Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2016, 00:41   #93
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację

Dominika ułożywszy pieczołowicie walizki pod chatką, popatrzyła po Karen, Terry’m i Alaen, którzy jeszcze się nie rozeszli.
- Idę rozejrzeć się po okolicy - oznajmiła. - Nie będę daleko odchodzić. Sprawdzę, gdzie najlepiej zrobić sobie toaletę i czy rosną tu te rośliny z których zaczęłam robić buty i zaraz wracam. A jak nie wrócę, możecie mnie szukać.


Karen przyglądała się z uwagą chatce, do której już część osób dopadła, jakby był to ostatni bastion ludzkości… Brakowało chyba tylko flagi znaczącej ten przybytek jako ichni. Kobieta rozejrzała się na około, po czym zerknęła na Nicę
- Jak coś to krzycz… - rzuciła zapobiegawczo. Potem rudowłosa uznała, że skoro nie zostało tak wiele czasu do nocy (no bo nie zostało, może ze dwie godziny?), to wypadałoby zamiast jarać się nowym znaleziskiem, to zacząć zbierać chociaż trochę rzeczy, które im się na wieczór przydadzą. Więc zaczęła krążyć początkowo po samej polanie, a potem powoli zbliżając do linii drzew i zbierała gałązki, których za jakiś czas będzie mieć już naręcze…


Wendy kręciła się przez chwilę nieopodal chatki i ogródka. Sprawdzała, oglądała, podziwiała. Nie mogła jednak znaleźć sobie odpowiedniego miejsca, to też udała się w końcu na plażę. Było widać ją z daleka, jak siedzi na brzegu, w miejscu gdzie od czasu do czasu fale docierają do jej stóp. Sandały stały obok.


Alaen uśmiechała się do Terry’ego zwłaszcza teraz, gdy ten stracił z oczu Karen…
usiadła po turecku, jak zwykle kilka centymetrów nad ziemią nieopodal chatki. Wyglądało jakby na coś, lub na kogoś czekała. Kolorowy ptasi towarzysz ich podróży usiadł zresztą na jej ramieniu.
Przez chwilę, można było odnieść wrażenie, że ta dwójka rozmawia. Gdyż malec zaczął podśpiewywać, a skrzydlata panna wtórować mu.
Terry odwzajemnił uśmiech, bardzo życzliwy, to trzeba przyznać, ale widać było, że właściwie od dłuższego czasu coś go gryzie. Tym czymś był stan permanentnego konfliktu, który zwyczajnie nie miał nigdy miejsca w królewskiej armii. Czuł się z tym naprawdę fatalnie i starając się trzymać mocno, zaczynał mieć dosyć tej idiotycznej sytuacji. Zachowanie Dafne, które kompletnie zszokowała go postępując dokładnie odwrotnie, niż to co wtedy przypuszczał, prawdopodobnie stanowiła kroplę przelewajacą czarę. Tak, potrzebował trochę czasu, żeby odzyskać równowagę.
- Ładnie śpiewasz - powiedział łagodnie - bardzo ładnie - położył się na chwilkę przymykając oczy. Westchnął głośno dumając. Przed chwilką obejrzał narzędzia. - Może trzeba będzie zbudować nową chatę, ponieważ ta, nawet jeśli wytrzyma, pewnie nie wystarczy dla nas wszystkich - powiedział do siebie półgłosem. Jakby bowiem nie było, wojska inżynieryjne zajmują się właśnie budowaniem. Potrafiłby wykonać chatę, skoro umiał wykonać schrony. - Póki co najwyżej będę spał na zewnątrz - zdecydował. - Wewnątrz ani zapach, ani reszta mu nie odpowiadały. Niby mieszkał w sto razy gorszych warunkach, ale żadne nie zalatywało takim dawnym wiekiem. - Ładnie śpiewasz - powtórzył wykonując ruch ustami oraz lekko skłaniając się, starając okazać to co myślał oraz mówił angielską mową.
- Szkoda, że nie potrafię mówić twoim językiem, ani łaciną - powtórzył słowo latina oraz pokręcił smutno, a potem spróbował powtórzyć jedno z wypowiadanych przez nią słów i także smutno powtórzył gest. - Amici - wskazał na siebie oraz nią. Przynajmniej to słowo znał.
- Amici - powtórzyła Alaen, która do tej pory z nieskrywaną ciekawością przyglądała się Terry’emu. Patrzyła na niego uprzejmie i z uśmiechem. Trochę tak jakby próbowała zrozumieć cokolwiek z tego co mówi, ale gdy nie rozumiała przyjmowała to ze spokojem i akceptacją. Tak musiało być. A jej nie przeszkadzało, to że jest jak jest. Wręcz, cieszyła się, że mogą sobie razem po prostu posiedzieć. Chociaż jedno drugiego nie rozumie.


Podzielając euforię Moniki ksiądz zaczął targać skrzynki i toczyć beczki na zewnątrz. W środku zostawiał jedynie te, które były całkowicie puste i zdatne do użytku. Resztę pojedynczo wyciągał kilka metrów przed chatę i w przypadku nie nadających się już na nic drewnianych pojemników rozwalał toporkiem i grzebał potem pałaszem w pozostałościach tego co w nich było, starając się nie przegapić nic pożytecznego. Monika, zgodnie z tym co ustalili zaczęła pomagać. A ponieważ w pewnym momencie dołączył do niego Terry, dołączając się do obojga w sprzątaniu domku, ona bardziej zaczęła towarzyszyć Alexandrowi, pomagając uprzątnąć dobre do użytku rzeczy, bądź posegregować te, które nadadzą się do czegoś, ale potrzeba im woda i dobre szorowanie.
Potem trzeba było się wziąć za robotę. Jeszcze raz uśmiechnął się do Alaen, potem zaczął sprzątać domek, wynosząc wszelkie zatęchłe oraz zniszczone kawałki. Ktoś musiał to zrobić przecież, a zawsze lepiej w dwójkę. Wynosili więc z Alexandrem śmieci na tyle daleko, żeby nie przeszkadzały nikomu. Przede wszystkim chyba łóżka, albo to, co się łóżkami wydawało. Raczej trzebaby było zrobić nowe. Nie mieli desek, a żeby mieć deski, trzeba piłę. Tej także nie mieli. Chyba więc najlepiej posłania było robić z mchu.
- Alexandrze - spytał - czy mógłbyś zapytać Alaen, czy możemy ściąć parę drzew?


W pewnym momencie, do Aleksandra podfrunęła Alaen.
- Expedit tibi ubi fons aquae? - zapytała uprzejmie. W końcu widziała, że wszyscy ostro zabrali się do roboty. Przeszło jej już ogólne wkurzenie na stado dzieciaków nie do opanowania. A i tak musiała tu kwitnąć, póki nie przyjdzie Dafne.
- Etiam, gratias ago tibi! - Alexander się ucieszył. Zastanowił się nad prośba Terry’ego. Cóż, jak za pytanie miał ktos oberwać, to niech będzie wzięcie tego na siebie. - Quia non addet ut tangat te... succides arbores?
- Socium vestrum tamquam eam - odparła Alaen łagodnym tonem na pierwszą wypowiedź Alexandra. Po drugiej zaś podparła ręce o swoje biodra, a minę miała taką jakąś…
- Si quaeras arboribus non commovébitur. Hic enim saeculo vivunt. Heri venisti et. - odpowiedziała, jednak dość spokojnie mimo, że jej postawa nieco ciskała błyskawice.
- Alaen mówi, że jak drzewa nie mają nic przeciw temu, to można ścinać - przetłumaczył dość luźno patrząc na Terry’ego. - Ona chce pokazac gdzie jest pitna woda, chcesz z nia iść?
- Tak, musimy się tego dowiedzieć - przyznał Terry podchodząc do Alaen oraz spoglądając na nią. Wypowiedział słowo - Aqua.
Na co skrzydlata wskazała dłonią morze.
- Aqua - i uśmiechnęła się do Terry’ego. - Quaeris, si mecum ambulare desiderat maris? - powiedziała do Alexandra, ale pokazując Terry’ego.
- Aqua gul gul gul - Terry pokazał gest picia. Nie pytał przecież o morze. - Not mare - powiedział.
Tymczasem Karen po raz czwarty zrobiła okrążenie i zrzuciła naręcze gałęzi w miejscu, które zdawało jej się być najbardziej odpowiednim na ognisko. Rozejrzała się co tam porabiali pozostali. Wreszcie na moment odrywając się od swojego krążenia za drewnianym łupem. Otrzepała dłonie i popatrzyła na Alaen. Zmrużyła na moment oczy. Oczywiście, że częściowo była ciekawa o czym rozmawiają. Popatrzyła na gałęzie przed sobą i westchnęła cicho. Wyprostowała się zaraz i podkasała rękawy, po czym ruszyła w stronę rozmawiających. Jeszcze nic nie mówiła, ale nadstawiała ucha.
- Eee… - wydał z siebie dosyć inteligentnie ksiądz. dopiero teraz załapał co chciała mu przekazać Alaen, jej łacina nie była nawet szkolna. Z drugiej strony zobaczył nadchodząca Karen, w chwilę po tym gdy Terry był zorientowany na wycieczkę we dwoje ze skrzydlata w jakieś miłe miejsce gdzie ta chciała posłać jego i Monikę, a… A skrzydlata zorientowana na spacer z Terrym nad morzem.
Czysty radosny chaos wybuchł mu granatem w czaszce.
Nagle zapragnął być daleko stąd.
A co się robi jak wokół wyrastają problemy?
Spieprza się.
- To ten, to my z Monika pójdziemy sprawdzić to ujęcie wody. Alaen chciałaby - ściszył głos udając ziewnięcie by Karen podchodząca nie miała pewności usłyszeć - przejść się po plaży. No to ten… zwrócił się do skrzydlatej wskazując siebie i Monikę: - Dic mihi ubi aqua, nos ibimus. I nuntiatum est illi - dodał wskazując na Terryego, który patrzył zakłopotany niewiele rozumiejąc. Aaa, załapał, czyli były dwa źródła wody pitnej, jedno nad morzem, gdzie chciała się przespacerować Alaen, drugie zaś tam, gdzie planowali się udać Alexander z Moniką. Radośnie skinął głową. Woda była ważna dla wszystkich.
- Aqua - powiedział - idę po wodę. Aqua - powtórzył Alaen i ruchem dłoni wskazał, aby prowadziła.
- Et primo ostendit quo se vertat - oznajmiła Alaen po czym ruszyła wgłąb ogródka, oglądając się na Aleksandra.
- Zaraz wróci i … Tylko wskaże nam gdzie my mamy iść. - Alex przeleciał wzrokiem po Terrym i Karen, po czym wziął za rękę Monikę, która z radosnymi wypiekami na twarzy, ciesząc się że jest przydatna, właśnie zniosła naręcze starego moszczenia łóżek.
Przesłał jej myśli zabarwione przerażeniem, ale w dosyć humorystycznym i dalekim od zagrożenia aspekcie. Czyste łobuzerskie “chodu”. I pociągnął za sobą, ruszając za Alaen.
- Idźcie, spoko, dwa jest lepsze niż jedno - uznał Boyton oraz wrócił do pracy porządkowej.
Karen rozejrzała się po wszystkich i w końcu zerknęła na Terry’ego, który został tu sam. Spojrzała za sidhe, Alexandrem i Moniką. Ponownie zerknęła na Terry’ego i przygryzła wargę
- Terry…? - rzuciła spokojnym tonem i obserwowała jak się krząta i sprząta.
- Proszę? - przerwał na chwilę wynoszenie szpargałów z zafrasowaną miną. - Nie wiem co robić - przyznał. - Nie damy rady spać tutaj wszyscy.
Karen wyraźnie, wizualnie rozluźniła mięśnie. Czemu ubzdurała sobie, że Terry ją omijał czy coś? A czemu w ogóle nagle to było takie ważne? Zamrugała i popatrzyła po tym wszystkim co już wyniósł. Podeszła i rozejrzała się po polanie
- Jeszcze nie byłam w chacie. Mówisz, że jest za mała? Chociaż szczerze… Już na oko jest trochę za mała, niby na jedną noc, albo jakby lało to da się wytrzymać, ale po jakimś czasie taka przestrzeń zacznie nas przytłaczać i może się znów zrobić niemiło… - rudowłosa wpadła w słowotok. Trochę miała spięty głos.
- Osobiście nie planuję tam spać nawet tej nocy. Pluskwy - dodał wyjaśniająco. - Jeśli popalimy tam trochę ognia oraz przedymi się, to nie będzie źle, jednak nie przepadam za tego typu ekscesami.
Karen popatrzyła na niego i skrzywiła się lekko. No pluskwy to nie było nic przyjemnego… Zdecydowanie.
- Nazbierałam sporo gałęzi na ognisko, to można tam pokopcić. Może nie koniecznie dziś, ale jutro na spokojnie. Hm… Druga noc pod gołym niebem to chyba nic złego. Chętnie za to wybrałabym się nad tę rzekę, tylko potem. Bo po tej słonej wodzie to już mam trochę dość… - westchnęła. Fakt. Od zabaw z gałęziami ubrudziły jej się już nieco ręce, pomijając wyraźne zmęczenie po całym tym dzisiejszym wędrowaniu.
- Odpocznij. Narobiłaś się, zresztą wszyscy narobiliśmy - przyznał. - Zaś nerwy wcale nie pomagają. Przyznam, że mam po prostu wszystkiego powyżej uszu. Przynajmniej czasami tak czuję i ech … - machnął ręką. - Przynajmniej nie strzelają, to jakiś pozytyw. Natomiast rzeka, bardzo chętnie - uśmiechnął się, aczkolwiek widać było iż jest także zmęczony oraz ma rozbiegane spojrzenie. Niewątpliwie nerwy miał napięte niczym linkę latawca. - Tylko wrócę z wodą. Jeśli właściwie zrozumiałem, możemy mieć dwa źródła. Ech - machnął niecierpliwie dłonią - musimy opanować przynajmniej podstawy ich dziwnych języków.
Rudowłosa uśmiechnęła się do niego
- Odpocznę, kiedy wszystko na wieczór będzie gotowe. Póki mam siłę, chcę się do czegoś przydać - powiedziała mu spokojnym tonem. A gdy wspomniał o nerwach, przytaknęła mu głową
- Dziś był strasznie ciężki dzień… - zauważyła w ramach podsumowania tematu. Gdy wspomniał o rzece, uniosła brwi i spojrzała na niego z lekko oniemiałą miną. Czy on właśnie powiedział, że chętnie wybierze się z nią nad rzekę? Przecież… Jak ona chciała się tam umyć! I teraz jak to sprostować, żeby się nie wycofał… Znowu dziabała dolną wargę. Widziała, że też był spięty. Przyglądała mu się chwilę i uwolniła wargę
- Terry… Tobie też się przyda odpoczynek… - zauważyła. A może i jemu się przyda en późniejszy spacer
- No, łacina nie będzie łatwa, ale chociaż będzie się można lepiej dogadać… - i naprawdę starała się nie brzmieć źle, przy ostatnim słowie. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
- Łacina, albo ichniejsze języki. Nikt bowiem, kto buduje taką chatę, nie mieszka w niej chwilę. Zresztą samo budowanie trwa. Dlatego jestem przekonany, że możemy spędzić tutaj dłuższy czas. Zresztą, wolę tutaj niż nalewać benzynę do kolejnego samochodu - przyznał. Bowiem niby co miałby robić po powrocie do siebie? Był byłym żołnierzem wojsk inżynieryjnych. Jeszcze najwyżej mógł zostać najemnikiem. Dobrze płatny zawód na krańcach świata. Jednak akurat nie palił się do tego. Żaden normalny człowiek nie lubi strzelać do innych, jeśli tego kiedyś zakosztował.
- Podoba ci się tutaj? - zapytała go i nieco się znów spięła. Czemu? Chyba tylko z jej zmęczenia i przewrażliwienia. Zmarszczyła lekko brwi
- Znaczy… Tak. Wyspa jest piękna… Wypadałoby poznać jej zasady - zaraz zmieniła ton.
- Chciałabym kiedyś posłuchać więcej twojej historii Terry… Może na spacerze nad rzekę? - zaproponowała mu chcąc nieco odsunąć temat wyspy. Zdecydowanie miała mieszane uczucia w tej kwestii.
- Tutaj jest ładniej, niż gdziekolwiek byłem. Nie strzelają, a z tamtymi zombiakami jakoś się poradzi. Nie zależałoby mi na powrocie do tego, co przedtem miałem - uśmiechnął się nieco jaśniej. - Oczywiście, chętnie pójdę i na spacer i może … - nagle zastanowił się - uda się jakoś umyć w słodkiej wodzie - ucieszył się.
Karen przyjrzała mu się z uwagą
- Ja umiem strzelać, to się liczy? Chociaż pewnie nie, mówisz o innego rodzaju strzelaniu… - próbowała ten temat przeobrazić nieco w żart. Starała się być raczej ostrożna w tym temacie, w końcu nie wiedziała co miał za sobą Terry tak dokładnie. A jak wspomniał tak już wprost o myciu, rudowłosa odwróciła głowę na moment na bok
- Mm… o zdecydowanie. Już się doczekać nie mogę, jak się będzie można normalnie umyć - odpowiedziała mu, ale nie patrzyła na niego. Jeszcze by zauważył, że spąsowiała, a jakoś nie chciała wypaść, że myśli o czymś niestosownym. A myślała? Może trochę. Ale niee… Zaraz się potrząsnęła. I wyprostowała nieco bardziej.
- Tutaj normalne mycie to raczej popływanie w ciepłym jeziorku pod wodospadem, gdzie opada na ciało tysiące rozpędzonych kropel najczystszej wody, zamiast prysznica. Ale sympatyczna rzeka na razie także wystarczyłaby do mycia, popływania - odpowiedział myśląc, że mogliby sobie nawzajem umyć przynajmniej plecy. - Mydła także tutaj nie ma. Trzebaby solidnie szorować.
Karen uśmiechnęła się lekko
- Było mydło w jednej z walizek. Takie dla dzieci z tego co pamiętam. Ale chyba nie tylko. Teraz będzie można to na spokojnie przejrzeć… - zerknęła na niego
- Umiesz pływać? Znaczy, tak w ogóle? - rudowłosa widziała już jak zręcznie wychodzi to Alexowi, ale w końcu uczył tego w szkole, z tego co pamiętała. No i jakoś jeszcze nie złapała Terry’ego pluskającego się w morzu. Uniosła lekko brew do tej wizji, zaraz jednak wróciła uwagą do mężczyzny przed sobą. Halo, po co uciekać myślą, skoro tu stoi i oddycha.
- Tak, ale … - zawahał się - … niespecjalnie dobrze. Radzę sobie na krótkim dystansie, albo w basenie, czy na stojącej względnie wodzie. Jednak nie podjąłbym się czegoś większego. Wiesz, nie było okazji nauczyć się lepiej. Szkoła basenu nie miała, a takie normalne kosztują. Potem jakoś nie wyszło. Jednak umiem i jeśli to będzie rzeka, to radośnie się w niej wypluskam. Oraz przepiorę spodnie, bo tylko tyle z ciuchów mi zostało - Terry bowiem chodził w długich spodniach i w niczym więcej. Nooooo miał jeszcze buty. - Próbowałem prać je przedtem w oceanie, ale niby trochę czystsze, lecz tyle ile soli w nich osiadło, to prawie mi spadają pod wpływem dodatkowego ciężaru - stwierdził lekko krzywiąc usta. - A ty potrafisz pływać dobrze?
Karen popatrzyła po nim od góry do dołu. Doskonale jednak rozumiała jego potrzebę przeprania ubrań. Sama swoje najchętniej też by ogarnęła. A najchętniej zmieniła na coś lżejszego niż czarne spodnie! Zapytana, czy umie pływać pokręciła głową
- Ja niestety raczej marnie z pływaniem. Coś tam chwilę pomacham rękami, ale jakoś nigdy nie miałam okazji, żeby się bardziej poduczyć. Trochę przepłynę, potem znowu pauza i tak dalej. Nie mam się czym chwalić - zamachała lekko ręką, jakby odganiając natrętną muchę. Spojrzała w górę, na niebo. Miała nadzieję, że dziś nie będzie nocą nagłych zmian pogodowych, bo skoro chatka się jeszcze nie nadawała do zamieszkania, to będą się musieli zdać na naturę. Znowu
- Pomóc ci w czymś tutaj? Czy dasz sobie radę? Odsapnęłam trochę i chyba przyciągnę coś większego na dzisiejsze ognisko - uśmiechnęła się do niego pogodnie.
- Pewnie, będzie mi miło, zawsze we dwoje przyjemniej się wynosi szpargały. Ech - zmienił nagle temat - musimy znaleźć jakąś delikatną trawę. Nasze ubrania długo nie wytrzymają - powiedział.
Zaśmiała się cicho
- No tak. W końcu nie dadzą rady. Na razie jednak jeszcze są ok. Już widzę… Hasanie w spódniczkach z liści. Mhmm… Super. Prawie jak wakacje na Hawajach. Tylko bez drinków z palemką - wyraźnie ją tą wizją rozbawił, choć Karen zdecydowanie zgadzała się z nim w kwestii, że wypadałoby się za jakiś czas tym zainteresować. No i oczywiście zaczęła mu pomagać nieco w uprzątaniu, ale raczej skupiła się na tym co leżało już na zewnątrz, rozważając, co się przyda, a co pójdzie na ognisko.
 
Kelly jest offline