Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2016, 12:30   #35
Goel
 
Goel's Avatar
 
Reputacja: 1 Goel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputacjęGoel ma wspaniałą reputację
Quin: Napierdolić.


Quin lubił tę grę i postanowił dorzucić swoje trzy kredyty do rozgrywki, kiedy przechodził do klaustrofobicznej kanciapy Pitchforda. Turianin rzucił Jahleedowi pytające spojrzenie, aby towarzysz potwierdził identyfikację ich informatora. Doker spał w najlepsze, mimo ciekawej akcji dziejącej się na monitorze. Quin dyskretnie włączył nagrywanie w omni-kluczu - nigdy nie wiadomo, co może być na kogoś hakiem i kiedy się to przyda. Rozejrzał się po pomieszczeniu zwracając uwagę na detale. Puszki po konserwach, napoje z kofeiną, kilka opakowań po żarciu na wynos. Charles Pitchford nie był zapewne okazem zdrowia.


Quin: Nahaj.


Quin mimo zajmowania się dokerem grał dalej. Lubił trenować multizadaniowość umysłu, w której musiał wyćwiczyć się każdy oficer śledczy SOC. Przydawała się w pracy, kiedy jednocześnie trzeba było kombinować w kilku różnych sprawach. Kiedy stwierdził, że zebrał już materiał mogący się przydać w przyszłości, wyłączył omni-klucz i potrząsnął chrapiącą postać za ramię.


Quin: Umykają ci ważne wątki fabularne, przyjacielu. Napletek.


Pitchford podskoczył naraz, przerwawszy szczególnie długie chrapnięcie i spojrzał ze strachem na Quina. Odsunął jednym ruchem krzesło, tak że poleciało wprost na volusa i sięgnął po pistolet. Teraz dopiero dostrzegł starego znajomego.


Charles Pitchford: Jahleed… ty kurwa, co jest?


Zauważył, że wciąż ma opuszczone spodnie, więc schylił się i podciągnął je, starając się nie spuszczać ich z muszki. Gdy Pitchford zasłaniał swoje chude, owłosione i blade łydki, Quin mógł mu się lepiej przyjrzeć. Doker miał na oko czterdziestkę, miał krótkie, płowe i nieregularne włosy, podłużną, szczurowatą twarz i głęboko osadzone, małe, szare oczka. Spoglądał na nich nieufnie, a żyła na jego szyi barwy papieru pulsowała szybko. Był chudy, anorektycznie chudy, za to dosyć wysoki, choć i tak niższy od turianina. Coś mówiło Quinowi, że nie miał wielu przyjaciół, o rodzinie nie wspominając.

Jahleed Von: … To ja się pytam: co jest?! … Przyjaciela? … Krzesłem?! … I podciągnij, na miłość twoich bogów, gacie! … Tfu! … Mamy kilka pytań, ot co - może byś czegoś nalał, co? .. Gdybyśmy chcieli cię zabić, zrobilibyśmy gdy spałeś … czyż nie, Quin?

Quin: Witaj. Jestem Quin. Przyjaciele Jahleeda są moimi przyjaciółmi, więc nie masz się czego obawiać. Podobno znasz wszystkie miejsca na Qmedze, gdzie można zobaczyć fajne dupeczki. Zaprowadzisz nas w jakieś ciekawe rejony? Dzisiaj to ja stawiam.


Nie trzeba było geniusza, aby wywnioskować, że Pitchford nie ma wielu okazji do tego, aby grzmocić jakieś cipki. Quin zamierzał spełnić jego mokre fantazje, aby przerobić dokera na trwałego informatora działającego z wdzięczności a nie tylko dla łapówki. Obietnica darmowego bzykania asari spowodowała, że jego smutny wzrok onanisty nieco poweselał, lecz równie szybko synapsy przesłały sygnały do mózgu.


Charles Pitchford: No… co? Nie chcę, kurwa, nigdzie z wami iść! Wypierdalajcie stąd, kurwa, bo zawołam ochronę!


Było to bardzo dziwne dla Jahleeda. Charles PItchford w Wersalu się pewnie nie chował, ale nigdy też nie okazywał tak daleko idącego chamstwa w stosunku do starych znajomych. Może był rozdrażniony, a może przyczyną jego niezwykłej nieufności było co innego…?


Quin spojrzał na dłoń trzymającą pistolet. Kosmate od ciągłej masturbacji łapsko luźno trzymało kolbę, ale nadgarstek miał usztywniony. Nie strzeli, dopóki nie puszczą mu nerwy. Mieli trochę czasu, jeżeli rozegrają to poprawnie. Turianin powoli uniósł puste ręce, pokazując, że nie ma broni.


Quin: Ok, stary. Wygrałeś, już się wynosimy. Ale zrozum, od trzech miesięcy jesteśmy w podróży na statku. Nie widzieliśmy od dawna lasek i musimy coś zadupczyć przed powrotem na pokład. A nie mamy czasu na chodzenie po wszystkich lokalach i sprawdzanie gdzie warto.


Quin starał się kupić trochę czasu. Zamierzał zagrać przed Pitchfordem “swojaka”, kogoś z podobnymi problemami i pragnieniami, kogoś z kim doker mógłby się utożsamić. Były agent SOC brał udział w szkoleniach z osobowości różnych ras i z tego co pamiętał to ludzie najlepiej dogadywali się z im podobnymi - czy to statusem, bogactwem czy zainteresowaniami. Turianin chciał uderzyć w tę nutę.


Jahleed Von … A no właśnie, Charlie … Wróciłem do naszego wesołego chlewiku … I potrzebuję kogoś, kto wtajemniczy mnie … w obecne porządki panujące na Omedze … A że przy tym jeszcze … jak wy to mówicie w ziemskim … pociupciasz, tak? … No, nie daj się namawiać - choć zrobić użytek z innej … hm, giwery. … I tak, my stawiamy drinki i dziewczynki, ha ha!


Jahleedowi conajmniej nie podobała się reakcja Charlesa - może odwiedził go już ktoś z Krwawej? A może odwiedziny odbyły się tuż po zniknięciu Vona i nie należały do najprzyjemniejszych? Najważniejsze było teraz uspokoić dokera - volus miał cichą nadzieję, że Quin nie rzuci się na jego starego znajomego, gdy ten opuści tylko broń. I czegóż, u licha, tak naprawdę chciał Quin od dokera?!


Pitchford spoglądał nieufnie to na jednego, to na drugiego, wciąż celując w ich klatki piersiowe. W końcu, usłyszawszy uspokojające słowa Jahleeda, schował broń.


Charles Pitchford: No… dobra. Jak stawiacie. Ale, kurwa, mam was na oku. Ciebie też, Jahleed.
Zamilknął na chwilę, jakby wciąż nie był pewien tej decyzji.


Charles Pitchford: Chodźcie, kurwa. Niby jestem na służbie… ale chuj tam.

Machnął ręką i przeszedł bezceremonialnie między nimi.
 
Goel jest offline