Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2016, 13:57   #18
Franek Dolas
 
Reputacja: 1 Franek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnie
Hans poczekał jeszcze dobrych kilka chwil, nim spotkanie dobiegło końca, po czym wraz z Heinrichem przeszli do komnaty obok rozświetlonej świecami, jeszcze mniejszej, niż ta, w której ich przyjmował. Na pierwszy rzut oka wyglądała na składzik na jakieś świątynne szpargały.
- Możesz mówić otwarcie, o co chodzi. Jesteśmy sami. - rzucił Tottentanz, zajmując miejsce w starym fotelu pod ścianą.
Hans przedstawił kapłanowi związki swojej rodziny z historią Reiklandu i sprawę wygnania jej z prowincji. Jako rycerz zakonu mógł się poruszać wolno po ziemiach, gdzie zakorzeniona była wiara w Boga-Imperatora, a van der Felsowie już dawno pogodzili się ze swoim losem, lecz według rycerza to właśnie on miał odkupić ich winy i miał tylko jedną prośbę:


- Pieniędzy nie mogę przyjąć. Wstępując do zakonu składamy przysięgę ubóstwa i bez wyraźnego polecenia nie możemy brać zapłaty. Chciałbym tylko, abyś przedstawił moją sprawę komuś, kto będzie mógł złożyć wniosek o wycofanie wyroku wygnania mojego rodu. Wiedz jednak, że nawet jeśli tego nie zrobisz, możesz liczyć na moje ramię w walce ze złem, gdyż to mój obowiązek aby nie dopuścić do przywrócenia nekromanty do życia.


Po tych słowach rycerz wykonał znak młota i udał się w stronę wyjścia zostawiając kapłana aby przemyślał tą sprawę.

***

Hans z niecierpliwością czekał na miejscu spotkania z resztą grupy, która jednym słowem była dość barwna. Zastanawiał się czy wszyscy wyjdą cało z prób, które na ich czekają, a najwięcej wątpliwości miał co do kobiet, które odpowiedziały na wezwanie przeora. Nigdy w swojej karierze nie służył z nimi w boju, ale w myślach powiedział sobie, że przynajmniej ta pyskata blondynka powinna sobie poradzić, sądząc z tego jak się zachowywała poprzedniej nocy była jakiegoś rodzaju najemniczką i znała się na swojej robocie. Elfka, tak jak się spodziewał była wyniosła i trochę zbyt dumna, co niezbyt dobrze wróżyło na przyszłość, jednak wyglądało na to, że potrafi władać magią, a elfy były jednymi z najpotężniejszych czarowników świata. Mógł to być wielki atut po ich stronie albo największe zagrożenie, zależnie od tego, czego szukała w zamku Dachenfelsa. Trzeba będzie mieć ją na oku. Trzecia z kobiet najmniej pasowała do grupy, która miała walczyć z kultem Khorna. Hans wstępując do zakonu Młota Sigmara w Jałowej Krainie ślubował ubóstwo, pobożność i czystość, jednak nie stracił zainteresowania płcią piękną, a młoda dziewczyna, trzeba przyznać, piękną była. Nie dość tego, zwracała jeszcze na siebie uwagę. Hans czesząc konia przed wyruszeniem z uśmiechem wspomniał jej niezręczne zachowanie i to jak ekscytowała się podczas spotkania z Tottentazem, jednak po chwili jego uśmiech zniknął z twarzy, gdy przypomniał sobie inną piękność, którą go omamiła i bez skrupułów okradła w przeszłości. Na ładną buzię może miło popatrzeć, ale z doświadczenia wiedział, że nic dobrego z tego nie wynika.

Inną zagadką była jeszcze zakapturzona postać. Rycerz mógłby się założyć, że to następna kobieta, jednak nie mógł mieć co do tego całkowitej pewności. Zawód jaki wykonywała ta żywa zagadka, był dla niego tajemnicą i nie mógł nawet się domyślać czego się po takim osobniku spodziewać. Następna osoba do bacznej obserwacji.

Wiedziony swoim doświadczeniem, Hans myślał, że na innym rycerzu może polegać, chociaż nie zamienił z nim ani słowa, to w końcu do stanu rycerskiego nie przyjmuje się byle kogo, chyba, że chodzi o Karmazynowych rycerzy, których tradycją było wykupywanie sobie wyższych rang w zakonie, jednak ten na takiego nie wyglądał, przynajmniej miał taką nadzieję. Drugi, ciemnowłosy mężczyzna też wyglądał na doświadczonego awanturnika i w dodatku umiał czytać, co wskazywało na członka klasy wyższej. Co go mogło zainteresować w wyprawie?

Człowiek towarzyszący przeorowi, nie sprawiał człowieka, któremu można zaufać. Widocznie był kapłanem, lub wojowniczym zakonnikiem, jednak jego wzrok zdradzał jakiś obłęd, Hans nie wiedział czy on w ogóle ma utrzymuje kontakt ze światem zewnętrznym. Mimo iż był bratem w wierze, postanowił, że nie będzie odwracał się plecami do tej fanatycznej postaci.

Krasnolud zachowywał się jak... krasnolud. Hans przyzwyczaił się do już do ich specyficznego sposobu bycia w walkach pod Middenheim i lasach Drakwaldu i wcale nie przeszkadzała mu zwyczajowa opryskliwość tej rasy, właściwie wolał to, niż wieczne patrzenie z góry na maluczkich przez osoby wyższego stanu. W słowach i zachowaniu krasnoludów zwykle widać było szczerość i prostoduszność, którą rycerz wiecznie podróżujący po szlaku szanował.

Drugi z elfów sprawiał o dziwo podobne wrażenie. Miał grację i zręczność pozostałych członków swojej rasy, jednak oszczędność w ruchach dawała wrażenie, że jest doświadczony w tym co robił, co ucieszyło rycerza, gdyż pewne ramię i umysł wojownika było tym, co jest potrzebne aby misja zakończyła się sukcesem. Już od początku zaczął szanować elfiego najemnika.

***

Hans wiedział już wcześniej, gdzie jest zamek Konstanta Drachenfelsa i jak do niego dotrzeć, mimo to i tak długo i dokładnie przyglądał się mapie, by żadne szczegóły nie zatarły się w jego pamięci.

Deszcz nie przeszkadzał doświadczonemu na szlaku rycerzowi. Jechał na swoim potężnym, karym wałachu o imieniu Gustav. Był to jeden z najsilniejszych koni, jakich mógł dostać w stajniach Meissen, gdyż z powodu swojej postury porostu zamęczyłby inne dosiadając je przez dłuższy czas. Rycerze z Jałowej Krainy, będącej dominium Wolnego Miasta Marienburg hodowali swoją własną rasę koni, mieszają od wieków krew bretońskich rumaków rycerskich z mniejszymi, ale o wiele wytrzymałymi miejscowymi końmi, którym nie przeszkadzały podmokłe i lesiste tereny tego regionu. Siodło było bez żadnych zdobień, jeśli nie liczyć małego znaku młota otoczonego kręgiem po obu stronach, zaś po jednej stronie do niego przytroczony był w pochwie długi, prosty miecz, i lanca, zaś o drugiej masywny morgensztern o dębowej rękojeści i stalowej głowni najeżonej śmiercionośnymi kolcami. Była to potężna i zaufana broń, z łatwością przebijająca nawet najcięższe pancerze. Rycerze właściwie woleli używać takiego oręża, niż mieczy, które najlepsze były do walki z lżej uzbrojonymi przeciwnikami, gdyż żeby powalić nim przeciwnika trzeba było znaleźć szczelinę w zbroi i pchnąć z całej siły, zaś głownia gwiazdy zarannej, nie dość że dziurawiła zbroję tam gdzie uderzyła, to z łatwością łamała kości pod impetem potężnego ciosu i rozbijała głowy nawet te w najlepszych hełmach.

W końcu wyruszyli. Gdy tylko weszli w las, pogoda się poprawiła, ale Hans i tak założył swój hełm. Były to lasy Imperium, patrolowane przez wojsko i strażników dróg, ale większość żołnierzy Reiklandzkich walczyła jeszcze z niedobitkami Archaona i między drzewami cały czas czyhało niebezpieczeństwo, czy to ze strony zwierzoludzi, czy zielonoskórych, a nawet khornici, mimo iż nie słynęli ze zmysłu taktycznego mogli wystawić swoje patrole oczekując, że ktoś z miasta może wyruszyć ich tropem. Mgła tym bardziej była niepokojąca, ale dopóki słychać śpiewy ptaków i inne leśne zwierzęta, powinien panować względny spokój, który co raz postanowiła zakłócać jedna z towarzyszek podróży.

Rycerz odwrócił się słysząc wesołe trzebiotanie młodej blondynki z tyłu, która sprawiała wrażenie, jakby chciała się zaprzyjaźnić ze wszystkimi częstując ich przeróżnymi wiktuałami i gorzałką. Jeszcze nie zdążyła dokończyć rozmawiać z jedną osobą, a już pojawiała się przy drugiej zalewając ją potokiem słów. Tak bardzo przypominała mu swoim zachowaniem pierwszą miłość, piękną i młodą strzygankę Askię. Może inaczej wyglądała i nie wychowała się w wędrownej trupie cyrkowej, jednak była tak samo żywa i ciekawa świata.

Hans zamyślił się wspominając z żalem i goryczą cygankę i ta chwila nieuwagi kosztowała go to, że nie zauważył jak trzebiotka znalazła się przy jego koniu wciskając mu do pyska owoce.
-Walka to rzemiosło rycerza- odpowiedział na pytanie dziewczyny, a hełm stłumił i zniekształcił jego głos- Przez te okolice nie biegną szlaki pielgrzymów, jednak niedawno z oddziałem walczyliśmy tu ze zwierzoludźmi, którzy uciekli spod Middenheim ze skarbem naszego zakonu- Spojrzał na konia, który odwrócił łeb w stronę tobołka i dodał jeszcze:
-Gustav najbardziej lubi gruszki i chyba wyczuł, że jakieś masz, ale uważaj na zęby, to spokojne stworzenie, ale może ugryźć nieznaną mu osobę- uśmiechnął się do niej, kiedy zaczęła odwracać się w stronę drugiego rycerza, chociaż wiedział że przez hełm tego nie zobaczy, a może właśnie dlatego.

***

Podróż przebiegała bez większych problemów do pewnego momentu. Może by tego nie zauważył, ale ptaki nagle gdzieś znikły, a zwierzęta w oddziale stały się niespokojne. Konie rżały i parskały, a pies najemniczki, która szła na przedzie zaczął warczeć. Rycerz uniósł do góry zakutą w stal dłoń i pokazał znak, nie zwracając uwagi na to, że ktoś może tego nie zrozumieć, żeby się przygotowali, po czym przypiął do lewego ramienia tarczę z godłem zakonu i wyciągnął miecz, który w przypadku zasadzek był odpowiedniejszą bronią, gdyż jeszcze nie wiedział czego można się spodziewać, a o szarży z lancą między drzewami nie było mowy. Z tyłu usłyszał głos krasnoluda:
-Grobi...
To był znak, że wpakowali się prosto w zasadzkę tych małych, krwiożerczych szkodników, które większość uważała za bezmyślnych ścierwojadów atakujących uczciwych ludzi. Hans wiedział co innego. Gobliny może były tchórzliwe, ale kiedy już odważyły się zaatakować to w dużej liczbie i z zasadzki, a w tej sztuce były niezrównane.

Jakby na potwierdzenie tych słów z pomiędzy drzew poleciały w stronę grupy strzały, kamienie i prymitywne dzidy, trafiając niektórych towarzyszy i raniąc ich. Jeden z koni padł zrzucając jeźdźca z siodła i ostatni raz ruszył przed siebie. Nagle z krzaków wyskoczyła potężna bestia, wilk zdaje się, na którego grzbiecie siedział wódz bandy goblinów. Nikt nie zdążył zareagować, gdy zwierz wpadł pomiędzy grupę roztrącając wszystkich na boki i dopadając konia drugiego rycerzy. Gdyby nie ciężka zbroja, ten skończyłby tak samo jak jego rumak. Wilk i jego pan odskoczyli od niedoszłej zdobyczy, a elf z tyłu zaczął nawoływać do uformowania szyku. Dobrze, że ktoś znał się na swoim rzemiośle, jednak Hans wiedział, że kawalerzysta będzie w formacji stanowił zbyt duży cel i koń w stresie mógł przypadkowo kopnąć kogoś, a zwierze, które nie znało tych ludzi, mimo że Gustav był wyjątkowo spokojny, może nie rozróżnić rzyjaciela od wroga.

Rycerz pchnął ostrogami wierzchowca zmuszają go do ruszenia się z miejsca i odbił nieco w lewo, aby nie stratować najemniczki z psem, po czym ruszył jak najszybciej się da chlastając roztrącane gobliny na prawo i lewo mieczem. Jego celem był przywódca zielonoskórych, a właściwie jego wilk, który siał największy zamęt.
 
Franek Dolas jest offline