Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-11-2016, 23:20   #91
 
Wila's Avatar
 
Reputacja: 1 Wila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputacjęWila ma wspaniałą reputację
Dzień II - bezpieczne miejsce

W końcu wszyscy ruszyli, jak Dafne, przykazała za Alaen, która ze zmęczeniem prowadziła ów niewdzięczny pochód. Przez jakiś czas trajkotała coś pod nosem, sama do siebie. Na całe szczęście, w swoim języku i nikt nie wiedział, że właśnie obraża ich, porównując do stada rozwydrzonych dzieciaków. No może drzewa, to co kryło się za nimi, oraz Laajin, który zaczął wtedy świergotać na ramieniu Axela.


Droga była długa. Długo szli w miarę prosto, jak mogło się wydawać mimo zawiłości rzeczki. Całe szczęście gdy tym razem Terry zaproponował pomoc w niesieniu walizek, dziewczyny nie odpowiedziały tak samo jak ostatnio. Tak też, walizka którą ciągnęła Karen znalazła się w jego posiadaniu. Ta zaś, którą ciągnęła Dominika, oraz samą Dominikę na ogonie odziedziczył Axel. Dziewczyna widać, dobrze pilnowała jej cennej zawartości.


Pierwszy postój Alaen zarządziła w miejscu w którym rzeczka ewidentnie, mimo wielu swoich zawiłości skręcała w lewo. Było to o tyle ciekawe miejsce, że roślinność nie wydawała się tu rosnąć tak gęsto jak wcześniej. Było tu wiele młodszych drzew i wiele połamanych. W końcu zaś wiele kokosowych palm. Przez nie czuć było bryzę dochodzącą z morza, jakby byli dość niedaleko brzegu.


Było to krótki postój, jakby latająca kobieta obawiała się, że zaraz znowu wszyscy jej się rozlezą nie pozwalając wypełnić wbrew pozorom nie tak łatwej misji.
Monika poprosiła biednego księdza o jeszcze kawałek, podczas którego będzie służył jej swoim grzbietem. Jak dla niej odpoczynków było za mało, a nie chciała tak mocno spowolnić innych, na co ten się oczywiście zgodził. Podczas krótkiego odpoczynku podszedł do skrzydlatej i potoczył ręką po terenie tak widocznie różniącym się od innych części lasu, którym szli.
- Hic autem quid, Alaen? spytał.
- Nos circa mare. Sunt etiam fortis ventis - odpowiedziała, uprzednio ostrożnie przyglądajac się Aleksandrowi, jakby w obawie przed kolejnymi potokami pytań, czy może w obawie, że zaraz powie, iż idzie kogoś jeszcze szukać… kto wie…


Drugi postój Alaen zarządziła w gęstym lesie. Od palm oddalili się wtedy już dawno temu. Po drugiej stronie wody widać było skały, urwiska skalne i jak niektórym mogło się wydawać mniejsze i większe otwory mogące stanowić jaskinie. To również był krótki postój.


Gdy po drugiej stronie rzeki skały skończyły się, Alaen zarządziła oddalenie się od niej. Jakby dalsze podążanie z jej biegiem mijało się z celem.
Nie minęło wiele kroków nim rozbitkowie dotarli do pomarańczowego gaju. Niewiele różnił się od tego, z którego brali wcześniej pomarańcza. Zwłaszcza jeśli chodzi o jakość, ilość czy dojrzałość rosnących tu owoców.
- Hie crescit et grapefruit aliquet. Frumentum, fabam et legumina. - Oznajmiła Alexowi. - Dic quod placet, ut alii. - Dodała pokazując dłonią jego towarzyszy.
- Tu opodal możemy znaleźć banany, grejfruty, kukurydzę, fasolę i wiele innych warzyw - uczynnie przetłumaczył Alexander.


Dalsza droga prowadziła przez ów pomarańczowy gaj, kolejną salwę tropikalnej i gęstej zieleni, aż w końcu zahaczała o pole pełne kukurydzy.




Rozciągało się ono w prawo i w lewo tak daleko, że ledwie było widać końce. Oni jednak przecięli pole na wprost, chwilę później dochodząc do plaży. Znane (i jednocześnie nie znane) widoki ukazały się im oczom. Plaża, piasek, słońca (tym razem za plecami i wskazujące na to jak wiele czasu już minęło, a jak mało zostało do końca dnia), gdzieniegdzie palmy, gdzieniegdzie skałki, turkusowa woda szumiąca w sielskiej atmosferze z niewielkimi falami… i cały bezkresny ocean wody. Jeśli ktoś do tej pory miał wątpliwości, że są na wyspie… cóż. Czas było przestać je mieć.


Alaen prowadziła ich dalej plażą, nie pozwalając na odpoczynek. Ustami księdza twierdziła, że są już bardzo niedaleko.
Niedaleko, tym razem okazało się może z piętnastoma minutami drogi, gdy skrzydlata kobietka skreciła między drzewa. Był to dość charakterystyczny skręt, gdyż ewidentnie wydeptana tu była ścieżka, chociaż nie było śladów które wskazywałby, że ktoś tędy często i niedawno chadzał.


Polana na którą trafili zapierała dech w piersiach, ale nie dlatego, że była wyjątkowo piękna i urodziwa. Zapierała go, gdyż oto im oczom ukazała się zbudowana z drewna chatka. I chociaż była niewielka, stara, a drewniany dach porastała trawa, to przywodziła na myśl cywilizację i dosłownie “dach nad głową”. Nieopodal niej widać było rozciągający się ogródek. Jednak był na tyle daleko, że ciężko było stwierdzić w jakim jest stanie. Bo przecież nie powinien być w dobrym stanie, tymczasem chyba był… a to rodziło niepewność i potrzebę podejścia jeśli ktoś był tego ciekawy.


- Nos sunt in loco - oznajmiła z ulgą Alaen.
 
__________________
To nie ja, to moja postać.
Wila jest offline  
Stary 04-11-2016, 23:23   #92
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzień II - W(y)łamywacze

Cywilizacja…
Jeżeli takie myśli same nasuwały się na widok tej prostej chatki to tylko pokazywało jak bardzo odczuwali pobyt w dziewiczej dziczy przez ostatnie półtora dnia.
- Decoris… - odezwał się alex ni to do siebie, ni to do nimfy. - Gratias tibi valde, Alaen - dodał kierując to już definitywnie do skrzydlatej.
Ksiądz skierował się do chatki by wejść do środka, rozluźnił nieco chwyt pod ramię Moniki jakby chciała po prostu odpocząć zamiast iść z nim. Ale ona wolała zostać u jego boku i z ogromną ciekawością chciała zajrzeć do środka wraz z nim.


W środku znajdowały się dwa osobne pomieszczenia, gdzie z jednego wchodziło się po prostu do drugiego.


To pierwsze pomieszczenie, najwyraźniej służyło dwojakim celom. W trzech kątach ustawiono trzy podwyższenia, zasłane… hmm… być może kiedyś zasłane sądząc po śladach czymś roślinnym zamiast materaca, oraz kocami, które teraz nie nadawały się absolutnie do niczego. Może nawet strach było je dotykać w obawie, że rozpadną się w dłoniach, albo wyleci z nich stado jakiś owadów. W czwartym kącie pomieszczenia ustawiono drewniany stół i pięć drewnianych krzeseł. Na stole stało gliniane zdobione, miskowate naczynie w którym zagościł dość interesujący grzyb. Do tego pięć glinianych kubków, tak starych, że można było używać ich teraz jako sitka.
W rogu pomieszczenia stało drewniane wiadro. Po załataniu z pewnością będzie idealne do wykorzystania.
Gdzieś tam, dosłownie bo bez ładu i składu leżał porzucony kociołek. Ten z kolei wydawał się (gdyby go umyć) sprawny.


To drugie pomieszczenie miało zamknięte drzwi. I o dziwo nie było tak prosto je otworzyć. Ani pierwszym, ani drugim pchnięciem. Po klamce nie było śladu.
Obchód chatki z wiedzą o tym pomieszczeniu doprowadził do wniosku, że nie znajdują się w nim okna. A wkładanie palców między deski domu w miejscach, gdzie powstały potencjalne dziury, ujawniło, że jest ono dodatkowo czymś zabezpieczone.
Czy stanowiło schowek, czy spiżarnię… będzie trzeba się nieco naprężyć by tego dowiedzieć.


Całkiem jakby ktoś się zamknął od środka, pomyślał Axel, oglądając zamknięte drzwi. A wtedy zapewne znajdziemy stosik kości, pozostałość po ostatnim z rozbitków.
Monika zastanawiała się w tym czasie, o czym Alexander dobrze wiedział. Co za roślina służyła za zmiękczenie posłania. Głupio jej było zaraz, że pierwsze co to myśli o wygodnym łóżku, no ale z drugiej strony nic dziwnego… po pierwsze, kondycja jej nie dopisywała ostatnio, po drugie była kobietą, a te nie wysypiają się, nawet przez ziarnka grochu. Odpowiedziała jej wizja jak zbierają paprocie i liście palm budując posłania wysokie (wręcz komicznie) na pół metra. W myśli tej Monika chcąc ułożyć się na takim ‘legowisku’ z piskiem zapadła się, że nie było jej widać spod miękkich pachnących liści.
- Taran by się przydał - skonstatował Axel, usiłując wypatrzyć, gdzie te drzwi mają zawiasy. I jaki jest stan drewna, z którego są zbudowane. Otwierały się w odpowiednią stronę i jedno solidne uderzenie powinno wystarczyć.
- Otwierane do środka… widno skobel jakiś… zamka ni widu. - Może jakby we dwóch z bara walnąć? - Ksiądz zastanawiał się na głos. - Może to drewno co blokuje zmurszałe?
- Sądząc po kubkach, dużo czasu upłynęło. Sami je ulepili, czy też trafiły tu po jakiejś katastrofie, rozbiciu się statku... - Axel potarł brodę.
Podszedł do jednego z krzeseł, próbując sprawdzić, na ile jest wytrzymałe... nie siadając, a biorąc w ręce. Nie rozpadło się i wydawało się solidne, co sugerowało, że drzwi mogą stawić większy opór, niż by z Alexandrem chcieli.
- Weź ten stół z jednej strony, ja z drugiej. Pieprzniemy pod kątem, wygląda solidnie. Zawsze jakaś namiastka taranu - odezwał się ksiądz.
- Jak stół się rozpadnie - powiedział Axel, chwytając za krawędź wspomnianego mebla - to mijaliśmy kilka połamanych drzew. Na trzy?
- Raaaaaz. - Alex kiwnął głową unosząc mebel i ustawiając go pod kątem, aby trafić w drzwi narożnikiem.
- Dwa... - dopowiedział Axel.
- Trzy! - Ruszyli ze swoim improwizowanym taranem.
TRZASKKKK!!!
Ten huk usłyszeli doskonale wszyscy (no prócz Moniki), którzy do tej pory znajdowali się przecież w pobliżu chatki. Brzmiało co najmniej jakby dach zawalił się na tych, którzy byli w środku.
Całe szczęście, nic takiego się nie stało. Za to jedna z nóg stołu odpadła od niego, przy okazji opadając na stopę Alexa, całe szczęście była to ta dolna noga od stołu, więc nie miała dużej odległości od podłoża.
Drzwi w które uderzył taran nie otworzyły się co prawda, ale osunęły ukazując, że zawiasy umieszczone są z prawej strony, a coś co drzwi trzyma zamknięte z lewej. Zresztą, nie trudno było się domyślić co, gdyż piąta od góry deska drzwi nagle zaczęła spadać, wprost na głowy panów. Pozostawiając po sobie dziurę, do której można było z pewnością włożyć rękę. Czyżby właśnie za nią krył się jakiś mechanizm trzymający drzwi zamknięte? Musiała być też dolna deska…
Axel cofnął się o krok, usiłując uniknąć niechcianego 'prezentu'. Który i tak pacnął go w czoło, co 'obdarowany' skwitował bolesnym jękiem. Alex był wolniejszy i choć starał się niezgrabnie odskoczyć zarobił niezbyt mocno dechą w łeb i prawie stracił równowagę.
- Ty sk... - urwał patrząc na drzwi podnoszące dłoń na duchownego.
Monika wyrwała w stronę księdza, jakby właśnie ktoś go zabijał a ona była jedyną deską ratunku i bardzo chciała go uratować. Po drodze (krótkiej, bo wystarczyło kilka dużych kroków) bombardując go pytaniami, o to czy wszystko jest okej…
- Niech to szlag... - powiedział Axel, ocierając czoło. - Jakaś mściwa bestia z tych drzwi. Spróbuję tam zajrzeć... - dodał.
Podstawił krzesło pod drzwi i, ostrożnie, wszedł na nie, chcąc zapuścić żurawia przez otwór, jaki wybili w drzwiach. Alex tymczasem masował łeb zapewniając Monikę, że chyba wszystko w porządku. Uśmiechnął się wstydliwie przesyłając obraz domu łomoczącego radośnie księdza po głowie. Guz zdawał się być niewielki.
Monika bardzo chciała obejrzeć jego głowę i guza… ale powstrzymała się, z jakiegoś powodu nie chcąc robić tego przy Axelu. Jaki to był powód? Myśli Moni wędrowały gdzieś w około męskiej dumy i nie robieniu księdzu wstydu...
Tymczasem Axel zajrzał do otworu, by ujrzeć całkiem ciekawy i bardzo prosty mechanizm. Za deską krył się po prostu kolisty i długi prawdopodobnie metalowy pręt, który służył jak zasuwa. I wszystko wskazywało na to, że wystarczy przesunąć go w prawo.
A skoro mogło wystarczyć, Axel spróbował przesunąć ten pręt. A on się po prostu przesunął… może guzy czy siniaki nie pójdą na marne…
Axel zeskoczył i odstawił krzesło, po czym popchnął drzwi. Które uparcie nie chciały się otworzyć, chociaż górna część, w której przesunął metalowy pręt, jakby teraz była bardziej ruchoma. Czuć było to i widać, gdy drzwi stawiały Axelowi opór.
- Może przywalić jeszcze raz, dla pewności? - Alex wyglądał jakby chciał wziąć rewanż za guza.
- Pewnie jest jeszcze jedna zasuwa - powiedział Axel. - Gdzieś tu na dole. - Stuknął pięścią w trzecią deskę od dołu. - Najwyżej stół straci jeszcze jedną nogę.
- Łapaj się, spróbujemy wybić dolną dechę. A jak nie da rady to walnie się tu i tu, by wybić zawiasy. - Ksiądz wskazał punkty o jakie mu chodziło. - Jak i po co zrobili takie zabezpieczenia? - Pokręcił głową ponownie łapiąc stół ze swojej strony.
- Na trzy - powtórzył poprzednią propozycję Axel, ponownie chwytając za swoją krawędź stołu.
- Czekaj, mam pomysł. Odwróćmy to do góry nogami. - Nie czekając zaczął odwracać stół by nogi celowały w sufit. Złapał jedną.
- Kantem, łobuza - rzucił Axel na zachętę. Gdy obaj chwycili stół za nogi celując w drzwi rantem od którego jedna odpadła, ksiądz zainicjował ruch blatu w przód i w tył. By uderzać metodycznie z miejsca jak klasycznym taranem, a nie z rozpędu.
- No to walim, Axel.
ŁUUUPPPP!!!!
Ktoś by pomyślał, że w środku chatki Alex w końcu przyłożył porządnie Axelowi, albo Axel Alexowi…
Tymczasem razem porządnie przyłożyli biednym stołem w biedne drzwi… Tak jak poprzednio, poskutkowało obluzowaniem się jednej z desek, siódmej od dołu, która z impetem zaczęła opadać w dół. Tym razem jednak, panowie nauczyli się na własnych błędach i jak jeden mąż w tym samym momencie odsunęli swoje stopy chroniąc je przed zderzeniem.
Niestety, tak bardzo zaaferowani tą deską, nie zauważyli, że jedna ze środkowych desek również odpadła od drzwi gotowa ich zaatakować i nabić kolejne siniaki, tym razem w niższych partiach ciała niż głowa.
- Mściwe bydlę - powtórzył Axel, który mimo ostrożności dorobił się kolejnego siniaka. - Bierzemy teraz nogę od stołu i wyłamujemy po kolej deski. Wreszcie otwór zrobi się taki duży, że ktoś z nas się przeciśnie i otworzy drzwi do smoczego skarbca.
- Zaraz, może tyle starczy - syknął ksiądz masując kolano w które oberwał. Sugerując się wzrokiem jakim obrzucił drzwi, można było wywnioskować, że daleko im do uzyskania rozgrzeszenia.
Wsadził rękę w otwór niżej, po świeżo wybitej desce i zaczął macać za dolnym skoblem. Który był, i to chętny do tego by się przesunąć pod wpływem mięśni księdza. Drzwi jednak wciąż nie puszczały.
- Son ay th' huir! - wycedził z zacięciem Alex, jakby uważał, że drzwi miały matkę. Zaczął grzebać za jakąś blokadą pośrodku wysokości.
Była.
Odsunął.
Drzwi w końcu zaczęły się uchylać.
Skarbiec. To było pierwsze słowo, które nasuwało się gdy tylko drzwi stanęły otworem. Nic dziwnego, że były tak dobrze zabezpieczone.
Pomieszczenie które odkryli i odbezpieczyli panowie było wyjątkowo chłodne. Zupełnie jakby temperatura na zewnątrz nie obejmowała go, a ono z całą pewnością mogło służyć za pokaźną lodówkę. Zresztą, zapewne niegdyś służyło. Może to nie było pierwsze, co rzuciło się Axelowi i Alexowi w oczy… ale było tu sporo drewnianych skrzyń i beczek, gotowych by coś z nich wywalić i coś do nich pochować. Być może była to po części spiżarnia.
A tak, to co pierwsze rzuciło się w oczy… to zapasy stali i broni.
Było tu wiele rzeczy, chociaż wiele na pierwszy rzut oka nie nadawała się już kompletnie do niczego. No… do kosza.
Broń dotyczyła różnych epok i różnych kultur, różnego też wykonania. A chociaż na pierwszy rzut oka było jej tu wiele, po ostatecznych oględzinach zaledwie cztery sztuki broni białej nadawały się do użytku, chociaż przydałoby się im porządnie ostrzenie i czyszczenie.
Znalazły się też dwa zabytkowe pistolety przeżarte nieźle przez rdzę, trochę prochu… który być może do czegoś mógł się nadać...
Kilka noży, toporów i siekier wymagających renowacji. Dwa niewielkie koziki w (porównaniu z innymi rzeczami) świetnym stanie.
Trochę podstawowych narzędzi, przydatnych w ogródku czy kuchni, z których mniej niż połowa nadawała się do czegokolwiek.

- Jak oni to zamknęli? - Axel trzymał w dłoni kozik z porządnej, szwedzkiej stali, ale mniej zwracał nań uwagi, a bardziej rozglądał się po ciemnym wnętrzu, w poszukiwaniu truposza, który się tutaj ukrył w ostatnich chwilach swego życia. W końcu dostrzegł - kości zdechłego szczura…
- To chyba nie twoja robota, mały - mruknął do siebie.
Wziął do ręki poręczny toporek, który niestety wymagał i naostrzenia, i dorobienia nowego styliska, po czym raz jeszcze się rozejrzał. A nuż któryś z rozbitków prowadził dziennik...? Ale to pomieszczenie nie wydawało się go kryć, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
- Fiu fiu… no to jesteśmy w domu. - Ksiądz rozpromienił się na widok siekier. - Sięgnął po pałasz ze zdobionym koszem przy rękojeści. - Żarcie, chata, narzędzia i… jakby ktoś chciał zrobić krzywdę… - odłożył broń, sięgnął za to po jeden z kozików. Alleluja, chwalmy żelazo.
Potoczył wzrokiem po bałaganie, Axel nie rozglądał się długo wychodząc zaraz ze “skarbca” i z samego budynku.
Alex spojrzał na Monikę, uśmiechnął się i zaczął przesyłać jej obrazy. Księdza taszczącego spróchniałe i nie nadające się do niczego beczki i skrzynie, na zewnątrz, na jedną stertę. Moniki wyrzucającej z domku resztki posłań. Ich dwoje idących popływać jak jej obiecał i po odpoczynku zbierających liście palm i paproci na posłania. W końcu siedzących obok siebie przytulonych lekko i patrzących na wielki ogień buchający z wyrzuconych śmieci. Urwał te myśli i skupił się na ogniu, wizję siedzących obok siebie i objętych lekko chowając w odmętach zawstydzenia. Ciepło i radość ognia, tak, na tym się skupił nie wiedząc skąd weszły mu do głowy inne myśli. Monika absolutnie ucieszyła się na każdą jedną myśl dotyczącą tego, że ona pomaga i przydaje się do czegoś w czym dodatkowym elementem jej radości było robienie tego wspólnie z Alexandrem. Żeby nie ująć tego, podstawowym elementem… nawet na wizję ich razem siedzących obok siebie i objętych przyjęła z entuzjazmem, póki nie wyczuła zawstydzenia, które momentalnie podzieliła… zaraz jednak przesyłając myśli o tym, że nie ma w tym nic złego by razem siedzieć i niewinnie się objąć, bo to pokrzepia serca i dusze. Obecność… Nie chcąc jednak kontynuować ów przemyśleń skupiła się na radosnym “do dzieła!”.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 05-11-2016 o 10:07.
Kerm jest offline  
Stary 05-11-2016, 00:41   #93
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację

Dominika ułożywszy pieczołowicie walizki pod chatką, popatrzyła po Karen, Terry’m i Alaen, którzy jeszcze się nie rozeszli.
- Idę rozejrzeć się po okolicy - oznajmiła. - Nie będę daleko odchodzić. Sprawdzę, gdzie najlepiej zrobić sobie toaletę i czy rosną tu te rośliny z których zaczęłam robić buty i zaraz wracam. A jak nie wrócę, możecie mnie szukać.


Karen przyglądała się z uwagą chatce, do której już część osób dopadła, jakby był to ostatni bastion ludzkości… Brakowało chyba tylko flagi znaczącej ten przybytek jako ichni. Kobieta rozejrzała się na około, po czym zerknęła na Nicę
- Jak coś to krzycz… - rzuciła zapobiegawczo. Potem rudowłosa uznała, że skoro nie zostało tak wiele czasu do nocy (no bo nie zostało, może ze dwie godziny?), to wypadałoby zamiast jarać się nowym znaleziskiem, to zacząć zbierać chociaż trochę rzeczy, które im się na wieczór przydadzą. Więc zaczęła krążyć początkowo po samej polanie, a potem powoli zbliżając do linii drzew i zbierała gałązki, których za jakiś czas będzie mieć już naręcze…


Wendy kręciła się przez chwilę nieopodal chatki i ogródka. Sprawdzała, oglądała, podziwiała. Nie mogła jednak znaleźć sobie odpowiedniego miejsca, to też udała się w końcu na plażę. Było widać ją z daleka, jak siedzi na brzegu, w miejscu gdzie od czasu do czasu fale docierają do jej stóp. Sandały stały obok.


Alaen uśmiechała się do Terry’ego zwłaszcza teraz, gdy ten stracił z oczu Karen…
usiadła po turecku, jak zwykle kilka centymetrów nad ziemią nieopodal chatki. Wyglądało jakby na coś, lub na kogoś czekała. Kolorowy ptasi towarzysz ich podróży usiadł zresztą na jej ramieniu.
Przez chwilę, można było odnieść wrażenie, że ta dwójka rozmawia. Gdyż malec zaczął podśpiewywać, a skrzydlata panna wtórować mu.
Terry odwzajemnił uśmiech, bardzo życzliwy, to trzeba przyznać, ale widać było, że właściwie od dłuższego czasu coś go gryzie. Tym czymś był stan permanentnego konfliktu, który zwyczajnie nie miał nigdy miejsca w królewskiej armii. Czuł się z tym naprawdę fatalnie i starając się trzymać mocno, zaczynał mieć dosyć tej idiotycznej sytuacji. Zachowanie Dafne, które kompletnie zszokowała go postępując dokładnie odwrotnie, niż to co wtedy przypuszczał, prawdopodobnie stanowiła kroplę przelewajacą czarę. Tak, potrzebował trochę czasu, żeby odzyskać równowagę.
- Ładnie śpiewasz - powiedział łagodnie - bardzo ładnie - położył się na chwilkę przymykając oczy. Westchnął głośno dumając. Przed chwilką obejrzał narzędzia. - Może trzeba będzie zbudować nową chatę, ponieważ ta, nawet jeśli wytrzyma, pewnie nie wystarczy dla nas wszystkich - powiedział do siebie półgłosem. Jakby bowiem nie było, wojska inżynieryjne zajmują się właśnie budowaniem. Potrafiłby wykonać chatę, skoro umiał wykonać schrony. - Póki co najwyżej będę spał na zewnątrz - zdecydował. - Wewnątrz ani zapach, ani reszta mu nie odpowiadały. Niby mieszkał w sto razy gorszych warunkach, ale żadne nie zalatywało takim dawnym wiekiem. - Ładnie śpiewasz - powtórzył wykonując ruch ustami oraz lekko skłaniając się, starając okazać to co myślał oraz mówił angielską mową.
- Szkoda, że nie potrafię mówić twoim językiem, ani łaciną - powtórzył słowo latina oraz pokręcił smutno, a potem spróbował powtórzyć jedno z wypowiadanych przez nią słów i także smutno powtórzył gest. - Amici - wskazał na siebie oraz nią. Przynajmniej to słowo znał.
- Amici - powtórzyła Alaen, która do tej pory z nieskrywaną ciekawością przyglądała się Terry’emu. Patrzyła na niego uprzejmie i z uśmiechem. Trochę tak jakby próbowała zrozumieć cokolwiek z tego co mówi, ale gdy nie rozumiała przyjmowała to ze spokojem i akceptacją. Tak musiało być. A jej nie przeszkadzało, to że jest jak jest. Wręcz, cieszyła się, że mogą sobie razem po prostu posiedzieć. Chociaż jedno drugiego nie rozumie.


Podzielając euforię Moniki ksiądz zaczął targać skrzynki i toczyć beczki na zewnątrz. W środku zostawiał jedynie te, które były całkowicie puste i zdatne do użytku. Resztę pojedynczo wyciągał kilka metrów przed chatę i w przypadku nie nadających się już na nic drewnianych pojemników rozwalał toporkiem i grzebał potem pałaszem w pozostałościach tego co w nich było, starając się nie przegapić nic pożytecznego. Monika, zgodnie z tym co ustalili zaczęła pomagać. A ponieważ w pewnym momencie dołączył do niego Terry, dołączając się do obojga w sprzątaniu domku, ona bardziej zaczęła towarzyszyć Alexandrowi, pomagając uprzątnąć dobre do użytku rzeczy, bądź posegregować te, które nadadzą się do czegoś, ale potrzeba im woda i dobre szorowanie.
Potem trzeba było się wziąć za robotę. Jeszcze raz uśmiechnął się do Alaen, potem zaczął sprzątać domek, wynosząc wszelkie zatęchłe oraz zniszczone kawałki. Ktoś musiał to zrobić przecież, a zawsze lepiej w dwójkę. Wynosili więc z Alexandrem śmieci na tyle daleko, żeby nie przeszkadzały nikomu. Przede wszystkim chyba łóżka, albo to, co się łóżkami wydawało. Raczej trzebaby było zrobić nowe. Nie mieli desek, a żeby mieć deski, trzeba piłę. Tej także nie mieli. Chyba więc najlepiej posłania było robić z mchu.
- Alexandrze - spytał - czy mógłbyś zapytać Alaen, czy możemy ściąć parę drzew?


W pewnym momencie, do Aleksandra podfrunęła Alaen.
- Expedit tibi ubi fons aquae? - zapytała uprzejmie. W końcu widziała, że wszyscy ostro zabrali się do roboty. Przeszło jej już ogólne wkurzenie na stado dzieciaków nie do opanowania. A i tak musiała tu kwitnąć, póki nie przyjdzie Dafne.
- Etiam, gratias ago tibi! - Alexander się ucieszył. Zastanowił się nad prośba Terry’ego. Cóż, jak za pytanie miał ktos oberwać, to niech będzie wzięcie tego na siebie. - Quia non addet ut tangat te... succides arbores?
- Socium vestrum tamquam eam - odparła Alaen łagodnym tonem na pierwszą wypowiedź Alexandra. Po drugiej zaś podparła ręce o swoje biodra, a minę miała taką jakąś…
- Si quaeras arboribus non commovébitur. Hic enim saeculo vivunt. Heri venisti et. - odpowiedziała, jednak dość spokojnie mimo, że jej postawa nieco ciskała błyskawice.
- Alaen mówi, że jak drzewa nie mają nic przeciw temu, to można ścinać - przetłumaczył dość luźno patrząc na Terry’ego. - Ona chce pokazac gdzie jest pitna woda, chcesz z nia iść?
- Tak, musimy się tego dowiedzieć - przyznał Terry podchodząc do Alaen oraz spoglądając na nią. Wypowiedział słowo - Aqua.
Na co skrzydlata wskazała dłonią morze.
- Aqua - i uśmiechnęła się do Terry’ego. - Quaeris, si mecum ambulare desiderat maris? - powiedziała do Alexandra, ale pokazując Terry’ego.
- Aqua gul gul gul - Terry pokazał gest picia. Nie pytał przecież o morze. - Not mare - powiedział.
Tymczasem Karen po raz czwarty zrobiła okrążenie i zrzuciła naręcze gałęzi w miejscu, które zdawało jej się być najbardziej odpowiednim na ognisko. Rozejrzała się co tam porabiali pozostali. Wreszcie na moment odrywając się od swojego krążenia za drewnianym łupem. Otrzepała dłonie i popatrzyła na Alaen. Zmrużyła na moment oczy. Oczywiście, że częściowo była ciekawa o czym rozmawiają. Popatrzyła na gałęzie przed sobą i westchnęła cicho. Wyprostowała się zaraz i podkasała rękawy, po czym ruszyła w stronę rozmawiających. Jeszcze nic nie mówiła, ale nadstawiała ucha.
- Eee… - wydał z siebie dosyć inteligentnie ksiądz. dopiero teraz załapał co chciała mu przekazać Alaen, jej łacina nie była nawet szkolna. Z drugiej strony zobaczył nadchodząca Karen, w chwilę po tym gdy Terry był zorientowany na wycieczkę we dwoje ze skrzydlata w jakieś miłe miejsce gdzie ta chciała posłać jego i Monikę, a… A skrzydlata zorientowana na spacer z Terrym nad morzem.
Czysty radosny chaos wybuchł mu granatem w czaszce.
Nagle zapragnął być daleko stąd.
A co się robi jak wokół wyrastają problemy?
Spieprza się.
- To ten, to my z Monika pójdziemy sprawdzić to ujęcie wody. Alaen chciałaby - ściszył głos udając ziewnięcie by Karen podchodząca nie miała pewności usłyszeć - przejść się po plaży. No to ten… zwrócił się do skrzydlatej wskazując siebie i Monikę: - Dic mihi ubi aqua, nos ibimus. I nuntiatum est illi - dodał wskazując na Terryego, który patrzył zakłopotany niewiele rozumiejąc. Aaa, załapał, czyli były dwa źródła wody pitnej, jedno nad morzem, gdzie chciała się przespacerować Alaen, drugie zaś tam, gdzie planowali się udać Alexander z Moniką. Radośnie skinął głową. Woda była ważna dla wszystkich.
- Aqua - powiedział - idę po wodę. Aqua - powtórzył Alaen i ruchem dłoni wskazał, aby prowadziła.
- Et primo ostendit quo se vertat - oznajmiła Alaen po czym ruszyła wgłąb ogródka, oglądając się na Aleksandra.
- Zaraz wróci i … Tylko wskaże nam gdzie my mamy iść. - Alex przeleciał wzrokiem po Terrym i Karen, po czym wziął za rękę Monikę, która z radosnymi wypiekami na twarzy, ciesząc się że jest przydatna, właśnie zniosła naręcze starego moszczenia łóżek.
Przesłał jej myśli zabarwione przerażeniem, ale w dosyć humorystycznym i dalekim od zagrożenia aspekcie. Czyste łobuzerskie “chodu”. I pociągnął za sobą, ruszając za Alaen.
- Idźcie, spoko, dwa jest lepsze niż jedno - uznał Boyton oraz wrócił do pracy porządkowej.
Karen rozejrzała się po wszystkich i w końcu zerknęła na Terry’ego, który został tu sam. Spojrzała za sidhe, Alexandrem i Moniką. Ponownie zerknęła na Terry’ego i przygryzła wargę
- Terry…? - rzuciła spokojnym tonem i obserwowała jak się krząta i sprząta.
- Proszę? - przerwał na chwilę wynoszenie szpargałów z zafrasowaną miną. - Nie wiem co robić - przyznał. - Nie damy rady spać tutaj wszyscy.
Karen wyraźnie, wizualnie rozluźniła mięśnie. Czemu ubzdurała sobie, że Terry ją omijał czy coś? A czemu w ogóle nagle to było takie ważne? Zamrugała i popatrzyła po tym wszystkim co już wyniósł. Podeszła i rozejrzała się po polanie
- Jeszcze nie byłam w chacie. Mówisz, że jest za mała? Chociaż szczerze… Już na oko jest trochę za mała, niby na jedną noc, albo jakby lało to da się wytrzymać, ale po jakimś czasie taka przestrzeń zacznie nas przytłaczać i może się znów zrobić niemiło… - rudowłosa wpadła w słowotok. Trochę miała spięty głos.
- Osobiście nie planuję tam spać nawet tej nocy. Pluskwy - dodał wyjaśniająco. - Jeśli popalimy tam trochę ognia oraz przedymi się, to nie będzie źle, jednak nie przepadam za tego typu ekscesami.
Karen popatrzyła na niego i skrzywiła się lekko. No pluskwy to nie było nic przyjemnego… Zdecydowanie.
- Nazbierałam sporo gałęzi na ognisko, to można tam pokopcić. Może nie koniecznie dziś, ale jutro na spokojnie. Hm… Druga noc pod gołym niebem to chyba nic złego. Chętnie za to wybrałabym się nad tę rzekę, tylko potem. Bo po tej słonej wodzie to już mam trochę dość… - westchnęła. Fakt. Od zabaw z gałęziami ubrudziły jej się już nieco ręce, pomijając wyraźne zmęczenie po całym tym dzisiejszym wędrowaniu.
- Odpocznij. Narobiłaś się, zresztą wszyscy narobiliśmy - przyznał. - Zaś nerwy wcale nie pomagają. Przyznam, że mam po prostu wszystkiego powyżej uszu. Przynajmniej czasami tak czuję i ech … - machnął ręką. - Przynajmniej nie strzelają, to jakiś pozytyw. Natomiast rzeka, bardzo chętnie - uśmiechnął się, aczkolwiek widać było iż jest także zmęczony oraz ma rozbiegane spojrzenie. Niewątpliwie nerwy miał napięte niczym linkę latawca. - Tylko wrócę z wodą. Jeśli właściwie zrozumiałem, możemy mieć dwa źródła. Ech - machnął niecierpliwie dłonią - musimy opanować przynajmniej podstawy ich dziwnych języków.
Rudowłosa uśmiechnęła się do niego
- Odpocznę, kiedy wszystko na wieczór będzie gotowe. Póki mam siłę, chcę się do czegoś przydać - powiedziała mu spokojnym tonem. A gdy wspomniał o nerwach, przytaknęła mu głową
- Dziś był strasznie ciężki dzień… - zauważyła w ramach podsumowania tematu. Gdy wspomniał o rzece, uniosła brwi i spojrzała na niego z lekko oniemiałą miną. Czy on właśnie powiedział, że chętnie wybierze się z nią nad rzekę? Przecież… Jak ona chciała się tam umyć! I teraz jak to sprostować, żeby się nie wycofał… Znowu dziabała dolną wargę. Widziała, że też był spięty. Przyglądała mu się chwilę i uwolniła wargę
- Terry… Tobie też się przyda odpoczynek… - zauważyła. A może i jemu się przyda en późniejszy spacer
- No, łacina nie będzie łatwa, ale chociaż będzie się można lepiej dogadać… - i naprawdę starała się nie brzmieć źle, przy ostatnim słowie. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
- Łacina, albo ichniejsze języki. Nikt bowiem, kto buduje taką chatę, nie mieszka w niej chwilę. Zresztą samo budowanie trwa. Dlatego jestem przekonany, że możemy spędzić tutaj dłuższy czas. Zresztą, wolę tutaj niż nalewać benzynę do kolejnego samochodu - przyznał. Bowiem niby co miałby robić po powrocie do siebie? Był byłym żołnierzem wojsk inżynieryjnych. Jeszcze najwyżej mógł zostać najemnikiem. Dobrze płatny zawód na krańcach świata. Jednak akurat nie palił się do tego. Żaden normalny człowiek nie lubi strzelać do innych, jeśli tego kiedyś zakosztował.
- Podoba ci się tutaj? - zapytała go i nieco się znów spięła. Czemu? Chyba tylko z jej zmęczenia i przewrażliwienia. Zmarszczyła lekko brwi
- Znaczy… Tak. Wyspa jest piękna… Wypadałoby poznać jej zasady - zaraz zmieniła ton.
- Chciałabym kiedyś posłuchać więcej twojej historii Terry… Może na spacerze nad rzekę? - zaproponowała mu chcąc nieco odsunąć temat wyspy. Zdecydowanie miała mieszane uczucia w tej kwestii.
- Tutaj jest ładniej, niż gdziekolwiek byłem. Nie strzelają, a z tamtymi zombiakami jakoś się poradzi. Nie zależałoby mi na powrocie do tego, co przedtem miałem - uśmiechnął się nieco jaśniej. - Oczywiście, chętnie pójdę i na spacer i może … - nagle zastanowił się - uda się jakoś umyć w słodkiej wodzie - ucieszył się.
Karen przyjrzała mu się z uwagą
- Ja umiem strzelać, to się liczy? Chociaż pewnie nie, mówisz o innego rodzaju strzelaniu… - próbowała ten temat przeobrazić nieco w żart. Starała się być raczej ostrożna w tym temacie, w końcu nie wiedziała co miał za sobą Terry tak dokładnie. A jak wspomniał tak już wprost o myciu, rudowłosa odwróciła głowę na moment na bok
- Mm… o zdecydowanie. Już się doczekać nie mogę, jak się będzie można normalnie umyć - odpowiedziała mu, ale nie patrzyła na niego. Jeszcze by zauważył, że spąsowiała, a jakoś nie chciała wypaść, że myśli o czymś niestosownym. A myślała? Może trochę. Ale niee… Zaraz się potrząsnęła. I wyprostowała nieco bardziej.
- Tutaj normalne mycie to raczej popływanie w ciepłym jeziorku pod wodospadem, gdzie opada na ciało tysiące rozpędzonych kropel najczystszej wody, zamiast prysznica. Ale sympatyczna rzeka na razie także wystarczyłaby do mycia, popływania - odpowiedział myśląc, że mogliby sobie nawzajem umyć przynajmniej plecy. - Mydła także tutaj nie ma. Trzebaby solidnie szorować.
Karen uśmiechnęła się lekko
- Było mydło w jednej z walizek. Takie dla dzieci z tego co pamiętam. Ale chyba nie tylko. Teraz będzie można to na spokojnie przejrzeć… - zerknęła na niego
- Umiesz pływać? Znaczy, tak w ogóle? - rudowłosa widziała już jak zręcznie wychodzi to Alexowi, ale w końcu uczył tego w szkole, z tego co pamiętała. No i jakoś jeszcze nie złapała Terry’ego pluskającego się w morzu. Uniosła lekko brew do tej wizji, zaraz jednak wróciła uwagą do mężczyzny przed sobą. Halo, po co uciekać myślą, skoro tu stoi i oddycha.
- Tak, ale … - zawahał się - … niespecjalnie dobrze. Radzę sobie na krótkim dystansie, albo w basenie, czy na stojącej względnie wodzie. Jednak nie podjąłbym się czegoś większego. Wiesz, nie było okazji nauczyć się lepiej. Szkoła basenu nie miała, a takie normalne kosztują. Potem jakoś nie wyszło. Jednak umiem i jeśli to będzie rzeka, to radośnie się w niej wypluskam. Oraz przepiorę spodnie, bo tylko tyle z ciuchów mi zostało - Terry bowiem chodził w długich spodniach i w niczym więcej. Nooooo miał jeszcze buty. - Próbowałem prać je przedtem w oceanie, ale niby trochę czystsze, lecz tyle ile soli w nich osiadło, to prawie mi spadają pod wpływem dodatkowego ciężaru - stwierdził lekko krzywiąc usta. - A ty potrafisz pływać dobrze?
Karen popatrzyła po nim od góry do dołu. Doskonale jednak rozumiała jego potrzebę przeprania ubrań. Sama swoje najchętniej też by ogarnęła. A najchętniej zmieniła na coś lżejszego niż czarne spodnie! Zapytana, czy umie pływać pokręciła głową
- Ja niestety raczej marnie z pływaniem. Coś tam chwilę pomacham rękami, ale jakoś nigdy nie miałam okazji, żeby się bardziej poduczyć. Trochę przepłynę, potem znowu pauza i tak dalej. Nie mam się czym chwalić - zamachała lekko ręką, jakby odganiając natrętną muchę. Spojrzała w górę, na niebo. Miała nadzieję, że dziś nie będzie nocą nagłych zmian pogodowych, bo skoro chatka się jeszcze nie nadawała do zamieszkania, to będą się musieli zdać na naturę. Znowu
- Pomóc ci w czymś tutaj? Czy dasz sobie radę? Odsapnęłam trochę i chyba przyciągnę coś większego na dzisiejsze ognisko - uśmiechnęła się do niego pogodnie.
- Pewnie, będzie mi miło, zawsze we dwoje przyjemniej się wynosi szpargały. Ech - zmienił nagle temat - musimy znaleźć jakąś delikatną trawę. Nasze ubrania długo nie wytrzymają - powiedział.
Zaśmiała się cicho
- No tak. W końcu nie dadzą rady. Na razie jednak jeszcze są ok. Już widzę… Hasanie w spódniczkach z liści. Mhmm… Super. Prawie jak wakacje na Hawajach. Tylko bez drinków z palemką - wyraźnie ją tą wizją rozbawił, choć Karen zdecydowanie zgadzała się z nim w kwestii, że wypadałoby się za jakiś czas tym zainteresować. No i oczywiście zaczęła mu pomagać nieco w uprzątaniu, ale raczej skupiła się na tym co leżało już na zewnątrz, rozważając, co się przyda, a co pójdzie na ognisko.
 
Kelly jest offline  
Stary 05-11-2016, 09:49   #94
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
DZIEŃ II - Ogródek i polowanie na banany

W połowie drogi do posępnej Ilham dotarła nagła i dziwna myśl, a trochę może przeczucie, mianowicie, że wróżka nie prowadziła ich najkrótszą i najprostszą drogą do celu, a kręciła się jakby… coś omijała, albo chciała by rozbitkowie stracili orientację w terenie.
Kolejnymi pytaniami były czy omijała drogę nie do przejścia, coś niebezpiecznego, czy może coś chciała zataić. Zważywszy jednak, że jak na razie jedyne niebezpieczeństwa jakimi owe miejsce mogło się pochwalić byli oni sami z latającym djinnem na czele, Iranka starała się skupić na mijanym otoczeniu w celu zapamiętania trasy przejścia. Nie miała zamiaru gubić drogi i być zdana na łaskę i niełaskę dwulicowego stworzenia.
Dotarcie na skraj polanki z małą chatką, ożywiło kobietę do tego stopnia, że ta ruszyła samodzielnie na pierwsze zwiady, obchodząc drewniany budynek i zaglądając między grządki ogródka. Jej kobieca natura momentalnie odezwała się feriadą planów. Tu trzeba posprzątać, tu zamieść, tu wypielić, tam podlać. To dobrze znaczyło dla muzułmanki, która zabijała swoje myśli ciężka pracą i wysiłkiem.
Chatka była w takim sobie stanie z zewnątrz. Było widać, że jest stara ale solidnie zbudowana. Przydałoby się kilka napraw to tu, to tam. Dawno przez nikogo nie była nawet dotykana. O dziwo dach trzymał się i nie wyglądało na to, że ma zamiar zaraz się zapaść. Nie mniej jednak, w dwóch czy trzech miejscach posiadał dziury godne załatania.


Ogródek… nie był zwyczajny. Gdy tylko przekraczało się próg pierwszej grządki można było to stwierdzić. Mimo “takiego sobie” stanu budynku, ogródek wyglądał tak, jakby ktoś od czasu do czasu do niego zajrzał, nie wkładając jednak zbyt wiele wysiłku w pielęgnowanie go. Coś tam rosło, no to rosło… dosłownie. A rosło tu całkiem sporo warzyw. O dziwo, wiele z nich wcale nie było tropikalnymi zasobami. Jakim więc cudem rosły w tym klimacie i dostały się na tę wyspę?
Jedno było pewne, po kilku warzywach w niektórych grządkach został ślad po wyrwaniu ich z miejsca w którym rosły. Ale, może to nic dziwnego…. w końcu marchewka była na tacy, którą przyniosły skrzydlate panny. Może więc to ich sprawka?
Ilham wypogodniała widząc staranny ogródek oraz warzywa, które będzie mogła przerobić na curry, gdy już tylko znajdzie ku temu odpowiednie naczynie. Wprawdzie niepokoiły ją trochę ślady wyrwanych marchewek, ale może djinny też muszą coś jeść? Może jakaś leniwa, albo lubiąca “orientalną” kuchnię przyszła się posilić? Ukontentowała, zamachała rękoma z paprotkami, zupełnie jakby próbowała odlecieć z miejsca, po czym spojrzała co robią inni. Jej mina mówiła jasno: “tooo co teraz?”.
Wendy stała nieopodal przy jednym z ogródkowych krzaczków i przyglądała się swojej dłoni zupełnie jakby coś tam na niej siedziało… zresztą z zachwyconą miną w stylu “znalazłam biedronkę i liczę ile ma kropek”.
Nagle z chatki dało się słyszeć potężny huk, zupełnie jakby dach zapadał się na tych, którzy do niej weszli.
Iranka potknęła się stojąc, zupełnie nie spodziewając się hałasu. Zlękniona odwróciła się w kierunku chatki, uważnie nasłuchując, czy nie potrzeba komuś pomóc. Nikt jednak nie krzyczał, że umiera i potrzebuje natychmiastowego wsparcia byłej ratowniczki, więc Il nie miała zamiaru pakować się do klaustrofobicznego pomieszczenia… gdzie byli mężczyźni.
Nie wiedząc co dalej ze sobą zrobić, udała sie na wyprawę, gdzie jak mniemała, mogła zdobyć pożywienie. Przed wejściem zostawiła paprotki na zwiędłej kupce, po czym udała na “żer”.
- Jakby się ktoś pytał… a zapewne nie będzie… poszłam po banany. - mruknęła do Wendy, starając się nie nadepnąć na nic ostrego.
- Hej! Zaczekaj… - Wendy poleciała za nią. - Jak chcesz, mogę pożyczyć ci sandały - nawet jeśli wyglądało na to, że była gotowa jej towarzyszyć, nic na ten temat nie powiedziała. Bo może Ilham bardzo potrzebowała zostać jednak sama? - Ja przejdę się po plaży. Tam nie będą mi potrzebne. - Wyjaśniła od razu.
Kobieta uśmiechnęła się tajemniczo ale i zarazem jakoś tak… wyrozumiale.
- O nie… na plaży to dopiero będzie ci potrzebne obuwie… - odpowiedziała enigmatycznie.
- Dam sobie radę, przynajmniej nie ucieknę za daleko. - Daei wysiliła się nawet na dowcip, choć błędne i zmęczone spojrzenie mówiło swoje. Po chwili kiwnęła niebieskowłosej i odwróciła się w kierunku zarysowanych czubków, prawdopodobnie, owocowych palm.
Wendy nie zatrzymywała jej… a ta powoli, acz systematycznie przybliżała się do drzew które wyhaczyła wzrokiem. Marsz boso przez teren zielony, nie był ani łatwy, ani przyjemny. Jednkże ból, jaki od czasu do czasu odczuwała po nadepnięciu na kamień lub patyk, przyjemnie trzymał ją w ryzach, nie pozwalając ponieść się myślom. Świat dookoła nie za bardzo miał teraz dla Iranki znaczenie. Skupiła się na smaku bananów, które miała nadzieję niebawem zjeść, inshallah. O reszcie nie myślała… ani o wróżce, ani o terenie po drugiej stronie strumienia, ani o spojrzeniu Moniki na księdza, ani nawet o braku Dafne… i o tym, jak nikt nie raczył jej nawet wytłumaczyć dlaczego podróżowali bez niej. Zapewne przyjdzie na to wszystko odpowiednia pora, na razie… jeść i odpoczynek.


Dochodząc do pierwszych bananowców, przed gołonogą kobietą pojawił się jeszcze jeden problem. Otóż… jak ona dotrze do owoców na samej górze? Banany rosły w kiściach i nie zwykły spadać na ziemię. Okazy wiszące nad nią, nie zaliczały się do wyjątków. Ilham zadarła bezradnie głowę, oglądając małe, czerwone bananki. Cóż… do zachodu miała jeszcze trochę czasu, więc nie tracąc go więcej poczęła obmyślać plan, szturmu na palmowca.




Po niedługim, przynajmniej dla kobiety pracującej, czasie, Ilham powróciła do obozu, w postaci jednej walącej się chatki z ogródkiem. Przytargała ze sobą gałąź z dziwnego koloru owocami.




Jak zdołała je zerwać, oraz skąd miała siłę przytachać kilkukilowy badyl, tego nie wiedział nikt, oprócz samego Allaha, który był świadkiem jej małpiego wspinania się na palmę i dyndania na gałęzi tak długo, aż ta nie spadła z łomotem na ziemię.
Muzułmańska, amazonka, usiadła przy wejściu na swoich paprociach i wyrwała sobie jedną z przekąsek, beznamiętnie wpatrując się w morski horyzont.
Zaczynało robić się ciemnawo, ale to ją niepokoiło. Dokładnie wiedziała co gdzie może znaleźć, oraz że najdalej było ze słodką wodą, ale dało się z tą odległością wytrzymać.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 05-11-2016, 19:19   #95
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień II - Wodospadowe odksiężanie wydr




Alaen prowadziła Alexandra i Monikę w głąb ogródka. Gdy byli prawdopodobnie po środku, tuż przy grządkach pomiędzy marchewkami a kalarepą, pokazała, że teraz należy skręcić w lewo. Z jej tłumaczenia wynikało, że jeśli będą podążać od teraz cały czas prosto przed siebie za chwilę, bardzo, ale to bardzo krótką chwilę trafią na pitną wodę. Dodała, też jeszcze raz, że jest to bardzo piękne miejsce. Ciągnąc niezbyt mocno Monikę za sobą, Alex miał nadzieję wydostać się z rodzącej się za jego plecami strefy śmierci. Myśli jakie kierował do dziewczyny były jednoznaczne. Wskazywał w nich Terry'ego, a po jego obu stronach Karen i Alaen, kwitował to wizją wybuchu termonuklearnego. Dziewczyna wzdychała w myślach, zastanawiając się jednocześnie czy wizja Terry’ego i Alaen nie jest nieco dziwna, z tego co się orientowała, nie umieli się porozumieć. Za to wizja Karen i Terry’ego... to było coś innego. Ostatnia myśl przeszła w zapytanie, dokąd właściwie idą za radą skrzydlatej panny. Odpowiedział jej z rozbrajająca szczerością, że nie wie. Pokazał jedynie wizję wróżki wskazującej z uśmiechem ich dwoje i nacechował to przekonaniem bijącym od Alaen, że to on i Monika powinni pójść. Że to im się spodoba. Poza tym mogła wyczuć jedynie niewiedzę i ciekawość. Podzielała ją i zastanawiała się, dlaczego miałoby spodobać się to akurat jej i Alexandrowi. Zasugerowała jednocześnie obstawianie. W jej myślach pojawił się pierwszy pomysł: wielkie, ale to ogromne miękkie i pełne poduch łóżko. Po jednej stronie leżał rozwalony Alexander, a po drugiej stronie w neutralnej odległości od niego rozwalona i zadowolona Monika, a między nimi płotek, jak na plaży, nie dzielący, a przebiegający prostopadle - Alex właściwie pomyślał o tym odruchowo uzupełniając tę wizję. Monika, wyłapując to, dodała na płotku kotka w bokserkach, którego z humorem łapała za ich gumkę i chociaż ten wierzgał wtedy łapkami kładła na swoim brzuchu.
Ksiądz aż odwrócił się do niej, błyskając uśmiechem - przypomniał umowę o wzajemnym masażu i znów skupił się na drodze idąc prosto za wskazówkami Alaen.
Monika zaczęła wymyślać kolejną opcję, gdzie skrzydlata mogła chcieć by poszli… była to piękna kwiecista łąką, taka, jaką widziała w śnie z Ilham… rozmarzyła się akurat o tak pięknym widoku, gdy Alexander zdał sobie sprawę, że słyszy szum. Nie był to zwykły szum rzeczki, a szum przywodzący na myśl wodospad. Czyżby za kilka kroków mieli być na miejscu?





Wspomniał słowa skrzydlatej i wpadł na pewien koncept.
Wedle bliskości szumu byli już blisko, a z tego, co próbowała przekazać wróżka, ksiądz zrozumiał, że miejsce, gdzie ich skierowała, może być zaiste zjawiskowe. Wstrzymał się, pozwalając wyprzedzić się dziewczynie, która odruchowo postąpiła dwa kroki wychodząc przed niego. Zakrył jej rękoma oczy i z rozbójnickim szczerym humorem pchnął myśl, że przynajmniej jedno z nich będzie miało niespodziankę. Zachęcił też do podążania dalej w przód, zapewniając o asekuracji.
Monika najpierw wpadła w krótki etap paniki… Nie dość, że nic nie słyszała, nic nie mogła powiedzieć, to jeszcze miała nic nie widzieć… pozbawiona wszystkich zmysłów, prócz dotyku… teraz dość żywego,... odruchowo ułożyła swoje dłonie na dłoniach towarzysza. Ksiądz w pierwszej chwili chciał lać się po mordzie, nie przewidział…. nie pomyślał… Ale ufała mu i to sprawiło, że odepchnęła myśli o panice, dostając w zamian od niego przebłyski zapewnienia o opiece i pewności, że będzie dobrze. Niespodzianka… ciekawość… to było to, na czym teraz z radością się skupiła. To i jedyny zmysł, jaki jej pozostał… dotyk… ten, asekuracja w sensie...
Wyszli razem, a oczom Alexandra ukazało się:




- O kurwa… - powiedział, ciesząc się po chwili, że go nie słyszy, jak również, że słowo było odzwierciedleniem zachwytu panującego w mózgu, a nie literalnym odbiciem tego co mu się wyrwało.
Miejsce było zaiste zjawiskowe.
Osłonięte, zaciszne, uderzające spokojem, żywymi kolorami, ale jednocześnie nie pretensjonalne. Nie przesadzone w słodkości. Po prostu żywa, piękna natura…
Monika zaczęła niecierpliwić się czując, że stoją, na co Alex myślami zaczął przesyłać jej odczucie dźwięków.
Szum wodospadu.
Śpiew ptaków.
I odsłonił jej oczy.
Zachwyt w jaki dziewczyna wpadła w tym momencie, kiedy nie tylko zobaczyła widok przed sobą, ale niemalże usłyszała, odczuwając to samo co Alexander, był ciężki do opisania. Zawładnął jednak księdzem tak bardzo, że ten odczuwał go niemalże jako własny.
Gdyby Monika mogła, piałaby teraz z zachwytu. Gdy pierwszy szok minął, odwróciła się, by spojrzeć na swojego towarzysza, a w głowie miała jedno wielkie “dziękuję”.
W pierwszej chwili tłumił swe myśli, za chwilę jednak znów spojrzał na wodospad i przytulił ją lekko, na co nie zaprotestowała. Odwracając jednak wzrok na widok wodospadu jeszcze raz myśląc o tym, jaki jest zachwycający.


Alex zaczął zdejmować sutannę.
W myślach krążyły mu dwie wydry pływające w turkusowej toni i prychające wodą.
Skinęła głową, po czym przykucnęła by rozsupłać swoje sandały, on zaś w końcu wygramolił się z czarnego materiału i położył sutannę na skałce tworzącej jakby wymarzony naturalny podest do zejścia w wodę sięgającą w tym miejscu na oko po pierś. Rozglądając się czekał, zerkając przy tym ukradkiem na dziewczynę.
Wyprostowała się po zdjęciu sandałów i przez chwilę zawahała, czy wejść do wody tak jak była, czy…
Właściwie miała przecież na sobie bieliznę… a Alex i tak wystarczająco już widział. Powoli zsunęła z siebie t-shirt w który owinęła ją Karen. Zaś ukradkiem zerkający na nią ksiądz, mógł dojść do wniosku, że dziewczyna (czego wcześniej nie zauważył, przez jej chorobę) tryskająca teraz entuzjazmem i (w porównaniu do rana) energią, mogłaby być właściwie modelką. Starał się odwracać wzrok, ale był tylko człowiekiem. Mężczyzną. Choć próbował, to nie potrafił w pełni. Chaotyczne myśli starał się kontrolować, biło z nich jedynie echo tego, jak bardzo podoba mu się ten widok, wszak ogarniany jedynie przelotnymi spojrzeniami. Przy staraniach patrzenia gdzie indziej.
Bynajmniej nie powoli, a chcąc się w miarę szybko schować, zaczęła wchodzić do wody. Jednak przy tym w jej głowie powstało “och zimna”, “och kamyczek”... co też sprawiło, że zabawnie podskakiwała. Alex nie wchodził na razie za nią. Z lekkim uśmiechem podniósł swoja sutannę i jej koszulkę, po czym patrząc pod nogi zaczął się lekko wycofywać.
Monika odwróciła się patrząc na niego nieco zaskoczonym wzrokiem. W myślach przesłała mu obraz w którym wchodzi razem z nią do wody.
Z początku nie odpowiadał na tę myśl, wciąż oddalając się od niewielkiego jeziorka pod wodospadem… lecz w końcu w jego myślach zabrzmiała nutka triumfu. Schylił się po spory kamień jaki wypatrzył i zawinął go w splecioną sutannę z koszulką. Podszedł z powrotem do wody i wskoczył w nią, składając na dnie ubrania owijające kamień. Wynurzywszy się prychnął wodą i spojrzał na dziewczynę z uśmiechem. W myślach krążyło mu wspomnienie kradzieży ciuchów Axela i Dafne. Wyciągnął dłoń ku Monice, wskazując głową wodospad.


Zdecydowanie pewniej wchodziła do wody, gdy trzymał ją za rękę. Chociaż w jej głowie co jakiś czas szumiało “zimna”, albo pojawiał się zabawny obrazek Moniki-kostki-lodu, mimo to paradoksalnie sprawiało jej to radość. Woda spływająca zapewne z góry na większości biegu strumienia osłonięta przed słońcem, faktycznie nie była za ciepła. Żeby w pełni cieszyć się pływaniem w wodzie o takiej temperaturze należało się rozgrzać. W jednej chwili Alex zanurkował i płynnym, dość nieprawdopodobnym skrętem ciała dla zwykłych ludzi, pod wodą przepłynął za nią. Nim zaskoczona odwróciła się sprawdzić co i jak wyprawia, zanurkował prawie po samo dno, wsadził łeb między jej kostki i mocno odbijając się od dna wystrzelił w górę unosząc ją ze sobą. Wystrzeliła ponad powierzchnią wodnego oczka jak z katapulty i opadła z powrotem do wody.
Zaskoczenie tym, co się dzieje, przerodziło się szybko w strach, zaś strach jeszcze szybciej w radość.


Monika zaśmiała się.
Było to o tyle dziwne zjawisko, że zaśmiała się głośno, zapewne nieświadoma tego, lecz zaraz nadpłynęła ku niej myśl Alexandra w pełni odwzorowująca ten śmiech. Jak tylko można przemycić dźwięk za pomocą myśli. Nacechował go ze swojej strony radością… Monika była zdziwiona. Tym, że zaśmiała się głośno, tym jak ten śmiech brzmiał i tym… jak poznaje świat na nowo…


Ksiądz ponownie zagłębił się w toni. Tym razem odpłynął kawałek od dziewczyny, wynurzył się, prychnął wodą i znów zanurkował. Po samo dno.
W myślach przekazywał jej to samo co wczorajszego popołudnia, przy robieniu mapy. Teraz jednak obrazami i emocjami: “Jestem wydrą, jestem wydrą… i zaraz załaskoczę w stopę.”





Monika najpierw zaczęła podnosić do góry stopy, jakby to miało w czymś pomóc, a później sama zaczęła po prostu płynąć, w pewnym momencie nurkując pod wodę i szukając pod nią Alexa. Odbiła myśl, że może to ona połaskoczę jego. Gdy przepływał pod nią, szybkim skrętem ciała jak prawdziwa wydra, obrócił się pod wodą na plecy. Mijali się. Ona górą, on dołem, przy dnie. Jego ręce nagle wystrzeliły do przodu i przez chwilę połaskotały jej pachy, po czym szybkim ruchem nóg odpłynął poza jej zasięg.
“Wracaj tu nicponiu” usłyszał we własnej głowie rozbawioną myśl Moniki, która przecież próbowała go dorwać. A on znów uciekł. Dziewczyna wynurzyła się zaraz by zaczerpnąć powietrza.
Z nową siłą zanurkowała, by znów spróbować dopaść nicponia… Byłoby to głupie i bez sensu, gdyby jej ot tak po prostu na to pozwolił, a i ona z pewnością by się poznała na zbytnim dawaniu jej forów. Uwijał się wokół niej niczym foka unikając prób złapania, sam zaś łaskocząc pod woda to po brzuchu, to w biodro, to po karku, wciąż unikał jej chwytu. Tylko raz, niby zupełnie przypadkiem, by wyglądało to na naturalne, na błąd wynikający z rozochocenia i zbytniej pewności siebie, wystawił podczas próby odpłynięcia stopę tuż obok, by Monika miała ulotną chwile na jej schwytanie. Co zresztą skwapliwie wykorzystała.
Nie podejrzewając nic, ucieszyła się niczym dziecko, któremu udało się znaleźć lizaka w pustej lodówce. W jej myślach zabrzmiała pieśń triumfu, do której również w myślach tańczyła coś na wzór makareny, a wraz z którą wynurzyła się znów z wody. I tym razem nie zanurzyła od razu z powrotem.
Musiała chwilę odpocząć.


Śmiech księdza wciąż brzmiał między nimi w myślach, gdy podpłynął i pod wodą zainicjował niezdarne wzięcie jej na ręce. Mimo zupełnie abstrakcyjnie niewygodnej pozycji przepłynął z nią tak do głazów, przy wodospadzie, jednak w miejscu gdzie woda jedynie z lejących się kaskad strzelała przyjemnymi rykoszetami. Złożywszy ją na skale, która nie wystawała ponad wodę, zanurzył się i sięgnął po jej stopę.
“Umowa” - zabrzmiało mu w myślach, gdy zaczął masować zmęczone wędrówką podbicia stóp. Z początku znów się zaśmiała. Przez myśl, przeszło jej to, iż większość czasu była noszona i stopy wcale tak mocno jej nie bolą, jak mogłyby… ale była to taka myśl, której dziewczyna wcale nie chciała ujawniać i usilnie chowała. No bo “umowa” i było to przyjemne… ale ta przyjemność, to kolejna myśl, która w głowie Moniki zapadała się pod ziemię… i wracała przy kolejnym ruchu Alexa. Ten zaś, nie przestając skupiać się na swej czynności, dyskretnym skrętem tułowia odwrócił się tyłem i lekkim ruchem nóg wpłynął między jej uda tak, że miała przed sobą jego plecy. Musiała lekko zgiąć nogę w kolanie, by dalej mógł masować podeszwę.
“Umowa?” - rzucił myślą śmiesznie poruszając barkami i zakrapiając to obrazem szczeniaka robiącego stójkę w akcie proszenia o kawałek kiełbasy. Dziewczyna z początku z pewną niepewnością i jakby wyczuwalnym w jej myślach szybszym biciem serca wyciągała dłonie w stronę pleców księdza, ale gdy ten dodał do swoich myśli ów szczeniaczka, rozbawiło ją to tak, że położyła je już bez ogródek. Na początek na karku, gdzie rozpoczęła koliste, rozgrzewające nadwyrężona dziś mięśnie ruchy. Westchnął i werbalnie i w myślach. Drugą ręką pochwycił drugą stopę Moniki i ją też zaczął masować, przez co siłą rzeczy jakby mimochodem musiała oplatać go udami na wysokości żeber. Przekazywał też leniwy pomruk zadowolenia i jakby bił się z własnymi myślami, czy więcej radości sprawia mu dawanie jej przyjemności masażem stóp, czy odczuwanie jej, gdy koiła napięcie jego mięśni. Ona była po prostu zadowolona z jednego i drugiego. Chociaż masaż sprawiał, że czasami stopa drgnęła, a Alex dobrze wiedział, że trafił akurat w takie miejsce, lub zrobił coś tak, że Monikę po prostu załaskotało.





Dłonie dziewczyny powoli zsuwały się niżej po plecach księdza, a ten mógłby teraz przysiądz, że Monika na pewno nie masuje kogoś pierwszy raz… a może, nie zdawał sobie sprawy jak mocno dziś nadwyrężył swoją kondycję, dlatego było to takie przyjemne? Nie wiedział, przyjmował to z prawdziwym cyrkiem emocji i zadowolenia we łbie. Gdyby był kotem, jego mruczenie dałoby mu etat w straży pożarnej, gdzie podczas wyjazdu na interwencje kładli by go na dachu i używali zamiast syreny, oszczędzając akumulator wozu. Wysłał jej leniwe i zabarwione upiorną przyjemnością podziękowanie, nie ustrzegając się przed myślą, że ta przyjemność może wynika z tego, iż zbolałe plecy do stanu używalności doprowadza właśnie ona? Nie tyle uciekł od tej myśli, co po prostu od niej przepłynął wysyłając obraz napiętych mięśni łydek dziewczyny z sugestią zapytania. Nie miała nic przeciwko temu, by Alex zajął się nimi (chociaż, czy faktycznie były napięte?). Sama przechodząc teraz dłońmi w najniższe partie pleców mężczyzny, myślała przy tym, że sama jest winna temu, że jego plecy i mięśnie takie są napięte i obolałe. Powinna mu to jakoś wynagrodzić.


Nie przesłała myśli ostrzegającej. Po prostu przechyliła się nagle i cmoknęła znienacka policzek księdza. Razem z tym, przesłała krótkie “dziękuję”.
Zaskoczenie było kompletne, ale nacechowane jeszcze większą przyjemnością.
W pierwszej chwili myśli Alexandra były po prostu puste, jakby go zresetowało.
Odchylił się do tyłu i nie przestając leniwie masować łydek dziewczyny przybliżył się do niej plecami i wsparł głowę na obojczyku.
“To ja dz…” - stracił równowagę i zagłębił się w wodę. Dziewczyna z początku nie wiedziała czy ratować go, czy śmiać się gdyż wyglądało to po prostu zabawnie. Wypłynąwszy prychnął i złożył potylicę na piersi Moniki lekkim gestem. Wciąż przy tym leniwie odprężał mięśnie jej nóg.
“To ja dziękuję” - dokończył myśl.
Przesunęła dłonią po jego mokrych włosach i w dół, niemalże muskając szyję, i kładąc ją na powrót na jego ramieniu. Było przy tym uczucie, które Monika jednak próbowała znów głęboko schować. Takie dziwne, jakby tak mocno cieszyła się z jego obecności, że miała ochotę okropnie mocno go uściskać, przytulić. A jednocześnie wcale nie chciała, by o tym wiedział… i chciała. Opierając głowę o jej piersi czuł te myśli i odbijał je wskazując, że on też chce. Póki nie otworzył oczu i nie spojrzał na niebo nad nimi. Zdał sobie sprawę (i myśl ta dobiegała dziewczyny), że zupełnie zatracił się w czasie i chciałby tak nawet w tej chłodnej wodzie leżeć godzinami, cały dzień. Czując miękką skórę i ciało łydek, wspominając lekki pocałunek…
Ale myśli zaczynał przesłaniać strach. Jeszcze nie związany z czymś per se. Obawa przed tym co nastanie.
I definitywnie nie chodziło tu o coś między nimi.
Monika jakby doskonale rozumiała. Przez chwilę, chciała mówić mu, żeby się nie bał i obiecać, że będzie przy nim, jednak tą myśl odrzuciła od siebie, jakby stwierdziła, że jest bezużyteczna. Że nic nie da. Trzeba po prostu powoli wracać. Była pewna, że Axel już rozpalił ognisko, w końcu ostatnio popisał się umiejętnościami. I to było jedyne czym śmiała otwarcie pocieszyć księdza. Rozpalonym ogniskiem, które czeka na nich na miejscu. Uchwycił się tej myśli. Przez chwilę nawet nie wiedząc, czy to była jego myśl czy nie. Poczuł wsparcie, miękkie dłonie przytulające go w nocy, jakby samą obecnością chroniące przed ciemnością, ale w przebudzanym strachu zaczął myśleć logiczniej względem tej przyjemnej i miłej gąbki z mózgu, jaką miał przez ostatnie pół godziny? Godzinę? Wspomniał Monikę śpiącą niespokojnie w strefie dręczoną przez koszmary. Jak chciał odejść od ogniska i leżąc obok śpiewać kołysankę głaszcząc po włosach. Wspierać tym ją i siebie. Ale bał się, że jego strach tylko wzmocni jej złe sny. Wstrzymał te myśli zapominając, że Monika pewnie je słyszy. Odwrócił się i uśmiechnął nieśmiało. Wskazywał, że wszystko będzie ok. Wizualizował w myślach dzielnego owczarka bojącego się piorunów burzy, ale dzielnie siedzącego i szczekającego na błyskawice.
Choć sam do końca w to nie wierzył.
“Idziemy?” - pomyślał, przemykając ręką po jej ramieniu.
Odwzajemniła uśmiech, tak samo jak odwzajemniła myśl o tym, że będzie okej. A później znów zrobiła coś, bez ostrzeżenia, nim pomyślała.
Jej dłonie znalazły się na ramionach Alexa, a ona sama lekko zeskoczyła z kamienia na którym siedziała wprost przed niego. Zdając sobie nagle sprawę jak blisko się znalazła. Tą myśl jednak przysłoniła inna, pod tytułem “tak, chodźmy”.
Zbliżył się i bez ostrzeżenia pocałował w usta. Nie nachalnie, nie namiętnie, raczej stykając ze sobą lekko wargi. Po czym zanurkował w toń płynąc w kierunku ich ubrań obciążonych kamieniem. Na szczęście wciąż tam były.


W myślach dziewczyny, najpierw była ekscytacja, szalejące w brzuchu motyle, a później zaczęła powstawać tam istna burza, która nim rozbrzmiała na dobre została niczym światło wyłączona. Alex podpływając na wyciągnięcie ręki do ciuchów zdał sobie sprawę, że Monika go odcięła od własnych myśli.
Wynurzywszy się położył na półeczce skalnej sutannę i koszulkę zwinięte ze sobą. Spojrzał w kierunku Moniki. Minę miał lekko stropioną. Jakby bał się, że jest na niego zła za to, co zrobił, choć przed samym sobą zdawał sobie sprawę, że żałowałby bardziej, gdyby tego nie uczynił.
Nie było jej…
To znaczy była, ale aktualnie pod wodą. Płynęła do brzegu, by dopiero po chwili wynurzyć się z impetem z wody, od razu do połowy ud. Z początku miała zamknięte oczy, a dłońmi sięgała ku nim by wytrzeć z nich wodę. Po tym przesunęła po włosach przyklejając je do tyłu i dopiero zaczęła powoli wychodzić z wody.
Teraz dopiero jej wzrok znów padł na Alexa.
Nie wyglądała na złą.
Ale cisza z jej strony jeszcze trwała.
Wychodząc na brzeg podał jej koszulkę, sam zaczynając wyżymać sutannę ile się da z wody. Monika zaczęła wykręcać swój monstrualnej wielkości t-shirt. Patrzył na nią i nie wiedział co sądzić o tej nagłej ciszy. To, że nie była zła, nie znaczyło wiele. Znaczy znaczyło… ale nie… gubił się. Wysłał nieśmiałą myśl z prośbą o wytłumaczenie o co chodzi. Wróciła wzrokiem na Alexa… i utkwiła go na moment w sutannie. Przełącznik jakby znów został wciśnięty. Dziewczyna miała wyrzuty sumienia… bo podobało jej się, bo chciała, ale ta smutna cicha myśl, bo przecież on był do cholery księdzem… co ona sobie myślała… i wcale nie chciała, by znał te myśli… te o księdzu…


Przez chwilę gdy kończył wyżymać szatę i zakładać ją, w jego myślach zagrała bezsilna złość, ale przyćmiewana przez radość? Przyjemność? Jakieś odbicie pewnych myśli Moniki wychodzące od niego samego? Wspomniał ich ostatnią rozmowę na piasku, zanim poszli popływać, zanim zaczęli porozumiewać się myślą. Wspomniał w tej rozmowie jak wskazywała mu, że Dafne… “czy Ty byś powiedział, że jesteś rybą?”.
Strach Dafne przed otworzeniem się, niepewność przed odrzuceniem gdy coś wyjdzie na jaw. Alex gdy o tym myślał widział syrenę, która miała jego własną twarz. Chciał powiedzieć coś Monice, przesłać jej coś myślami, wytłumaczyć…
Ale bał się.
Bał odrzucenia, gdyby to, co leżało mu na sercu, to kim był, to co…
Wspomniał myśli Moniki i z bezsilności aż zacisnął pięści. Nie spostrzegł się nawet, kiedy dziewczyna znalazła się tak blisko, by położyć na jego ramieniu dłoń.
Dopiero teraz zrozumiał jakim skurwielem i idiotą był w kwestii Dafne. Sam nią teraz był. Dafne w sutannie.
Gasząc tę burzę myśli wyciągnął rękę do Moniki i wycelował w nią myśl dotyczącą powrotu. Niepokoił się, ile mogła wyczytać z niego chwilę wcześniej, bo ciężko było mu kryć to, co tak żywiołowo kłębiło mu się we łbie. Cokolwiek tam znalazła, jej myśli odwołały się do smutku, złości, bezsilności… nie chciała, by tak się czuł. Ujęła jego rękę. Chociaż ani ona ani on nie byli jeszcze ubrani i gotowi by iść.
“Wszystko będzie okej”. Jego własna myśl, którą przekazał jej jakoś czas temu wróciła za pomocą jej wspomnień. Nawet teraz… Chciała go po prostu pocieszyć.
I w głębi duszy karciła się sama za to, że cieszy się z kolejnej bliskości i dotyku. I nie była w tym jedna. Objął ją i przytulił. Nienachalnie, bez głodu ciała, po prostu zamknął ręce na jej plecach, złożył brodę na jej ramieniu, oparł skroń o skroń i przycisnął do siebie.
W myślach powtarzał scenę kotka na płotku.


Monika rozpłynęła się w fali przyjemności, która teraz ją zalała, całkowicie zapominając o wcześniejszych wyrzutach. Tak pragnęła tego, co zrobił teraz, że nawet nie śmiała się poruszyć, by nie przerwać za szybko i czymś niepotrzebnym tej chwili.
Ile tak stali? Ciężko byłoby to wskazać któremukolwiek. Po prostu stali. Alex gładził lekko plecy Moniki, a w myślach kierował to, co on wczoraj jej. To, co ona przed chwilą jemu.
“Wszystko będzie dobrze”.
Póki nie przerwało tego lekkie drgnięcie obawy, gdy spojrzał na coraz bardziej szarzejące niebo i nie pomyślał odruchowo o ogniu.
“Chodźmy” pomyślała dziewczyna, powoli odsuwając się z ramion Alexa i obserwując przy tym jego twarz. To chyba nie był najlepszy pomysł, gdyż wspomnienie szybkiego pocałunku trysło gdzieś z tyłu jej głowy.
Odwróciła wzrok, szukając nim swojego t-shirta. Alex miał go w ręku. Mokry, wymięty ale nie chciał jej puszczać. Dopiero po chwili zwolnił uścisk i zabrał powoli ręce z jej pleców, podając t-shirt. Przez chwilę przez jego myśli przebiegł widok ust Moniki i odczucie z pogrążonej w wodzie skałki, nim zanurkował do obciążonych kamieniem ciuchów. Z nutą niepewności.
Monika zaczerpnęła powietrza w płuca i powoli wypuściła je, jakby chcąc uspokoić myśli. Spojrzała ponownie na niego i tak jak poprzednio najpierw działając wychyliła się ku niemu, by tym razem krótki pocałunek wyszedł z jej inicjatywy. Mało tego - w tym samym momencie położyła dłoń na koszulce i zabrała ją, by - wzorem Alexa - z rozbawieniem w myśli zacząć teraz uciekać.
Z euforią wywołaną krótkim zetknięciem ust i humorem przepełnionym obietnicą “złapię cięę…” puścił się za nią w pogoń w kierunku chaty.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 06-11-2016, 01:20   #96
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień II - Karen i Axel - Jakiś czas po rozwaleniu chaty…

Karen od pewnego czasu brakowało w ‘obozie’. Zamiast jednak wrócić samotnie, jak to powinno nastąpić, kobieta najwidoczniej miała jakąś dziś ogromną potrzebę do siłowania się z różnymi rzeczami, bo szła, ciągnąc i turlając i popychając pieniek. Całkiem spory pieniek, choć nie taki z którym nie dałaby sobie rady. Włosy zdążyła gdzieś w międzyczasie pracy powiązać kilka razy i upleść tak by wyglądały jak kok nisko na karku. W końcu tak kręcące się wiecznie jej przeszkadzały, a szczególnie gdy była czymś intensywnie zajęta. Rękawy jej białej koszuli były podwinięte aż do łokci, a dłonie nieco sobie pokiereszowała o tego drewnianego pniaka, najwyraźniej jednak nic sobie z tego nie robiła. Wcześniej już wybrała miejsce, gdzie zostawiała znoszone gałęzie. Tam więc dociągnęła ostatnie znalezisko i powoli wypuściła powietrze z płuc. No… Kawał roboty miała za sobą. Rozejrzała się, po czym zerknęła w stronę chaty. Ruszyła w jej stronę, ocierając pot z czoła i nieco nieświadomie brudząc sobie czoło, skroń i policzek. Dostrzegła kiście… Czegoś co było chyba… bananami? Była w stanie lepiej ocenić, gdy się zbliżyła. Zerwała sobie jednego i zaczęła jeść. W sumie miała teraz interes do pewnej osoby, a więc rozejrzała się gdzie tego pana, pogromcę syrenich serc wcięło…
Axel tymczasem skończył zwiedzać świeżo otwarty skarbiec. Chcąc skorzystać z ostatnich jasnych godzin dnia wyszedł na zewnątrz, rozglądając się za Laajinem, który go opuścił tuż przed pierwszą próbą sforsowania drzwi. Ptaszek siedział na ramieniu Alaen. I chyba dobrze się bawił.
Jak na zawołanie. Świetnie się składało
- Axel, mogę cię na słówko? - rzuciła do niego i podparła dłonią biodro. Z tego co pamiętała, potrafił całkiem nieźle radzić sobie z czarowaniem ognia w warunkach polowych. A jak już wcześniej się przekonała, to nie jedyna z jego zdolność dotyczących działania w terenie, chciała z nim zamienić na ten temat słowo, albo dwa. A przy okazji zaprezentować pole pod ewentualne dzisiejsze ognisko. Nie sądziła bowiem, że skoro już mają chatę, to będą w niej siedzieć po ciemku cały wieczór, aż do momentu zaśnięcia.
Oderwawszy jednego banana i rzuciwszy podziękowania osobie, która banany przyniosła, Axel skierował się w stronę Karen.
- Tak, słucham - odparł, zastanawiając się przez moment, co ma oznaczać ta właśnie postawa. Zapewne to, że pytania będą niewygodne.
Rudowłosa zaraz jednak uniosła dłoń z biodra i kciukiem, nad swoim ramieniem wskazała kierunek
- Nazbierałam drewna… Przyda się na ognisko… No i właśnie apropo tego miałam do ciebie parę pytań, o ile ci to nie przeszkadza. Wiesz… Wcześniej jakoś nie było okazji do spokojnego pogadania, a byłam ciekawa paru rzeczy. Przejdziemy się? - Jej postawa odrobinę się zmieniła. Nie wyglądała na nieufną. Raczej po prostu na zmęczoną, ale spokojną.
- Oczywiscie. - Axel skinął głową. Położył toporek obok stosu drewna. - Plaża? - spytał.
- Czemu nie. Przynajmniej już tak słońca nie grzeją - zgodziła się z jego pomysłem. Splotła dłonie za sobą
- Byłam ciekawa już wcześniej… Gdzie nauczyłeś się tak rozpalać ogień? - nie czekała aż ruszą, by zarzucić go pierwszym pytaniem. Wyglądało na to, że ma zamiar obsypywać go w ten sposób aż do plaży i na niej.
- Rodowe dziedzictwo, można by rzec - odparł Axel. - Mój dziadek dopilnował, by jego wnuk potrafił obywać się bez takich dobrodziejstw cywilizacji jak zapałki czy zapalniczka.
Karen uśmiechnęła się lekko
- To interesujące. Od dawna… Znaczy, jak długo miałeś okazję się tak uczyć. Od dzieciństwa? - zapytała zaciekawiona podejmując temat.
- Więcej niż pół życia spędziłem na łonie natury - odparł - więc można by powiedzieć, że od wczesnego dzieciństwa. Znaczną część wakacji spędzałem w tipi, więc była okazja poduczyć się tego i owego. Dziadek kochał swoje wnuki, ale miał też i wymagania. Bardzo chciał, byśmy wyrośli na prawdziwych mężczyzn, co nie zginą w lesie po zrobieniu paru kroków w bok od wydeptanej ścieżki.
Karen zerknęła na niego z zaciekawieniem
- Tipi? - zapytała robiąc lekką dygresję od tematu. To co powiedział mimo wszystko nasuwała jej na myśl pewne wątki z jej przeszłości
- Namiot. Indiański.
- Nie, nie. Wiem co to tipi, tylko jakby próbuję sobie ciebie umieścić w jednym. Rozumiem, że w takim razie masz interesującą historię rodziny, jak mniemam. - naprostowała.
- Dobrze mniemasz - odparł. - Dziadek, Ksikkihkini, Wielki Orzeł, tylko parę razy zniżył się do tego, by odwiedzić wielkie miasto, a poza tym przebywał w lasach Kanady.
Karen popatrzyła na Axela, kiedy skończył przedstawiać dziadka i widać było, że próbowała to powtórzyć w głowie, ale uśmiechnęła się krzywo, bo najwidoczniej jej to niezbyt wyszło
- Kanada… Nigdy nie miałam okazji odwiedzić terenów za wodami. Natomiast… Mój ojciec też preferował spędzać czas w głuszy. A ja z nim - powiedziała, wyznając mu coś o sobie.
- A ta głusza to gdzie była?
- Spory kawałek od Dublinu… No. Pochodzę z Irlandii. - odrzekła.
- Widziałem tylko Groblę Olbrzyma - przyznał się do swej niewiedzy. - Poza tym niewiele widziałem poza lotniskiem i trasą, jaką przebyłem, by tam dotrzeć.
- Grobla Olbrzyma to całkiem ciekawe miejsce, ale zdecydowanie bardziej jestem zakochana jednak w lasach. Hmm… Czyli mówisz, że uczyłeś się jak przeżyć w lesie. Znaczy, znasz się też na łowiectwie i przygotowywaniu jedzenia i tym podobne? - kontynuowała temat, w zasadzie byli już od dłuższej chwili na plaży i kobieta rzuciła okiem na horyzont.
- Wszystko, o czym mówisz - przytaknął Axel. - Zastawianie sideł, robienie broni, łuków na przykład, wędki... a potem wiesz... wypatroszyć, nadziać na patyk, upiec i tak dalej. Z głodu się raczej nie zginie, ale królewską ucztą bym to nie nazwał.
Znów na niego zerknęła
- Ja byłam uczona jak polować na większą zwierzynę. Z bronią palną, albo i bez niej. Jak potem oprawić skórę, albo jak przygotować mięso do jedzenia. Hmm. W sumie jakby się nad tym zastanowić, bardziej to przystoi chyba mężczyźnie, ale jakoś nie mogłam nigdy opanować swojej ciekawości w tym temacie. A moje rodzeństwo lubiło słuchać opowieści. - odpowiedziała
- Ale w gruncie rzeczy wychodzi na to, że mamy nieco podobne umiejętności. No, pomijając zapewne znaczną różnicę w naszej sile. - Uniosła brew i uśmiechnęła się. No może silna nie była, ale uporu i wytrzymałości to jej nie brakowało.
- Nie da się ukryć, że w dziczy byśmy się najbardziej przydali. - Odpowiedział uśmiechem. - Ale to - machnął ręką dookoła - mimo wszystko trudno nazwać dziczą, chociaż do cywilizacji, takiej, jaką znamy, nieco temu miejscu brak. Na dodatek mamy trochę narzędzi. Jeśli okażemy trochę rozsądku, to powinniśmy się móc dobrze urządzić.
- Szkoda by było, gdybyśmy zniknęli… - rzuciła pół-żartem, pół-serio Karen i uśmiechnęła się nieco bardziej kącikiem ust. Kiwnęła głową na jego słowa
- Cóż, najważniejsze to chyba nie kłócić się i nie rozdzielać. Przykro się patrzyło na to co wcześniej zaszło. Nie winię nikogo, ale sytuacja lekko wymknęła się wszystkim spod kontroli… - pokręciła głową na to co się działo wcześniej. Zerknęła na Axela. Wyraźnie coś jej chodziło po głowie, ale nie zapytała.
- Jak zrobiłeś ten ogień, wyjaśnisz mi później? Znam tylko tę najstarszą na świecie technikę - uśmiechnęła się do myśli.
- Najstarszą? Siedzisz i czekasz, aż piorun uderzy w drzewo? - ze śmiertelną powagą w głosie zapytał Axel. Karen zerknęła na niego i kąciki jej ust zadrżały
- Tę też, ale akurat chodziło mi o tarcie patyka - odpowiedziała rozbawionym tonem.
- Oczywiście, chociaż mam nadzieję, że teraz, gdy już mamy stal, to nie będzie to konieczne - odparł Axel. - No dalej. Strzelaj.
Rudowłosa przyglądała mu się chwilę, po czym cmoknęła w powietrze cicho
- Wiesz co, generalnie nie spodziewałabym się nigdy… Czekaj, stal? - załapała co powiedział. W końcu ona nie była jeszcze w chatce…
- Nie zauważyłaś? - Pokazał trzymany w dłoni kozik. - Parę siekier i toporów, trochę narzędzi. Trzeba wszystko doprowadzić do porządku, ale lepsze to, niż muszle i miski z kokosów.
- W zasadzie powinniśmy zabrać kilka kamieni, może krzemień jakiś by się znalazł - dodał.
Rudowłosa zmarszczyła brwi
- No właśnie tak mi się coś zdawało, że mignęła mi siekiera. Kurczę, trochę jestem zmęczona już. Hm… Coś jeszcze przydatnego w tej chacie jest? - zapytała oglądając się w stronę gdzie zostawili polanę z obozem.
- Jak w Robinsonie, gdy znalazł wrak statku - zażartował Axel. - Nie sprawdzałem dokładnie, ale trochę kuchennych rzeczy, trochę ogrodowych narzędzi, jakieś skrzynki i beczki. Pewnie połowę trzeba będzie wyrzucić, resztę ponaprawiać i naostrzyć. Przy tylu ludziach będziemy musieli zająć się rolnictwem na większą skalę. Dobrze, że nasi poprzednicy zostawili nie tylko chatę, ale i pola i ogród.
- Kuchenne rzeczy zdecydowanie nam się przydadzą. Będzie można coś lepiej ugotować, niż tylko piec ryby nad ogniem. - zauważyła Karen. Chociaż jeden garnek oznaczał bowiem możliwość zmajstrowania zupy
- Tak, to pole kukurydzy było piękne i zdecydowanie nam się przyda. Ale też nie możemy się zachować jak szarańcza. Nie wiem ile tu będziemy, ale sami też musimy coś wnieść do tego terenu. Tak myślę… - powiedziała i spojrzała w morze. Znów zastanawiając się co ich tu czeka…
- Nie znam się na rolnictwie. Nie wiem czy Dafne wie coś na ten temat, ale wątpię - powiedział Axel. Spojrzał na Karen.
- Hmm… W gruncie rzeczy to i ze mnie rolnik żaden, ale jak zajmować się grządkami to mnie babcia uczyła - pozwoliła na moment polecieć myśli do tych czasów. Miała też nadzieję, że może któraś z pozostałych pań też się na tym znała
- Powiedz mi, Axel, jakbyś mógł stąd wrócić, zrobiłbyś to? - zapytała go ni z gruszki ni z pietruszki. Chodziły jej po głowie różne tematy i dodatkowo była ciekawa jego odpowiedzi.
- Nie sam - odparł natychmiast. - Ale chociaż to jest mały raj, to w sumie tak, wróciłbym.
Uniosła brew w górę
- Chciałbyś wrócić z Dafne, hmm? - zapytała i przyjrzała mu się teraz uważniej, z błyskiem w oku. Oho. Nie, nie była wcale wścibska, jeśli nie odpowie nic się nie stanie, ale ciekawość nieco wygrała. Choć odpowiedź zdawała jej się oczywista, Karen chciała móc zobaczyć ekspresję na twarzy Axela. To w końcu zawsze dodatkowe materiały do książek…
No i chyba się nie zawiodła, bowiem ten spojrzał na nią z nieukrywanym zaskoczeniem.
- Oczywiście - odparł, tonem, który wyraźnie sugerował 'jak można pytać o oczywiste oczywistości?'.
Karen uśmiechnęła się do niego tylko
- Miło się was obserwuje - skwitowała tylko krótko. Jak każda romantyczka, lubiła obserwować radość u innych. Nie była typem istotki zawistnej w tej kwestii.
- Nie uważasz, że mi odbiło? Że oszalałem? - Uniósł brwi.
- A od kiedy to miłość jest racjonalna, przemyślana i rozsądna? Jeśli to twoje uczucie, a Dafne nie rzuciła na ciebie jakiegoś zaklęcia, poza swym urokiem osobistym, to czemu bym miała - uśmiechnęła się ponownie.
- Jeśli nie rzuciła czaru bez słów czy gestów, to nie. Nie rzuciła zaklęcia. - Odpowiedział uśmiechem.
Rudowłosa tylko kiwnęła głową
- A więc widzisz. Nie mam powodu by uznać cię za szalonego… No chyba, że z miłości. To jednak już trochę inna bajka.
- Maladie d'amour - wtrącił Axel.
A propos Dafne. Zaczęła się zastanawiać kiedy ta ich nawiedzi. Pamiętała w końcu, że umówiły się na rozmowę…
- Mam nadzieję, że aż tak zakochany nie jestem, by mnie uznać za szaleńca - dodał Axel.
Karen spojrzała na niego z uwagą, mrużąc oczy i teatralnie przekrzywiając usta, by zrobić minę
- Hmmmm - zamruczała w aktorskim zamyśleniu i przyglądała mu się
- Niee… Chyba jeszcze nie jest z tobą tak źle. Nie - momentalnie jej mina wróciła do normy i kobieta tylko zaśmiała się krótko
- Choć można było mieć wątpliwości. Swoją drogą, mija dopiero drugi dzień, a ja się czuję jakby minął tydzień… To tylko ja, czy ty też tak masz? - przechyliła lekko głowę.
- Tylko ty, chociaż faktycznie tyle się działo, że starczyłoby na miesiąc i więcej.
- Może to dlatego, że przywykłam do spokojnego trybu życia, z kubkiem dobrej kawy, materiałami do książek, laptopem i dobrą muzyką. Teraz tyle się działo, że wrażeń chyba nikomu nie brakuje. - Karen podsumowała i zaczęła się zastanawiać, czy może nie za często zagrzebywała się pod kocem. Rozleniwiła się przez ostatnie lata i teraz były efekty, że trochę więcej doznań i się męczy? No cóż, nigdy nie spodziewała się, że będzie w takiej sytuacji. Może wyciągnie dobre lekcje.
- Cóż, ja jestem obieżyświatem. Rzadko bywam w domu dłużej niż miesiąc. A chociaż laptop nie jest mi obcy, to jednak wolę herbatę - porównał swoją i jej sytuację.
- Ja mam już w zasadzie trzy domy i to między nimi zwykle podróżuję - odpowiedziała mu spokojnym tonem. Był obieżyświatem? To musiało być przyjemne zajęcie. Ona na razie kolekcjonowała tylko listę miejsc, do których chciałaby się wybrać. No i skupiona była na swoich książkach, promowanie nie było łatwą sprawą
- No tutaj to najwyżej może jakieś zioła się do picia nadadzą… Póki co zostaje nam woda - Karen tęskniła za kubkiem świeżej, pachnącej, mocnej kawy. Aż westchnęła cicho.
- Czym się zajmujesz? Jak od wędrówek po lasach trafiłaś za biurko? I co za magia tkwi w zestawieniu imion Karen i Amanda z nazwiskiem Lane, że zwaliła Wendy z nóg? - spytał.
Karen uśmiechnęła się i do tej myśli
- Jestem pisarką. Udało mi się napisać kilka książek, które obecnie ludzie uznali za bestsellery. Sądzę, że to stąd reakcja Wendy - wyjaśniła mu. Zaskoczyło ją, że Axel nie wiedział? Nie, skoro był podróżnikiem, to oczywiście, że mógł nie trafić na jej książki, co najwyżej w Anglii mogły mu się rzucić w oko tytuły, ale może nie był fanem thrillerów? Rudowłosa mruknęła:
- No i właśnie tak się dzieje, kiedy ma się dwie pasje w dzieciństwie, a jedna staje się twoim sposobem na zarabianie. Druga zostaje nieco przyćmiona. Choć lubię od czasu do czasu wybrać się do lasu, chociażby na jazdę konną - wyraźnie trochę ją trapiło, że nie może połączyć jednego z drugim w idealnej równowadze.
- O, gratulacje. Przy okazji kupię i po starej znajomości poproszę o autograf - zapewnił. - Gonią cię terminy, że nie masz czasu na inne przyjemności, czy jesteś pracusiem, który nie umie się oderwać od tego, co robi?
Zaśmiała się
- Dobrze, gdzieś tu miałam długopis, tylko książek brak. Ale nic nie szkodzi w przyszłości… A po znajomości, to nawet ci podaruję egzemplarz - odpowiedziała i zamyśliła się na kolejne słowa
- To kwestia tego, że jestem bardzo szczegółowa. Kiedy mam wenę, by coś pisać nie skupiam się na niczym innym, tylko na zbieraniu materiałów i pisaniu. Pewnie gdyby nie to, że siostry ciągle do mnie zaglądają na zmianę, to zapominałabym o jedzeniu w tym wszystkim. Ale to tylko gdy piszę. Akurat miałam miesięczną przerwę ostatnio i na promie powoli zabierałam się do pracy… - Karen skrzywiła się trochę.
- Martwisz się tym, że tu nie masz warunków do pracy, czy tym, że na promie przepadły twoje materiały?
- Martwię się tym, że mogę nie mieć już okazji nic napisać, o ile nie znajdziemy zasobów papieru. Tamte materiały to nic. Mam je wszystkie tu - wskazała palcem swoją skroń
- Po prostu nie chcę stracić możliwości pisania. A w ciągu ostatnich dwóch dni działo się tyle, że materiału starczyłoby na trzy rozdziały… - Karen westchnęła.
- Nasza radosna banda jako bohaterowie powieści? - Axel wydawał się być średnio zachwycony takim pomysłem. - Przygodowa? Fantasy?
Pokręciła głową
- Nasza radosna banda jako wzory do wytworzenia bohaterów. I tak, zdecydowanie tym razem byłoby to opowiadanie z motywem fantasy… Jednak zwykle piszę thrillery i na pewno dorzuciłabym taki motyw do fabuły… Liczę jednak, że nie wydarzy się naprawdę. - Zmarszczyła brwi. Lubiła ich wszystkich, nie chciałaby, żeby ktoś umarł, zaginął porwany, albo stał się ofiarą tortur.
- Thriller? - Dla odmiany Axel pokręcił głową. - Za szybko patrzę na ostatnie strony, by się dowiedzieć, jak się historia zakończyła.
- Nie sądzę, by cię zadowoliło rycie powieści w kamieniu - wrócił do poprzedniego tematu rozmowy. - Tabliczki gliniane też raczej odpadają, prawda? Egipcjanie pisali na papirusie...
- Cała magia polega na tym, żeby właśnie nie zajrzeć na koniec… - uśmiechnęłą się lekko. Potrafiła zapobiec zniechęceniu takich czytelników, tworząc treść opowieści w charakterystyczny sposób
- Jak będę bardzo zdesperowana, zacznę pisać po piasku, albo ryć w drewnie… Ale mam nadzieję, że coś znajdziemy, albo nimfy może mają jakiś tutejszy rodzaj papieru.
- No to musisz równocześnie dopaść Alaen i Alexandra i wypytać. Boję się jednak, że odpowiedź będzie brzmieć 'po co coś pisać, skoro wszystko pamiętamy'. W takim razie zabierzemy się za wyrób towarów papieropodobnych - obiecał Axel. - Zestresowana autorka thrillerów... to się może źle skończyć dla nas wszystkich - zażartował.
Karen po jego ostatnim zdaniu zaczęła się naprawdę wesoło śmiać. To był dobry żart, miała jednak nadzieję, że tylko żart, nie byłoby jej już do śmiechu, gdyby przez sen złapała za siekierę i próbowała uciąć komuś głowę. Uspokoiła się dopiero po chwili. Otarła dłonią łezkę rozbawienia
- Tak, to byłby problem. Mój głód twórczy na razie jest spokojny, ale nigdy nie wiadomo kiedy zapragnie by go uwolnić. Dobrym pomysłem rzeczywiście będzie zagadać o tym z Alexandrem… - zgodziła się.
Prawdę mówiąc Axel uważał, że najlepszym źródłem wiedzy byłaby Dafne, ale po pierwsze - tej akurat pod ręką nie było, a po drugie - był milion tematów, które chciał z nią omówić, według niego ważniejszych, niż papier. Był jednak pewien, że z tym akurat Karen by się nie zgodziła.
- Nimfy mają te śliczne wdzianka, może i z papierem zdołają coś wymyślić - spróbował podnieść Karen na duchu.
Mania pisania... Nie sądził, by i jego miała dopaść, ale w pewnej mierze rozumiał, co Karen czuje.
Karen kiwnęła głową
- No cóż, a jeśli nie, najwyżej będę czekać, aż nie wrócimy do siebie… Poćwiczę cierpliwość... - zażartowała rudowłosa i ponownie spojrzała najpierw na wodę, a potem na niebo
- Niedługo trzeba będzie się zabrać za sprężenie przygotowań na noc. Hmm… Zastanawia mnie, za ile pojawi się Dafne. - Najwyraźniej kobieta już coraz częściej poświęcała tej przyszłej rozmowie myśl. Zerknęła na Axela
- Ty też byś ją już najchętniej zobaczył, hmmm… - to było raczej pytanie retoryczne, więc nawet nie oczekiwała odpowiedzi. Uśmiechnęła się lekko myśląc o czymś innym.
Axel skinął głową. Prawdę mówiąc, Dafne i on więcej czasu spędzali osobno, niż razem, kiedy więc więzi, jakie ich łączyły, miały się wzmocnić?
- Też muszę ćwiczyć cierpliwość. - Uśmiechnął się. Było pewne, że prędzej pojawi się Dafne, niż kilka ryz papieru dla Karen. Spojrzał na zegarek. Według jego oceny do zachodu słońca pozostały najwyżej dwie godziny. Albo raczej nieco ponad półtorej.
- Chyba jutro powinniśmy zabrać się za plecenie hamaków - powiedział. - Dziś pozostają nam posłania z liści palmowych. Ognisko trzeba będzie rozpalić. - Spojrzał na zgromadzony opał. - Może się uda. A jeśli starczy nam czasu, to pokażę ci, jak rozniecać ogień.
Podobnie jak wcześniej Karen, tak teraz on spojrzał w stronę oceanu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 06-11-2016, 13:23   #97
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 2 - Dzieci kukurydzy czyli Ilham i Wendy na polowaniu

Wendy nasiedziała się już wystarczająco nad brzegiem morza wpatrując się w “pieprzony” horyzont…
Wyspa!
By natłok żywych myśli dziewczyn mógł dojść ze sobą do ładu, potrzebowała trochę czasu. W końcu jednak wiadome “bur bur bur” dochodzące z brzucha zrobiło swoje. Ubrała na powrót sandały i ciężki, powolnym krokiem wracała do “obozowiska” i “obozowiczków”... akurat rozmyślając o zjawisku samotności w tłumie…
Gdy jej oczom w końcu ukazały się… najpierw banany, a później Ilham…
Iranka dalej siedziała na swoich paprotkach, wpatrując się z choryzont przed sobą. Wyglądała na wyłączoną, lecz stosik skórek po bananach świadczył, iż dziewczyna od czasu do czasu podjadała.
- Jestem taka głoooodna! - Wendy dopadła się do bananów. - Eeee mogę? - zapytała trzymając już jednego w ręce gotowa obrać go ze skórki.
Kobieta drgnęła wracając myślami z powrotem na tajemniczą wyspę.
- Em… po to je zerwałam, częstuj się. - Gestem dłoni, Il zachęciła niebieskowłosą do jedzenia. - Znalazłam też kukurydzę, będzie można upiec na ogniu - dodała bardziej do siebie, samemu urywając banana.
Niebieskowłosa z pośpiechem otworzyła banana i nie bacząc na kulturalne spokojne jedzenie, zaczęła go po prostu pałaszować. Odezwała się dopiero, gdy miała wolne usta (chociaż tyle zachowując kultury).
- Wszyscy czymś się zajęli… by wszystkim było lepiej… a ja, nie mam pojęcia co ze sobą zrobić… i co zrobić, by wszystkim było lepiej… - przyznała, ściszonym tonem głosu, bo słowa były przeznaczone tylko dla Ilham. Jakoś, szczerze zwierzanie się jej przychodził niebieskowłosej łatwo.
- Wyjątkowo im się zdarzyło… - kobieta wzruszyła ramionami. Faktycznie, wszyscy się czymś zajęli, ale Ilham podejrzewała, że była to zasługa miejsca. Wczoraj na plaży po drugiej stronie wyspy, każdy latał jak porąbany bez celu, a dziś. Jedni zbierali jedzenie, drudzy chrust, a jeszcze inni penetrowali chatkę i okolicę. Gdy opadnie pierwsza ciekawość i przyjdzie rutyna, pewnie wszystko wróci do “starości”. Przynajmniej tak zakładała.
- Umiałabyś dojść do tej walizki? Na pewno jej odnalezienie sprawiłoby wiele dobrego - dodała po chwili dłuższego milczenia nad w połowie zjedzonym owocem.
Wendy pokręciła przecząco głową ze smutkiem wymalowanym na twarzy.
- Nie mam zielonego pojęcia gdzie iść by je odnaleźć. Jeśli miałabym obstawiać… to poszłabym plażą w lewo. Ale to tylko… tak mi się wydaje… i nie wiem jak to daleko. Zaraz się ściemni.
- Nie mówiłam by iść dzisiaj. - Ilham mruknęła pod nosem, dokładając kolejną skórkę do kupki czerwonych łupin. Zapamiętała jednak wyznaczony kierunek, w którym jutro pójdzie jeśli… przeżyje noc. Spojrzała zachowawczo na wodę, marszcząc czoło. - Nie zbliżaj się w nocy do wody…. dobrze? - Kobieta sięgnęła po chustę, która leżała jej na ramionach, po czym okryła nią głowę. Upał zelżał, przegrzanie organizmu jej nie groziło, postanowiła więc wrócić do swoich tradycji i… wyglądało na to, że muzułmanka szykowała się do wstania.
- Dlaczego? - zapytała niebieskowłosa. Nie chciała zatrzymywać Ilham, ale to pytanie nasuwało się po prostu samo.
Iranka stanęła w zakłopotaniu, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Powiedzmy, że mam złe wspomnienia z zeszłej nocy… - Wzruszyła przepraszająco ramionami, wbijając strapione spojrzenie w ziemię. - Może przeczucie… może mylne… po prostu uważaj w nocy na morze - mówiąc to, wdrapała się na chybotliwy stopień prowadzący do chatki i zajrzała do prawie całkiem ciemnego środka.
Od pewnego czasu była świadoma, iż Terry dzielnie w niej sprzątał, odgłosy krzątaniny jednak ucichły jakiś czas temu i wydawało się, że droga do zwiedzania domku, była wolna.
Na pierwszy rzut oka, nikogo nie zobaczyła, więc zachęcona, weszła ostrożnie do środka z cichym perskim powitaniem na ustach.
W pierwszym pokoju nie było nic co by ją interesowało… no może drewniane wiadro, tyle, że było dziurawe… niezrażona jednak, uważnie stąpając po ziemi, przeczesywała po kolei wszystkie kąty nie zwarzając ani na pajęczyny, ani na kurz… ani na małe pluskwiaczki, które w panice wyskakiwały we wszystkich kierunkach w celu uniknięcia bliskiego spotkania z człowiekiem.
Drugie z pomieszczeń… skrywała nieprzenikniona ciemność. To jednak nie przeszkodziło Ilham w penetrowaniu go. Trzymając się futryny co i raz nurkowała we wnętrzu, na ślepo machają i macając wolną ręką.
Górne tereny pokoju były puste… a przynajmniej na takie “wyglądały” gdyż kobieca dłoń na nic nie natrafiła.
Podłoga jednak okazała się prawdziwą skarbnicą… czegoś bliżej nie określonego. Wyciągając ostronie dziwne przedmioty, dookoła Ilham tworzyła się prawdziwa rupieciarnia zardzewiałych ostrzy, które wyglądały jak miecze? Była też drewniana rączka, która w pewien sposób nasuwała klamkę pistoletu… była przerdzewiała płytka… może dno jakiegoś pojemnika? Była szmata… dużo drzazg, więdzej pordzewiałych mieczy, coś co wyglądało jak kij od miotły, którym wymacała żeliwny kociołek, a przynajmniej miała nadzieję, że był to kociołek… a nie na przykład dzwon.
Dalsze grzebanie w zatęchłym “sezamie” nie miało sensu, z każdą chwilą chatkę skrywała co raz większa ciemność. Pozostawiając dalsze odkrywanie na dzień następny, uzbrojona w szablę, która choć cała brązowa, wydawała się twarda i w miarę mocna, wyszła z chatki niczym islamski wojownik o pokój na świecie.
- Idę po kukurydze na kolacje… już mi bokiem wychodzą te banany - rzuciła szybko do Wendy, zeskakując z progu i ruszając dziarskim krokiem w zarośla, na których wypróbowała swój nowy oręż.
Kątem oka Ilham mogła zobaczyć, jak Wendy pośpiesznie zaczyna się podnosić, jakby chciała ruszyć razem z nią, jednak w połowie tego ruchu ponownie opada na miejsce w którym siedziała.
- Okej - odpowiedziała strapionym tonem.
Iranka zatrzymała się, powstrzymując od westchnienia. Niebieskowłosa była dla niej trochę zagadką, wszystkie dziewczyny z jakimi się zadawała nie potrzebowały zaproszenia do wspólnej pracy przy “domowych” obowiązkach. W końcu zawsze było raźniej w grupie… w stadzie.
- Chodź… - zachęciła Wendy, odwracając się z uśmiechem. - Przygoda! Może upolujemy jakiegoś zwierza i wpędzimy mężczyzn w kompleksy! - zażartowała, ale sama stwierdziła, że lepiej by było jakby nic nie mówiła.
Uśmiech, który pojawił się na twarzy zaproszonej Wendy, świadczył o tym, że dziewczyna radowała się z ów propozycji.
- Ale by było! - odparła, tym razem wstając z miejsca i podążając za Ilham. - Tylko, ja nigdy na nic nie polowałam, więc wiesz… może być ciężko. A ty? Polowałaś kiedyś na coś?
- Na myszy w domu - odpowiedziała z niekrytym rozbawieniem. - Miast wojować i udawać mężczyznę… wolałam pomagać potrzebującym na forncie… także jestem niemal pewna, że i dziś i jutro i pojutrze… będziemy jeść tylko warzywa. Chyba, że nas ktoś zaskoczy - dodała kiwając głową w kierunku, w którym mogli znajdować się obozowicze.
- Ten co wygląda jak indianin może będzie umiał polować, co? Bo ksiądz to jakoś nie sądze, a ten trzeci co ma imię coś tam na “Te” to sama nie wiem na kogo mi wygląda… jakiś taki cichy kolo - Wendy spojrzała w kierunku z którego się oddalały.
- Indianina? - spytała zaskoczona, najwyraźniej przypisując nazwę komuś innemu. - Jeśli już mamy na kogoś liczyć to stawiałabym na Tommiego… Nie… - Ilham zatrzymała się intensywnie myśląc. Za cholerę nie mogła zapamiętać imienia wojskowego. - T..Tom.. Tony? Ted? T… - westchnęła poddając się i ruszając dalej. - Najmniej przydatny jest Axel, kler się stara ale jest gorszy od baby, a ten trzeci… widziałaś jakie ma mięśnie? Praca fizyczna to dla niego pikuś, jeśli już masz stawiać to na tego co umie przywalić w zęby. - podzieliła się swoją prostą filozofią z towarzyszką.
- No Iindianin, długie włosy i kanadyjski akcent, i odcień skóry… a to ciekawe, jak się ich nie zna, to można by sądzić co innego. Ale z mięśniami to racja. A ksiądz, to się nie dziwię, oni zawsze tak… nie wiem czy znałaś wielu katolickich księży… w ogóle, to masakra. Byłam w takim szoku, że jest z wami ksiądz. I ta Lane… nie dość, że wyspa jest cholernie dziwna, to jeszcze ekipa łooł. Aż trudno myśleć, że to zrządzenie losu. - Wendy wydawała się przejęta, gadała dość szybko, jakby miała dużo swoich myśli do przekazania i bała się, że ktoś zaraz jej przerwie i nie pozwoli wypowiedzieć ich do końca.
Ilham nie zamierzała przerywać, słuchała uważnie, analizując zasłyszane informacje. Indianin z Kanady… to było dość nietypowe. Wprawdzie wiedziała, że emigracja jest powszechna ale, żeby Axel zaliczał się do kultury desi to tego by nie powiedziała. Na szczęście potok słów Wendy był na tyle długi, iż Iranka w końcu domyśliła się, że pewnie chodzi o rdzennych amerykanów. Cholerne, durne, białe, jełopy… w dodatku rasistowskie, nawet dwóch kultur nie potrafią odróżnić.
- Nie miałam… nie poznałam… w Iranie jest ich dość mało a w Anglii… sama nie wiem - hijabista wzruszyła ramionami na temat księdza. Jej niewiedza wynikała po części z życia w zamkniętym społeczeństwie i po części ze strachu przed obcymi wyznaniami. - Faktycznie trochę przygasł… - nawiązała do Terry'ego ale powiedziała bardziej do siebie, niż do rozmówczyni. - Mam nadzieję, że czuje się dobrze i nie jest to objaw jakiegoś zatrucia… - Ilham wyraźnie zmartwiła się stanem Terry'ego. Jako jedyny z całej trójki okazał jej jako taki szacunek i troskę oraz zaimponował pracowitością.
- Może tak, może nie… nie poznałam go wcześniej. Zatrucia… to dziwna wyspa, mogą tu być dziwne inne niż nasze bakterie, skorą są tu dziwne inne niż nasze zwierzęta i rośliny, co nie? - zapytała Wendy zerkając na Ilham, jakby ta mogła naprawdę coś o tym wiedzieć.
- Z początku tak myślałam… ale teraz trochę w to wątpię. - Obie dotarły już do poletka z kukurydzą. Ilham wskazała palcem na roślinkę, którą miała zamiar spacyfikować. - Na moje… jeśli jesteśmy w świecie djinnów, w co wierze… zwłaszcza po tym jak zobaczyłam wr-wróżkę. - Irance z początku nie udało się odrąbać kolby na którą się zamachnęła, nie zraziła się jednak i po trzecim razie intensywnego napierniczania ostrzem we wszystko dookoła, kukurydza spadła na ziemię. - Więc… na moje… - otarła pot z czoła - dalej jesteśmy na Ziemi, niestety po stronie duchów a nie żywych. Jako ludzie stworzeni z gliny nie jesteśmy w stanie dostrzec świata istot stworzonych z bezdymnego ognia, utraciliśmy tę możliwość wraz z wyganiem naszego ojca z raju.
Wendy podniosła kukurydzę, którą strąciła Iranka, przysłuchując się temu co mówiła.
- Tylko wybrani przez Boga mieli taką sposobność. Na przykład Isa, pokój niech będzie z nim i wszystkimi wysłannikami Boga… czyli Jezus. Pomagały mu dobre jinny, to one uchroniły go od śmierci… bo my muzułmanie nie wierzymy w to, iż Isa… Jezus umarł na krzyżu. Bóg za bardzo go kochał. Mężczyzna został podmieniony… - Iranka otarła pot z czoła. - Tak samo Mahomet… pokój niech będzie z nim i wszystkimi wysłannikami Boga… on również komunikował się z djinnami. - kobieta co raz lepiej odrąbywała kolejne kolby kukurydzy. - Nie wiem jak to się stało… ale trafiliśmy do ich świata, nie tylko je widzimy i słyszymy, ale żyjemy na ich ziemiach… ale to nadal Ziemia a one są stworzeniami boskimi… Allah ma nad nimi władzę, a nad nami czuwa. Nie boję się więc… - ostatnie słowa wypowiedziała z przesadną pewnością, bo wszak lękała się, ale najwyraźniej dzielnie walczyła ze swym strachem w celu, całkowitego wyeliminowania go.
- Aaahmm… - mruknęła Wendy, która słuchała tego wszystkiego z niemałym zaciekawieniem, jednak chyba zupełnie nie wiedziała co teraz powinna powiedzieć. - Eeeee… w takim razie, nie ma co lękać się bakterii. Co nie? Więc może ten na “Te” po prostu czegoś się boi? - wysnuła inną hipotezę niż zatrucie.
- Nie możemy ich lekceważyć… bo sraczka każdego nawet świętego może dopaść… ale obawiać się ich… raczej nie trzeba - zawyrokowała, opierając się na szabelce by trochę odpocząć. - Jinny są dobre… ale są też złe… Szejtan… - Ilham popatrzyła znacząco na Wendy. - Ta wróżka… mogła być dobra ale mogła być też zła… - kobieta, odwróciła sie plecami do niebieskowłosej, ponownie zajmując się rąbaniem kukurydzy.
Gdy kolejna kolba spadła na ziemię, Wendy znów schyliła się by ją podnieść. Złożyła oby dwie w bezpieczny miejscu.
- Może teraz ja chwilę spróbuję, a ty odpoczniesz? - zaproponowała. - Nie chciałabym dostać sraczki, tu. Wiesz, bez kibla i papieru toaletowego. Bleeeeee.
W odpowiedzi usłyszała łagodny, kobiecy śmiech. Kolejna kolba spadła na ziemię.
- Kult papieru toaletowego… tyle drzew się marnuje na wasze blade zadki… a nawet nie jest to higieniczne. - Il odwróciła się do towarzyszki, wbijając w ziemię mieczyk. - MY używamy ablucji… przynajmniej się nie zatrzemy, gdy nas pogoni. - muzułmanka puściła do niej oko, i kopnęła kukurydzę na stosik.
- Co to jest ablucja? - zapytała Wendy, której oczy zrobiły się teraz jakby większe. Miała taką minę, jakby nie wiedziała czy chce wiedzieć.
- Mycie się czystą wodą - wytłumaczyła, czekając na zbieranie ściętych kolb.
Wendy od razu ruszyła do roboty, znów zbierając kolby w jedno miejsce. I przy okazji poruszając ustami jakby liczyła.
- Jeszcze sześć i każdy będzie miał po dwie - oznajmiła. - Tu chyba będzie trudno i z tym. Bo co? Zrobisz kupkę, nałożysz spodnie i pójdziesz wskoczyć do morza by umyć… pupkę. - Dokończyła z lekkim uśmiechem.
- Zabiore wodę ze sobą, nauczyłam się sobie radzić… - Ilham wzruszyła ramionami, jakby to nie było oczywiste. - W łupinie kokosa chociażby…
- Ah racja… o rany! - Wendy dosłownie podskoczyła z kolbą kukurydzy w ręku, jakby coś sobie uświadomiła. - A ciotka? W sensie ten, okres! - I dosłownie złapała się za głowę, chociaż jedną ręką, bo w drugiej trzymała kolbę i to ją przystawiła do głowy zamiast ręki. - Co wtedy? Nie mamy do cholery podpasek!
“ Ja nawet nie mam majtek…” pomyślała w rozgoryczeniu.
- Ja mam za jakieś trzy tygodnie, bo niedawno skończyłam… pewnie będziemy używać szmatek, które będziemy prać. - Wizja ta jakoś jej nie przerażała, jako wiejska dziewczyna, wychowana w kraju pogrążonym w wojnie, takie zachowania były na porządku dziennym.
Podpaski to był zachodni luksus…
- Bleeeeeeeeeeeeeeech. - Niebieskowłosa skrzywiła się. Ruszyła z kolbą którą miała w ręku by umieścić ją na pozostałych.
Resztę pracy spędziły w milczeniu. Ilham wojowała, a Wendy zbierała poległych. Gdy uzbierały odpowiednią ilośc kukurydz, poczęły znosić je w okolice chatki. Niestety musiały zrobić kilka rundek gdyż nie starczyło im rąk do pomocy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 07-11-2016, 13:22   #98
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dzień II - Wywołać syrenę z oceanu - czyli dwie rude i damskie rozmowy

Mówi się na to “wywołać wilka z lasu” chociaż tym razem bardziej prawidłowe byłoby określenie “wywołać syrenę z oceanu”.
Woda, której się przyglądali, nagle wystrzeliła z impetem w górę a wraz z nią niczym skaczący delfin ukazała się rudowłosa syrena. Axel który już widział Dafne w całej tej magicznej okazałości, mógł być pewny, że to ona. Czy mówiła mu to po prostu intuicja, czy kolor ogona, czy połyskujące na nim i dłoniach dziewczyny złote łuski. Nie wiedział.
Syrena zniknęła znów w odmętach morza, ale sądząc po cieniu w przezroczystej turkusowej tafli płynęła w ich stronę. W stronę brzegu.
Axel natomiast ruszył w przeciwną stronę, czyli w stronę oceanu, krótkim 'Przepraszam' pożegnawszy Karen. Pisarka tymczasem przyglądała się z uwagą syrenie i rozchyliła lekko usta. Tak słyszała już o tym… Ale nie widziała. A teraz wyraźnie zobaczyła i nie do końca mogła uwierzyć własnym oczom. Ale chyba lepszego przykładu nie dostanie. Dafne była prawdziwie syreną. Koniec kropka. Karen zamarła kontemplując to chwilę...
Nie musiał wchodzić bardzo głęboko by w końcu wprost przed nim wyłoniła się jego ukochana. Uśmiechała się zadowolona z jego widoku. Dafne była naga - jedyną ozdobą jej ciała był niebieski medalion na szyi, ale w dłoni trzymała coś co z całą pewnością było białą wyszywaną w złote nici sukienką. Wyglądało jakby teraz stała na nogach.
- Witaj, kochana. - Odpowiedział uśmiechem, który pojawił się i w jego oczach. - Stęskniłem się za tobą.
Zrobił kolejny krok, by wziąć ją w ramiona. Nie przejmował się, że robi to na oczach świadków.
Dafne nie odpowiedziała nic. Było to jednak zrozumiałe gdyż zamiast tego wyciągnęła w jego kierunku dłonie, a jej usta spragnione celowały wprost w usta Axela. Widocznie chciała mu zgotować powitanie idealne.
Axel nie wahał się nawet przez jedno uderzenie serca i z zapałem zabrał się za gorące powitanie, na dość długo tracąc możliwość oddychania.
- Moje szczęście… - powiedziała Dafne, gdy ich usta rozłączyły się na moment, a jej wzrok skupił się na jego twarzy.
Axel nie odpowiedział, bo zabrał się za kontynuowanie powitania. Dokładnie w ten sam sposób, co przed chwilą.
Karen patrzyła… I patrzyła… I w pewnym momencie zorientowała się, że patrzy się za długo. Spuściła wzrok najpierw na piasek, potem spojrzała gdzieś na bok. Za chwilę uznała, że to najwyraźniej bardzo normalne, trochę uszczypnięta swoją własną myślą postanowiła, że usiądzie na piasku i poczeka, aż powitanie skończy się… W tym sezonie może? Zerkała na nich przelotnie, orientując się, w jakim są ‘stadium’.
Dafne nie miała nic przeciwko przedłużeniu tej miłej chwili, w międzyczasie oplatając Axela coraz mocniej rękoma, by w końcu z uprzednim leciutkim podskokiem, opleść go i nogami.
Axel korzystał z okazji, jakby odrabiał wieloletnie zaległości w czułościach i pieszczotach. I nic a nic go nie obchodził ani brak stroju jego narzeczonej (której w zasadzie jeszcze się nie oświadczył), ani świadkowie, którzy stali się bardzo, bardzo mało ważni.
- Nie jesteśmy sami… - szepnęła Dafne, gdy ich usta znów oderwały się od siebie. Całe jej ciało mówiło jednak Axelowi, że bardzo tego żałuje, bo skorzystałoby z chęcią z bycia bez widowni.
- Co powiesz na mały spacer? - spytał Axel, gdy znów mógł się odezwać. - W jakieś zaciszne miejsce?
- Muszę porozmawiać z Karen… - odparła Dafne. Cholerne obowiązki górą…
Axel westchnął, po czym lekko rozluźnił uścisk.
- Jak mus, to mus - powiedział cicho. - Ja spróbuję rozpalić ogień, a potem... Na wszelki wypadek wpisz mnie do swego karnecika, dobrze?
- Wpiszę, na całą noc i cały następny dzień. Będę tylko twoja. Zgoda? - Dafne patrzyła na niego z nieco łobuzerskim uśmiechem.
Axel zatwierdził umowę kolejnym pocałunkiem, po czym wypuścił Dafne z objęć, by pozwolić jej stanąć na własnych nogach.
- Chodźmy więc - powiedział.
Nie wyglądało jednak na to, że dziewczyna ma zamiar rozluźnić mocny uścisk nóg.
- Prowadź… - zaśmiała się, wciąż uczepiona do niego.
Axel ponownie przytulił ją, po czym obrócił się w stronę brzegu i powoli ruszył przez płytką wodę ku miejscu, gdzie siedziała Karen.
Dopiero gdy byli przy brzegu, Dafne rozluźniła uścisk i wyglądało na to, że czas już by stanęła na własnych nogach, co uczyniła przy niewielkiej pomocy Axela. Obejrzała się przy tym za siebie, na moment spoglądając na Karen.
Axel podał dłoń dziewczynie.
- No to na chwilę cię zostawię - powiedział z wyraźną niechęcią.
Mrugnęła do niego okiem, po czym powoli jeszcze przesuwając dłonią po jego dłoni zaczęła oddalać się w kierunku Karen.
Axel odprowadził ją wzrokiem, ni słowem nie komentując tego, że dziewczyna trzyma swoje odzienie w dłoni. Jak już wcześniej powiedział - to był jej świat i mogła robić, co chciała. Nawet jeśli on był niezbyt zachwycony.
Po chwili ruszył w stronę przyszłego (miał nadzieję) ogniska.
Karen naprawdę walczyła nieco ze sobą. Dlaczego? Bo nigdy nie uważała się za typ osoby, która lubi aż tak natarczywie przyglądać się innym. Oczywiście, jako autorka opowieści, często zbierając materiały oddawała się prostej czynności obserwowania otoczenia i ludzi przebywających w nim. Jednakże, czuła się ze sobą nieodpowiednio, gdy tak siedziała i obserwowała to ich powitanie. Chwilę to nawet czuła się jak jakiś kat, który stoi na drodze ich szczęściu, ale jednak odtrąciła tę myśl. Widząc jak Dafne w końcu jednak ruszyła w jej kierunku, nie będąc już oplątaną wokół Axela, uśmiechnęła się do niej tak, jak to tylko kobieta może uśmiechnąć się do kobiety, która jest zakochana, tym porozumiewawczym uśmiechem, po czym podniosła się i otrzepała spodnie z piasku. Zaczęła już nawet usypywać kopiec, by czymś się chwilę zająć. Poprawiła rękawy i spróbowała otrzeć zabrudzenie z rąk. Nie miała w końcu pojęcia o tym, że i na twarzy była przybrudzona, niemal wojennymi barwami od tachania tego pieńka
- Jak się masz, Dafne… Już wcześniej mówiłam Axelowi, że miło się na was patrzy. Choć próbowałam nie... Hmm… - przemówiła do niej i zastanawiała się co teraz. Zacząć od poważnych spraw, czy dać się ponieść i walnąć komplementem o jej ogonie? Kącik ust jej drgnął. Postanowiła poczekać, aż druga płomiennowłosa się z nią zrówna.
- Dziękuję. Mam się już lepiej… trochę ochłonęłam. Cieszę się też, że miło się na nas patrzy… - Syrena spojrzała za siebie na odchodzącego Axela i uśmiechnęła się, zupełnie jakby do własnych myśli. Po tym wróciła wzrokiem na Karen.
- Rozmawiałam z Alaen - oznajmiła krótko. - Mówiła, że jesteście jak stado rozwydrzonych dzieci i ciężko was upilnować. - Uśmiechnęła się, jakby rozbawiona tymi słowami. Po tym zaś przeniosła wzrok na trzymany w dłoni materiał i oburącz powoli, zaczęła go wykręcać. Chyba zdawała sobie sprawę z tego, że mimo wszystko nie wypada rozmawiać z człowiekiem nie będąc odzianym w … cokolwiek. Chociaż nie wyglądała, jakby się wstydziła.
Karen nie była z typu, który można było nagością wstrząsnąć, więc nawet jakby miała rozmawiać z Dafne w tym stanie, nie przejęłaby się aż tak. Gdy kobieta się do niej zbliżała, może raz obcięła ją wzrokiem i tyle. Kiedy Dafne wspomniała o Alaen, mina Karen z uspokojonej, w kilka sekund zmieniła się na chłodniejszą
- Cóż… Powiedzmy, że mieliśmy parę nieoczekiwanych wydarzeń po drodze tutaj. Znalazła się Ilham i jeszcze jedna osoba - wyjaśniła pisarka, a jej ton wyraźnie nie przestawał być skostniały, mimo temperatury otoczenia. Karen myślała o czymś w tle i najwyraźniej to był powód. W końcu westchnęła
- Mam do ciebie milion pytań i nie wiem od czego zacząć… - wczepiła palce we włosy i przegarnęła je do tyłu, jakby odruchowo.
- Rozumiem… i chyba dobrze się składa… bo ja też mam do ciebie milion pytań - przyznała Dafne. Ostatni raz mocno ścisnęła materiał by wyleciały z niego resztki wody, po czym złapawszy za dwa końce mocno strzepnęła. - Przejdziemy się? Czy wolisz gdzieś usiąść?
Karen zerknęła w stronę plaży, która ciągnęła się dalej, po czym mruknęła cicho
- Możemy się przejść przy wodzie. Czemu nie. Już się dziś tyle nachodziłam, że jeden, czy dwa spacery to już nic. Masz do mnie pytania? Hmm… To możemy się wymieniać. Ty jedno, ja odpowiedź i w drugą stronę. Stoi? - zaproponowała rudowłosa pisarka i skupiła się na Dafne, dzięki czemu nawet lekko się uśmiechnęła. Ruszyła też powoli w stronę wody.
- Jasne. Nawet bardzo… - Dafne też spojrzała na Karen i również lekko się uśmiechnęła. Oczywiście ruszyła razem z nią, przez chwilę będąc jednak krok w tył, gdyż postanowiła po drodze narzucić na siebie sukienkę. - Ty zacznij - poprosiła.
Karen milczała chwilę. Spojrzała w stronę wody. Wyraźnie coś ważyła w głowie, po czym spojrzała na Dafne
- Czy są pytania, na które nie możesz mi odpowiedzieć? Czy mogę liczyć na szczerość z twej strony? - zapytała.
- Jeśli uda ci się takie pytanie zadać, szczerze odpowiem, iż nie mogę udzielić na nie odpowiedzi. Tego samego spodziewam się po tobie, zgoda? - syrena przyglądała jej się uważnie.
Karen kiwnęła głową
- Co to jest za miejsce? Wiem już, że wyspa, ale jak się tu znaleźliśmy? - zaczęła od najbardziej podstawowej rzeczy.
- Cóż… zaczęłaś od dość trudnego pytania. - Dafne rozłożyła lekko ręce. - Nie wiem czy potrafię ci wyjaśnić, co to jest za miejsce. Gdybym to ja znalazła się na ziemi i zapytała ciebie, co to jest za miejsce… co byś odpowiedziała? Ziemia? Mój dom? Podałabyś nazwę kraju lub miasta? Mogę zrobić to samo, jednak niewiele będzie ci to mówiło. Jesteśmy na terenie Aalaes. Pod nami znajduje się Aquittsus. Zaś tu na wyspie Andlaralh i Avalaris. - Dafne urwała na chwilę przyglądając się Karen. - Tonęliście. Wyłowiłam was z wody i umieściłam na brzegu. Nie wszyscy przeżyli… - przy tych słowach odwróciła wzrok w przeciwnym kierunku, niż była Karen.
Karen musiała się nieco wytężyć, żeby zanotować sobie mentalnie te wszystkie nazwy. Nic jej one jednak nie mówiły. Czyli to rzeczywiście był inny wymiar? Zanim jednak zapytała, padła bardzo ważna informacja
- To ty wyłowiłaś nas wszystkich? I tych… Tych, których chowali? Dafne... Dziekuję ci bardzo - kobieta obserwowała ją z niemałym uznaniem. Przecież wyratowała tyle osób. Musiała się bardzo z tym uwijać, choć nadal nie wiedziała, jak to wszystko się zadziało…
- To jest jakiś inny wymiar, niż Ziemia? Dobrze rozumiem? - zapytała zaraz i cmoknęła
- Wyprzedzam... Teraz twoje pytanie… - przechyliła się, by spojrzeć na twarz dziewczyny.
Była smutna i zamyślona. Gdy Karen wspomniała o wyprzedzaniu pytań, mimo to uśmiechnęła się lekko i wróciła do niej wzrokiem.
- Jakie obowiązki wobec mężczyzn, mają kobiety w waszym świecie? - Dafne od razu odwdzięczyła się swoim pytaniem.
Karen popatrzyła na nią, zaskoczona takim pytaniem
- Hmmm… To zależy. Znaczy… Wiesz, zależy od przyzwyczajeń, no i miejsca pochodzenia. O! Od przekonań. Dam ci przykład: generalnie uważa się, że kobieta zajmuje się obowiązkami w domu, a mężczyzna pracuje i tak dalej. Ja jednak uważam, że kobieta powinna być wsparciem dla mężczyzny. To on jest silniejszy, ale nikt lepiej nie poprawia nastroju niż łagodność kobiety… A obowiązkami można się dzielić. Para powinna o tym porozmawiać, ustalić to razem, czym które będzie się zajmować - odpowiedziała jej najjaśniej jak mogła, nieco zdradzając i swoje poglądy w tej kwestii. Uśmiechnęła się cierpko. Co jej po poglądach, jak nie mogła znaleźć nikogo na stałe. Szlag…
- To jak z tym wymiarem…? - Zmieniła temat.
- Przykro mi… nie wiem. Jednak znam kogoś, kto ma na ten temat kilka teorii, choć trzyma się głównie jednej. Jeśli chcesz, on obszernie odpowie na to pytanie. Jeśli zaś chodzi ci o moje zdanie w tej kwestii.. to i tak i nie. Myślę, że wyspa jest miejscem, w którym Aalaes skryły się przed waszym światem. - odpowiedziała Dafne. - Co robić, by jak najlepiej poprawiać mężczyźnie nastrój?
Kobieta najpierw zmarszczyła lekko brwi kiwając głową, jakby do siebie
- Jeśli będzie okazja, chętnie porozmawiam z tą osobą… Czyli, że to miejsce jest gdzieś na Ziemi? Bo już się gubię… Hm… - zaczęła się zastanawiać nad tym. Podeszła do miejsca, do którego docierały fale i wystawiła stopę na kolejne jej nadejście. Zerknęła na Dafne, kiedy ta zadała kolejne powalające pytanie
- Am… Wiesz… To znowu zależy. Wydaje mi się, że przede wszystkim trzeba być z takim mężczyzną szczerą i trzeba się nim opiekować. Nie powodować sytuacji, kiedy będzie zły. Wiesz… Dawać mu swoje uczucia i ciepło. No… Nie da się żyć ze sobą bez spięć czasami, ale wydaje mi się, że najważniejsze to takie szczere uczucia. Jeśli mu je będziesz okazywać, on, jeśli mu zależy, okaże to samo i będzie się starał. To niestety nigdy nie jest zależne tylko od jednej strony. Hmm… - Karen pochyliła się i narysowała na plaży okrąg, a potem przecinającą go kreskę
- Ok, zobacz. To jesteś ty… - wskazała jedną połówkę koła
- A to jest mężczyzna… - wskazała drugą połówkę
- Cokolwiek zrobisz, masz wpływ tylko na tę stronę, tak samo on. Razem jednak tworzycie całość, która będzie mogła toczyć się do przodu. Rozumiesz? - Wyprostowała się i uśmiechnęła lekko. Kiedyś powiedziała jej o tym matka, cieszyło ją, że może to komuś przekazać…
- W jaki sposób możesz rozmawiać ze zwierzętami? To twoja umiejętność wrodzona? - zapytała po chwili…
- Rozumiem - Dafne odpowiedziała na wcześniejsze pytanie przez dłuższą chwilę przyglądając się rysunkowi Karen z takim wyrazem twarzy jakby zapamiętywała, albo analizowała dokładnie każde jej słowo. - Tak. Umiem to odkąd pamiętam. Chciałam byście poznali różnice między waszym światem a moim powoli. I tak szokiem musiało być obudzenie się w tropikach przy dwóch słońcach.
Karen popatrzyła na nią, a jej uśmiech się tylko poszerzył
- No… Jak było widać na załączonym obrazku… Bardzo zdecydowanym szokiem. Wiesz, takie rzeczy zdarzają się tylko w książkach… A ludzie lubią swoje ograniczone, kwadratowe ramy życia, w którym przebywają. Mówię o przyzwyczajeniach, rutynie… Często zwykłe wstrząśnięcie mocno może oddziaływać na nastrój, a co dopiero coś takiego. Ale szybko się przyzwyczajamy do nowej sytuacji i to też dobre...Hm, a pytanie? - skomentowała tylko i znów zerknęła na Dafne, robiąc powoli kolejny krok.
- Nie wiem, jak prawidłowo je sformułować… - zaczęła Dafne. - Hmmm… co powinnam robić, gdy obydwoje jesteśmy nadzy… by Axel był zadowolony? Wiesz, o co mi chodzi…
Karen potknęła się o własną nogę, ale wyrobiła. ‘O żesz w mordę…’ - pomyślała. Takiego pytania się nie spodziewała. Zatrzymała się
- Dobra… To może usiądziemy… - zaproponowała jednak, bo najwyraźniej szykowała im się niezła rozmowa. A więc odsunęła się odrobinę od krawędzi zasięgu wody i usiadła. Poklepała miejsce obok siebie zaś jej towarzyszka przysiadła się zaraz obok, uważnie ją obserwując.
- Zadałaś mi znów trudne pytanie. Wiesz, tak samo każda kobieta, tak i każdy mężczyzna jest inny. No i każdy lubi inne rzeczy. - Karen przyjrzała się Dafne
- Powinnaś być z nim szczera… Wiesz, myślę że jak mu powiesz w takiej sytuacji, że chcesz zrobić coś, by poczuł się dobrze, to już samo to sprawi mu ogromną przyjemność i wtedy ci wytłumaczy co i jak. No i metodą prób i błędów nauczysz się… - Karen teraz rozumiała, jakie trudne zadanie leży na rodzicach, jak dzieci stawiają ich przed takimi pytaniami. Choć na szczęście są takie czasy, że wszystko znajdziesz w internecie. Praktyki z sieci się jednak nie nauczysz, choćbyś jajko była w stanie znieść… Karen czuła się trochę zakłopotana, ale włączyła jej się ponownie jakaś opiekuńczość. No i to znaczyło, że Dafne nie wie jeszcze za wiele o temacie
- Mieszkasz pod wodą w jakimś mieście, zamku? Wybacz jak to głupie pytanie, ale strasznie jestem ciekawa… - Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Aquittsus - odpowiedziała Dafne, wymawiajać tą samą nazwę, której użyła już wcześniej - to podwodne miasto, które znajduje się pod wyspą. Chociaż, jest o wiele, wiele większe niż ona. - Dziewczyna zmarszczyła brwi. - Przynajmniej tak mi się zawsze wydawało. Po wyspie bowiem chodzić można jedynie po ziemi - poklepała przy tym piasek na którym siedziały - zaś w Aquittsus są poziomy… coś, jak wasze wieżowce ale zamiast przechodzić z jednego do drugiego, przepływasz. Mieszkam w zamku - potwierdziła. - Zamek w Aquittsusie to najwyższy i największy eee… blok? - Widocznie nie była pewna, jakiego słowa powinna użyć, by Karen po prostu mogła zrozumieć o co chodzi porównując to do czegoś, co mogła znać.
- Ludzie, są bardzo różni. Potrafią nienawidzić się za przekonania, kolor skóry, a nawet kolor włosów… Co robić, by ludzie mnie nie nienawidzili? - zapytała w końcu.
Karen usilnie próbowała sobie to wyobrazić, a koniec końców przed oczami stanęło jej jakieś królestwo/osiedle/miasto zrobione z koralowca. Przepływające w nim syreny, rybki i ogólnie wszelkie istotki z wody. Przyglądała się temu wyobrażeniu chwilę
- Pływanie musi być przyjemne… - zauważyła bardziej do siebie. Kolejne pytanie znów ją zagięło, ale i na nie miała odpowiedź
- Widzisz… Nie da się zawsze sprawić, by wszyscy cię lubili. Bo gdy dogadasz się z jednymi, zawsze znajdzie się ktoś, kto znajdzie sobie jakiś powód by cię nie lubić. jak będziesz pomocna, uprzejma, ale będziesz rozsądna i asertywna, będzie ci dobrze, a ludzie w twoim otoczeniu będą cię lubić. Bądź szczerą, pomocą, ale nie zapominaj o sobie w tym wszystkim… To skomplikowane trochę, ale jeśli odnajdziesz się, to będzie dobrze. A jak znajdzie się ktoś, kto będzie cię nienawidził… - Karen lekko zmarszczyła brwi
- W sumie nie… Ludzie generalnie boją się nienawiści. To co okazują to bardziej strach i zachowują się jak spłoszone zwierzęta, będą kąsać i szczekać na coś, czego nie znają, czego się obawiają. Jeśli nie musisz, po prostu trzymaj się tych, którzy cię rozumieją. - Bo taka była w sumie prawda, a przynajmniej tak uważała. Bo jednak szczerze nienawidzić było trudno. To zwykle była tylko niechęć ze strachu. Dopiekanie. Hejtowanie. Znała to, chociażby w temacie swych książek
- Alaen mówiła, że byli tu i inni tacy jak my. Jaki jest sposób, by się stąd wydostać? Jest od czegoś zależny? - zapytała, bo w sumie to też było ciekawe.
- Tak. Nie zdarza się to często, zwłaszcza ostatnimi czasy… Jeden, taki jak wy nadal mieszka na tej wyspie. To właśnie on ma kilka teorii, o których ci wspominałam. - Dafne spojrzała na Karen i na chwilę umilkła.
- Tak, są jakieś sposoby. Tak, są od czegoś zależne. Nie będzie to łatwe.
Karen spojrzała na nią zaskoczona
- Mieszka tu ktoś taki jak my? Od jak dawna? To mi nasuwa na myśl inne pytanie… Hmm… Ale najpierw… Jakie inne sposoby i od czego zależne? - spróbowała ją pociągnąć trochę za język w tej kwestii.
- Musielibyście nakłonić cztery różne Aalaes, albo jednego władającego Aalaes, by swoją mocą pchnął was to waszego świata. Augustyn, ma też swoją teorię… ale, od razu uprzedzę, sam nigdy nie raczył z niej skorzystać - dodała z lekkim uśmiechem.
- Coraz bardziej mam ochotę porozmawiać z tym Augustynem… - stwierdziła w końcu Karen
- Czas tam płynie tak samo jak tu? Minie tyle samo dni naszej nieobecności? - dorzuciła pytanie, nadal zastanawiając się nad ostatnimi słowami Dafne z wyraźnie zatroskaną miną.
- Augustyn twierdzi, że nie. A ja, że tak. - Wzruszyła lekko ramionami. - Ale on opiera swoją teorię na ilości zmarszczek. Wyspa sprawia, że starzeje się po prostu wolniej.
- To ile on już tu jest? - dopytywała Karen, jeszcze bardziej zaciekawiona.
- Dopiero dwadzieścia dwa lata - odpowiedziała Dafne, chociaż w jej ustach brzmiało to jakby mówiła “dwa lata”.
Mina Karen zdecydowanie wskazywała jednak na to, że ‘dwadzieścia dwa lata’ to wcale nie ‘dwa’. Otworzyła szerzej oczy i przechyliła się lekko do przodu. No cóż… Jeśli nie zdecydował się stąd wracać, nic więc dziwnego… Ciekawe…
- Masz jakieś pytanie? - zapytała
- Czy naprawdę nie potraficie, wy ludzie, obyć się bez jedzenia mięsa i zabijania? Alexander… sama wiesz. Jednak Augustyn - nie. On potrafił uszanować wyspę… chociaż… inni… hmm… to też zależy i jest skomplikowane? - zapytała Dafne.
Karen uniosła brew w górę i uśmiechnęła się lekko
- Oczywiście, że umiemy. Alexander po prostu nie może sobie jeszcze poradzić w swej sytuacji. No i myślę, że to co powiedział, powiedział trochę z przekąsem, żeby ci dopiec, a nie że serio o tym myślał. Jeśli są na wyspie jakieś zwierzęta na które można polować, to fajnie, ale jeśli nie, poradzimy sobie z tym do czego dostęp mamy - rudowłosa zamyśliła się
- Z poszanowaniem to faktycznie jest tak, że każdy człowiek ma do niego trochę inną postawę. Ale nie martw się, myślę że nie będzie problemów… Są tu jakieś konie, albo coś koniopodobnego? Mnóstwo tu dziwnych zwierzątek, jak ta zabawna jaszczurka wśród pomarańczy… - Karen przypomniała sobie zwierzaczka i uśmiechnęła się lekko.
- Niektóre zwierzęta żyjące na wyspie są niebezpieczne. Muszą bowiem bronić się przed zagrożeniem… lepiej byście nie podchodzili do tych, po których nie wiecie czego się spodziewać. A już na pewno ich nie dotykali. Konie? Nie. Nie ma tu koni - odpowiedziała Dafne. - Czy on jest niebezpieczny? Mówię o Alexandrze.
Karen pokiwała głową. Zastanowiła się chwilę nad jej odpowiedzią, była więc ciekawa jakie niebezpieczne zwierzaki można tu spotkać, a potem aż parsknęła chichotem, kiedy Dafne zapytała o Alexandra
- Nie wydaje mi się. Znaczy wiesz, oczywiście jakby chciał, to mógłby być groźny, ale nie sądzę, by był w stanie zrobić krzywdę jakiejś kobiecie. Jak na mój nos, to ma na to, mimo wszystko, za dobre serce - odpowiedziała jej Karen i uniosła lekko brew, nadal uśmiechnięta.
- Daleko jest od obozu do jakiegoś miejsca, gdzie można się wykąpać nie w słonej wodzie? - zapytała o, tym razem, błahą rzecz.
- Nie. Bardzo blisko. Myślę, że góra pięć minut drogi. Oczko wodne, znajduje się centralnie naprzeciwko ogródka, wystarczy od niego iść cały czas prosto przed siebie. - Dafne uśmiechnęła się. Proste pytania poprawiały humor.
- Karen… chciałabym cię o coś prosić. Wszystko co mówiłam ci tutaj… no, prócz tego o co pytałam - dziewczyna zarumieniła się lekko - chciałabym abyś przekazała innym. Wybacz mi… - pokręciła przy tym głową - ale nie potrafię sama im tego przekazać. Chciałam.. ale kiedy przeprosiłam Terry’ego, a on nie przyjął tych przeprosin, i powiedział, że dalej mi nie ufa, ale przyjemnie mu się mnie słucha, więc mogę mówić dalej… - Dafne westchnęła głęboko - i ta ilość pytań, które nagle zaczęły na mnie spadać. Po pierwsze, po drugie, po trzecie… - znów pokręciła głową. - I żądania… Nie potrafię tak. W tym czasie zaś Alexander wciąż rzuca nowe wyzwiska pod moim adresem. Nienawidzi mnie, a ja się boję... Alex przygląda mi się z nienawiścią… a moje serce krwawi, gdy widzę ten wzrok. Aalaes’fa mówią, że sprowadziłam na wyspę rozwydrzone lwy. Popełniam te same błędy, które popełniono w przeszłości. - Dafne zrobiła krótką pauzę, po której dodała - Diana, o której wam opowiadałam, zabita przez żeglarza, była moją bliźniaczą siostrą… - Syrena spojrzała gdzieś w dal oceanu i dopiero po chwili wróciła wzrokiem na Karen.
- Musicie przestrzegać reguł, które panują na wyspie. Inaczej wyspa zemści się. Rozumiesz?
Karen słuchała jej z uwagą. Wcześniejsze spięcia nikomu nie wyszły na dobre. Rudowłosa położyła dłoń na ramieniu Dafne
- To tylko strach I skołowanie. Uwierz mi, ułoży się wszystko. Przekażę im, co mówiłaś. Powiedz mi jeszcze tylko dokładnie jakie są te zasady wyspy I do której jej części mamy się nie zbliżać. Axel tłumaczył, ale jak mi to narysujesz na piasku, będę rozumieć lepiej… No I czy poza zwierzętami, czy są tu jeszcze jakieś niebezpieczeństwa? Trujące rośliny? - kobieta przerwała tę listę drobnych pytań I uśmiechnęła się lekko przepraszająco. To były jednak dość ważne kwestie.
- Tak. Na wyspie są trujące rośliny, są takie które wywołują halucynacje, a nawet takie, które… mogłyby chcieć was zjeść jeśli podeszlibyście za blisko. - Dafne zaczęła rysować przed nimi na piasku coś co wyglądało jak niekształtne jajo.




- To jest wyspa. Ma mniej więcej taki kształt. Tu są skały z jednej i drugiej, dlatego nie mogliście obejść jej plażą. A tu byliśmy wtedy… w strefie - to mówiąc zamazywała miejsca w których były skały, cypel przy którym był pierwszy obóz, aż na końcu koło stanowiące strefę. - Wokoło góry płynie strumień. Nie powinniście go przekraczać. Już wiesz dlaczego. Strumień ma kilka sporych i pięknych oczek wodnych. Jedno z nich znajduje się jak już mówiłam naprzeciwko ogródka, idąc od niego wprost w las. Tu są skały, koło których szliście z Alaen. Przy nich odbiliście, by przejść przez pomarańczowy gaj i dojść do chaty. Tu gdzie jest oczko wodne, o którym mówię, też są skały. Hmmm… Najlepiej dla was, bo najbezpieczniej byłoby nie wędrować nigdzie dalej, niż za okolice obecnego obozu. - To mówiąc Dafne zrobiła kreskę, dzielącą wyspę na dwie nierówne części. - Po lewej stronie, między tą kreską, którą namalowałam, a strefą żyją Aalaes’fa. Są przyjazne i nastawione pokojowo, ale ze strachu nawet przyjazne istoty mogą zrobić coś głupiego. Aalaes szanują zwierzęta i rośliny. Nie powinniście zabijać zwierząt. Z rybami nie będzie problemu. Jedzenia w postaci owoców i warzyw starczy dla wszystkich. Starajcie się jednak go nie marnować. Jeśli będziecie kiedykolwiek zrywać coś przy Aalaes’fa, przed zerwaniem przeproście roślinę za to, co robicie. Pamiętajcie, że to wy jesteście gośćmi na wyspie, i jesteście tu od wczoraj. To wszystko, co na niej zastaliście, jest tu od wieków. Szanujcie to. Tyle powinno wystarczyć. Innych rzeczy chyba mówić nie muszę… macie rozsądek i sumienie. Z czasem poznacie więcej… z czasem dowiecie się więcej… nie od razu Aquittsus zbudowano, tak samo jak i wy nie posiądziecie od razu odpowiedzi na wszystkie pytania, bo one zawsze nasuwają się z czasem i wydarzeniami.
Karen przyglądała się ‘mini mapie’ zapamiętując ją jak najlepiej, by potem móc przekazać informacje reszcie. Robiła sobie w głowie notatki gdzie mogą chodzić, a gdzie nie. Tak jak sądziła, że panowie raczej nie będą mieli zbyt ogromnej ochoty wędrować na długie spacery w dżunglę (a przynajmniej bez powodu), tak rudowłosa nie była zbytnio przekonana co do Ilham i wiedziała, że będzie musiała nieco potrząsnąć jej systemem, żeby uzyskać efekt i sprawić, by Iranka nie miała już potrzeby oddalać się od reszty. Zmarszczyła lekko brwi. Mruknęła ciche ‘mhm, mhm’, po czym podniosła wzrok na Dafne
- A gdzie mieszka Augustyn? Też gdzieś po tej stronie wyspy? Miałby coś na przeciw gościom.. Dajmy na to jutro? - zapytała zaciekawiona kobieta, dopiero gdy zapamiętała mapkę i informacje na temat roślinności, tej bezpiecznej, tej niebezpiecznej, zwierząt i miejsca, gdzie mieszka sidhe.
- Nie wiem czy miałby coś przeciwko czy nie - Dafne uśmiechnęła się lekko - zazwyczaj lubi gości… - odparła ale z pewnym zastanowieniem w tonie głosu i rysach twarzy. - Tu mieszka. Wskazała punkt przecięcia narysowanej przez nią linii “bezpieczeństwa” z brzegiem wyspy, po lewej stronie. Jeśli pójdziecie plażą w lewo, znajdziecie jego dom. Bez problemów… nawet nie będę tłumaczyła dlaczego. Zobaczysz sama - odparła jakby mówiła “to będzie niezła niespodzianka”.
Karen uśmiechnęła się
- No dobrze… Masz do mnie jeszcze jakieś pytania? Bo w sumie ja mam jeszcze tylko jedno… Na obecną chwilę… - powiedziała w końcu pisarka i powoli podniosła się i przeciągnęła nieco. Ciekawiło ją co było takiego ‘specjalnego’ w domu Augustyna. Wyciągnęła rękę do Dafne, by pomóc jej wstać.
Dziewczyna wstała przy jej pomocy uśmiechając się. Rozmowa z Karen mimo wszystko była relaksująca. Było to coś nowego i przyjemnego w porównaniu do wcześniejszych doświadczeń. Było widać, że Dafne po prostu cieszy się z niej, z obecności Karen, z ciepłych słów dodających wiatru w żagle.
- Mam ich nadal tak wiele… ale większość, jest pewnie skomplikowana - Dafne wzruszyła ramionami.
- Nie krępuj się, strzelaj… Zadajesz ciekawe pytania… - wtrąciła Karen.
- Czy po mężczyźnie zawsze widać jeśli pragnie kobietę? Czy zawsze wtedy, by się nie obraził… no wiesz…?
A potem Karen pożałowała, ale uśmiechnęła się do drugiej rudowłosej istotki. Wzięła wdech
- Widzisz… - zaczęła
- To jest tak… Że jak wiesz gdzie patrzeć, to zauważysz - odpowiedziała jej tajemniczo, robiąc krótką pauzę.
- Posłuchaj… To dość delikatna sprawa, ponownie. Zdaj się na intuicję. Mężczyzna ma wtedy takie coś w spojrzeniu i w gestach. A kolejne sygnały, że cię pragnie będziesz odnotowywała z czasem, już raczej w ramach stuprocentowego potwierdzenia - zaczęła się sama zastanawiać nad tym co mówi, no i dochodziła do wniosku że medalu tłumacza szczegółów to by sobie nie dała. Ale w sumie było to miłe, że Dafne ufała jej na tyle, by pytać o takie sprawy
- Jest tu jakiś papier? Coś na czym można pisać? - wtrąciła, żeby się rozluźnić trochę.
- Papier? - Dafne zmarszczyła brwi. - Pisać… hmm… mogę coś dla ciebie znaleźć. Ale już nie dziś.
Karen wyraźnie rozpromieniła się na wizję, że będzie miała jakiś materiał, na którym da się pisać
- Cieszysz mnie tą informacją niesamowicie! Może być i za pięć dni, po prostu bardzo bym chciała móc na czymś popisać - westchnęła
- Jeszcze coś, czy wracamy? - zerknęła na Dafne z pytaniem w oczach. Po tej rozmowie, zdecydowanie jeszcze bardziej się do niej przekonała.
- Wracajmy. To nie pierwszy i nie ostatni dzień kiedy będziesz mogła zadać mi pytania, a ja zadać je tobie. Mam taką nadzieję - obdarzyła Karen promienistym uśmiechem. Po tym powoli ruszyła, patrząc czy Karen też pójdzie razem z nią.
Karen przytaknęła jej głową
- Oczywiście. Będzie jeszcze dużo okazji… - zgodziła się i ruszyła wraz z Dafne z powrotem przed chatkę.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-11-2016, 17:35   #99
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 2 - Cicho i ciemno

Karen wcięło gdzieś, ale nie było także Alaen. Dziwne, przecież umawiali się. Może jest już na plaży, jak wspomniała. Niewątpliwie właśnie tak. Odprowadziła Alexandra oraz Monikę, później zaś ruszyła na plażę. To sensowne. Właściwie, nawet bardzo. Odłożył więc wreszcie sprzątanie oraz podreptał w identycznym kierunku. Przez chwilę rozmyślał o Karen, potem jednak jego myśli zaprzątnęły relacje księdza oraz głuchoniemej dziewczyny. Wydawało chyba się jakoś, że oni się lubią, znacznie bardziej niźli to chyba ogólnie przyjęte. Myśli domorosłego poety zaczęły układać tekst piosenki, którą cicho nucił idąc brzegiem.


Na plaży gorąc praży
Dwa słońca przyświecają,
Twe ciało mi się marzy,
Moje hormony grają.


Wiatr wieje, ptaszek śpiewa,
Podglądam cię zza drzewa,
Gdy kąpiesz się wesoła
I jesteś cała goła.


Ref.
Monika, ach Monika
Twe piękno mnie zatyka ...
Twój uśmiech jest wspaniały
Ma urok niebywały.
Gdy patrzę na twe uda
To widzę same cuda,
Me serce ostro pika
Monika, Monika …


Był jeden sprytny taki,
Co chciał ją uwieść w krzaki,
Lecz wtedy porą ranną
Zdusiłem go sutanną.


W centrum dostał kopniaka,
Więc gdy wyleciał z krzaka,
Machnąwszy na kobietę
Zrobił się eLGieBeTe.


Ref.
Monika, ach …


Minęło trochę czasu,
Poszliśmy raz do lasu,
Grzeczniutko, w rękę ręka,
Rozdarła się sukienka.


Więc zdjęła ją panienka,
Myślałem o jej wdziękach …
Gdy nagle się zbudziłem,
Wiedziałem: tylko śniłem.


Ref.
Monika, ach



Alean nie było. Doszedł do plaży, którą muskały kolejne fale przyboju. Wróżka zniknęła. Może stanęła gdzieś w cieniu, unosiła się pod drzewami?


- Alaen! - krzyknął głośno. Odpowiedziała mu cisza, albo raczej nie tyle cisza, co zwykłe odgłosy przyrody.
- Alaen! - powtórzył, potem zaś jeszcze kilka kolejny razy. - Alaen, gdzie jesteś? - zaczynał się powoli o nią martwić. - Czyżby jej się coś stało? - jego myśli przecięła wizja biednej wróżki, na którą spadło jakieś wyschnięte drzewo. - Alaen! - wrzasnął ponownie szukając, szukając, szukając …


Zziajany wrócił wreszcie do obozu.
- Może zrezygnowała, może wróciła do swoich – pomyślał głośno, niby spokojnie, lecz trochę zrobiło mu się przykro. Czyżby po prostu ot tak sobie odleciała łamiąc wspólne ustalenie? Przecież przyjaciele tak nie robią. Jednak pewnie miała jakiś istotny powód oraz wyjaśni później, pocieszał się. Skołowany wrócił do obozu przed zmurszały domek.


Tymczasem przed chatką gromadzili się powoli rozbitkowie. Ci którym przez ten krótki czas od dotarcia do nowego obozu udało się coś zrobić dla pożytku ogólnego i ci, którzy spoczęli na laurach…


Ilham z Wendy po czterech kursach od chatki do… gdzieś daleko w zarośla, nagromadziły pokaźny kopiec kolb, ściętych za pomocą przerdzewiałej szabli. Wyglądało na to, że rozbitkowie będą mieli na kolację trochę słodkiej kukurydzy, na oko ze dwie na łebka.

Axel miał nadzieję, że tym razem rozpalanie ognia pójdzie szybciej, niż ostatnio. Trochę żałował zapalniczki, ale nawet sobie nie usiłował wyobrazić, jaka by się zrobiła awantura, gdyby ktoś wiedział, że dał sobie ukraść TAKI skarb...
Przez moment zaświtał mu cień nadziei, że uda się wykorzystać znalezione w skarbcu pistolety. Były zardzewiałe, do strzelania użyłby ich jedynie samobójca, ale były skałkowe. A skałka oznaczała krzesiwo i iskry.
Niestety... sprężyny były tak zardzewiałe, że prędzej by się dało wykrzesać iskry zgrzytając zębami, niż za pomocą zamka skałkowego. Idea przerobienia pistoletów na zapalniczki 'alte date' upadła i trzeba było sięgnąć po inne metody.
Axel wybrał jeden z solidniej wyglądających (i cięższych) noży i wziął woreczek z prochem. Proch, na dotyk przynajmniej, wyglądał na suchy, a to znaczyło, że nada się zamiast hubki. Ba, że będzie od niej lepszy.
Zgrabny stosik z suchych wiórów, podsypany tu i ówdzie prochem, stwarzał nadzieję na sukces.
Matka Nadzieja ma, jak wszyscy wiedza, wiele dzieci....
Pierwsza próba zakończyła się spektakularnym niepowodzeniem. Co prawda Axel nie rozwalił ani swoich palców, ani noża, ale snop iskier jakby nie wiedział, dokąd ma lecieć i po co. Najmniejsza nawet iskierka nie raczyła wylądować na smakowicie wszak wyglądającym czarnym proszku, zdobiącym niczym przyprawa wspomniany wcześniej stosik z suchych jak pieprz wiórów. Czy kamień był kiepski, czy też może Axel wyszedł z wprawy?
Na szczęście kolejna próba zakończyła się sukcesem - proch natychmiast buchnął płomieniem, od którego zajęły się drewienka. A potem wystarczyło dołożyć nieco gałązek i obserwować, jak płomienie stają się coraz większe i większe.
Innymi słowy - on już tu nie był potrzebny. Podtrzymywać ogień chyba potrafili...


- To wasza zasługa? - Axel spojrzał na sporych rozmiarów pęk bananów i stos kukurydzianych kolb. W połączeniu z zapasami, jakie zostały po uczcie u wróżek... Brzmiało to optymistycznie. - Dzięki. Teraz już na pewno nie umrzemy z głodu.
- Znalazłyście dla siebie coś ciekawego? - Skinął głową w stronę chaty.
- Niektórzy muszą pracować, by inni mieli dobrze - odparła siedząca przy ognisku Dominika, zaraz po tym umieszczając między zębami kawałek podłużnej rośliny z której cały czas coś plotła. To coś, nawet powoli zaczynało przypominać kształtem podeszwę buta. Solidną podeszwę.
Trzeba było ogień rozpalić, pomyślał Axel. Albo własnoręcznie rozwalić tamte drzwi. Nic jednak nie odparł. A nuż dziewczynę coś ugryzło w zadek. Po co jej złość ma się skupić na nim?
- Ja nic nie znalazłam. - Wendy też postanowiła odpowiedzieć na pytanie Axela. Ta z kolei siedziała podparta o chatę i chyba z nudów, skubała skórkę od banana na coraz to mniejsze części. Dominika zaś, po jej słowach rzuciła na nią niezbyt przychylne spojrzenie, ale nic nie powiedziała.
Ilham skorzystała z zaproszenia do ogniska. Wojowanie z tutejszą roślinnością, trochę ją zmęczyło… a może to ta przerdzewiała szabla, którą się namachała by ściąć kukurydze, a która teraz leżała obok kobiety?
- Było ciemno, więc nie wiem… ale chyba był tam jakiś kontener metalowy… jutro spradzę czy się nada by robić za garnek. - odpowiedziała rzeczowo, zawijając kolbę w liście co by ziarenka były osłonięte przed ogniem, po czym wrzuciła jedną na żar obok ogniska.
- Widziałam tam kocioł - odparła Dominika, nieco niewyraźnie, bo w zębach dalej trzymała kawałek rośliny. Pośpiesznie wyjęła go. - Może ktoś go sprzątnął, umył, albo odłożył w inne miejsce? W każdym razie nie wyglądał na dziurawy.
- Hmmm… może jutro się zobaczy - odpowiedziała Ilham, wzruszając ramionami i wpatrując się w ogień.
- Spróbujemy zrobić jakieś pochodnie, chociaż nie wiem czy to dobry pomysł - Nica odwróciła się by spojrzeć na chatę. - Jeszcze ją spalimy…
- Olej by się przydał - wtrącił się Axel. - Lampki oliwne nie są zbyt skomplikowane w budowie.
- Pytałeś Dafne, czy czegoś nie mają? Może coś mają, tylko o tym nie wiemy, co? - zapytała Dominika, na powrót po tym wkładając liścia do ust i dalej przeplatając.
- Nie miałem kiedy - odpowiedział. - Ledwo zdążyliśmy się przywitać, od razu zagarnęła ją Karen. Może jak skończą, uda się coś dowiedzieć.
- Kokosy. - Ilham przerwała milczenie. - To prawdziwe rajskie owoce. Z nich można zrobić olej - zawyrokowała dumnie, choć spojrzenie utkwione w płomieniach było trochę przytępione.
- Może gdzieś na wyspie jest glina. Lepiła któraś z was naczynia? Kubki? - spojrzał na dziewczyny.
Dominika uniosła przy tym rękę, jakby zgłaszała się do odpowiedzi. Widać, dziewczyna była dość wszechstronna jeśli chodzi o własnoręczne robótki i wytwarzanie czegoś z niczego. Nie powiedziała jednak nic, wciąż z zajętymi ustami.
- Ja kiedyś byłam na wycieczce takiej - odezwała się tym razem Wendy. - I tam coś lepiliśmy, ale moje to w ogóle nie wyszło.
- Moje jakoś nie chciały się dobrze wypalić - przyznał się Axel. - Widać są jakieś sztuczki z ogniem.
- Jutro, o świcie, wyruszam na poszukiwania - Ilham wyprostowała się dodając sobie powagi, po czym spojrzała na szpadę obok. - Ruszę plażą o tam w lewo i wrócę lasem… będę szukać… jedzenia - odparła enigmatycznie. - Będzie mi niezmiernie miło jak tym razem nie będziecie mnie gonić… zwłaszcza wy. - tu skinęła w kierunku mężczyzny, dając mu jasno do zrozumienia, że nie toleruje jego płci w swoim otoczeniu… zwłaszcza gdy ma być całkiem sama.
- Wlassssnie - zaczęła Dominika wypluwając roślinkę z buzi. - Miałam wam to wszystkim powiedzieć, jak wszyscy się tu zbiorą. Ale dobra, póki jest okazja. Uważam, że powinniśmy mówić sobie gdzie mniej więcej chodzimy. Chodzi o to... by kogoś później nie szukać, gdy on się wcale nie zgubił, albo szukać gdy ma się podejrzenia, że jest coś nie tak… a szukać wiedząc gdzie, to już w ogóle rarytas.
- Nie będę cię gonić. - Axel zapewnił Ilham. - Ale z tym chodzeniem przez las uważaj. O tym, że strefa jest niebezpieczna, to wiesz. Ale i w lesie są miejsca, które trzeba omijać. Niebezpieczne rośliny i coś jeszcze. Albo ktoś. Na przykład gdyby się szło na skróty stąd do strefy. Dafne zabroniła mi tak iść.
- Najlepiej się trzymać tej strony rzeki - dodał. - Przynajmniej dopóki nie poznamy lepiej wyspy.
Axel miał wrażenie, że w połowie jego wypowiedzi… zaczął mówić do ściany. Ilham albo się wyłączyła albo zignorowała nie tylko jego ale i Dominicę, poświęcając całą uwagę kukurydzy w węglu. Ten brak zainteresowania go nie obchodził. Ilham była, teoretycznie przynajmniej, dorosła, mogła więc robić, co chciała. A jeśli nie dorosła do dorosłości, to na to on już nic nie mógł poradzić.


Po jakimś czasie wrócił do obozu Alex z Moniką. Mężczyzna zajął się dokładaniem do ogniska; patrzył coraz bardziej nerwowo na ciemniejące niebo. Monika usiadła blisko ognia, lecz ksiądz nie dołączył do niej, bo zobaczył dwie rude zbliżające się z zapewne wspólnej przechadzki.
Ruszył ku Dafne.
Karen mogła spostrzec się, że Dafne zwolniła kroku. Powód tego zachowania miała zresztą przed sobą. Ledwo co pokazała się w obozie, a już ksiądz urządzał na nią szarżę.
Z czystej automatycznej reakcji obronnej, Karen stanęła mu na drodze, zerkając przez ramię na Dafne.
- Dafne - odezwał się podchodząc. - Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Tu? - zapytała krótko syrena, która miała i tak zablokowaną drogę do obozu, a więc stanęła.
Axel nie ruszył się od ognia, ale cały czas obserwował zajście, gotów do interwencji.
- Odejdźmy kawałek, z dala od reszty. - Alexander był lekko spięty. Słońca nie dawały już światła.
- Może, w stronę oceanu? - zapytała uprzejmie, swoim słodkim głosem Dafne.
Zadrżał lekko nie wiadomo czy przez ten głos czy przez zapadającą ciemność.
Kiwnął głową i ruszył w stronę plaży oglądając się na nią. Wsadził rękę do kieszeni namacając kozik, który wziął z chaty.
- Ja pierdzielę! - powiedziała głośno i z mieszanką zdziwienia i entuzjazmu Wendy, gdy tamta dwójka już zaczęła się oddalać. - Jeszcze jeden rozbitek? Druga ruda? Ma te wróżkowe ciuchy, ale nie ma skrzydełek. Może jeszcze kogoś znajdziemy? - zapytała z nadzieją w głosie, rozglądając się przy innych jakby spodziewała się, że potwierdzą lub zaprzeczą.
- Nie rozbitek, ale i nie wróżka - powiedział Axel. - Przynajmniej nie taka ze skrzydełkami. Tutejsza w każdym razie - dodał tytułem wyjaśnienia.
Gdy natomiast oboje ruszyli w stronę plaży, zamyślona Karen najpierw zerknęła chwilę na Axela, a odwracając od niego wzrok powiodła po wszystkim w obozowisku, aż zatrzymała swą uwagę na Terry’m. W końcu chyba nastała taka pora, że wszystko co trzeba było przygotować było zrobione i można było już nieco odpocząć.
Ilham podskoczyła wystraszona, jak zwykle, nagłym zachowaniem Wendy. Spłoszona popatrzyła na Karen a później na Dafne i… zmarszczyła w zamyśleniu nos. Mieczykiem wyturlała upieczoną kukurydzę, po czym oddaliła się od ognia i rudowłosej.
- Może ty też jesteś Aalaes’qa? - Axel spojrzał na Karen. - Może od razu się przyznasz? - powiedział żartobliwie.
Karen odwróciła na sekundę uwagę od Terry’ego i znów spojrzała na Axela. Uśmiechnęła się, rozbawiona, nieco bardziej, niż by to wynikało z jego ‘żarciku’. Najwyraźniej o czymś pomyślała jeszcze dodatkowo
- Nie, choćbym chciała, nie wyrośnie mi ani ogon, ani skrzydełka… Przykro mi. Jestem całkiem zwykłym człowiekiem, o specyficznej wyobraźni i zdolności do przenoszenia tego na papier… - odpowiedziała mu i podparła biodra rękami. Zerknęłą tylko za odchodzącą z Alexandrem Dafne, po czym westchnęła. Była zmęczona już dzisiaj tym wszystkim co się działo…
Tymczasem Boyton siedział odpowiadając na spojrzenia Karen, ale ogólnie jakiś zamyślony. Może nadejściem Dafne. Postanowił nie odzywać się do owej syreny, jeśli było to tylko możliwe. Ona rozumowała jakoś inaczej i wydawało się, że zwyczajnie drażnią ją jego słowa, bez względu na sens, okoliczności oraz całą resztę. Ignorowała wypowiadane treści, albo jakoś filtrowała je dziwacznie, lub interpretowała na niekorzyść coś, co miało wydźwięk dokładnie odwrotny. Dlatego więc żeby nie budować niepotrzebnego napięcia, po prostu siedział cicho. Będzie chciała, to sama to zrobi, tymczasem chyba nie było sensu cokolwiek czynić.
Karen odnotowała, że Terry jest wyraźnie mocno zamyślony. Czy to ze zmęczenia, czy z tytułu tego, że Dafne się pojawiła na horyzoncie - nie wiedziała. Miała nadzieję, że to po prostu zmęczenie, ale to tylko jej optymizm. Znów na niego zerknęła, po czym podeszła bliżej do ogniska i skrzyżowała ręce pod biustem
- Mam sporo przydatnych dla nas informacji. O wyspie, o terenie na którym będziemy bezpieczni, ale też o roślinności i trochę o zwierzętach - zaczęła w miarę poważnym tonem, a jej uwaga skupiła się na dłuższy moment na Ilham.
Kiedy kobieta zorientowała się, że wszyscy (którzy mogą) słuchają, dopiero kontynuowała.
- To miejsce jest zdecydowanie zastanawiające… Ma pewne zasady, których dla własnego dobra, powinniśmy przestrzegać.
Po pierwsze, ta wyspa, jak już wiemy, to tereny Aalaes. Nie wiedzieliśmy natomiast, że pod nią leży sobie spokojnie pod wodą miasto syren, a na samej wyspie są jeszcze, jeśli dobrze się orientuję, dwie wioski? No, przynajmniej o jednej wiem gdzie, tyle o ile, się znajduje… - Karen zrobiła krótką pauzę i zmarszczyła brwi, chciała by to co mówi było jak najbardziej jasne, więc nie zaczęła rzucać tymi chwytliwymi nazwami
- Nie powinniśmy przekraczać wyspy z powrotem na stronę gdzie wcześniej byliśmy. Chodzenie po dżungli jak nam się podoba, może się dla nas fatalnie skończyć.
Axel… - przerwała i zerknęła na niego
- … tam, po lewej stronie, gdzie chciałeś iść na skróty do tego miejsca, najwyraźniej znajduje się wioska Aalaes’fa i lepiej byśmy tam nie chodzili, żeby się nie spłoszyli. Bo raczej mają o nas niezbyt jeszcze przychylne zdanie… - Znów rozejrzała się po wszystkich, po raz drugi zawieszając wzrok na Ilham
- W dżungli są różne zwierzęta, ale nie będziemy na nie polować. Będziemy to musieli uszanować, na diecie z ryb też da się wyżyć. Ważne jest też to, że w dżungli, niektóre ze zwierząt są groźne, ale nie tylko… Ponoć są tam jakieś halucynogenne rośliny, ale też i takie co będą w stanie pożreć i nas. Więc naprawdę… Ograniczajmy samotne spacery, a szczególnie jakiekolwiek spacery poza teren granicy rzeki… Aha, apropo. Rzeka płynie wokół góry. Na górze mieszkają te złe Aalaes’vo - tu Karen zerknęła na Wendy, która mogła nie znać jeszcze tej historii
- Są niebezpieczne i po prostu nie przekraczajmy rzeki na jej drugi brzeg, chociażby leżało tam dwieście koszy jabłek i bilet na cały dzień do kasyna w Las Vegas. - Rudowłosa znów na moment zrobiła pauzę, żeby wszyscy mogli przetrawić co do tej pory powiedziała.


- Na wyspie rzadko pojawiają się tacy jak my… Przede wszystkim powinniśmy być wdzięczni Dafne, bo to dzięki niej żyjemy. Wszyscy, włącznie z Wendy. To ona nas wyciągnęła i tu zabrała - zaczęła kolejny temat Karen, mając nadzieję, że to nieco ostudzi wątpliwości w stosunku do Dafne
- Co więcej, żyje tutaj ktoś z naszego świata. Będę chciała z nim oczywiście porozmawiać. Ah… No i Dafne powiedziała mi jaki jest sposób, byśmy się stąd wydostali. Ale sądząc po jej minie, gdy o tym mówiła, to będzie bardzo trudne… - Pisarka już zostawiła ten temat. Jeśli będą chcieli wiedzieć jak to dokładnie miałoby działać, niech pytają. Zerknęła ponownie na Ilham, ale teraz i na Dominicę
- Jeśli będziemy kiedyś zrywać jakieś rośliny przy Aalaes’fa, znaczy tych skrzydlatych, musimy pamiętać, żeby przeprosić roślinę, zanim ją zerwiemy. Zgaduję, że cenią one sobe niesamowicie każde życie więc szanujmy ich poglądy. No i nigdy niczego nie marnujmy. To na razie myślę, że tyle… - powiedziała spokojnie, kończąc ten długi wywód
- Wszystko jasne? - zapytała, czekając teraz aż reszta coś powie. Nie siadała, albowiem zdecydownie miała ochotę wkrótce się gdzieś przejść, a już się nasiedziała na razie na plaży.
- Przeprosić rośliny? - zapytała Dominika unosząc brwi, zupełnie jakby tej kwestii nie usłyszała dobrze. Po tym jej wzrok padł na zgromadzone obok niej zerwane rośliny, z których plotła sandały. Swoją drogą, jeden był już prawie gotowy. A podeszwa drugiego czekała tylko na resztę.
- No w sensie, jeśli jedna ze skrzydlatych będzie w pobliżu, ale jakby nam się wyrobił nawyk robienia tego, nawet bez ich obecności, to też by było ok… - Karen uśmiechnęla się lekko. Czuła się jak w filmie fantasy, w ogóle rozpatrując taką opcje.
- Ja pierdole… ale to wszystko ostro pogrzane - Wendy przejechała dłońmi po twarzy, wyglądała zupełnie jak ktoś, kto całkowicie nie rozumie co się wokoło niego dzieje i z trudem akceptuje dziwny sen jako rzeczywistość. - Nie możemy jeść mięsa! Boże przena… o ja pier… - rozejrzała się gwałtownie i wypuściła powietrze z głośnym “uff” orientując się, że przecież księdza nie ma. - I ten, we wszystkie te srutututu wierzymy? Bo co, lepiej nie sprawdzać nie?
- Widziałaś skrzydlate wróżki? - spytał Axel. - To i lepiej uwierz w całą resztę. Bez względu na to, czy to się nam podoba, czy nie, jesteśmy na obcym terenie, którego praw nie do końca znamy. Zapewne wszystkie Aalaes traktują rośliny i zwierzęta jak bliskich krewnych.
- A ten, mówiła gdzie znaleźć te halucynogenki? W sensie wiecie… lepiej byśmy ich nieświadomie nie ten tego, no nie? - Wendy zdecydowała się na jeszcze jedno pytanie, o nieco innej maści niż jej poprzednie wątpliwości.
Terry wysłuchał oraz przyjął do wiadomości, jak jest oraz co trzeba zrobić. Trzeba dziękować roślinom. Nie ma sprawy, może nawet skakać przy zrywaniu listka, jeśli istnieje tutaj taki zwyczaj. Bez mięsa, tylko ryby? Jakoś się przeboleje. Inne wioski. Doskonale chyba, pewnie trzeba będzie sprawdzić. Można stąd zwiać? Być może to nawet dobrze. Ograniczenie chodzenia? Całkiem sensowne, wszak tropikalna puszcza stanowi siedlisko groźnych roślin oraz zwierząt. Wreszcie Dafne ich uratowała? Skoro tak twierdzi, być może tak się właśnie stało …
- Czy mógłbym prosić, Axelu, byś podziękował ode mnie Dafne za ratunek? - spytał mężczyznę. - Mam dług u niej, ale spłacę go może kiedyś, jeśli pojawi się odpowiednia okazja. Jak wiesz, nie rozmawiamy ze sobą, a ty chyba spotkasz ją najszybciej. Oczywiście jedynie, jeśli nie sprawi ci to jakiegoś problemu – powiedział spokojnie.
- Uważam, że od ciebie podziękowania przyjmie równie chętnie - stwierdził Axel - ale jeśli chcesz, to jej to przekażę przy najbliższej okazji - zapewnił.
- Byłbym wdzięczny za pośrednictwo - przyznał Terry. - Podziękowanie osobiste z mojej strony pod tym względem byłoby szczere, ale na pozostałe kwestie mamy raczej zupełnie odmienne spojrzenie. Nie chciałbym więc zadrażniać sytuacji, gdyby któreś z moich stwierdzeń okazało się niezręczne, niemiłe lub w jakikolwiek sposób popsuło relacje pomiędzy nią oraz drużyną - wyjaśnił wdzięczny za wyrażenie zgody, następnie zamknął jadaczkę ponownie wpatrując gdzieś ku przestrzeni obok morza oraz palmowego lasu.
Karen przyglądała się Terry’emu po jego słowach chwilę, ale nic nie powiedziała. Na razie. Zwróciła wzrok na Wendy
- Nie powiedziała gdzie są te halucynogenne, ale sądzę, że w okolicach tego miejsca i innych jadalnych roślin tutaj ich nie ma, bo wskazała mi część wyspy aż do rzeki, jako stosunkowo bezpieczną… No byle, żeby nie przechodzić za połowę i nie zrobić skrzydlatym najazdu na wioskę… - westchnęła cicho.
Ilham jeśli słuchała to nie było tego po niej widać. Uparcie milcząc, wpatrywała się gdzieś w horyzont. Nie miała bladego pojęcia o czym mówiła Karen. Jeśli iść tokiem rozumowania Wendy, to za bladego chuja nie wiedziała o czym ruda od kilkunastu minut nawijała. Pytać jednak nie miała zamiaru, w ogóle nie miała zamiaru w jakikolwiek sposób spoufalać sę z grupką obozowiczów. Zrobiło się ciemno, objęła więc wartę, siedząc w odosobnieniu… na uboczu, jedząc pieczoną kukurydzę i czujnie wpatrując się w znienawidzone fale morskie.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 07-11-2016 o 17:48.
sunellica jest offline  
Stary 07-11-2016, 18:15   #100
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Dzień II - Pojednanie kleru z zakamuflowaną opcją syrenią




Dafnie nie odzywała się i nawet nie spoglądała na księdza, gdy odchodziła razem z nim z dala od uszu i oczu rozbitków w obozie. Gdy stanęli nad brzegiem poczuli fale obmywające im stopy. Ich szum koił, choć Alexander wciąż skupiał się na własnych myślach.
- Chciałem Cię przeprosić Dafne - powiedział spoglądając na nią w końcu.
- Słucham? - Syrena nie potrafiła ukryć swojego zdziwienia, zapewne zadając to pytanie właśnie ów zdziwionym tonem, nim zdążyła je w ogóle przemyśleć. Automatycznie też skierowała wzrok na rozmówcę, dokładnie się mu przyglądając. On za to odwrócił wzrok ku morzu.
- Przepraszam… - powtórzył. - Wciąż jestem trochę zły, wciąż uważam, że źle zrobiłaś. Alaen patrzyła na nas jak na rozwydrzone dzieci… może nimi jesteśmy? Uparci, w tym ja? Nie powiedziałaś o strefie, czym jest, jak działa na Monikę. Nie powiedziałaś gdzie jest woda. Nie powiedziałaś o górze i aalaes’vo, a Ilham znaleźliśmy już na drugim brzegu strumienia. - Zerknął na nią. - Ja nawet po kłótni, jak zobaczyłem Cię w morzu z rybim ogonem, wiedziałem i rozumiałem czemu tak zrobiłaś. Ale wciąż była tylko złość. Dziś jednak zrozumiałem więcej. Sam zrobiłem jak Ty. Zamiast powiedzieć coś, milczałem. Kim tedy jestem, by oceniać cię źle, gdy też bałaś się powiedzieć? Gdy sam jestem taki jak Ty.
Dafne westchnęła ciężko… przez chwilę obserwowała w milczeniu swojego rozmówcę.
- Ja też przepraszam - odparła w końcu. - Pamiętasz, co powiedziałam o Dianie? Była moją siostrą. Bliźniaczą siostrą. A ja popełniam ten sam błąd, który popełniła ona. - Syrena westchnęła jeszcze raz. - Strefa. Próbowałam was przed nią ostrzec… gdybym była pewna, że wyrządzi Monice wielką i nieodwracalną krzywdę, oraz że nie będę w stanie obronić was przed jej zagrożeniem, wyprowadziłabym was nawet siłą…
Położył jej palec na ustach.
- Nie tłumacz się. Nie musisz Dafne - powiedział ciężko i zabrał rękę. - Powiedzmy po prostu, że oboje trochę spieprzyliśmy, ale wśród nas dwojga jest tylko jeden kretyn, tak? - uśmiechnął się lekko.
Ona jednak nie odwzajemniła uśmiechu. Przyglądała się i analizowała twarz i gesty księdza. Zupełnie jakby jeszcze nie była pewna, czy jej mięsożerny “lew”, którego z ufonścią sprowadziła na wyspę pełną pięknych inteligentnych zwierzątek o czarnych oczkach i miękkich brzuszkach robi teraz podchody by złowić ofiarę, czy jednak mówi szczerze.
W końcu powoli skinęła głową. Nic jednak nie powiedziała.
- Mogę mieć do Ciebie trzy pytania, Dafne?
- Proszę - odpowiedziała zamyślonym tonem.
- Strefa… Strefa pozwala nam porozumiewać się, rozumieć każdy język, ale tylko wypowiadany, nie pisany. Strefa działała źle na Monikę. Strefa to żerowisko. W każdym razie działa na nas. A poza nią? A sama wyspa…? - Przez chwilę milczał. - Czy wyspa jakoś na nas działa? Alaen nie potrafiła odpowiedzieć, ale… Axel szaleje na Twoim punkcie, jakby kopnął go muł. Ja… ja też, też mnie kopnęło. Twardo stąpająca po ziemi Karen gdy patrzy na Terry’ego... - westchnął. - Ilham jest spanikowana, może czując coś przy jej kulturze chce być z dala by nie narażać się na pokusę. Nawet mnie coś tu bierze. To… to działanie tej wyspy?
- Strefa działa źle na Monikę, bo próbuje sprawić, że będzie umiała się porozumiewać - wyjaśniła. - A sama wyspa… cóż. Nie działa na was pod tym względem o którym mówisz. Axel… nie potrafię wyjaśnić dlaczego, i ja… - Dafne urwała, chyba jednak nie miała zamiaru się z tego tłumaczyć. - A co do reszty, nie, to też nie jest działanie wyspy. Prędzej, powiedziałabym… zmiany okoliczności? Jeśli chodzi o inne możliwości oddziaływania, wyspa jest przepełniona mocą. Może zdarzyć się tak, że udzieli się ona i wam.
Pokiwał głową. Nie wiedział czy cieszyć się, czy martwić.
To co zaszło przy wodospadzie… i wcześniej gdy dostał fiksa na punkcie Dafne, chciał składać na karb wyspy.
Ale cholera nie. Przetarł twarz ręką.
To było bardziej skomplikowane… I wspominając śliczny uśmiech Moniki nawet nie do końca żałował, że to nie wyspa biła im po mózgach.
“Zmiana okoliczności…” - pomyślał.
- Gdyśmy we śnie uciekali przed tymi co wyszli z morza, tak pięknie śpiewali… - odezwał się w końcu. - Tak mamili. Prawie do nich poszedłem, wiesz? - Spojrzał na nią. - Dominika ugryzła mnie, aby wybić mnie z otumanienia. - Pokazał niknący już ślad po zębach, widoczny na przedramieniu. - To nie był sen, Dafne. Co zaszło po tym, jak… Gdy przestaliśmy pamiętać co było dalej?
- Wiem. Jednak doskonale dałeś sobie radę. - Uśmiechnęła się bardzo delikatnie. - Śpiew syreny, ciężko zignorować. Nawet głos… słyszysz to, słuchając mojego - ni to stwierdziła, ni to zapytała.
- Wiem, Dafne, oj dobrze wiem… - Działało to na niego srogo.
- Więc… to nie był sen - potwierdziła. Ksiądz, dobrze widział, że waha się i wstrzymuje przed pełną odpowiedzią na jego pytanie, a jednocześnie chce być szczera i nie kręcić. Zapędzona w kozi róg znów zamilkła, ponownie zastanawiając się, co dalej powiedzieć.
Nie naciskał, nie poganiał. Ale widać było po nim, że czeka, a nie odpuszcza pytanie.
- Co dokładnie pamiętasz, Alexandrze? - zapytała w końcu. - Co pamiętasz, ostatnie?
- Nie jestem pewny. Ale chyba dwoje co podeszli pod samą granicę strefy, a Ty zastąpiłaś im drogę.
- Mhm... - bardzo elokwentnie skomentowała Dafne. - Czy to istotne dla ciebie, co było dalej, skoro wszyscy bezpiecznie obudzili się rano?
Kiwnął głową.
- Była ich trójka, nie dwójka i nie cała armia - odparła Dafne. - Musiałam was uśpić, bo gdy zaczęliśmy walczyć, wy zaczęliście rzucać się… nie do ucieczki. Niektórzy. Skoro więc i tak spaliście… wolałam byście obudzili się na miejscu - poczęstowała księdza sporym skrótem zdarzeń.
- Ty jedna, a ich troje? Nie lepiej było pozwolić pomóc tym… co się rzucali?
- Jestem księż… - Dafne zaczęła wyniosłym i nieco oburzonym tonem głosu - eeee… - w zakłopotaniu przetarła dłonią czoło. - To byłaby ujma na moim honorze. - Chociaż ksiądz czuł, że to prawda, to tym razem nie było to wszystko.
Alex czekał z lekkim uśmiechem, mimiką pokazując, że… właśnie czeka na ciąg dalszy. Nawet gdy Dafne nie do końca planowała dalszy ciąg.
- Poza tym, mogłoby się to gorzej wtedy skończyć - dodała wzruszając lekko ramionami. - Jakie jest to trzecie pytanie?
- Dziewczyna o niebieskich włosach. Niby rozbitek, ale nie było jej na plaży… Czy to może być aalaes’vo?
- Nie. Jest jedną z was. Ja… - Dafne definitywnie odwróciła wzrok od księdza. - Kiedy wyławiałam was z wody… nie wszyscy przeżyli… myślałam, że… nie ma już dla niej ratunku. Widać w popłochu pomyliłam się. Obudziła się za skałami, które próbowałeś opłynąć. Z tej strony wyspy można dojść do nich od drugiej strony.
Odetchnął z ulgą. Zwykła, ładna i ciekawie wychowana dziewczyna.
- Monika… - zaczęła Dafne przenosząc spojrzenie na księdza, badawczo - może nie będzie żałować.
- Żałować… czego?
Syrena spojrzała na księdza w taki sposób, jakby on dobrze wiedział czego i nic nie powiedziała.
- To skomplikowane - powiedział niechętnie.
- Nie mówię o TYM, tylko… rozmawiacie. To przez to, że była za długo w strefie...
- I tego ma nie żałować? - Alex uśmiechnął się smutno. - Słysząc coś czego nie powinna usłyszeć?
Dafne zmarszczyła teraz brwi, jakby nie wiedziała o co mu chodzi.
- Nie rozumiem - przyznała.
- Chciałabyś znać wszystkie myśli Axela? Absolutnie wszystkie?
Głębokie westchnięcie Dafne i dłuższe przymknięcie oczu, świadczyło o tym, że odpowiedź brzmi “nie”... a do tego, dziewczyna ma jakieś wyrzuty sumienia, z czymś jej ciężko na sercu.
- Wyrzuć to z siebie, czasem tak łatwiej. To że nie jesteśmy wrogami przecież już wiemy.
- Chciałbyś znać wszystkie moje myśli? - zapytała Dafne, niejako odbijając piłeczkę i nie ujawniając co ją trapi. Uśmiechnęła się przy tym bardzo lekko.
- Nie wszystkie - przyznał. - Ale to mój zawód. Wysłuchać, dać poczucie wygadania się i tego, że nie jest się samemu z problemem. Dać nadzieję, ulgę z noszonego ciężaru. Gdy ktoś chce to i poradę, gdy nie chce utrzymać tajemnicę. Dzielić. Może dlatego chrześcijaństwo zatriumfowało i kręci się już dwa milenia. Nie nadzieja w życie wieczne, ale właśnie to. Dawanie wsparcia, dzielenie problemów, ulga. Hm, Dafne?
- Wracajmy - poprosiła. A cokolwiek myślała na temat tego co przed chwilą powiedział Alex, skryła to tak głęboko, że nawet ksiądz nie potrafił z niej teraz nic a nic wyczytać.
Objął lekko i nienachalnie Dafne kierując ją w stronę obozu.
Ale choć zapowiadał trzy pytania, coś go męczyło.
W końcu nie opanował się.
- My… my znajdowaliśmy tylko te ciała i walizki, które wypłynęły na brzeg. Ty… Wy… Morze to wasz dom. Nie znaleźliście więcej? Walizki, które mogłyby nam pomóc? Ciała, które trzeba pogrzebać, zamawiając nad nimi modlitwę?
- Tak, są jeszcze cztery ciała, które powinny zostać pogrzebane. Jeśli tej nocy nie zabiorą ich fale. To co powstało z wody, wróci do wody. Rozumiem, że możesz uważać inaczej a oni z pewnością uważaliby tak jak ty. Jeśli chodzi o walizki, może coś jeszcze się znajdzie. Nie mogę obiecać.
Zbliżali się już do ogniska, Alex przybliżył usta do jej ucha.
- Jakby, któreś z Was znalazło mój czarny neseser, to byłbym wniebowzięty, odwdzięczę się jak tylko będę potrafił. - Odsunął się lekko - Choć każdy bagaż może kryć w sobie rzeczy proste i powszednie… a w naszej sytuacji będące prawdziwymi skarbami.
- Dobrze - odpowiedziała Dafne. Zrobiła to szeptem, bo skoro ksiądz mówił w ten sposób, dostosowała się. - Zobaczę co da się zrobić.
- Jutro chcę iść do morza. Są tu delfiny? Chciałem zapolować z nimi na ryby - powiedział głośniej.
Syrena spojrzała z początku takim wzrokiem… jakby ksiądz miał zaraz powiedzieć “Są tu delfiny? Chciałem zapolować… NA NIE.” Ale okazało się, że końcówka była nie lada inna.
- Są - odpowiedziała więc łagodnie - gdy rano wstaniesz, znajdziesz je bez problemu.
- Szepnij im dobre słowo, dobrze? Zobaczymy jak wydra poradzi sobie z atakiem na ławicę w stadzie delfinów. - Uśmiechnął się szerzej.
Dafne skinęła powoli głową, obdarzając księdza szczerym uśmiechem. Mogłoby się wydać, że zapomniała już, iż jeszcze tego samego dnia nazwał ją “suką”... i kilka innych takich. I teraz, była zadowolona, że właściwie… pogodzili się. Tak przecież można to ująć, skoro przeprosili się i szczerze porozmawiali. Alex jakby to wyczuł, gdy byli już prawie przy ognisku, uścisnął syrenę mocniej, i pocałował w miękki policzek, po czym skierował się do miejsca gdzie siedziała Monika.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172