Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2016, 18:44   #90
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień II - znalezione owieczki~

Karen zmarszczyła brwi na ten dźwięk, który dotarł do nich od drugiej strony brzegu, a który był chyba zmajstrowany przez gardło Ilham? Tak jej się przynajmniej zdawało. Sama minęła Axela, który się zatrzymał i wyszła zza zarośli spoglądając na zebrane tam postacie w osobie Terry’ego i Alexandra. Na chwilę puściła walizkę i odgarnęła włosy i zwróciła się w stronę wody.
- Ilham! Tam jest niebezpiecznie! Chodźcie tu! - zawołała zaniepokojonym tonem. Podparła dłonie na biodrach, kompletnie nieświadoma, że powiela gest, którego naoglądała się w dzieciństwie u swojej własnej matki.
- Ja pierdole! Ksiądz! O cholera jasna! O ja pierdole! - Wendy stała tak jak stała, jakby żadne ze słów do niej nie dotarło i wpatrywała się z mieszanką zaskoczenia i przerażenia w Aleksandra. - W pizdę jeża! Jebany ksiądz! - Dziewczyna obróciła się bokiem, by spojrzeć na Ilham. - Umarłam! I przyszedł po mnie pierdolony ksiądz! - Nawet pokazała go palcem, by nie było, że tylko ona ma takie zwidy.
- Mówiłam ci o przepaści nie bez powodu… - Do Ilham powoli docierał sens wypowiedzi innych rozbitków. Obejrzała się z przestrachem za siebie, choć w sumie co mogło być niebezpiecznego po tej stronie rzeczki? Las wyglądał tak samo. Był cichy. Zielony. Gorący. No i ta palemka… choć chuda, dawała poczucie bezpieczeństwa, gdy obie się za nią skitrały.
Nacisk na powrót na druga stronę był jednak dość jednoznaczny. Iranka musiała usłuchać.
- Chodź… - szepnęła do Wendy, biorąc ją pod łokieć i ciągnąć z powrotem po kamieniach na drugi brzeg, czyli jakieś pięć kroków dalej.
Alex odsunął się trochę, ale odetchnął trochę z ulgą widząc, że Ilham kieruje się w ich stronę. Patrzył jedynie czujnie gdzieś poza obiema dziewczynami, jakby wypatrując zagrożenia, zerkał przy tym też nieufnie na niebieskowłosą.
Muzułmanka stanęła na środku rzeczki, dostrzegając spojrzenie księdza. Nie tylko to skierowane daleko w las za ich plecami, ale i to do Wendy. Kobieta zamrugała kilka razy, czując jak niepokój miesza się ze złością w związku jej odnalezieniem przez resztę. Odkąd się odłączyła… odczuła pewną stabilizację i spokój. Brała wszystko na swoją miarę, pewnie nie dostrzegając wielu szczegółów, ale przez to czując się lżej na duchu. W końcu czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal… tyczyło się to też wiedzy na wszelaki temat.
A teraz to wszystko wróciło. Nie dość, że stała na przeciw dwóch obcych mężczyzn, to jeszcze widziała, że “coś” się działo. Coś czego nie ogarniała i zapewne nie ogarnie.
Zadrżała mimowolnie.
Wendy posłusznie podążała za Ilham. Widząc jednak spojrzenie księdza, zaczęła lekko ociągać się…
- Ilham… Ilham… - szepnęła - jesteś, jesteś pewna? To oni? - Wendy po prostu się bała.
- Pewna? Pewna to nigdy nie będę… nawet nie wiem, czy żyję, czy umarłam - burknęła pod nosem kobieta, a jej noga przesuwała się raz do przodu, raz do tyłu jakby nie mogła się zdecydować w którą stronę zmierza. - Ale oni tak zawsze… to znaczy… w obozie. Każdy na każdego się tak gapił… albo wiesz… grzesznie… - ostatnie słowo, niemal bezgłośnie wyszeptała Wendy do ucha. Podczas gdy niebieskowłosa dalej wpatrywałą się w księdza, teraz zapewne zastanawiając się, czy on też gapił się na kogoś grzesznie…

Zwrócenie swojej uwagi na Boytona byłoby zapewne czymś trudnym dla żyjących w wielkim stresie kobiet. Znaczy Ilham oraz tej drugiej, kimkolwiek właściwie … Dlatego stał cicho, potem zaś zaczął reperować liściastego buta. Wystarczało wszak okrzyków. Ponadto ciekawe, jak reszta grupy dostała się tutaj. Alaen wykorzystała znajomość terenu oraz jakiś skrót, czy magię? Powitał Karen uśmiechem, aczkolwiek niespecjalnie spodziewając się odpowiedzi, którą jednak otrzymał, bowiem akurat rudowłosa poświęciła mu chwilę uwagi i odpowiedziała bladym uśmiechem, w końcu denerwowała się o Ilham, skoro kobiety po drugiej stronie rzeczki, słusznie zresztą, ogniskowały uwagę. Ilham chyba usłyszała okrzyki, idąc ku nim, ale czy się zmieniła oraz kim była jej nowa towarzyszka? Nie wyglądała na nimfę złą, raczej przypominała człowieka. Pewnie kolejny rozbitek, jak przypuszczał Terry, który poprawiał sobie wciąż liściaste obuwie.


- Ilham… - Ksiądz odzyskiwał oddech. - Po tamtej stronie rzeczki niebezpieczeństwo. Zło. Dla tutejszych… - szukał słowa w pamięci. - Haram. - Wyprostował się trochę. - Proszę, przejdź na tę stronę.
- A jeśli on kłamie? Kusi nas… no wiesz… - Wendy znów szepnęła jakby nie była przekonana do własnych słów. Mimo to, szła tam gdzie prowadziła ją Ilham. Obejrzała się za siebie na drugą stronę rzeczki. Przecież wszystko wyglądało tam całkowicie normalnie. A po tej drugiej? Ksiądz kusiciel...
- Kusi ciebie… - Wendy nagle zdała sobie sprawę, że ksiądz kusiciel cały czas mówił tylko do Ilham. Nie mówił bowiem “przejdźcie” a “przejdź”.
Karen widząc zwątpienie w obu kobietach, zrobiła jeszcze kilka kroków do przodu, podchodząc do samej krawędzi rzeczki
- Proszę, chodźcie tu. Tam żyją niebezpieczne istoty. Tu przejść nie mogą, ale tam jest źle… - zaczęła mówić ponownie do obu pań rudowłosa. Podobnie jak reszta, przyglądała się niebieskowłosej, jednak nie była osądzająca, czy podejrzliwa. Obecnie bardziej się martwiła. Opuściła ręce z bioder i splotła je na wysokości splotu, jakby to mogło pomóc jej mniej się denerwować.
- Haram… - Ilham odezwała się pięknym arabskim, ale nie była chyba świadoma znaczenia słów. - Haram! - za drugim razem coś w jej głowie zaskoczyło. Pociągnęła Wendy kilka kroków w dół wody i stanęła na lądzie po ‘bezpiecznej’ w mniemaniu reszty, stronie. Trzymała się od obozowiczów z dala, jakby nie była pewna czy niebieskowłosa nie mówi prawdy. Ona sama nie czuła się kuszona, ale może właśnie na tym cała sprawa polegała? Hawwaa też nie wiedziała, w jakiej jest sytuacji.
- Co to jest haram? Harem to wiem co to… - Przestraszona Wendy nie śmiała sprzeciwić się Ilham i wraz z nią wylądowała na drugim, “bezpiecznym” brzegu rzeki. I nie wyglądała, jakby robiło jej różnice, czy jest tu czy tam, poza wątpliwością odnośnie tego, że wszyscy się tak zachowują. Zwłaszcza kusiciel ksiądz.
- Haram… to coś co jest kategorycznie zabronione przez Boga - wytłumaczyła posłusznie Ilham, marszcząc w zamyśleniu czoło. Bo wprawdzie, nie wiedziała co chrześcijanin może wiedzieć na temat zakazów, skoro wyrzekł się posłannictwa Mahometa. Jednakże ksiądz, to ksiądz, nie ważne jak błądził, reprezentował tego samego Boga… może miał znajomych immamów? Może o czymś się uczył i wiedział? W takim wypadku, musiała go posłuchać, była mu nawet wdzięczna, że wskazał jej właściwą drogę, oddalając ją od ciężkiego grzechu.
- Jak nas znaleźliście? - jej angielski był twardy i chropowaty, mocno naznaczony akcentem, zupełnie jakby cały czas miała ochotę pluć na nich jadem, choć w zasadzie głos był raczej wystraszony i miękki.
Axel postanowił dołączyć się do wymiany poglądów i opuścił zarośla, stając niedaleko Karen.
- Dzień dobry - powiedział. - Zostawiłyście ślady - wyjaśnił. - Nie było zbyt trudno was znaleźć.
- A jak to się stało, że akurat w tym kierunku zmierzaliście i przypadkiem trafiliście na nasze ślady? - Ilham ponownie skryła się za plecami Wendy. Sytuacja była cokolwiek irracjonalna. Nie sądziła, że obozowicze postanowią zmienić miejsce ‘zamieszkania’, a nawet jeśli to… mogli iść w górę rzeki, mogli iść w bok, mogli w ogóle nigdzie nie iść i pozostać tam gdzie wyszli na przeciw wodzie. Traf jednak chciał, że szli tuż za nimi. Natrafili na ślady i szli dalej… i jeszcze. - Oni nas okrążyli - szepnęła do Wendy, oglądając się za siebie. - Jakby na nas polowali… - fakt, że rozbitkowie nadeszli z dwóch całkowicie odmiennych kierunków, gdzie w jednym były ślady… ale w drugim? Przestraszona Iranka odczepiła się od niebieskowłosej, powoli cofając się od zebranych. W obu dłoniach, dalej dzierżyła zerwane paprotki, zupełnie jak cheerliderka, która nie koniecznie wie co robi.
- Alexander potrafi się porozumieć z jedną z tutejszych mieszkanek - odparł Axel - i idziemy do bezpiecznego schronienia. Jedni z biegiem rzeki - tu spojrzał na Terry'ego i Alexandra - po waszych śladach, a inni na skróty. Gdy dotarliśmy do rzeki, usłyszeliśmy czyjś głos... Coś o spaniu... - Tym razem spojrzał na Wendy.
Karen przyglądała się Ilham, jej nowej towarzyszce, a potem zerknęła na Axela
- Gdy odłączyłaś się od nas, sporo się działo. Terry znalazł rzekę… No i kogoś, kto nam tu może pomóc się odnaleźć na tym terenie - przelotnie ponownie zerknęła na Terry’ego, ale zaraz wróciła wzrokiem do Ilham
- Dowiedzieliśmy się, że część tej wyspy jest niebezpieczna. Że żyją tu różne istoty. No i właśnie zmierzaliśmy w kierunku, gdzie ma być bezpieczne miejsce, w którym możemy sobie zrobić obóz. I ponoć wcześniej bywali tu ludzie. Okazuje się, że wcale nie umarliśmy… - Karen zrobiła krótka pauzę. Zerknęła na Wendy
- No i idąc w tym kierunku, postanowiliśmy, że cię poszukamy, żeby cię coś złego nie spotkało. No i właśnie w trakcie podróży natrafiliśmy na twoje i twojej towarzyszki ślady. Martwiliśmy się po prostu - spróbowała jej to lepiej wyjaśnić rudowłosa i znów spojrzała na Irankę i na niebieskowłosą
- Czy ty też płynęłaś tym promem, gdy zaskoczył wszystkich sztorm? - zwróciła się do Wendy wprost.
Kobieta z paprotkami spuściła, a raczej wbiła tępo spojrzenie w ziemię, zaciskając usta w wąską falbankę, niezadowolenia i strachu. To co mówiła reszta było sensowne, tak samo jak to, że na niebie były dwa słońca. Nie zamierzała więc polemizować. Wyczerpała pokłady odwagi by stawić czoło dyskusji z obcymi mężczyznami, dawno temu. Aktualnie udawała, że jej nie ma, może trochę kalkulowała, może coś sobie myślała, nie wiadomo.
- Sztorm, nawałnica, huragan… - odparła Wendy - zwij jak zwij. Byłam w tym piekle, tonęłam, gdy wypadłam z szalupy i obudziłam się na plaży… - i Wendy wyraźnie miała zamiar kontynuować, ale w tym momencie zza Axela wyfrunęła Alaen, przerywając wszystkim swoją łaciną:
- Possumusne nunc abire? - co sprawiło, że uwaga niebieskowłosej została odwrócona. Jej usta otworzyły się szeroko i najpierw wydała z siebie pisk. - O jaaaaaaaaaaaaaaaaaa pierdole! Znowu mam te zwidy, Ilham widzisz?
Ilham podskoczyła, wyrwana z pułapki własnych myśli i rozejrzała się dookoła błędnym spojrzeniem. I wtedy ją zobaczyła… wróżkę. Nie wyglądała ani jak cyganka, ani jak tarocistka, ani jak Meksykanka sprzedająca voodoo… i faktycznie miała motyle skrzydła. Iranka otworzyła szeroko oczy. Rozdziawiła w zdziwieniu usta i skamieniała. Jeno głowa przekręciła się trochę na bok. Wendy wiedziała, że procesory muzułmanki właśnie się przegrzały i awaryjnie wyłączyły.
- Vos can USQUEQUAQUE agnoscant aalaes'vo? - ksiądz zwrócił się do skrzydlatej będąc lekko zamotany słowami niebieskowłosej. - Certus es, hoc est, non aalaes’vo? - dodał wskazując na fankę SoaD.
Karen aż zmrużyła oczy na to przekleństwo, którym rzuciła Wendy. No nie, jakoś nie mogłaby uwierzyć, że osoba tak mówiąca mogłaby pochodzić stąd… Chyba, że podobnie jak Dafne siedziała już w ich rzeczywistości i przesiąknęła tą mniej przyjemną częścią… Dla jej uszu takie prostackie zwroty były trochę kłujące, zwłaszcza z ust kobiety i to młodej. Jeszcze facetowi uchodziło… Nie skomentowała tego jednak, bo odnotowała, że sidhe pojawiła się w widnokręgu. Karen uniosła dłonie do góry, tak jak to się robiło, gdy chciało się uspokoić spłoszonego konia
- Spokojnie. To żadne zwidy. To właśnie jedna z mieszkanek tej wyspy. Ona jest w porządku. Pokaże nam to bezpieczne miejsce. Wiem, że to trochę surrealistyczne, ale postarajmy się nie panikować, ok? - mówiła do obu dziewczyn nie chcąc, żeby wpadły w popłoch i uciekły niczym sarna spłoszona dźwiękiem chybionego wystrzału.
- Aalaes’vo transire flumen - powiedziała uparcie Alaen. - Daphne petere quod est, non - dodała, wcale nie łagodniej. Musiała mieć coraz bardziej po dziurki w nosie zachowania ludzi. Może też, jej magiczne zdolności wcale nie wchodziły w zakres o którym myślał Aleksander. - Possumusne nunc abire? - ponowiła pytanie.
W tym czasie Wendy analizowała słowa Karen, na niej skupiając uwagę, jak na źródle rozsądku. Powoli przeniosła wzrok na Irankę, zdając sobie sprawę z jej zawieszenia w równie spowolnionym tempie, co sama jej analiza sytuacji.
- Feckin' jobby!! - wypluł z siebie ksiądz wciąż próbując uspokoić oddech.
“Spytaj Dafne..” noż to… tym razem zmełł bluzga nawet w myśli.
Kimkolwiek była niebieska byli po tej stronie strumienia i grupą,
- Ego arbitror nos potest.
Karen przyglądała się niebieskowłosej i jej prawie rozumnemu spojrzeniu. Sama również zerknęła na Ilham, która najwyraźniej… No… Chyba się poważnie zawiesiła. Kobieta częściowo była sobie w stanie wyobrazić tę awarię w jej głowie (a może tylko nieudolnie próbowała), tak czy inaczej podeszła do nich odrobinę bliżej
- Jeśli chcecie, możemy razem wybrać się do tego bezpiecznego miejsca… Jeśli jednak wolicie zostać same, czy coś… To po prostu nie przekraczajcie tej rzeki i nie zbliżajcie się pod żadnym pozorem do góry. Choć szczerze przyznam, że czułabym się lepiej wiedząc, że wszyscy trzymamy się razem - mówiła dalej. Nie podeszła do nich za blisko, tylko nieco bliżej niż stała wcześniej. Przyglądała im się, mając nadzieję, że wkrótce się otrząsną. Zerknęła też przelotnie na Alexandra, słysząc przekleństwo i z jego strony
- Co jest? - zapytała wpatrując się teraz w niego.
- Spytałem ją czy potrafią się rozpoznawać. Wiesz tak na pierwszy rzut oka. Vo, qe i tak dalej. Czy jest pewna, że to nie nimfa ziemi ktora podwędziła skądś ciuch i nam może chcieć czynić borutę - odpowiedział wskazując lekko na niebieską. - Odpowiedziała, bym se Dafne spytał kim ona jest. Chyba tu nie tylko rudzi lubią robić sobie z nas jaja… - dodał mruknięciem. A Karen posłała mu ‘spojrzenie’, które wyrażało więcej, niż tysiąc słów, na temat jego nieprzemyślanej uwagi na temat rudych. Axel skrzywił się, gdy Alexander po raz kolejny dał wyraz swej niechęci do Dafne.
Wendy krótko spojrzała na księdza, jak na wariata… później na Karen, pytającym spojrzeniem, a w końcu na nieruchomą Ilham i olewając resztę zrobiła to kilka kroków w tył które dzieliły ją do Iranki.
- Eeee… Ilham? - zaczęła niepewnie, ale zasłaniając jej sobą widok wróżki.
Kobieta zareagowała mrugnięciem. Nie wiadomo jednak który z zabiegów niebieskowłosej był tym kluczowym.
- Nie ma szklanej kuli. - Ilham szepnęła, ponawiając mruganie niczym błysk flasha z aparatów fotoreporterskich, by w końcu zogniskować spojrzenie na rozmówczyni.
Wendy niepewnie ułożyła jej dłoń na ramieniu. Niepewnie, jakby nie wiedziała czy powinna ją dotykać.
- No, nie ma. Tylko te skrzydła… jak u motyla ale przezroczyste - odparła Wendy tonem “wariactwo co nie?”, dodając do tego to samo mówiącą mimikę twarzy.
Muzułmanka wychyliła się na chwilę by pomrugać w kierunku latającej istoty, po czym wróciła spojrzeniem na Wendy. - Tak… - minę miała nietęgą, trochę nawet pobladła, jakby była chora na chorobę lokomocyjną. Wzdychając, to unosiła, to opadała ramionami, jakby nie mogąc się zdecydować jaki gest chce wykonać.
- Ilham? - Wendy szepnęła - Pójdziemy z tymi wariatami? - zapytała. Było w końcu wiele plusów i tyle samo minusów by skorzystać z propozycji Karen.
Dziewczyna pokręciła głową, jakby chciała się wycofać z ryzykownego planu. - Nie wiem… boje się - przyznała szczerze, spuszczając potulnie wzrok na ziemię. - Nie rozumiem… nic nie rozumiem. - wbrew pozorom, całkiem dobrze przyjęła do świadomości istnienie latających wróżek, w końcu… od początku ich znajomości twierdziła, że są w świecie dość… nacechowanym magicznie. Zależy z której strony na to spojrzeć. Co jednego jednak było gdybanie na temat świata w ktróym były, a co innego ‘namacalny’ dowód potwierdzający najbardziej z szalonych tez.
- Ilham… - Wendy znów szepnęła, tym razem próbując podnieść palcami podbródek dziewczyny by ta znów na nią spojrzała - A może powinnyśmy? Jeśli… - dziewczyna jeszcze bardziej zniżyła głos, jakby miała nadzieję, że usłyszy ją tylko Iranka - Jeśli mówią prawdę, to może powinnyśmy przynajmniej wiedzieć… dokąd wracać. Gdzie jest bezpiecznie… i - konspiracyjnie dodała jedno słowo - jedzenie.
Był w tym sens. Nawet sporo… zwłaszcza w sprawie jedzenia, a gdy dołączyła do tego kwestia metafizyczna… słowem Bóg chciał by było tak, a nie inaczej.
- Dobrze… - zgodziła się z przedmówczynią. - Brzmi jak plan. - wzroku jednak nie podniosła, a każdy zabieg o zwrócenie na siebie uwagi, powodował tylko odwrotny efekt, jakby Il zapadała się w sobie. Wendy spoczęła więc tylko na pierwszej próbie, nie mając zamiaru być nachalna. Gdy Ilham wyraziła zgodę, spojrzała na Karen i skinęła jej bez słowa głową.
Nie żeby kobieta cały czas przyglądała się obu paniom i zastanawiała, czemu ta scena tak bardzo przypomina jej jakieś humorystyczne seriale, albo przedstawienie teatralne, w którym dwie postacie szepczą do siebie tak, jakby myślały, że nikt ich nie słyszy, ale cała widownia doskonale wiedziała o czym mówią? No nie. Karen zakładała, że nie wszyscy słyszeli co mówiły, ona sama, stojąc najbliżej do Wendy i Ilham miała z tym momentami problem, ale szept był jednak dość słyszalny, więc pozwoliła im dokonać tej małej narady niemal ‘wojennej’ i gdy niebieskowłosa kiwnęła potwierdzająco, rudowłosa uśmiechnęła się, jakby jej wielce ulżyło
- No to świetnie… - wyciągnęła więc prawą dłoń do niebieskowłosej
- Nazywam się Karen, a ty? - rudowłosa postanowiła na chwilę obecną zakończyć tę aurę podejrzeń i niepokoju. Skoro już mieli Ilham po właściwej stronie brzegu, teraz trzeba poznać ‘nowy nabytek w grupie’ - tak sobie chwilowo niebieskowłosą określiła w głowie, czekając na jej reakcję. Miała już dość tego napięcia.
- Karen? - zdziwiła się Wendy, ale wyciągając dłoń by uchwycić dłoń rudowłosej - Może jeszcze powiesz, że Lane? - zapytała tak jakby wypowiadała właśnie niezły dowcip. - Jestem Wendy Williams. - przedstawiła się od razu.
Karen tylko uśmiechnęła się szerzej na ten ‘dowcip’
- Karen Amanda Lane… Uściślając… - dorzuciła i nie... Ona wcale nie żartowała
- Miło mi cię poznać Wendy. - uścisnęła jej dłoń.
- Ha ha haaa… bardzo za - ba… - Wendy jakby nagle zaczęła wątpić w to, czy jest to zabawne, czy jednak nie jest to żart ze strony rudowłosej, wobec czego ostatnią sylabę wypowiedziała dużo ciszej i ze zwątpieniem - … neeee...eeeee… - Patrząc na Karen teraz tak jak przed chwilą na wróżkę. - Zaraz zemdleję. - dodała.
- Może usiądź? - zaproponowała Iranka, zaczynając wachlować ją paprotkami, choć w sumie nie do końca orientowała się co w nazwisku Karen jest takiego niezwykłego, że aż doprowadza ludzi do mdlenia.
Axelowi nazwisko Lane, nawet połączone z imieniem, nic nie mówiło. I zdecydowanie nie uważał, by na dźwięk kilka zwykłych w końcu sylab warto by było mdleć.
- Trochę wody? - zaproponował.
Wendy z wdzięcznością spojrzała na wachlującą ją Ilham. Na słowa Axela skinęła głową.
- Tak, łyk wody… i mogę ruszać.
Co innego składać propozycję, co innego ją zrealizować, skoro naczyń nie było w okolicy.
- W dłoniach może być? - spytał. - Chwilowo cierpimy na brak naczyń…
- Poradzę sobie - odparła dziewczyna, po czym powoli jakby faktycznie zrobiło jej się słabo zrobiła dwa kroki w stronę wody i kucnęła, by się napić.
Tymczasem buta udało się naprawić, zaś dziewczyny chyba planują posłuchać głosu rozsądku, Terry więc, nie mogąc się ani odnaleźć w tej sytuacji, ani przebić z czymkolwiek w potoku słów wyrzucanych przez rozmówców prowadzących dialog ponad rzeką, stwierdził, że nic tutaj po nim. Po prostu znając kierunek, gdzie miało być owo bezpieczne miejsce po prostu podszedł do Alaen, wskazał na siebie, pokazał kierunek, gdzie szli oraz spokojnie ruszył. Myślał jeszcze, co do walizek, ale biorąc pod uwagę poprzednią reakcję pań nie chciał się wystawiać. Alaen jednak zastąpiła mu prędko drogę i gadając coś pod nosem pokazywała na innych. Wyglądało na to, że bardzo nie chce, by Terry odłączył się od reszty. Może nie było w tym nic dziwnego, już raz wykazała się skrótem, podczas gdy ci ignorujący ją nadrabiali porządnie drogi. Na co Terry skinął i został. Skoro Alaen chciała, żeby nie odchodził od grupy, to tak postąpił, trzymając się wszakże raczej gdzieś na boku oraz siedząc cicho. Choć widać było, że szykuje się już do drogi i nawet ten krok, czy nawet dwa postąpił.


Zza krzaków i jednocześnie zza Axela wyszła tym razem Dominika, tak… dla odmiany.
- Ej, słuchajcie. Bo Monika zaraz zaśnie pod drzewem. Terry sobie polazł, a ta skrzydlata próbuje go zatrzymać. Nie dziwię się, bo zaraz wszyscy będą robić akcję poszukiwawczą pod tytułem “gdzie jest Terry”, może weźmy zbierzmy się i dojdźmy w to jedno miejsce? Hm? - Ponagliła wszystkich dodatkowo ruchem dłoni.


To wystarczyło, by wszyscy ruszyli w stronę, z której Dominika przyszła, a teraz nie czekając już dłużej zniknęła. Dziewczyna postanowiła dogonić Terry’ego, by przekazać mu to samo.Wielkiego problemu zresztą to nie sprawiło, ponieważ choć ruszył, to jednak na wyraźną sugestię Alaen mężczyzna jednak przystanął czekając.


Ilham, gdy upewniła się, że z Wendy wszystko w porządku, poszła w ślad za Dominiką, by po kilku krokach trafić na siedzącą pod drzewem Monikę. Niema dziewczyna uśmiechnęła się na jej widok, zupełnie jakby się ucieszyła, że znów ją może widzieć. Zresztą Wendy pośpieszyła za nią, starając się trzymać niedaleko.
Iranka dalej była skołowana, ale również wyraźnie się ucieszyła na widok znajomej. Kucając przed nią, obejrzała ją z troską, sprawdzając dłonią jak jej temperatura i z zaskoczeniem stwierdzając, że Monika jest “normalna” jak na te warunki pogodowe. Biorąc patyczek do ręki, naskrobała na ziemi, krótkie przeprosiny za zabranie butów, po czym posłusznie oddała obuwie prawowitej właścicielce, widząc jak ta ma czarne od ziemi stopy.
Monika jak zawsze uprzejma, odpisała, że to nic takiego i nawet nie wyglądała na złą czy mającą jakiekolwiek pretensje do dziewczyny. Napisała jeszcze, że ma nadzieję, iż przydały jej się lepiej niż przydałby się jej samej. Wtedy też wzrok Moniki powędrował na wychodzącego zza krzaków Alexandra, do którego dziewczyna uśmiechnęła się. Jakby i na jego widok się cieszyła.
Ilham pomogła założyć dziewczynie buty. Głuchoniema mogła pisać co chciała, ona pomimo wszystko czuła się głupio. Jak już miała ochotę uciekać, mogłaby przynajmniej nie kraść czyichś rzeczy. Na szczęście teraz zamierzała to odpokutować, idąc dalej boso.
Axel powoli miał dosyć całego tego towarzystwa. Niestety, miał ich wszystkich na głowie, i ruszenie samopas w kierunku bezpiecznego miejsca chwilowo przynajmniej odpadało. Z pewnością Dafne by mu zrobiła awanturę. Nie mówiąc już o tym, że najpierw napyskowałby mu Laajin. No, naćwierkałby.
Pozostało tylko cierpliwie poczekać... i pilnować, by wycieczka nie zaczęła się rozłazić na wszystkie strony. Pies pasterski, kurza twarz...
Ku Monice pomknął obraz zdyszanego pieska z wywalonym ozorem podobnego do tego jakiego niedawno sama mu wysłała. Ten z myśli księdza był jednak bardziej pełen werwy, szczekał zachęcająco i merdał ogonem. Alex wysłał jej zapewnienie, że da znać kiedy będzie miał dość. Wskazał swoje plecy.
Odpoczął trochę i uspokoił oddech podczas przedstawienia, które zafundowały im Iranka i Niebieska.. Przesłał jej też myśl z nuta niepokoju, obraz nowo spotkanej dziewczyny okraszony niepewnością kim jest.
Monika zaprotestowała delikatnie na myśl o plecach Alexandra przesyłając w zamian obraz, samej siebie tryskającej energią, a po nim nieśmiałą prośbę jedynie o asekurację, w której ksiądz łapał ją pod ramię. Dziewczyna była pewna, że po wysiłkach jakie spotkały go już tego dnia musiał być absolutnie wyczerpany, przez jej myśl żartobliwym tonem przemknęło stado pięknych latających dam, niczym anioły, które rozmasowują bolące mięśnie księdza.
Obraz dziewczyny przyjęła z identyczną nutą niepokoju co Alex. Chciała na nią spojrzeć, ale sama siebie zrugała, że nie powinna tego robić, więc dalej patrzyła na mężczyznę.
Na sugestię masażu wysłał jej obraz znanego internetowego mema.



Skwitował to sugestią umowy, wyobrażając sobie dłonie Moniki masujące mu plecy, za co on w rewanżu czyni to samo z obolałymi od marszu stopami dziewczyny. Okrasił to zapytaniem. Mrugnął przy tym i uniósł kciuk do góry. Tematu Niebieskiej nie ciągnął, sprawa zapewne winna się wyjaśnić wkrótce.
Pomógł jej wstać i wziął pod ramię by asekurować tak jak sugerowała w myślach.
Monikę rozbawiła ów umowa. Przystała zresztą na nią. Ucieszyła się też, z pomocy i asekuracji. Teraz była gotowa, by ruszać w dalszą drogę.
Karen nie miała nic do dodania. Ucieszyło ją, że Dominica zarządziła mobilizację. Kobieta zaraz wróciła do ciągniętej przez siebie walizki i ruszyła ponownie w kierunku, gdzie mieli zmierzać. Przechyliła głowę, by móc wyłapać widok na Terry’ego tak dla własnego spokoju w głowie, choć coś nieprzyjemnego uszczypnęło ją w żołądku. No ryby, które jadła, nie ożyły, więc to musiało być coś innego. Zastanawiała się, czy wszystko z nim ok, bo po tym małym sporze z Dafne, zrobił się mimo wszystko… Trochę wychłodzony, nawet jeśli się uśmiechał, to niewiele miał do powiedzenia. Zorientowała się, że gapi mu się w kark już dobre kilka minut, więc szybko opuściła wzrok. Może znowu potrzebuje jakiegoś kijka, żeby go podejść? Nie no, to mógł nie być najlepszy pomysł, zwłaszcza, że wszyscy na zmianę dziś byli albo bardzo spięci, albo bardzo weseli. No i ostatnim razem nie zareagował najlepiej… Zmarkotniała sama do siebie. No więc co? Pozostało jej szarpanie się z walizką i obserwowanie sidhe, która nadal troszkę jej grała na nerwach swoim istnieniem. Chciała być już w docelowym miejscu ich podróży…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline