Hoe niechętnie i wcale nie śpiesznie wywlokła się z łóżka. Głowa bolała ją na samą myśl o dzisiejszym dniu. Lisa dalej pomagała Ocaleńcowi w karczmie, a więc sama musiała zająć się zwierzętami i rzeźnią. W dodatku czekała ją nie wiadomo jeszcze o której wyprawa… a jakby tego było mało, podczas gdy jej nie będzie jej podopieczna zostanie sama z Eldritchem, którego do cholery miała pilnować… czy raczej on miał się jej pilnować. Przeklinała w duchu tego, kto kazał zająć się Ocaleńcowi karczmą. Gdyby nie to, mogłaby zyskać cztery pomocne ręce w rzeźni, zamiast stracić dwie… ale co tam, raz nie zawsze. Orczyca dobrze wiedziała, że zamieszania w Szuwarach zwykle są krótkie i chwilowe, po nich zaś następuje długotrwały zasłużony dla wszystkich spokój i monotonia.
Darując sobie takie bzdury jak tracenie czasu na ubieranie się, zielonoskóra owinęła się kocem i jeszcze zaspana, ruszyła otworzyć drzwi.
- Czego - padło z jej ust nim jeszcze zarejestrowała, kto w ogóle stoi przed otwierającymi się drzwiami. - Kogut ledwo zapiał a już czegoś chcą… - marudziła jeszcze pod nosem.
- A dzień dobry szanowna pani - ukłonił się starszy Gnoll. Obaj byli mali, w długich, ciągnących się po błocie płaszczach. Brudni. Spod naciągniętych kapturów tylko im oczy błyszczały.
- My po jajecko - wygramolił w kieszeni dwa pensy młodszy z gości i wyciągnął dłoń do orczycy
- A kogucik też całkiem, całkiem - mlasnął znów starszy wpatrując się w kurnik.
Hoe z pewnym zdziwieniem patrzyła na osobników, którzy zapukali do jej drzwi.
- Jedno jajecko cztery pensy - oznajmiła - a kogucika nie ruszajcie, bo paluszki poucinam. - Dodała bardzo poważnym tonem, patrząc na nich z góry.
Teobald przełknął ślinę i zaczął grzebać za brakującymi monetami.
- Pani nos nie zno. Jam jest Rajmund Cieciółka, węglarz ze Spalonego Lasu z Bełtów. A to je mój syn Teobald. Przyjechaliśmy wczora i przywieźliśmy jednego z waszych. Ryzykowaliśmy życiem by go tu dostarczyć i takie jajecko..
- Spokojnie tatko, mam! - Powiedział ten młodszy wygrzebując dodatkowe 2 pensy i wręczył je Hoe wspinając się na palcach- Dostaniemy jajecko? - Poprosił.
Nim Hoe zdążyła odpowiedzieć, jej czuły słuch wyłapał zbliżające się od strony rynku kroki. Gdy spojrzała w tamtą stronę, zauważyła dobrze znaną posturę Remiego Martina. Oba gnolle też na razie przerwały transakcję i obróciły swoje główki w kierunku gościa.
Hoe z westchnieniem odebrała zapłatę.
- No weźcie sobie to jajeczko, tylko pamiętajcie co mówiłam o koguciku… tylko jajeczko. - Pogroziła swoim gościom palcem, a jej spojrzenie przeniosło się na Remiego.
Bartnik przyspieszył kroku. Miał szczęście, że gnolle, których szukał miały jakieś sprawy z Rzeźniczką. To będzie dużo prostsze niż szukanie ich w “Burym”, a potem jeszcze lokalizowanie Hoe, która w tym czasie mogłaby się już dawno znaleźć pod arsenałem.
- Witaj Hoe. Witajcie panowie - przywitał się, podchodząc.
Niewielkie postaci tylko zadarły na chwile kapturki i przydeptując sobie długie płaszcze zniknęły w kurniku, o czym zresztą zaraz dały znać kury.
- Jasna cholera… - odparła Hoe, zamiast uprzejmie przywitać się, a jej wzrok padł na kurnik - oby nic tam nie wywinęli. Witaj Remi - dodała przenosząc na niego wzrok i odruchowo mocniej opatulając się kocem. Widać było, że została wyrwana z łóżka by otworzyć drzwi.
Wzrok bartnika również podążył ku kurnikowi.
- Taa… Słuchaj, nie odwiedził cię czasem Trouve ? - Remi porzucił obserwację kurnika i przez chwilę kontemplował niecodzienny ubiór orczycy.
- Kartkę mi zostawił wczoraj - odpowiedziała, a widząc (a przynajmniej gdy wydało jej się, że widzi) co kontempluje Remi, spróbowała jeszcze szczelniej owinąć się, chociaż nie było to możliwe. - A co?
- A bo w arsenale właśnie znajduje się grupa mieszkańców Szuwar, którzy podejmują broń - lekko uśmiechnął się bartnik. - Nietypowych masz klientów - dodał jeszcze zmieniając temat.
- Dopiero kogut zapiał… - Hoe dosłownie “zamarudziła”, ledwo co wstała a do roboty miała tyle, że już na samą myśl nie wiedziała w co wsadzić ręce. - Za ile chcesz ruszać?
Martin podrapał się po czuprynie.
- Najpierw wolałbym się dokładniej dowiedzieć czegoś o tych bandytach. Ten stary kobold trochę mnie wczoraj zaskoczył. Dlatego szukałem twoich klientów. No i jeszcze wszyscy muszą się w pełni przygotować - ostatnie mruknął już ciszej.
W tym momencie kogut w kurniku wrzasnął i poszło trochę pierza.
- Czekaj, dobrali się do arsen… JA IM ZARAZ DAM! - Hoe wyskoczyła z mieszkania, ale nie poleciała do arsenału tylko do kurnika. - A mówiłam kogucika nie ruszać! - Koc trzymała jedną ręką, bo drugą groźnie wymachiwała na gnolle.
Bartnik przezornie podążył za nią. Lepiej by było, gdyby gnolle przeżyły. W końcu chciał jeszcze się od nich dowiedzieć paru rzeczy
- Już, już - wybąkał ten starszy i wygramolił się z kurnika ze słomą za kołnierzem - Zadziora taki z niego.
- Mamy jus jajecko, tera ino go jakoś łodgrzać - uśmiechnął się naprawdę szczerze młody Teobald.
- Bardzo pani dziekujemy obaj i się oddalamy - zaczęli się kłaniać Remiemu i Hoe.
- Hola! Hola! Nie tak szybko. Mój przyjaciel słówko chce z wami zamienić - zielonoskóra przeniosła spojrzenie na Remiego.
- To wy jesteście gnollami, które przywiozły ciało America Brassarda, prawda ? - spytał i nie czekając na odpowiedź kontynuował. - Miasto organizuje wyprawę przeciw tym bandytom. Bylibyśmy wdzięczni za informacje - powiedział dyplomatycznie.
Młody gnoll kichnął gromko i zaczął wydmuchiwać nos. Starszy wziął ręce pod boki i uśmiechnął się chytrze..
- To bydzie kosztować - odpowiedział
- Zadziwiające jak często ludzie i inne rasy mylą uprzejmość z naiwnością - westchnął bartnik. - Śpieszę się. Powiesz pan czy nie ?
Hoe politycznie milczała. Z zaciśniętą politycznie pięścią…
Przy okazji przypominając sobie, za co tak lubiła Remiego i zastanawiając się, czy uda jej się go przekonać do tego do czego chciała go przekonać… w odpowiednim czasie i w odpowiedniej chwili.
- To by kosztowało jajecko - zupełnie niewzruszony starszy gnoll, Rajmund odpowiedział czując nosem biznes.
Remi zastygł w bezruchu wpatrując się w oczy gnolla. W jego duszy trwała właśnie krótka walka pomiędzy rozbawieniem postawą gnolla a irytacją.
- Jajecko to wygórowana cena na coś, co można by mieć za darmo, używając siły - rzekł podejmując ostatnią próbę.
Mina Rajmunda zrzedła. Przeniósł wzrok na Hoe, która wydała mu się cieplejsza w obliczu… ale tylko przez chwilę…
- Wszystko już zekłem obezyście, człeku!
- Tatko się tak nie denerwuje - Wtrącił się Teobald jak już pokonał atak kichania - Czy dostaniemy chociaż pensa, sir? - Zapytał i za chwilę dodał - Nie wiemy dokładnie, gdzie znajduje się ta banda, ale będziemy razem wtrącać to wskażemy miejsce, gdzie tego nieszczęśnika Brassarda znaleźliśmy.
- W ramach nagrody dostaniecie zbrojną eskortę i dozgonną wdzięczność mieszkańców Szuwar. A przynajmniej moją - odparł Remi, a wyraz jego twarzy jakby nieco złagodniał. - Oberżystą, jak widzicie niestety nie jestem. Ale liczę, że podczas wspólnej drogi znajdziemy wystarczająco dużo czasu, żebyście się podzieli wszystkim co wiecie - uśmiech, który pojawił się na twarzy mężczyzny z każdym wypowiedzianym słowem stawał się coraz szerszy. - Wszamcie szybko to jajecko i szykujcie się do drogi.
Koboldy oddaliły się, choć nie były zadowolone z tej rozmowy. Okazało się, że mieszkańcy Szuwar chętnie liczą sobie za wszystko i chętnie korzystają z pomocy. Mniej jednak są skorzy do wdzięczności.
- Hmm… - burknęła Hoe, gdy dziwni goście oddalili się od jej domu. Faktycznie, miała bardziej miękkie serce. Dałaby im to jajeczko… jeszcze jedno, chociaż nie była pewna, czy w międzyczasie nie podebrali ich więcej niż jedno. Sprawdzenie jednak musiało poczekać.
- Ech… - mruknął bartnik pod nosem. Zaraz jednak wyprostował się i spojrzał na Rzeźniczkę. - Jak dużo czasu potrzebujesz, żeby się przygotować?
- Jeszcze nie zjadłam śniadania - pożaliła się nieco - muszę oporządzić zwierzęta i powiedzieć Lisie, że mnie nie będzie. Uwinę się tak szybko jak mogę, ale godzinę to najmniej.
Remi kiwnął głową.
- Wiesz, gdzie mnie szukać. Będziemy czekać - dodał i zaczął zbierać się do odejścia.
- Jasne - mruknęła Hoe. Ona skierowała się na powrót do domu. Marząc o śniadaniu…