Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2016, 19:25   #56
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Volund


Gdy Aros było już pogrążone w ciemności, w której tylko światło Maniego i gwiazd i palenisk pozwalało rozpoznać kontury drewnianych hausów i ludzkie sylwetki, ruch i normalny bieg życia ustawał w wydzielonej dla przyjezdnych, dla obcych i dla kupców części miasta. Położona przy samym porcie, miała swoje dziwactwa. Obcy żeglarze i handlarze i ci którzy mieli ich chronić opatuleni byli w futra i często brudne jak na standardy Dunów tkaniny, próbując ochronić się przed północnym zimnem. Niektórzy w innym miejscu mogli być sobie wrogami, ale w Aros przybysze z różnych krain, bardziej i mniej odległych przybyli zazwyczaj by handlować. Jeśli ktoś pałał szczególną nienawiścią do jakiegoś ludu, nie raził go niczym więcej niż niechętnym spojrzeniem lub za dnia jeszcze, na targu - obelżywymi słowy.
O porządek ten dbali hirdmani, liczniej patrolujący zgodnie ze słowy Chlo. Okryty opończą i ubrany w skromne giezło Volund raczej unikał ich i wszelkiej uwagi - na ile mógł.


Jak długo piękne a martwe lico aftergangera było skryte, tak długo nie spodziewał się żadnych kłopotów.


Patrzył po towarach rozstawionych przy zamienionych w magazyny hausach, w których tłoczyli się kupcy wraz z towarzyszami i sługami. Również po namiotach i aparycji zerkał, próbując rozpoznać niektóe z obcych ludów. Germanowie, Anglowie, Sasi, Rusini… Frankoni, wielu których nie znał. Najbardziej różnorodna ciżba w spoczynku, jaką uświadczył. W Danii.


Nie wszyscy byli kupcami. Czasem towarzyszył im rzemieślnik… uczony… czeladnik lub podróżnik z daleka co poznać świat lub uczyć się od innych ludów pragnął. Szukając jednej z takich osób, wpierw szukał ludów, które zeń mogły być znane.
Mimo krocząc zanurzał się w świat odległy od obecnego. Od obecnych problemów i swarów, choć pełen informacji i plotek. Ci, którzy nie spali i nie prowadzili późnych interesów, zabawy toczyli ze sobą przy okazji plotki wymieniając, jeśli porozumieć się zdołali.
Namioty lichsze i bardziej bogate wypełniały przestrzeń między budowlami, gdy kroki niosły Volunda przed siebie. Im dalej podążał tym mniej nadziei w jego umyśle pozostawało. Niewiele osób jakich poszukiwał przybywało z handlarzami. Instynktownie kierował się w stronę bogatej służby, bez myśli wyraźnej stwierdzając, że to tu może znajdzie kogoś, kto pomóc mu zdoła.
Duże ognisko rozpalone przed dwoma sporymi namiotami, strzeżone było przez czterech suto odzianych pachołków. Sporo osób kręciło się wchodząc i wychodząc z chaty, przy której rozłożone były przenośne domy. A ze środka głosy dobiegały w mowie, jakiej dawno nie słyszał. Jakiej nie spodziewał się usłyszeć tak szybko.
Delikatne dźwięki liry sprawiły, że powietrze zdawało się pachnieć inaczej. Pierwsze odruchy niemal sprawiły, że spodziewał się ujrzeć obok siebie dawnych najbliższych towarzyszy.
Zapachniały kadzidełka, gdy służąca wyszła z cebrzykiem, wynosząc z wewnątrz gwar rozmów.


Umarły leciutko rozchylił usta na wspomnienie najdawniejszych… najwierniejszych… towarzyszy i dosłownie poczuł smak goryczy na ustach.
Wszystko inne wciąż smakowało popiołem.
W umyśle miał przez chwilę obraz aktorki, jakie to i w kościele Jedynego za wszetecznice uchodziły, gdy patrzył przez chwilę na służącą. Oczy zajarzyły się ciekawsko gdy wypatrywał ciemnych i kędzierzawszych włosów, i skóry delikatnie przez Sol zabarwionej.
Wystąpił o kilka kroków w stronę pachołków i przekraczających wejście chaty egzotycznych przybyszów i służącej, żeby zatrzymać się dopiero opodal wejścia, pewny, że kto zwróci nań uwagę. Broni nie miał… dłoń jego poprzez połę ruby zacisnęła się na sakwie. W tej nieco majątku Asgera było…
- Χαιρετίσματα. - powitał i odnalazł spojrzeniem pierwszą istotną osobę, która zwróciła nań uwagę.
- καλησπρα - padła odpowiedź ze strony męża krępego i kędzierzawego z zarostem na twarzy co niepełną brodą była. Ciemnobrązowe oczy lekko wilgotne od panującego w środku zaduchu i zapachów szybko przebiegły po Volundzie. W tej samej mowie kontynuował ów człek: - Gościa witać nam znurzonego przyjemnie, gdy w pokoju przychodzi.
- W pokoju. I w skryciu, stąd wieczorem. Tedy przeprosiny wam winien, zanim jeszcze ugościć mnie postanowicie. - skinął głową, faktycznie w przepraszającym geście.
Zapraszający gest wskazał mu drogę w rozświetloną część chaty. Prócz ogniska na środku, stało tu wiele niewielkich glinianych lampek, które rzucały więcej światła niż lampy z błon rybich czy wnętrzności zwierząt jakie stosowali norsmani. Klepisko przykryto miękkimi kapami, na stole stały misy z prostym jedzeniem lecz dużym jego wyborem. Zapach wina zmieszanego z octem, zmieszał się z ziołowymi zapachami pieczonych ryb i mięs.
- Jeśli głodny lub spragniony, u stółu miejsce znajdziesz. Miejsce do spania Ci potrzebne? - mężczyzna prowadził Gangrela ku ławie okrytej skórami.
- Nie. Lecz gościnność ta na podziękowanie zasługuje. Przybyłem głodnym, lecz wiedzy. Z Cesarstwa samego przybywacie, nieprawdaż? - Gangrel spokojnie podążał za mężczyzną. Akcent zdradzał go, ale pomimo początkowych trudności, bardzo szybko przypominał sobie język Bizantów.
- Tak - ciemnowłosy rozmówca pokiwał głową - od wielu tygodni w podróży. - w uśmiechu błysnął zębami - Zwą mnie Eusebius - prawicę wyciągnął by uchwycić przedramię Volunda - Głodny wiedzy?
- Nie umiem w bizantyjskiej mowie się przedstawić. - płynnie i szybko przepłynął przez słowa Pogrobiec - Lecz tutaj zwany jestem… - zatrzymał się na chwilę, namyślając - W waszym języku, byłoby to Vadim. - wybrnął w końcu, nie kryjąc swojego zastanowienia - Poszukuję zaś uczonych.... uzdrowicieli. Napotkałem chorobę, jakiej nigdy nie widziałem u innych chorych. Kiedy zaś byłem w Bizancjum, poznałem, jaką wiedzę mają mnisi służący Jedynemu.
- Chorobę - Eusebius wyglądał na zaalarmowanego - jaką chorobę? - zmarszczył brwi zdenerwowany.
- Nie jestem pewien. Wystąpiła w niewielkiej wiosce, pewien dystans stąd. I tylko u jednej osoby. - zastanowił się na głos - Dlatego poszukuję mędrca lub lekarza, uczonego i doświadczonego. Bizancjum zaś słynie z wiedzy… - Volund zaczął mówić wolniej - Liczyłem, że może ktoś taki wam towarzyszy… Może misjonarz jedynego.
- Hmmm - mruknął rozmówca - Mamy jednego duchownego ale czy on co wiedzieć będzie o medycynie… - poskrobał się po zaroście aż zachrobotało - Poczekaj. Przyprowadzę go.
Pogrobiec skinął skrytą pod opończą głową, i nie powiedział nic więcej.


Wkrótce Eusebius powrócił z korpulentnym mężczyzną, o twarzy nalanej i oczach zatopionych głęboko, niewielkimi szparkami zdającymi się. Urody nie dodawała mu potężna łysina ani rzadka broda, która cienikimi strąkami opadała na pierś.
- Nikodemusie, to mąż co pomocy szuka - rzekł przedstawiając Volunda.
- A tak, tak - czarna opończona mężczyzny nosiła na sobie okruszki i znaki uczty jaką z pewnością delektował się nim przyprowadzon został. - Jakiej pomocy Ci trzeba, synu?
- Dyskursu. Doświadczenia. Wiedzy. I wiem, że mają swoją cenę. - odparł Volund w mowie Bizantów, pokrętnymi słowy sugerując, że nie wszyscy z trzech mężczyzn byli właściwi po toczonej dyspucie… jak też że nie przybywa z pustymi rękoma.
Nikodemus spojrzał na Eusebiusa:
- Dziękuję, żeś mnie powiadomił. Przekaż Arthurusowi, że wrócę do niego niedługo.
Skinięcie głową potwierdziło delikatną odprawę, zaś zakonnik powiódł Volunda ku nieco bardziej prywatnej części izby:
- Cóż Cię trapi, synu - wyprostował się łykając głęboko powietrze i spoglądając na Gangrela z zaciekawieniem.
- W wiosce… nie tak wiele dni stąd niedawno zachorował ktoś na chorobę, jakiej nigdym nie widział. Nie jest to nic dziwnego… - zawahał się Gangrel, uważnie i z nostalgią oglądając mnicha - W Konstantynopolu uczony byłem przez mnicha monofisytę sztuki oporządzania umarłych, jak też studiowania ich ciał jako czynią uzdrowiciele na modłę aleksandryjską. - na chwilę zamilkł, wpatrzony w gwiazdy, te same co wędrowały po firmamencie nad najdostojniejszym miastem świata - Brakło mi mądrości by nauczyć się uzdrawiania żywych. Pomimo to… widziałem chorobę jakiej nigdym nie napotkał, która nie zakaża, ale trawi boleśnie, prawie śmiertelnie. Szukam wiedzy.... o niej… i nie tylko.
- A jakie objawy dokładnie, synu? I okoliczności zachorowania? - Nikodemus pokiwał głową a jego nalane policzki zatrzęsły się przy tym - I jaki skutek tejże niemocy? - niewielkie oczka wpatrywały się w Gangrela uważnie.
- Zczerniałe żyły spod skóry widoczne. Ból, jak gdyby krew samą choroba toczyła i niemoc z tym idąca. Lecz choć plagę Bizantyjską to może przypominać nieco, nikt inny ze wsi całej i podróżnych nie zachorował i może w okolicznościach… tajemnica. - Gangrel spokojnie tłumaczył, równocześnie używając rozmowy by samemu domysły snuć i myśli rozpędzać - Pewnym jednak, że choroba wystąpiła po połknięciu plugawej krwi.
Nikodemus kiwał łysawą głową przy każdym słowie Gangrela. Oczy zamknięte miał jakby analizował z namaszczeniem jego wypowiedź.
- A czy krew opuścić próbowano? Czy taka metoda zmianę przyniosła - dopytywał z namysłem - I jak wyglądały język i usta chorego?
- Nie odmienione… - odpowiedział zrazu Gangrel, przypominając sobie dokładnie okoliczności wydarzenia - Upuszczano krwi, lecz raz jeden. Nie chciałem się podjąć, albowiem nie uczonym w tem, bałem się co uczynić mogę. Metoda zatem może i słuszną się okazać… lecz mi brak wiedzy, co dopełnia dlaczego szukałem prawdziwie uczonego w uzdrawianiu, kogoś z Cesarstwa z wiedzy słynnego. Tu krew jeno ofiarom dla bogów się upuszcza…
- A ofiara choroby… toś...Ty sam, synu? - zaskoczony nieco głos zakonnika przepełniła naraz ciekawość jak i niejakie podniecenie.
- Tak. - odparł spokojnie Gangrel - Gdy pewnym był, że nikt zakażon nie zostaje, postanowiłem potraktować to jako lekcję. I uzmysłowiło mi to, że wiedzy takiej poszukuję. Lecz… - zawahał się na głos - ...nie tylko dla siebie. Jest kto jeszcze komu bym chciał pomóc, z inną słabością… ale nie nim wiedzę posiądę.
- Nie wiem, czy za zapłatę uznać mżesz bitą monetę, na pewno nie chcę cię nią urazić. Pomyślałem jednak,że może w mym stanie widziałbyś też jakąś rekompensatę… gdybyś zechciał choćby użyczyć mi swego czasu i wiedzy, a ja sam i tak musiał odnaleźć odpowiedzi. - Gangrel z kieszeni wyjął sakwę, zaś ręka jego w łunie ognisk z bliska widocznie upstrzona była czarnymi szlakami.
- Ofiarę daj na kościół boży, synu - zamachał pulchnymi dłońmi co zdawały się nigdy ciężkiej pracy zaznać - lub ubogich. Zbadam Cię, lecz czy odpowiedzi jakich szukam znać będę, tego obiecać nie mogę.
Jeśliś gotów, od razu począć możemy.- spojrzał na aftergangera z pytaniem na twarzy wymalowanym i dłonie lekko zatarł.
- Na ubogich… jak dziwnie. - zastanowił się chwilę Volund - Lecz i brat mój kiedyś coś podobnego uczynił, tedy tak się stanie. - na powrót sakwa zniknęła w połach ruby, utwierdzona już słowami berserkera - Wiem zaś, że odpowiedzi nigdy pewne, raczej pytania, lecz jak rzekę… Dwakroć przysługę byś mi wyświadczył, gdybyś nauczył, jak sam zbadać się mogę. Lecz… tak… - Pogrobiec wziął głęboki oddech, gdy powietrze obmyło jego płuca delikatnie ociekające teraz krwią.
- Gotówżem.
- Chodźmy zatem nieco bliżej ognia - Nikodemus ruszył ku palenisku i położył skóry na stole, gestem wypraszając obecnych - Rozdziej się, synu.
Pogrobiec odczekał aż pozostali opuszczą miejsce. Podszedł do stołu, zdejmując opończę i rubę z zawiniętą weń sakwą; porzucił je obok stołu. Bez zawahania zdjął też resztę odzienia, obojętnością ukrywając instynktowną ulgę, którę przynosiła mu wolność od szytych tkanin.
Nikodemus zaś sięgnął ku kociołkowi by wody nieco gorącej nabrać i dłonie obmyć. Rozejrzał się po halli przez chwilę wzrokiem szukając płócien by dłonie otrzeć.
Jego skóra nie była już jednak trupioblada. On sam siebie jednak nie widział, zerknąwszy tylko przelotnie na własne dłonie, których skóra była zdrowego odcienia karnacji. Położył się na stole… jak trup, których sekcje widział tyle razy.
Zakonnik podszedł do leżącego pacjenta i z powagą na twarzy rozpoczął inspekcję ciała nieumarłego.
Pierw włosy przeczesał wsuwając palce w loki Volunda i przesuwając palcami po puklach. Następnie brwi sprawdził podobnymi ruchami i powieki unosić począł.
- Patrz na me palce synu - przesunął tłuściutkie palce z boku na bok obserwując reakcje Volunda.
- Hmmm - mruknał pod nosem do siebie. Miękkie dłonie sunąć poczęły po ciele aftergangera naciskając i badając szczególnie w okolicach szyi, pach i pachwin.
- Czy ból gdzieś odczuwasz? - pytał przy każdym nacisku.
Pogrobiec co sam był czas z umarłymi spędzał, przemywając ich, z rzadka otwierając lub rany szczególne szyjąc i ukrywając bez słowa znosił wszystko. Raczej w skupieniu starał się zapamiętać, co Bizant czyni, oraz zrozumieć dlaczego.
Ten kolejno dłoń każdą obadał okolice stawów sprawdzając uważnie i na koloryt paznokci patrząc. Podobnie uczynił i ze stopami.
- Jak długo objawy takowe? - pochylił się nad pociemniałymi żyłami - Krew upuszczę teraz. Boleć będzie nieco.
Volund skinął głową.
- Tuzin… dni. - w ostatniej chwili się zreflektował - Około. - oczy jego każdy ruch śledziły.
- A czy objawy postępują? - Nikodemus pochylił się nad ciałem Volunda z ostrzem uprzednio ogrzanym nad świecą - Czyś różnice jakowe dostrzegł? - zagadywał specjalnie by szybkim ruchem naciąć skórę głęboko, do żyły dochodząc na przedramieniu. Miseczkę niewielką podstawił by juhę w nią łapać.
Berserker wzdrygnął się przymykając na chwilę oczy. Nie z bólu, który wciąż o wiele słabszy odczuwał, lecz by życie tchnąwszy w umarłe ciało skupić się, by krew ku ranie popłynęła i wyciekała tak jak masy wody opadają w wodospadach.
Jeno strużka.
- Czerń żył coraz bardziej widoczna, lecz słabość co mnie nachodzi… - zastanowił się chwilę, by nie skłamać - Nie wiem na pewno. Walczę z nią co przebudzenie, lecz niezmienną mi się zdaje.
- Chuchnij na mnie synu - Nikodemus podsunął się bliżej ostrożnie miseczkę z krwią piastując w dłoniach. Gdy tylko się nachylił, umarły posłusznie tak właśnie uczynił.
W skupieniu wielkim zakonnik się odsunął i do źródła światła ruszył. Stojąc przy jasności zakołysał miseczką, niewielkie kółka zataczając.
- Hmmmm…. - zastanowienie zmarszczyło mu twarz - trądu wykluczyć nie mogę. Krew twa gęsta i ledwo się ruchowi poddaje. Oddech nieczysty masz także lecz innych deformacji czy symptomów nie widać. A jednak na ból się nie uskarżasz co może również wskazywać na tęże chorobę. - zakonnik spojrzał na Volunda. - Możemy spróbować krew utoczyć i zamienić, ale po tym słaby będziesz i odpoczynku potrzebować będziesz. I opieki. A my ruszać planujemy za dni kilka. Czy masz kogoś kto opieką Cię otoczy?
Chwilę Pogrobiec rozważał słowa zakonnika.
- Tak. - skinął głową - Lecz pomówić bym musiał, czy teraz pod opiekę wziąć osłabionego zdoła. Krwi utoczyć… bardzo bym chciał spróbować. I zobaczyć. - w tonie Pogrobca słychać było zdecydowanie, ale oczy skrzyły się fascynacją. Tę samą ciekawością, którą słyszał w tonie mnicha jak tamten odgadł, kogo omawiana przypadłość toczy.
- Tak tedy, idź i sprawdź i wróć rychło. Bo czas tu istotny, szczególnie, że niepewnym tej diagnozy. - Nikodemus pomagał Volundowi się odziać na nowo. - Nie forsuj się, bo krew wzbudzisz do toczenia się, a przez to i choroba poszerzać się szybciej może. Co zadanie nasze trudniejszym uczynić takoż może zdołać. - spojrzał na Gangrela - Wróć jak najprędzej. Ja poszukam kogoś zdrowego z Aros. - poklepał aftergangera miękką dłonią pocieszająco.
- W skrytości przybyłem. W skrytości iść muszę. - zauważył wyglądający na śmiertelnego afterganger - Powrócę jutro po zmroku wraz z tę osobą… I przyjm me podziękowania, braice Nikodemusie. - pochylił przed nim głowę z szacunkiem, zanim narzucił kaptur opończy.
Bizantyjczyk znak krzyża uczynił nad nim i wymruczał:
- Idź w pokoju, synu.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline