Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2016, 16:18   #102
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Dzień II wieczór - Terry, Karen, Przyczajone cycki ukryty… wonsz Cz. I


Boyton szedł przy Karen rozglądając się ciekawie.
- Cóż, drugi dzień na wyspie mija - powiedział.
Rudowłosa przytaknęła mu głową
- Mhm… Dzisiejszy dzień był jakoś strasznie długi… Wcześniej ci już mówiłam. A szczególnie po tej rozmowie później - zawiesiła się na chwilę, jakby urwała w pół zdania. Kierowała ich kroki w stronę ogródka. Od niego bowiem droga miała już być prosta
- To przez Dafne tak przycichłeś? - zapytała zerkając na niego.
Skinął.
- Przez nią oraz całą tą sytuację. Nie cierpię takich. W wojsku było prosto i miało to swoje zalety, choć wady też. Nie lubię, nie lubię takich sytuacji i … nie lubię kłamców - dodał gryząc wargi, jakby coś nimi mielił.
Karen zgadzała się z nim w tym miejscu
- Kłamstwo nie jest niczym dobrym. Sama go nie toleruję. A co do całej tej sytuacji… Cóż… Jest dość męcząca, ale myślę, że za jakiś czas się uspokoi. Przynajmniej mam nadzieję - była sobie w stanie wyobrazić, jaki pogląd na takie ‘szczekanie’ i podgryzanie się może mieć Terry właśnie po spędzeniu czasu w wojsku
- Grunt to nie wchodzić między młot, a kowadło. Wiesz, jesteśmy tu dopiero ten drugi dzień i teraz na razie wychodzą te niedotarcia charakterów - stwierdziła. Zerknęła na ogródek. Wcześniej przyglądała mu się tylko tyle, co gdy krążyła i zbierała patyki na ognisko. Uśmiechnęła się do grządek. Dobrze jej się kojarzyły.
- Kiedyś skłamałem - przyznał się poważnie, jakby wyjawiał coś istotnego - miałem wtedy szesnaście lat. Była to chyba najgorsza decyzja mojego życia. Nie przyniosła nic dobrego … kompletną pustkę. ale znalezienie chaty, a raczej wskazanie nam jej było dobre. I ognisko przed chatą - rozmarzył się na chwilę. - I ognisko, i byłoby prawie normalnie, gdyby wokoło niego usiąść, pograć, pośpiewać, może potańczyć - zaczął się chwilę zastanawiać, a jego myśli zaczęły komponować kolejną piosenkę.


Obok ciemny mrok, zło czyha co krok, palmowe knieje,
Dafne tylko wie, jak psia mać jest źle i co się dzieje,
Lecz przy chacie gwar, soku pełen gar, piękne motyle,
Gdy muzyka rwie, blask roztacza się, taneczne chwile.
Morze szumi, noc, piasku ciepły koc na jasnej plaży,
Dafne tylko zna, jaka to jest gra i co się zdarzy,
Domorosły bard, słów wiązanych start, a w niej dziewczyna,
Piękna niczym kwiat, wśród młodzieńczych lat, pieśń się zaczyna.


Dla słonecznej panny Karen z Wyspy Robinsona
od poruszonego sierżanta: "fiki-miki"!


Jesteśmy na plaży, ach jak mi się marzy
Z twojej pięknej twarzy scałowany sok.
Słodka niczym wino, chodź ze mną dziewczyno,
Słoneczna Malino, w tańca kręty krok.


A piękna Karen, jak to ona,
Otaczały ją męskie ramiona,
Gdy wtulona w INNEGO objęcia,
Wydawała się pełna przejęcia.
Każde zgięcie ciała, każdy krok,
Przyciągały rozmarzony wzrok.


Za ogniskiem mrok, zło czyha co krok, lecz pieśń lśni w środku,
Dopóki trwa tan, euforyczny stan, mój piękny Kotku,
Były sierżant gra, w sercu jego trwa do Karen miłość,
Lecz go trafia szlag widząc tańca takt i ich zażyłość.


Dla słonecznej panny Karen z Wyspy Robinsona
od poruszonego sierżanta: "fiki-miki"!


Jesteśmy na plaży, ach jak mi się marzy
Z twojej pięknej twarzy scałowany sok.
Słodka niczym wino, chodź ze mną dziewczyno,
Słoneczna Malino, w tańca kręty krok.


A panna Karen, jak to ona,
Nie zechciała spojrzeć na Boytona,
Który wyłaził niemal ze skóry,
By przeszyć obojętności mury,
Lecz jej serca każdy słodki kraniec
Wypełniał tylko z INNYM taniec ...


