Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-11-2016, 17:35   #99
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dzień 2 - Cicho i ciemno

Karen wcięło gdzieś, ale nie było także Alaen. Dziwne, przecież umawiali się. Może jest już na plaży, jak wspomniała. Niewątpliwie właśnie tak. Odprowadziła Alexandra oraz Monikę, później zaś ruszyła na plażę. To sensowne. Właściwie, nawet bardzo. Odłożył więc wreszcie sprzątanie oraz podreptał w identycznym kierunku. Przez chwilę rozmyślał o Karen, potem jednak jego myśli zaprzątnęły relacje księdza oraz głuchoniemej dziewczyny. Wydawało chyba się jakoś, że oni się lubią, znacznie bardziej niźli to chyba ogólnie przyjęte. Myśli domorosłego poety zaczęły układać tekst piosenki, którą cicho nucił idąc brzegiem.


Na plaży gorąc praży
Dwa słońca przyświecają,
Twe ciało mi się marzy,
Moje hormony grają.


Wiatr wieje, ptaszek śpiewa,
Podglądam cię zza drzewa,
Gdy kąpiesz się wesoła
I jesteś cała goła.


Ref.
Monika, ach Monika
Twe piękno mnie zatyka ...
Twój uśmiech jest wspaniały
Ma urok niebywały.
Gdy patrzę na twe uda
To widzę same cuda,
Me serce ostro pika
Monika, Monika …


Był jeden sprytny taki,
Co chciał ją uwieść w krzaki,
Lecz wtedy porą ranną
Zdusiłem go sutanną.


W centrum dostał kopniaka,
Więc gdy wyleciał z krzaka,
Machnąwszy na kobietę
Zrobił się eLGieBeTe.


Ref.
Monika, ach …


Minęło trochę czasu,
Poszliśmy raz do lasu,
Grzeczniutko, w rękę ręka,
Rozdarła się sukienka.


Więc zdjęła ją panienka,
Myślałem o jej wdziękach …
Gdy nagle się zbudziłem,
Wiedziałem: tylko śniłem.


Ref.
Monika, ach



Alean nie było. Doszedł do plaży, którą muskały kolejne fale przyboju. Wróżka zniknęła. Może stanęła gdzieś w cieniu, unosiła się pod drzewami?


- Alaen! - krzyknął głośno. Odpowiedziała mu cisza, albo raczej nie tyle cisza, co zwykłe odgłosy przyrody.
- Alaen! - powtórzył, potem zaś jeszcze kilka kolejny razy. - Alaen, gdzie jesteś? - zaczynał się powoli o nią martwić. - Czyżby jej się coś stało? - jego myśli przecięła wizja biednej wróżki, na którą spadło jakieś wyschnięte drzewo. - Alaen! - wrzasnął ponownie szukając, szukając, szukając …


Zziajany wrócił wreszcie do obozu.
- Może zrezygnowała, może wróciła do swoich – pomyślał głośno, niby spokojnie, lecz trochę zrobiło mu się przykro. Czyżby po prostu ot tak sobie odleciała łamiąc wspólne ustalenie? Przecież przyjaciele tak nie robią. Jednak pewnie miała jakiś istotny powód oraz wyjaśni później, pocieszał się. Skołowany wrócił do obozu przed zmurszały domek.


Tymczasem przed chatką gromadzili się powoli rozbitkowie. Ci którym przez ten krótki czas od dotarcia do nowego obozu udało się coś zrobić dla pożytku ogólnego i ci, którzy spoczęli na laurach…


Ilham z Wendy po czterech kursach od chatki do… gdzieś daleko w zarośla, nagromadziły pokaźny kopiec kolb, ściętych za pomocą przerdzewiałej szabli. Wyglądało na to, że rozbitkowie będą mieli na kolację trochę słodkiej kukurydzy, na oko ze dwie na łebka.

Axel miał nadzieję, że tym razem rozpalanie ognia pójdzie szybciej, niż ostatnio. Trochę żałował zapalniczki, ale nawet sobie nie usiłował wyobrazić, jaka by się zrobiła awantura, gdyby ktoś wiedział, że dał sobie ukraść TAKI skarb...
Przez moment zaświtał mu cień nadziei, że uda się wykorzystać znalezione w skarbcu pistolety. Były zardzewiałe, do strzelania użyłby ich jedynie samobójca, ale były skałkowe. A skałka oznaczała krzesiwo i iskry.
Niestety... sprężyny były tak zardzewiałe, że prędzej by się dało wykrzesać iskry zgrzytając zębami, niż za pomocą zamka skałkowego. Idea przerobienia pistoletów na zapalniczki 'alte date' upadła i trzeba było sięgnąć po inne metody.
Axel wybrał jeden z solidniej wyglądających (i cięższych) noży i wziął woreczek z prochem. Proch, na dotyk przynajmniej, wyglądał na suchy, a to znaczyło, że nada się zamiast hubki. Ba, że będzie od niej lepszy.
Zgrabny stosik z suchych wiórów, podsypany tu i ówdzie prochem, stwarzał nadzieję na sukces.
Matka Nadzieja ma, jak wszyscy wiedza, wiele dzieci....
Pierwsza próba zakończyła się spektakularnym niepowodzeniem. Co prawda Axel nie rozwalił ani swoich palców, ani noża, ale snop iskier jakby nie wiedział, dokąd ma lecieć i po co. Najmniejsza nawet iskierka nie raczyła wylądować na smakowicie wszak wyglądającym czarnym proszku, zdobiącym niczym przyprawa wspomniany wcześniej stosik z suchych jak pieprz wiórów. Czy kamień był kiepski, czy też może Axel wyszedł z wprawy?
Na szczęście kolejna próba zakończyła się sukcesem - proch natychmiast buchnął płomieniem, od którego zajęły się drewienka. A potem wystarczyło dołożyć nieco gałązek i obserwować, jak płomienie stają się coraz większe i większe.
Innymi słowy - on już tu nie był potrzebny. Podtrzymywać ogień chyba potrafili...


- To wasza zasługa? - Axel spojrzał na sporych rozmiarów pęk bananów i stos kukurydzianych kolb. W połączeniu z zapasami, jakie zostały po uczcie u wróżek... Brzmiało to optymistycznie. - Dzięki. Teraz już na pewno nie umrzemy z głodu.
- Znalazłyście dla siebie coś ciekawego? - Skinął głową w stronę chaty.
- Niektórzy muszą pracować, by inni mieli dobrze - odparła siedząca przy ognisku Dominika, zaraz po tym umieszczając między zębami kawałek podłużnej rośliny z której cały czas coś plotła. To coś, nawet powoli zaczynało przypominać kształtem podeszwę buta. Solidną podeszwę.
Trzeba było ogień rozpalić, pomyślał Axel. Albo własnoręcznie rozwalić tamte drzwi. Nic jednak nie odparł. A nuż dziewczynę coś ugryzło w zadek. Po co jej złość ma się skupić na nim?
- Ja nic nie znalazłam. - Wendy też postanowiła odpowiedzieć na pytanie Axela. Ta z kolei siedziała podparta o chatę i chyba z nudów, skubała skórkę od banana na coraz to mniejsze części. Dominika zaś, po jej słowach rzuciła na nią niezbyt przychylne spojrzenie, ale nic nie powiedziała.
Ilham skorzystała z zaproszenia do ogniska. Wojowanie z tutejszą roślinnością, trochę ją zmęczyło… a może to ta przerdzewiała szabla, którą się namachała by ściąć kukurydze, a która teraz leżała obok kobiety?
- Było ciemno, więc nie wiem… ale chyba był tam jakiś kontener metalowy… jutro spradzę czy się nada by robić za garnek. - odpowiedziała rzeczowo, zawijając kolbę w liście co by ziarenka były osłonięte przed ogniem, po czym wrzuciła jedną na żar obok ogniska.
- Widziałam tam kocioł - odparła Dominika, nieco niewyraźnie, bo w zębach dalej trzymała kawałek rośliny. Pośpiesznie wyjęła go. - Może ktoś go sprzątnął, umył, albo odłożył w inne miejsce? W każdym razie nie wyglądał na dziurawy.
- Hmmm… może jutro się zobaczy - odpowiedziała Ilham, wzruszając ramionami i wpatrując się w ogień.
- Spróbujemy zrobić jakieś pochodnie, chociaż nie wiem czy to dobry pomysł - Nica odwróciła się by spojrzeć na chatę. - Jeszcze ją spalimy…
- Olej by się przydał - wtrącił się Axel. - Lampki oliwne nie są zbyt skomplikowane w budowie.
- Pytałeś Dafne, czy czegoś nie mają? Może coś mają, tylko o tym nie wiemy, co? - zapytała Dominika, na powrót po tym wkładając liścia do ust i dalej przeplatając.
- Nie miałem kiedy - odpowiedział. - Ledwo zdążyliśmy się przywitać, od razu zagarnęła ją Karen. Może jak skończą, uda się coś dowiedzieć.
- Kokosy. - Ilham przerwała milczenie. - To prawdziwe rajskie owoce. Z nich można zrobić olej - zawyrokowała dumnie, choć spojrzenie utkwione w płomieniach było trochę przytępione.
- Może gdzieś na wyspie jest glina. Lepiła któraś z was naczynia? Kubki? - spojrzał na dziewczyny.
Dominika uniosła przy tym rękę, jakby zgłaszała się do odpowiedzi. Widać, dziewczyna była dość wszechstronna jeśli chodzi o własnoręczne robótki i wytwarzanie czegoś z niczego. Nie powiedziała jednak nic, wciąż z zajętymi ustami.
- Ja kiedyś byłam na wycieczce takiej - odezwała się tym razem Wendy. - I tam coś lepiliśmy, ale moje to w ogóle nie wyszło.
- Moje jakoś nie chciały się dobrze wypalić - przyznał się Axel. - Widać są jakieś sztuczki z ogniem.
- Jutro, o świcie, wyruszam na poszukiwania - Ilham wyprostowała się dodając sobie powagi, po czym spojrzała na szpadę obok. - Ruszę plażą o tam w lewo i wrócę lasem… będę szukać… jedzenia - odparła enigmatycznie. - Będzie mi niezmiernie miło jak tym razem nie będziecie mnie gonić… zwłaszcza wy. - tu skinęła w kierunku mężczyzny, dając mu jasno do zrozumienia, że nie toleruje jego płci w swoim otoczeniu… zwłaszcza gdy ma być całkiem sama.
- Wlassssnie - zaczęła Dominika wypluwając roślinkę z buzi. - Miałam wam to wszystkim powiedzieć, jak wszyscy się tu zbiorą. Ale dobra, póki jest okazja. Uważam, że powinniśmy mówić sobie gdzie mniej więcej chodzimy. Chodzi o to... by kogoś później nie szukać, gdy on się wcale nie zgubił, albo szukać gdy ma się podejrzenia, że jest coś nie tak… a szukać wiedząc gdzie, to już w ogóle rarytas.
- Nie będę cię gonić. - Axel zapewnił Ilham. - Ale z tym chodzeniem przez las uważaj. O tym, że strefa jest niebezpieczna, to wiesz. Ale i w lesie są miejsca, które trzeba omijać. Niebezpieczne rośliny i coś jeszcze. Albo ktoś. Na przykład gdyby się szło na skróty stąd do strefy. Dafne zabroniła mi tak iść.
- Najlepiej się trzymać tej strony rzeki - dodał. - Przynajmniej dopóki nie poznamy lepiej wyspy.
Axel miał wrażenie, że w połowie jego wypowiedzi… zaczął mówić do ściany. Ilham albo się wyłączyła albo zignorowała nie tylko jego ale i Dominicę, poświęcając całą uwagę kukurydzy w węglu. Ten brak zainteresowania go nie obchodził. Ilham była, teoretycznie przynajmniej, dorosła, mogła więc robić, co chciała. A jeśli nie dorosła do dorosłości, to na to on już nic nie mógł poradzić.


Po jakimś czasie wrócił do obozu Alex z Moniką. Mężczyzna zajął się dokładaniem do ogniska; patrzył coraz bardziej nerwowo na ciemniejące niebo. Monika usiadła blisko ognia, lecz ksiądz nie dołączył do niej, bo zobaczył dwie rude zbliżające się z zapewne wspólnej przechadzki.
Ruszył ku Dafne.
Karen mogła spostrzec się, że Dafne zwolniła kroku. Powód tego zachowania miała zresztą przed sobą. Ledwo co pokazała się w obozie, a już ksiądz urządzał na nią szarżę.
Z czystej automatycznej reakcji obronnej, Karen stanęła mu na drodze, zerkając przez ramię na Dafne.
- Dafne - odezwał się podchodząc. - Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Tu? - zapytała krótko syrena, która miała i tak zablokowaną drogę do obozu, a więc stanęła.
Axel nie ruszył się od ognia, ale cały czas obserwował zajście, gotów do interwencji.
- Odejdźmy kawałek, z dala od reszty. - Alexander był lekko spięty. Słońca nie dawały już światła.
- Może, w stronę oceanu? - zapytała uprzejmie, swoim słodkim głosem Dafne.
Zadrżał lekko nie wiadomo czy przez ten głos czy przez zapadającą ciemność.
Kiwnął głową i ruszył w stronę plaży oglądając się na nią. Wsadził rękę do kieszeni namacając kozik, który wziął z chaty.
- Ja pierdzielę! - powiedziała głośno i z mieszanką zdziwienia i entuzjazmu Wendy, gdy tamta dwójka już zaczęła się oddalać. - Jeszcze jeden rozbitek? Druga ruda? Ma te wróżkowe ciuchy, ale nie ma skrzydełek. Może jeszcze kogoś znajdziemy? - zapytała z nadzieją w głosie, rozglądając się przy innych jakby spodziewała się, że potwierdzą lub zaprzeczą.
- Nie rozbitek, ale i nie wróżka - powiedział Axel. - Przynajmniej nie taka ze skrzydełkami. Tutejsza w każdym razie - dodał tytułem wyjaśnienia.
Gdy natomiast oboje ruszyli w stronę plaży, zamyślona Karen najpierw zerknęła chwilę na Axela, a odwracając od niego wzrok powiodła po wszystkim w obozowisku, aż zatrzymała swą uwagę na Terry’m. W końcu chyba nastała taka pora, że wszystko co trzeba było przygotować było zrobione i można było już nieco odpocząć.
Ilham podskoczyła wystraszona, jak zwykle, nagłym zachowaniem Wendy. Spłoszona popatrzyła na Karen a później na Dafne i… zmarszczyła w zamyśleniu nos. Mieczykiem wyturlała upieczoną kukurydzę, po czym oddaliła się od ognia i rudowłosej.
- Może ty też jesteś Aalaes’qa? - Axel spojrzał na Karen. - Może od razu się przyznasz? - powiedział żartobliwie.
Karen odwróciła na sekundę uwagę od Terry’ego i znów spojrzała na Axela. Uśmiechnęła się, rozbawiona, nieco bardziej, niż by to wynikało z jego ‘żarciku’. Najwyraźniej o czymś pomyślała jeszcze dodatkowo
- Nie, choćbym chciała, nie wyrośnie mi ani ogon, ani skrzydełka… Przykro mi. Jestem całkiem zwykłym człowiekiem, o specyficznej wyobraźni i zdolności do przenoszenia tego na papier… - odpowiedziała mu i podparła biodra rękami. Zerknęłą tylko za odchodzącą z Alexandrem Dafne, po czym westchnęła. Była zmęczona już dzisiaj tym wszystkim co się działo…
Tymczasem Boyton siedział odpowiadając na spojrzenia Karen, ale ogólnie jakiś zamyślony. Może nadejściem Dafne. Postanowił nie odzywać się do owej syreny, jeśli było to tylko możliwe. Ona rozumowała jakoś inaczej i wydawało się, że zwyczajnie drażnią ją jego słowa, bez względu na sens, okoliczności oraz całą resztę. Ignorowała wypowiadane treści, albo jakoś filtrowała je dziwacznie, lub interpretowała na niekorzyść coś, co miało wydźwięk dokładnie odwrotny. Dlatego więc żeby nie budować niepotrzebnego napięcia, po prostu siedział cicho. Będzie chciała, to sama to zrobi, tymczasem chyba nie było sensu cokolwiek czynić.
Karen odnotowała, że Terry jest wyraźnie mocno zamyślony. Czy to ze zmęczenia, czy z tytułu tego, że Dafne się pojawiła na horyzoncie - nie wiedziała. Miała nadzieję, że to po prostu zmęczenie, ale to tylko jej optymizm. Znów na niego zerknęła, po czym podeszła bliżej do ogniska i skrzyżowała ręce pod biustem
- Mam sporo przydatnych dla nas informacji. O wyspie, o terenie na którym będziemy bezpieczni, ale też o roślinności i trochę o zwierzętach - zaczęła w miarę poważnym tonem, a jej uwaga skupiła się na dłuższy moment na Ilham.
Kiedy kobieta zorientowała się, że wszyscy (którzy mogą) słuchają, dopiero kontynuowała.
- To miejsce jest zdecydowanie zastanawiające… Ma pewne zasady, których dla własnego dobra, powinniśmy przestrzegać.
Po pierwsze, ta wyspa, jak już wiemy, to tereny Aalaes. Nie wiedzieliśmy natomiast, że pod nią leży sobie spokojnie pod wodą miasto syren, a na samej wyspie są jeszcze, jeśli dobrze się orientuję, dwie wioski? No, przynajmniej o jednej wiem gdzie, tyle o ile, się znajduje… - Karen zrobiła krótką pauzę i zmarszczyła brwi, chciała by to co mówi było jak najbardziej jasne, więc nie zaczęła rzucać tymi chwytliwymi nazwami
- Nie powinniśmy przekraczać wyspy z powrotem na stronę gdzie wcześniej byliśmy. Chodzenie po dżungli jak nam się podoba, może się dla nas fatalnie skończyć.
Axel… - przerwała i zerknęła na niego
- … tam, po lewej stronie, gdzie chciałeś iść na skróty do tego miejsca, najwyraźniej znajduje się wioska Aalaes’fa i lepiej byśmy tam nie chodzili, żeby się nie spłoszyli. Bo raczej mają o nas niezbyt jeszcze przychylne zdanie… - Znów rozejrzała się po wszystkich, po raz drugi zawieszając wzrok na Ilham
- W dżungli są różne zwierzęta, ale nie będziemy na nie polować. Będziemy to musieli uszanować, na diecie z ryb też da się wyżyć. Ważne jest też to, że w dżungli, niektóre ze zwierząt są groźne, ale nie tylko… Ponoć są tam jakieś halucynogenne rośliny, ale też i takie co będą w stanie pożreć i nas. Więc naprawdę… Ograniczajmy samotne spacery, a szczególnie jakiekolwiek spacery poza teren granicy rzeki… Aha, apropo. Rzeka płynie wokół góry. Na górze mieszkają te złe Aalaes’vo - tu Karen zerknęła na Wendy, która mogła nie znać jeszcze tej historii
- Są niebezpieczne i po prostu nie przekraczajmy rzeki na jej drugi brzeg, chociażby leżało tam dwieście koszy jabłek i bilet na cały dzień do kasyna w Las Vegas. - Rudowłosa znów na moment zrobiła pauzę, żeby wszyscy mogli przetrawić co do tej pory powiedziała.


- Na wyspie rzadko pojawiają się tacy jak my… Przede wszystkim powinniśmy być wdzięczni Dafne, bo to dzięki niej żyjemy. Wszyscy, włącznie z Wendy. To ona nas wyciągnęła i tu zabrała - zaczęła kolejny temat Karen, mając nadzieję, że to nieco ostudzi wątpliwości w stosunku do Dafne
- Co więcej, żyje tutaj ktoś z naszego świata. Będę chciała z nim oczywiście porozmawiać. Ah… No i Dafne powiedziała mi jaki jest sposób, byśmy się stąd wydostali. Ale sądząc po jej minie, gdy o tym mówiła, to będzie bardzo trudne… - Pisarka już zostawiła ten temat. Jeśli będą chcieli wiedzieć jak to dokładnie miałoby działać, niech pytają. Zerknęła ponownie na Ilham, ale teraz i na Dominicę
- Jeśli będziemy kiedyś zrywać jakieś rośliny przy Aalaes’fa, znaczy tych skrzydlatych, musimy pamiętać, żeby przeprosić roślinę, zanim ją zerwiemy. Zgaduję, że cenią one sobe niesamowicie każde życie więc szanujmy ich poglądy. No i nigdy niczego nie marnujmy. To na razie myślę, że tyle… - powiedziała spokojnie, kończąc ten długi wywód
- Wszystko jasne? - zapytała, czekając teraz aż reszta coś powie. Nie siadała, albowiem zdecydownie miała ochotę wkrótce się gdzieś przejść, a już się nasiedziała na razie na plaży.
- Przeprosić rośliny? - zapytała Dominika unosząc brwi, zupełnie jakby tej kwestii nie usłyszała dobrze. Po tym jej wzrok padł na zgromadzone obok niej zerwane rośliny, z których plotła sandały. Swoją drogą, jeden był już prawie gotowy. A podeszwa drugiego czekała tylko na resztę.
- No w sensie, jeśli jedna ze skrzydlatych będzie w pobliżu, ale jakby nam się wyrobił nawyk robienia tego, nawet bez ich obecności, to też by było ok… - Karen uśmiechnęla się lekko. Czuła się jak w filmie fantasy, w ogóle rozpatrując taką opcje.
- Ja pierdole… ale to wszystko ostro pogrzane - Wendy przejechała dłońmi po twarzy, wyglądała zupełnie jak ktoś, kto całkowicie nie rozumie co się wokoło niego dzieje i z trudem akceptuje dziwny sen jako rzeczywistość. - Nie możemy jeść mięsa! Boże przena… o ja pier… - rozejrzała się gwałtownie i wypuściła powietrze z głośnym “uff” orientując się, że przecież księdza nie ma. - I ten, we wszystkie te srutututu wierzymy? Bo co, lepiej nie sprawdzać nie?
- Widziałaś skrzydlate wróżki? - spytał Axel. - To i lepiej uwierz w całą resztę. Bez względu na to, czy to się nam podoba, czy nie, jesteśmy na obcym terenie, którego praw nie do końca znamy. Zapewne wszystkie Aalaes traktują rośliny i zwierzęta jak bliskich krewnych.
- A ten, mówiła gdzie znaleźć te halucynogenki? W sensie wiecie… lepiej byśmy ich nieświadomie nie ten tego, no nie? - Wendy zdecydowała się na jeszcze jedno pytanie, o nieco innej maści niż jej poprzednie wątpliwości.
Terry wysłuchał oraz przyjął do wiadomości, jak jest oraz co trzeba zrobić. Trzeba dziękować roślinom. Nie ma sprawy, może nawet skakać przy zrywaniu listka, jeśli istnieje tutaj taki zwyczaj. Bez mięsa, tylko ryby? Jakoś się przeboleje. Inne wioski. Doskonale chyba, pewnie trzeba będzie sprawdzić. Można stąd zwiać? Być może to nawet dobrze. Ograniczenie chodzenia? Całkiem sensowne, wszak tropikalna puszcza stanowi siedlisko groźnych roślin oraz zwierząt. Wreszcie Dafne ich uratowała? Skoro tak twierdzi, być może tak się właśnie stało …
- Czy mógłbym prosić, Axelu, byś podziękował ode mnie Dafne za ratunek? - spytał mężczyznę. - Mam dług u niej, ale spłacę go może kiedyś, jeśli pojawi się odpowiednia okazja. Jak wiesz, nie rozmawiamy ze sobą, a ty chyba spotkasz ją najszybciej. Oczywiście jedynie, jeśli nie sprawi ci to jakiegoś problemu – powiedział spokojnie.
- Uważam, że od ciebie podziękowania przyjmie równie chętnie - stwierdził Axel - ale jeśli chcesz, to jej to przekażę przy najbliższej okazji - zapewnił.
- Byłbym wdzięczny za pośrednictwo - przyznał Terry. - Podziękowanie osobiste z mojej strony pod tym względem byłoby szczere, ale na pozostałe kwestie mamy raczej zupełnie odmienne spojrzenie. Nie chciałbym więc zadrażniać sytuacji, gdyby któreś z moich stwierdzeń okazało się niezręczne, niemiłe lub w jakikolwiek sposób popsuło relacje pomiędzy nią oraz drużyną - wyjaśnił wdzięczny za wyrażenie zgody, następnie zamknął jadaczkę ponownie wpatrując gdzieś ku przestrzeni obok morza oraz palmowego lasu.
Karen przyglądała się Terry’emu po jego słowach chwilę, ale nic nie powiedziała. Na razie. Zwróciła wzrok na Wendy
- Nie powiedziała gdzie są te halucynogenne, ale sądzę, że w okolicach tego miejsca i innych jadalnych roślin tutaj ich nie ma, bo wskazała mi część wyspy aż do rzeki, jako stosunkowo bezpieczną… No byle, żeby nie przechodzić za połowę i nie zrobić skrzydlatym najazdu na wioskę… - westchnęła cicho.
Ilham jeśli słuchała to nie było tego po niej widać. Uparcie milcząc, wpatrywała się gdzieś w horyzont. Nie miała bladego pojęcia o czym mówiła Karen. Jeśli iść tokiem rozumowania Wendy, to za bladego chuja nie wiedziała o czym ruda od kilkunastu minut nawijała. Pytać jednak nie miała zamiaru, w ogóle nie miała zamiaru w jakikolwiek sposób spoufalać sę z grupką obozowiczów. Zrobiło się ciemno, objęła więc wartę, siedząc w odosobnieniu… na uboczu, jedząc pieczoną kukurydzę i czujnie wpatrując się w znienawidzone fale morskie.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 07-11-2016 o 17:48.
sunellica jest offline