Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2016, 14:25   #408
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
// dziękuję ponownie Zombiannie za wspólny post. No i MG też, by nie czuł się pominięty

Rozmowa z szeryfem

- Baba i tak słucha pana szeryfa - rzekł, jakby to nie było dla niego nic nowego. Choć oczywiście, pomiędzy słuchaniem szeryfa jako cywil, a słuchaniem przełożonego to dwie różne sprawy. Zdawało się jednak, że nie do końca jest tego świadom.

Uśmiechnął się za to od ucha do ucha, gdy pan Dalton zaproponował mu zostaniem szeryfem na Wyspie. Już sobie wyobrażał, jak chadza po swej nowej domenie z gwiazdą na sercu.
Baba zastanowił się. Nie przepadał za bardzo za NY. Gdy był na Posterunku, nasłuchał się co nieco o tych napaleńcach od współtowarzyszy.

- Baba umie poruszać się, by nikt Baby nie widział. Baba też nie jest dobry w słowa. Może tak pan Dalton by w imieniu Baby porozmawiał z nimi? - rzekł ze spuszczoną głową.
- Tak, Baba uparty. Trochę. Ale Baba uczyć się od ważnych ludzi. Jak pan Dalton. - Baba powiedział to jak komplement, traktując cechę uporu jak coś pozytywnego.

- Bunkier ma wiele wejść. - oświadczył Baba, sugerując, że wcale nie muszą iść na stację meteo do przyjaciół Alice. - Wirus jest pod kontrolą, ale nie zabity. Jeśli oni skrzywdzą pana Patricka, to wirus będzie ukryty, ale znajdą go, bo pan powiedział szukajcie a znajdziecie. Baba wie gdzie schowany. Jeśli oni znajdą wirus, oni będą go mieli pod kontrolą, albo nie... i się zarażą a potem wszystkich. - wyjaśniał nieco nieskładnie Baba.

Potem już kiwał głową. Nie wiedział, czy kolano da się naprawić. Pan Patrick coś mówił, że nie tak prosto... bo Baba go pytał i prosił... a jednak się nie udało. Zbudować dom w 30 dni... No Baba nie wiedział jak mocno spalony był ten dom, ale to też mogło być nie takie proste. Jednak nie sprzeciwił się szeryfowi. - Baba pomoże budować dom - obiecał.
- Baba przekaże Alicji warunki. - rzekł - Jeśli Baba będzie miał okazję, Baba dowie się lub uratuje jeńców. - obiecał. Dla niego było to oczywiste. Po zimie miał nawet ochotę za nimi pójść do Detroit. Ale jego przyjaciele, z Moniką na czele, mu to wyperswadowali.

- Mógłbym spróbować z nimi porozmawiać. - zgodził się szeryf kiwając wolno głową. - Ale sprawa jest trudna bo właściwie oficjalnie wszyscy, w tym władze cywilne czyli na przykład ja i moi zastępcy, zostali ewakuowani z Wyspy. Nowojorczycy zagrozili traktować wszystkie niezidentyfikowane osoby na Wyspie z całą surowością. Można by próbować oczywiście nieoficjalnie ale wówczas niezbyt jest co rozmawiać z nimi o tym. No ale byłoby się zdanym na własną rękę i w razie spotkania z siłami NYA mogłoby być dość gorąco. Zwłaszcza bez urazy synu ale jakby spotkali kogoś o tak nietypowym wyglądzie i do tego z kobietą w skorupie Runnerów. To by mogło im wydać się dość podejrzane. - szeryf mówił dość ostrożnym i uważnym tonem ale oba scenariusze jakie przedstawił były dość ryzykowne. Szeryf i jego ludzie coś jakby nie mieli wstępu na Wyspę więc rozmowy z miejsca zapowiadały się na niezbyt łatwe a jakby się próbować prześlizgnąć to pomijając samo jezioro to wielgachny mutant obwieszony bronią i nieduża kobieta w ubraniu firmowych przeciwników Nowojorczyków raczej nie nastrajała by pewnie żołnierzy z Nowego Jorku nastawionych na te “surowe traktowanie” osób obcych do miłego przyjęcia.

Baba zmarkotniał. Był to problem.
- Baba musi jakoś tam się dostać. To mój dom, oni są tam gośćmi... - rzekł, jakby starczyło powiedzieć im "won".
- Jezioro Baba może przepłynąć. Musi zapytać Alicję, czy umie pływać... - zamyślił się, po czym stwierdził, że to chyba nie najlepszy jednak pomysł, pokiwał więc z rezygnacją głową.
- Baba wolał by wojsku nie mówić o wirusach. Baba nie ufa im. Nie wie co by zrobili. - wyłuszczył kolejny problem, spoglądając na szeryfa trochę jak zagubiony chłopiec, czekając na radę dorosłego.

- To nie są dobre wody do pluskania się synu. - odparł szeryf mówiąc ze skupionym wyrazem twarzy. - A łódki nie da się nie zauważyć. Chyba, żeby czekać do nocy. Wtedy jest szansa. - dodał po chwili zastanowienia się. - Nie chodzi o to by im powiedzieć coś o waszych sprawach w Schronie. Tylko czy im cokolwiek mówić czy działać na własną rękę. Właściwie można by pomyśleć o przepustce na Wyspę ale jak się nie zgodzą mogą być czujniejsi potem. Poza tym jako Cheb i władze Cheb niezbyt mamy pretekst by tam ruszać skoro to nie nasz teren. Trzeba by wyjawić więc, że jesteś z tego Schronu. A dlaczego tam taszczysz Runnera to naprawdę ciężko mi to wymyślić. Sam widzisz jakie z nią problemy są co krok. - szeryf skrzywił się lekko gdy wspomniał o kolejnym problemie jaki generowała lekarka zamknięta za kratami piętro niżej.

- Można by im powiedzieć, że Baba jest z Posterunka - Baba zastanowił się. Przypominając sobie co Aaron mówił o drugiej drużynie.
- Czy gdzieś w Cheb pojawiła się ostatnio grupa specjalistów... - i tu zrobiło klik. Aaron mówił o trójce, tak? - Czy pan Tony mówił skąd jest? - dopytał po chwili.

- Nie, pan Rewers nie mówił skąd przybył. A o grupce specjalistów nic nie wiem co by do nas przybyli. Chyba, żeby liczyć Walkera i Brennana którzy przybyli z Wood’em lub w bardzo zbliżonym czasie. Ale nie uśmiecha mi się wymijać z prawdą synu. Popłynąć łódką z cichacza to jedno. A wciskać kit ludziom co są tu po sąsiedzku i mają tyle luf co my głów wydaje mi się dość ryzykownym zagraniem którego wolałbym nie próbować póki są inne rozwiązania. Ale co cię wstrzymuje przed powiedzeniem prawdy? Że jesteś jednym ze Schroniarzy? Nie wiemy co tam się dzieje synu. A co jeśli Nowojorczycy dotarli już do Bunkra i jakoś nawiązali kontakt z twoimi kolegami? Jak jakoś dowiedzieli się o tobie? Wówczas sprawa by się sypła od razu. - szeryf wydawał się niezbyt przekonany do ryzykownego zagrania mówienia nieprawdy gdy nieznana była wiedza Nowojorczyków o tym aspekcie sprawy. Albo może miał jakieś inne powody czy opory przed takim rozwiązaniem.

Baba się zakłopotał. - No, ale Baba nie kłamie... - rzekł wreszcie. - Baba był na Posterunku. Ma misję i tajny status i w ogóle... no ten teges... - Baba nie lubił, jak ktoś twierdził, że kłamie.
- No dobrze, Baba przekaże warunki Alicji, i jak się zgodzi, to zaraz porozmawiamy dalej. Na pewno jest jakaś droga - stwierdził, po czym ruszył w dół po schodach a potem w stronę celi. Przypominał sobie jednak, że obiecał Alice porozmawiać jeszcze z jej tatą, zatrzymał się zatem i ruszył w drugą stronę. Obietnic trzeba było dotrzymywać.


Rozmowa z Tonim

Baba podszedł do Toniego i zaprosił do jednego z biur, stojących pusto. - Baba ma słowa do przekazania od pana córki - rzekł tylko.
Gdy byli już sami, jego projektor ożył i na ścianie przy której stali pojawiła się twarz Alice a z głośniczka popłynęły jej słowa, o których przekazanie prosiła.

Łysy wielkolud przeszedł do pokoju przesłuchań gdzie mogli ze zwiadowcą Schroniarzy zostać sami choć na chwilę. Obejrzał puszczone nagranie. Bosede widział jak najpierw chyba był nieco zaciekawiony czy zaskoczony gdy go poprosił o rozmowę i gdy projektor mutanta ożywił ścianę wyświetlając animację niedużej, bladej, rudowłosej kobiety w skórzanej kurtce przegrodzonej kratami. Milczał gdy to oglądał i widać było jak szczęki na przemian mu rozluźniają się i zaciskają z powrotem jednak milczał dalej. Nie wyglądało na to by miał zamiar jakoś przerywać ten mały, prywatny spektakl.

- Dziękuję za przekazanie informacji. To dużo dla mnie znaczy. Dla niej też. - odezwał się w końcu gdy ściana znów stała się zwykłą ścianą a nie scenerią animacji z projektora. - Uparta jak zwykle. - dodał po chwili jakiś chyba nieco bardziej osobisty komentarz. Znowu szczęki zaczęły mu chodzić gdy je widocznie zaciskał i rozluźniał na przemian. - Długo rozmawialiście. Znacie się? Mogę wiedzieć o czym? - spytał dowódca specjalistów który był drobniejszy od Baby ale tylko trochę, nie tak o wiele jak większość ludzkich społeczności.

Baba zrobił głupkowatą minę. Mówili tak dużo... - Znamy się, no teraz się znamy. Nawet pani doktor kazała mówić sobie Alicja - rzekł dumnie.
- Alicja i Baba rozmawiali dużo. O ludziach i bestiach, o biblii, o słowach i mieczach, o złych czynach i złych ludziach i o dobrych ludziach, i o robakach które są kurczakami, i o mieszańcach, i o wirusach i o zombie i ... - Baba zamyślił się. - Jeszcze o czymś... no, że Baba ją wyciągnie i pójdziemy ratować świat - uśmiechnął się, zadowolony, że sobie przypomniał.

- Aha. - mniejszy i niezbyt odmieniony z olbrzymów kiwnął głową ostrożnie i spokojnie przyswajając informacje tego większego. - Pójdziecie ratować świat? No to miłe. - zgodził się z ostatnią częścią wypowiedzi Baby. - A powiedz mi czy wiesz może kiedy? Kiedy ona będzie mogła wyjść? Widzisz, mamy do uratowania takie jedno specjalne miejsce i ona ma w tym kluczowe znaczenie. Dlatego nam jest tak potrzebna i musimy ruszać jak najprędzej. - przedstawił swoją część równania łysy dowódca specjalsów.

- Ruszać? Ale gdzie chcecie ruszać? Bo, no, my mamy tylko 3 dni potem Alicja musi tu wrócić - odpowiedział Baba zmieszany, nie bardzo rozumiał o co chodzi.

- Można by chyba powiedzieć, że do domu. Chcemy wrócić do domu. - kiwnął głową dowódca specjalsów ale wyglądał nadal dość poważnie. - Więc szeryf ją wypuści? I na jakie trzy dni? Po co ma wracać? Trzy dni nas nie urządza. - uwaga Baby zauważalnie wywołała ciekawość i przykuła uwagę Pazura.

- Pan szeryf nie chce jej wypuścić. Tylko zwolnić na chwilę, by mogła z Babą ratować świat. Potem ma wrócić. No i ma jeszcze inne warunki - Baba przedstawił, czego jeszcze zażądał szeryf.

- Czy pan właściwie zna Kelly? - rzucił Baba ni z gruszki ni z pietruszki.

Łysy mężczyzna słuchał w milczeniu listy żądań i wymagań szeryfa względem Alice. Słuchał i Baba widział jak mu z emocji chodzą szczęki gdy je na przemian rozluźniał i zaciskał. Na koniec z wolna potarł dłonią brwi przez co sprawiał wrażenie jakby się dodatkowo namyślał. - Jakiej Kelly? To imię czy pseudonim? - zapytał trochę rozkojarzonym głosem. - Ale ją w tej chwili wypuści? Tak samą? Ma iść gdzie chce z tego budynku? - dopytywał się dowódca specjalsów myśląc chyba o czymś intensywnie.

- No Kelly. Jest teraz... - Baba zdał sobie sprawę, że zapomniał jej stopnia. Mówiła mu, i pamiętał, że był z niej dumny, że tak daleko doszła... ale nie potrafił sobie przypomnieć.... - ... no porucznikiem, albo kapitanem... - Baba wzruszył potężnymi ramionami, a granaty na jego piersi zakołysały się złowrogo, klekocząc lekko o siebie nawzajem.
- Ruda, bardzo piękna i bardzo miła - to akurat nie do końca się zgadzało, dziewczyna miała temperament, tylko Baba ją nieco inaczej spostrzegał.
- Baba wie, że to tajne, ale chyba w tym samym celu tu przybyliście? - zasugerował.
- A co do Alicji, no chciała iść z Babą na Wyspę. Po wirusa, ratować świat. No Baba mówił o ratowaniu świata z Babą, czy nie mówił? - zakłopotał się nieco, pewno znów coś namieszał.

- Kapitanem? Porucznikiem? Ale jakiej formacji? I nazwisko może znasz? Bo na razie wybacz ale trochę mi mało mówi, że jakaś rudowłosa oficer Kelly. - rozmówca cybermutanta wydawał się być nieco zmieszany “precyzją” personaliów jakie ten podał. Mówił jakby próbował jakoś wizualizować sobie kobietę o którą mutant pytał ale chyba nie mógł sobie od ręki uzmysłowić o kogo chodzi.

