centymetrów nad ziemią.
Dominika bez wahania ruszyła za kobietą, ciągnąć wciąż za sobą jedną z walizek. Szczególną uwagę bowiem przywiązywała do tego, by nie stracić rzeczy które znaleźli. Zwłaszcza, że w walizce znajdowały się jej artystyczne dzieła, za które niebawem wszyscy bezbutni będą ją wychwalać…
Monika nie ruszała się z miejsca, w tym czasie patrząc na Alexandra i przesyłając mu wizję, w której to mężczyzna podał jej rękę i pomaga wstać na nogi. Jednocześnie, czuła, że da radę iść na własnych nogach i wydawało jej się, że nie chodziła na nich tak dawno, że aż obawiała się, czy przy pierwszym kroku nie zachwieje się i jednak nie wywróci.
Natomiast dawniejszy sierżant, to prostu wziąwszy owe zapasy, ruszył za skrzydlatą Alaen.
Alex zakładając swoją sutannę lekko skamieniał słysząc wróżkę.
- Loquerisne Latine? - wydukał.
- No. Paululum linguae Latinae dico. Ego quoque exaudivi te - odpowiedziała Alaen, zwalniając i obracając się by spojrzeć na osobę która zadała pytanie.
- Quis te docuit Latin, Alaen? - spytał wyciągając obie ręce do Moniki i pomagając jej wstać. W myślach dawał jej swoją wiarę w to, że da radę. Faktycznie wierzył. Podtrzymał dziewczynę obejmując lekko, aby nie przewróciła się stawiając pierwsze kroki.
- Et nomen Eusebius. Qui erat a nauta. - Latająca istota zwolniła, aż w końcu zatrzymała się, widząc że jej rozmówca właściwie jeszcze nie ruszył z innymi za nią, pomaga zaś dziewczynie, o którą tak się niepokoił. Czekała, aż będą gotowi do drogi. - Et vos?
Monika dziękowała, czemu towarzyszył jej wyrażający tą emocję uśmiech. Czuła się w tej chwili bardzo dobrze. Pozbawiona choroby, najedzona i napita. Przez chwile z rozbawieniem i szczęściem towarzyszącym uczuciu dobrego stanu zdrowia wyobraziła sobie jak to ona teraz nosi księdza. Było to krótkie podzielenie się myślami, ten bowiem zajęty był rozmową a Monika nie chciała przeszkadzać zawracają mu głowę swoimi… myślami.
- Łacina… - Alex rzucił do wszystkich. - Uczył ją jakiś Eusebio. Wcześniej ten Chatelier… widać gości z naszego świata ta wyspa ma częściej niż się zdawało. Ego sacerdos sum. Quibus haec lingua orationes celebrare - odpowiedział “wróżce” bardzo prostą łaciną specjalnie kalecząc gramatykę by paradoksalnie być lepiej zrozumianym dla kogoś kto sam znał język jedynie tyle o ile. - Skoro Dafne nie chciała mówić, to może od niej wyciągnąć informacje o tym co tu się dzieje. Macie jakieś pomysły, o co ją pytać? - Potoczył wzrokiem po reszcie.
"Nie chciała powiedzieć" - Axel uśmiechnął się w myślach. Znowu ktoś inny jest winien.
- O to, o co mnie pytałeś? - podsunął propozycję, zaś Boyton potwierdził skinieniem, iż raczej to dobry pomysł.
- Może jeszcze się dowiesz, jak się nazywa ich rasa w ich języku? - dodał Axel. Zaś wsłuchujący się w rozmowę Terry pomyślał, iż kiedy dotrą na odpowiednie miejsce, poprosi Alexandra o lekcje łaciny. Jakieś ogólne podstawy na zasadzie “moja wasza nie rozumieć”. Przynajmniej będzie mógł porozmawiać z Alaen oraz może wyuczyć się jej języka. Skoro mogli tutaj przebywać nie wiadomo ile, warto byłoby znać język tubylczych mieszkańców. Jeśli oczywiście Alaen wyrazi uprzejmą zgodę.
- Guid periculum est ibi? - spytał wskazując na zbocza góry i w rejon gdzie wskazywał Axel. Zaczął iść przy tym, by rozmawiać po drodze zamiast stać w miejscu. Kontrolował przy tym kątem oka czy Monika daje sobie radę. Wysłał jej myśl uniesionego kciuka i podobnie jak ona księdza jeżdżącej jej na barana z odczuciem jakby coś było coraz bliżej. - Qui sunt nymphae terram? - dodał ponownie zwracając się do skrzydlatej.
- Montem? Ibi vivit omne malum. Nos effundam multis lacrimarum quia haec - odpowiedziała Alaen, kontynuując prowadzenie ich w odpowiednim kierunku, skoro już większość się raczyła ruszyć - et tulit multum tempus. Nymphae terram? - zapytała na chwilę odwracając się by spojrzeć na Alexandra. Wyglądało to, jakby nie bardzo wiedziała o czym on mówi. - Terram… terram… de te, aalaes’vo?
“Żebym to ja wiedział o czym mówię” - pomyślał.
- Qui sunt aalaes’vo? - spytał.
Nie spodziewał się, że kiedykolwiek tak będzie się cieszył ze znajomości martwego języka.



Idąc wzdłuż strumienia ksiądz i nimfa kontynuowali rozmowę. Trwało to dość długo, tak samo jak długa i nieco zawiła była droga którą szli, wciąż wzdłuż płynącego strumyka i zgodnie z jego prądem. W końcu zaś Alexander zadał jakieś pytanie, po którym wróżka wydawała się być oburzona. Stanęła nawet dalej, coś do niego mówiąc z owym oburzeniem i ostatecznie wyglądała jakby czekała, aż wszystkie ślamazary dojdą w jedno miejsce.
Alex zwrócił się do Axela, Terry’ego, Karen i Dominiki.
- Dowiedziałem się kilku rzeczy… - minę miał sugerująca, że ledwo kryje ekscytację. - Ale mam prośbę nim zacznę mówić. Nie powiecie Dafne, że wiemy to, co wiemy, okey?
Boyton skinął twierdząco oraz popatrzył na Alexa na zasadzie: żartujesz chyba, przecież to oczywiste, że jej nie powiemy, nooooooo przynajmniej w normalnych warunkach. Przynajmniej tak się byłemu sierżantowi wydawało, że tyle powiada właśnie takie spojrzenie.
- Nie sądzę, byś dowiedział się czegoś, czego ona nie wie - odparł Axel. - Ale jeśli chcesz, to jej nie powiem.
Ponure spojrzenie Boytona potwierdziło, że się z tą opinią niestety musi zgodzić.
Karen uniosła nieco brew na wyraźną zmianę nastroju w tonie Alexandra. Gdy wspomniał o nie przekazywaniu wiedzy Dafne, jej zaciekawienie wzrosło. Kobieta miała pod opieką drugą walizkę. Zerkała co jakiś czas na Terry’ego, widząc wyraźnie, że od czasu rozmowy z Dafne jego humor się raczej pogorszył. Co rusz zerkała też na sidhe, albo nimfę powietrza, jak kto wolał. Mimo, że Dafne powiedziała, że tym można ufać, wolała być ostrożna.

- Kwestia, Axel, czy ona wie, że mogliśmy się z Alą porozumieć. Może nie wiedzieć co teraz wiemy, zobaczymy czy dalej będzie nas mamić…
Alex zastanowił się nad czymś, jakby od czego zacząć.
- Dobra, to mniej więcej będzie tak: Z tego co zrozumiałem, są tu cztery ludy jakie kiedyś poszły czterema różnymi ścieżkami, choć wciąż nazywają się zbiorczo braćmi i siostrami niezależnie od rodzaju - rozpoczął dając reszcie sprawozdanie z rozmowy z Alaen. - Aalaes’fa, to ci skrzydlaci, zamieszkują zapewne lasy na wyspie i jak mówiła Dafne są płochliwe, przepełnione dobrocią. Miłujące naturę. Aalaes’qa to ci rudzi, syreny? Dafne do nich należy, lecz mają aktualnie jakiś czas niepokoju. To może być coś w rodzaju wojny domowej. Na ile to ma związek z nami nie wiem, w każdym razie jedni chcieli nas capnąć, a Dafne obroniła w nocy sama przeciw… Ile ich było, pół setki? Nie ośmielili się, bo Dafne to jakaś szycha u nich. Ala zwie ją księżniczką. Kolejni to Aalaes’vo, mieszkają w górze, siedliszczu strasznego zła. Można wnioskować ze słów Ali, że skrzydlaci to zło tam zamknęli, ale część Aalaes wybrało drogę zła i ciemności osiedlając się tam. Ostatni to Aalaes’is. Nie do końca zrozumiałem czym są, ale jak zasugerowałem, że może ogniści to powiedziała, że coś w tym stylu. Rzadko pojawiają się na wyspie i nie mamy szans ich raczej spotkać. Wychodzi na to, że każdy ze szczepów jest zorientowany na coś, przynajmniej tak wynika… tak mi się układa - poprawił się Alex. - Fa, skrzydlate wróżki, dobro, natura, żywioł powietrza. Vo, ci z góry, zło, ciemność, żywioł ziemi. Qa, syreny, chaos, morze, żywioł wody. I najbardziej tajemniczy: Is, jakby wszystko było proste by wpasowywało się w układankę i dobrze odczytałem pozostałych, to odpowiadaliby porządkowi, światłości, słońcu? Ogniu? Tyle o tubylcach…
Ksiądz potoczył wzrokiem po towarzyszach.
- Teraz lepsze… Zdarza się od czasu do czasu, że trafiają tu ludzie. Rzadko, ale owszem. Jakiś Francuz zabił syrenę, jakiś Eusebio nauczył Alę łaciny. Ona nas prowadzi w miejsce bezpieczne, gdzie rezydowali tacy jak my. Z dala od góry i z dala od terenów syren, dla naszego bezpieczeństwa. Z dala od skrzydlatych, by oni czuli się bezpiecznie. Klu leży w tym, że ci co trafiali tu, odchodzili z powrotem do naszego świata. Nie wiem czy wszyscy, nie wiem ilu, ale bywało tak. Ala nie wie jak… była za młoda, za mało doświadczona i za nisko w hierarchii gdy, jak zrozumiałem, ostatni raz to się wydarzyło. Ala sugeruje, że Dafne może znać sposób jak nas odesłać. Jak dobrze zrozumiałem, to jest o tym nawet mocno przekonana, że dziewucha Axela zna sposób. To księżniczka wśród rudych, ma wysoki stopień wiedzy. - Mówiąc to myślał intensywnie obrazami, odczuciami nad tym co opowiadał równolegle zdając sprawozdanie również Monice.

Dla Boytona wyjaśniało to wiele. Wśród ludzi nawet królowie musieli być demokratami, inaczej spadali ze stołków, tymczasem pewnie wśród syren monarchizm rządził. Może zresztą takie księżniczki miały wielką moc oraz, że były księżniczkami, patrzyły na innych z góry, jak na prostako-osłów.
- Dużo dowiedziałeś się, Alex. Może poduczyłbyś trochę nas łaciny oraz może Alaen nauczyłaby nas swojego języka? Skoro pewnikiem mamy tu siedzieć trochę, warto byłoby umieć się dogadać - spytał cicho Terry, który od jakiegoś czasu raczej skupiał się na przemyśleniach, niźli słowach.
- No to wiemy chociaż, że tam, dokąd idziemy, jest bezpiecznie - podsumował Axel - i że nie powinniśmy pchać się na szczyt. A co do reszty, to się zobaczy, jak się sprawy ułożą. Mamy cień szansy, że dobrze.
- Wiemy też, że nie możemy teraz tam iść. - Alex wskazał na Alaen. - Przynajmniej na razie.
Axel cierpliwie czekał, aż Alexander dokończy swą wypowiedź. Lacroix uważał, że być może ksiądz starał się okryć aurą tajemniczości. Być może pragnął, by zasypano go pytaniami o powód owej niemożności... więc Axel postanowił dać tę szansę komuś innemu. Duchowny jednak nie dokończył, jakby to co miał na myśli było oczywiste.
- Co do łaciny to nie ma problemu Terry, choć wiesz jak to jest z językami. Nie przychodzi to szybko - dodał spoglądając na Boytona..
- Ano wiem, ale prawdopodobnie mamy całkiem sporo czasu, jak się chyba wydaje. Dziękuję - odparł sierżant. Ostatecznie bowiem, jakby nie było, łacina się przyda kiedyś.
Axel, jak na razie przynajmniej, nie zamierzał wtrącać się w rozważania na temat przydatności języków i czasu, jaki trzeba będzie przeznaczyć na naukę. Mogło się okazać, że ugrzęzną tu na wieki, a mogło im się udać wydostać za miesiąc. W jego jednak przypadku nauczenie się języka panien wodnych, Aalaes'qa, było, można śmiało rzec, obowiązkowe.

Tymczasem Karen miała wrażenie, że w całej tej opowieści słucha jakiejś bajki. Jak zawsze było jakieś zło, zamknięte przez dobro. Czyhające na bohaterów opowieści. Gdy panowie rozmawiali o lekcji łaciny, rudowłosa uśmiechnęła się lekko. Zawsze myślała, że to taki mistycznie odległy język, choć gdzieś na codzień obecny w życiu współczesnych ludzi… Nie sądziła, że kiedyś będzie miała potrzebę nauczenia się go. Zainteresowała ją też wizja, że idą w miejsce, gdzie tacy jak oni zamieszkiwali wcześniej, to bowiem mogło oznaczać jakieś pamiątki… Chciała to miejsce bardzo zobaczyć.
- Jak Aalaes mierzą czas? - spytał Axel. - Kto w dzisiejszych czasach uczyłby łaciny, więc ten Eusebio musiał tu mieszkać dość dawno temu.
"Pewnie zapytał ją o wiek i dziewczyna się obraziła" - pomyślał rozbawiony.
- Mogę spytać - odpowiedział Alexander. - Mam też nadzieję, że Ala zostanie z Moniką i kimś jeszcze, oraz z bagażami, gdy będziemy szukać Ilham. Nunc non eant vobiscum - odezwał się do Alaen. - Unus ex nobis periit in ligno, quod non sciunt aliquid de monte et aalaes’vo. Est enim invenire eam. - Zerknął na Axela, ten to potrafił sobie znaleźć co akurat ważne. Bo przecież najważniejsze było, czy wróżki mają zegarki. - Quam tue tempore metitur? - dodał.
- Illa est non amissa, illa sicut et ambulatis. Illa iuxta est, at flumine, in via nostra - odpowiedziała Alaen. - Tempus solis.
Ksiądz widocznie odetchnął z ulgą.
- Dobra nasza, jednak wszystko pod kontrolą. - Rozpromienił się lekko. - Ala wie o Ilham, która jest gdzieś przed nami. Co do mierzenia czasu, mówi o słońcach.
- A kalendarz? Mają pory roku? Liczą lata? - doprecyzował swe pytanie Axel.
- Może nie potrzebują ich liczyć. W takim razie kalendarz byłby dla nich zbędny - mruknął stosunkowo cicho Terry rozważając pytanie Axela.
- Według mitologii nimfy były długowieczne - równie cicho odparł Axel. - W takim przypadku kalendarz można wyrzucić do kosza.
- Cur non requies vos? - zapytała Alaen, przypatrując się Monice. Niema dziewczyna, oparta o drzewo, oglądała właśnie swoje stopy od spodu. W końcu sandały pożyczyła Ilham, nie była zaś przyzwyczajona do chodzenia boso.
- Nos reliquas. Satis est iustus ut manere et non ambulabunt. - Alex uśmiechnął się lekko do skrzydlatej. - Hoc scire, si hic esset annorum deductis, iam non tantum tempore, et quam. - Wskazał na Axela.
- Nos subtrahere. Cum auxilio soles - odpowiedziała uprzejmie Alaen, jednocześnie kierując się w stronę strumyka. Kucnęła przy nim, chociaż jej stopy nadal nie dotykały ziemi, i zamoczyła dłonie w wodzie.
- Jak uprzednio, za pomocą słońc… A to ważne? - powiedział Alexander, kierując swoje pytanie do Axela.
- Moglibyśmy się dowiedzieć, ile słońc temu był tu Eusebio - odparł zapytany. - A czy to ma jakieś znaczenie? Nie wiem. Ponoć każda wiedza może się na coś przydać.

Zaiste mogła, ksiądz na powrót zaczął rozprawiać ze skrzydlatą, powtarzając pytania jakie sugerowali towarzysze i które ubierał w lingua latina. Alaen odpowiadała uczynnie i grzecznie, nawet gdy niektóre pytania niezmiernie ją zdziwiły lub uznawała, że wcześniejszą odpowiedzią wyczerpała temat. Tak tedy ksiądz przekazał, że Eusebio był na wyspie blisko sto tysięcy słońc temu, a po nim ktoś jeszcze tu przybywał z ich świata, choć ona sama nie wszystkich poznała i nie ze wszystkimi rozmawiała. Na temat ewentualnych rzeczy po poprzednich ‘gościach’, między innymi ubrań, Alaen zdziwiła się, że potrzebują więcej niż mają na sobie i niejasno dała do zrozumienia, że odpowiedź na temat ‘pamiątek’ po Eusebio i innych kryła się już w jej odpowiedziach.
Alex uznał, że zapewne znajdują się one w miejscu, ku któremu ich prowadzi.
Skrzydlata nie rozwijała też tematu innych niebezpiecznych miejsc poza górą i żerowiskiem syren, jakby deklaracja zabrania ich w bezpieczne miejsce w jej rozumieniu wykluczała potrzebę zamartwiania się o to gdzie może czyhać zagrożenie.

Axel orłem w obliczeniach pamięciowych nie był, lecz tabliczkę mnożenia znał, tudzież skracać potrafił. Gdy więc po pobieżnych rachunkach wyszła mu zawyżona nieco liczba koło dwieście osiemdziesiąt się obracająca, przestał się aż tak dziwić, że nauczyciel Alaen łaciną się posługiwał. No i ciekawą rzeczą było, czy wrócił do swoich, by legendy o syrenach opowiadać, czy też jego kości bieleją gdzieś wśród piasków.
Jednak ciekawość ciekawością, a on nie zamierzał tego tematu poruszać.
Tymczasem rozmowa w mowie Katona Starszego trwała dalej. Alexander wypytywał Alaen o kontakty aalaes z chrześcijaństwem, wobec przybywania tu chrześcijan z ich świata. Skrzydlata potwierdziła, że słyszała nauki o Chrystusie między innymi od rzeczonego Eusebia, jednak niejasno zasugerowała, że nikt z tubylców specjalnie nie wziął ich za swoje. Mieli tu jakąś własną boginię, a przybysze o Jezusie opowiadali tak, że ich wersje różniły się od siebie. Jedyne co skrzydlate z tego wyniosły jak się zdawało to uznanie Zbawiciela za dobrego człowieka wartego naśladowania.
Alexander relacjonował to wszystko w czasie krótkiego postoju i dalszej wędrówki przez las. Może i innych średnio to interesowało, ale zdecydował się przekładać wszystko.

- Cum sumus ut in tuto loco. Iterum autem videbo?
- Nescio - odpowiedziała z uśmiechem obracając się by zerknąć na pytającego, a zaraz po tym na Terry'ego - Illud dependet.
- Hm… pytałem czy zobaczymy się jeszcze po tym jak doprowadzi nas do tego “bezpiecznego miejsca”. By z czasem pytać jej się i radzić… Powiedziała, że nie wie, że to zależy… - spojrzał na Tery’ego nie mając pojęcia czemu skrzydlata uzależniała to najwidoczniej od nich, lub od samego Boytona.
Terry początkowo nie zrozumiał słów Alaen, dopiero kiedy Alex przetłumaczył swoje pytanie i jej odpowiedź zdziwił się. Bowiem niby dlaczego miałoby to być uzależnione od niego. Oczywiście Alaen była miła, pomocna oraz stanowiła kogoś, kogo naprawdę tutaj w mgnieniu oka polubił Jakby nie było, taka super fajna ciocia. Pokiwał więc potwierdzająco.
- Alexandrze, przetłumacz proszę, że będzie nam bardzo miło, jeśli zaś moja osoba stanowi przeszkodę w tej sprawie, mogę się odsuwać gdzieś na bok. Wiem, że Dafne nie cierpi mnie, co zresztą niestety pokazało się przed chwilą, ale jeśli właśnie powoduje, że się pytasz oraz mówisz, że ode mnie zależy, naprawdę stanowczo nie będę się narzucał, choć oczywiście byłoby miło widywać się, rozmawiać, nawet wspólnie porysować, dopóki Alexander nie nauczy nas łaciny. Zarówno bowiem ja, jak moi towarzysze, będą się cieszyć z takiego spotkania z tak sympatyczną osobą, jak Ty Alaen - postarał się uśmiechnąć, choć trudno powiedzieć, czy wyszedł mu fajny, radosny uśmiech, czy jakiś taki niepewny, krzywy.
- Terry dicitur, quod volumus es laetus iterum autem videbo vos… - ksiądz tłumaczył tak jak wcześniej starając się używać najprostszych słów i zwrotów, z mało rozwiniętą gramatyką. Alaen mówiła, że mówi po łacinie słabo, toteż zwracał się jak najprościej. Miał nadzieje, że nie umniejszy tym uprzejmości słów Boytona. - Quo dependet? - zakończył po przełożeniu wypowiedzi Terry’ego.
Skrzydlata wyraźnie się zdziwiła i zaczęła prostować te podejrzenia. Zaczęła mówić też o Dafne, a Alexander starał się doprecyzować coś czego nie zrozumiał.

- Mówi, że to zależy od tego, czy ona będzie chciała, czy my będziemy chcieli. Według niej nic na tę chwile nie stoi na przeszkodzie. Polubiła cię Terry, to jeden z powodów dla których uważa, że warto jej będzie czasem do nas wpaść. - Ksiądz uśmiechnął się lekko. - Ale uważa też, że nie jest tak iż Dafne Cię nie cierpi. Jesteśmy al’devus syreny. Po ichniemu to osoba podopieczna, którą się zratowało od śmierci bądź zagrożenia. Póki nas lubi to trzyma nad nami pieczę - skrzywił się sarkastycznie. - Ale to nie przymus, przestanie nas lubić, zostawi samym sobie.
- Ja także cię lubię Alaen oraz cieszę się, że ciebie spotkałem i teraz chyba tym bardziej mogę podziękować, choćby za jedzenie dla nas wszystkich. Było wspaniałe - zaznaczył mocno rozglądając się po kompanach, licząc na to, iż innym także bardzo smakowało. - Dziękuję za miłe słowa oraz bardzo chciałbym, żebyś nas odwiedzała oraz spotykała kiedy tylko będziesz miała ochotę - szczerze powiedziawszy, po księżniczce Dafne ciocia Alaen była niczym ożywczy powiew wiatru w zatęchłym pomieszczeniu. Boyton bardzo się ucieszył, że to nie on stanowił problem dla wróżki i że Alaen oraz Dafne nie miały jakiegoś wspólnego układu. Któż by bowiem wiedział, co syrena naopowiadała wróżce? Wszak języków nie znali, stąd rodziła się jeszcze większa potrzeba kontaktu, żeby nauczyć się mówić. Aż wreszcie Alaen była miła. Chyba właściwie każdy normalny człowiek lubi przebywać obok osób właśnie miłych. Dlatego ucieszył się bardzo ze słów wróżki. Pewnikiem widać to było na twarzy byłego sierżanta królewskiej armii.
Alex tymczasem tłumaczył jego przemowę, lecz dodał w niej i coś od siebie. Pytanie na koniec.
Gdy odpowiedziała ksiądz jakby chciał coś powiedzieć, w oczach błysnęło mu coś złego, lecz zaraz zgasło. Nie pytał więcej o nic oddalając się w kolumnie marszowej od skrzydlatej i idąc obok Moniki. W myślach przepełniała go irytacja. Ruda kretynka mogła nakierować ich na strumień niby przypadkiem na kilka różnych sposobów nie ujawniając kim jest. Za to ciągała ich naokoło wyspy by poili się pomarańczami. Jedyna opieka jaką im zapewniła to od jej ziomków, poza tym…
Przerwał bo zły nie kontrolował swych myśli szumiących w głowie. Tak jak nie chciał drążyć z Alaen tematu by nie doszło do awantury, tak nie chciał by Monika czytała wszystko wraz z emocjami jakie miał względem rudej i jej “opieki”. Tymi złymi i tymi… innymi.
Nawet jeśli Monika cokolwiek “wyczytała” z trzeszczących w księdzu myśli, to nie dała o tym znać. Milcząc w podwójnym tego słowa znaczeniu, gdyż milczenie obejmowało również wymianę myśli z Alexandrem.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 03-11-2016 o 16:05.
Leoncoeur jest offline