Gdzieś na wyspie mrok, zło czyha co krok, nocka zapadła,
Terry Boyton śpi, Karen mu się śni, serce mu skradła,
Znów powraca tan, pani oraz pan suną dokoła,
Ale Terry już, głośno jak sto burz szaleńczo woła:


„DOSYĆ ŚPIEWANIA!!!
Dla słonecznej panny Karen ..
z Wyspy Robinsona … proszę ...
Panno Karen ... kocham panią!... Tyle …


Ha ha ha ha ha ha ha ha!!! Co to tam było, jak się działo!
Większość ludzi się ze śmiechu posikało
I sikałoby tak dalej, kiedy nagle,
Boyton się obudził w swoim prześcieradle ...
Bowiem zdarza się niekiedy noc,
Kiedy przyśni się miłości moc ...


Dla słonecznej panny Karen z Wyspy Robinsona
od poruszonego sierżanta: "fiki-miki"!


Ale zaśpiewał jedynie w myślach, taaaak, tylko wewnątrz nich słodko-gorzką piosenkę wakacyjną.
- Marzą ci się tańce wokół ogniska? Widzę to… - Karen podłapała tę myśl uśmiechając się do niej pogodnie. Oczywiście zastanawiało ją, w jakim temacie skłamał Terry, ale na razie nie chciała go o to pytać. W końcu planowała, żeby trochę się rozluźnili i odpoczęli na tej przechadzce, a nie żeby dodatkowo poruszone zostały jakieś drażliwe tematy
- Teraz musimy pójść w tę stronę i prosto - wskazała mu kierunek i ruszyła w nim
- Masz może ochotę jutro wybrać się ze mną spotkać z człowiekiem, który żyje na tej wyspie już od dwudziestu dwóch lat? - zapytała go, bo pamiętała, że Terry wspominał o tym, że mógłby chcieć tu zostać, bo nie ma nic ciekawego do czego mógłby chcieć wracać.
- Tak, tańce wokoło ogniska … - jeszcze raz sobie wyobraził Karen mającą na sobie tylko hawajski przyodziewek składający się z wiklinowej spódniczki oraz naręcza kwiatów, które choć potężne, pięknie kwitnące mnogością barwnych pąków, niezbyt dokładnie osłaniało jej naturalne wdzięki. - Zaś człowiek, hm, oczywiście, chętnie zobaczę. Może mieć nam wiele do powiedzenia, nauczyć nas czegoś o wyspie, pokazać jak należy się zachować. Przyznam, że chętnie skonfrontowałbym jego informacje od informacji Dafne. Tak, interesujące. To może być naprawdę ważne. Wprawdzie planowałem dalszą pomoc przy chałupie, ale to, co mówisz, jest ważne. Bardzo. Nie możemy zaś chodzić osobno, jeśli rzeczywiście prawdą jest, że są tutaj miejsca dosyć groźne.
Widać rzeczywiście było, ze Terry zainteresował się wyprawą. być może sam chciał sprawdzić, co czekałoby go tutaj, gdyby mieszkał tyle lat na samotnej wyspie.
Karen kiwnęła głową. Tak jak się spodziewała, Terry zaciekawił się tą kwestią. Karen rozglądała się co jakiś czas, zaciekawiona jak to ‘źródło’ o którym wspomniała jej Dafne będzie wyglądało
- Sądzę, że ten mężczyzna może być też ciekaw, co ‘nowego’ na Ziemi - zauważyła i ponownie zerknęła na Terry’ego. Co jakiś czas zastanawiało ją, czy nie wymyśla ponownie jakiegoś wierszyka. Uniosła brew
- Wymyśliłeś dzisiaj jakiś ciekawy wiersz? - zapytała w końcu i uśmiechnęła się wesoło. Zdawało jej się, że Terry lubił swoją poezję, dlatego postanowiła go o nią zapytać.
- Eeech, tak, znaczy wymyśliłem, ale … nie wiem, czy można powiedzieć na głos, bo to - wyszeptał jej na ucho - o kotlecie z delfina - wymyślił bowiem kilka wierszy. Ostatecznie brak hałasu wokoło mocno oddziaływał na jego poetycką wyobraźnię. - Chyba, że na ucho.
Przeszły ją ciarki
- Ooo kotlecie z delfina? - odmruknęła i odchyliła lekko głowę, zerkając na niego z tej nowej pozycji.
- Tak, dokładnie - potwierdził. - Dlatego ewentualnie po cichu.
Tymczasem doszli do miejsca, którego poszukiwali… I Karen aż się zatrzymała. Na chwilę wierszyki o kotletach z delfinów musiała odsunąć na bok...
Zdecydowanie nie wkradało się w to miejsce dość dużo światła, by dodatkowo podkreślić walory otaczającej to miejsce przyrody. Szum wody był doskonale słyszalny. Źródło było złożone z niesamowicie krystalicznej wody, która przyjemnie przelewała się z drobnego wodospadu, przechodząc w głębszą
wodę, która robiła za ‘basen’, a później zmieniała się w strumień. Wszystko otaczały kamienie porośnięte mchem. Paprocie chyliły się ku wodzie, spragnione jej dotyku. Drobne krople odbijały się od kamieni i odskakiwały na boki. Wszystko razem wyglądało na niesamowicie relaksujący zakątek.
Karen aż cicho westchnęła zachwycona tym widokiem. Nie była nigdy w takim miejscu, chyba że zwiedzając. A tu proszę. Całkowicie na dziko, dla jej dyspozycji. Łowiła wszystkie szczegóły w tym półmroku i cieszyła się, że temperatura była wyższa na tyle, że można sobie było pozwolić na ewentualnie jeszcze szybką kąpiel. Woda była na pewno chłodna. Ale to nic. Zupełnie nic. Kobiecie kompletnie to nie przeszkadzało. Jak zaklęta ruszyła w stronę kamieni i obserwowała to piękne miejsce
- Pięknie… - powiedziała cicho i oparła dłoń na puchatym od mchu kamieniu, przesunęła po nim palcami, napawając się jego fakturą. Zamruczała zachwycona, jak zadowolona kotka. Tak. To miejsce zdecydowanie przypadło jej do gustu.
- Tu można czuć piękno tej wyspy - przyznał oczarowany. - Śliczne, cudowne oraz poetyckie … Taki naturalny prysznic, ale piękniejszy niźli najładniejsze hotelowe.
Widać było, że Tery jest pod głębokim urokiem cudownego połączenia czarownego zapachu, delikatnego plusku wodospadu oraz zapachu okolicznych ziół i przewspaniałych kwiatów przypominających Boytonowi azalie.
- Chcesz się umyć? - spytał dziewczynę. - Odwrócę się oraz obiecuję, że nie będę podglądał - mówił te słowa z pewnością prostoty człowieka, który stara się naprawdę robić to, co mówi.
Karen pokiwała głową. O tak. Zdecydowanie to miejsce miało w sobie wszystko co najlepsze. Rudowłosa zerknęła na Terry’ego
- Jak mówiłam, brakowało mi od wczoraj dokładnie tego… - powiedziała na temat otoczenia. Był nawet prysznic! Świetnie…
- Jasne… Jak będziesz miał ochotę mogę na ciebie potem poczekać, jakby cię też naszła ochota na pływanie - zgodziła się. Zdecydowanie chciała się natychmiast w tej wodzie zanurzyć. Odczekała więc chwilę, jak Terry da jej tę ‘odrobinę’ przestrzeni osobistej, po czym odwróciła się przodem do wody i zaczęła rozpinać guziki koszuli. Biała bluzka wylądowała po chwili na kamieniu, który chwilę wcześniej kobieta dotykała, a zaraz za nią wylądowały na nim jej spodnie. Postanowiła nie ryzykować i została w swojej czarnej, koronkowej bieliźnie. Wzięła więc wdech i zaczęła wchodzić do wody ostrożnie, od płytszej strony. Woda była dość chłodna i w pierwszym momencie Karen przeszły ciarki i aż zachłysnęła się powietrzem. Zrobiła jednak kilka kroków dalej i zaczęła się orientować, że im dłużej już w niej stoi, tym staje się ona bardziej do zniesienia. Tak więc zaraz weszła jeszcze nieco głębiej
- Oh jaka zimna… - sapnęła, wchodząc do niej po uda. A potem zagryzła mocno zęby i zanurzyła się na chwilę. Musiała w końcu wypłukać tę sól z włosów, więc zawzięta nie zważała na chłód. Ziąb uderzył w nią, ale zaraz wyłoniła się z wody i odgarnęła włosy do tyłu. Pokręcone dotąd fale, sięgające do pośladków, teraz wyprostowały się nieco. Kobieta przerzuciła je przez ramię i zaczęła je wypłukiwać dalej. Było jej zimno, ale już przywykła do tego odczucia i aż zrobiło jej się ciepło od tego chłodu. Otarła twarz dłonią i westchnęła. Tak. To było zdecydowanie lepsze niż słona morska woda. Nawet tak zimna. Teraz ponownie zaczęła się rozglądać po wodospadzie i skałkach. Nie wchodziła głębiej, było jej na to trochę za zimno. Może następnym razem, jak wpadnie tu za dnia? Tak, to była świetna myśl.
- I jak? - spytał odwrócony, wpatrujący się w ciemniejącą powoli przestrzeń lasu. - Miła kąpiel? - naprawdę miał zwyczaj dotrzymywać słowa i bez względu na swoje chętki czy ich brak, po prostu nie odwracał się, nawet jeśli przez wyobraźnię przebiegały mu nurkujące obrazy nagiej Karen.
- Zimna! Ale zdecydowanie nie słona - odpowiedziała mu i słychać było, że lekko jej głos drżał z zimna. Kobieta zerknęła w jego stronę, czy rzeczywiście dotrzymywał danego słowa i Terry ponownie wywołał na jej ustach ciepły uśmiech. Dotrzymywał. To było niezwykle uprzejme z jego strony
- Terry… - rzuciła po chwili ciszy, ale ani to było pytanie, ani nacechowana w jakikolwiek inny sposób wypowiedź. Po prostu początek zdania, które jeszcze nie padło, a kobieta przedłużała tę pauzę. Obserwowała. Obejrzy się? A może nie. Była ciekawa, ale nie wrednie. W końcu nie była całkiem naga, a bielizna to niemal jak strój do pływania, czyż nie? Przełknęła ślinę
- … to jak szedł ten wierszyk o delfinich kotletach? - dokończyła zmieniając koniec zdania na coś innego.
Jej słowa, wypowiedzenie imienia nie brzmiało niczym okrzyk ratunku. Drgnął więc, ale nie odwrócił się.
- Powiadasz ten wierszyk - uśmiechnął się właściwie do siebie, bowiem widział to tylko las oraz jakaś papuga - jak wspomniałem, tylko na ucho, no może niekoniecznie na ucho, ale po cichu. Podejdź proszę do mnie blisko tak, żebym mógł mówić szeptem. Żebym czuł, że się zbliżyłaś. Obiecałem, że nie odwrócę się, więc tego nie zrobię, poza sytuacjami jakiegoś niebezpieczeństwa.
Terry stał tuż nad wodą. Dziewczyna wcale nie musiała z niej wychodzić. Idący dosyć stromo, głęboki brzeg sprawiał, że mogła stać zanurzona po uda, podczas kiedy on stałby na suchym lądzie. Przykucnął tak, że jeśliby podeszła, ich głowy byłyby na mniej więcej jednej wysokości.
Karen mruknęła cicho, po czym przeszła parę kroków w wodzie, lekko rozgarniając ją dłońmi. Część pasem włosów opadało jej po ramionach do przodu. Kobieta przystanęła więc tak, że Terry był tyłem do wody, ale lekko bokiem do niej. I niecna myśl przemknęła jej przez głowę. Karen uśmiechnęła się jak chochlik, z błyskiem w stalowych oczach, czego Terry niestety zobaczyć nie mógł, bowiem był od niej odwrócony
- Mhmm, a więc? - powiedziała zachęcającym tonem. I choć chłodne dreszcze przełaziły po jej ciele, nie zwracała teraz na nie uwagi, zastanawiając czy dokonać swego niecnego planu, czy też nie. Na razie chciała jednak usłyszeć, co też ciekawego opowie jej Terry.
-Proste wierszydło:

Idziemy do kina
Na kotlet z delfina,
Choć Dafne się wkurzy,
Wyskoczy z kałuży,
Lecz nam daruje,
Gdy sama spróbuje
.
Uśmiechnął się do siebie ponownie.
- Tyle. Nie wiem, czy się spodobał, ale taki jest.
Karen znów uśmiechnęła się rozweselona. Ano raczej Dafne nie byłaby zachwycona. Wierszyk za to był zabawny i prosty. Może gdyby był dłuższy… Choć nie. Właśnie w jego krótkości leżało też sedno jego specyficznego uroku
- Zabawny. Wymyśliłbyś coś jeszcze? - postanowiła zająć go czymś na kilka chwil.
- Mogę powiedzieć ci któryś z dawniej napisanych - cóż, poeci zazwyczaj mają tą słabość, że mówienie własnych wierszy jest dla nich perwersyjną przyjemnością.
- A masz jakiś o wodzie? - zapytała Karen i przesunęła jedną nogę odrobinę do przodu, podnosząc rękę z wody i trzymając ją tak, że wyglądało jakby chciała sięgnąć nią do ramienia. Ale nie to było jej celem, zamarła w bezruchu, czekając co odpowie.
 
Kelly jest offline