- A cel w jakim tu przybyliśmy jakiś tajny nie jest. Mamy odnaleźć i zabrać do miejsca przeznaczenia Alice Savage. Czyli tą kobietę którą zamknął teraz szeryf. - odpowiedział Rewers tym razem dość cierpkim głosem dając znać, że nie podoba mu się cała ta sytuacja. - I mówisz, że ona będzie z tobą jak stąd wyjdziecie? A reszta obsady szeryfa? Będą z wami? Bo ty chyba nie jesteś miejscowym stróżem prawa co? Nie widzę u ciebie odznaki. Dlatego wybacz ale dziwne mi się trochę wydaje czemu szeryf jest gotów wypuścić ją razem z tobą. Kazał coś ci z nią zrobić? - zapytał tym razem patrząc bystro i przenikliwie na mutanta. Baba widział, żółcie i pomarańcze jego twarzy gdy skierowała się wprost na niego i w przeciwieństwie do wielu innych twarzy trwała tak w upartym spojrzeniu nie odwracając wzroku. - I jakiego wirusa? - spytał jeszcze jakby w ostatniej chwili przypomniał sobie o tym terminie użytym przez Babę.

- No Kelly Parker oczywiście - zdziwił się Baba na tak głupie pytanie. Przecież wszyscy wiedzieli... a może nie wszyscy... no ale teraz przecież powiedział...
- Nie Baba jeszcze nie jest. Ale zostanie pomagaczem szeryfa! - objaśnił dumnie. - no i dostanę wyspę jako mój własny rewir, To Baba tam będzie jak szeryf i Baba będzie prawem - mutant był bardzo zadowolony z siebie.
- Coś z nią zrobić? - pytanie było... mało grzeczne. - Nie, za kogo pan mnie ma? - warknął. Lecz po chwili poświęconej na przemyślenie rzekł - to znaczy właściwie to tak. Mam ją obraniać i doprowadzić do wirusa i z powrotem - wyjaśnił.
- No wirusa z bunkra... Alicja umie wirusy, chce go zabezpieczyć by nie zarażał ludzi - wyjaśnił spokojnie.


Rozmowa z Alice

Po rozmowie z szeryfem i Tonim, Baba wrócił do Alice, by przekazać jej postanowienia szeryfa.
- Pan szeryf się zgodził - rzekł rozradowany. - Ale ma warunki. - dodał po chwili.
- Mamy tylko trzy dni, potem musimy tu wrócić - zaczął od najistotniejszej sprawy.
- Pan szeryf prosi, byś naprawiła kolano April. Baba też prosi... - dodał od siebie. - pan szeryf daje miesiąc. -
- Trzeba też naprawić dom Saxtonów. - Baba spojrzał na małą dziewczynę - Baba pomoże, nie martw się Alicjo. Tu też mamy miesiąc - rzekł.
- No i ten... masz też pomagać przez trzy miesiące jako pani doktor w Cheb - wymienił ostatni z szeryfowych warunków. Stwierdził jednak, że dorzuci też coś od siebie. Nie warunek, ale prośbę.
- Było by też miłe, jakbyś przeprosiła pana szeryfa, Alicjo. Mamusia mówiła, że to magiczne słowo, i że naprawia prawie wszystko. Że otwiera ludzkie serca. - rzekł bardzo delikatnie.

Savage przymknęła oczy, wysłuchując w ciszy listy żądań. Kolejne zobowiązania, wymagania i rozkazy. Oczywiście, przecież trzeba było ugrać jak najwięcej dla siebie, najlepiej nie patrząc na cały zewnętrzny świat. Tak było prościej, higieniczniej. Po co zawracać sobie głowę zbędnymi detalami?
- Skoro szeryf chce aby dom Saxtonów został naprawiony, czemu nie wystosuje odpowiedniej prośby do Taylora, dowodzącego akcją porwania… tylko znowu dokłada problem na moją głowę? - westchnęła cicho, mówiąc zrezygnowanym głosem i patrząc gdzieś wgłąb komendy - Po co… łatwiej zwalić winę na mnie, tak samo jak odpowiedzialność. To jak z dawaniem ręki: zaoferujesz palec i nagle okazuje się że łokieć to za mało. Już ktoś sięga po bark… ale bardzo ci dziękuję za wyrażenie chęci pomocy przy tym projekcie - odeszła od krat, by oprzeć się plecami o ścianę i opleść ramionami - Wspaniałomyślnie daje mi miesiąc na naprawienie kolana April, choć gdyby to było aż tak proste, załatwiłby to sam. Tu trzeba specjalistycznego sprzętu, podobny mam w domu. Nie tutaj, jeśli dziewczyna ma nie mieć nogi oplecionej stalową klatką. Endoprotezy są rzeczą… skomplikowaną do stworzenia, zwłaszcza przy naszym aktualnym poziomie zasobów i dostępu do nich. Chcę jej pomóc Babo - przeniosła wzrok na olbrzyma - Pomóc, nie jeszcze bardziej zaszkodzić. Zresztą co ja się martwię. Nie przeżyję tych trzech miesięcy prac społecznych...ba! Nawet dociągnięcie do końca miesiąca jawi się jako czysta fantasmagoria. - parsknęła ironicznie, by zaraz spoważnieć i zmienić ton głosu na o wiele cieplejszy - Dziękuję, że się za mną wstawiłeś i z nim porozmawiałeś. Kwestia przeprosin jest dość problematyczna. Raz że mi nie uwierzy w dobre intencje, mając to za kolejną grę gangera, dwa… ma prawo mi nie ufać, aby to zmienić musiałabym… mu się wystawić. Powiedzieć… wyjaśnić coś, o czym nie chcę rozmawiać. Nie z nim, nie w sytuacji, gdy przehandluje mnie ot choćby Nowojorczykom jeśli tylko znajdzie się okazja do ugrania profitów dla miasta. Kwestia braku zaufania jest obustronna. Ma swojego męczennika, Miltona, którym tak lubi zagrywać… przypominając jaki to dobry i prawy był człowiek. Jak namawiał do pokoju. Tylko rezultaty zostawiały wiele do życzenia- pokręciła głową, zgrzytając przy tym zębami. Pastor nie powinien umierać, nie zasługiwał na to - Nie potrafię zrozumieć czemu mu nie pomogli. Mają pod nosem enklawę z Biegnącym Księżycem… chyba ich lekarzem, albo kimś podobnym. Zimą dostałam od ojca Miltona bandaże przez niego przygotowane: interesujące, wykorzystujące znajomość ziół… dlaczego jego nie poprosili o pomoc, gdy pastor chorował? Nieważne, czasu nie da się cofnąć, musimy teraz patrzeć w przyszłość. Problem epidemii, to nasz priorytet. Trudno, będziecie mieć kolejnego męczennika do kompletu. Dalton się ucieszy, bo niedogodność znów rozwiąże się sama. Bohaterowie najlepiej wyglądają martwi, zresztą gówniany ze mnie bohater. Wybacz epitet, lecz nie przychodzi mi na myśl łagodniejsze określenie - prychnęła na zakończenie wywodu, wracając pod kraty. Oparła o nie czoło, spoglądając na Mulata spod rudej grzywki.
- Chcę, aby Tony poszedł z nami ratować świat… jeśli będzie chciał.

- Kim jest Taylor? - zapytał Baba. Nadal nie do końca orientował się w zajściach, ani tym, kto był kim. - to ta tobie bliska osoba, której Baba nie ma krzywdzić? - dopytał po chwili.
Baba zmartwił się. Przed chwilą wydawało mu się, że przynosi znakomite wieści... a powoli rozumiał, że nie było tak łatwo.
- Pan Patrick też mówił o problemach z naprawą kolana... - Baba zastanowił się. - Może jak powiemy panu Daltonowi, co potrzebujesz Alice, to on to zorganizuje. Może od NY, chyba z nim się rozumie. - niedorzeczność propozycji umykała mutantowi niestety.
Jeszcze bardziej zmartwił się, gdy Alice mówiła o nie przeżyciu choćby jednego miesiąca prac społecznych.
- Baba nie pozwoli by Alicję wykorzystywali tak bardzo. Alicja ma pomagać jako doktor. Baba nie pozwoli na ciężkie prace. - obruszył się, wyobrażając sobie jak ta wątła dziewczyna pracuje przy zrębie drzew lub podobnych nieadekwatnych czynnościach.
- Baba nie pozwoli zrobić krzywdy Alicji. - podsumował. - Będziesz długo żyła, zobaczysz. Przeżyjesz cudowne życie, a na starość będziesz spędzała święta bożego narodzenia w bujanym fotelu, przy kominku i z tuzinem wnuków na kolanach. Albo nawet dwoma tuzinami. W domu będzie pachniało świętami, choinką, ciastem, pomarańczami i czekoladą. I może Baba przyjdzie, będzie udawał gwiazdora, co ty na to? - Baba roztaczał wspaniałą wizję swym głębokim, spokojnym, nieosiągalnym dla zwykłych ludzi głosem.
Odnośnie przeprosin, Baba pokiwał przecząco głową. - Od czegoś należy zacząć. Słowo przepraszam, wypowiedziane szczerze, jest bardzo dobrym początkiem. Baba nie sądzi, by szeryf Dalton widział w tym kłamstwo, nie, gdy Baba wszystko załatwił. -
- Pastor się starał. Ale Runnersi go nie słuchali. Baba to zna, Babę też nie słuchają. Tyle, że Baba nie umie słów, pastor dobrze umiał słowa. Ale gdzie Baba może zmusić, by go słuchali, pastor nie mógł. I znów Alicjo, szukasz winy nie u źródła. Pastor nie umarł, z braku pomocy od Indian. Pastor umarł, bo ktoś mu zrobił krzywdę. - Baba pozwolił pani doktor przetrawić słowa, potem kontynuował - Nie wie Baba, kto powiedział ci, że Indianie nie pomogli. Są zbyt dumni, tak. Ale nie pozwolili by umrzeć nikomu, tylko dla swej dumy. To było by głupie i niehonorowe. Szaman był u pastora, ale nie potrafił pomóc... - rzekł bardzo delikatnie.
Baba zastanowił się chwile po wypowiedzianych przez Alice słowach o byciu gównianym bohaterem.
- Nie martw się. Nikt nie uważa siebie samego za bohatera. A ten, kto tak czyni, nim na pewno nie jest. Jest zatem nadzieja, że jeszcze zostaniesz bohaterem. Takim prawdziwym. - rzekł nieco filozoficznie.
Baba pokiwał głową na znak zgody - Tony to twój tata, i chyba człowiek honoru, Baba nie widzi problemu - oznajmił.

