Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2016, 15:46   #89
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień II - Na tropie...

No cóż… biegli. Terry szybko dogonił Aleksandra… w końcu kondycja księdza i kondycja byłego wojskowego nie mogły się sobie równać. Po drodze widzieli ślady. Dwie sądząc po rozmiarze stopy kobiety z całą pewnością szły właśnie w tą stronę.
Za nimi wciąż podążał kolorowy ptaszek, w roli oczywiście strażnika, nie szpiega.

Zasadniczo wkurzony ogólnie Terry rozumiał księdza, zaś wkurzony był na Ilham. Znaczy jednocześnie żałował jej, ale także był wnerwiony. Bezsensownie, wmawiał sobie, i wiedział że po prostu psychika człowieka jest niczym pomieszana szklanka chaosu. Ilham nie wytrzymywała, ale co można było uczynić, chyba tylko ubrać ją specjalnie, zakładając taki sweterek bezrękawnik. Tylko takowego sweterka nie posiadali, zaś Boyton, inni zresztą również, nie podnieśliby ręki na osobę, której umysł jest pogrążony wewnątrz własnego, dziwacznego otoczenia. Wkurzało go, że każdy, no nie każdy, ale ogólnie miał strasznie indywidualistyczny pogląd na wszystko oraz uważał za niezbędne go wyrażać, żeby podkreślić swoje własne ja. Może rzeczywiście psychiatrzy mieli rację oraz ten zespół stresu pourazowego wywierał wpływ, pomyślał Terry, zaś zachowanie się królewny jedynie wyzwoliło całą reakcję? Bowiem faktycznie Boyton, który starał się robić, co się dało i podał dłoń Dafne nawet mówiąc, że rozumie nawet dlaczego im nie powiedziała, pomimo że było to niebezpieczne oraz bardzo trudne dla nich, spotkał się z irracjonalną reakcją obrażonej księżniczki, której należało wyłącznie przytakiwać. Nie łapał tego. Jak zresztą wielu innych rzeczy. Wydawało mu się przedtem, że stara się postępować racjonalnie oraz tak, jak powinien, obecnie jednak czuł, iż dryfuje mając coraz bardziej dosyć tego wszystkiego. Tutaj biegać, tutaj wrzeszczeć, tutaj mieć gdzieś, tutaj sobie pójść, jeszcze tylko brakowało … nieważne. Rozmawiać nie miał ochoty, po prostu biegł wypatrując Ilham i po prostu tyle.


Rzeka tak samo jak wcześniej tak i tu była niezmiernie zawiła. Panowie jednak mogli być na sto procent pewni, że dobrze idą, gdyż ślady kobiet cały czas były wyraźne, świeże i jednoznaczne…
Biegnąc i będąc chlastanym gałęziami i liśćmi, Alex miał nadzieje, że to niedaleko tak jak mówiła Alaen. Nie ufał swej kondycji i poza tym nie chciał oddalać się zbytnio od reszty. Jeżeli Ilham spotkała rozbitka, to czekał go pełen ulgi odpoczynek w oczekiwaniu aż nadejdzie reszta. Jeżeli zaś jego lekko paranoiczne obawy miały się ziścić, mógł liczyć się każdy moment.
Ksiądz syknął następując gołą stopą na jakiś korzeń, ale nie zatrzymywał się rwał do przodu.
Natomiast biegnący Terry był wkurzony dodatkowo, bowiem jeszcze rozlazł mu się but zrobiony z takim wysiłkiem. Trzymał się na nodze dzięki wiązaniu, ale dół był już kompletnie rozczłonkowany. Będę musiał wymienić spodnie liście, pomyślał pędząc.




Skrzydlata kobieta zatrzymała się tymczasem, nie wiedząc co ma zrobić… jedyna bowiem osoba, z którą była w stanie na 100% się dogadać, sobie pobiegła. A za nią pobiegł Terry, który przynajmniej próbował się dogadywać… Przez chwilę stała, patrząc to na oddalających się, to na pozostałych. W końcu zaś gestem zaczęła ich zachęcać by szli dalej za nią. I ruszyła, oglądając się, czy to uczynili.


Axel podszedł do Moniki i dotknął jej ramienia.
- Pomóc ci? - spytał powoli, wyraźnie wymawiając głoski, gdy dziewczyna na niego spojrzała. Monika z pewnym wahaniem ale skinęła głową potwierdzająco.
- Poniosę cię - zaproponował, na co dziewczyna znów skinęła potwierdzająco głową i zrobiła krok, za Axela.
Co prawda Axel nie myślał o noszeniu Moniki na barana, ale w sumie... nie miał nic przeciwko takiej formy transportowania dziewczyny. Przyklęknął...
Karen rzuciła okiem na Monikę i uśmiechnęła się do niej. Cieszyło ją, że dziewczyna już nie choruje, ale nadal nie powinna się przemęczać. Rudowłosa westchnęła ponownie. A ją kto poniesie? Cholera…
Spojrzała w przód, za trzepoczącą skrzydełkami nimfę. Daleko jeszcze mają? Oby nie. Złapała mocniej rączkę od walizki i szła uparcie. Dominika zresztą bez słowa uczyniła to samo.
Monika zaś korzystając z tego, że Axel przyklęknął, wdrapała się na jego plecy, po chwili gotowa do dalszej drogi. Widząc uśmiech Karen odwzajemniła go, choć trochę smutno. Widać, źle się czuła z tym, że nadal musi być noszona… ale wolała to niż większe jeszcze spowolnienie grupy.
Axel wstał, bez większego trudu, po czym ruszył za wróżką, starając się dopasować tempo marszu do tego, w jakim poruszały się dziewczyny.
Minęło pierwsze może z piętnaście minut, gdy lecąca przodem Alaen zatrzymała się, by znów poczekać aż wszyscy dołączą. Gdy zaś zgromadzili się obok niej, zapewne szczęśliwi z kolejnej możliwości odpoczynku, latająca kobieta zaczęła znów coś trajkotać w nieznanym nikomu języku, pokazując ręką kierunek odbiegający od rzeki. W końcu zaś, jakby wpadła na jakiś pomysł, kucnęła i zaczęła rysować na ziemi.




I wszystko wskazywało na to, że chce zboczyć z drogi zgodnej z biegiem rzeki, by iść po prostu na skróty.
Axel skinął głową.
- Dobrze, idziemy na skróty. Si, oui, comprende, je comprends.
Machnął ręką, zgodnie ze strzałką, a potem, by nie być gołosłownym, zrobił kilka kroków we wskazanym przez Alaen kierunku.
Karen zerknęła na rysunek, który zrobiła Alaen. Spojrzała krótko w kierunku jak biegła rzeka, po czym sekundę pomyślała o tym, że panowie dołożyli sobie w takim razie drogi. Pokiwała głową i zerknęła na nimfę
- Chodźmy… - powiedziała, po czym ponownie jak Axel była gotowa ruszyć we wskazanym kierunku.


Wszyscy podążyli za skrzydlatą panną. Ta prowadziła powoli, co jakiś czas sprawdzając, czy wszyscy są i dają sobie radę. Las bowiem w który teraz weszli był gęsty i stary. Chodzenie po nim z Moniką na plecach, czy ciągnąc walizkę (co dotyczyło i Karen i Dominiki) nie należało do najprzyjemniejszych.
Mimo to dziewczyny nie zdążyły się porządnie zmachać gdy wszyscy ponownie usłyszeli szum strumyka i poczuli powietrze nasiąknięte wodą. Nie było trzeba już długo iść, by ujrzeć strumyk, a następnie dojść do niego.
Alaen przyglądała się krótko śladom na ziemi, po czym zaczęła wskazywać kierunek przeciwny do kierunku w jakim płynęła rzeka. Faktycznie, wyglądało na to, że nie było tu ani Ilham ze swoją tajemniczą towarzyszką, ani Aleksandra i Terry’ego.
Mam nadzieję, że to niezbyt daleko, pomyślał Axel. Jednak noszenie Moniki nie było tak łatwe, jak noszenie zwykłego plecaka.


Alaen nie pozwoliła by grupa znów się rozdzieliła, nawet jeśli mieliby mieć żółwie tempo, wszystko wskazywało na to, że wychodzą na przeciw reszcie. Ruszyli więc niezgodnie z prądem rzeki.
- Kiedy skończę pleść moje sandały, te pierwsze na próbę i okaże się, że są dobre, zrobię po jednej parze dla każdego. Wiecie, że rośliny z których je robię… - Zmęczonej Dominice nagle udzieliło się gadulstwo, gdyż ta wyraźnie wszystkich postanowiła poinformować jak robi sandały i jakie ciekawe okazy są z tych długich cienkich liści.
- Warto by znaleźć sposób, by podeszwy były wytrzymałe - odpowiedział Axel, bardziej dla podtrzymania rozmowy. - Mam wrażenie, że ten element okaże się kluczowy.


Nagle wszyscy usłyszeli dość ciche, ale na pewno przed nimi…
- Kurwa! Zasnęłam. A miałam na chwilę tylko zamknąć oczy! - Głos jednak nie był im znany.
Axel zatrzymał się. To z pewnością nie była Ilham, ale akcent był zdecydowanie angielski. Kolejny rozbitek? Czy raczej rozbitka?
Jedyne, co w zasadzie można było zrobić, to iść i sprawdzić. Spojrzał na Karen i Dominicę.
- Idziemy? - rzucił cicho.
Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę głosu.
Karen była już teraz naprawdę bardzo skupiona na tym, żeby stawiać nogę za nogą. No przecież to już tak się nachodzili, że zaczynała czuć zmęczenie mimo wcześniejszej motywacji do pędzenia na przód. Nie sądziła, że aż tak słabą ma tę kondycję. Gadanie towarzyszki z drugim bagażem zdecydowanie ułatwiało jej życie, bowiem mogła się skupić na jej paplaniu, zamiast myśleć o tym jak bolą ją już ramiona i nogi. Kiedy dotarł do nich obcy głos, uniosła brwi, po czym kiwnęła głową Axelowi, gdy zadał pytanie retoryczne. Ruszyła za nim.




Wendy spała. Czy właściwie za zgodą Ilham - drzemała. Co prawda niebieskowłosa nie chrapała, ale zamknięte oczy, lekko uchylone usta, spokojny oddech no i brak wypowiadania żadnych słów świadczyły same za siebie.
Wnet Ilham usłyszała szelest nadciągający z jej prawej strony.
Ale to nic. Ilham usłyszała też głosy. Wydawały się znajome. Jeden z nich z całą pewnością musiał należeć do Dominiki. I delikatne skrzypienie, coś jak kółeczka od walizki.
Iranka dalej myślała... o wróżkach rzecz jasna. Zmieniała im twarze i owadzie skrzydełka, nie mogąc się zdecydować, który wizerunek najbardziej przypadł jej do gustu. Gdy odkleiła twarz cygance sprzedającej voodo, zastępując ją czarnoskórą z wielkim afro na głowie, usłyszała jak… znowu ją znaleźli.
“No nie… NIEEEEEE.” starannie utkany obraz, porwał się w strzępy, sprowadzając Ilham z powrotem na wyspę.
- Wendy… pst… ej. Nie śpij. - Kobieta usiadła, trącając drzemiącą w ramię. Nie była pewna w którym kierunku idą rozbitkowie… może je miną, przechodząc kilkanaście metrów obok? Wiedziała jednak, że niebieskowłosa chciała mieć towarzystwo… a najlepiej gdyby zaliczało się ono do osób jej podobnych. Muzułmanka na pewno się do nich nie zaliczała, przynajmniej we własnym mniemaniu o upodobaniach Angielki. - Mówiłam, że ciągle na nich wpadam… słyszę jedną. Podnieś się.
- Cooo? - zapytała przeciągle Wendy otwierając oczy. - Kurwa! Zasnęłam. A miałam na chwilę tylko zamknąć oczy! - I pośpiesznie podniosła się do pozycji siedzącej, jakby conajmniej coś przeskrobała karygodnego.
Daei dalej pozostawała lekko zwieszona, więc jeno tylko drgnęła, nie do końca wiedząc jak ma zareagować na zachowanie towarzyszki.
- Idą tu… ci moi - powtórzyła, po chwili tak dla przypomnienia sytuacji.
- Ooo… serio? - Wendy zaczęła się rozglądać. - Myślisz, że… szukają ciebie? - zapytała dziewczyna, marszcząc przy tym czoło.
- A po co mieliby mnie szukać? Pewnie poszli nad wodę… i zorientowali się, że nie mają żarcia i się kręcą w poszukiwaniach, albo nie wiem… - Ilham wstała z ziemi, zbierając paprotki w dwie garście, po czym niczym cheerliderka, podparła się rękoma na biodrach. Umilkła nasłuchując.


I w tym samym momencie oby dwie usłyszały z lewej strony coś co brzmiało jak…
sapanie osła?
No, dużo różnych można było dać ku temu porównań. Towarzyszył temu oczywiście szelest, jednak nie tak spokojny jak wynikał z pochodu po prawej stronie i niechybnie kroki, jakby ktoś ledwo co, ale biegł… może nawet nie jedna osoba.
Wendy spojrzała z przerażeniem na Ilham, która wlepiła w nią równie wystraszone spojrzenie, i pośpiesznie zaczęła podnosić się na nogi.
- Boże… Boże co to jest?! Coś tu biegnie… - szepnęła blednąc na twarzy i pomagając wstać dziewczynie, przy okazji wczepiając palce w jej ramię. - A jak… jak to pułapka? Jak to zwierz co imituje ludzkie głosy… chce nas pożreć?! Zachodzą nas z dwóch stron! - nie wiedząc czemu, Il zaczęła wchodzić raczkiem do wody, ciągnąc za sobą Wendy, by obie nie stały na drodze temu czemuś, co zaraz powinno wypaść z krzaków.
- Może zaczniemy krzyczeć? - zapytała szeptem Wendy, która dała się prowadzić. - Niektóre zwierzęta się boją, no na przykład dziki by uciekły… co?
- A jak nie ucieknie? To będzie wiedzieć, że tu jesteśmy… - pisnęła, przechodząc na drugą stronę strumyka i chowając się za… chudą palemką. - Jesteś pewna, że ucieknie? - Irance w zdenerwowaniu drżała broda, a oczy miała wielkości dwóch spodków, wyglądała jak myszka zapędzona w kąt, świadoma, że zaraz ją złapie kot.
- Ale jak tu biegnie, to chyba już wie… - Wendy dalej szeptała, sama wyglądała na przerażoną nie mniej niż Ilham, chociaż dzielnie przysłoniła ją ramieniem i barkiem. - Wiem,... kij, kij… - zaczęła nerwowo się rozglądać.
- J-jeśli z-zginiemy… to chcę żeb-byś wiedziała, że jesteś b-bardzo miłą h-homoseksualistką. - Druga z kobiet najwyraźniej już zaczęła żegnać się z życiem. Bowiem stała, ciągle trzymając kurczowo ręki niebieskowłosej, patrząc się tępo przed siebie lekko nawiedzonym wzrokiem. Nerwowy głos oscylował na granicy cichego pisku, niczym zgrzyt zardzewiałego hamulca.
System of a Down…
Alex wypadający z krzaków niby nosorożec po tracheotomii prócz faktu, że być może niezbędna będzie reanimacja jego skromnej świątobliwej osoby, zarejestrował koszulkę nowej towarzyszki Ilham.
Nie był jakimś specjalnym fanem tego zespołu (choć klimat muzyczny lubił) ale teraz zakochał się w nim bez pamięci dziękując opatrzności.
Żadne z ciał, które zakopali z Terrym przy plaży, nie miało takiego ubrania.
To jednak nie wyjaśniało sprawy całkowicie. Jeżeli niebieska była aalaes’vovoi chciała udawać rozbitka, to obdzieranie trupów nie było jedynym sposobem na uzyskanie ciuchów.
- Cześć… Ilham… - ni to wysapał ni to wyrzęził. - Mart..wiliśmy się… o … ciebie. - Zgiął się wpół. Pod sutanną był mokry od potu.
- Dzień dobry - uśmiechnął się Terry stwierdzając raczej oczywisty fakt, że towarzyszka Ilham nie wygląda jak jakieś zombie. Znaczy właściwie nie to, żeby wcześniej jakiekolwiek zombie widział, ale raczej wyobrażał sobie, nooooo jakoś paskudnie.
W tym samym momencie, w którym stopa a za nią noga… i barki z głową księdza wyłoniły się z krzaków, Iranka zapiała niczym podpity kurczak, podskakując i chowając się za towarzyszką. Wendy, chociaż zasłaniała sobą Ilham i teraz jeszcze bardziej starała się to zrobić, zawtórowała jej w pianiu jak kurczak z przestrachem. Ilham dopiero po kilku ładnych chwilach zorientowała się, że w sumie… nic jej nie grozi. Wyjrzała zza ramienia Wendy, by upewnić się, czy aby na pewno zna obu mężczyzn, gdyż obok paprociopalmy, w której stał Alex, wyłonił się i Terry.
Uścisk na ręce niebieskowłosej powoli zelżał a sama zainteresowana mogła w końcu się rozluźnić. Strach powoli ustępował niezadowoleniu pomieszanemu z niedowierzaniem. Allah nieźle się stara, by jego wierna choć lekko zagubiona córka, była w otoczeniu innych osób. Ilham wolała bezpieczną samotność i swobodę, ale skoro Bóg życzy sobie inaczej… musiała przyjąć jego wyrok.
Po dwóch, trzech oddechach do głowy Alexa w końcu dotarło na co patrzy. Ilham była po drugiej stronie strumienia.
- Ilham… - powiedział siłując się z oddechem, a włosy jak czuł stawały mu lekko dęba.. - Proszę cię, chodź na tę stronę rzeczki…
Pisk sprawił, że Axel zatrzymał się na moment i spojrzał na Alaen, ciekaw jej reakcji. Jeśli nimfa nie ucieknie...
Słysząc głos Alexandra zrezygnował z dalszego marszu. Poklepał Monikę po ręce, po czym przyklęknął, by dziewczyna mogła stanąć na własnych nogach. Monika zeszła i skinęła Axelowi w podziękowaniu głową. A chwilę później na jego ramieniu usiadł znany mu kolorowy ptaszek. W końcu skoro nie nosił Moniki, to mógł ponosić jego.
Alaen wyglądała na zmęczoną i zdegustowaną zachowaniem ludzi. W końcu miała ich tylko gdzieś zaprowadzić. A tymczasem, kolejne przedstawienie. Została w tyle z Dominiką i Moniką.
 
Kerm jest offline