Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2016, 13:23   #97
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 2 - Dzieci kukurydzy czyli Ilham i Wendy na polowaniu

Wendy nasiedziała się już wystarczająco nad brzegiem morza wpatrując się w “pieprzony” horyzont…
Wyspa!
By natłok żywych myśli dziewczyn mógł dojść ze sobą do ładu, potrzebowała trochę czasu. W końcu jednak wiadome “bur bur bur” dochodzące z brzucha zrobiło swoje. Ubrała na powrót sandały i ciężki, powolnym krokiem wracała do “obozowiska” i “obozowiczków”... akurat rozmyślając o zjawisku samotności w tłumie…
Gdy jej oczom w końcu ukazały się… najpierw banany, a później Ilham…
Iranka dalej siedziała na swoich paprotkach, wpatrując się z choryzont przed sobą. Wyglądała na wyłączoną, lecz stosik skórek po bananach świadczył, iż dziewczyna od czasu do czasu podjadała.
- Jestem taka głoooodna! - Wendy dopadła się do bananów. - Eeee mogę? - zapytała trzymając już jednego w ręce gotowa obrać go ze skórki.
Kobieta drgnęła wracając myślami z powrotem na tajemniczą wyspę.
- Em… po to je zerwałam, częstuj się. - Gestem dłoni, Il zachęciła niebieskowłosą do jedzenia. - Znalazłam też kukurydzę, będzie można upiec na ogniu - dodała bardziej do siebie, samemu urywając banana.
Niebieskowłosa z pośpiechem otworzyła banana i nie bacząc na kulturalne spokojne jedzenie, zaczęła go po prostu pałaszować. Odezwała się dopiero, gdy miała wolne usta (chociaż tyle zachowując kultury).
- Wszyscy czymś się zajęli… by wszystkim było lepiej… a ja, nie mam pojęcia co ze sobą zrobić… i co zrobić, by wszystkim było lepiej… - przyznała, ściszonym tonem głosu, bo słowa były przeznaczone tylko dla Ilham. Jakoś, szczerze zwierzanie się jej przychodził niebieskowłosej łatwo.
- Wyjątkowo im się zdarzyło… - kobieta wzruszyła ramionami. Faktycznie, wszyscy się czymś zajęli, ale Ilham podejrzewała, że była to zasługa miejsca. Wczoraj na plaży po drugiej stronie wyspy, każdy latał jak porąbany bez celu, a dziś. Jedni zbierali jedzenie, drudzy chrust, a jeszcze inni penetrowali chatkę i okolicę. Gdy opadnie pierwsza ciekawość i przyjdzie rutyna, pewnie wszystko wróci do “starości”. Przynajmniej tak zakładała.
- Umiałabyś dojść do tej walizki? Na pewno jej odnalezienie sprawiłoby wiele dobrego - dodała po chwili dłuższego milczenia nad w połowie zjedzonym owocem.
Wendy pokręciła przecząco głową ze smutkiem wymalowanym na twarzy.
- Nie mam zielonego pojęcia gdzie iść by je odnaleźć. Jeśli miałabym obstawiać… to poszłabym plażą w lewo. Ale to tylko… tak mi się wydaje… i nie wiem jak to daleko. Zaraz się ściemni.
- Nie mówiłam by iść dzisiaj. - Ilham mruknęła pod nosem, dokładając kolejną skórkę do kupki czerwonych łupin. Zapamiętała jednak wyznaczony kierunek, w którym jutro pójdzie jeśli… przeżyje noc. Spojrzała zachowawczo na wodę, marszcząc czoło. - Nie zbliżaj się w nocy do wody…. dobrze? - Kobieta sięgnęła po chustę, która leżała jej na ramionach, po czym okryła nią głowę. Upał zelżał, przegrzanie organizmu jej nie groziło, postanowiła więc wrócić do swoich tradycji i… wyglądało na to, że muzułmanka szykowała się do wstania.
- Dlaczego? - zapytała niebieskowłosa. Nie chciała zatrzymywać Ilham, ale to pytanie nasuwało się po prostu samo.
Iranka stanęła w zakłopotaniu, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Powiedzmy, że mam złe wspomnienia z zeszłej nocy… - Wzruszyła przepraszająco ramionami, wbijając strapione spojrzenie w ziemię. - Może przeczucie… może mylne… po prostu uważaj w nocy na morze - mówiąc to, wdrapała się na chybotliwy stopień prowadzący do chatki i zajrzała do prawie całkiem ciemnego środka.
Od pewnego czasu była świadoma, iż Terry dzielnie w niej sprzątał, odgłosy krzątaniny jednak ucichły jakiś czas temu i wydawało się, że droga do zwiedzania domku, była wolna.
Na pierwszy rzut oka, nikogo nie zobaczyła, więc zachęcona, weszła ostrożnie do środka z cichym perskim powitaniem na ustach.
W pierwszym pokoju nie było nic co by ją interesowało… no może drewniane wiadro, tyle, że było dziurawe… niezrażona jednak, uważnie stąpając po ziemi, przeczesywała po kolei wszystkie kąty nie zwarzając ani na pajęczyny, ani na kurz… ani na małe pluskwiaczki, które w panice wyskakiwały we wszystkich kierunkach w celu uniknięcia bliskiego spotkania z człowiekiem.
Drugie z pomieszczeń… skrywała nieprzenikniona ciemność. To jednak nie przeszkodziło Ilham w penetrowaniu go. Trzymając się futryny co i raz nurkowała we wnętrzu, na ślepo machają i macając wolną ręką.
Górne tereny pokoju były puste… a przynajmniej na takie “wyglądały” gdyż kobieca dłoń na nic nie natrafiła.
Podłoga jednak okazała się prawdziwą skarbnicą… czegoś bliżej nie określonego. Wyciągając ostronie dziwne przedmioty, dookoła Ilham tworzyła się prawdziwa rupieciarnia zardzewiałych ostrzy, które wyglądały jak miecze? Była też drewniana rączka, która w pewien sposób nasuwała klamkę pistoletu… była przerdzewiała płytka… może dno jakiegoś pojemnika? Była szmata… dużo drzazg, więdzej pordzewiałych mieczy, coś co wyglądało jak kij od miotły, którym wymacała żeliwny kociołek, a przynajmniej miała nadzieję, że był to kociołek… a nie na przykład dzwon.
Dalsze grzebanie w zatęchłym “sezamie” nie miało sensu, z każdą chwilą chatkę skrywała co raz większa ciemność. Pozostawiając dalsze odkrywanie na dzień następny, uzbrojona w szablę, która choć cała brązowa, wydawała się twarda i w miarę mocna, wyszła z chatki niczym islamski wojownik o pokój na świecie.
- Idę po kukurydze na kolacje… już mi bokiem wychodzą te banany - rzuciła szybko do Wendy, zeskakując z progu i ruszając dziarskim krokiem w zarośla, na których wypróbowała swój nowy oręż.
Kątem oka Ilham mogła zobaczyć, jak Wendy pośpiesznie zaczyna się podnosić, jakby chciała ruszyć razem z nią, jednak w połowie tego ruchu ponownie opada na miejsce w którym siedziała.
- Okej - odpowiedziała strapionym tonem.
Iranka zatrzymała się, powstrzymując od westchnienia. Niebieskowłosa była dla niej trochę zagadką, wszystkie dziewczyny z jakimi się zadawała nie potrzebowały zaproszenia do wspólnej pracy przy “domowych” obowiązkach. W końcu zawsze było raźniej w grupie… w stadzie.
- Chodź… - zachęciła Wendy, odwracając się z uśmiechem. - Przygoda! Może upolujemy jakiegoś zwierza i wpędzimy mężczyzn w kompleksy! - zażartowała, ale sama stwierdziła, że lepiej by było jakby nic nie mówiła.
Uśmiech, który pojawił się na twarzy zaproszonej Wendy, świadczył o tym, że dziewczyna radowała się z ów propozycji.
- Ale by było! - odparła, tym razem wstając z miejsca i podążając za Ilham. - Tylko, ja nigdy na nic nie polowałam, więc wiesz… może być ciężko. A ty? Polowałaś kiedyś na coś?
- Na myszy w domu - odpowiedziała z niekrytym rozbawieniem. - Miast wojować i udawać mężczyznę… wolałam pomagać potrzebującym na forncie… także jestem niemal pewna, że i dziś i jutro i pojutrze… będziemy jeść tylko warzywa. Chyba, że nas ktoś zaskoczy - dodała kiwając głową w kierunku, w którym mogli znajdować się obozowicze.
- Ten co wygląda jak indianin może będzie umiał polować, co? Bo ksiądz to jakoś nie sądze, a ten trzeci co ma imię coś tam na “Te” to sama nie wiem na kogo mi wygląda… jakiś taki cichy kolo - Wendy spojrzała w kierunku z którego się oddalały.
- Indianina? - spytała zaskoczona, najwyraźniej przypisując nazwę komuś innemu. - Jeśli już mamy na kogoś liczyć to stawiałabym na Tommiego… Nie… - Ilham zatrzymała się intensywnie myśląc. Za cholerę nie mogła zapamiętać imienia wojskowego. - T..Tom.. Tony? Ted? T… - westchnęła poddając się i ruszając dalej. - Najmniej przydatny jest Axel, kler się stara ale jest gorszy od baby, a ten trzeci… widziałaś jakie ma mięśnie? Praca fizyczna to dla niego pikuś, jeśli już masz stawiać to na tego co umie przywalić w zęby. - podzieliła się swoją prostą filozofią z towarzyszką.
- No Iindianin, długie włosy i kanadyjski akcent, i odcień skóry… a to ciekawe, jak się ich nie zna, to można by sądzić co innego. Ale z mięśniami to racja. A ksiądz, to się nie dziwię, oni zawsze tak… nie wiem czy znałaś wielu katolickich księży… w ogóle, to masakra. Byłam w takim szoku, że jest z wami ksiądz. I ta Lane… nie dość, że wyspa jest cholernie dziwna, to jeszcze ekipa łooł. Aż trudno myśleć, że to zrządzenie losu. - Wendy wydawała się przejęta, gadała dość szybko, jakby miała dużo swoich myśli do przekazania i bała się, że ktoś zaraz jej przerwie i nie pozwoli wypowiedzieć ich do końca.
Ilham nie zamierzała przerywać, słuchała uważnie, analizując zasłyszane informacje. Indianin z Kanady… to było dość nietypowe. Wprawdzie wiedziała, że emigracja jest powszechna ale, żeby Axel zaliczał się do kultury desi to tego by nie powiedziała. Na szczęście potok słów Wendy był na tyle długi, iż Iranka w końcu domyśliła się, że pewnie chodzi o rdzennych amerykanów. Cholerne, durne, białe, jełopy… w dodatku rasistowskie, nawet dwóch kultur nie potrafią odróżnić.
- Nie miałam… nie poznałam… w Iranie jest ich dość mało a w Anglii… sama nie wiem - hijabista wzruszyła ramionami na temat księdza. Jej niewiedza wynikała po części z życia w zamkniętym społeczeństwie i po części ze strachu przed obcymi wyznaniami. - Faktycznie trochę przygasł… - nawiązała do Terry'ego ale powiedziała bardziej do siebie, niż do rozmówczyni. - Mam nadzieję, że czuje się dobrze i nie jest to objaw jakiegoś zatrucia… - Ilham wyraźnie zmartwiła się stanem Terry'ego. Jako jedyny z całej trójki okazał jej jako taki szacunek i troskę oraz zaimponował pracowitością.
- Może tak, może nie… nie poznałam go wcześniej. Zatrucia… to dziwna wyspa, mogą tu być dziwne inne niż nasze bakterie, skorą są tu dziwne inne niż nasze zwierzęta i rośliny, co nie? - zapytała Wendy zerkając na Ilham, jakby ta mogła naprawdę coś o tym wiedzieć.
- Z początku tak myślałam… ale teraz trochę w to wątpię. - Obie dotarły już do poletka z kukurydzą. Ilham wskazała palcem na roślinkę, którą miała zamiar spacyfikować. - Na moje… jeśli jesteśmy w świecie djinnów, w co wierze… zwłaszcza po tym jak zobaczyłam wr-wróżkę. - Irance z początku nie udało się odrąbać kolby na którą się zamachnęła, nie zraziła się jednak i po trzecim razie intensywnego napierniczania ostrzem we wszystko dookoła, kukurydza spadła na ziemię. - Więc… na moje… - otarła pot z czoła - dalej jesteśmy na Ziemi, niestety po stronie duchów a nie żywych. Jako ludzie stworzeni z gliny nie jesteśmy w stanie dostrzec świata istot stworzonych z bezdymnego ognia, utraciliśmy tę możliwość wraz z wyganiem naszego ojca z raju.
Wendy podniosła kukurydzę, którą strąciła Iranka, przysłuchując się temu co mówiła.
- Tylko wybrani przez Boga mieli taką sposobność. Na przykład Isa, pokój niech będzie z nim i wszystkimi wysłannikami Boga… czyli Jezus. Pomagały mu dobre jinny, to one uchroniły go od śmierci… bo my muzułmanie nie wierzymy w to, iż Isa… Jezus umarł na krzyżu. Bóg za bardzo go kochał. Mężczyzna został podmieniony… - Iranka otarła pot z czoła. - Tak samo Mahomet… pokój niech będzie z nim i wszystkimi wysłannikami Boga… on również komunikował się z djinnami. - kobieta co raz lepiej odrąbywała kolejne kolby kukurydzy. - Nie wiem jak to się stało… ale trafiliśmy do ich świata, nie tylko je widzimy i słyszymy, ale żyjemy na ich ziemiach… ale to nadal Ziemia a one są stworzeniami boskimi… Allah ma nad nimi władzę, a nad nami czuwa. Nie boję się więc… - ostatnie słowa wypowiedziała z przesadną pewnością, bo wszak lękała się, ale najwyraźniej dzielnie walczyła ze swym strachem w celu, całkowitego wyeliminowania go.
- Aaahmm… - mruknęła Wendy, która słuchała tego wszystkiego z niemałym zaciekawieniem, jednak chyba zupełnie nie wiedziała co teraz powinna powiedzieć. - Eeeee… w takim razie, nie ma co lękać się bakterii. Co nie? Więc może ten na “Te” po prostu czegoś się boi? - wysnuła inną hipotezę niż zatrucie.
- Nie możemy ich lekceważyć… bo sraczka każdego nawet świętego może dopaść… ale obawiać się ich… raczej nie trzeba - zawyrokowała, opierając się na szabelce by trochę odpocząć. - Jinny są dobre… ale są też złe… Szejtan… - Ilham popatrzyła znacząco na Wendy. - Ta wróżka… mogła być dobra ale mogła być też zła… - kobieta, odwróciła sie plecami do niebieskowłosej, ponownie zajmując się rąbaniem kukurydzy.
Gdy kolejna kolba spadła na ziemię, Wendy znów schyliła się by ją podnieść. Złożyła oby dwie w bezpieczny miejscu.
- Może teraz ja chwilę spróbuję, a ty odpoczniesz? - zaproponowała. - Nie chciałabym dostać sraczki, tu. Wiesz, bez kibla i papieru toaletowego. Bleeeeee.
W odpowiedzi usłyszała łagodny, kobiecy śmiech. Kolejna kolba spadła na ziemię.
- Kult papieru toaletowego… tyle drzew się marnuje na wasze blade zadki… a nawet nie jest to higieniczne. - Il odwróciła się do towarzyszki, wbijając w ziemię mieczyk. - MY używamy ablucji… przynajmniej się nie zatrzemy, gdy nas pogoni. - muzułmanka puściła do niej oko, i kopnęła kukurydzę na stosik.
- Co to jest ablucja? - zapytała Wendy, której oczy zrobiły się teraz jakby większe. Miała taką minę, jakby nie wiedziała czy chce wiedzieć.
- Mycie się czystą wodą - wytłumaczyła, czekając na zbieranie ściętych kolb.
Wendy od razu ruszyła do roboty, znów zbierając kolby w jedno miejsce. I przy okazji poruszając ustami jakby liczyła.
- Jeszcze sześć i każdy będzie miał po dwie - oznajmiła. - Tu chyba będzie trudno i z tym. Bo co? Zrobisz kupkę, nałożysz spodnie i pójdziesz wskoczyć do morza by umyć… pupkę. - Dokończyła z lekkim uśmiechem.
- Zabiore wodę ze sobą, nauczyłam się sobie radzić… - Ilham wzruszyła ramionami, jakby to nie było oczywiste. - W łupinie kokosa chociażby…
- Ah racja… o rany! - Wendy dosłownie podskoczyła z kolbą kukurydzy w ręku, jakby coś sobie uświadomiła. - A ciotka? W sensie ten, okres! - I dosłownie złapała się za głowę, chociaż jedną ręką, bo w drugiej trzymała kolbę i to ją przystawiła do głowy zamiast ręki. - Co wtedy? Nie mamy do cholery podpasek!
“ Ja nawet nie mam majtek…” pomyślała w rozgoryczeniu.
- Ja mam za jakieś trzy tygodnie, bo niedawno skończyłam… pewnie będziemy używać szmatek, które będziemy prać. - Wizja ta jakoś jej nie przerażała, jako wiejska dziewczyna, wychowana w kraju pogrążonym w wojnie, takie zachowania były na porządku dziennym.
Podpaski to był zachodni luksus…
- Bleeeeeeeeeeeeeeech. - Niebieskowłosa skrzywiła się. Ruszyła z kolbą którą miała w ręku by umieścić ją na pozostałych.
Resztę pracy spędziły w milczeniu. Ilham wojowała, a Wendy zbierała poległych. Gdy uzbierały odpowiednią ilośc kukurydz, poczęły znosić je w okolice chatki. Niestety musiały zrobić kilka rundek gdyż nie starczyło im rąk do pomocy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline