Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2016, 22:17   #13
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
rzeor spojrzał na Hansa z ciekawością.
- Cóż to za sprawa, której nie mogą być świadkami pozostali? Jeśli chodzi o jakieś informacje na temat czarnoksiężnika, najlepiej, gdyby reszta również to słyszała.
- To sprawa osobista i lepiej, żeby taka pozostała - odpowiedział rycerz, a jego kamienna twarz mówiła, że Sigmaryta nic więcej się nie dowie, jeśli nie spełni jego warunków.
- Jak tylko ta audiencja się skończy, porozmawiamy w cztery oczy, jeśli taka twoja wola.
Heinrich splótł palce obu dłoni i przeniósł spojrzenie na Mandreda.
- W latach świetności kultu, należało do niego kilkoro wysoko postawionych osobistości miasta i ich podwładni. Wtedy jednak ten wrzód na ciele miasta udało się wyciąć. Obecnie nie wiemy wiele więcej, prócz tego, o czym powiedziałem wcześniej. Nie sądziliśmy w ogóle, że oni wciąż istnieją. Jak widać czyste zło zawsze znajdzie sposób, by się odrodzić.

Odchrząknął, skrzywiwszy się.
- Nie wiemy, w ilu wyruszyli do zamku, bądź w ilu dopiero wyruszą, ale sądzimy, że z pewnością w kilkanaście osób, gdyż do odprawienia takich rytuałów potrzeba wielu jednostek ludzkich. Khorne to bezwzględne bóstwo, a jego wyznawcami zwykle zostają ludzie agresywni, uwielbiający walkę. Sadyści. Dlatego też cieszy mnie, że zebrało się tu was tak wiele. To dobrze rokuje zadaniu. Inna rzecz, że kulty Khorne'a nie cierpią nauki, a więc nie tworzą zapisków i przykazań dla przyszłych pokoleń wyznawców. Niezwykłą rzadkością jest odnalezienie śladów prastarych rytuałów, co martwi nas jeszcze bardziej, bo jeśli posiadają niedopracowany rytuał wskrzeszenia Drachenfelsa może to przynieść ze sobą tym groźniejsze reperkusje. Dlatego tak ważne jest, byście udaremnili tę próbę.

Następnie zerknął na Ragnara.
- Jak uważasz, krasnoludzie. Z tobą zatem będziemy negocjować, gdy wrócisz z wyprawy. Jeśli wrócisz. - Poprawił się Tottentanz.
Niedługo później przeor wyszedł z Hansem, który chciał porozmawiać z nim w cztery oczy, więc brat Maximilian zabrał pozostałych (oprócz oczywiście Gotfrieda zostającego na miejscu) do wyjścia ze świątyni.
- Podejdźcie do nas jutro, po śniadaniu. Otrzymacie dodatkowe wytyczne co do drogi i obiecane pieniądze - powiedział młody akolita i zamknął za sobą solidne wrota domu Sigmara.
Göttenplatz było o tej porze zupełnie puste, tonące w mgle przyniesionej przez płynącą nieopodal rzekę, więc nie zastanawiając się wiele, ruszyliście do zajmowanych przez was kwater w gospodach Bögenhafen. Każdy w swoją stronę, jednak jutrzejszy dzień miał spleść ze sobą wasze losy na dłużej.



6. Aubentag, Brauzeit 2527,
Bögenhafen, Wielkie Księstwo Reiklandu,


Kolejny dzień nadszedł szybko i po zjedzeniu śniadania, każde z was pojawiło się w świątyni Młotodzierżcy we własnym tempie. Heinrich tym razem przyjął was bez braciszka Maximiliana, za to znów w towarzystwie Gotfrieda Adelsteina, odpowiednio przygotowanego na wyprawę. Przeor rozłożył na biurku sporą, prowizorycznie naszkicowaną mapę z zaznaczonym Bögenhafen, drogą do zamku Drachenfelsa, jakąś wioską i paroma punktami odniesienia. Nie trzeba było być mistrzem kartografii, żeby potrafić się nią kierować i się przy okazji nie zgubić.
- Twierdza Drachenfelsa stoi na wysokiej, skalistej grani w Górach Szarych, około czterech mil nad opuszczoną górniczą wioską o nazwie Felsbockenberg. Do zamku można podejść albo wąską ścieżką wijącą się po zboczu góry, która prowadzi wprost do wrót, albo bezpieczniejszą i szerszą dróżką, wiodącą na szczyt góry, do zrujnowanej bramy. Stamtąd do zamku wiedzie już tylko wąska ścieżynka. - Kapłan tłumaczył, przejeżdżając pomarszczonym palcem wskazującym po pergaminie. - W okolice budowli nie prowadzi żaden szlak, ponieważ Felsbockenberg świeci pustkami od ponad osiemdziesięciu lat. A tak się przynajmniej twierdzi, bo znalazłoby się parę historii, które mówią, że to ostatnie miejsce przed twierdzą, którego pilnują siły nieczyste. Cóż, chyba sami najlepiej się o tym przekonacie. - Tottentanz zdobył się na delikatny uśmiech, a następnie sięgnął do szuflady, skąd wyciągnął pękatą sakiewkę. Rzucił ją na blat, a zawartoć zadźwięczała przyjemnym odgłosem monet. - Wasza zaliczka, a przynajmniej tych, którzy zdecydowali się ją przyjąć. Równo, co do szylinga, chcecie, to przeliczcie, ale wiedzcie, że Sigmaryci nie są oszustami.

Zgarnęliście mapę i pieniądze, pożegnaliście się z kapłanem i opuścilście dom Młotodzierżcy. Z Bögenhafen wyruszyliście między dziewiątym, a dziesiątym dzwonem. Miasto żegnało was lejącym z nieba zimnym deszczem i wyludnionymi uliczkami. Mniej więcej po dwóch kwadransach marszu przez otwarty teren, przywitały was wysokie drzewa Reikwaldu. Ragnar nie był zbyt zadowolony z tego faktu, jednak Aerin i Andariel już bardziej. Niedługo po wejściu w las pogoda nieco się poprawiła - przestało padać, jednak podniosła się delikatna mgła. Powietrze było rześkie i przyjemne.


Lasy Imperium potrafiły być urkoliwe, zwłaszcza wczesną jesienią, gdy pogoda wciąż nie mogła się do końca zdecydować, czy ogrzewać podróżnych nisko wiszącym słońcem, czy podtapiać ich w bezustannie padającym deszczu. Dlatego też aura zmieniała się równie często, co nastrój imperialnej kobiety i takie porównanie wcale nie było na wyrost. Piękne, ozdobione brązowo-czerwonymi liśćmi drzewa przykuwały uwagę i jednocześnie odwracały ją od tego, co najważniejsze, czyli obserwacji szlaku. Choć doświadczeni awanturnicy potrafili skupić się na detalach, bo od tego zależało ich życie. Jedna chwila zawahania, nieuwagi i można było witać się z Morrem, gdyż lasy kryły w sobie zagrożenia dużo poważniejsze, niż niektórzy uważali.

Zbliżało się pogrążone w szarówce popołudnie, gdy zwierzęta stały się niespokojne. Konie strzygły uszami i prychały nerwowo, pies warczał ponuro, rozglądając się po okolicy. Wtem usłyszeliście przeciągłe, wilcze wycie. Niby nic niezwykłego w lesie, jednak z bronią w gotowości wpatrywaliście się w ciemny, jodłowy las po obu stronach przełęczy. Gdy usłyszeliście jeszcze bliższy, niż wcześniej, zew, wiedzieliście, że coś się święci.
- Grobi... - mruknął Ragnar.
W tym samym momencie, z obu stron lasu, z ciemnej gęstwiny drzew, wystrzeliły w waszą stronę przeróżne pociski. Kilka strzał o czarnym upierzeniu lotek, prowizoryczne włócznie o postrzępionych grotach, kamienie oraz grube, zaostrzone gałęzie. Jedna ze strzał musnęła skroń Andariel, zostawiając delikatną bruzdę - gdyby strzelec lepiej przycelował, wyprawa czarodziejki zakończyłaby się, nim na dobre zaczęła. Dwa solidne kamienie trafiły Gotfrieda i Biancę - zakonnik dostał w głowę, przez co na moment świat zawirował mu przed oczami, ale nie upadł, natomiast złodziejka otrzymała cios w prawy bark, jedynie delikatnie okręcając się w bok. Nic, co wyłączyłoby ich ze zbliżającej się walki. Jedna z włóczni trafiła rumaka Ernsta prosto w pierś. Zwierzę wysadziło swego jeźdźca i rzuciło się do ucieczki, brocząc obficie krwią ze śmiertelnej rany.

Tuż po pierwszej salwie, spomiędzy drzew w stronę waszej kolumny wystrzelił ogromny wilk, obnażając długie kły. Siedząca na jego grzbiecie zielonoskóra kreatura uśmiechała się szeroko, odsłaniając wachlarz małych, ostrych ząbków. Jego pancerz stanowiły najpewniej zdobyczne, nie pasujące do siebie części zbroi, a w obu dłoniach dzierżył włócznię i krótki miecz. Zwierzę, na którym atakował, było naprawdę potężne, wielkości małego konia. Najpierw staranował Andariel i Aerina, posyłając ich na ziemię i w kilku susach znalazł się przy Mandredzie. Zaślinione szczęki z łatwością zacisnęły się na szyi rycerskiego rumaka. Zwierzę zarżało z przerażenia i padło pod naporem wielkiego cielska wilka, wyrzucając Mandreda z siodła.

Zielonoskóry jeździec cisnął toporną włócznią w pierś von Grossburga, jednak nie dał rady przebić grubego napierśnika. Widząc to, wódz goblinów odchylił się na grzbiecie zwierzęcia, a jego wilczy towarzysz zostawił wykrwawiającego się wierzchowca, biorąc pole bitwy łukiem i przygotowując się do kolejnego ataku. Pozostałe przy życiu konie rżały, stawały dęba i bardzo ciężko było je utrzymać. Kir ujadał groźnie w stronę linii lasu, przyjmując pozycję bojową. W tej samej chwili z krzaków i spomiędzy drzew wypadły gobliny. Masa goblinów.


Na oko ponad dwadzieścia sztuk, uzbrojeni w krótkie, tępe miecze, maczugi i włócznie, a kilku z nich, trzymając się z boku szyku, ponownie nakładało strzały na sklecone z gałęzi, niewielkie łuki. Towarzyszyli im ich mniejsi pobratymcy, zwani w całym Starym Świecie snotlingami. Skrzeczące, piskliwe, niewielkie kreatury rzuciły się wraz ze swymi większymi braćmi w waszą stronę, pędząc z niewiarygodną zajadłością i determinacją. Za moment miało dojść do zwarcia, a gdzieś z boku wódz zielonych brał właśnie nawrót na swym wielkim wilku, by wbić się między was.
 
Kenshi jest offline