- Taylor to prawa ręka Guido, jest odpowiedzialny za przeprowadzanie działań w terenie i nie tylko. Jest jego kapitanem i najbardziej zaufanym współpracownikiem. Przyjacielem… na sposób w jaki przyjaźń pojmują Detroitczycy - lekarka odpowiedziała głucho, a przed oczami wyrosła jej łysa, ponura twarz Pitbulla. Chodzący agresor, kolejny bliski… tylko jak to wytłumaczyć? Wszystko się pokomplikowało - Robi co musi, choć nie są to dobre rzeczy. Ma w sobie mnóstwo gniewu, zna jeden sposób porozumiewania i zaprowadzania porządku. Jest brutalny, bezwzględny…. wiesz, nie chce, żeby już komukolwiek stała się krzywda… i nie, to nie ten o którym mówiłam. -
Na wieść o współpracy z Nowojorczykami, dziewczyną wstrząsnął pusty śmiech.
- Nie Babo… wątpię aby żołnierze pochylali się nad problemami pojedynczej jednostki cywilnej z terenu nieobjętego protektoratem Noweg Jorku. To tylko cywil… co ich obchodzi? Mają gdzieś ludzi niepowiązanych ze swoją sprawą… tak łatwo skazują ich na śmierć przez wykrwawienie, nie zadają trudu, by sprawdzić czy po wypadku druga strona zdarzenia potrzebuje pomocy. - wychrypiała mając w pamięci wydarzenia zeszłej nocy i oszołomioną, siedzącą pod ścianą Boomer. Odeszli nawet nie sprawdzając co z nią… lecz ktoś jej pomógł. Oni, czy obcy, grunt że zabrał mapy i magazynki w ramach rekompensaty za udzielone wsparcie. Kolejna niewiadoma - Jesteśmy zdani tylko na siebie. Wiem gdzie można by spróbować odtworzyć kolano, sprzęt w większości się uchował. To to samo miejsce, do którego muszę się udać żeby wyleczyć siebie… tak wiem, wygodny paradoks, kłamstwo i tym podobne… ale taka jest prawda. To miejsce, mój dom. Hope... bunkier podobny waszemu, ale bez wirusów. Mieliśmy tam inną specjalizację - przyznała, a ramiona jej opadły. Stała tak przez parę sekund w absolutnej ciszy, dławiąc w sobie rozgoryczenie i strach. Czy olbrzym użyje tej informacji w wygodnym dla niego momencie? Nie wydawał się wyrachowany… wszyscy teraz grali. Gdy jednak Baba zaczął mówić o świętach niewielka lekarka nie wytrzymała. Coś wewnątrz klatki piersiowej zabolało tak mocno, że zgięło całe ciało w pół, wydobywając z ust rozpaczliwy szloch. W tym świecie nie było już miejsca na Borze Narodzenie, ani na pomarańcze i prezenty. Na spotkanie z rodziną przy zastawionym smakołykami stole, by w atmosferze ciepła i radości spędzić jeden wieczór w roku słuchać kolęd, dzielić tym co w życiu najlepsze. Nie było już choinek, bombek i łańcuchów, nie było rodziny. Zostawały Pustkowia, popiół i kurz, chrzęszczące między zębami. Krew i znój. zimno, samotność i te liche momenty dające wytchnienie na tyle, aby nie zwariować. Ludzie walczyli teraz o przetrwanie, z dnia na dzień, bez planowania i zagłębiania w przyszłość. Liczyła się chwila obecna, aktywności pozwalające dociągnąć od świtu do zmierzchu i dalej - do rana. I od nowa, po raz kolejny i kolejny. Czasem się udawało, czasem nie. Wtedy człowiek zamykał oczy na wieczność, raniony kulą, bądź nożem. I niewielu to obchodziło.
Musiała przycisnąć dłoń do ust, by nie zacząć wyć niczym ranione zwierzę. Wbiła paznokcie w skórę policzka, chcąc aby ból ją otrzeźwił, pozwolił skupić. Niewiele pomogło, lecz przynajmniej nie zwracała uwagi hałasem. Obróciła się plecami do Mulata i oparłszy je o kraty, stała ze zwieszoną głową, podrygując w rytm spazmów przeszywających niewielkie ciało. Już nie będzie świąt, z głośników wieży nie poleci “Last christmass”, nikt nie zagra Cichej Nocy na pianinie i nie przyniesie tacki z mlekiem i pachnącymi korzennie ciastkami. Skąd niby mieliby teraz wziąć imbir, goździki, cynamon i kardamon? Po dwudziestu latach Wallmarty, o ile stały, miały niedopuszczalne przed wojną braki w asortymencie. Nic nigdy nie będzie tak jak kiedyś…w sytuacjach takich jak te Savage tym dotkliwiej odczuwała różnice między przeszłością, a teraźniejszością. Relikt minionej epoki, niereformowalny.
- N… nie będzie ś-świąt. Nie dla mni...e - wydusiła łamiącym się głosem - Teraz słowa nie wystarczą, muszą… muszą mieć podparcie. Coś za coś, nie można mieć ciast-tka i zjeść… ciast...ko. Mama, o-ona...coś mi zrobiła, nie wiem co. Przeprowadzała eksperymenty, badania, nie wiem. Nie pozwalała mieć dostępu do swoich prywatnych plików. Tony je znalazł, ale niewiele rozumiał. On nie zna się na medycynie, mama była geniuszem. Przy niej co najwyżej nadaję się do opróżniania kaczek i basenów. Ale zrozumiał najważniejsze… to coś, te zmiany… one mi szkodzą, bardzo. Nie wiem ile mam czasu, bardzo mało. Zrozumiał jedno - umrę, niedługo. Dwa lata nie brałam leków od chwi...od chwili w której mnie znalazł. Maszyny zniszczyły większość Hope, ale nie to co pod ziemią. Zabrały ludzi, pomordowały ich… a-albo gorzej. Nikt nie został. Ani mama, ani doktor Dobson, ani John… nikt - mówiła coraz szybciej i szybciej, oplatając się ponownie ramionami z całej siły jaka jej pozostała - Zajął się mną, bo nie miałam już nikogo, nie było domu, ani starego świata. Nie było tego co znam… tylko Pustkowia. Ruiny. Wojna… broń w rękach każdego człowieka, śmierć i kości. Wszędzie te kości! Gdzie się nie obrócę, zawsze jakąś znajduję - ton przeszedł w panikę, powieki zacisnęły się na głucho - Ludzkie… we wrakach, na polu. W zniszczonych domach, przy drogach i wśród kamieni. Gruzów. Wystające z ziemi, kałuż. Gnijące w rzekach i bagnach. Gdzie nie spojrzeć, jest tylko śmierć… mimo to wciąż się mordujemy. Zamiast spróbować współpracować. Tony mówił, że przywyknę, ale do tego nie da się przywyknąć… nie da. Nie umiem, nie potrafię, jestem za głupia… a jak za dużo pytam, zaczynają się problemy. Ale jedno wiem - nie będzie już Gwiazdki, archaizmu minionej epoki. Chciałabym… tyle, że to płonne nadzieje i marzenia. Nie ważne czego chce, ważne co mogę… zrobić. Byle nie stać w miejscu, nie odwracać wzroku. Nie wolno odwracać… - przełknęła ślinę, wzięła głęboki oddech i znów obróciła się twarzą do rozmówcy - Tata nie chce, abym… mówiła skąd jestem. Wtedy robi się źle, ktoś ciągle czegoś chce. Spójrz - jeden bunkier i ilu chętnych… a tam też jest coś, czego ludzie nie powinni dostać, źli ludzie. Zachłanni, zapatrzeni w siebie, brutalni… albo nastawieni tylko na dobro własnej sprawy, mogący dzięki przewadze siły chcieć podporządkować sobie innych ludzi. Definicja pasuje do większości naszego społeczeństwa. To co leczy, morze i zabijać. Dalton… jeżeli się zobowiążę, będę musiała spełnić warunki umowy. Trzy miesiące dbania o zdrowie miejscowych… zrobiłabym to nawet bez proszenia czy nakazów, gdybym miała czas. Jeśli się zgodzę i ucieknę, tobie sprawię masę nieprzyjemności i reperkusji… nie chcę tego. Bardzo nie chcę żebyś miał przeze mnie kłopoty. Poza tym danego słowa nie wolno łamać… a gdybyś pojechał z nami? Z Tonym, Boomer, Nixem i mną, dopilnował żebym wróciła do Cheb, kiedy już wezmę leki. Wtedy nie umrę, znajdę coś na kolano April, wypełnię zobowiązania, choć z marginesem czasowym… tyle że to i tak gdybanie na przyszłość. Powiedz… proszę, bez pomijania i milczenia. Czy ktoś w bunkrze… ma wirusa, którego pan Patrick kontroluje? O to chodzi z tą kontrolą? Kontroluje zakażenie wewnątrz ich ciał, żeby nie zmienili się w zombie? Dlatego wspominałeś o zakazie zbliżeń fizycznych? Proszę Babo, muszę wiedzieć. To bardzo ważne. Jeżeli są dwa ogniska wirusa, a usuniemy zagrożenie tylko z jednego… nie zrobimy nic. epidemia i tak wybuchnie. Nie martw się, nie pozwolę aby twoim przyjaciołom zrobiono krzywdę. Wyleczymy ich, tak całkiem. Aby nie trzeba było już kontrolować niczego. Przeżyją, będą wolni, będą mogli się całować i robić co uznają za stosowne. Zakładać rodziny… które doczekają gwiazdki i dostaną pod choinkę pomarańcze i czekoladę - zakończyła chrypiąc niczym przerdzewiałe wiadro.

- Nie ten, ale tego też Baba ma nie krzywdzić? - zapytał wyłapując, że znów Alice tłumaczy czyjeś zachowanie. - nawet jak jest brutalny i bezwzględny? - dopytał, używając słów pani doktor.
Widząc reakcję Alice na wzmiankę o świętach, Baba bardzo się zasmucił. - Baba powiedział coś złego? Alicja nie lubi świąt? - głos wyraźnie mu drżał, widząc, jak dziewczyna cierpi. Poczuł się winny... tak bardzo winny... często mówił nie to co trzeba... nie umiał słów.
Gdy Alice odwróciła się tyłem i oparła o kraty, mutant zbliżył się i wciskając ręce, nie bez trudu, przez kraty, objął ją, starając uspokoić. - Baba przeprasza... Baba nie chciał zranić... - rzekł skruszony.
W miarę dalszych słów Baba zaczął rozumieć. No, może poza tym o kaczkach i basenach... Jak opróżnia się baseny wiedział, ale kaczkę? Kaczki chyba się patroszyło... ale może nawet pani doktor nie wiedziała wszystkiego? Nie chciał jej jednak w tej sytuacji wyprowadzać z błędu.
- Nie płacz Alicjo. Baba zrobi dla ciebie święta. Wszystko będzie dobrze. - zapewniał ją, starając się ją uspokoić. Jedynie w części pojmował, przez co musiała przejść. Jej własna matka eksperymentowała na niej? Potworne.
- My w bunkrze też mamy leki. Znajdziemy pana Patricka, on pomorze. Wy obaj mądzi, znajdziecie rozwiązanie. A Baba pomoże. Obiecuję - starał się dodać otuchy, ale i rzeczywiście miał taką wiarę.
- Baba coś wymyśli - rzekł, gdy poprosiła go, by pojechał z nią. - Baba nie pozwoli by Alicja umarła. - rzekł z pełną determinacją. Jeszcze tylko nie wiedział co zrobić. Wierzył jej, tak w głębi serca. Nawet, jeśli pan Dalton go ostrzegał, to on wierzył. Był w błędzie? Grała? Może... nie zdziwiło by go to. Kolejna dziewczyna, która wykorzystuje jego naiwność. Ale to nie grało roli. Była księżniczką w opałach. Płakała... a Babie szczerze krajało się serce, gdy na to patrzył.
Nie chciał jednak obiecywać panu Daltonowi z tą świadomością, że nie dotrzyma słowa. Tak, wroga potrafił okłamać, na wojnie dezinformacja była też bronią. Ale tu chodziło o co innego. Szanował pana Daltona. No i miał zostać pomagaczem szeryfa, to prawie jak być szeryfem. Czuł się rozerwany...
Kolejne słowa pani doktor pozwoliły mu choć na chwilę uwolnić się od nękających go rozterek.
- Tak - powiedział. - kilkoro się zaraziło, gdy walczyli z zombie - przyznał, zdradzając tajemnicę. Ale pani doktor wydawała się bardzo chcieć pomóc. Miał zatem nadzieję, że przyjaciele nie będą na niego źli.
- Oni wiedzą co im grozi. Baba myśli, że się wpierw zabiją, niż się zamienią. Aaron tak zrobił... - rzekł smutno Baba, wspominając snajpera.
- Alicja na prawdę myśli, że umie ich wyleczyć? To bardzo trudny wirus. Nawet pan Patrick... nie potrafi wyleczyć... tylko... kontrolować... - przyznał
- I kaczki się patroszy, nie opróżnia - rzekł wreszcie nadal smutnym głosem, nie potrafią się jednak powstrzymać.
 
Ehran jest offline