Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2016, 16:01   #86
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
DZIEŃ II - im dalej w las tym więcej… grzeszników

Ilham leżała kontemplując moment odpoczynku…
Jak to jednak mówią: to co dobre, musi szybko się skończyć. Irance trudno było powiedzieć, ile minęło czasu. Wydawało się, że bardzo dużo.
Pierwszym co zwróciło jej uwagę, był szelest. Dobiegał z jej lewej strony, zza drzew. Cóż, przeważnie pierwszy był szelest…
Świadczył o tym, że coś się tam dzieje, coś się zaraz wydarzy, coś, ktoś zaraz wyskoczy, wysunie się, wyjrzy… zza drzewa.
No nieee, niiieeeeee! Czy w tym przeklętym miejscu, nie można mieć ani chwili spokoju?!
Ilham poderwała się spazmatycznie do siadu, przykrywając się liściem paprotki.
- Kto tam? Co tam? Stój gdzie stoisz i obyś się okazał zwierzęciem! - Iranka wlepiła czujny wzrok w zarośla, paplając po persku, zupełnie bez zastanowienia, że jeśli to coś, co szeleściło w krzakach było humanoidem i co gorsza, było którymś z rozbitków, to ten i tak jej nie zrozumie. Nic to, łapiąc za koszulkę, zarzuciła ją szybko na siebie, nie zwracając uwagi na to, że założyła ją tył na przód.
Słowa Iranki sprawiły, że coś co się zbliżało, zatrzymało się.
- Ja pierdole… - usłyszała kobiecy głos dobiegający z tego samego miejsca - chuj ci w dupę, jak jesteś kolejną popierdoloną wróżką czy czymś tam, ja sobie tu tylko idę. - To coś zaczęło mówić po angielsku, i zaraz po tym ruszyło na nowo w stronę Ilham.
Angielski? Czyli jednak rozbitek, znaleźli ją!
- STÓÓÓÓÓJ! - zawyła, tym razem w angielskim, przerażona muzułmanka, leżąc na plecach z biodrami w górze, starając naciągnąć gacie na tyłek. Nie ważne czy głos był kobiecy, czy męski, nie miała ochoty świecić golizną przed obcymi.
- Dobra… ok, możesz iść. - W ostatniej chwili wciągnęła portki na pupę… może nawet troszeczkę za bardzo, po czym klapnęła pośladkami o ziemię.
- Ja pierdole… - przekleństwo ponowiło się, a tym razem Iranka mogła doskonale zobaczyć do kogo należy ów głos. Zresztą, w popłochu ubierania spodni pewnie zarejestrowała, że ów osoba, może zwolniła, ale na pewno nie posłuchała komendy “stój”.




Niebieskowłosa dziewczyna, w dość charakterystycznej czarnej, damskiej koszulce zespołu System Of a Down, w czarnych spodenkach nabijanych przy pasku ćwiekami i czarnych sandałach patrzyła na nią z niedowierzaniem.
Ilham z początku obserwowała nowoprzybyłą leżąc na plecach i zadzierając głowę do góry, w końcu przewróciła się na brzuch i podniosła na rękach, zawijając się we włosy jak w dywan.
- Eee… - kobieta pierwszy raz widziała niebieskowłosą. To ją trochę zbiło z tropu, bo myślała, że na wyspie rozbili się tylko ci, których poznała na plaży. - Eee… a ty… to kto? - Ilham wspięła się na wyżyny intelektu w tym ponad trzydziestostopniowym upale.
- Wendy Williams - rzuciła niebieskowłos, najzwyczajniej w świecie przedstawiając się. - Angielka. Z Ziemi. - Dorzuciła ironicznym tonem głosu. - A ty, to kto?
- Ilham Daei… to znaczy Ahmadineżad… z Persji… eee… Iranu. - Kobieta nie odrywała wzroku od twarzy rozmówczyni, całkowicie zaskoczona jej widokiem. - Rozbiłaś się promem? Wczoraj… - dodała po chwili, siadając na kolanach.
Wendy przyglądała się Ilham teraz z jeszcze większym zaskoczeniem, przez kilka chwil milcząc i nie odpowiadając.
- Ja pierdole… - zaczęła w końcu - tak. Ale wkoło mnie były same trupy. - Dziewczyna skrzywiła się. - Zaczęłam wałęsać się po lesie. Z Iranu…? - Dziewczyna położyła dłoń na własnym czole.
- Płynęłam z Anglii… nie z Iranu. - Il zamrugała kilka razy, czując jak zaczyna się gotować z gorąca. Skupiła się więc na rozplątywaniu z burzy włosów, które jakoś tak od połowy długości, zaczynały się lekko kręcić przez co wydawało się, że jest ich jeszcze więcej niż w zasadzie było. - Nie widziałam cię na plaży ze strefą… tam się obudziłam też były trupy ale też kilku z nas przeżyło. Odeszłam od ich grupy… - Iranka mówiła swobodnie po angielsku, z silnym i twardym akcentem całkowicie odmiennym od tego hinduskiego czy pakistańskiego jaki można usłyszeć w budce z kebabem.
- Jesteś głodna? - Pielęgniarka spojrzała z dołu na rozmówczynię. Nie wiedząc czemu czuła się spięta w tej konwersacji, jakby nie do końca wierzyła w to co widzi i słyszy, jakby nie do końca sobie lub jej ufała.
- Zaje-kurwa-fajnie - zaczęła Wendy, z pewnym oburzeniem w tonie głosu. Swoją drogą, dziewczyna mówiła płynnym typowym dla Anglików, angielskim bez cienia śladów jakichkolwiek innych akcentów. - Więc utknęłam na magicznej pierdu pierdu wyspie z pojebanymi wróżkami, Iranką i…? Grupką innych popierdolonych rozbitków, od których uciekła? Świetnie! Wyśmienicie! Ja pierdole… - a dalszy potok słów poleciał nie tylko szybko, co coraz bardziej nerwowo.
- Dobra, sorki już się uspokajam. Tak… ten, masz coś do jedzenia? - Tym razem zapytała uprzejmie, rozglądając się wokoło dziewczyny.
Persjanka przez chwilę słuchała owego popisu mowy współczesnej, zastanawiając się czy by przypadkiem nie poprosić Wendy o zbastowanie z tymi przekleństwami, gdy ostatecznie zdecydowała, że bezpieczniej jest się po prostu wyłączyć i udawać, że się słucha, ale nie słucha... jeno prosi Boga o wybaczenie.
- Mam daktyle… tylko… niestety. - Wskazała na gałązkę z owocami. - Usiądź jesteś pewnie zmęczona - mruknęła, robiąc miejsce na paprotkach.
W jej głowie od pewnego czasu kręciło się słowo “wróżki”, które padło w tej nietypowej wymianie poglądów kilka razy. Czyżby kobieta spotkała jinny?
Pytanie… czy były dobre, czy złe?
Kolejne pytanie… czy aby na pewno miała do czynienia z rozbitkiem, a może właśnie gościła demona, pod takowego się podszywającego?
Następne pytanie…
“Dobra nie… i tak już jesteś martwa Ilham.”
Kobieta pokręciła głową w zrezygnowaniu.
- Co tak kręcisz głową? - zapytała Wendy, która już zaczęła podchodzić do Iranki korzystając z jej zaproszenia.
- Staram… staram się ułożyć wszystko w głowie… jestem osobą wierzącą… trochę mi ciężko. - Ilham popatrzyła na niebieskowłosą, po czym spuściła wzrok na ziemię. Wyglądała raczej jakby przegrała batalię z własnymi myślami i to już dawno temu.
- Spoko, czaję to - powiedziała Wendy przysiadając się naprzeciwko - ja byłam od wczoraj sama. Też mi było ciężko. Płynęłaś promem Seaways? - upewniła się, wzrok jednak utkwiła w daktylach.
- Brzmi znajomo - odparła brunetka zapraszając do częstowania się owocami.
- Dzięki - Wendy sięgnęła owoce i zatopiła w nich ząbki. Jadła milcząc i co jakiś czas zerkając na Ilham, ta natomiast nie wiedziała co mógłby jeszcze powiedzieć. Dlatego też milczała, od czasu do czasu drapiąc się w to rękę lub nogę, co by nie zamieniać się w całkowity kamień.
- Długo już tak chodzisz po lesie? - w końcu przerwała milczenie ostatecznie zajmując dłonie rozczesywaniem włosów.
- Prawdę mówiąc… - dziewczyna westchnęła głośno - jak tylko się obudziłam i zobaczyłam te trupy… to po prostu zwiałam. Prosto w las… musiałam mieć cholernego pecha, bo od tego czasu jedyne co znalazłam to ta rzeka. Zero żarcia. Dziwne rośliny no i… - Wendy popatrzyła na Ilham takim wzrokiem, jakby miała powiedzieć zaraz coś w co dziewczyna i tak by nie uwierzyła. Urwała.
Irance było żal dziewczyny. Wiedziała, że biali są wrażliwi na temat śmierci oraz obcowania z ciałami zmarłych. Na pewno musiał to być dla niej szok, gdy się ocknęła z nimi na plaży, prawdopodobnie nawet większy od dwóch słońc na niebie.
- My za to mieliśmy tylko daktyle i pomarańcze - odparła, sama urywając sobie jeden z owoców, chcąc oszukać spragniony przełyk. - I kokosy więc jakoś przetrwaliśmy jeden dzień. - Wzruszyła ramionami. - Podobno na wyspie są “tubylcy” - dodała po chwili, nie wiadomo nawet po co. - Pewnie ci z mojej grupy będą się chcieli z nimi dogadać albo co… nie wiem. - ponowne wzruszenie ramion tylko utwierdzało w fakcie, iż kobiecie było wszystko jedno.
- Widziałam wróżkę - przyznała takim tonem jakby mówiła “wiem, jestem wariatką”. - Serio.
- A na niebie mamy dwa słońca i dwa księżyce - oznajmiła ta druga, podobnym tonem głosu.
- To fakt… - przyznała niebieskowłosa, kierując przy tym wzrok w górę, na niebo. - Dlaczego jesteś tu sama? - zapytała, wracając wzrokiem do Iranki. Było w jej tonie zwykłe, naturalne zdziwienie.
Ilham wzruszyła ramionami, wzbijając smutne spojrzenie w kolana. Przez pewien czas milczała, gładząc się po włosach w uspokajającym geście.
- Nie jesteśmy… na Ziemi jak to wcześniej zasugerowałaś, mówiąc, iż to właśnie z niej pochodzisz. Otóż… jeśli więc na niej nie jesteśmy oznacza to, iż nie żyjemy i znaleźliśmy się w innym świecie. - Kobieta zaczęła ostrożnie i cicho mówić, przestraszona własnym głosem, zupełnie jakby spodziewała się nagłego sprzeciwu i nagany ze strony Wendy. - Przynajmniej według Islamu… - dodała dyplomatycznie, dodając w duchu, iż jest ona jedyną, prawdziwą i słuszną religią i inaczej być nie może. Nie chciała jednak wyjść na ekstermistkę, którą wszak nie była, ale ludzie byli przewrażliwieni na punkcie muzułmanów i okrzykiwali terrorystą każdego, kto ośmielał się jawnie przyznawać się do miłości do owej religii.
Ponownie więc przez chwilę milczała, rozważając czy ma dalej mówić, czy może już lepiej zamilknąć na wieki. W końcu jednak ponownie wzruszyła ramionami. - A skoro nie żyjemy… to w sumie jest nam wszystko jedno, prawda? - To nie była prawda i dobrze o tym wiedziały obie z zebranych. Jednak jedna przed drugą nie chciała przyznać, że bardzo się bała, że czuła się samotna i opuszczona nawet w grupie ludzi, że nie rozumiała co dzieje się dookoła niej, że dręczyły ją wątpliwości i wyrzuty sumienia, że nie radząc sobie w sytuacji w której się znalazła… po prostu uciekła - jak tchórz, a może… jak zwykły, normalny człowiek?
- Trochę pierdolisz, a trochę cię czaję - odparła Wendy spokojnym tonem głosu, z rozbrajającą szczerością. - No bo, pomijając religie, bo na religiach to ja się nie znam. Sama w nic nie wierzę, chociaż moja rodzina uznaje się za chrześcijan… - Dziewczyna rozłożyła ręce. - To też tak na początku sobie myślałam. Może umarłam. Pamiętam przecież, jak wypadłam z szalupy do wody i tonęłam. Więc ni chuj nie umiem wyjaśnić skąd wzięłam się w ogóle żywa gdziekolwiek. W około trupy. Tropiki, dwa słońca… totalna paranoja! - Wendy zaczęła gestykulować pokazując swoją głowę, jakby z tą było coś nie tak. - I tak sobie myślałam, może to niebo, może to piekło, może to jakiś czyściec, inny świat, cholerna inna rzeczywistość… chuj wie. No ja na pewno nie wiem. Ale jedno wiem na pewno… nie czuję się martwa. To znaczy… nawet jeśli jestem. Czuję jak mi w chuj gorąco. - Przy tych słowach dziewczyna chwyciła z przodu swoją koszulkę i pociągnęła ją odrywając na moment od spoconego ciała. - Czuję też głód i pragnienie. Ty pewnie też? Więc póki mam te wszystkie typowo ludzkie, popieprzone czy nie popieprzone… ale jednak uczucia, to nie jest mi wszystko jedno. Chcę przetrwać. I egoistycznie chciałabym nie męczyć się w tym przetrwaniu. Czaisz?
Czy Ilham czaiła… tego nie była pewna, bo aktualnie skupiła się na tym, by nie wzdrygiwać się z obrzydzeniem na każdy wypowiedziany przez Wendy epitet. I choć czuła, że między nimi zrodziła się większa nić porozumienia, niż między nią a innymi rozbitkami… to i tak zaczynała mieć dość jej obecności.
- W takim razie może znajdziesz resztę? - zaproponowała spolegliwie, związując włosy w warkocz. - Ja co chwilę na kogoś wpadałam a usilnie starałam się zejść każdemu z drogi. To miejsce musi być małe…
- Nie wiem. Ja dopiero teraz trafiłam na ciebie. Czyżbym miała pecha. Albo nie ja a ty? - zapytała Wendy.
Odpowiedziało jej wzruszenie ramionami i rozbrajający uśmiech. - Może jedno i drugie. Możemy iść razem w dół strumienia… bo tam się właśnie wybieram. Na plażę przy jego ujściu.. o ile takowe istnieje. Jak trafimy na moich to będziesz mogła się odłączyć o ile nie stwierdzisz, że to… pierdolisz. - Iranka zarumieniła się lekko gdy wypowiedziała jedno z zakazanych słów.
- Świetnie! - ucieszyła się Wendy. - To znaczy, świetnie i nie świetnie… - poprawiła się. - Serio chciałabyś być tak całkiem sama?
Dziewczyna zastanowiła się nad jej słowami, charakterystycznie marcząc nos i ściągając usta w dzióbek. Jej spojrzenie padło na przyduże sandały na stopach. Powinna je oddać właścicielce.
- Ci ludzie są mi obcy… duchowo, kulturowo, etnicznie… Między tobą a mną jest kolosalna przepaść. Nie jest jednak tak rażąca… gdy nie muszę nad nią siedzieć i obserwować reszty na drugim jej brzegu. - Iranka westchnęła ciężko, drapiąc się po głowie w zakłopotaniu. Z jednej strony bardzo chciała być wśród ludzi, z drugiej czuła się w pewien sposób odrzucona, nie ludzie ją jednak seperowali, a ona sama. Jej świat od zawsze był czarno biały. Haram i halal. Nieodłączna para każdego muzułmanina. Im bardziej starała się walczyć, w tym większe poczucie winy się wpędzała. - Jesteś zmęczona? - mruknęła po chwili, spinając się w sobie jakby chciała wstać.
- Tak trochę, ale dam radę - Wendy mruknęła do niej okiem. - Możemy ruszać. A słuchaj… - dziewczyna podrapała się po czole - nie wiem czy to nie będzie jakieś fo pa… no wiesz. Przepaaaaść. Ale chciałam o coś jeszcze zapytać. Jak to będzie durnowate z mojej strony to weź mnie po prostu zdziel czy nie odpowiadaj. Dobra?
- Nie śpieszy mi się… możemy posiedzieć. - burknęła pod nosem, starając się wyglądać na silną, choć czuła jak zaczynają szczypać ją oczy. - Wal śmiało… - zachęciła, skubiąc końcówki włosów.
- Powiedz mi jak twój bóg podchodzi do samobójców? No wiesz… czy w twojej religii to coś złego? - zapytała Wendy. Wyglądało na to, że szczerze była ciekawa odpowiedzi.
- Hmmm… to zależy - zaczęła niepewnie, opierając się rękoma o ziemię za sobą. - Takie zwykłe samobójstwo jak na przykład skok z mostu bo rzucił mnie chłopak to grzech… Ale złożenie swojego życia jako ofiarę… świadomie rezygnujesz z życia, nawet czasem sama je sobie odbierasz, ale przyświeca temu cel… jak na przykład w Świętej Wojnie… przez wielu uczonych taka śmierć uznawana jest za chwalebną. Śmierć w “męczeństwie” za religię… - Ilham pokręciła w zrezygnowaniu głową. - Przepraszam, nie jestem dobra z religii… a nawet jako kobiecie nie przystoi mi się wypowiadać na tak ważne tematy, nie mam ku temu wykształcenia. Przyjmijmy jednak, że w większości przypadków samobójstwo jest potępiane.
- Hmmm… - Wendy mruknęła, zastanawiając się nad czymś dłużej. - Czy to takie ważne, że jest ta przepaść? - zapytała w końcu zmieniając temat na poprzedni. - No bo, tak czy inaczej to człowiek i to człowiek. W takiej dziwnej sytuacji łatwiej przetrwać jednak razem. A oddalenie się w nieznane samemu… tak tylko sobie myślę. Czy ja bym tak umiała jak ty, jakbym już kogoś spotkała z kim mogłabym sobie jakoś lepiej radzić niż sama. Sama popadam w różne nastroje. Raz mam ochotę żyć i się nie poddawać, a innym razem usiąść i… no wiesz. - Dziewczyna skubnęła jeszcze jednego daktyla, wbijając po tym wzrok w wodę nie w Ilham.
- Nie jestem sama… - odpowiedziała z pełnym przekonaniem Il. - Bóg jest ze mną. Nie ważne jak niedorzecznie to może dla ciebie brzmieć… to nie odeszłam samemu. Urodziłam się, bo On tak chciał. Trafiłam tu, bo On tak zadecydował. Zaszłam nad strumień, bo On mi wskazał drogę… spotkaliśmy się, bo On skrzyżował nasze ścieżki. - Gdy to mówiła, z niewiadomych przyczyn przed oczami stanął jej Terry, który trzymając ją za ramiona mówił o powrocie. Chodziło mu oczywiście o jej “zejście” na ziemię, bo prawdopodobnie sądził, że zwariowała. A jeśli to Allah zesłał jej tego dziwnego mężczyznę, którego imienia nie mogła spamiętać?
“Ja pierdole…” kobieta kaszlnęła, maskując prychnięcie głupkowatym śmiechem.
- Nie martw się… jeszcze ich spotkamy Insha’allah, już nie musisz się sama błąkać po lesie.
Wendy wróciła wzrokiem na Ilham. Uśmiechnęła się do niej ale nic nie powiedziała, w milczeniu skubiąc palcami daktyla jakby zapomniała, że to się je a nie miętoli.
Za to Iranka przeszła na czworaka nad strumień, pochylając się nad nim. W swojej pysze i przekonaniu o własnej wiedzy, zapomniała kto tak naprawdę rozkłada karty w całej tej rozgrywce. Napełniając prawą dłoń rześką wodą, poczęła gasić w milczeniu pragnienie, dziękując Stwórcy za ową możliwość i prosząc go o wybaczenie.
Jej towarzyszka zjadła ostatniego daktyla, pestkę zaś z impetem przerzuciła na drugą stronę rzeki. Było słychać jak ta ląduje gdzieś między liśćmi obijając się o nie. Widać niebieskowłosa nie potrafiła spokojnie usiedzieć nie mówiąc, lub nie robiąc czegoś co by być może nie wypadało. Po tym otrzepała dłonie i wstała, czekając cierpliwie aż Ilham skończy. Co jakiś czas wędrując wzrokiem to na Irankę, to na ich otoczenie.
- Dobra… nie ma co. - Kobieta podniosła się znad wody, otrzepując kolana i zbierając liście paproci. Skoro już je zerwała i przez tyle godzin targała, postanowiła ich nie porzucać na zmarnowanie. - Chodźmy, może dojdziemy dziś na te plażę… - zaproponowała bardziej dziarskim głosem.
- No to w drogę… - Wendy ruszyła dwa kroki i zatrzymała się. - A ta zielenina to po co? - zapytała przekrzywiając głowę.
- Eee… - odpowiedziała jej zdziwionym wzruszeniem ramion. - Urwałam je by mieć na czym spać… a teraz trochę mi żal… i tak je nosze, co by, nie wiem w sumie… skoro i tak niedługo uschną i zamienią się w proch to przynajmniej niech się na coś przydadzą.
Wendy wzruszyła tylko ramionami, jakby (mimo, że o to zapytała) była to sprawa Ilham. Jak sobie chce coś taszczyć, to niech taszczy.
Po tym dziewczyna ruszyła, zgodnie z płynącą rzeką, upewniając się, że Ilham też idzie.
Szła dzielnie z naręczem kwiatów, rozglądając się na boki jakby czegoś szukała. Skoro daktyle się skończyły, Il od razu przełączyła się w tryb poszukiwania jedzenia, na najbliższy czas.
Niestety jak na złość jedyne na co natrafiła to tukany, papugi i żaby, począwszy od najmniejszych a skończywszy na wielkości kilogramowego worka cukru. Takie bydlęta mogłyby zjeść latające wiewióry na podwieczorek, może… miały nawet zęby? Niestety, a może i nie, Iranka nie miała ochoty tego sprawdzać.




- Ugh… - dziewczyna zrównała się z towarzyszką. - Płynęłaś na wakacje? Koncert? Studia? - zagadnęła ciekawsko, czując się niezręcznie we wszechobecnym milczeniu.
- Płynęłam na wesele znajomego. Nie sama… - Wendy urwała, jakby zabrakło jej słów. - Więc, bardziej jak na wakacje, co nie? - Dodała zaraz, zerkając na Ilham.
No to teraz pojechała… już byłoby lepiej gdyby siedziała cicho. Kobieta pobladła nieco, drepcząc obok z wbitym w ziemię wzrokiem.
- Chyba tak - odpowiedziała w końcu, zastanawiając się czy niebieskowłosa obudziła się ze swoim kompanem na plaży, w takim wypadku nic dziwnego, że wypruła od razu w las.
- A ty? Dokąd płynęłaś? - Wendy odwzajemniła pytanie.
- Do męża… - na ułamek sekundy, Ilham otworzyła szerzej oczy, jakby się czegoś wystraszyła lub po prostu zdziwiła. - To znaczy… na spotkanie z nim… czeka na mnie, chyba… - wydukała speszona.
- Łoł. Serio? To znaczy… wyglądasz młodo. W sensie… nie spodziewałam się, że już… to znaczy… - Wanda utknęła w kozim rogu, próbując wytłumaczyć się o co właściwie jej chodziło. Wyglądało na to, że była po prostu zaskoczona, że Ilham ma już męża. - Ile masz lat?
- Dwadzieścia sześć - mruknęła zakłopotana Ilham. - Wiesz… w moich stronach wypadam już dość staro… Rodzice zaaranżowali mi ślub przed wylotem do Anglii… inaczej nie puściliby mnie na studia. - Wzruszyła ramionami, nie wiedząc co jeszcze dodać. W jej stronach wszystkie koebiety w jej wieku nie tylko miały mężów ale i dzieci… co najmniej trójkę, a ona ciągle była dziewicą, w dodatku stacjonującą za granicą z dala od rodziny.
Wendy zmarszczyła najpierw brwi. Później chwilę milczała.
- Znasz go w ogóle? W sensie, tak znasz, znasz? Czy eee… widziałaś tylko na ślubie?
- E-e. - Potrząsnęła w zaprzeczeniu głową. - Na początku pisaliśmy do siebie, a później gdy stać mnie było na telefon dzwoniliśmy na skype, od czasu do czasu… porozmawiać co u mnie…. co u niego… - Gorący rumieniec wykwitł jej na policzkach. Nigdy z żadną z koleżanek nie rozmawiała o swoim mężu, a tym bardziej z kimś obcym. Nie chciała też, by Wendy źle oceniła jej rodziców i “tradycję” jaką kultywowali, byli wszak dobrymi ludźmi i kierowali się troską o jej przyszłe życie.
- Hmmm… lubisz go? To miłe, że utrzymywaliście taki kontakt - odparła Wendy. - Wiem, że moja kultura jest inna… ale ja nie wyobrażam sobie by ktoś wybrał mi męża. - Dziewczyna zrobiła krótką pauzę, po której dodała jeszcze: - W ogóle nie chcę mieć nigdy męża.
- Jest dobrym człowiekiem i przykładnym muzułmaninem… - powtórzyła te dość puste frazesy, jakie można było usłyszeć od wielu kobiet “zmuszonych” do małżeństwa, jednak ton głosu Ilham, był miękki, zupełnie jakby dziewczyna wierzyła w to co mówi. - Jest… był… jest… - zapętliła się, nie wiedząc na którą płaszczyznę swego istnienia ma przejść. Żyjącą, czy martwą. - Jest dla mnie wyrozumiały, no i tak jak ja… na pewno równie mocno boi się tego małżeństwa, ale, jak Bóg da, będziemy wiedli szczęśliwe życie… Jak Bóg da. - po tych słowach, Iranka zgarbiła się nieco a usta wygięły się w płaczliwą falbankę.
- Dlaczego nie chcesz wyjść za mąż? - gdy upewniła się, że głos jej nie zawiedzie, odbiła piłeczkę w stronę Wendy.
- Eeemmm jaaa… - Wendy na dobry początek zapowietrzyła się. - Z dwóch powodów - powiedziała w końcu. - Po pierwsze, większość facetów to idioci, chamy i świnie. - Dziewczyna rozłożyła ręce. - Każdy ocenia według własnych doświadczeń. Nawet jak na początku są spoko, później rosną im brzuchy. Czekają, aż kobieta zrobi im obiad i poda piwo. Najlepiej jakby po drodze założyła jeszcze im kapcie na stopy i miliard innych rzeczy. A po drugie… więc ten, nie wiem jak zareagujesz bo jednak jesteśmy z trochę innych klimatów, ale chyba jednak bardziej kręcą mnie kobiety. No wiesz… - Niebieskowłosa wzruszyła przy tym ramionami.

“Grzech!”
Odezwał się głos w jej głowie.
“Grzech!”
Zawtórował drugi.


“Grzech, grzech, grzechgrzechgrzechgrzechgrzechgrzechgrzech”
Niczym fanfary rozbrzmiały małe Ilham przekrzykując się jedna przez drugą.


Iranka jednak dzielnie szła, choć jej dysk twardy zaliczył małego crusha. Szła dziarskim krokiem, uważnie patrząc pod nogi i od czasu do czasu wpatrując się ślepo przed siebie.
Bóg musiał mieć całkiem niezłe poczucie humoru, skoro zsyłał swojej córce potężne obuchy prosto w twarz, które paraliżowały jej umysł w odmóżdżającym mętliku.
Cisza jaka nastąpiła między obiema kobietami, nieustannie się przedłużała, zaczynając mordować krystalizującą się niezręcznością na liściach mijanych przez nie krzaków.


- A...ha… - tylko tyle zdołała z siebie wydusić po jakiś 15 minutach udawania, że panuje nad sytuacją.
- Nie przejmuj się tym - odparła wtedy Wendy, której wyraźnie było trochę głupio. - Każda z nas jest inna. Bóg, zróżnicował ludzi i nikt nie jest taki sam. No nie? Byłaś ze mną szczera… i ja cholera… - Dziewczyna urwała, zaciskając przy tym usta. Chciała odwdzięczyć się szczerością za szczerość. Miało być dobrze, a wyszło… jak zawsze.
“GRZEEEEEEEEEEEEEEEEECH!!!!”

Ostatnia z Ilham zapiała niczym wytrawna śpiewaczka operowa, aż sama kobieta nie wiedziała, czy przypadkiem to nie ona się teraz wydziera jak poparzona na całe gardło. Żadne z ptaków jednak nie dostało zawału i nie pospadało martwe z drzewa, także wydawało się, iż owy krzyk pozostał w bezpiecznym zamknięciu jej głowy.
- E...he… - brunetka potknęła się o gałązkę. - Ssspoko, nic mi do tego co z kim robisz… - odpowiedziała zgodnie z prawdą, choć jak widać owa prawda wprowadzała ją w ciężki do ogarnięcia stan otępienia. Nie wyglądało jednak, by zaliczała się do osób, które chciałyby spalić Wendy na stosie, nawrócić na jedyną, prawdziwą heteryczną stronę, czy po prostu odwrócić się i spitolić w las jak najdalej od niej.
Ilham potrzebowała czasu by się oswoić, bo bardzo starała się mieć umysł otwarty, co było nie lada wyczynem dla osoby mocno wierzącej.
- Cholera… - mruknęła znowu Wendy. - Chciałam być szczera. Czasami lepsza gorsza prawda, niż kłamstwo. Spierdoliłam wszystko mówiąc to? Zawsze wszystko muszę spierdolić… - Dziewczyna uderzyła dłonią w pobliskie drzewo, jakby to ono było czegoś winne. Jednocześnie zatrzymała się. Przejechała po tym obydwoma dłońmi po twarzy. - Ilham, cieszę się, że spotkałam kogoś żywego i … - Znów urwała, jakby zabrakło jej słów.
Ilham stanęła jak wryta, przestraszona zachowaniem dziewczyny. W całym tym zamieszaniu oraz natłoku myśli w stylu: czy mam teraz traktować ją jak mężczyznę i się okryć? nie zauważyła, jak upuściła naręcze paproci, podchodząc bliżej do Wendy i kładąc jej ręce na ramionach.
- Jestem tylko durną kwoką z irańskiej wsi… swego czasu, zareagowałam podobnie, gdy mój kolega… sąsiad, wyznał mi, że woli bym mówiła do niego Shaira… Jest moją najlepszą przyjaciółką odkąd zmieniła płeć. - Pielęgniarka była szczerze skruszona. Było jej nawet trochę wstyd za siebie. Nie było dla niej niczym nadzwyczajnym przyjaźnienie się z osobą transpłciową, a reagowała jak totalny konował na wieść, że ktoś jest homoseksualny… i pal licho prawo szariatu, które potępia takie zachowanie. Pal licho co ona sobie myślała, powinna zachowywać się bardziej stosownie - jak dorosła.
Wendy wyglądała na zaskoczoną, przede wszystkim słowami Ilham. Po tej długiej ciszy ze strony dziewczyny, nie spodziewała się takiego wyznania.
Przyglądała się jej przez chwilę nie nachalnie, po czym krótko skinęła głową.
- Może… zapomnijmy o tym? - zaproponowała nieśmiało, skruszona.
Kobieta uśmiechnęła się, choć uśmiech nie dosięgał do jej oczu. Patrzyła na nią smutno, trochę jak zbity pies.
- Okej… - przytaknęła, zabierając ręce. - Jest okej i będzie okej. - powtórzyła chcąc dodać i sobie i jej otuchy. Bóg testował ją na każdym kroku… raz dała plamę, ale teraz tak łatwo się nie podda. Postanowiła być bardziej “dzielnia”. Zbierając liście z ziemi, zachęciła skinieniem głowy do ruszenia dalej.
Wendy ruszyła, krok za nią. Dłonią przetarła oczy, jakby ją zaswędziały. Ale póki co nic nie mówiła, a Ilham nie naciskała z rozmową.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline